Uwolnić wdzięczność
Czytałem kiedyś, że podczas jakiejś wyprawy w głąb Afryki, miejscowi tragarze bardzo gorliwie szli naprzód. Bez większego wysiłku pokonywali każdego dnia wyznaczoną trasę. Ale pewnego poranka tubylcy odmówili wymarszu w drogę i nie sposób ich było do tego przekonać czy namówić. Tłumaczyli uparcie: od paru dni biegniemy co sił, ale dusze nie nadążają. Teraz musimy poczekać, aby nas dogoniły.
Kardynał Meisner kiedyś powiedział: „Człowiek jest wiecznym pielgrzymem, który ciągle jest w drodze. Przychodzi ze wschodu swojej młodości i wędruje na zachód pełni wieku, aż do wiecznej teraźniejszości Boga”.
Przychodzi jednak taka chwila, że trzeba się zatrzymać. Taką chwilą jest modlitwa a szczególnie to wydarzenie, w którym obecnie uczestniczymy czyli Msza święta. To przestrzeń czasowa, w której czekamy, aby dogoniła nas własna dusza. Bo rzeczywiście biegniemy co sił, od jednego zajęcia do drugiego, od jednej sprawy do drugiej, od jednej strony książki do drugiej, od jednej strony pracy magisterskiej do drugiej, od jednej kawy do drugiej...
Chcemy się zatrzymać, by sobie bardziej uświadomić, że jesteśmy w drodze, że nasze życie jest drogą. Droga jest symbolem życia i droga jest jednocześnie symbolem wiary. Droga życia i droga wiary rozwijają się stopniowo. Większość postaci w Piśmie Świętym została przedstawiona jako ludzie będący w drodze. Abraham jest w drodze, Izaak i Jakub są w drodze, cały naród wybrany jest w drodze; Jezus jest w drodze, apostołowie są w drodze, św. Paweł jest w drodze.
O tym, że życie i wiara są drogą, najszybciej można się przekonać, kiedy wyrusza się w drogę rezygnując z korzystania z pojazdu, także z roweru - najlepiej idąc w pielgrzymce. Wielu z nas ma to doświadczenie z pieszych pielgrzymek do świętych miejsc... do sanktuariów maryjnych, do sanktuarium świętych, drogą św. Jakuba... To niezwykłe doświadczenie drogi i doświadczenie wiary.
Pozostając w tej przestrzeni czasu, w której próbujemy chwycić naszą duszę, warto, abyśmy popatrzyli na naszą drogę życia i wiary. Czy biegną one razem? Czy idąc drogą życia idziemy jednocześnie drogą wiary? Dla chrześcijanina celem szczęśliwie przebytej drogi nie jest jedynie suma przeżytych wrażeń. Nie chodzi tu więc tylko o to, aby w życiu coś osiągnąć, by być kimś; by coś mieć z życia. Dla chrześcijanina ważne jest, aby życie było przepełnione łaską, aby łączyło się z wiarą. Dopóki tak jest, zbliżamy się do Boga, do „wiecznej teraźniejszości Boga”. W przeciwnym razie, czyli gdy nasze życie mija się z wiarą, zaczynamy kręcić się w błędnym kole.
Jakie są znaki, że żyjemy z wiary? Podpowiedź znajdujemy w dzisiejszym słowie Bożym. Naaman, syryjski wódź został uzdrowiony z trądu. Gdy o tym się przekonał - czytamy w Księdze Królewskiej - „wtedy wrócił do męża Bożego”, aby mu podziękować. W Ewangelii słyszeliśmy z kolei o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych. Dziewięciu poszło sobie do domu, a „jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg [Jezusa] i dziękował Mu”.
A zatem jednym ze znaków życia z wiary jest postawa wdzięczności, o której mówi się, że najszybciej się starzeje. Postawa wdzięczności wymaga - jak słyszeliśmy w tych dwóch przypadkach - zawrócenia z drogi naszych spraw, zawrócenia z drogi interesów, zawrócenia z tego, za czym się biega, zawrócenia z drogi pragnień. Na ile jestem wdzięczny Bogu za wszystko, na tyle żyję z wiary...
