Ks. Józef Kobyliński, Ruch Katolicki, Styczeń 1936, Rok VI, nr 1, str. 5-16
ISTOTA I GENEZA PAŃSTWA TOTALNEGO
Państwo totalne: dużo się dziś mówi i pisze na ten temat, oczywiście jak zwykle optymiści — pro, pesymiści — contra. Nie można jednak powiedzieć, żeby rozważania trafiały w sedno sprawy, najczęściej zagadnienie to ujmuje się pod kątem użyteczności, w odniesieniu do aktualnych stosunków i potrzeb, większość wywodów ma charakter informacyjno-sprawozdawczy: jak jest o miedzę. Właściwy pogląd na postawiony problem można zdobyć jedynie w drodze gruntownej analizy istoty totalizmu, jego genezy i wpływu na rozwój życia zbiorowego. Z dwóch punktów należy patrzeć na to zagadnienie: 1. z religijnego: o ile omawiana ideologia zgadza się z wiarą i moralnością katolicką, 2. z politycznego: czy sprzyja zadaniu obywateli i państwa, czy jest w stanie uporać się z dzisiejszymi trudnościami, wreszcie czy daje rękojmię pomyślnego rozwoju na przyszłość. Żeby sądzić trafnie, trzeba zjawisko znać. W paru artykułach, przeprowadzimy, oczywiście bardzo pobieżną, potrącającą tylko o najważniejsze punkty, analizę doktryny, a właściwie światopoglądu państwa totalnego, uwzględniając w miarę możności oba punkty widzenia.
Najpierw dla przypomnienia parę uwag o państwie. Państwo jest społecznością terytorialną, suwerenną (z udzielnością na zewnątrz i zwierzchnictwem na wewnątrz), doskonałą (z własnymi celami i środkami), posiadającą monopol przymusu. Jako takie, tworzy stosunki z własnymi obywatelami, z organizacjami społecznymi i z innymi państwami. W życiu międzynarodowym. Prawidłowe ułożenie tych stosunków należy do najważniejszych zadań państwa, jest warunkiem sine qua non jego egzystencji i pomyślnego rozwoju. Stosunek do obywateli i zrzeszeń określa przede wszystkim konstytucja, w myśl zasady subordynacji, która wynika ze zwierzchnictwa. Skala możliwości jest bardzo szeroka: waha się między zupełną przewagą jednostki — obywatela (nihilizm), a przewagą państwa, (absolutyzm). Gdzie jest złoty środek, to prawdziwe optimum, trudno z góry przesądzić. Trzeba brać cały szereg warunków moralnych, politycznych, gospodarczych itp. żeby dla określonego miejsca i czasu, tantum quantum, stworzyć coś najodpowiedniejszego, co musi podążać za zmianą warunków. Podobnie układa się stosunek do zrzeszeń np. do samorządu, albo otrzymują duży zakres swobodnego działania, na nich spoczywa ciężar organizowania życia zbiorowego (decentralizm), albo też przeciwnie, otrzymują bardzo wąski wycinek spraw podrzędnych, i to raczej dla odciążenia skarbu (centralizm). Stosunek do sąsiadów układa się inaczej, nie opiera się, jak poprzednie, na sub, lecz na koordynacji, wynika nie z konstytucji, lecz z międzynarodowego prawa zwyczajowego i z umów. Teoretycznie państwa są różne, jednak bardzo często przy pozorach udzielności, panuje wszechstronna zależność.
Państwo totalne dąży do całkowitej przewagi nad jednostkami, grupami społecznymi, a w miarę możności, przez militaryzm i imperializm gospodarczy, nad sąsiadami, chodzi po prostu o pochłonięcie wszystkiego, co by miało się przeciwstawić państwu — ograniczyć jego samowolę. Stopień realizacji, tak pojętej jedni państwowej zależy od układu i stosunku sił moralnych, politycznych i gospodarczych, a nie od racji, wynikających z istoty życia zbiorowego, z uzgodnienia celów najwyższych jednostki i państwa.
