Nie taki diabeł straszny.. jak go malują


"Nie taki diabe³ straszny.. jak go maluj¹"

By³ cz³owiek, który zazdroœci³ a¿ do nienawiœci bogactwa i powodzenia innym ludziom. Marzy³ tylko o jednym: o tym, ¿eby byæ bogatym, mieæ wszystko. Tak jak sobie postanowi³, tak to i realizowa³. Powoli dochodzi³ do pieniêdzy, ale zyskiwa³ je na drodze nieludzkiej. Cokolwiek robi³, robi³ tylko pod tym warunkiem, je¿eli mu siê to op³aca³o, inaczej nie podejmowa³ ¿adnego kroku. Oszczêdza³, zbiera³, kombinowa³, zagarnia³. Wszystko by³o w jego ¿yciu interesowne. Notowa³ skrupulatnie nawet najmniejsze nale¿noœci, jakie ludzie byli mu winni. ¯¹da³ wynagrodzenia za wszystko. Wymaga³, aby mu p³acono od razu, natychmiast, albo zgadza³ siê na póŸniejszy termin, ale dolicza³ wysokie procenty. Jego zasad¹ by³o: "nic za darmo, wszystko za pieni¹dze", "dostaniesz, jak zap³acisz". To nie znaczy, ¿eby nie dawa³ prezentów. Dawa³ i to nieraz wielkie prezenty, je¿eli tylko wiedzia³, ¿e cz³owiek, któremu daje, mo¿e mu siê przydaæ, ¿e bêdzie mu kiedyœ potrzebny. Wielkoœæ prezentu by³a zawsze mierzona wielkoœci¹ przys³ugi, jakiej potrzebowa³. Dla swoich pracowników by³ bezlitosny, nie zezwala³ na ¿aden odpoczynek, ¿¹da³ od nich maksymalnego wysi³ku. Nie przepuszcza³ najmniejszego nawet uchybienia. Kara³ surowo. Podw³adni bali siê go. Równoczeœnie dla tych, od których zale¿a³o jego powodzenie, którzy potrafili dla niego coœ za³atwiæ, by³ nies³ychanie us³u¿ny, uprzejmy a¿ do przesady, wci¹¿ gotów spe³niaæ wszystkie, najbardziej wyszukane ich ¿¹dania. Rozp³ywa³ siê ca³y w uœmiechach, serdecznoœciach dot¹d, dopóki mu byli potrzebni. Gdy okazywali siê bezskuteczni, odtr¹ca³ ich, zapomina³, nie widzia³.

Przez ludzi by³ nie lubiany. Podœmiechiwano siê z niego. Gardzono nim, a nawet nienawidzono. Nie mia³ przyjació³. Zreszt¹ nie chcia³ mieæ przyjaciela, bo ba³ siê, ¿e to mo¿e kosztowaæ, ¿e bêd¹ wydatki, ¿e bêdzie musia³o byæ coœ za darmo.

By³ tylko chyba jeden cz³owiek na œwiecie, który Twardowskiego kocha³. By³o to dziecko. Córeczka ogrodnika mieszkaj¹cego w tym domu. W³aœciwie nie córka, ale podrzutek, znajda, któr¹ kiedyœ przed paru laty znalaz³ ogrodnik przed bram¹ wejœciow¹. Czyje to by³o dziecko, nikt nie wiedzia³. ¯ona ogrodnika nie by³a zachwycona, gdy przyniós³ je do domu, bo mia³a w³asne dzieci. Pocz¹tkowo nawet chcia³a kogoœ namówiæ, aby sobie dziecko wzi¹³. Ale nikt siê do tego nie kwapi³ i tak w koñcu zosta³o w jej domu. Ale nie mia³a do niego serca. To ma³e dziecko uwielbia³o Twardowskiego. Trudno zrozumieæ dlaczego, w³aœciwie bez powodu. Jedyna przys³uga, jak¹ on jej wyœwiadcza³, to by³ spacer, na który bra³ j¹ od czasu do czasu. Po prostu wtedy, gdy by³ zmêczony, a nie chcia³ pozostawaæ w samotnoœci, schodzi³ na dó³ i bra³ dziecko na spacer, szed³ z nim do parku albo nad rzekê. Wraca³ do domu wypoczêty i odœwie¿ony. Dziecko by³o dla niego praktyczniejsze ni¿ pies, wygodniejsze i bardziej interesuj¹ce, poniewa¿ mo¿na by³o z nim porozmawiaæ. Te spacery traktowa³ równie¿ jako element reklamowy. To zawsze robi³o dobre wra¿enie na jego znajomych, zw³aszcza na starszych paniach. Wzruszaj¹cy obrazek: przystojny, starszy pan, znany bogacz, prowadz¹cy za rêkê na spacer sierotê. Twardowski nie przywi¹zywa³ do tego dziecka ¿adnego znaczenia, nie darzy³ go ¿adnym uczuciem, nawet go nie zaprosi³ nigdy do siebie. Nie zdawa³ sobie sprawy, ¿e to dziecko bardzo go kocha³o, a mo¿e tylko nie liczy³ siê z tym.

