Czarny lud, Stephen King(1)


Czarny Lud

(The Boogeyman)

Przełożył: MICHAŁ WROCZYŃSKI

Człowiek ten nazywał się Lester Billings i pochodził z Waterbury w Connecticut. Historia choroby, którą wręczyła lekarzowi siostra Vickers, informowała, że pacjent miał dwadzieścia osiem lat, pracował w firmie przemysłowej w Nowym Jorku, był rozwiedziony i miał troje dzieci. Wszystkie nie żyły.

Doktor Harper włączył magnetofon.

Billings leżał na kanapce nieruchomo i sztywno, jakby połknął kij od szczotki. Leżanka była trochę za krótka i stopy pacjenta wystawały poza mebel. Przedstawiał sobą obraz człowieka, który cierpliwie znosi nieuniknione upokorzenie. Ręce złożył na piersiach w pozie nieboszczyka. Twarz miał spokojną, ale pełną czułości. Patrzył w nieskazitelnie biały sufit, zupełnie jakby obserwował jakieś zmieniające się tam obrazy.

Doktor Harper milczał. Pomyślał sobie, że Billings wygląda staro i nędznie. Włosy miał przerzedzone, cerę ziemistą. Oczy zdradzały wszelkie nieszczęsne sekrety whisky.

Billings urwał i gwałtownie wsparł się na łokciach, rzucając bystre spojrzenie w drugi koniec pokoju.

Oczy zwęziły mu się tak, że tworzyły tylko ciemne szparki.

Doktor Harper bez słowa wstał, przeszedł przez gabinet i otworzył szafę. Na jednym z czterech czy pięciu wieszaków wisiał ciemny płaszcz przeciwdeszczowy. Niżej widać było parę lśniących śniegowców. W jednej z nich ostrożnie wetknięto numer Timesa. Poza tym szafa była pusta.

Billings opadł na plecy i przybrał poprzednią pozycję.

Doktor Harper wrócił na krzesło i popatrzył na pacjenta.

Uśmiechnął się w przestrzeń.

Billings odwrócił się w jego stronę i popatrzył żałośnie.

Rita ponownie zaszła w ciąże zaraz po urodzeniu Denny'ego i w grudniu sześćdziesiątego szóstego na świat przyszła Shril. Andy urodził się latem sześćdziesiątego dziewiątego, ale wtedy Denny już nie żył. Andy'ego nie planowaliśmy. Rita się pomyliła. Sama mi to powiedziała. Mówiła, że te wszystkie środki antykoncepcyjne nie zawsze skutkują. ale ja myślę, że to nie był przypadek. Dzieci wiążą mężczyźnie ręce, sam pan o tym najlepiej wie. A kobiety to bardzo lubią; zwłaszcza jeśli mężczyzna jest od nich mądrzejszy. Nie sądzi pan, że jest w tym odrobina prawdy?

Harper dyplomatycznie chrząknął.

W każdym razie, kiedy nieustannie wszczynał takie awantury, zacząłem osobiście kłaść go spać. Jak nie przestawał się mazać, to dostawał klapsa. Kiedyś Rita oświadczyła mi, że Denny ciągle powtarza słowo „światło”. No cóż, nie wiem, czy mężczyzna potrafi zrozumieć, co mówią tak małe dzieci. Może tylko matka.

Rita chciała zostawiać mu zapaloną lampkę nocną. Wie pan taki kinkiet z rysunkami myszki Micky, psa Huckleberry'ego czy z czymś innym. Nie pozwoliłem. Jeśli dziecko od małego boi się ciemności, będzie się bało również wtedy, gdy dorośnie.

No dobrze. Denny umarł pierwszego lata po narodzinach Shril. Położyłem go do łóżka, a on natychmiast zaczął ryczeć. Tym razem usłyszałem co powiedział. Wskazał szafę i rzekł: „Czarny Lud, tatusiu, Czarny Lud”.

Zgasiłem światło i wróciłem do naszego pokoju. Zapytałem Ritę, dlaczego uczy dziecko takich dziwnych wyrazów. Kusiło mnie nawet, żeby jej przyłożyć, ale opanowałem się. Oświadczyła, że niczego takiego go nie uczyła. Nazwałem ją kłamczuchą.

Widzi pan, to było dla mnie bardzo ciężkie lato. Udało mi się zdobyć tylko robotę w magazynach, gdzie ładowałem na ciężarówki skrzynki z pepsi-colą. Czułem się zmordowany jak koń. Na dodatek Shril bez przerwy budziła się w nocy i płakała, a Rita wstawała, wyciągała ją z kołyski i wąchała pieluchy. Mówię panu, czasami miałem ochotę wyrzucić obie przez okno. Chryste Nazareński, dzieci potrafią nieraz człowieka doprowadzić do szału. Człowiek mógłby ich nawet zabić.