Każdy system polityczny przyjmuje określone dobro jako cel najwyższy, któremu wszystkie sprawy odpowiednio podporządkowuje. Inaczej trudno byłoby uniknąć wewnętrznych sprzeczności, prowadzących w praktyce do zamieszania, rozprzężenia, a nawet upadku. Państwo podobnie jak jednostka musi stworzyć hierarchię celów — wartości, tego wymaga logika i natura stosunków, bo przecież główną a konieczną zaletą organizacji życia zbiorowego, w danym wypadku państwowego, oraz harmonijnej współpracy obywateli na rzecz wspólnego dobra, jest; żeby to samo dobro było najwyższym celem jednostki i państwa, dla teistów — Bóg. Najwyższy cel i etyka winny być wspólne, natomiast cele partykularne, ich środki i metody działania — różne, oczywiście nigdy sprzeczne, tu musi być porozumienie — koordynacja. Z różnorodności i podziału, przy jednomyślności (cel i etyka) powstaje harmonijne współdziałanie, dalekie z jednej strony od liberalnego indywidualizmu, który uważał państwo za malum necessarium, z drugiej znowu — od totalizmu, budującego przyszłość zbiorowości na gruzach przyrodzonych praw jednostki.
*
Po tych wstępnych uwagach — sądzę — łatwiej będzie wyłowić z powodzi haseł i programów jądro ideologii państwa totalnego. Według niej najwyższym celem jest państwo. W Rosji jako kolektyw z maksymalną produkcją, o której Kliszewicz pisze[1]: „bolszewizm głosi kult produkcji, ...a ostateczną syntezą bolszewizmu staje się przeto hasło: wszystko dla produkcji, nic poza produkcją, nic przeciw produkcji. Produkcja to krwawy bożek religii materialistycznego monizmu, który pochłania bez reszty jednostkę ludzką”.
W Niemczech mamy do czynienia z innym bożyszczem, jest nim rasa. Hitler w „Mein Kampf” porównuje pojęcie: „rasistowski” z pojęciem: „religijny”, to też Kazimierz Smogorzewski konkluduje: „Trzecia Rzesza nie może być ani protestancka, ani katolicka — musi być rasistowska”[2].
Wynosząc państwo na szczyt piramidy najwyższych wartości i celów, robi się zeń byt samoistny, absolutny, w którym mają się ogniskować dążenia, myśli i uczucia wszystkich obywateli, jak również grup społecznych. Państwo jako absolut jest normą prawdy i dobra, a kryterium zewnętrznym wola jego najwyższych organów. Bezwzględnym następstwem przedstawionych założeń, jest monopol woli, przy zupełnej subordynacji, ślepym posłuszeństwie oraz całkowitej emancypacji spod prawa Bożego i ludzkiego. Przy tym miejsce zasad i argumentów zajmuje: „widzimisię” człowieka, reprezentującego państwo. Za przykład może nam posłużyć charakterystyczne powiedzenie Hitlera: „ja jestem najwyższym sędzią i źródłem prawa, ja rozstrzygam o tym co dobro i zło”[3]. W odniesieniu do monopolu woli, subordynacji, oraz ślepego posłuszeństwa warto zacytować Wyjątek ze wstępu ostatniego statutu partii komunistycznej: „Partia (faktycznie państwo) mocna jest swą spoistością (jednością woli i jednością działań, wykluczających jednocześnie naruszenie programu partyjnej dyscypliny i frakcyjne ugrupowania wewnątrz partii”[4].
