zagadnienia ze wspolczesnej, 36. Formy dziennikowe w literaturze powojennej, 36


36. Formy dziennikowe w literaturze powojennej.

  1. Leopold Tyrmand, Dziennik 1954

Dziennik 1954 L. Tyrmanda opracowano na podstawie informacji znalezionych w Internecie, popartych bibliografią.

Dziennik 1954, książka autorstwa Leopolda Tyrmanda, obejmująca jego zapiski z pierwszych trzech miesięcy roku 1954.

Historia powstania i wydania

Dziennik powstał ponad pół roku po tym, gdy Tyrmand stracił pracę w Tygodniku Powszechnym - wraz z całą redakcją - za odmowę druku nekrologu Stalina w wersji podyktowanej przez władze. Został wtedy, podobnie jak inni pracownicy Tygodnika obłożony nieoficjalnym zakazem druku. Utrzymywał się z przypadkowych zajęć: korepetycji, pisania reklam i sprzedaży własnych opowiadań na scenariusze filmowe.

Zapiski prowadzone były niemal codziennie w dniach 1 stycznia - 2 kwietnia 1954 i zajmowały 800 stron. Ostatni akapit urywa się w połowie zdania, Tyrmand wyjaśniał to po latach: Ostatniego wieczoru, zmęczony pisaniem, jak zdarzało się często, urwałem zdanie zamierzając nazajutrz do niego wrócić. Lecz już nie wróciłem. Następnego dnia "Czytelnik" zaoferował mi kontrakt na napisanie "Złego". Z początku zamierzałem kontynuować dziennik, lecz mijały dni, nagle wypełnione odmienną sytuacją i wymaganiami.[1]

W 1956 Tygodnik Powszechny opublikował fragment dziennika. Po emigracji w 1965 Tyrmand dziennik zdeponował w redakcji paryskiej Kultury, odebrał go po czterech latach.

Ponowne redagowanie swoich zapisków rozpoczął Tyrmand w 1973. Fragmenty opublikowane zostały przez londyński periodyk Wiadomości w latach 1974-1978. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w Londynie w 1980 nakładem Polonia Book Fund. Wstęp do pierwszego wydania zawierał zdanie: niniejsza książka zawiera całość dziennika, nie naruszoną przez względy edytorskie, rozterki moralne, polityczne konieczności, towarzyskie koncesje. Tymczasem na okładce znajdowało się zdjęcie rękopisu, na którym tekst był niezgodny z treścią książki. Zwracano też uwagę na kalki z języka angielskiego i niezręczności stylu.[2] Wielu rozmówców Mariusza Urbanka (autora książki Zły Tyrmand) było przekonanych że książka powstała niemal w całości w Stanach Zjednoczonych. Z kolei "Literatura Polska 1939-91"[3] określa publikację jako apokryf.

Dopiero w 1999 ukazała się wersja oryginalna Dziennika w oparciu o notatki udostępnione przez żonę Tyrmanda i przechowywane na uniwersytecie Stanforda.

Treść dziennika

Dziennik prowadzony jest w oparciu o codzienne zdarzenia, są one jednak punktem wyjścia do kilku rodzajów rozważań. Tyrmand analizuje swoją osobę, swoje życie i podjęte decyzje, najwięcej miejsca poświęca analizie Polski okresu stalinizmu, w której wówczas żył.[4]

Tyrmand, choć deklaruje się jako zdecydowany antykomunista, nie podejmuje z komunizmem polemiki politycznej czy ideologicznej. Józef Hen zauważył: w Dzienniku nie ma ani słowa o wywózkach, procesach, Tito, Korei, szpiegach, torturach więziennych[5]. Czasami autor wypowiada się wręcz pozytywnie, np. o Leninie.[6] Krytyka panującego w Polsce ustroju dotyczy jego aspektów cywilizacyjnych i estetycznych. Np. w kilku miejscach Tyrmand narzeka na panujący w Warszawie brud.

