ROZDZIAŁ 3
Gdyby tylko
ktoś oszukał Spencer przed laty…
Przyćmiony blask niedzielnego słońca w połowie zimy krył się za horyzontem, gdy Spencer stała na tyłach swojego domu i przyglądała się efektom niszczycielskiej działalności ognia. Przy niej stała matka: miała rozmazany makijaż oczu, podkład w plamach i przyklapnięte włosy - dziś rano Uri, fryzjer, nie ułożył jej włosów. Był także ojciec Spencer - chociaż raz nie miał przypiętej do ucha słuchawki Bluetooth. Jego wargi lekko drżały, jakby powstrzymywał szloch.
Wszystko wokół nich było w ruinie. Strzeliste, rosnące od dawna drzewa były osmalone dymem i zdewastowane, nad ich szczytami wisiał śmierdzący, szary dym. Z rodzinnego wiatraka został tylko szkielet, jego skrzydła były zwęglone, krata pogruchotana w drzazgi. Trawnik Hastings'ów poryły krzyżujące się ślady opon karetek, gnających do pożaru. Po trawie były porozrzucane pety, puste kubki ze Starbucks, a nawet osuszona puszka po piwie - pozostałości po gapiach, którzy tłoczyli się tu i pozostali jeszcze przez długie godziny po tym, jak Spencer i reszta zostały zabrane do szpitala.
Ale najgorsze, najbardziej rozdzierające serce zniszczenia ogień zadał przerobionej na mieszkanie stodole wybudowanej w 1756 roku. Połowa budynku była wciąż nietknięta, choć wiśniowa niegdyś drewniana zewnętrzna okładzina była teraz zwęglona i toksycznie szara. Zniknęła większość dachu, ołowiane szybki były popękały, a frontowe drzwi zmieniły się w stertę popiołu. Spencer mogła zajrzeć przez tą pustą skorupę prosto do salonu. Na podłodze wyłożonej drewnem jatoby stała kałuża, która została po galonach wody wylanych przez strażaków na stodołę. Łóżko z kolumienkami, komfortowa skórzana kanapa i stolik deserowy z mahoniu były kompletnie zniszczone. A także biurko, przy którym poprzedniej nocy zgromadziły się Spencer, Emily i Hanna, rozmawiając przez komunikator z Ianem na temat tożsamości prawdziwego zabójcy Ali.
Ale wyglądało na to, że Jason i Wilden nie byli jednak zabójcami Ali. Co oznaczało, że Spencer znowu tkwi w niewiedzy.
Odwróciła się od stodoły, jej oczy łzawiły od oparów benzyny. Bliżej domu było miejsce, gdzie wraz z przyjaciółkami zwaliła się na trawnik po ucieczce od płomieni. Było, podobnie jak reszta trawnika, zaśmiecone sadzą i odpadkami, a trawa była zryta i martwa. Nie było w tym miejscu nic szczególnego, żadnego magicznego objawu obecności Ali. Z drugiej strony, przecież Ali tutaj nie było - przywidziała im się. To był wyłącznie efekt uboczny wdychania zbyt dużej ilości dymu. Robotnicy wiele miesięcy temu znaleźli rozkładające się ciało na dawnym podwórku DiLaurentis'ów.
- Tak mi przykro. - wyszeptała Spencer, gdy fragment czerwonego dachu oddzielił się od stodoły i walnął w ziemię z głuchym łoskotem.
Pani Hastings powoli wyciągnęła rękę i chwyciła dłoń Spencer. Pan Hastings dotknął jej ramienia. Zanim Spencer zorientowała się w sytuacji, rodzice opletli ją ramionami, otaczając ją roztrzęsionym, pełnym łez uściskiem.
- Nie wiem, co byśmy zrobili, gdyby coś ci się stało. - łkała pani Hastings.
- Gdy zobaczyliśmy pożar i usłyszeliśmy, że mogłaś ucierpieć… - pan Hastings zamilkł.
- To nie ma żadnego znaczenia. - ciągnęła pani Hastings, jej głos nabrzmiał od płaczu. - To wszystko może sobie spłonąć. Przynajmniej mamy wciąż ciebie.
Spencer przylgnęła kurczowo do rodziców, jej oddech zamarł w posiniaczonym gardle.
Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny rodzice byli dla niej bardziej niż cudowni. Całą noc siedzieli przy jej łóżku w szpitalu, super czujnie obserwując wznoszenie się i opadanie piersi Spencer podczas każdego nierównego oddechu. Nękali pielęgniarki, jak tylko Spencer zażyczyła sobie wody, tabletek przeciwbólowych, gdy ich potrzebowała, i cieplejszych kocy, gdy było jej zimno. Kiedy lekarz dziś po południu ją wypisał, zabrali ją do „Creamery”, jej ulubionej lodziarni w Old Hollis i kupili jej dwie gałki lodów z syropu klonowego. To była wielka odmiana - od lat traktowali ją jak niechciane dziecko, któremu niechętnie pozwalają mieszkać pod swoim dachem. A kiedy ostatnio ujawniła, że jej nagrodzony Złotą Orchideą esej był plagiatem pracy jej idealnej siostry, Melissy, praktycznie ją ekskomunikowali.
Tyle, że teraz naprawdę istniał powód, by ją znienawidzili. Jak tylko Spencer im powie, zniknie ich troska i tak rzadkie gesty miłości. Spencer ścisnęła ich mocno, rozkoszując się ostatnimi chwilami, gdy znowu z nią rozmawiają. Odkładała to jak długo mogła, ale musiała im w końcu powiedzieć.
Cofnęła się i wyprostowała z determinacją ramiona.
- Musicie coś wiedzieć. - wyznała głosem ochrypłym od przepełnionego dymem.
- Chodzi o Alison? - pani Hastings zniżyła głos. - Bo widzisz, Spencer…
- Nie. Chodzi o coś innego. - przerwała jej córka potrząsając głową.
Spojrzała na osmalone gałęzie wysoko na niebie. Po czym jednym tchem powiedziała całą prawdę. Jak Melissa zasugerowała, że Spencer mogła zostać adoptowana, po tym, jak jej babcia, Nana Hastings, nie zostawiła jej w testamencie żadnych pieniędzy. Jak Spencer zarejestrowała się na stronie adopcyjnej i zaledwie kilka dni później otrzymała wiadomość, że odnaleziono jej biologiczną matkę. Że odwiedziny u Olivii Caldwell w Nowym Jorku były tak cudowne, że Spencer postanowiła na stałe przeprowadzić się do miasta. Spencer wciąż mówiła, przerażona, że jeśli przerwie, to wybuchnie łzami. Nie miała też odwagi spojrzeć na rodziców, bo wiedziała, że ich zrozpaczone twarze złamią jej serce.
- Zostawiła za sobą wizytówkę agenta nieruchomości, więc zadzwoniłam do niego i podałam numer konta z funduszem na studia na pokrycie kaucji i czynszu za pierwszy miesiąc. - mówiła dalej Spencer, podwijając palce u stóp odzianych w szare, zamszowe muszkieterki. Ledwie była w stanie mówić.
Po pokrytym sadzą leśnym poszyciu przemknęła wiewiórka. Ojciec Spencer jęknął, matka zacisnęła oczy i przycisnęła dłonie do czoła. Serce zaciążyło Spencer. No to jazda. Rozpoczyna się Operacja: Nie jesteś Już Naszą Córką.
- Chyba zgadujecie, co stało się potem. - westchnęła spoglądając na wysoką budkę dla ptaków przy ganku. Odkąd tu stali nie zbliżył się do niej ani jeden ptak. - Agent oczywiście współpracował z Olivią, wyczyścili konto i zniknęli. - przełknęła głośno ślinę.
Na podwórku panowała przepełniony ciszą bezruch. Teraz, gdy światło słońca prawie już zniknęło, stodoła wyglądała niemal jak relikt z miasta duchów, ciemne okna przypominały puste oczodoły czaszki. Spencer zerknęła ukradkiem na rodziców. Ojciec był blady. Mama wciągnęła policzki, jakby połknęła coś kwaśnego. Spojrzeli na siebie zdenerwowani, po czym rozejrzeli się bacznie po frontowym podwórku, zapewne wypatrując furgonetek prasy. Reporterzy cały dzień podjeżdżali pod dom, wypytując Spencer, czy naprawdę widziała Ali.
Jej ojciec odetchnął głęboko.
- Spencer, pieniądze nie mają znaczenia. - zdumiona dziewczyna zamrugała. - Możemy namierzyć, co się z nimi stało. - wyjaśnił pan Hastings załamując ręce. - Możliwe, że je nawet odzyskamy. - jego spojrzenie powędrowało do wiatrowskazu na szczycie dachu. - Ale… cóż, powinniśmy byli się tego spodziewać.
- C-co? - Spencer zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy nie doznała przypadkiem trwałych uszkodzeń mózgu od wdychania resztek oparów po pożarze.
Ojciec zmienił pozycję i zerknął na żonę.
- Veronico, wiedziałem, że trzeba było jej to powiedzieć lata temu. - wymamrotał.
- Nie wiedziałam, że do tego dojdzie. - pisnęła mama Spencer wznosząc ręce. Powietrze było tak zimne, że z jej ust wydobywały się widzialne obłoczki.
