6032


Tajemny język kotów

Remus spotkał prababkę Sofię tylko jeden raz. W lecie przed swoimi siódmymi urodzinami pojechał z rodzicami do St. Rémy w Prowansji. To były pierwsze wakacje, jakie spędził poza Wielką Brytanią. I pomimo upływu lat, wciąż je pamięta. 
Zawsze chciał zobaczyć St. Rémy, od którego wzięło się jego imię; podobnie jak od rzymskiego przodka, który stworzył mapy Szkocji i ostatecznie tam osiadł.
Pamięta wąskie, kręte uliczki, sklepy barwy płatków róż oraz mgliste, przesiąknięte słońcem placyki. Pamięta zapachy targów, świeżych bagietek, serów i wędzonych mięs. Pamięta mijane pola lawendy, gdy razem z mamą i tatą zjeżdżali na rowerach w kierunku morza. Remus pamięta chłód metalowych uchwytów w swoich małych dłoniach, obejmujące go silne ramię ojca i matkę, śmiejącą się z faktu, że przez zbytnie przyzwyczajenie do mioteł rower wydawał się jej dziwny i niezgrabny. 

Remus pamięta swój pierwszy rzut okiem na Morze Śródziemne. Było bardziej błękitne od Morza Północnego i Atlantyku. Prawie turkusowe. Remus przypuszczał, że skoro wyglądało inaczej, powinno też być inne w dotyku i inaczej smakować. Rozczarował go fakt, że wcale tak nie jest. Ojciec sfotografował syna po raz pierwszy zanurzającego stopę w Morzu Śródziemnym.

Remus wciąż ma to zdjęcie. Stoi na gzymsie komina w jego kwaterze w Hogwarcie, gdzie Lupin niedługo ma rozpocząć nauczanie Obrony Przed Czarną Magią. Obok widać jedyną znajdującą się w jego posiadaniu fotografię prababki Sofii. Zdjęcie sześcioletniego Remusa jest magiczne, fotografia jego prababki zaś nie. Turkusowe fale rozbijają się o brzeg i cofają, a opryskiwany przez wodę sześcioletni Remus krzyczy w milczącym zachwycie. 
Czasem jego mama wbiega w obręb zdjęcia, z dzikimi i rozwichrzonymi włosami i podwiniętymi nogawkami spodni. Chwyta Remusa, podnosi go do góry i huśta, zataczając szerokie koła. Remus kopie powietrze małymi stopami, co wytrąca z równowagi jego matkę i oboje wpadają do morza. 

Prababcia Sofia wydaje się być niepomna dziejącego się w sąsiedniej ramce zamieszania. To zdjęcie zostało zrobione na czarno-białym mugolskim filmie. Gdy tylko Remus je znalazł, rzucił nań Zaklęcie Konserwujące, ale już wtedy miało blisko osiemdziesiąt lat i zdążyło mocno wyblaknąć.
Kobieta na zdjęciu wygląda, jakby miała nie więcej niż osiemnaście lat. Jest drobna i ciemnowłosa, jak mama Remusa i jego ciotka Odette. Być może jest piękna - Remus w każdym razie lubi tak myśleć; lecz trudno to ocenić z powodu stanu, w jakim znajduje się fotografia. Jedynym wyraźnym szczegółem na zdjęciu są jej oczy, duże i prawdopodobnie w tym samym odcieniu brązu, co jego własne. I jej uśmiech, skrzywiony i nieco smutny. Stoi w kwietnym ogrodzie, przed małym domkiem, o którym Remus wie, że został zniszczony wiele lat temu. Tego zdjęcia nie zrobiono we Francji.

Remus pamięta, kiedy pierwszy raz ujrzał swą prababkę. Przybył do jej domu nadąsany i w złym humorze. Pełnia miała miejsce zaledwie trzy noce wcześniej; nie spodobała mu się też podróż świstoklikiem ze Szkocji do St. Rémy. Martwił się także o kota, Pippina, którego musiał zostawić w domu. Co, jeżeli zaklęcie nie podziałało, i jego miska nie będzie każdego ranka na nowo napełniać się jedzeniem? Co, jeżeli pazurki utkną mu w parawanie, który tak lubił drapać, i sam nie da rady ich wydostać? A co, jeżeli poczuje się samotny? Jakby tego wszystkiego było mało, panował straszny upał, a drobna siwa kobieta, która przywitała jego rodziców, obróciła się ku niemu i musnęła jego włosy w sposób sugerujący, że znała go przez całe życie. Remus nie lubił być dotykanym. 