Dziennik zawiera wiele krytyki personalnej dotyczącej zarówno znajomych Tyrmanda (często ukrytych pod inicjałami), jak i osób publicznych. Krytykuje przede wszystkim postawę moralną twórców, którzy wg niego wysługiwali się państwu. Tyrmand podejmuje też polemikę na temat twórczości Hemingwaya z Zygmuntem Kałużyńskim. W całym dzienniku pojawia się ponad 570 nazwisk, w tym osób, które wtedy dopiero zaczynały być znane np. Stanisław Lem i Zbigniew Herbert.

Liczne są opisy perypetii miłosnych i seksualnych Tyrmanda. Autor związany wówczas z osiemnastoletnią dziewczyną (w pierwszym wydaniu nosiła imię Bogna, w wersji oryginalnej Krystyna), wraca również do poprzednich znajomości. Wiele z sytuacji opisanych w Dzienniku Tyrmand wykorzystał potem w powieściach Zły oraz Życie towarzyskie i uczuciowe.

Zmiany redakcyjne w pierwszym wydaniu polegały na poprawieniu wizerunku Tyrmanda w taki sposób, by pasował do tego, który tworzył w latach 70. Pisarzowi zależało na pokazaniu niezmienności jego poglądów przez wiele lat: Ten dziennik, pisany w pełni wieku męskiego, zaś odczytywany na nowo u schyłku wieku średniego, daje mi poczucie wierności samemu sobie - co zawsze wydawało mi się godne pożądania i wyrzeczeń.[7]. Poprawki w latach 70. polegały też na dopracowaniu i wzbogaceniu niektórych opisów, np. narady Związku Literatów Polskich.

Jak zauważa biograf, Henryk Dasko, Dziennik 1954 odgrywać miał istotną rolę w autokreacji legendy Tyrmanda, jako niezależnego i niezłomnego twórcy.

Bibliografia

Przypisy

  1. uzupełnienie pierwszego wydania dziennika

  2. por np. Henryk Dasko, Wstęp do "Dziennika 1954", s. 4

  3. Ryszard Matuszewski, Literatura Polska 1939-91, WSiP, Warszawa 1992

  4. Stefan Kisielewski, przyjaciel Tyrmanda, którzy już w chwili tworzenia czytał jego dziennik, zastosował podobną formę w latach 70. w swoim dzienniku.

  5. Henryk Dasko, op.cit. s. 14

  6. Zapisek z 21 stycznia: Postać Lenina budziła we mnie zawsze sympatię, w przeciwieństwie do osoby Stalina. Jest wokół tego pierwszego mgiełka jakiejś rewolucyjno-konspiratorskiej romantyki, tak bliskiej naszej literaturze pięknej z okresu Brzozowskich, Żeromskich, Strugów. Fragment zachował się tylko w wersji oryginalnej Dziennika.

  7. ze wstępu do pierwszego wydania Źródło „http://pl.wikipedia.org/wiki/Dziennik_1954

O "Dzienniku 1954" Leopolda Tyrmanda artykuł znaleziony w Internecie oparty m.in. na wstępie H. Daski - autor wstępu do Dziennika 1954.

"Mój dziennik jest przestępstwem..."