Myśl, wola i uczucie o tyle są dopuszczalne i tolerowane o ile są zgodne z wolą państwa, nie naruszają programu. Organy państwa — zakłada się — działające według woli „szczytowej”, nie mogą podlegać żadnej krytyce, ani co do celowości, a tym bardziej co do legalności, ocena bowiem wymaga istnienia wcześniejszych norm, inaczej każde działanie będzie bez zarzutu. Zasada Monteskiusza, dzieląca suwerenną władzę państwa ma ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, urzeczywistnia postulat kontroli, a w dalszych skutkach — odpowiedzialności za naruszenie norm; wola rządzących i rządzonych ma być podporządkowana prawu, porządek prawmy daje pewność egzystencji oraz gwarancję swobodnego działania w ramach obowiązków i uprawnień. Można z totalistami powątpiewać w słuszność zasady podziału władz, nie sposób jednak zaprzeczyć, że kontrola i odpowiedzialność są fundamentem bytu państwowego, koniecznym warunkiem zdrowego, prawidłowego rozwoju.
Państwo totalne z zasady jest ateistyczne; świadczą o tym z jednej strony założenia ideowe, z drugiej praktyka np. krwawe prześladowania w Bolszewii, a ostatnio kulturkampf niemiecki. Walka z Bogiem, religią i Kościołem w tych warunkach jest nieunikniona, bo przecież nie sposób zawsze godzić ogień z wodą; pokojowe współżycie tak krańcowych przeciwieństw jest wykwitem słabości państwa i może potrwać do czasu uporania się z trudnościami politycznymi czy gospodarczymi. Ateistyczny totalizm chce być światopoglądem, sui generis religią tzw. statolatrią. Jest przecież państwo, są wyznawcy mniej lub więcej fanatyczni, są dogmaty — dane przez organ „szczytowy” bez jakichkolwiek sprawdzianów, są normy moralności — bardzo elastyczne zależnie od tego, kogo mają obowiązywać, jest wreszcie kult — z forsowną propagandą, oszałamiającymi manifestacjami, różnego rodzaju „święta”.
Z zaprzeczenia Boga i porządku transcendentalnego wynika odpowiedni pogląd na człowieka, jego naturę, cele, prawa i obowiązki. Po wykluczeniu duszy nieśmiertelnej, odkupionej przez Chrystusa Pana, przeznaczonej do szczęśliwości wiecznej, z człowieka została sama materia z mniej lub więcej subtelnymi siłami, podlegająca mechanizmowi praw przyrody. „Na dnie wszystkich tych kwestii tkwi nic innego — mówi dr. F. Koneczny — jak spór o supremację między pierwiastkiem cielesnym a duchowym”[5]. Teorie organiczne ujmują jednostkę jako komórkę organizmu społecznego. Żeby jednak nie wejść w konflikt z najoczywistszym faktem autonomii człowieka, wzięto porównanie państwa z mrowiskiem, czy też rojem pszczół, np. obywatele są robotnicami, bo rola matki i trutniów przypada wybrańcom. Silne państwo pochłonęło jednostkę, a miejsce rozumu, wolnej woli zajął instynkt społeczny, rozumiany jako bezwzględna uległość. Zasadniczo został pozbawiony obywatel praw publicznych: „obywatelem o tyle się jest, o ile władza państwa pozwoli”[6]. Jednostka to tabula rasa, na której państwo może pisać co uzna za stosowne w formie tzw. kompetencji, tzn. uprawnień, potrzebnych do spełnienia poruczonych zadań. Smogorzewski w cytowanym artykule robi ciekawe spostrzeżenie: że w hitleryzmie „autorytet spływa z góry na dół” a odpowiedzialność: „wzrasta z dołu do góry”, mamy tu dziwaczną konstrukcję — odpowiedzialność bez możności decydowania.
Z poglądu na jednostkę wynikają odpowiednie metody wychowania obywatelskiego, dające w praktyce zupełny zanik walorów umysłowych i moralnych, unicestwienie inicjatywy, a tym bardziej właściwości twórczych. Szablon z pasją od zewnątrz to dwa „środki wychowawcze”, któremu służą organizacje, odrywające człowieka od naturalnego środowiska, np. rodziny, pracy zawodowej. Substratem poczynań wychowawczych jest „masa”, wołająca o chleb i igrzyska, dla mas są organizowane manifestacje, zawody sportowe itp. imprezy.