Pamięta chowanie się za ojcem i to, jak mocno przywarł do jego dłoni. 
— To zabawne. — Pamięta słowa prababki wypowiedziane z akcentem, który w jakiś sposób różnił się od akcentu jego matki. — Myślałam, że miałaś synka, Sylvie. Wydało mi się, że ujrzałam małego chłopca, ale zniknął. Możliwe, że go sobie wyobraziłam. 
Remus pamięta zdezorientowanie, z jakim patrzył to na twarz starej kobiety, to na twarze swoich rodziców. Pamięta, że myślał, iż przecież on też się tam znajduje. Możliwe szaleństwo uczyniło jego prababkę znacznie bardziej interesującą. 
— Ale nie ma tego złego... — powiedziała, wzruszając ramionami. — W końcu mam tylko dwa rowery. I to oznacza, że nie muszę przygotowywać tyle jedzenia, ile planowałam. 
Remus pociągnął swego ojca za rękę.
— Prawdziwe rowery? — zaczął dociekać. — Takie, jak w telewizji? — Widział je również na mieście i na drodze, która biegła niedaleko ich domu, ale nigdy z bliska i nigdy też na żadnym nie jechał. 
— Miałam też zamiar upiec magdalenki dziś popołudniu — kontynuowała jego prababka, wciąż mówiąc tylko do rodziców, jakby go tam wcale nie było. — Ale teraz nie ma takiej potrzeby, bo przecież ty, Nicholasie, nie przepadasz za ciasteczkami. 
— Nie znoszę słodyczy — stwierdził jego ojciec.
Remus był oburzony. To było oczywiste kłamstwo. Według jego mamy, ojciec aż zanadto przepadał za słodyczami. Remus był świadom - albo teraz woli tak uważać - że jego rodzice wraz z prababką pogrywali z nim w dziwną grę. Nie był pewien, jakiej odpowiedzi od niego oczekują, dlatego też nie ruszył się z miejsca.
— Może po prostu pójdziemy na zakupy — powiedziała mama Remusa. — Jest taki ładny dzień, na plaży będzie bardzo tłoczno. Moglibyśmy wrócić później na obiad - smaczna, lekka sałatka byłaby w sam raz - a następnie obejrzelibyśmy film. Chciałabym w końcu zobaczyć „Le Samourai”. Minęło sporo czasu, odkąd oglądałam francuski film bez napisów. Myślę, że francuski Nicka jest dobry na tyle, że powinien sobie poradzić. 
Gra czy nie, to poszło zdecydowanie za daleko. 
— Nie chcę oglądać francuskiego filmu — zaczął upierać się Remus, pociągając mocniej za dłoń ojca. — Nie chcę sałatki. Chcę iść na plażę. Chcę przejechać się na rowerze. Chcę... — Zapomniał słowa, którego wcześniej użyła jego prababka. — Słodyczy. Czy możemy nie iść na plażę, tato?
Jego ojciec spojrzał na niego.
— O, tutaj jesteś, Remusie — powiedział, jakby go to zaskoczyło. — Wiedziałem, że miałem syna. Nie mówiłem ci, że miałem syna, Sofio?
Remus ponownie spojrzał na swą prababkę. Pomyślał, że, jak na starą kobietę, jest ładna. Miała bardzo ciemne oczy, a jej włosy były prawie tak białe jak śnieg; skóra wyglądała równie delikatnie jak hiszpańska koronka, którą jego mama trzymała porządnie złożoną w swoim pudełku na biżuterię. Zastanawiał się, czy jej skóra też pachniała lawendą i przyprawami, jak koronka. Uśmiechnęła się do niego. To nie był ciepły uśmiech, raczej nieśmiały, ale zanim zdążył to spostrzec, odpowiedział jej w ten sam sposób. Podobało mu się, że była niska. To oznaczało, że nie musiał podnosić głowy bardzo wysoko, by ujrzeć jej twarz i że nie musiała kucać przed nim, jak robili czasem inni dorośli; z całego serca tego nie znosił. 
— Mam koty — oznajmiła nagle.
— Ja też — odparł Remus, zaskoczony. 
— Mam piętnaście kotów — powiedziała jego prababka. — Mniej więcej.