- Co trzeba był mi powiedzieć? - naciskała Spencer. Serce zaczęło jej łomotać. Gdy odetchnęła, poczuła tylko zapach popiołu.
- Powinniśmy wejść do środka. - powiedziała nieobecnym tonem pani Hastings. - Strasznie tutaj zimno.
- Co trzeba było mi powiedzieć? - powtórzyła Spencer zapierając się. Nigdzie się nie wybierała.
Jej matka zamilkła na długą chwilę. Z wnętrza stodoły rozległo się trzeszczenie. W końcu pani Hastings usiadła na jednym z olbrzymich głazów, którymi upstrzone było wielkie tylne podwórko.
- Kochanie, Olivia naprawdę cię urodziła.
- Co? - Spencer wytrzeszczyła oczy.
- Ale nie do końca. - poprawił pan Hastings.
- Naprawdę zostałam adoptowana? - Spencer zrobiła krok do tyłu, pod jej butem trzasnęła krucha gałązka. - Olivia mówiła prawdę? - czy to dlatego czuję się taka inna od was? Czy dlatego zawsze woleliście Melissę - bo ja tak naprawdę nie jestem waszą córką?
Pani Hastings zakręciła trzykaratowym diamentowym pierścionkiem na palcu. Gdzieś w głębi lasu na ziemię z przeraźliwym trzaskiem spadła gałąź.
- Z całą pewnością nie sądziliśmy, że będziemy dzisiaj o tym rozmawiać. - zaczerpnęła uspokajający oddech, strzepnęła dłonie i uniosła głowę. Pan Hastings szybko potarł o siebie dłońmi w rękawiczkach. Nagle oboje wydali się tacy bezradni. Zupełnie inni od zawsze opanowanych, panujących nad wszystkim rodziców, których Spencer tak dobrze znała.
- Poród Melissy był skomplikowany. - pani Hastings zabębniła dłońmi o śliski, masywny głaz. Jej spojrzenie na moment przeskoczyło na front domu, obserwując poobijaną Hondę, która zwolniła na ich podjeździe. Ciekawscy sąsiedzi całe popołudnie krążyli po uliczce. - Lekarze powiedzieli mi, że następny poród narazi moje zdrowie na niebezpieczeństwo. Ale pragnęliśmy kolejnego dziecka, więc zdecydowaliśmy się na surogatkę. Wyglądało to tak… że użyto mojego jajeczka i twojego ojca… no wiesz. - opuściła oczy, zbyt powściągliwa i dobrze wychowana, by użyć słowa „sperma”. - Ale potrzebowaliśmy kobiety, która dla nas przeszłaby ciążę z dzieckiem, z tobą. No i znaleźliśmy Olivię.
- Dokładnie ją sprawdziliśmy, by upewnić się, że jest zdrowa. - pan Hastings usiadł obok żony na głazie, ledwie zauważając, że jego ręcznie robione mokasyny A. Testoni zanurzyły się w czarnym od sadzy błocie. - Wydawała się odpowiednia do tego, czego potrzebowaliśmy, i wydawało się, że chce, żebyśmy ciebie mieli. Ale pod koniec ciąży zaczęła się robić… wymagająca. Chciała więcej pieniędzy. Groziła, że cię zatrzyma i ucieknie do Kanady.
- Więc zapłaciliśmy jej więcej. - przyznała pani Hastings. Złożyła blond głowę w dłoniach. - I, oczywiście, oddała cię. Tylko… po tym, jak stała się taka zaborcza nie chcieliśmy, żebyś miała z nią kontakt. Postanowiliśmy ukryć to przed tobą - bo w rzeczywistości jesteś nasza.
- Niektórzy ludzie jednak tego nie rozumieją. - powiedział pan Hastings mierzwiąc szpakowate włosy. W jego kieszeni rozdzwoniła się komórka, odgrywając kilka pierwszych taktów Piątej Symfonii Beethovena. Zignorował ją. - Na przykład Nana. Uważała, że to nienaturalne i nigdy nam tego nie wybaczyła. Powinniśmy byli to wyjaśnić, gdy w testamencie stwierdziła, że zostawia pieniądze tylko swoim „naturalnym wnukom”. Wygląda na to, że Olivia od dawna czekała na taką okazję.
Wiatr ucichł, przeszedł w stan dziwnego bezruchu. Psy Hastings'ów, Rufus i Beatrice, drapały w tylne drzwi, chętne by wyjść i zobaczyć, co porabia rodzina. Spencer patrzyła na rodziców z rozdziawioną buzią. Państwo Hastings wyglądali na wykończonych i wyczerpanych, jakby to wyznanie odebrało im wszystkie siły. Było oczywiste, że od bardzo dawna o tym nie rozmawiali. Spencer, usiłując to wszystko pojąć, patrzyła to na jedno, to na drugie. Każde słowo z osobna miało sens, ale całość już nie.