Myœla³ wci¹¿ wy³¹cznie o jednym, w jaki sposób najszybciej wzbogaciæ siê. Ktoœ mu wreszcie poradzi³, by - je¿eli chce mieæ du¿o pieniêdzy - zapisa³ swoj¹ duszê szatanowi. Czy to powiedzia³ ¿artem, czy powa¿nie, trudno dociec. Twardowski pyta³ ludzi - trochê ¿artem, trochê naprawdê - gdzie mo¿na spotkaæ szatana. Znowu ktoœ doradzi³, ¿e naj³atwiej mo¿e znaleŸæ szatana w wie¿y zegarowej starego zamku. W tej wie¿y kiedyœ bandyci - jak g³osi³o podanie - powiesili na belce w³aœciciela zamku, starego sknerê, za to, ¿e nie chcia³ im wydaæ ukrytych pieniêdzy. Tylko - mówiono mu - trzeba tam znaleŸæ siê o dwunastej w nocy, dok³adnie w chwili, gdy zegar bije pó³noc.

Nikomu nic nie mówi¹c poszed³ na zamek w oznaczonym dniu tu¿ przed pó³noc¹. By³a ciemna noc, nie œwieci³ ani ksiê¿yc, ani ¿adna gwiazda, ciê¿kie chmury nisko wisia³y nad ziemi¹, zakrywa³y ca³e niebo. Ruiny zamku by³y niewidoczne w tych ciemnoœciach. Z trudem znalaz³ basztê zamkow¹, pchn¹³ ciê¿kie drzwi i zapali³ latarniê. Rozejrza³ siê. Wewn¹trz zobaczy³ pe³no jakichœ starych przykurzonych gratów, z boku przylepione do œciany czernia³y schody. Ostro¿nie, trzymaj¹c siê porêczy, wspina³ siê na górê. Schody g³oœno skrzypia³y, zbutwia³e porêcze chwia³y siê. Mia³ .wra¿enie, ¿e lada chwila schody siê zwal¹. Wreszcie wyszed³ na piêtro. Znalaz³ siê w obszernej sali. Na œrodku sta³ ciê¿ki stó³, pod œcianami drewniane ³awy. Opodal schodów zauwa¿y³ star¹ szafê. W jej drzwiach by³o umocowane lustro, zajmuj¹ce ca³¹ wielkoœæ drzwi. Postawi³ latarniê na stole. By³o cicho, tylko wiatr œwista³ w szparach i trzeszcza³y wi¹zania dachowe.

Chocia¿ uwa¿a³ siê za odwa¿nego cz³owieka, coraz bardziej ba³ siê tego spotkania, którego przecie¿ sam chcia³. Jaki jest szatan? Jak wygl¹da ten, który jest samym z³em? Czeka³ niecierpliwie a¿ nadejdzie pó³noc. Rozgl¹da³ siê. Wszêdzie by³o pe³no starych pajêczyn, pod sufitem wisia³y uczepione u belki nietoperze. Wreszcie przysz³a godzina dwunasta. Zegar zacz¹³ skrzypieæ, warczeæ, zgrzytaæ, potem pad³o pierwsze uderzenie, drugie, trzecie. Liczy³ niecierpliwie. Uderzenia by³y potê¿ne. Zdawa³o mu siê, ¿e huk dzwonu rozsadzi mu czaszkê. Doczekaæ siê nie móg³ koñca. Wreszcie przysz³o ostatnie uderzenie, I wtedy, gdy spodziewa³ siê, ¿e nastanie wreszcie upragniona cisza, w okno wtargn¹³ poryw wiatru, otworzy³ je z trzaskiem. Zgas³o œwiat³o latarni. Wiatr nape³ni³ izbê szumem i wyciem. Wszystko zdawafo siê wirowaæ. Przelatywa³y chmary kruków, wron, kodowa³y siê nietoperze. Mia³ wra¿enie, ¿e jeszcze chwila i runie stara wie¿a. Wreszcie zawierucha, która tak nagle wybuch³a, uciszy³a siê. W tej dzwoni¹cej w uszach ciszy przera¿ony Twardowski dr¿¹cymi rêkoma odszuka³ po omacku latarniê, zapali³ j¹ i zacz¹³ rozgl¹daæ siê po sali. Zdawa³o mu siê, ¿e jest inaczej ni¿ by³o, ¿e coœ tu siê zmieni³o, ¿e ten szalej¹cy wiatr coœ tu poprze-stawia³. Popatrzy³ woko³o. Wszystko by³o jak dawniej. Tak samo jak poprzednio na œrodku sta³ stó³, pod œcianami stare, zakurzone ³awy, nad g³ow¹ wisz¹ce nietoperze. Ale nie. Jednak coœ siê zmieni³o. Zamkniête dot¹d drzwi lustrzane odchyli³y siê. W lustrze zobaczy³ jakiegoœ cz³owieka, który sta³ spokojnie i przygl¹da³ siê mu. Uderzy³o go to, ¿e ten cz³owiek mia³ wzrost prawie identyczny jak jego w³asny i podobn¹ sylwetkê. Twardowski spogl¹da³ na niego, wci¹¿ nie wiedz¹c, kto to mo¿e byæ, sk¹d on siê tutaj wzi¹³. Nagle przysz³o mu do g³owy, ¿e to jest chyba ten, którego oczekuje. Tylko czy to jest mo¿liwe, ¿eby szatan by³ w takiej postaci, tak normalnie ubrany, tak normalnie wygl¹daj¹cy. W odpowiedzi na to, co myœla³, us³ysza³;