— Nie masz tylu — odparował Remus. Jego rodzice nie pozwoliliby mu na posiadanie więcej niż jednego kota; jak ktokolwiek mógł mieć piętnaście? — Nie jesteś nawet czarownicą!
Ojciec ścisnął jego dłoń i ostrzegawczo powiedział: — Remus...
— Nie, nie jestem czarownicą — zgodziła się jego babka. — Ale mam wszystkie te koty. Albo one mają mnie; przychodzą i odchodzą. Ostatnim razem, gdy liczyłam, było ich piętnaście. Możesz spróbować odnaleźć je wszystkie. Część jest w ogrodzie, niektóre w domu. 
— Jakie noszą imiona?
— Nie wiem — odparła jego prababka. — Nie zdradziły mi tego. Może powiedzą to tobie?
— Nie znam tego zaklęcia — powiedział Remus. Gdy dostrzegł zakłopotanie prababki, wyjaśnił: — Są czary, które sprawiają, że można rozmawiać ze zwierzętami. Różne zaklęcia dla różnych zwierząt. Niektóre z nich są bardzo trudne. Niektóre z nich są... — starał przypomnieć sobie to słowo.
— Zakazane — podpowiedział mu ojciec.
— Skazane — kontynuował Remus. — Jak wężomowa, która jest językiem wężów. Tylko czarnoksiężnicy znają wężomowę, ponieważ ona jest ska-zana. I jest też bardzo trudna. Język kotów też jest trudny. Koty mają też swoje własne imiona. My po prostu nadajemy im inne. Imieniem Pippina nie jest naprawdę Pippin. My go tylko tak nazywamy, byśmy wiedzieli, do kogo mówimy. — Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć, że próbował nauczyć się kociej mowy. Czasami, gdy w następujących po pełni dniach leżał w łóżku i Pippin do niego przychodził, Remus próbował naśladować kocie pomruki i miauczenie. Czasem Pippin odpowiadał, ale z tego, co Remus wiedział, kot zapewne informował go, że trajkocze bez sensu.
— To ciekawe — stwierdziła jego prababka. — Nie wiedziałam, że koty posiadają własny język. Znam tylko francuski, angielski i niemiecki. Może powiesz mi więcej o czarodziejskim świecie, podczas gdy będziemy piec później magdalenki? Gdy już wrócisz z rodzicami z plaży?
Uśmiechnęła się do niego ponownie. Dalej nieśmiało, ale jednak pewniej dzięki wizji pieczenia i rowerów, Remus puścił rękę swego ojca i postąpił krok naprzód.

Plaża mu się spodobała. Jeżeli kiedykolwiek potrzebowałby potwierdzenia tegoż faktu, wystarczyłoby, żeby spojrzał na swoje zdjęcie, gdzie jako sześciolatek baraszkuje w falach. 
Było tłoczno, dokładnie tak, jak przewidziała jego mama, ale tym razem nie miał nic przeciwko przebywaniu w otoczeniu tylu obcych ludzi. Jako cudzoziemiec, nie musiał usiłować wtopić się w tłum. Gdy dwóch chłopców, mniej więcej w jego wieku, zaprosiło go do gry w berka, wystarczyło, że wyjąkał :Je ne comprends pas*; i nie zdający sobie sprawy z jego kłamstwa chłopcy zostawili go w spokoju. 

Zbierał wyłowione z morza przeźroczyste kamyki, używając ojcowskiego kapelusza jako koszyka. Wykorzystał swój przydział franków na kupno pocztówek i Coli. Kiedy wypił już napój, wypłukał butelkę w Morzu Śródziemnym i napełnił ją piaskiem, myśląc, że miło byłoby ją zatrzymać. Mama ostrzegła go, że jeżeli pęknie i zawartość wszędzie się rozsypie, to będzie miał kłopoty. Nawet dzisiaj Remus zastanawia się, czy jego mugolskiego pochodzenia matka czasem nie zapominała, że jest czarownicą. 

Wraz z rodzicami musieli chyba zjeść lunch na plaży; do St. Rémy wrócili wczesnym popołudniem, ale on tego nie pamięta. Tak samo, jak nie pamięta jazdy powrotnej do domu prababki. Następną rzeczą, jaka przychodzi mu na myśl, jest siedzenie przy kuchennym stole, ubijanie białek, cukru, wanilii i soku cytrynowego w wielkiej misie, podczas gdy jego prababka przygotowywała piekarnik. Z tego, co pamięta, kuchenka go zaintrygowała. Miała tyle gałek i guziczków, i tak różniła się od tej, którą jego rodzice mieli w Szkocji. Jego zainteresowanie ulotniło się, gdy zdał sobie sprawę, że rozgrzewanie piekarnika jest procesem powolnym; spodziewał się, że płomienie buchną, gdy tylko ruszy pokrętłem. 

Remus pamięta jeszcze kilka innych rzeczy z tej sceny. Pamięta, że podobał mu się sposób, w jaki sok cytrynowy i wanilia pachniały, gdy zmieszało się je razem. Pamięta ciepłą, popołudniową bryzę wlatującą przez okno, poruszającą dzwoneczkami i przynoszącą ze sobą zapach lawendy, róż, tymianku i bazylii z ogrodu na tyłach domu. Pamięta koty ocierające się o jego nogi i mruczące głośno. (Wciąż jeszcze ich nie policzył i nie próbował z nimi rozmawiać, ale wyglądało na to, że naprawdę było ich tam sporo.) Pamięta nazwanie swej prababki - po jej długim naleganiu - Mémère, po raz pierwszy. 

Teraz rozumie, co poszło nie tak, ale wtedy było inaczej. Być może, powinien był po prostu znieść moment, w którym jego prababka położyła swoją szczupłą dłoń na jego ramieniu i zapytała, jak idzie mu mieszanie składników. To był lekki dotyk - ale on znał ją dopiero od kilku godzin. Szarpnął się ostro, zamierając od razu, gdy tylko zdał sobie sprawę, że sprawił jej przykrość, i od razu zaczął mamrotać przeprosiny - kolejny błąd.