Nie wystarczy znać cel, posiadać program, sztuka życia polega na zdobywaniu celów; o tym wiedzą przywódcy „silnych państw” i hasła swoje wprowadzają w czyn. A robią to przede wszystkim przez system utożsamiającej się z państwem tzw. monopartii. Obywateli dzielą na prawowiernych wyznawców i na heretyków: pierwsi za oddanie otrzymują prawa i przywileje, drudzy za „upór” ciężary i szykany.
Najskuteczniejszym środkiem ujednolicania, obok propagandy i pieniędzy jest przymus: polityczny przez pozbawienie opozycji wpływu na rozwój życia zbiorowego; gospodarczy przez pensje, swobodny wymiar podatków, cła, premie, koncesje, oraz przez zetatyzowane, a w Rosji skolektywizowane przedsiębiorstwa; wreszcie trzeci — fizyczny w postaci bojkotów, słynnych „czystek”, Sołówek i obozów koncentracyjnych. Przymus stosuje się na dalszy dystans po to, żeby ducha opozycji moralnej czy politycznej zastąpić serwilizmem, stąd ostra walka z ośrodkami, kształcącymi mocne charaktery — z Kościołem i rodziną.
*
Mając przynajmniej ogólny, szkicowy obraz najważniejszych elementów — cech państwa totalnego, musimy odpowiedzieć na pytanie: jąka jest jego geneza?
Od razu wypada zaznaczyć, że omawiany światopogląd nie jest tworem ostatnich czasów, ani też nie łączy się z jakąś jedną formą ustroju politycznego. Totalizm mniej lub więcej skrystalizowany występował w różnych miejscach i czasach, pod różnymi postaciami, nigdy jednak — wydaje mi się — nie był tak ateistyczny, skrajny i groźny jak dziś.
Wielu autorów słusznie początków ideologii totalistycznej szuka w pojęciach religijnych. Wyobrażenia bóstw i życia pozagrobowego przerzucały się na układ stosunków politycznych, decydowały o tym, jak państwo traktowało obywateli i na odwrót. Inaczej ten stosunek wyglądał u wierzących w indywidualne życie po śmierci np. u Greków, a inaczej u wyznawców Buddy, dla których najwyższym celem jest nirwana — pogrążenie się w nicości. Na tej podstawie Koneczny, w cytowanym artykule, analizując religie i stosunki polityczne Wschodu, przeprowadza tezę: że w cywilizacji Rosji i Niemiec, jaśniejących blaskami omnipotencji, przeważają pierwiastki wschodnio-bizantyńskie, „nawet katolicy niemieccy są grubo podszyci bizantynizmem”.
Za upadkiem wierzeń religijnych postępowało karłowacenie jednostki i społeczeństwa, tak było w Grecji i w Rzymie; niewątpliwie zanik walorów moralnych i umysłowych skończyłby się zupełnym upadkiem — podobnie jak w sferze politycznej, gdyby nie chrześcijaństwo, które w stare formy tchnęło nową treść, nowego ducha, dźwignęło ludzkie aspiracje do Boga, dając zupełną przewagę pierwiastkom duchowym nad materialnymi.
Dzisiejsze państwa totalne wyrosły właśnie z wałki o hegemonię materii nad duchem, która toczy się z rożnym napięciem, poczynając od wieków średnich aż do ostatnich czasów. Przeobrażenia, które dziś obserwujemy są ostatnim, może najostrzejszym etapem walki z Bogiem, z duchowymi i nadprzyrodzonymi pierwiastkami człowieka, z jego wysoką godnością. Sponiewierana jednostka ma być materiałem do budowy państwowej „potęgi”. Widzimy wygasanie dawnych wartości a z tym groźną anarchię we wszystkich dziedzinach życia. „Całe duchowe przesilenie — pisze prof. Rybarski — sprowadza się do tego, ze wiek XIX odziedziczył po wieku XVIII szereg idei, które miały większą moc negatywną, niszczącą, aniżeli twórczą. Dzisiaj już niepodobna jest budować na tych ideach”[7].