- Nie taki diabe³ straszny, jak go maluj¹.

Ale wci¹¿ jeszcze nie by³ pewny. Wzi¹³ wiêc lampê ze sto³u, podszed³ do tego dziwnego nieznajomego stoj¹cego w lustrze szafy. Wtedy dopiero spostrzeg³ z przera¿eniem, ¿e ten nieznajomy jest nim samym. "Przecie¿ to jest moja twarz, moje oczy, mój nos, moje wargi. Mo¿e tylko wargi bardziej zaciête, oczy bardziej drapie¿ne, ostrzejsze zmarszczki przy ustach - tak jak gdyby moja twarz, ale o dziesiêæ lat starsza". Patrzy³ jak urzeczony w nieznajomego: "Czy ja œniê, czy ja nie zwariowa³em?" A¿eby przerwaæ tê mêcz¹c¹ dla siebie sytuacjê, zgodnie z tym, jak sobie u³o¿y³, zacz¹³ mówiæ, ¿e potrzebuje pieniêdzy i ¿e jest gotów podpisaæ cyrograf.

- Cyrograf? - zdziwi³ siê tamten. - ¯artujesz chyba. To kiedyœ opowiadano dzieciom takie bajeczki. Ale to nie te czasy. Zapisywaæ duszê? Nie potrzeba zapisywaæ.

- No dobrze, ale co mum ci daæ za pieni¹dze, za bogactwo, którego chcê od ciebie?

- Nic. Nic mi nie musisz dawaæ.

- Co mam zrobiæ?

- Rób to, co robisz. Wtedy bêdziesz mia³ du¿o pieniêdzy.

- I co dalej? - pyta³ nieznajomego. Nie wiedzia³, jakie jeszcze móg³by postawiæ pytanie, a nie chcia³ koñczyæ rozmowy.

Ale nieznajomy nie odpowiedzia³ ani s³owa. Wobec tego trzeba by³o odejœæ. Jeszcze raz spojrza³ na niego niedowierzaj¹co, odwróci³ siê i zszed³ na dó³ po schodach. Wróci³ ca³y roztrzêsiony do siebie do domu, wci¹¿ nie wiedz¹c, czy to by³a rzeczywistoœæ, czy tylko z³uda.

- No i st¹d mam teraz tyle pieniêdzy - koñczy³ ze œmiechem opowiadanie. - Jak jesteœcie ciekawi, czy mówiê prawdê, czy te¿ nie - dodawa³ s³uchaczom - spróbujcie tam iœæ do niego tak jak ja, mo¿e go te¿ spotkacie.

Czy to, co opowiada³ swoim znajomym, by³o naprawdê, czy te¿ tylko zmyœla³, nikt nie wiedzia³. Fakt by³ jeden bezsporny: Twardowski mia³ coraz wiêcej pieniêdzy, powodzi³o mu siê znakomicie i coraz lepiej.

P³ynê³y lata. Twardowski przebudowa³ dom, zape³ai³ go œwietnymi, bogatymi meblami, starymi obrazami, mia³ szerokie kontakty z ludŸmi, tak w mieœcie swoim jak w swoim kraju a nawet za granic¹.

