Chanoyu, Chanoyu3


Ed przedstawia:

Chanoyu.

Odcinek trzeci.

Zimny poranek, pachnący rosą, zalany mgłą. Xellos wyszedł przed dom. Dzisiaj musi to zrobić. Dzisiaj rozpocznie zbrojenie.

Wszedł do swojego pokoju i usiadł naprzeciw czerwonej, niskiej szafy, zupełnie innej niż reszta. Otworzył ją. W środku znajdowała się piękna zbroja, ochraniacze na ręce i nogi, hełm, oraz wspaniały miecz. Tylko tyle pozostawił mu ojciec zanim odszedł na zawsze. Xellos uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął miecz. Zabłysł. Tak dawno go nie używał. Pora poćwiczyć...

Fi- chan zaglądał przez szparę w fusuma. W oczach pojawił się strach, przed tym, co się stanie. Zamach. Jeden, drugi. Śmigał mieczem... i nagle miecz wypadł. Wiedziała, wiedziała! Szybko oparła się o ścianę i zaczęła gwałtownie oddychać. To urzędnik. Nie jest żołnierzem! Uczył się szermierki, ale nie włada nią aż do tego stopnia! Zsunęła się i usiadła pod ścianą. Na pewno wyruszy z rolnikami.

I już nigdy go nie zobaczę..? Nie posprzeczam się, nie podyskutuje? I nigdy się już nie uśmiechnie? Tylko on tak potrafi, drażni, potem zaczyna się śmiać. I już jest człowiekowi lepiej.

Filia otuliła się rękoma.

Nie powie mu tylu ważnych rzeczy..?

Pusty odgłos przeszył pokoje.

- Przestań w tej chwili!- Yuki złapała męża za ramię- zrobisz jej krzywdę!

- Nauczę ją przyzwoitości!- Tioko zaczął krzyczeć-, od kiedy ten wędrowiec tu zagościł, pomieszał jej się w głowie! Myśli sobie niewiadomo, co!

Amelia złapała się za spuchnięty policzek. Szybko wycierała łzy bólu i goryczy.

-... Pytał się...- Wystękała.

- Słucham?- Spytał Tioko.

- Pytał, czemu mam obity nadgarstek!!- Amelia wstała z wrogą miną, była pełna determinacji-, co miałam mu powiedzieć!? Że mój ojczym wykręcił mi rękę, po odważyłam się przemyć mu czoło, gdy był w gorączce?!

Krzyk dziewczyny był przesączony łzami. Tioko i Yuki stali osłupieni. Amelia ciągle płakała.

- ... Czasami zastanawiam się...- Ciągnęła- czy naprawdę mnie kochasz... Jak mi kiedyś mówiłeś!

Wybiegła szybko z domu.

<<

-, Co się stało?- Starszy mężczyzna podszedł do dziewczynki-, czemu płaczesz?

-...śmieją się ze mnie, bo nie jestem waszym dzieckiem!- Dziewczynka wytarła niezgrabnie buzię o rękaw.

- Oczywiście, że jesteś naszym dzieckiem- posadził ją na kolanach- wiesz, co? Nie jest ważne skąd się wzięliśmy! Ważne jest, co do siebie czujemy! A ty zawsze będziesz moją córeczką! I nie pozwolę cię skrzywdzić!

Na małej buzi pojawił się uśmiech.

- Kocham Cię tatusiu!

Mężczyzna pogłaskał dziecko po głowie.

- Ja cię też kocham kruszynko.

>>

Zatrzymała się nad małym jeziorem, gdzie niedaleko niego odnalazła Zelgadisa po raz pierwszy. Upadała na kolana.

-... Kłamca...- Skuliła się w kolejnym płaczu.

- Do wojska jego cesarskiej mości ma się udać jeden sprawny mężczyzna z jednej rodziny! Tak rzekł cesarz, a wieść tę przekazuje nam jego sługa!- Wojownik na koniu ogłaszam wszem i wobec co następuje - teraz niechaj każdy mężczyzna, który jest gotów, odbierze podanie do legionu!

Lina przełknęła ślinę. Może gdyby Mistrz Śmierci się zgodził z nimi iść... Może wtedy...

Poczuła jak Gourry dotyka jej ramienia.

- Czas iść- odrzekł pogodnie- zaraz wrócę.

- Czekaj!- Złapała go za ramię-...

Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Rodzina Gourriego mieszka daleko w górach i jest bezpieczna. Podobnie krewni Liny żyją z daleka od tego piekła. Gourry wcale nie musi iść do wojska...

- Nie martw się- pogładził ją znienacka po głowie- chcę tylko ochronić moją rodzinę.

Po tych słowach uśmiechnął się do niej delikatnie i czule. Lina puściła jego rękę i zapłonęła rumieńcem. Przyglądała się mężczyźnie, jak brał do ręki podanie.

-...Zawsze patrzysz na mnie szeroko otwartymi oczami...- Szept wyrwał się z jej krtani-... Gourry...

- Tak^^?- Chłopak podszedł i schował podanie-, o co chodzi?

- Co..? Nie, nie, nic^^''...

Nie chciała wracać. Siedziała pod drzewem nie myśląc o niczym. Ciągle chciało jej się płakać. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego musi teraz być sama?

Spuściła głowę.

Szelest.

Szybko wstała, gotowa do ataku.

- S... spokojnie...- Wyszeptał Zelgadis i podszedł- nie wiedziałem, że tu jesteś...... Amelio?

Podszedł bliżej. Nie chciała patrzeć mu w oczy, wiedziała, co chce zrobić. Pomimo sprzeciwu, podniósł lekko jej twarz i spojrzał na nią. Nagle poczuł dziwny strach.

-, Dlaczego płakałaś... Co się stało?- Mówił to z takim przejęciem, że Amelii zaszumiało w głowie.

- Ja... ja nic, bo ja...- Mieszał jej się język- Zelgadisie!

Nie potrafiła powiedzieć nic innego. Opadła w jego ramiona i na nowo wybuchła płaczem.

-, Dlaczego tak jest?! Dlaczego, dlaczego jest taki surowy, dlaczego nie mogę żyć jak inne dziewczęta? Kiedy zrobię coś nie tak, od razu używa siły!...

Zaczęła cichutko łkać.

Zelgadis nabrał rumieńców. Objął ją delikatnie, czując, jak mocno zaciska pięści na jego koszuli.

- Już spokojnie...- nie wiedział, skąd mu się to wzięło. Poczuł, że musi ją pocieszyć, uspokoić. Była taka bezbronna, drobna-... Boi się o ciebie- powiedział po chwili namysłu.

-, Ale...- Podniosła zapłakane oczy- to boli...

- Jesteś...- Nagle zabrakło mu śliny w ustach- jesteś... Bardzo piękna...- Powiedział to- i na pewno... Ma tego świadomość.

Zelgadis spuścił wzrok. Ciągle ją obejmował, rumienił coraz bardziej, w pewnym momencie zadrżał.

Amelia spojrzała na niego czulej.

Jest takim silnym mężczyzną, a jednak drży. Jednak płacze. We wnętrzu jest taki... delikatny.

Uśmiechnęła się.

- Zelgadisie...- Niepewnie podniosła dłoń do jego policzka i ostrożnie pogładziła go- chodźmy do domu.

Tioko siedział przed chatą. W ręku trzymał kawałek materiału z wyhaftowanym wyrazem. Zawsze miał go przy sobie. Kiedyś, dawno temu... Westchnął. Yuki podeszła i dotknęła jego ramienia.

- Chyba mnie znienawidziła- stwierdził staruszek.

- Nie mów tak- pocieszała go żona- tam, w głębi, zawsze będziesz jej ojcem.

Tioko nie odpowiedział.

Może wystarczyło jej zaufać? Ale tylu się wokół niej kręciło... nie może pozwolić, aby spotkało ją to, co Saiuri! Nie zniósłby tego po raz drugi.

Saiuri byłą prawdziwą córką Tioko. Była nie tylko piękna, ale i mądra. Aż ktoś zabrał jej to piękno. Złoczyńcy pałętali się po mieście. Tioko ostrzegał ją, aby nigdy za długo nie przebywała w mieście. Ale oni nie potrzebowali wiele czasu. Dopadli ją i obnażyli. Zadali kłute rany i podrzucili pod jej własny dom, wieczorem. Tioko i Yuki nie mogli uwierzyć. Tiko podbiegł do niej i ujął jej zakrwawioną twarz.

<<

Tato...- Wyszeptała ciepło, ostatkami sił- mama... Przepraszam... U krawca było zamknięte i nie mam suk...

- Nie mówi nic!... Spokojnie, wszystko będzie dobrze!- Wołała przez łzy.