— W porządku, mon petit**; mruknęła prababka, przeczesując jego włosy. — Przestraszyłam cię? Przepraszam. — Wtedy nagle odsunęła się i dla Remusa zabrzmiało to, jakby coś utknęło jej w gardle. Odwrócił się szybko i został całkowicie zdruzgotany widokiem swej płaczącej prababki. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, ale szloch wstrząsał jej ciałem i twarz ukrywała w dłoniach. Jej drżące, zgarbione ramiona raniły go prawie tak bardzo, jak wilk, który każdego miesiąca rozrywał go od środka. 

— Mémère! — krzyknął przerażony. Powinien był do niej podejść, wiedział o tym. Powinien był objąć ją i powiedzieć, że nie zrobiła niczego złego, ale miał wrażenie, że przymarzł do krzesła. — Mémère, przepraszam! — Myślał, że może pomóc, jeżeli powie to po francusku, ale słowa uciekały mu z pamięci.

Rodzice musieli powrócić do kuchni i ojciec zapewne wziął go na ręce i wyniósł, ponieważ pamięta chowanie twarzy w czyimś szerokim ramieniu. Nie pamięta, by na niego krzyczano albo by kazano mu opisać, co zaszło. Tylko przywieranie do czegoś, a następnie wybuch płaczu w momencie, gdy został położony na składanym łóżku, przygotowanym dla niego w wolnym pokoju. 

Remus był niepocieszony. Nagle zrozumiał, dlaczego prababka cofnęła się z przerażeniem w oczach i zaczęła płakać. Dotykała jego włosów. Musiała spostrzec tatuaż, ten, który otrzymał, będąc rejestrowanym jako wilkołak. Nie była czarownicą, ale w jakiś sposób rozpoznała te numery i symbole i to, co one oznaczały. Obrzydził ją. Przestraszył. Nienawidziła go.

Jeszcze parę godzin temu była mu obojętna. Teraz, kiedy wiedział, że już nigdy go nie pokocha, było to jedyną rzeczą, której naprawdę pragnął. 

Tata został z nim, dopóki gardło nie zaczęło boleć go od płaczu i był już zbyt słaby na wszystko poza pociąganiem nosem i czkawką. Ojciec okrył go troskliwie kołdrą i przywołał z kuchni szklankę wody. Remus niepewnie pociągnął łyk, potem odepchnął naczynie. Nie chciał być pocieszanym. Chciał zniknąć. 

Ojciec zabrał szklankę, postawił ją na podłodze i pocałował go w czoło.
— Idę porozmawiać z twoją mamą i prababcią. Wszystko będzie dobrze, synku. Nie jesteś w żadnych tarapatach. Spróbuj zasnąć, niedługo wrócę. Będę na zewnątrz, gdybyś mnie potrzebował. 

Nie rozumiał. Remus poczuł ulgę, gdy tylko jego ojciec wyszedł. Nie chciał wyjaśniać tego wszystkiego w tym momencie, jeszcze nie teraz.

Już sam, odwrócił głowę na poduszce i spojrzał na okno. Było późne popołudnie i krawędzie szyby lśniły bursztynowo. Dostrzegał plamę nieba i róg stojącego po drugiej stronie ulicy budynku. 

Nigdy nie powinien był opuszczać Szkocji. Nigdy nie powinien był opuszczać domu. Prawdopodobnie już rano tam pojadą. Remus nigdy nie pozna swej ciotki, wuja i kuzynostwa. Mama będzie bardzo przygnębiona. 

Zamknął oczy. Zamiast twarzy prababki, ujrzał kobietę, która rejestrowała go rok wcześniej. Była brzydka i przysadzista, a jej twarz przywoływała skojarzenia z ropuchą. Patrzyła na niego, jakby był robakiem i szturchała go tłustymi paluchami, podczas gdy jego ojciec mógł tylko bezradnie stać i patrzeć. Nienawidziła go. Nawet go nie znała, ale go nienawidziła. Nie wiedział, jak wygląda nienawiść, dopóki ona na niego nie spojrzała. Prababka Remusa ukryła twarz w dłoniach, ale był pewien, że gdyby na niego popatrzyła, dojrzałby tę samą lodowatą nienawiść.

Coś wskoczyło na łóżko, sprawiając, że aż podskoczyło. Remus otworzył oczy i ujrzał czarno-białego kota o złocistych ślepiach. 
— Idź sobie — powiedział Remus. Kot rozsiadł się wygodnie i zaczął lizać sobie łapki. — Idź sobie — powtórzył chłopiec, potrząsając kocem. Kot nie dał się wypędzić. — Miau! — spróbował z irytacją. — Nie mówię twoim językiem. Nie znam nawet twojego głupiego imienia. Odejdź. Nie powinieneś mnie lubić. Jestem wilkiem. Jestem potworem. — To był pierwszy raz, kiedy powiedział te słowa. Jego oczy, już obolałe od płaczu, napełniły się na nowo łzami. 