      Dziennik Leopolda Tyrmanda ukazał się drukiem w roku 1980. Wcześniej obszerne fragmenty publikowane były w londyńskich "Wiadomościach" (1973-1978), jednak ze względu na mały zasięg prasy emigracyjnej dopiero pełne wydanie wywołało prawdziwą sensację i dyskusje wokół tekstu. Przede wszystkim większość opisywanych w "Dzienniku" osób wciąż żyła, co sprowokowało liczne komentarze kwestionujące wiarygodność autora. Pojawiały się zarzuty, jakoby "Dziennik 1954" miał charakter apokryficzny i powstał w Stanach Zjednoczonych, gdzie Tyrmand przebywał na emigracji. Wskazywano również na liczne zafałszowania w opisie osób i zdarzeń. Faktycznie, Tyrmand przed opublikowaniem swego dziennika poddał go trzykrotnej "obróbce", często ulegając pokusie wyjaskrawienia i stylizacji. Najnowsza opublikowana wersja "Dziennika 1954" oparta jest na oryginalnym rękopisie z 1954 roku, zdeponowanym w archiwach Uniwersytetu Stanforda w Palo Alto w Kalifornii i nie uwzględnia poprawek naniesionych przez Tyrmanda w USA.
      Wspomniawszy o sporze o czas powstania zapisu, warto na chwilę porzucić pamięć o wielkiej legendzie Tyrmanda - antykomunisty, bikiniarza, dziennikarza czy autora bestsellerów, aby spojrzeć na Tyrmanda- diarystę. Okazuje się bowiem, ze dziennik intymny to dla niego nie tylko określona poetyka zapisu, sprzyjająca wyrażaniu poglądów i przeżyć w specyficznym czasie historycznym. Dla pisarza to przede wszystkim sposób "bycia" w konkretnym kontekście społecznym. Wobec niezgody na otaczającą go rzeczywistość, odczuwaną przede wszystkim jako katastrofa cywilizacyjna i estetyczna, odnalazł Tyrmand w dzienniku metodę na duchowe przetrwanie. Ten intymny zapis stanowił dla niego praktykę życia codziennego, sens istnienia skonstruowany w okresie obezwładniającego poczucia bezsilności. To właśnie liczne autorefleksje diarysty mogą stanowić dowód na autentyczność zapisu i wskazać na jego doraźną moc terapeutyczną.

"Jestem najgorszą alternatywą potencjału..."

      Tyrmand rozpoczął swój dziennik 1 stycznia 1954. Znajdował się wtedy jako pisarz i dziennikarz w sytuacji osobliwej. Pozbawiony możliwości drukowania, bez pracy, czuł się bezużyteczny i bierny. Wkrótce na pytanie Kisiela, dlaczego jest przeciwnikiem komunizmu, odpowie: "[komunizm - przyp. J.Z.] nie daje mi wzbogacać mojego społeczeństwa w moją pracę, nie pozwala mi dawać z siebie ludziom tego, co uważam w sobie za najlepsze..)". Czując się pisarzem i dziennikarzem z powołania, podobnie jak wielu innych w tym czasie, rozpoczął Tyrmand swoje pisanie do szuflady.

"Wszystko, co we mnie ważne, oddaję dziennikowi..."

      Tak rozpoczęła się, trwająca trzy miesiące, przygoda z dziennikiem, który był nie tylko relacją zdarzeń, intymnym zapisem przeżyć, ale i rekompensatą dla niespełnionego literata. Przykładem niech będą zawarte w tekście recenzje, felietony, eseje oraz notatki wykorzystywane w pracy nad kolejnymi powieściami. W poszukiwaniu czytelnika i recenzenta Tyrmand odczytywał fragmenty dziennika przyjaciołom, Kisielowi i J.J. Szczepańskiemu. Szczególnie interesująca jest opinia Kisiela, który uznał barwny styl Tyrmanda za przeszkodę w wiernym opisie rzeczywistości lat pięćdziesiątych. Tymczasem Tyrmand nie mógł z takiego stylu zrezygnować, czerpiąc tak duża satysfakcję z tej namiastki tworzenia. Nie rościł sobie również prawa do bycia kronikarzem, ponieważ dziennik służył mu przede wszystkim jako "rusztowanie" dla doświadczania trudnej i często nieprzyswajalnej codzienności.

"Zaczynam wyżywać się w dzienniku..."

