rekolekcje, Nauka RekolekcyjnaII(Posłuszeństwo woli Boga), NAUKA REKOLEKCYJNA


WOLNOŚĆ OD PRZYKAZAŃ, CZY POSŁUSZEŃSTWO WOLI BOŻEJ?

NAUKA REKOLEKCYJNA (dla młodzieży)

Każdy ma swoją własną drogę do nieba, do Boga. Krótszą lub dłuższą, łatwą lub trudną, radosną lub bolesną, ale na pewno swoją własną. Oczywiście nie był tu wyjątkiem i św. Stanisław Kostka. On również - jak powiedzieliśmy sobie wczoraj - miał swoją własną drogę do nieba, do Boga. Była to najpierw droga głębokiej, żywej wiary, ale nie tylko.

Św. Stanisław Kostka szedł do nieba również drogą pełnienia woli Bożej. Bo wiara w życiu tego młodziutkiego świętego nie była tylko piękną teorią, nie była czymś obok życia czy na jego marginesach. Nie! Była ona czymś co tak mocno przylegało do życia, co szło przez sam jego środek, przez samo serce życia. Św. Stanisław umiał z Bogiem związać i swoją rozrywkę, i swoją naukę. Jak dobrze umiał to robić świadczą liczne wezwania modlitewne zapisywane przez niego na marginesach zeszytów. Związał z Bogiem wreszcie wielkie sprawy swojego życia - sprawę powołania. Skoro tylko zrozumiał, że Bóg go wzywa, ani chwili nie wahał się z odpowiedzią. Poszedł za Bożym wezwaniem, choć musiał płacić za to bardzo bolesną cenę: cenę rezygnacji z rodzicielskiej i braterskiej miłości, cenę kilkumiesięcznej tułaczki po drogach obcych krajów, cenę rezygnacji z wielu przywilejów, jakie mu dawało jego szlacheckie pochodzenie.

Patrzcie, jakie doskonałe posłuszeństwo woli Bożej, jakie dostosowanie swojego życia do jej wezwań i wymagań. Rzeczywiście droga pełnej wierności woli Bożej.

Tak było u św. Stanisława. A jak jest u nas? Czy również umiemy poddać naszą wolę ojcowskiej woli Boga, wyrażonej w prawie moralnym czy to naturalnym, czy też objawionym, a zwłaszcza w Ewangelii? A może jesteśmy zwolennikami tak bardzo dziś modnego mitu całkowitej, nieskrępowanej wolności od wszelkich norm moralnych, mitowi uwolnienia się od wszelkiej zależności od Boga i Jego przykazań, mitu pełnej swobody w dziedzinie moralnego postępowania? Bo niestety tworzy się dziś mit i szeroko propaguje, by zerwać wszelkie więzy i hamulce moralne, roztrzaskać i podeptać tablice dziesięciu Bożych przykazań, uwolnić człowieka od lęku przed karą Bożą, przed piekłem, wyleczyć go z wszelkich kompleksów zależności od sił nadprzyrodzonych!

Nie wierzycie? To posłuchajcie autentycznych wypowiedzi tych współczesnych „uszczęśliwiaczy” człowieka:

„Być wolnym, zupełnie wolnym. Nas otacza świat zakneblowany szeregiem fałszywych umów zasad i praw. Możemy nie mieć racji dzisiaj, będziemy ją mieli jutro”. Albo: „Wolność, wolność od wszystkiego: od zazdrości, od zawiści, od wstydu”.