- Czyli Olivia była ze mną w ciąży. - powtórzyła powoli. Dreszcz, który przebiegł po jej plecach nie miał nic wspólnego z wiatrem.
- Tak. - powiedziała pani Hastings. - Ale to my jesteśmy twoją rodziną, Spencer. Jesteś nasza.
- Tak bardzo cię pragnęliśmy, a Olivia była naszą jedyną opcją. - powiedział pan Hastings spoglądając w górę na purpurowe chmury. - Ostatnio, zdaje się, zapomnieliśmy, jak ważni dla siebie nawzajem jesteśmy. A po tym wszystkim, przez co musiałaś przejść z Ianem, Alison i tym pożarem… - potrząsnął głową, ponownie wbijając wzrok w stodołę i zniszczony las za nią. Nad ich głowami krążył z wrzaskiem kruk. - Powinniśmy byli cię wspierać. Nigdy nie chcieliśmy, żebyś myślała, że nie jesteś kochana.
Matka niepewnie wzięła Spencer za rękę i ją ścisnęła.
- Może… zaczniemy od nowa? Moglibyśmy spróbować? Mogłabyś nam wybaczyć?
Ponownie powiał wiatr wzmagając zapach dymu. Kilka czarnych liści przeleciało przez trawnik na podwórko Ali i zatrzymało się w pobliżu dziury, gdzie znaleziono jej ciało. Spencer obracała w palcach plastikową szpitalną bransoletką wciąż otaczającą jej nadgarstek, wahając się między szokiem, współczuciem i gniewem. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy rodzice odebrali jej przywilej mieszkania w stodole na rzecz Melissy, zlikwidowali jej karty kredytowe, sprzedali jej samochód i nie raz mówili, że dla nich jest martwa. Chciała krzyczeć: Cholerna racja, że czułam, jakbym nie miała prawdziwej rodziny! Cholerna racja, że mnie nie wspieraliście! A teraz chcą tak po prostu o wszystkim zapomnieć?
Jej matka zagryzała wargę i skręcała w dłoniach podniesioną z ziemi gałązkę. Ojciec wydawał się wstrzymywać oddech. Ta decyzja należała do Spencer. Mogłaby zdecydować, że nigdy im nie wybaczy, tupnąć nogą i pozostać wściekła… ale wtedy zobaczyła na ich twarzach ból i żal. Oni mówili serio. Ponad wszystko pragnęli jej wybaczenia. Czyż nie tego właśnie pragnęła najbardziej na świecie - rodziców, którzy jej chcieli i kochali?
- Tak. - powiedziała Spencer. - Wybaczam wam.
Rodzice słyszalnie odetchnęli i objęli ją. Ojciec ucałował Spencer w czubek głowy, jego skóra pachniała jego ulubionym płynem po goleniu Kiehl's.
Spencer miała wrażenie, że dryfuje poza swoim ciałem. Zaledwie wczoraj odkryła, że jej oszczędności na college zniknęły i uważała, że jej życie się skończyło. Naprawdę sądziła, że stał za tym „A”, który karał ją za to, że nie dość przykłada się do znalezienia zabójcy Ali. Ale niewykluczone, że utrata tych pieniędzy była najlepszym, co mogło jej się przytrafić.
Gdy rodzice odsunęli się i zmierzyli wzrokiem młodszą córkę, Spencer wysiliła się na niepewny uśmiech. Chcieli jej. Naprawdę jej chcieli. Nagle powolny podmuch wiatru przebiegł przez podwórko i kolejny znajomy zapach podrażnił jej nos. To było… waniliowe mydło, takie, jakiego zawsze używała Ali. Spencer wzdrygnęła się, powróciło do niej potworne wspomnienie pokrytej sadzą Ali, dławiącej się płomieniami.
Zacisnęła oczy, pragnąc pozbyć się z głowy tego obrazu. Nie. Ali nie żyła. A ona miała halucynacje. Koniec, kropka.
Jatoba (Hymenaea courbaril L.) (czyt. żetoba) - gatunek drzewa z rodziny bobowatych (Fabaceae). Powszechnie występuje w Środkowej i Południowej Ameryce.
Matka zastępcza (surogatka) - kobieta, która przyjmuje do swojej macicy zapłodnioną in vitro komórkę jajową innej kobiety, która sama nie może zajść w ciążę bądź nie mogłaby donosić swojej ciąży. Rola matki zastępczej sprowadza się do donoszenia ciąży, urodzenia dziecka i oddania go rodzicom.
Pretty Little Liars - Heartless Bez serca
translated by: rumiko 6