W dalszych rozważaniach zrobimy przegląd historyczny najważniejszych dziedzin życia zbiorowego, żeby się przekonać, że każda z nich w rezultacie prowadziła do upadku moralnego jednostki, że „silne” rządy są tego następstwem, a zarazem ostatnim stadium kryzysu duchowego, po którym musi przyjść jedno z dwojga: albo upadek cywilizacji zachodniej, albo odrodzenie teologicznego światopoglądu.
Na pierwszym miejscu postawmy sprawy religijne. W średniowieczu panował powszechnie światopogląd teologiczny. Wszystkie dziedziny życia jednostkowego i zbiorowego były całkowicie przeniknięte motywami religijnymi. Rozum wola i serce ogniskowały się w Bogu, miały kierunek nadprzyrodzony. Życie cechowały: idealizm (wojny krzyżowe) asceza (święci), głębokie poczucie obowiązku z sankcją wewnętrzną, wreszcie cześć dla prawdziwych autorytetów. Ustrój polityczny był oparty na umowie (feudalizm), władza: świecka i duchowna na ogół współdziałały, gospodarstwo opierało się na cechach, które urzeczywistniały sprawiedliwość i solidarność społeczną.
Humanizm, aspiracje ludzkie sprowadził z nieba na ziemię; zajęto się przede wszystkim człowiekiem. Nawiązując w filozofii, a tym bardziej w sztuce do klasycznej starożytności, powoli najwyższe sfery przyjęły światopogląd pogański. Prawdziwą wiedzę osierocono, ascezę zarzucono, co było szlachetniejszego — służyło sztuce.
W czasie tego naprawdę głębokiego przełomu wybuchła reformacja, osłabiła wiarę, zburzyła moralność, głosząc, że wiara bez uczynków wystarczy do zbawienia. Oderwanie od nieomylnego Kościoła podważyło pewność w wierze, a przez to świadomość wyższych celów, chęć do wewnętrznego doskonalenia, do idealizmu. Na domiar złego niektóre odłamy zaczęły głosić determinizm, niszcząc doszczętnie siły moralne jednostki, a wyrabiając bierną uległość wobec siły fizycznej. Ponieważ państwo ma siłę, więc trzeba mu ulegać. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Po okresie walk religijnych, przyjęto praktykowaną na Wschodzie zasadę: „cuius regio, illius religio”, duszę podporządkowano ciału, osłabł człowiek, państwo się wzmocniło. „Protestantyzm niemiecki — pisze prof. Koneczny — daje sile fizycznej supremację przed duchem: Kraft vor Recht”.
Z osłabienia religijnego wyrósł kult państwa, forsowany przez teoretyków i praktyków. Według prof. Konecznego: „Istne ubóstwienie państwa, zapoczątkowane przez Kanta i Hegla, trwa dotychczas”.
Z etycznego punktu widzenia znamienne jest, że gdy od jednostki wymagano zachowania tak zwanej etyki naturalnej nb. bardzo względnej, to państwa nie krępowano żadnymi więzami oprócz zasady użyteczności: wszystko dobre, co prowadzi do celu.
W społeczeństwach nowożytnych miejsce wiary miała zająć nauka, po niej rzeczywiście wiele się spodziewano, miała rozwiązać zagadnienia, obok których człowiek myślący nie może przejść obojętnie.
Dociekania filozoficzne miały charakter przeważnie negatywny; obalano pewniki okresu teologicznego, prowadząc zdrową myśl na bezdroża w mroczną próżnię. W ramach szczupłego artykułu nie sposób dać przegląd historii filozofii, sądzę też, że ten cel do pewnego stopnia będzie osiągnięty, jeżeli zrobimy przegląd zasadniczych punktów wyjścia, podstawowych kryteriów. O ile racjonalizm za podstawę dociekań, przyjmował rozum i porządek metafizyczny, o tyle jego spadkobierca — pozytywizm oparł się wyłącznie na poznaniu zmysłowym, a sferę zainteresowań zacieśnił do zjawisk, podpadających pod doświadczenie i eksperyment. Po nim dominantę chwycił relatywizm, nie uznający żadnych zasad, powątpiewający w istnienie porządku realnego, nic też dziwnego, że umysłowość specjalistów, a jeszcze więcej laików przeniknął agnostycyzm, sceptycyzm, nawet nihilizm.