Aż się wierzyć nie chce, że takie „wyznanie wiary” składają ludzie żyjący pośród nas! A przecież nie kończy się tylko na wyznaniach. Z pasją godną lepszej sprawy dokonuje się tego dzieła uwolnienia. Uwolniono już wielu - zwłaszcza młodych ludzi - od trzech pierwszych przykazań. Wmówiono im, że nie ma Boga. I jaki skutek? Czy rzeczywiście wolność i szczęście? Wiemy już z wczorajszego rozważania, jaka to wolność i jakie to szczęście. Całe grupy młodych ludzi, którzy nie wiedzą, po co żyją, idą przez życie po omacku, nie wierzą w sens, pytają rozpaczliwie jak ta Magda z „Tancerzy” Jackiewiczowej: - No powiedz, powiedz: cóż za cele mam sobie jeszcze wymyślać. Lub wręcz wyznają: „Nie wierzę w szczęście. Nie ma go. Miłości też nie ma. Czy więc warto żyć dla głupich, głupich sumie nic nie znaczących chwil? A może nasze szczęście tkwi w tym, że możemy się uczyć, pracować społecznie? Bzdura! Nie potrafię zrozumieć tych wszystkich, którzy piszą, że znaleźli sens życia, że są szczęśliwi. To nieprawda. Nikt nie zna sensu życia”. Tak. Cynizm i nihilizm, poczucie pustki i bezsensu oto skutki uwolnienia człowieka od trzech pierwszych przykazań. Uwalnia się i od następnych. Uwalnia się od wszystkich. A skutki? Zawsze takie same. Zamiast obiecywanej wolności i szczęścia - tragedie, tragedie i jeszcze raz tragedie. Tragedie tych, którzy się uwalniają i jeszcze większe tragedie tych którym wypada z nimi żyć: rodziców, rodziny, sąsiadów, kolegów i koleżanek ze szkoły czy z pracy, całych nieraz grup społecznych.

Czy potrzeba na to znowu przykładów? Oto pierwszy z brzegu: Janusz w czasopiśmie „Viva” opowiada: „Mam dziś 23 lata. Przed paru laty uważałem, że młodość powinna być pełna beztroski i wrażeń. Zaczęło się gdy miałem 16 lat. Ukończyłem szkołę podstawową i gimnazjum. Sądziłem, że to absolutnie wystarczy. Nie pomogły tłumaczenia rodziców, naleganie ojca. Czułem się uwolniony od IV przykazania, po co słuchać starego! Poszedłem do pracy. Chodziło mi tylko o to, żebym zarobił. I tak się zaczęło moje dolce vita: wino, wódka, karty. Opamiętałem się dopiero na rozprawie sądowej, gdy odczytany został wyrok: 5 lat! Teraz wegetuję. Jestem zupełnie sam, nie wiem jak długo można wytrzymać w samotności”.

Oto wstrząsająca lekcja poglądowa skutków uwolnienia się od zasad moralnych, od przykazań. A przecież takich lub podobnych jest tysiące. Cezary również w czasopiśmie „Viva”: „Wiodłem taką samą wegetację, o jakiej pisze Janusz. Zmieniałem szkoły jak rękawiczki, piłem na umór, dziewczyn miałem wiele, próbowałem narkotyków, zacząłem się rozbijać. Aresztowano mnie za udział w napadzie rabunkowym. Po wyjściu z więzienia wrócił ojciec z zagranicy. Poradził mi wstąpić do wojska. Tam też nie czułem się swojo. Wreszcie już tylko parę dni pozostało mi do cywila. Ale jak to nie uczcić końca służby? Kolega jechał gdzieś samochodem - pojechaliśmy razem. Uczciliśmy ten dzień wódką. Nawet nie wiem jak doszło do wypadku. Obudziłem się po miesiącu w szpitalu. Byłem już po dwóch ciężkich operacjach, operacjach, których nawet nie miałem pojęcia. Potem były następne. Obie nogi bezwładne, umysł szwankował po trepanacji czaszki. Nie będę opisywał załamań, bólu, okresów skrajnej rozpaczy i bezsilnej złości na siebie samego”.