Zdarzy³o siê razu pewnego, ¿e wyda³ wielkie przyjêcie. Chêtnie tego nigdy nie robi³, bo zawsze ¿a³owa³ pieniêdzy na niepotrzebne wydatki. Ale, jak i zawsze, by³o ono ca³kiem nieprzypadkowe. Chodzi³o o za³atwienie paru wa¿nych interesów. Goœci zaprosi³ mnóstwo, mnóstwo te¿ ludzi przysz³o. Sto³y obficie zastawiono. By³y do dyspozycji najlepsze potrawy, wina, przysmaki, œwietna s³u¿ba, znakomita orkiestra. Wszystko toczy³o siê zgodnie z planem. Gdzieœ oko³o pomocy uda³o siê Twardowskiemu sfinalizowaæ wszystkie swoje wa¿ne sprawy. Podochocony sukcesami wznosi³ toasty i sam te¿ spe³nia³ toasty, które wznosili jego wspó³partnerzy. W pewnym momencie poczu³, ¿e przeholowa³, ¿e za du¿o wypi³. Nie lubi³ tego nigdy, bo wiedzia³, ¿e zawsze wtedy istnieje niebezpieczeñstwo, pope³nienia jakiegoœ nieodwracalnego g³upstwa. Zdoby³ siê jeszcze na ten jeden wysi³ek, wiedz¹c, ¿e za moment mo¿e byæ za póŸno: wyszed³ z salonów. Chcia³ znaleŸæ jakieœ bardzo ustronne miejsce, gdzie nikt mu nie bêdzie przeszkadza³. Wszed³ do swojej garderoby. Nie by³o tam nikogo. Panowa³ pó³mrok. Usiad³ w fotelu. Naprzeciw na œcianie wisia³o ogromne lustro. Nie zapala³ œwiat³a, ¿eby lepiej wypocz¹æ. Ogarnê³a go cisza, ch³ód. Chcia³ szybko wytrzeŸwieæ. Rozsiad³ siê wygodnie, przymkn¹³ oczy. Dopiero teraz poczu³, jak szumi mu wino w g³owie. Rozmarzy³ siê. Czu³ siê szczêœliwy. By³ bogaty i wiedzia³, ¿e bêdzie coraz bardziej bogaty. Mia³ ju¿ wszystko, co chcia³, a jeszcze na dodatek mia³ salony pe³ne goœci i uznanie ludzkie. Po chwili otworzy³ oczy, bo Zdawa³o mu siê, ¿e ktoœ jest w pokoju. Faktycznie, naprzeciw niego siedzia³ w fotelu szatan. By³ podobny do niego, tak jak wtedy, gdy go spotka³ w baszcie na zamku. Mia³ na sobie wieczorowe ubranie takie jak Twardowski, tylko jego w³osy by³y trochê rozwiane, wzrok przymglony. Chwilê wpatrywali siê w siebie: on siedz¹cy w fotelu i tamten w lustrze. Wreszcie rzek³ z uœmiechem do szatana:

- No i spe³ni³y siê twoje s³owa: jestem bogaty. Nie tylko jestem bogaty, ale potrafiê robiæ takie wystawne przyjêcia, jak dzisiaj, na które kogokolwiek bym zaprosi³, ka¿dy przyjdzie.

Szatan milcza³, jakby nie mia³ mu nic do powiedzenia. Jakby przyszed³ na to tylko, aby odpoczywaæ wraz z nim.

Nagle przysz³o Twardowskiemu do g³owy, ¿eby wykorzystaæ to spotkanie i spytaæ o swoj¹ przysz³oœæ.

- A co bêdzie ze mn¹ dalej, mo¿esz mi powiedzieæ?. Szatan da³ mu wymijaj¹c¹ odpowiedŸ:

- Je¿eli bêdziesz tak postêpowa³ dalej, jak postêpujesz dot¹d, bêdziesz jeszcze bogatszy.

- Nie. Nie wykrêcaj siê. Wiesz, o co ciê pytam. Powiedz konkretnie, jak bêdzie wygl¹da³o dalsze moje ¿ycie. Co wa¿nego jeszcze mnie w ¿yciu spotka.

Szatan chwilê milcza³, a potem odpowiedzia³:

- Nikomu nie wolno mi zdradzaæ przysz³oœci, jaka go czeka.

- Ale mnie? Dlaczego mia³byœ mnie nie zdradziæ mojej przysz³oœci? Myœlisz, ¿e mogê siê zmieniæ? Myœlisz, ¿e mogê zmieniæ moje ¿ycie, mo¿e mój maj¹tek rozdaæ ubogim?

Zaczêli siê œmiaæ równoczeœnie. Œmiali siê d³ugo, wreszcie szatan wysapa³:

- Nie. Nie wierzê. Nie wyobra¿am sobie ciebie rozdaj¹cego ubogim pieni¹dze.

- Wobec tego powiedz. Szatan najwyraŸniej jeszcze siê waha³. A¿ wreszcie przysta³:

- Dobrze, Dzisiaj jestem trochê pijany, to mogê ci powiedzieæ: o¿enisz siê.

- Ja, z kim?

- Z najbogatsz¹ kobiet¹ w mieœcie.