Sukcesywne bankructwo różnych „izmów”, przy kopernikańskim ujęciu wszechświata, wyrobiło w jednostce poczucie własnej słabości, a nawet znikomości. Człowiek jest mikronem w makrokosmosie. A że w świecie materialnym rządzą prawa mechaniczne, bezwzględne, którym człowiek ulegać musi, więc i w stosunkach społecznych w jednej z komórek wszechświata trzeba się poddać prawom, które są wynikiem siły i siła stoi na ich straży.
Nauki przyrodnicze również zawiodły pokładane w nich nadzieje. Świetne odkrycia i wynalazki nie urzeczywistniły szczęścia społecznego. Przy zasadzie: „użycia”, braku powściągliwości i chęci do pracy, potrzeby rosły szybciej niż produkcja — dobrobyt, stąd coraz większa rozpiętość, a z nią niezadowolenie. Co do głębi naukowej: właściwie jej nie było, bo nauki przyrodnicze z trzech pytań: czym jest (istota), skąd pochodzi (przyczyna) i dokąd zmierza (cel), odpowiadały tylko na pierwsze i to bardzo powierzchownie: dając opis właściwości bez wnikania w istotę rzeczy. Zostawiając dwa pytania za nawiasem, nauka zamykała drogę do Boga, do połączenia wyniku badań z najwyższymi celami człowieka. Wąskie wycinki wiedzy, nie związane ze światopoglądem, nie włączone w system myślowy, miały wyłącznie materialną użyteczność nawet powiedziałbym źle się zasłużyły, bo absorbując wybitne umysły, odprowadzały je od zagadnień metafizycznych: za rozwojem techniki, wzrostem kultury materialnej nie podążała kultura moralna, dlatego dziś jesteśmy niejako wzniesieni do stratosfery, brak nam tchu i oparcia, przeżywamy beznadziejne poczucie słabości.
Stosunki gospodarcze także układały się na korzyść państwa ze szkodą jednostki. Od razu należy stwierdzić, że gospodarstwo wielu państw uległo wynaturzeniu. Po wielkich odkryciach geograficznych, z rozwojem techniki gospodarka z miejskiej przeobraziła się w międzynarodową. Kraje podzieliły się na wyzyskiwane i wyzyskujące. Nie produkowano, jak każe natura zjawiska, dla zaspokojenia potrzeb, lecz dla maksymalnego zysku. Brutalny egoizm uznano za dźwignię postępu, w tym celu uczeni stworzyli koncepcję: „homo oeconomicus” — człowieka, który reaguje wyłącznie na motywy gospodarcze. Przy zastosowaniu wynalazków, eksploatacji dziewiczych krajów, wyzysku w skali światowej, stosunki w krajach przemysłowych przybrały monstrualne kształty. Przeciw nielicznym potentatom, władcom gospodarczym, a w tym i politycznym, stanęły wywłaszczone masy robotnicze, ofiary maszynizmu, wyzute z poczucia własnej wartości, siły, odpowiedzialności i wszelkiej inicjatywy, żywy, bogato wyposażony człowiek przeobraził się w automat tzw. „robot”.