Oto wolność i szczęście płynące z uwolnienia się od prawa moralnego, uwolnienia się od przykazań. A gdybym tak chciał opisywać tragedie ojców, matek, żon, dzieci, spowodowane przez tę dziwną „wolność”, to musiałbym mówić nie 20 minut, ale godzinami. Przed kolegium orzekającym w Toruniu stanął niedawno młody 24 letni chłopak, syn wdowy. Co zrobił, że się tam znalazł? Pewnego wieczora po wypiciu pół litra przyszedł wściekły do domu i zażądał od matki pieniędzy na następne pół litra. Nie mam, a tu jeszcze długi - tłumaczyła się przestraszona matka. Ale on nie słuchał. Posypały się przekleństwa, potem uderzenia gdzie popadło i czym popadło. Dam ci, gdy sprzedam grzyby - błagała o litość. Ale to jeszcze bardziej rozbestwiło zwyrodnialca. Bił dalej bez litości, bez miłosierdzia. I nie wiadomo, czym by się to skończyło, gdyby nie interwencja sąsiadów, którzy wezwali policję.

Oto straszliwy posiew, oto prawdziwie ponure oblicze wolności od prawa moralnego, wolności od przykazań.

A zatem nie tędy droga do szczęścia. A nawet do samej wolności, tej prawdziwej wolności. Bo Bóg Stwórca, Bóg - Ojciec, nie dla jakiegoś „widzimisię” ustanowił prawa moralne, porządek moralny. I nie dla krępowania wolności człowieka. Ale dla jej obrony i zabezpieczenia. Dla zabezpieczenia prawdziwego szczęścia człowieka.

Nie na darmo mówili starożytni Rzymianie: „Serva Ordonem, ordo te servabit” - zachowaj porządek, a porządek ciebie zachowa. Tak jest z każdym porządkiem fizycznym w świecie przyrody martwej i biologicznym w świecie organizmów żywych i psychicznym w dziedzinie myśli. Czyżby więc tylko porządek moralny miał być tu wyjątkiem? Oczywiście, że nie. I dlatego trzeba go zachować dla własnego i innych dobra, dla własnego i innych szczęścia. A zatem nie uwolnienie od zasad moralnych, ale ich jak najwierniejsze przestrzeganie, zachowywanie w życiu.

Jak to dobrze zrozumiał wielki Papini. Zresztą nie od razu wielki. W latach młodości toczył bezpardonową walkę z Bogiem i z Jego przykazaniami: „Strącamy Boga z niebieskich obłoków - wołał z pasją i zaciekłością. Umarłym nie damy spać spokojnie pod cmentarnymi kwiatami. Chcemy zrzucić z siebie płaszcz religii”. No i oczywiście sam pierwszy zdjął płaszcz religii, odrzucił go od siebie, uwolnił się od tej „duszącej zmory” - jak nazwał wiarę w Boga. Ale po 30 latach zmienił swoje zdanie. Wrócił do Boga przez swoje głośne nawrócenie. A co mu otworzyło oczy? Otóż w czasie I wojny światowej zobaczył, jak wygląda człowiek, któremu zabrano wiarę w Boga, religię i moralność! Do czego jest zdolny. Wykolejony z torów religii, wykoleja się także w życiu. Staje się pastwą najgorszych instynktów. Zamienia się nierzadko w potwora, w dziką bestię. I to odkrycie z miejsca podcięło Papiniego - jego tupet i pewność siebie: - A więc tak. A więc Bóg nie jest „zmorą” człowieka. Przeciwnie, jest jego najwyższym dobrem, oparciem, a jego wola jest ni mniej ni więcej tylko „być albo nie być” człowiekiem.

To samo zrozumiało wielu innych. Nawet nasi bohaterowie z czasopisma „Viva” - Janusz i Cezary. Niestety za późno, po wielu samotnych, tragicznych doświadczeniach „wolności od przykazań”.

Dlatego my starajmy się zrozumieć jak najwcześniej, od zaraz. „Wolność od przykazań” jest niestety tylko mitem. I nie tędy prowadzi droga do szczęścia. Prawdziwą drogą do szczęścia jest ta, którą szedł przez życie św. Stanisław Kostka - droga woli Bożej - woli Bożej wyrażonej właśnie w przykazaniach. Drogą do szczęścia jest ta, którą wskazał Chrystus: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie! Wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten,

1



Wyszukiwarka