Kiedy więc chcemy pochwycić swą duszę, to warto zastanowić się, czy jestem wdzięczny Bogu i ludziom? Czy potrafię zawrócić na chwilę z drogi, po której biegnę co sił? Żeby zawrócić, trzeba się najpierw zatrzymać. Wtedy łatwiej zawrócić. Nie można zawrócić na pełnym biegu... A zatem w tym momencie - wygląda na to, że zatrzymaliśmy się w tym miejscu - wykorzystajmy ten czas Eucharystii. Wykorzystajmy, aby zwrócić swe serce ku tym, którym winniśmy jakąkolwiek wdzięczność. Bo skoro ona starzeje się szybko, to trzeba się o nią więcej troszczyć.
Pytano kiedyś Michała Anioła, jak on to robi, że jego rzeźby są tak pełne życia. Ten jeden z najznakomitszych artystów świata miał wówczas powiedzieć: To nie moja zasługa - figury te znajdują się w marmurze już od początku, ja je tylko uwalniam!
Spróbujmy zatem - w kontekście tego obrazu - w sercach naszych uwolnić słowa wdzięczności; oderwijmy myśli od naszych zajęć, obowiązków, wszelkich spraw i wypowiedzmy dzisiaj słowa wdzięczności Bogu i ludziom podczas chwili uwielbienia po Komunii świętej.
Droga
Kiedy wsłuchujemy się w to, co Bóg dziś do nas mówi, narzuca się to niezwykłe oznajmienie Jezusa: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem (J 14, 6).
W czytaniach obserwujemy bardzo dużo ruchu. Tylko w samej Ewangelii mamy kilkanaście czasowników dotyczących przemieszczania się. Jesteśmy więc jakby na współczesnej autostradzie, na której bardzo wiele się dzieje. I to jest właśnie doskonałym komentarzem do tego, co w naszym spotkaniu z Bogiem jest podstawowe, pierwotne i wyraża się w owym słowie - droga.
Ta droga jest niezwykła, jest cudowna, bo tą drogą jest najpierw sam Jezus. On jako Syn przychodzi od Ojca z nieba do nas i całe Jego ziemskie życie jest jedną wielką wędrówką. W życiu publicznym wielokrotnie przemierza ścieżki Galilei, Samarii i Judei. Moglibyśmy nawet pytać: czy ten Jego ruch nie jest chaotyczny? Ale zauważmy, że On za każdym razem ma swój cel, który realizuje. I w dzisiejszej Ewangelii, co tak pięknie opisuje św. Łukasz, dokonało się wielkie wydarzenie w życiu dziesięciu trędowatych, kiedy Jezus: ...zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei (Łk 17, 11).
Chrystus nieustannie wychodzi nam naprzeciw. On robi wszystko, aby być zauważonym. To dotyczy nie tylko tego zdarzenia, o którym dzisiaj czytamy, ale całego świata i jego historii, a co najważniejsze - także nas. W tym momencie Jezus przechodzi przez nasze pogranicze, bo my jesteśmy cały czas na pograniczu Jego i naszego świata, w którym jesteśmy zanurzeni. On ciągle daje nam okazję, by się z Nim spotkać, właśnie dlatego, że jest drogą, i wzywa do wejścia na nią. Nie można być chrześcijaninem, jeżeli się nie jest drogą i jeśli się nie odpowiada na wychodzenie Chrystusa ku nam.
Bardzo często jest tak, że chrześcijanin w ogóle nic o tym nie wie, bo ani się nad tym nie zastanawia, ani go to nie interesuje. Wystarcza mu obraz Jezusa z dzieciństwa. Nie zdaje sobie sprawy, że Chrystus oczekuje więzi, kontaktu i rozmowy właśnie z nim. Dlatego bardzo pragnie, aby każdy człowiek się do Niego zbliżył i Nim zainteresował; chce, by Go pytano kim, jest, jakich zmian się spodziewa w życiu pytającego, jak widzi cel jego istnienia?
Chrześcijanin jest człowiekiem, który tym żyje. I musi wychodzić na spotkanie nadchodzącemu Jezusowi, bo jest bardzo zafascynowany Wędrowcem, który do niego przychodzi i nieustannie pragnie odnawiać w nim obraz i podobieństwo Boże. Jeśli jesteśmy tutaj, to znaczy, że przebyliśmy przynajmniej ten podstawowy odcinek drogi, że wyszliśmy z domów i zawędrowaliśmy do świątyni. Ale to jest dopiero początek.
Jeżeli będziemy posłuszni temu rzeczywistemu wymiarowi drogi, to w naszym życiu pojawi się drugi bardzo ważny element - usłyszymy prawdę Bożą, usłyszymy słowo, jakie Bóg do nas mówi. I to słowo, które jak napisał św. Paweł: nie uległo skrępowaniu (2 Tm 2, 9), naprawdę do nas dotrze.