Materialistyczny socjalizm, głosząc walkę klas, wziął w swoją opiekę masy robotnicze, zorganizował je do walki z kapitalizmem, który też był oparty na walce jednostek z natury nierównych. Doprawdy dziwna rzecz, mimo pozornego przeciwieństwa, oba kierunki są bardzo do siebie zbliżone: wyrosły z jednego pnia (Ricardo i Marx obaj żydzi), walkę miały za motyw przewodni, do tego samego skutku prowadziły tj. do wszechwładzy gospodarczej państwa. A doszło do tego w ten sposób: dla obrony egoistycznie pojętego „interesu” organizowali się z jednej strony robotnicy — syndykaty, z drugiej znowu kapitaliści — kartele, trusty. Rola rozjemcy, czy też sędziego, przypadała najczęściej państwu, a że nawet państwu za usługi trzeba płacić, przeto obie strony musiały rezygnować z praw politycznych, dla ratowania pozycji gospodarczych.
Państwo zamiast przywracać życie do równowagi, zamiast upowszechniać własność, jak radzi doktryna katolicka, zaczęło ją koncentrować w swoich rękach: Rosja gwałtownie, przez wywłaszczenie (kolektywizm), inne państwa powoli, przez odpowiedni podział dochodu społecznego (etatyzm). Zależność gospodarcza całkowicie unicestwiła przywiązanie do spraw politycznych: dziś większość ludzi po prostu nie wyobraża sobie jak można egzystować bez łaski tzn. poparcia państwa, a przecież przysłowie gospodarskie mówi: „kto czyj chleb je, tego pieśń śpiewa”.
Na układ stosunków społecznych wpływały: socjologia, ekonomia, polityka. Socjologia, przyjmując przeważnie ewolucyjną teorię rozwoju gatunków, z walką o byt i doborem naturalnym, ujmowała człowieka jako zwierzę najwyższego rzędu o wydoskonalonym instynkcie społecznym. Stosując statystyczną metodę, wprowadzono pojęcie człowieka przeciętnego, bez właściwości indywidualnych. Psychologia tłumu należała do najważniejszych problemów drugiej połowy ubiegłego wieku. Odmówiono człowiekowi duszy nieśmiertelnej, za to w tłumie znaleziono duszę zbiorową, kolektyw wyżej stanął niż jednostka. Stworzono fikcję, zwaną dobrem społecznym, a z biegiem czasu najwyższą społeczność — państwo uznano za byt samoistny.
Szybki niemal nagły rozwój przemysłu wywołał zjawisko masowej urbanizacji; ludzie ze wsi przechodzili do miast. Zrywali z dotychczasowym środowiskiem, ze starą, tradycyjną kulturą, a wchodzili w zupełnie inne, obce ich psychice warunki, przyswajając sobie z nich tylko cechy zewnętrzne — formę bez treści, tak że w tym okresie przełomowym stanowczą przewagę brały popędy niższe nad wyższymi, ostatecznie wszystkie poczynania nowomieszczan nie wychodziły poza kłopoty finansowe i trywialne rozrywki. Zanik wyższych — religijnych aspiracji przy rozluźnieniu obyczajów, niszczył charaktery, zniszczył szersze zainteresowania, to znaczy właściwości, decydujące o sile i wartości człowieka, o jego odporności na przymus.
Poczynania polityczne urzeczywistniano przez partie; każda z nich posiadała wyłączność słuszności, przeciwnikom wszystkiego odmawiano, miejsce szlachetnego współzawodnictwa zajęła walka z ciągłym wytykaniem błędów, oczywiście nie swoich. W partii obowiązywał rygor klubowy, zdanie odrębne z góry wykluczano. Tylko przez partie można było zdobyć jakąś korzyść: do kieszeni płynęły pieniądze, a do umysłu — przekonanie, że tylko w oparciu o państwo można zdobyć, względnie utrzymać dobrą pozycję. Egoistyczna walka stronnictw doprowadziła drogą podbijania czy też paktowania do monopolu najsilniejszej grupy, która siebie zaczęła utożsamiać z państwem: jak w życiu gospodarczym zapanowały kartele, tak w politycznym — monopartia.