Cóż, mała obudziła mnie o czwartej nad ranem, zgodnie z własnym harmonogramem. Pół śpiąc, nie otwierając nawet oczu, poczłapałem do łazienki, a później Rita poprosiła, żebym sprawdził, czy Danny dobrze śpi. Powiedziałem, żeby zrobiła to sama, i wróciłem do łóżka. Zasypiałem już, kiedy zaczęła krzyczeć.

Wyskoczyłem z pościeli i pobiegłem do pokoju Denny'ego. Leżał na plecach i nie żył. Był biały jak mąka, z wyjątkiem tych miejsc, gdzie... gdzie opadła krew... Na łydkach, na tyle głowy, na... na pośladkach. Miał otwarte oczy. Widzi pan, one były najgorsze. Szeroko otwarte i szkliste jak oczy w głowie łosia, która wisi nad kominkiem. Jak na zdjęciach z Wietnamu pokazujące martwe dzieci żółtków. Ale amerykańskie dziecko nie powinno tak wyglądać. Martwe i leżące na plecach. Na noc wkładaliśmy mu gumowe majtki z pieluchą, ponieważ przez kilka ostatnich tygodni moczył się przez sen. Okropne. Jak ja tego dzieciaka kochałem.

Billings powoli potrząsnął głową i znów przesłał lekarzowi sztuczny, wystraszony uśmiech.

Billings wzruszył ramionami.

Popatrzył żałośnie na ręce, które rzucały ziemię na trzy małe trumienki.

Harper bez słowa ponownie zapalił fajkę.

Upłynął rok. Pewnego wieczoru, kiedy kładłem Shril do łóżeczka, zaczęła zawodzić, krzyczeć i płakać. „Czarny Lud, tatusiu, Czarny Lud, Czarny Lud”.

A mnie poderwało. To samo przecież było z Dennym. Od razu przypomniałem sobie, że tamtej nocy, kiedy umarł Denny, zastałem uchylone drzwi od szafy. W pierwszej chwili chciałem zabrać Shril do naszej sypialni.

Billings, który przekładał właśnie ręce, zamarł w bezruchu, poczym powoli przekręcił głowę w stronę lekarza i popatrzył na niego.

Najwyraźniej stracił wątek, bo powędrował niespokojnym spojrzeniem w stronę zamkniętej na głucho szafy.

Umilkł i po chwili ciągnął dalej.

Głos mu zadrżał. Po policzku spłynęła wielka, wrzeszcząca ciszą i cierpieniem łza.

Doktor Harper popatrzył na stojący na biurku cyfrowy zegarek. Lester Billings mówił już blisko pół godziny.

Chciała mieć kolejne dziecko - dodał ponuro. - Oświadczyłem, że to poroniony pomysł. Och, nie na zawsze, ale tylko chwilowo. Powiedziałem jej, że musimy się ze wszystkim oswoić i nacieszyć sobą. Dotąd nie mieliśmy na to czasu. Żeby pójść do głupiego kina, trzeba było fest główkować i załatwiać kogoś do dziecka. Nie mogliśmy się wybrać do miasta, do opery, dopóki Rita nie zorganizowała jakiejś przyjaciółki, która posiedziałaby z dziećmi; moja mamusia nie chciała mieć z nami nic wspólnego. Denny za wcześnie przyszedł na świat, rozumie pan? Matka uważała Ritę za wycierucha i zwykłą ulicznicę. Zresztą mianem ulicznicy określała wszystkie dziewczęta. Czyż to nie komedia? Kiedyś odbyła ze mną poważną rozmowę: opowiedziała o chorobach, które mi grożą, jeśli będę zadawał się z kur... z prostytutką. Oświadczyła, że jeśli mój ku... penis zacznie któregoś dnia piec i będzie piekł nazajutrz, to wszystko jasne. Nie pojawiła się nawet na naszym ślubie.

Billings zabębnił palcami po klatce piersiowej.

Szybko jednak zmieniłem stosunek do Andy'ego. Ostatecznie było to jedyne dziecko do mnie podobne. Denny przypominał matkę, a Shril nikogo z nas; może trochę moją babcię Ann. Ale Andy... skóra zdarta ze mnie.

Kiedy wracałem z pracy, potrafiłem godzinami się z nim bawić. Siedząc w kojcu, chwytał mój palec i śmiał się albo gaworzył. Uwierzy pan, dzieciak miał tylko dziewięć tygodni, a już śmiał się do swego taty.