      Narastająca w Tyrmandzie frustracja znalazła swój wyraz w ostrej krytyce otaczającej go rzeczywistości. Dziennik intymny jako domena wolności słowa stał się swoistym aktem oskarżenia. Ostrze krytyki najboleśniej zraniło nie komunistów, ale ludzi z kręgu warszawskiej inteligencji. Powodem była przede wszystkim uległość wobec władzy zapewniająca standard życia, za jakim tęsknił Tyrmand. Postawa krytyczna i nieustanna walka z zakłamaniem przynosiły rozkosz nie ulegania "rozkładowi lenistwa, beznadziejności, bezsilności". Diarysta, "napompowany skrajnym katastrofizmem", nie rezygnował z ujęcia subiektywnego. Bezkarne rozprawianie się ze zgniłymi realiami socrealizmu uznał nie tylko za obowiązek Europejczyka, ale i środek odprężający dla uciśnionej duszy. Stał się więc opozycjonistą wojującym piórem; swe myśli traktował niczym amunicję wykorzystywaną do strzelania w znienawidzoną przestrzeń. I choć ta strzelanina nie przynosiła żadnego realnego efektu, autor czuł się moralnym zwycięzcą w samotnych zmaganiach z potęgą przeciwnika.

"Czuję, ze rośnie dzieło..."

      Jednym z bardziej zaskakujących zapisów jest notatka z 12 lutego, kiedy Tyrmand uświadamia sobie ponadczasową wartość swojego dziennika i jego ewentualną publikację. Trudno uwierzyć w to, ze literat mający już na swoim koncie debiut pisarski i posiadający tak wielkie aspiracje nie bierze pod uwagę możliwości wydrukowania swych zapisków. Oczywiście możemy to uznać za kolejny chwyt autora. Sadzę jednak, ze można to tłumaczyć faktem rezygnacji, jaka ogarnęła przyszłego autora "Złego". Skoro miał on wątpliwości, czy komunizm kiedykolwiek się skończy, ten dziennik rzeczywiście mógł w jego świadomości istnieć jedynie jako czynność zastępcza.

"Chodzę po ulicy i myślę o tym, co napiszę w tym pamiętniku..."

      Z dnia na dzień pisanie dziennika zdominowało życie Tyrmanda. Można zaryzykować stwierdzenie, że rzeczywistość zaczął postrzegać przez pryzmat tego, w jaki sposób ją opisze. Dzień upływał mu na pisaniu, bądź na rozmyślaniu o tym, jak swoje doświadczenia ująć w słowie. Dziennik był dla Tyrmanda tratwą, dzięki której dryfował po morzu kłamstwa. Perspektywa diarysty dawała mu możliwość sytuowania swych refleksji w sferze niezależności i dystans niezbędny dla duchowego przetrwania.

"Rzecz nabiera powoli charakteru patologicznego..."

      Ogarnięty obsesją polemiki, Tyrmand coraz gorzej znosił trud pisania. Początkowo z wielką pasją opisywał znienawidzoną rzeczywistość, później zarzucał sobie, że za mało miejsca poświęca własnej osobie. Przygnieciony ciężarem obowiązku krytyka i ideologa błagał o "chwilę niemoralności". Dziennik złościł go wymogiem wierności i systematyczności. Pytał sam siebie: "Na cholerę pisanie, tracenie czasu?". W takim momencie pojawiała się wątpliwość najgorsza: "A jeśli nie mam racji?".

"Mam 34 lata i gniję..."

      Tyrmand był nie tylko antykomunistą w kolorowych skarpetkach. Był również, a może przede wszystkim pisarzem i dziennikarzem pozbawionym czytelników. Dlatego z wielką ulgą przyjął zamówienie na "Złego". W momencie rozpoczęcia pracy nad powieścią Tyrmand zakończył swoje "życiopisanie". Przywrócony do obiegu wydawniczego mógł zrealizować to, czego brak skłonił go do pisania dziennika: tworzyć. Jednocześnie pozbył się troski, że "po tylu napisanych zdaniach tyle jeszcze nie napisane i tyle jeszcze do napisania".

Bibliografia: Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, Wydawnictwo Puls, Londyn 1993; Leopold Tyrmand, Dziennik 1954. Wersja oryginalna, wstępem i przedmową opatrzył Henryk Dasko, Wydawnictwo TENTEN, Warszawa 1995; Mariusz Urbanek, Zły Tyrmand, Wydawnictwo "Słowo", Warszawa 1992.