Nie wiedział, jak długo tak leżał. Wtedy zdawało mu się, że minęły całe godziny, ale teraz przypuszcza, że była to tylko chwila. Słońce jeszcze nie zaszło, gdy drzwi do sypialni znowu się otworzyły. Remus, z głową wciąż zwróconą w kierunku okna, nie wiedział, kto wszedł do pokoju, dopóki jego mama nie powiedziała:
— Kochanie, nie śpisz?
Remus pociągnął nosem, ale się nie odwrócił.
Inny głos powiedział:
— Mon petit, tak bardzo mi przykro...
Serce Remusa skurczyło się boleśnie. Miał wrażenie, że coś utknęło mu w gardle i zakasłał, usiłując się tego pozbyć.
— Może ja powinnam z nim pomówić, babciu — stwierdziła jego mama.
— Ja z nim porozmawiam — odparła prababka. — Możesz zostawić nas samych. Myślę, że sobie poradzimy.

Remus poczuł, jak łóżko ugina się w momencie, gdy usiadła, ale dopóki drzwi nie zamknęły się za jego matką, milczała. Potem powiedziała łagodnie:
— Kochanie, przykro mi, że cię wystraszyłam. To nie twoja wina. Nic złego nie zrobiłeś. — Poczuł jej palce zbliżające się do jego policzka; cofnęła się jednak i zgarbiła obok poduszek.
— Proszę, spójrz na mnie, Remusie. Jest coś, co chciałabym ci pokazać.

Głos jej zadrżał, ale nie było w nim złości. Ciekawość wzięła górę ponad strachem i Remus spojrzał na nią. Uśmiech kobiety był wykrzywiony, prawie smutny. Jej palce trzęsły się, gdy podwijała rękaw koszuli, by pokazać mu spód przedramienia. 

Oddech Remusa nagle zamarł w połowie drogi. Dopiero za którymś podejściem udało mu się wydobyć z siebie głos. Jego zdziwienie było tak wielkie, że gdy tak się stało, był on ledwo słyszalny:
— Mémère, ty też jesteś wilkołakiem!

— Nie, kochanie, nie wilkołakiem — odrzekła jego prababka. Dotknęła wytatuowanego na swoim przedramieniu numeru. — Ale dla niektórych ludzi czymś równie złym. Być może nawet gorszym, bo przecież wilkołaki są groźne tylko przez jedną noc w miesiącu. Tak — stwierdziła odpowiadając na niezadane pytanie — wiem. Twoi rodzice powiedzieli mi, zanim tu przybyliście. Byłam przestraszona. I byłam... bardzo przygnębiona. Ale twoi rodzice opowiedzieli mi o tobie wszystko. Od chwili, gdy przyszedłeś na świat, przysyłali mi twoje zdjęcia. Mój najmłodszy prawnuk. Mieszkający tak daleko, w zimnym kraju, którego nigdy nie widziałam. Gdzie mężczyźni noszą śmieszne spódniczki. — Uśmiechnęła się nieznacznie. Podniosła znowu dłoń tak, jakby miała go dotknąć, ale po chwili ją cofnęła. — Magia, być może jak u twoich rodziców. Remusie, kochałam cię na długo przed tym, zanim cię spotkałam. To się nie zmieniło w chwili, gdy dowiedziałam się, że jesteś wilkołakiem. Twoja mama powiedziała mi, że istnieje rejestr wilkołaków. To mnie przygnębiło. Aż do dziś nie wiedziałam, że cię oznaczyli, ten rejestr. To właśnie doprowadziło mnie do płaczu. Nie ty, mon petit trésor*** . Wciąż pamiętam, kiedy mnie to zrobili.

Remus w jakiś sposób wiedział, że nie miała na myśli Rejestru Wilkołaków. 

— Myślałam, że ciebie w jakiś sposób to ominie. Myślałam, że być może czarodzieje różnią się od innych ludzi. Jak nas nazywacie? Mugole. Miałam nadzieję, że czarodzieje są lepszymi ludźmi. Że będą milsi dla mojego prawnuka. Mogę opowiedzieć ci pewną historię? To historia jest smutna i może cię przestraszyć. Pytałam twoich rodziców i powiedzieli, że wszystko w porządku, jeżeli ty mi pozwolisz. 

Remus skinął głową, mimo pojedynczego dreszczu, który nagle go przeszedł. Nie chciał uwierzyć w to, że coś smutnego lub strasznego mogło przydarzyć się jego prababce. Ale była tam przy nim, prawda? Przestała się uśmiechać, ale przynajmniej już nie płakała. — W porządku, Mémère — dodał, gdy dostrzegł jej wahanie. 