- Która z kobiet w naszym mieœcie jest najbogatsza? Doprawdy nie wiem.

- Nie szukaj wœród panien - Szatan naprowadza³ go na trafn¹ odpowiedŸ - Zreszt¹, chcesz j¹ zobaczyæ?

- Proszê bardzo.

Szatan znikn¹³, a na jego miejsce w lustrze pojawi³a siê kobieta. Zna³ j¹ dobrze. To by³a ¿ona najbogatszego bankiera w mieœcie.

- Przecie¿ ona jest mê¿atk¹ - powiedzia³ Twardowski nie bardzo wiedz¹c, czy go szatan s³yszy. Pad³a odpowiedŸ:

- Ale bêdzie twoj¹ ¿on¹.

- A co z mê¿em? - zdziwi³ siê Twardowski.

- Umrze.

W Twardowskim zbudzi³o siê podejrzenie.

- M¹¿ jest zdrowy, nie wygl¹da na to, ¿eby szybko mia³ umieraæ. Czy przypadkiem nie ja przyczyniê siê do jego œmierci?

- Jak chcesz wiedzieæ, to ci powiem: tak. Zaczêli siê œmiaæ.

- A wiêc ja bêdê macza³ w tym palce? Szatan odpowiedzia³ wci¹¿ œmiej¹c siê:

- Nawet nie tylko palce, ale ca³¹ rêkê. W lustrze znowu pojawi³ siê przed nim szatan siedz¹cy w fotelu tak jak i on.

- A co bêdzie potem? - spyta³ Twardowski. Szatan w pierwszym odruchu znowu siê zawaha³, ale w koñcu powiedzia³:

- Zgoda. Dzisiaj jesteœ ty pijany i ja jestem pijany, mogê ci pokazaæ, co bêdzie dalej.

Lustro jakby zmatowia³o, Twardowski zobaczy³ siebie ubranego w czarny garnitur, siedz¹cego obok bia³o ubranej ¿ony bankiera.

- A to co? - spyta³ szatana.

- A to jest uczta weselna po twoim œlubie z ¿on¹ bankiera.

-Ale przyznaæ musisz, ¿e jest bardzo brzydka. Jak mo¿na mieæ tak¹ brzydk¹ ¿onê - westchn¹³.

- Nie bój siê, nie bêdzie to d³ugo trwa³o.

- Nie d³ugo? Co to znaczy?

- No, bo umrze. Popatrz!

Twardowski zobaczy³ le¿¹c¹ w trumnie swoj¹ ¿onê. Znowu zapyta³ podejrzliwie:

- A co bêdzie powodem jej œmierci? Czy tak¿e ja? Szatan zacz¹³ siê œmiaæ:

- Œciœle bior¹c, trucizna z twojej rêki. Ale nie musisz siê martwiæ, ¿e twojej ¿ony ju¿ nie bêdzie. Pozostanie po niej maj¹tek, a ty jedynym spadkobierc¹.

Znowu zaczêli siê obaj œmiaæ.

- A co bêdzie dalej? -spyta³ Twardowski.

- A co chcesz jeszcze? - spyta³ szatan. Twardowski sam nie mia³ pojêcia, co chce jeszcze wiedzieæ, ale nagle przysz³o mu do glowy pytanie:

- A jak bêdzie wygl¹da³a moja œmieræ?

- A nie. To - to nie.

- Ale¿ poka¿, poœmiejemy siê razem. Dzisiaj taka zabawa. Szatan siê nie zgadza³.

- Przecie¿ ka¿dy musi umrzeæ, na to, jak dot¹d, nie ma lekarstwa - t³umaczy³ mu Twardowski.

- Dobrze. Zgoda - powiedzia³ szatan. - Ale ¿ebyœ nie ¿a³owa³.

- Nie. Nie bêdê. Na pewno.

Obraz szatana znikn¹³. Twardowski zobaczy³ w lustrze siebie samego le¿¹cego na wspania³ym ³o¿u. By³ bardzo starym, chudym, koœcistym cz³owiekiem z siw¹ rozmierzwion¹ czupryn¹. Wygl¹da³ strasznie. Z trudem odnajdywa³ w tym starcu swoje rysy.

- O, to d³ugo po¿yjê, jak z tego wynika - powiedzia³ zmienionym g³osem.

- A d³ugo, d³ugo. Dobrobyt pomaga d³ugo ¿yæ.

- Ale dlaczego jestem w ³ó¿ku?

- Chorujesz trochê na serce. Jest noc. Wszystkie pokoje oœwietlone, tak jak sobie tego ¿yczy³eœ.