Jan Lechoń - Dziennik

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Loth R., Ostatnie dzieło Jana Lechonia w: J. Lechoń, Dziennik, t.1: 30 sierpnia 1949 - 31 grudnia 1950, Warszawa 1992. najważniejsze rzeczy ze wstępu

Z Internetu www.klp.pl dodatkowo

Dziennik” poety to popis megalomanii, hipokryzji i hipochondrii, ale też dramatyczności sytuacji homoseksualisty, który nie potrafi zaakceptować swojej orientacji seksualnej. To także świadectwo, że konserwatywni geje i lesbijki nie są wynalazkiem naszych czasów, byli/były zawsze. Czasami zresztą Lechoń potrafi być w swoich zapiskach naprawdę sympatyczny, choćby, gdy opowiada anegdotę: "Matka mówi do 5-letniego synka: 'Czemuś wyszedł na drogę?' 'Piesek mnie namówił.' Matka wychodzi, wraca i konstatuje: 'Piesek mówi, że cię nie namawiał.' 'Piesek kłamie'."

Dzienniki Jana Lechonia stanowią bogate źródło wiedzy o złożonej osobowości poety oraz są ważnym dokumentem epoki XX-lecia międzywojennego oraz współczesności. To z nich dowiadujemy się na przykład, jakim rodzajem kobiety była dla Józefa Piłsudskiego Polska:

Kaden, po śmierci Piłsudskiego, długo mi tłumaczył, że w polityce pozwalał on sobie na wszystko (wbrew głoszonym przez siebie ideom), że cały idealizm przeniósł w bardzo mało znane nam swoje życie miłosne. Polska była dla Piłsudskiego - tak mówił Kaden - kobietą, ale kobietą bynajmniej nie idealną. Kiedy wybuchał przeciw niej, zawsze nazywał ją ladacznicą. Coś w tym jest istotnego. I nagły, na parę lat przed śmiercią, szalony wybuch erotyczny Starego w stosunku do pani Lewickiej - to dowód, że jego dzieło polityczne było sublimacją uczuć osobistych, a nawet zmysłów.



Choć zostały wydane w Londynie na przełomie lat 60. i 70. (dokładnie w okresie 1967-73), to jednak w Polsce ukazały się - ze względu na panujący w kraju komunizm -
dopiero na początku lat 90 (dokładnie w 1992 roku, w twardej okładce nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego).

Lechoń zaczął spisywać swoje wspomnienia i spostrzeżenia, gdy
wyemigrował z Paryża do Stanów Zjednoczonych. Pierwszy wpis datuje się na sierpień 1949 roku, ostatni - na kilka dni przed samobójczą śmiercią autora w 1956 roku. Przez te latach powstały trzy grube tomiszcza zapisków (około trzech tysięcy stron, w zależności od wydania!).

Poeta i współzałożyciel grupy poetyckiej Skamander prowadził swój dziennik bardzo
szczegółowo i skrupulatnie. Pisał codziennie!

Wiele uwagi poświęcił literaturze, malarstwu i muzyce. Ponadto dzielił się w nim rozterkami związanymi z poczuciem wyczerpania, wypalenia, z miesiącami braku natchnienia i twórczej niemocy (wielokrotnie przewijają się zwroty: piszę z wielkim trudem; bardzo złe pisanie; parę godzin przy stole bez żadnego rezultatu; długa męczarnia i zwątpienie; klęska zupełna), przemyśleniami dotyczącymi losów Polski, gorzkimi uwagami poczynionymi na własny temat, a spowodowanymi nietolerancją społeczeństwa.
Nigdy nie wspomniał w nim wprost o swoim
homoseksualizmie, nie mniej jednak ten aspekt jego życia często przewija się w zawoalowany sposób na kartach