— Tak więc... — Jego prababka popatrzyła na okno. Jej jasne rzęsy lśniły w czerwonozłotym świetle zachodzącego słońca, ale oczy pozostały ciemne i dziwnie odległe.
Spokojnie zapytała:
— Czy wiesz, kim byli naziści, Remusie?
— Tak — odparł. — To niemieccy mugole. Zaatakowali Wielką Brytanię. Tata to pamięta. 
— Nie tylko Niemcy — rzekła jego prababka. — Ale tak, tam to wszystko się zaczęło. Nie
wszyscy Niemcy byli nazistami, Remusie. Ważne, żeby o tym pamiętać. Ale mimo wszystko było ich wielu i byli potężni, i zrobili dużo, dużo strasznych rzeczy. Czy wiesz kim byli Romowie, Remusie?
— Romanowowie?**** — Pierwsze przyszło skojarzenie z rosyjską dynastią panującą, o której kiedyś opowiadała mu mama. 
— Nie Romanowowie — odparła. — Romowie. Cyganie.
— Ach, Cyganie. — Oczywiście, że o nich słyszał. Byli w którejś z książek rodziców. Jedna ze sprzedawczyń w Melrose, rodzinnym mieście Remusa, powiedziała mu kiedyś, że wygląda trochę cygańsko. Nie mówiła tego w miły sposób, więc Remus nie był pewien, czy chciała mu sprawić komplement; chciał wierzyć, że tak, ponieważ Remus uważał, że Cyganie są interesujący.
— Mémère — powiedział, nieco zagubiony z powodu kierunku, w którym poszła rozmowa. — Czy ty jesteś Cyganką? — Nie potrafił wyobrazić jej sobie jako jednej z nich. Nie ta drobna, siwowłosa kobieta z jej ładnym, małym domkiem, książką z przepisami i pachnącym ziołami ogrodem. 
— Dzisiaj? — zapytała jego prababka. — Nie wiem, kim dzisiaj jestem. Moja rodzina była cygańska. Byliśmy Romami. Jako młoda dziewczyna uciekłam, by poślubić gadjé - czyli nie-Roma. Był mieszkającym w Niemczech Francuzem o imieniu Henri Beausoleil. Studiował muzykę. Pewnej nocy razem z przyjaciółmi wymknęliśmy się z obozu do miasta nieopodal. Zajrzałam przez okno do wnętrza restauracji i dostrzegłam grającego na fortepianie Henriego. Nie mogliśmy go słyszeć, ale wyglądał na tak pochłoniętego grą, tak pełnego uczuć, namiętności. By móc go spotkać, czekałam na śniegu aż do zamknięcia restauracji. Moi rodzice nie byli zachwyceni, ale naprawdę się zakochałam i w tamtym momencie tylko to się liczyło. 

Remus skinął głową. Jego mama opuściła dom, by poślubić jego tatę. Pisywała do rodziców i starszych sióstr, ale Remus wiedział, że czasem ciężko było jej żyć tak daleko od nich. 

Jego prababka pochyliła się i pogładziła czarno-białą sierść kota. Zamruczał, unosząc nieco głowę. 
— No, i mieliśmy małe mieszkanie. Henri ukończył studia i dostał pracę w orkiestrze. Ja również zaczęłam pracować. Przez długi czas wiedziałam, kim jestem. Ale nie byłam Niemką. Kiedy mój syn, a twój dziadek, się urodził, nie wiedziałam, kim jest. Henri wspominał czasem o powrocie do Francji, ale ja nie wyobrażałam sobie siebie jako Francuzki. 

— Kiedy naziści zdecydowali się zabić wszystkich Romów - i Żydów, komunistów, i homoseksualistów, każdego, kto był inny - tak długo żyłam w Niemczech, że być może zaczęłam myśleć o sobie jako o Niemce. Myślałam, że jestem bezpieczna także dlatego, że poślubiłam gadjé. Nasz syn w tym czasie przeprowadził się do Francji. Poślubił francuską dziewczynę i mieli dwie małe córeczki. Henri chciał do niego dołączyć, ale ja odmówiłam. Całe dzieciństwo spędziłam na włóczeniu się z miejsca na miejsce. Żyłam w naszym mieszkaniu przez dwanaście lat i to był dla mnie dom. Nie chciałam opuszczać ani jego, ani moich przyjaciół. Pomijając to wszystko, nie wiedziałam, gdzie są moi rodzice, jeżeli w ogóle jeszcze wtedy żyli.

— Mémère? — wyszeptał Remus i na kilka minut zapadła cisza. 

Westchnęła. Następnie zaczęła mówić pomału, z wahaniem, o pociągach, do których upychano ludzi tak ciasno, że nie mogli się nawet obrócić. O obozach, gdzie niektórych z miejsca zabijano, innych zaś zmuszano, by pracowali aż do śmierci z wyczerpania. Wypowiadając wszystkie te słowa, nie patrzyła na niego i Remus wyczuł, że nie mówi wszystkiego, ale jej nie przerywał. 