Twardowski widzia³, jak starzec podnosi siê z trudem z ³ó¿ka, idzie przez bogato urz¹dzone pokoje, podchodzi do jakiegoœ obrazu wisz¹cego na œcianie, wpatruje siê w niego z czu³oœci¹, potem idzie dalej, zbli¿a siê do wspania³ego sto³u, dotyka jego marmurowego blatu, rzuca siê na niego z ³kaniem, przywiera ca³ym cia³em, po chwili dŸwiga siê, idzie dalej, g³adzi oparcie krzes³a, wreszcie dochodzi do swojego biurka, trzês¹cymi siê rêkoma otwiera doln¹ szufladê, wyjmuje klucze, podchodzi do kasy pancernej, otwiera j¹. Pe³na jest banknotów, dokumentów, papierów wartoœciowych. Bierze w rêce jakiœ stos pieniêdzy, kartkuje je, wk³ada na swoje miejsce, otwiera schowek, wyci¹ga garœæ kosztownoœci, jakieœ pierœcienie z³ote, spinki, nausznice, diamenty, per³y, naszyjniki, przesypuje z rêki do rêki, wtula w nie twarz, chowa do tej samej szuflady, sk¹d wzi¹³, zamyka szafê pancern¹, odk³ada klucze do biurka, wlecze siê coraz bardziej zgarbiony, pochylony, najwyraŸniej w wielkim bólu, z ogromnym, trudem stawiaj¹c krok za krokiem, przytrzymuje siê szaf, sto³ów, sto³ków, œcian, powoli zbli¿a siê do ³o¿a, po drodze napotyka lustro, zatrzymuje siê przed nim, wpatruje siê w swoje oblicze, przygl¹da siê podkr¹¿onym oczom, niezdrowej cerze poplamionej br¹zowymi placami, przeci¹ga d³oni¹ po wychud³ym policzku, poprawia w³osy i nagle poznaje w swoim odbiciu szatana, który mówi do niego: "Ju¿ czas". Te s³owa szatana najwyraŸniej go zaskakuj¹, jest zdziwiony, przera¿ony, ³apie siê za serce, jego twarz wykrzywia siê w jakimœ strasznym grymasie bólu. W tym momencie postaæ starca za³amuje siê, pada jak podciêta na ziemiê.

Nagle lustro zaciemni³o siê. Twardowski patrzy³ na te obrazy w coraz bardziej narastaj¹cym strachu. Chcia³ siê zerwaæ, uciec, ¿eby nie widzieæ tego d³u¿ej. Ale nie by³ w stanie. Siedzia³ jak wroœniêty w fotel. Wreszcie najwy¿szym wysi³kiem powsta³ i nie patrz¹c ju¿ w stronê lustra skierowa³ siê do drzwi. Wyszed³ z garderoby. Uderzy³o go œwiat³o s³oñca. Teraz dopiero spostrzeg³, ile czasu tam spêdzi³. To ju¿ by³ ranek. Nie spotka³ ju¿ nikogo z goœci. Szed³ przez puste salony. Sto³y by³y jeszcze zastawione resztkami jedzenia i trunków - zwyczajny nieporz¹dek po zabawie. Prawie tego nie widzia³. Napotka³ wzrokiem biurko, kasê pancern¹, obraz, który widzia³ w lustrze, potem drogocenny stó³, który faktycznie kosztowa³ ca³y maj¹tek. Zacz¹³ mówiæ do siebie:

- Ca³e ¿ycie poœwiêci³em na gromadzenie tego wszystkiego, a¿eby teraz, asa. parê lat to zostawiæ. Przecie¿ to szaleñstwo. - Patrzy³ na to nawet nie z pogard¹. By³y dla niego to ju¿ tylko obce, bezwartoœciowe przedmioty.

- Co mnie potrafi³o tak zaœlepiæ?

Czu³ siê tak, jak gdyby wszystko zapad³o siê pod jego nogami. To, co by³o najwa¿niejsze dla niego,.cel jego d¹¿eñ, starañ, czemu poœwiêca³ ka¿d¹ chwilê czasu, swój wysi³ek i myœli, co go dot¹d w sposób absolutny anga¿owa³o, ca³kowicie poch³ania³o, co by³o przedmiotem jego marzeñ - pieni¹dze, teraz ukazywa³o siê jako kompletne œmieci.