intymnych zapisków. Pod określeniem najdroższa osoba kryje się oczywiście długoletni partner poety - Aubrey Johnson. Z obecnej perspektywy może się nam wydawać niezrozumiałe, że Lechoń nie stanął twarzą w twarz z prawdą i nie zrobił popularnego w ostatnim czasie w Polsce (nie wspomnę już o krajach Zachodnich) comming out, ale nawet po śmierci Lechonia, w latach 60. i 70., a może i nawet dziś - fakt jego odmiennej, niż „jedynie słuszna”, orientacji seksualnej, był głęboką ukrywaną tajemnicą poliszynela. Gdy rok temu, w 2008 roku Krzysztof Tomasik opublikował nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej monografię Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku, udokumentował tezę o permanentnym przemilczaniu homoseksualizmu Lechonia, co potwierdził w swojej recenzji w „Czasie Kultury” (5/2008) Błażej Markocki. Opinia jest tak istotna, że warta zacytowania prawie w całości :
Książka opisuje również pewną nieprzepracowaną żałobę, którą jawna tajemnica podtrzymuje. Weźmy przykład Lechonia. Cudowne dziecko polskiej literatury, homoseksualista-konserwatysta, antykomunista, samobójca, wokół którego odprawiono wiele rytuałów „chowania w szafie”, obecnie ulubiona figura prawicowego dyskursu (gdzie występuje w roli „dobrego homoseksualisty”). Jak wynika z książki Tomasika sporo zrobiono, żeby nie można było porozmawiać z Aubreyem Johnstonem (zamieszkałym w USA), długoletnim partnerem Lechonia. Biografowie byli odsyłani z kwitkiem, a Johnston w najlepszym razie lekceważony jako „nikt”. To nie tylko strata dla polskiej kultury, ale również przemoc symboliczna wobec konkretnego człowieka. Bo strażnicy „szafy” i pomników, nawet jeśli sami fotografują się z żonami, biorą śluby tudzież rozwody, będą bezwzględni wobec homoseksualnej żałoby.
Dziś zatem należy sobie powiedzieć jasno: obrońcy homoseksualnej „szafy” działają na szkodę polskiej kultury. Wywiad-rzeka z Johnstonem byłby ogromnym wkładem do rodzimej kultury; mógłby ukazać się na przykład w bibliotece „Więzi”, która specjalizuje się w Lechoniu. Byłaby to książka fascynująca i ogromnie ważna. Jednak akcja obrońców „szafy” się powiodła. Aubrey Johnston zmarł w 2003 roku i nic już nie powie.

Zatem wydaje się uzasadnionym fakt, iż Johnston w Dziennikach występuje jako kobieta (sugeruje to rodzaj żeński), że Lechoń nazywa go Najdroższą osobą, zastanawiając się jak ktoś, kto czuje się osaczony i prześladowany: Czy wie ona, o czym sam nieraz nie wiem, że jest wciąż i chyba będzie na zawsze najdroższa? (wpis z 1 sierpnia 1951 roku). Dowodem miłości łączącej obu mężczyzn są słowa z 22 lutego 1951 roku, gdy Lechoń pisze: w ostatniej mojej od ośmiu już lat sprawie na pewno jest „najdroższa osoba”, na pewno chodzi mi o nią, o jej przyszłość, spokój jej myśli, jej zdrowie.

Inne zapiski dotyczące prywatności Lechonia traktują o jego krótkotrwałych, czasem przygodnych i
nic nieznaczących „związkach”, które zazwyczaj opierały się na seksie. Wszystkie takie „wybryki” przyprawiały go o wyrzuty sumienia, powodowały żal i wstyd, wywoływały frustrację i zniesmaczenie swoim postępowaniem. W swoich zapiskach był bardzo ostrożny. Nigdy nie zdradził płci współuczestnika „romansu”: miałem dziś rano coś, co nazwałbym poetycznie 'romansem', ale co należy rozumieć bardziej realistycznie. Było to, jeśli nie wbrew mej woli, to w każdym razie dla spełnienia woli innej czy Nie tylko zawracanie głowy w związku z wieczorem Boya przeszkodziły mi w pracy. Ale również 'romans', wcale niekonieczny, co znaczy właściwie niepotrzebny.
Biorąc pod uwagę przesadną ostrożność w pisaniu o swoim homoseksualizmie dziwi fakt, iż Lechoń mnóstwo stron poświęcił opisywaniu tej orientacji u innych osób. Z jednej strony dał tym dowód, że
obraca się wśród ludzi żyjących w związkach homoseksualnych, z drugiej natomiast pokazał się jako…konserwatywny krytyk i obrońca heteroseksualizmu, a przede wszystkim osoba dwulicowa! Wystarczy chociażby wspomnieć fragmenty dotyczące Andre Gide'a. Po śmierci poety, Lechoń zasmucony odejściem legendy swej młodości, pisze:

Biorąc pod uwagę przesadną ostrożność w pisaniu o swoim homoseksualizmie dziwi fakt, iż Lechoń mnóstwo stron poświęcił opisywaniu tej orientacji u innych osób. Z jednej strony dał tym dowód, że
obraca się wśród ludzi żyjących w związkach homoseksualnych, z drugiej natomiast pokazał się jako…konserwatywny krytyk i obrońca heteroseksualizmu, a przede wszystkim osoba dwulicowa! Wystarczy chociażby wspomnieć fragmenty dotyczące Andre Gide'a. Po śmierci poety, Lechoń zasmucony odejściem legendy swej młodości, pisze:

Wczoraj umarł Andre Gide. Już się wynoszą ostatni z pokolenia, które walczyło i zwyciężało, gdy byłem młody, które było legendą mej młodości. W tej chwili myślę o tej legendzie, którą Gide stworzył za swego życia i swoich pism, legendzie dziś słusznie dyskutowanej, ale w pewnym okresie potrzebnej i twórczej

Ale już zaledwie rok później, 14 stycznia 1952 roku, czytamy całkiem inną opinię o tym bojowniku o sprawy pederastów:

Prawie skończyłem to tomisko 'La Nouvelle Revue Française' o Gidzie. Cóż za mizeria! Nic w tym człowieku nie ma bohaterskiego, niezwykłego, wspaniałomyślnego i nawet w tej jednej sprawie, dla której narażał się dla opinii - w sprawie jego gustów seksualnych - wszystko życiowo układa mu się, nic nie jest w stanie zakłócić niezmiennego spokoju życia. (...) Kiedy złudzony najgłupszą propagandą pojechał do Rosji, chciał widzieć się ze Stalinem (opowiada o tym Guilloux), aby uzyskać ulgi dla pederastów. Oto hierarchia zagadnień tego człowieka.

To właśnie wspominany wcześniej Tomasik, w artykule Prototyp konserwatywnego homoseksualisty (źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml) zauważył, że W Gidzie raziło Lechonia jednak nie tylko upominanie się o sprawy homoseksualistów, ale w ogóle poruszanie tej kwestii, na potwierdzenie czego zacytował zapis z Dziennika Lechonia, datowany na 7 marca 1952 roku: 'Ainst-soit-il', ostatnie co Gide napisał - cóż za świństwo, cóż za pustka! Ten starzec nad grobem opowiada, jak mu się udawało z chłopcami w Moskwie, oblizuje się na wspomnienie jakiegoś małego Arabczyka, wzdycha, żeby mieć go ze sobą na łożu śmierci.