Na końcu powiedziała:
— Nigdy nie dowiedziałam się, jaki los spotkał moich rodziców. Myślę, że musieli zginąć w czasie wojny. To właśnie spotkało mojego męża - za poślubienie mnie - jak również wielu moich przyjaciół. W jakiś sposób mi udało się przeżyć. Kiedy to wszystko się skończyło, przybyłam tutaj. — Jej ciemne spojrzenie ponownie zatrzymało się na Remusie; uśmiechnęła się smutno. — Żyłam tutaj przez ponad dwadzieścia lat, ale nie jestem Francuzką. Nigdy nie byłam Niemką. Już nie jestem Romką. Mimo wszystko, wiem, kim jestem. Jestem Sofią. Pomimo śmierci Henriego, wciąż jestem jego żoną. Jestem matką Gabriela; babcią Odette i Sylvii; prababką Camille, Christiana, Aimée i Remusa. Oto właśnie kim jestem i czym jestem. Kiedy o tym myślę, potrafię czasem zapomnieć o tym, że dla kogoś byłam niczym więcej niż tylko numerem. — Odwróciła ramię, by Remus znów mógł ujrzeć jej tatuaż. Były tam tylko cyfry, ale Remusowi wydały się one wyjątkowo brzydkie, jakby były zrobione ze skręconego, czarnego drutu. 

— Widzisz już, kochanie, czemu byłam taka przygnębiona? Wiem, że straszne rzeczy wciąż przydarzają się niewinnym ludziom. Ale myślałam... nie tobie. Nie mojemu małemu Remusowi. Ale nie pozwolimy, by coś takiego stało się tobie — dodała ostro. — Wydaje mi się, że jesteśmy teraz trochę mądrzejsi. Wiemy, że należy słuchać ostrzeżeń. I twoi rodzice mają magię. Czy wiesz, że kiedy była tylko małą dziewczynką, twoja mama ochroniła mnie? Naprawdę — powiedziała, gdy wytrzeszczył na nią oczy. — Pojawiłam się tu jako cudzoziemka. Nie miałam nic - naprawdę nic, z wyjątkiem dziwnego akcentu i dziwnego podejścia do niektórych spraw. Niektórzy ludzie tutaj byli dla mnie okrutni. Mówili złośliwe rzeczy i rzucali złośliwe spojrzenia. Ale nie wtedy, gdy Sylvie była ze mną. W jakiś sposób... — Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się ze zdumieniem. — W jakiś sposób, jeżeli mnie nie ignorowali, byli dla mnie milsi, kiedy ona była ze mną. Była wtedy małą dziewczynką, miała niecałe pięć lat. Ale wydawało się, że posiada moc... Nie wiedzieliśmy, dopóki nie wyszło na jaw, że jest czarownicą. 

Remus nigdy wcześniej nie słyszał tej historii o matce. Wahając się, powiedział:
— Ja też umiem czynić magię. Nie celowo. Kiedyś byłem w łóżku i nie mogłem dosięgnąć książki. Chciałem jej i - po prostu do mnie przyleciała. Przestraszyła Pippina — dodał. Miał nadzieję, że opowie mu więcej o mamie albo o kotach. Jej historia o Niemczech go zmroziła; prawie czuł płynące w żyłach kryształki lodu, drapiące go od środka. Chciał dowiedzieć się o wszystkich tych rzeczach, ale zarazem nie chciał uwierzyć, że ktoś mógłby chcieć zabić jego ukochaną prababkę. 

— Opowiedz mi o Pippinie — powiedziała, jakby odgadując jego myśli. — Proszę. Opowiedz mi o Szkocji. Wszystko, co wiem, to że tam codziennie pada, że jest tam dużo owiec i mężczyźni noszą śmieszne spódniczki. 



Powiedział jej wszystko to, co wiedział. Powiedział jej, że pomimo, iż prawie codziennie padał tam deszcz, to bardzo rzadko padał on przez cały dzień. Powiedział jej o wspinaniu się wraz z rodzicami na Eildon Hills i o liczeniu tęcz. O domu rodziców na przedmieściach Melrose, z fortepianem, pokojem pełnym książek i jabłonką, na którą lubił się wspinać. O szkockich spódniczkach, kobzach i pokrytych liliowym wrzosem wzgórzach, i maślanych bułkach, i Pippinie. Zawahał się, by następnie opowiedzieć o Wester Ross, wysoko w górach i znajdującej się tam chatce rodziców. Opowiedział jej, jak to pewnej nocy wyszedł sam na spacer, bo z powodu zachmurzonego nieba jego rodzice zapomnieli o pełni. 

Opowiedział to wszystko, jakby były to czyste fakty. Tak naprawdę, nie pamiętał dokładnie, co stało się tamtej nocy. Pamiętał rozpaczliwy strach, zęby, gorący i śmierdzący oddech, i ból, ale to były odczucia, których nie potrafił wyrazić słowami. 

Gdy skończył swą opowieść, uczyniła ruch, jakby znowu chciała dotknąć jego włosów; cofnęła ją jednak z powrotem. Tym razem, nie namyślając się, zbliżył się do niej i oparł głowę na jej nodze. Wahając się, znowu podniosła rękę. Kiedy Remus ją poczuł, chłodną i miękką na jego czole, nie odsunął się. Delikatnie pogłaskała jego włosy, jakby wciąż bała się, że ucieknie. Ale Remus zamknął oczy i oparłszy o nią, usadowił się wygodnie i w końcu poczuł, jak jego prababka ciężko wzdycha. 