Na zakończenie parę uwag o przeobrażeniach politycznych. Są one wynikiem przesłanek filozoficznych i faktów. Demokracja parlamentarna, przyszła po absolutyzmie, a wyrosła z poglądu: że natura ludzka jest szlachetna i posiada zupełną autonomię. Oba twierdzenia, błędne w konsekwencjach, prowadziły do państwa totalnego. Pierwsze: natura ludzka, po grzechu pierworodnym i Odkupieniu, obok właściwości dodatnich posiada skłonności ujemne. Drugie: ponieważ, człowiek, władza, a także, zasadnicze prawa pochodzą od Boga, więc o bezwzględnej autonomii mowy być nie może.
Rousseau za punkt wyjścia przyjmował jednostkę izolowaną. Chcąc ją pogodzić z faktem życia zbiorowego, wprowadza koncepcję umowy, która ma zastąpić autorytet Boga, ma wyrobić poczucie obowiązku. Niestety umowa społeczna, choćby nawet istniała, nie zagwarantuje poszanowania praw, bo przecież można ją zerwać, chociaż się jej nie zawierało. „Władza musi mieć swe uzasadnienie nadrzędne, leżące poza wolą jednostek, władzy tej podlegających”[8].
Takim autorytetem w demokracji miał być suwerenny lud — najwyższa norma praw i obowiązków. „Cała mistyka o woli »powszechnej«, o suwerenności ludu jest teoretyczną próbą uzasadnienia i omówienia tego kamienia węgielnego całej struktury ustrojowej przeżywanego okresu. »Lud«, »Naród« jest najwyższym normodawcą moralnym i prawnym. On jeden nie podlega nikomu”[9]. Z przytoczonego powiedzenia prof. Czumy wynika, że już w samych założeniach demokracji — liberalizmu tkwi zarodek totalizmu, nic więc dziwnego, że po okresie rozkwitu parlamentaryzm popadł w stadium ostrego przesilenia, a na gruzach nienaruszalnych praw jednostki, dawni entuzjaści wszechwładzy ludu budują wszechwładne państwo. Wojna proces przyspieszyła, bo z natury jej wynika bezwzględna subordynacja, jednostka, znika na rzecz państwa. Koniec walk zbrojnych był początkiem zmagań gospodarczych, dla ratowania pozycji gospodarczych państwa musiały występować z interwencją, tego wymagały trudności budżetowe, a jeszcze więcej — bezrobocie.
*
Dziś, można śmiało twierdzić, bez nawrotu do katolickiej nauki o naturze ludzkiej, pochodzeniu władzy i prawa, o zasadzie obowiązku, idei praworządności i solidarności społecznej, o sprawiedliwości, kontroli i miłości — nie może być mowy o zażegnaniu kryzysu moralnego, a z nim politycznego. Błędne doktryny muszą prowadzić i rzeczywiście prowadzą do skrajności, rozprzężenia i upadku, za prof. Kutrzebą można stwierdzić: „że w rozwoju dziejowym ujawnia się jakby prawo wahań od wolności do władzy, im silniejsze jest odchylenie w jedną stronę, tym silniejsza będzie reakcja”[10].
[1] Inż. Adolf Kliszewicz, Ku czemu zmierza dzisiejszy świat, Kraków 1935, str. 200.
[2] Kazimierz Smogorzewski, Elementy „światopoglądu” narodowo socjalistycznego, w czasopiśmie: Nowe Państwo, Warszawa, tom III, zeszyt 4 (12), r. 1935, str. 13.
[3] Kliszewicz, dz. c. str. 210.
[4] Statut Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) uchwalony jednomyślnie przez XVII zjazd w roku 1934.
[5] Chrześcijaństwo wobec ustroju życia zbiorowego. Ateneum Kapłańskie, październik 1932 r.
[6] Tamże.
[7] Roman Rybarski, Naród, jednostka i klasa! str. 7.
[8] Antoni Deryng, Akty rządowe głowy Państwa, str. 85.
[9] Dr. Ignacy Czarna, Absolutyzm ustrojowy, str. 237.
[10] Nowe Państwo t. III z. 4 r, 1935 str. 95.