Tomasik określa
Dzienniki Lechonia mianem konsekwentnego konserwatyzmu, który autor monografii o polskich homopisarzach dostrzegł nie tylko w jego zakłamaniu dotyczącym własnej orientacji, ale także w postrzeganiu roli kobiet w społeczeństwie. W cytowanym powyżej artykule czytamy:

Na przytoczenie zasługują również opinie Lechonia o swoich kolegach po piórze. Tomasik dokonał zestawienia najczęściej przewijających się epitetów. Ze znajomych przychylnie wypowiada się chyba jedynie o nieżyjącym już wówczas Boyu-Żeleńskim, dla reszty nie ma taryfy ulgowej: Iwaszkiewicz to idiota, Jastrun - grafoman, Broniewski - zapity, Nałkowska - bez cienia oryginalności. Nie ma dobrego słowa dla Krzywickiej, Czapskiego, Terleckiego. Nawet George Sand to potworna baba wściekła na macicę, a Eleonora Roosevelt - podszyta bolszewizmem baba , która zarabia na demokracji i humanitaryzmie. W liście do przyjaciela napisze: "Miłosz jako poeta jest to gówno psie" (…)
Krytyka innych nie idzie oczywiście u Lechonia w parze z krytycznością wobec siebie. Nowelom Iwaszkiewicza "Panny z Wilka" i "Nauczyciel" zarzuca, że są
skłamane i zakłamane, a jednocześnie wspominając osiem "lat rozpusty" spędzonych w Paryżu stwierdza: "Muszę to kiedyś, oczywiście dobrze ukrywszy, o co chodzi, opisać w powieści." (…). Choć poruszanie tematów intymnych uważa za błahe i niesmaczne, także jego te kwestie bardzo interesują: "Mickiewicz i żona wariatka, Krasiński i żona niekochana, i Delfina, Słowacki - załgany zupełnie na ten temat - przepraszam, ale chyba onanista, jeżeli nie nieświadomy pederasta, Chopin - za słaby na George Sand i niezdolny zatrzymać innej kobiety. Wyspiański - ożeniony z rezygnacji z prostą kuchta." (…) (źródło on-line: http://www.innastrona.pl/kult_ludzie_lechon.phtml).

Nie można także uogólniać i nie dostrzec na kilkuset stronach kilku „perełek”, dowodów
poetyckiej wrażliwości i literackiego talentu Lechonia, który stwierdził na przykład:

To, czego nam trzeba najbardziej, to złudzenia, że życie jest bajką, a także doszedł do wniosku, że życie ma wiele znaczeń, których nie można zamknąć w systemie zwierzenia - każde wyznanie zuboża.

Przede wszystkim nie można nie polubić po lekturze Dzienników ich autora. Nawet, jeśli irytuje czasami monotonia codziennych zapisków, denerwuje zakłamanie i obrzucanie „mięsem” homoseksualnych kolegów, bawi przewijające się określenie „najdroższa osoba”, to w chwili ataku chęci rzucenia grubym tomem o ścianę należy powtórzyć sobie 10 razy, że oto trzyma się w ręku historię-portret człowieka. Może to wystarczy…

  1. Dziennik Gombrowicza.

Opracowano na podstawie artykułów znalezionych na stronie http://www.gombrowicz.net

(m.in. Jan Błoński: „Dziennik”, czyli Gombrowicz dobrze utemperowany, Zdzisław Łapiński: Posłowie do metody „On ja” czyli „Dziennik”, Andrzej Stanisław Kowalczyk: Gombrowicz - Husserl. O fenomenologicznych motywach „Dziennika”). Starałam się wybrać najbardziej interesujące i najważniejsze rzeczy.

Kilka głównych tematów Dziennika:


To przede wszystkim
z powodu Dziennika i kilku fragmentów dotyczących stalinizmu, sowieckiej dominacji nad Polską i ideologicznej hipokryzji władzy komunistycznej utwory Gombrowicza zostały objęte zakazem cenzury.

Poniedziałek

Ja

Wtorek

Ja.

Środa

Ja.

Czwartek

Ja.

Piątek

Józefa Radzymińska dostarczyła mi wielkodusznie kilkunastu numerów „Wiadomości” i „Życia”, a zarazem wpadło mi w ręce kilka egzemplarzy prasy krajowej.

Pycha, szczerość i prowokacja. To „Ja” postawione we wstępie domaga się lektury. Jest wyznaniem, szyfrem i mistyfikacją - tekstem, który trzeba rozłamać, poznać, zdemaskować i zrozumieć.



Wyszukiwarka