W ten właśnie sposób spędzili resztę popołudnia. Rodzice Remusa sprawdzili raz, co się u nich dzieje, ale Remus ucieszył się, gdy jego prababka kazała im odejść. Kiedy znowu zostali sami, zaczęła opowiadać mu o tym, co pamiętała z własnego dzieciństwa. Wspomnienia były poszarpane, ale świeciły w ciemnym pokoju niczym odłamki barwionego szkła. Część z nich spowijał dym. Inne migotały niczym iskry albo błyszczały jasno, jakby świeciło przez nie słońce. 

Opowiedziała mu o swoim ulubionym koniu, czarnej klaczy zwanej Saskia, na której zaczęła jeździć, mając lat dziesięć, i przestała, gdy uciekła, by poślubić Henriego Beausoleil. Opowiedziała mu o siedzeniu przy obozowym ognisku, obserwowaniu tańczących i strzelających ku nakrapianemu gwiazdami niebu iskierek, przysłuchiwaniu się grającemu na cytrze ojcu, podczas gdy matka pichciła coś z dodatkiem kminku, papryki i innych przypraw. Mówiła o jeździe na Saskii przez stepy i pokryte śniegiem góry i o tym, jak czuła płonący w jej płucach wiatr. Opowiadała również o ludziach, którzy nie pozwalali im rozkładać obozowisk w pobliżu bram ich wiosek, którzy ciskali przekleństwami i kamieniami, i którzy ich ścigali. 

Mówiła do niego, gładząc jego włosy, a gdy zasnął, śnił o ucieczce, grzejącym ramiona świetle słonecznym, otaczających go górach i depczącym po piętach stadzie wilków. Góry spłaszczyły się i zmieniły w faliste pagórki, które przemieniły się w pustynię, a następnie morze. Słońce zaszło i wzeszło znowu, gwiazdy wirowały na niebie i tląc się, spadały pomiędzy fale. Czuł gorąco wilczego oddechu; raz silniejsze, a raz słabsze. Czy biegł w kierunku czegoś albo tylko od czegoś uciekał, a może obie te rzeczy na raz, nie wiedział. Lecz coś więcej niż pragnienie, aby żyć, utrzymywało go w biegu. Coś, co iskrzyło, śpiewało i oplatało się wokół niego niczym głos jego prababki albo wyśnione dźwięki cytry z opowiadanych przez nią historii. 

* * *

Remus wciąż pamięta swój sen, mimo że minęło już tyle lat. Dzisiaj rozumie go już troszkę lepiej, chociaż wciąż nie wie, za czym gonił lub przed czym uciekał w tym wyścigu dookoła ziemi. Wilki mogły być rejestrem wilkołaków, który oprotestował jego wybór na to stanowisko i musiał nienawidzić Albusa Dumbledore'a za to, że tak zagorzale go bronił. Albo były potworem, którym jest on sam. Ciemność w nim objawia się w różny sposób, wie o tym, i nie każdy z nich przybiera wilcze kształty.

Jego prababka Sofia zmarła, gdy miał dziesięć lat. Podczas nocnego spaceru potrącił ją mugolski samochód. Remus był wstrząśnięty. Była pierwszą osobą, zaraz po rodzicach, którą kiedykolwiek pokochał. Fakt, że przeżyła tak wiele tylko po to, by tak bezsensownie zginąć, wydawał mu się okrutnie niesprawiedliwy. Nigdy nie dowie się o jego szkolnych latach w Hogwarcie, o przyjaciołach, których tam poznał, sposobach, w jaki nań polowano i chwilach, w których prawie już wiedział, czym było to, za czym podążał w swoich snach. Byłaby dumna z jego awansu, wiedział o tym. Rozumiałaby także jego obawy.

Nigdy się nie dowie - chyba że czarodzieje i Mugole po śmierci zdążają w to samo miejsce - jak błąkał się od pracy do pracy, z kraju do kraju, z życia do życia, jak to czasem wyglądało. Czasem cieszył się, że ona nie wie. Innym razem, kiedy miał wrażenie, że jest jedyną osobą, która się porusza, podczas gdy inni stoją w miejscu, chciałby zobaczyć ją znowu i powiedzieć jej właśnie to.

Zastanawia się, jak długo będzie mógł pozostać w Hogwarcie.

Pewnego dnia Remus dowie się, czego tak naprawdę szuka. Pewnego dnia może nawet to odnajdzie. Jeżeli tak się stanie, będzie na tyle mądry, by przestać by przestać biec. Odetchnie, i zawróci, i zrozumie, że nigdy nie był tak naprawdę sam.

Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
6032
6032
6032
6032
6032
6032

więcej podobnych podstron