- Już jest dobrze tatku... Jestem w domu...- Uśmiechnęła się. I już nigdy nie otwarła oczu.

>>

Nie. Tego Amelii nie spotka.

- Przyniosłam kolacje- Filia położyła talerz na stole.

- Mmm jak miło^^! Co to, masz dzień dobroci dla Xellosków? Sama zrobiłaś^^?

Fi- chan nie odpowiedziała, chciała szybko wyjść.

- Heeej, co jest? Siadaj tu!

Nie potrafiła zaprotestować, wybiec. Usiadła obok niego ze spuszczoną głową.

- No dobrze, co zrobiłem^^?

- Przestań.

-?

- PRZESTAŃ UDAWAĆ JAKBY NIC SIĘ NIE STAŁO!

Zwróciła się do niego z łzami w oczach. Xellos był zdezorientowany, nie wiedział, co robić. Nie wiedział, dlaczego jest taka... Roztrzęsiona.

-, Ale Fi-chan... Przecież nic się nie dzieje...

- A wyprawa! Ta wasza głupia wojna?! Ja nie chce żebyś tam szedł, rozumiesz?!- Złapała go mocno za koszule- zabiją cię!

-... To mój obowiązek- odepchnął ją delikatnie- nie mogę posłać robotników samych, bez dowódcy.

-, Ale ty tak dawno nie walczyłeś!- Nawet nie wycierała łez-, co im po martwym dowódcy!

- Zginę z honorem.- Odpowiedział bez uczucia.

- I myślisz, że tak będzie najlepiej! TY EGOISTO!- Odwróciła się do niego plecami i ukryła twarz w dłoniach- ty w ogóle nie myślisz o uczuciach innych. W ogóle nie myślisz o mnie!!

Objął ją mocno od tyłu.

- Wręcz przeciwnie- wyszeptał jej do ucha- cały czas. Bezustannie o tobie myślę.

-... Ale...... Xe... Xellos...

Zsunął nieco jej kimono, aby zacząć całować jej szyję i ramię.

- Nie chce umierać- wyszeptywał, co chwilę- chce móc cię całować, dotykać. Chcę móc cię chronić.

Na moment przestał i oparł głowę o jej rękę. Fi- chan oddychała cały czas przez usta, nie wiedziała, co ma robić. Nie potrafiła oprzeć się tej pokusie, jaką ciągnęły za sobą jego pocałunki.

- I aby cię chronić pójdę na tę wojnę. Pójdę dla ciebie i dla Valla. Aby był dobrym cesarzem, a ty...... A ty... Abyś byłą... Moją Filią...

Ktoś zbliżał się do Yuki. Postawiła kubeł z wodą i odwróciła się.

- Amelia-chan? !!

Jakiś mężczyzną złapał mocno staruszkę za rękę. Za nim było jeszcze wielu mężczyzn.

- Prowadź do właściciela- rzekł ostro przywódca.

Z przodu domu Tioko wypatrywał swojej córki. Był coraz bardziej przygnębiony. Nagle przerwano mu rozmyślania, jeden z oprawców rzucił Yuki przed siebie, iż o mało nie rozbiła sobie głowy o drewnianą posadzkę. Natychmiast do niej podbiegł.

-, Kim jesteś- krzyknął - co robisz w moim domu?!

- Nazywają mnie Hireni- uśmiechnął się podstępnie- i jestem mnichem z pobliskiej kaplicy.

- Proszę się nie zbliżać do niego! - Krzyknął z tyłu Zelgadis, wyciągnął miecz i nagle znalazł się przed Tiokim.

-... Bambus- wyszeptał Hireni-... No proszę, mam do czynienia z Mistrzem Śmierci?

- Może po prostu poderżnąłem mu gardło?- Zaczął Zelgadis.

- Żartujesz sobie ze mnie? Ten, kto go zabije na zawsze zapisze swe imię na kartach historii! Jako ten, który pokonał niepokonanego! Będzie nieśmiertelny!

- Schlebiasz mi... a teraz won!- Wyskoczył w górę, nim Hireni zdołał cokolwiek powiedzieć. Upadł z jękiem, spojrzał w lewy bok i ujrzał wbity w ziemie bambusowy miecz, niewiele milimetrów od jego policzka. Poczuł dłoń, która przesunęła lekko jego twarz. Nos Zelgadisa prawie dotykał jego. Hireni nagle zadrżał, mimo iż wcale tego nie chciał.

- Won.- Powtórzył spokojnie i dobitnie, Zel.