To słowo dotarło do dziesięciu trędowatych i do wodza syryjskiego, Naamana, który też był chory na trąd. Oni je usłyszeli. Dziesięciu trędowatych usłyszało bezpośrednio od Chrystusa: Idźcie, pokażcie się kapłanom! (Łk 17, 14). Naaman najpierw usłyszał od swojej niewolnicy, że w Izraelu jest prorok, który leczy. Wybrał się więc w drogę. A potem zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, (...) i został oczyszczony (2 Krl 5, 14). Jezus, który jest drogą, nieustannie wychodzi nam na spotkanie. On cały czas przechodzi obok naszego życia, bo nie chce w nie wchodzić bez naszej zgody, ale pragnie być zauważonym i dostrzeżonym. Kiedy człowiek objawi swoje najżywsze zainteresowanie Chrystusem, może usłyszeć słowo, które ma zawsze decydujący wpływ na jego życie, bo dotyka tego, co w nim domaga się uzdrowienia.
Trędowaci cierpieli na nieuleczalną chorobę nieuchronnie prowadzącą do śmierci. A za życia towarzyszyła im śmierć społeczna. Byli odsunięci na margines społeczności. Nie wolno im było zbliżać się do zdrowych, dlatego stali z daleka i wołali do Jezusa, który potem dokonał tak błogosławionej przemiany w ich życiu. A wszystko dzięki słowu, jakie wypowiedział.
Chrystus, który jest drogą, pobudza nas, abyśmy wyszli Mu naprzeciw, i mówi do nas słowo prawdy, w którym się wszystko zawiera. Jeśli potrafimy je przyjąć, następuje przeobrażenie naszego życia. Zauważmy, że Bóg, zwracając się do dziesięciu trędowatych i do Naamana, użył słowa, które było wezwaniem do dalszej wędrówki.
Jezus ani nie dotknął ręką dziesięciu trędowatych, ani nie uzdrowił ich natychmiast. Nie uczynił tego też prorok Elizeusz w stosunku do Naamana. Jeżeli mamy w sobie podstawową mądrość, że wychodzimy Chrystusowi naprzeciw, jeżeli otrzymujemy błogosławieństwo Jego słowa, to trzeba jeszcze to słowo zastosować - a to często staje się już problemem. Jakżeż mądrzy byli owi trędowaci. Oni wiedzieli, że Jezus ma moc uzdrawiania, że wielu uzdrawiał jednym dotknięciem ręki, czasem słowem, a czasem nawet na odległość. Jakżeż oni byli mądrzy, że nie doznawszy natychmiastowego uzdrowienia, nie szemrali, nie mieli pretensji, nie robili wyrzutów. Wypełnili natomiast polecenie: Idźcie, pokażcie się kapłanom! A gdy szli, odczuli, że zostali uzdrowieni. To jest niesamowita prawda o życiu chrześcijańskim!
Jeżeli słuchamy Jezusa, wypełniając to, co On nam zleca, wtedy doznajemy łaski uzdrowienia. Tak jest z każdym Jego słowem dotyczącym jakiegokolwiek wymiaru naszego życia: wielkiego i małego, okazjonalnego i codziennego, rzeczy wielkiej i drobnej. Szczególnie powinniśmy być wyczuleni na te rzeczy najdrobniejsze, bo On właśnie to kładzie nam na serce, mówiąc: Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny (Łk 16, 10). Jakież wielkie błogosławieństwo stało się udziałem tych dziesięciu, którzy pozostali wierni poleceniu: Idźcie, pokażcie się kapłanom - potrafili pokonać pokusę, która mogła zamknąć ich serca.
Miał również swoje zmagania Naaman, który będąc Syryjczykiem walczył z Izraelitami. Kiedy więc dostał polecenie od proroka Elizeusza: Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie (2 Krl 5, 10), rozgniewał się, bo miał zupełnie inną wizję: Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd (2 Krl 5, 11). Naaman na polecenie proroka zareagował wyrzutem: Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym? (2 Krl 5, 12). Lecz słudzy powiedzieli mu: Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty? Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony (2 Krl 5, 13-14).