Pojawi³o siê przed nim ca³kiem konkretne pytanie: "Co dalej robiæ w ¿yciu? Jeszcze wiêcej pieniêdzy zebraæ? Jeszcze parê mebli kupiæ? Mo¿e obrazów, mo¿e ziemi? Nonsens. Po co? Ale wobec tego co robiæ?" Nie umia³ nic innego robiæ. Ca³y czas zajmowa³ siê pieniêdzmi. Im poœwiêci³ bez reszty ca³e swoje ¿ycie. "Co dalej robiæ?" Poczu³ siê zawieszony w absolutnej pustce. ¯ycie bez za³atwiania, bez interesów, bez robienia wci¹¿ nowych pieniêdzy okazywa³o siê bezsensowne. Nie mia³ ¿ony, nie mia³ dzieci, nie mia³ przyjació³, by³ zupe³nie sam. Nie by³o nikogo, kto by go kocha³. Wszyscy ludzie, z którymi mia³ kontakty, których zna³, to byli interesanci. Dot¹d istnieli w jego ¿yciu, dot¹d on istnia³ w ich ¿yciu, dopóki by³y sprawy do za³atwienia. Zreszt¹ nie mia³ podstaw, by wystêpowaæ z jakimiœ preten-.sjami. Przecie¿ nie by³o cz³owieka, dla którego uczyni³by coœ bezinteresownie, nie móg³ wiêc mieæ pretensji o wdziêcznoœæ, o wspó³czucie, o jakikolwiek akt serdecznoœci.

Przecie¿ sam wobec ¿adnego cz³owieka na to siê nigdy nie zdoby³.

Dochodzi³ do wniosku, ¿e mo¿na teraz jedno zrobiæ: pope³niæ samobójstwo. Zastanawia³ siê tylko - gdzie? Tutaj w domu, czy gdzieœ poza miastem. Ale ju¿ za moment przysz³a odpowiedŸ na to pytanie: baszta zegarowa. "To jest jedyne najlepsze miejsce dla mnie, by sobie odebraæ ¿ycie". Skierowa³ siê w stronê wyjœcia. Przypadkiem rzuci³ okiem ' na szafê wbudowan¹ w œcianê. W jej drzwiach tkwi³o wielkie lustro. Uderzy³o go naraz w³asne odbicie: zmêczona twarz, wyostrzone rysy, g³êbokie bruzdy zmarszczek ko³o nosa i ko³o ust. Patrzy³ na siebie jak na nieznanego cz³owieka. Nagle przysz³o mu do g³owy: "Ja chyba ten obraz kiedyœ widzia³em. Tylko gdzie i kiedy?" Gdy tak usi³owa³ sobie przypomnieæ, nagle stanê³a przed jego oczami tamta dziwna noc sprzed lat w baszcie zegarowej, w sali na górze. "Przecie¿ tak wygl¹da³ szatan, jak ja w tej chwili" - uœwiadomi³ sobie. I wtedy wszystko zrozumia³. "Teraz ju¿ wiem. Tyœ mi¹³ racjê, kiedyœ mi powiedzia³, ¿e nie trzeba, abym podpisywa³ cyrograf. I tak masz moj¹ duszê. Tylko ¿e mnie haniebnie ok³ama³eœ". W tej chwili zobaczy³, ¿e odbicie w lustrze zareagowa³o na te jego s³owa.

- Ja ciê ok³ama³em? - us³ysza³ g³os w lustrze.

- Oczywiœcie, ok³ama³eœ mnie. Jestem nieszczêœliwy.

- Chcia³eœ byæ bogaty i sta³eœ siê bogaty, czy nie tak? Mi³oœci ci daæ nie mogê. Mogê ci daæ pieni¹dze i otrzyma³eœ je.

- Co mi z bogactwa, gdy jestem samotny - rzek³ Twardowski i skierowa³ siê ku wyjœciu. Nagle zatrzyma³ go g³os szatana:

- Nie jesteœ samotny, ja jestem z tob¹.

- Dziêkujê za takie towarzystwo.

- Jak to dziêkujesz, przecie¿ tyle lat jestem z tob¹ - powiedzia³ szatan ura¿onym tonem. - Tak jak teraz jesteœmy, zostaniemy razem na zawsze.

Twardowski wœciek³y nag³ym ruchem podniós³ wazon, stoj¹cy na stoliku obok, i trzasn¹³ nim w lustro, które rozsypa³o siê na kawa³ki.

- Co ty robisz? - us³ysza³ w tej chwili g³os za swoimi plecami. Wstrz¹sn¹³ siê zaskoczony, odwróci³ siê gwa³townie. Przed nim sta³a przybrana córeczka ogrodnika.

- Po coœ tu przysz³a? - wyj¹ka³ wci¹¿ przestraszony. - Sk¹d siê tu wziê³aœ?

- Przysz³am, ¿eby zobaczyæ, czy jesteœ w domu. Chcia³abym, ¿ebyœ poszed³ ze mn¹ na spacer - powiedzia³a, sama nie wiedz¹c dlaczego. Ale chyba dlatego, ¿e jej siê nie podoba³o to mieszkanie nie posprz¹tane. - Wczoraj by³ tu taki ruch i gwar w ca³ym domu, a dzisiaj tak cicho - rozgada³a siê. - Wysz³am na schody, po schodach na piêtro, otworzy³am drzwi, nie by³y zamkniête na klucz, po cichutku na palcach sz³am przez pokoje i tak napotka³am ciebie.