Pewnego wieczoru kupiłem w sklepie samochodzik-zabawkę i powiesiłem mu nad łóżkiem. Ja! Ja, który uważałem, że dziecko nie doceni zabawki tak długo, dopóki nie będzie na tyle duże, żeby za nią podziękować. Ale kupiłem. Kupiłem mu tę głupią zabawkę i natychmiast uświadomiłem sobie, że nikogo i niczego nie kochałem na świecie bardziej niż tego brzdąca. Akurat podłapałem bardzo dobrą robotę. Sprzedawałem sprzęt wiertniczy w firmie Cluett and Sons. Powodziło nam się bardzo dobrze, więc kiedy Andy miał roczek, przenieśliśmy się do Waterbury; ze starym miejscem wiązało się zbyt wiele złych wspomnień.

Billings zapatrzył się ponuro w sufit.

Rita spytała czy nie pracuję za dużo, a ja, jak za dawnych czasów, coś jej odwarknąłem. Wychodząc do pracy, z lękiem zostawiałem ich samych w domu, ale z drugiej strony czułem ulgę, że wychodzę. Boże, wybacz mi, naprawdę czułem ulgę. Zaczynałem myśleć, że to coś zgubiło nas po tym, jak się wyprowadziliśmy. Musiało krążyć po okolicy, łazić ulicami, a nawet przemykać się kanałami. Chciało nas wyniuchać. Trwało to rok, ale w końcu nas znalazło. Wróciło. Chciało Andy'ego i chciało mnie. Zacząłem podejrzewać, że to coś istnieje naprawdę; tak dzieje się zawsze kiedy człowiek o czymś za dużo myśli, zaczyna w to wierzyć i wtedy to coś zaczyna istnieć naprawdę. Może wszystkie potwory, w które wierzyliśmy w dzieciństwie - Frankenstein, Człowiek-wilk, Mumia - wszystkie one istnieją naprawdę? Na tyle naprawdę, żeby zabijać dzieci, a dorośli myślą, że po prostu przywalił je piasek w żwirowni, utopiły się w gliniance lub po prostu zaginęły. Może...

Billings zamilkł na bardzo długą chwilę - na zegarku cyfrowym minęły dwie minuty. Dopiero wtedy się odezwał.

Jej matka nie umarła, choć w stanie krytycznym była bardzo długo... przez dwa miesiące. Wynająłem kobietę do opieki nad Andym. Strzegliśmy nocami domu. Drzwi do szafy zaczęły się otwierać.

Billings zwilżył językiem wargi.

Znów zapadła głucha cisza. Pacjent najwyraźniej mocował się ze wspomnieniami.

Pewnej nocy z hukiem otworzyły się wszystkie drzwi w domu. Innego ranka, kiedy się obudziłem, odkryłem biegnące od frontowych drzwi do szafy ślady błota i ziemi. Czy to wyszło? A może przyszło? Nie wiem. Zaklinam się na rany Chrystusa, że nie wiem! Wszystkie płyty były porysowane i pokryte szlamem, lustra popękane... i te dźwięki... te dźwięki...

Przeciągnął dłonią po włosach.

I cały czas boi się pan, że hałasy nagle ustaną na dłużej, a później rozlegnie się tuż przy uchu śmiech, na twarzy poczuje pan oddech śmierdzący zgniłą kapustą, a na gardle dłonie.

Billings był blady i drżał.

Billings krzyczał dyszkantem, jak dziecko. Oczy miał wielkie jak spodki, prawie kurczył się do dziecięcych rozmiarów.

Urwał, a kiedy po chwili podjął opowieść, mówił już normalnym głosem dorosłego mężczyzny.

Umilkł. Harper popatrzył na zegarek. Minęło pięćdziesiąt minut.

Zakrył twarz prawą ręką i wybuchnął płaczem.

Billings oderwał rękę od twarzy. Oczy miał czerwone, dzikie, malował się w nich ból.

Po długim milczeniu Billings mruknął:

Billings roześmiał się ponuro i szybko, nie oglądając się za siebie, wyszedł z gabinetu.

Biurko pielęgniarki było puste. O bibularz oparta była kartka z napisem: „Za chwilę wracam”.

Billings odwrócił się i wszedł z powrotem do gabinetu.

Pokój był pusty.

Ale drzwi szafy były uchylone. Odrobinę. Zaledwie szpara.

Słowa brzmiały tak, jakby wychodziły z czyichś ust wypełnionych zgniłymi, morskimi wodorostami.

Billings stał w miejscu jak słup soli. Drzwi otworzyły się na oścież. Poczuł, że puścił mu pęcherz, poczuł w kroku gorącą wilgoć.

W przegniłej dłoni z długimi jak sztylety szponami ciągle jeszcze trzymał maskę doktora Harpera.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
King Stephen Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
Stephen King Czarny lud
King Stephen Czarny Lud 2
Stephen King Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
Stephen King Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
Stephen King Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud
King Stephen Czarny Lud 3
Stephen King Czarny Lud

więcej podobnych podstron