- T... tak jest...- Hireni wstał i otrzepał się- już idziemy...- Spojrzał na swoich ludzi- jak już staniemy się nieśmiertelni!

Grupa liczyła około 30 mężczyzn z nożami i mieczami. Wszyscy rzucili się do ograbienia domu, oraz zabicia Zelgadisa.

Ten jednak używał bambusowej katany inaczej, niż zwyczajnej. Jego uderzenia sprawnie zagłuszały układ nerwowy przeciwnika, usypiając go bądź chwilowo paraliżując. Zelgadis poznał tajniki „ sekretnych punktów”, aby nie zabijać.

Rozbójnicy rozpanoszyli się po domu. Yuki siedziała obolała w jakimś kącie i ciężko oddychała. Gdzie jest Tioko i ...

Amelia wzięła tasak.

- No, podejdźcie tutaj, zboczeńcy, nieroby i plugawi śmierdziele!

-... - Rozbójnicy spojrzeli na siebie lekko przygaszeni.

-... Z PRÓCHNICĄ W ZĘBACH!- Szybko dodała dziewczyna.

- Szczekasz jak bezbronny pies...- Największy zaczął niebezpiecznie się zbliżać.

Amelia nie za bardzo wiedziała, do czego ma służyć tasak, jak nie do siekania pietruszki. Jednak widząc niebezpieczeństwo, siłę wziął odruch bezwarunkowy.

Po chwili dryblas leżał na ziemi w wbitym w czoło drewnianym geto.

- Ojoj... Chyba zabrudzi podłogę...- Wysyczała do siebie-... Czy..!!! PUSZCZAJ!

Jeden z rozbójników złapał ją w za szyje, a drugą ręką za talię. Amelia traciła, co chwilę oddech.

- Nie trzeba było się rzucać...- Odrzekł ochryple- teraz skończysz jako nasza maskotka! Brakuje nam kobiety... Panowie, co wy na to?!

Roześmieli się.

- Natychmiast ją zostawcie!!- Oprawcy odwrócili się i rzucili dziewczynę na ziemię.

Tioko trzymał ogromny miecz, ustawił się w pozie i był gotów do natarcia.

- Starcze, chyba sobie żartujesz- parsknął jeden.

- Nie macie prawa jej dotykać !! - ruszył z impetem.

Amelia podkuliła się i szybko usiadła pod ścianą. Tioko gromił przeciwników. Nie sadziła, że jest w stanie tak walczyć, w tym wieku. Krew pryskała na wszystkie strony, jęki, krzyki, świśnięcia mieczem. Poodrywane kończyny uderzały o ściany. I nagle cisza. Tioko upadł na jedno kolano i wbił miecz, aby mógł się na nim oprzeć. Musiał nabrać powietrza. Odszukał wzrokiem przestraszoną córkę.

Amelia przyglądała się mu przez moment. Łzy zapłynęły jej do oczu. Chciała go tak bardzo przeprosić. On tyle dla niej zrobił, tak bardzo chce ją ochraniać. Miała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale Tioko uśmiechnął się łagodnie i nie musiała już nic mówić. Na czworakach podeszła do niego.

- Tato, ja...

- AME-CHAN!!!

Odwróciła zdezorientowana głowę.

Jeden z rozbójników ociekający krwią z odciętej ręki wziął jej tasak i z całej siły pchnął w jej ciało.

Jeszcze raz. I jeszcze. Rozbójnik wykrwawił się na śmierć.

Poczuła ciepło. Ogarniające ją ciepło, bezpieczeństwo.

- Tato, co tak pachnie?- Zatarła głowę do góry- sakura! Sakura, sakura, sakura!

- Amelko, nie biegaj tak!- Tioko westchnął- nie zawsze zdążę, żeby ci pomóc, jak upadniesz!

-... Zdążyłem...- Tioko uśmiechnął się bardzo słabo. Z jego ust zaczęła wypływać powoli krew i skapywać na policzki Amelii.

- T... tatku..?

-... Zaopiekuj się mamą, dobrze... - Zamknął oczy- kocham cię córeczko...

- Ja też cię kocham...- Wygramoliła się spod niego-, ale tato, co się stało, tato, no wstawaj, ta... - Zobaczyła tasak wbity w jego plecy-... TATOOO!!!!

Tioko uśmiechnął się.

Łzy skapywały głośno na drewniany parkiet.

Koniec odcinka trzeciego.



Wyszukiwarka