Nie by³o mu na rêkê to jej przyjœcie. Chcia³ siê jej jak najszybciej pozbyæ.

- IdŸ do domu - W tej chwili nie mia³ zamiaru nikogo widzieæ.

- Nie pójdziemy na spacer?

- Teraz nie mam czasu - odrzek³ jej szorstko.

- No to kiedy? - zapyta³a dziewczynka.

- Nigdy, bo odchodzê st¹d.

- Odchodzisz, a dok¹d?

- Daleko.

- No to poczekaj na mnie chwileczkê, ja siê tylko idê ubraæ i zaraz bêdê gotowa.

- Po co chcesz siê ubraæ? - spyta³ zdziwiony.

- Jak to po co? Pójdê z tob¹.

- Ale ja nie mogê ciê zabraæ ze sob¹ - krzykn¹³ ju¿ prawie zez³oszczony, ¿e ten ma³y brzd¹c chce ingerowaæ w jego ¿ycie. - Ani nawet nie mam takiego, zamiaru.

Dziecko s³ucha³o krzyku ze zdziwieniem, prawie nie dowierzaj¹c temu wszystkiemu. Nagle w jego szeroko otwartych oczach pojawi³y siê ³zy i zaczê³y sp³ywaæ po policzkach. To nie by³ p³acz. Nie by³o ¿adnych szlochów. Tylko wielkie jak groch ³zy toczy³y siê po buzi i spada³y na ziemiê.

- Czemu p³aczesz? - spyta³ zniecierpliwiony. Chwilê milcza³a, potem prze³amuj¹c wewnêtrzne ³kanie, powoli, prawie szeptem odpowiedzia³a:

- A kto bêdzie ze mn¹ chodzi³ na spacery, jak ty pójdziesz? Kto bêdzie ze mn¹ rozmawia³? Przecie¿ wiesz, ¿e ciê kocham. Gdybyœ odszed³, to ja bym umar³a - zakoñczy³a stanowczo.

Zaœmia³ siê sztucznie, chc¹c œmiechem pokryæ swoje zmieszanie. Niby jakoœ wiedzia³ o jej przywi¹zaniu, ale to oœwiadczenie, które teraz s³ysza³, by³o dla niego zupe³nym zaskoczeniem. To zdanie wypowiedziane powa¿nym g³osem przez maleñkiego cz³owieka tu w pustym pokoju, w momencie kiedy chcia³ sobie odebraæ ¿ycie, zrobi³o na nim ogromne wra¿enie. Coœ jakby prze³ama³o siê w jego duszy. Sam nie wiedzia³ nawet, co siê z nim dzieje. A ona tymczasem, uspokojona jego milczeniem, uwa¿a³a sprawê za za³atwion¹.

- ChodŸmy ju¿ st¹d - powiedzia³a.

- A gdzie chcesz ¿ebyœmy poszli?

- Nie wiem. To ty mówi³eœ, ¿e chcesz iœæ. Powiedz, dok¹d pójdziemy.

- Sam nie wiem. Gdzieœ w œwiat.

- Dobrze. Pójdziemy w œwiat. Ty bêdziesz pracowa³, ja bêdê na ciebie czeka³a w domu i bêdê ci przygotowywa³a obiad. Ju¿ umiem robiæ herbatê. Kiedy tylko wrócisz z pracy, bêdziesz mi opowiada³ bajki, a potem pójdziemy na spacer.

Wziê³a go za rêkê i zaczê³a powoli schodziæ z nim razem po schodach w dó³. Nie wiedzia³ dok³adnie, dok¹d idzie. Szli przez ulice o tej porze puste, a on by³ szczêœliwy. Po raz pierwszy w ¿yciu ktoœ powiedzia³ mu, ¿e go kocha. Jeszcze naprawdê nie wiedzia³, dok¹d id¹ i co bêdzie robi³ dalej.

W mieœcie du¿o mówiono o tajemniczym znikniêciu Twardowskiego. Kr¹¿y³y najrozmaitsze pog³oski. Niektórzy mówili, ¿e szatan porwa³ go do piek³a. Inni, ¿e Twardowski uratowa³ siê, bo przypomnia³ sobie modlitwê, której go kiedyœ nauczy³a matka. Mówili, ¿e zacz¹³ œpiewaæ godzinki, ¿e szatan przera¿ony tym zostawi³ go na ksiê¿ycu i tak siedzi tam Twardowski do tego czasu. Ale naprawdê, to poszed³ z tym dzieckiem w œwiat. Z dzieckiem, które go pokocha³o, w którym znalaz³ cel swojego ¿ycia.

ks. Mieczy³aw Maliñski



Wyszukiwarka