Oto czego może dokonać posłuszeństwo temu, co Bóg nam objawia bezpośrednio czy przez człowieka, którego sobie wybiera! Jakże ważne jest, abyśmy wtedy potrafili przejść ponad naszymi pomysłami: „bo wyobrażałem to sobie inaczej”, „bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego”; „bo myślałem, że każe mi zrobić to czy tamto, albo w inny sposób, albo nie w tym czasie”. Tymczasem największą mądrością jest przyjąć słowa prawdy, bo wtedy może się zacząć proces uzdrawiania i leczenia.
Tu właśnie wchodzimy w ten trzeci wymiar, który Jezus objawia o sobie: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nieustannie wychodzę ci naprzeciw, bo cię kocham, człowieku. Wszystko o tobie wiem i mogę ci we wszystkim pomóc, ale czy okażesz zainteresowanie? Czy wyjdziesz Mi naprzeciw? Jeśli przyjdziesz, wtedy będę mógł powiedzieć ci słowo prawdy, ale czy będziesz chciał je przyjąć? Czy zechcesz przyjąć je otwartym sercem? Czy rozumiesz, że nawet wtedy, gdy będziesz miał rozmaite pokusy i przeszkody, to wraz ze Mną potrafisz je przezwyciężyć? Wtedy będzie się dokonywała fantastyczna przemiana, uzdrowienie i leczenie twego życia. Wtedy będę mógł budować w tobie obraz i podobieństwo Boże, które otrzymałeś przy stworzeniu. Będziesz mógł iść za moim wezwaniem: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3)”.
Moi drodzy, to, co rozważamy, nie jest jakimś opowiadaniem, literacką fikcją, ale to jest rzeczywistość! To wszystko dzieje się w tej chwili, bo Eucharystia jest najbardziej fantastyczną przestrzenią, w której Bóg przechodzi, i w której może się dokonać to wszystko, o czym słyszymy; o ile tylko droga Chrystusa zejdzie się z naszą, o ile słowo prawdy zagości w nas, a my nie pozwolimy go sobie wyrwać i zaczniemy spełniać te polecenia, które On nam daje.
Zauważmy, że wszystko rozgrywa się w nieustannym ruchu, w drodze. Zarówno w Ewangelii, jak i w pierwszym czytaniu, kluczowym słowem dla uzdrowionych z trądu jest: „wrócił”. Wrócił do Jezusa uzdrowiony z trądu Samarytanin i wrócił Naaman. Oni wiedzieli, że muszą wrócić, bo Bogu należy się wdzięczność. Nasze życie chrześcijańskie powinno być właśnie takie: spotykamy Chrystusa, żyjemy Jego słowem, doświadczamy, że posłuszeństwo Jego słowu uzdrawia, więc jesteśmy wewnętrznie przynagleni do dziękczynienia. I to pragnienie decyduje o naszych powrotach.
Często ludzie pytają, po co mają chodzić na Mszę świętą w każdą niedzielę. To pytanie świadczy o śmierci ich wiary. Chrześcijanie nie mają takiego problemu. Ich pcha na Eucharystię potrzeba dziękczynienia. Wracają tu co niedzielę, bo wiedzą, że spotkali Chrystusa, zawierzyli Jego słowu i stało się coś niesamowitego w ich życiu. Dlatego muszą wrócić! A wracając, wciąż posuwają się dalej na drodze prowadzącej do życia przez ciągłe przyjmowanie Chrystusowej prawdy. I to jest ta rewelacyjna tajemnica życia chrześcijańskiego!
Dziękujmy Bogu, że w tak niezwykły sposób wychodzi nam naprzeciw. Dziękujmy, że odpowiedzieliśmy dzisiaj na to Jego przechodzenie, bo dzięki temu mogliśmy przyjąć słowo prawdy. Prośmy Go, aby to słowo nie uległo w nas skrępowaniu, byśmy mu byli wierni i mogli wciąż doświadczać, że On nas leczy.
Prośmy, byśmy umieli Go przyjąć w Najświętszej Eucharystii, tam gdzie to Jego przejście jest najbardziej dotykalne, najbardziej leczące i udzielające mocy. Prośmy, byśmy tu znowu mogli przyjść za tydzień z jeszcze większą potrzebą dziękczynienia i objawiania Mu swojej wdzięczności, aby mógł się nami ucieszyć, że przyszliśmy, jak ów uzdrowiony Samarytanin. Wiemy, że wielu chrześcijan nie ma dzisiaj na Mszy świętej. Pan Jezus się pyta: „Gdzie oni są?”. Ale cieszy się, że my przyszliśmy! Uczmy się tak żyć, aby radość Chrystusa mogła być pełna przynajmniej z naszego powodu.