Hubert Narkiewicz
Czy jesteśmy rzeką?
Przedstawiamy na esej Huberta Narkiewicza poświęcony naszej nieśmiertelności. Wydaje się on być dobrym wstępem do szerszej, dającej również szansę na zabranie głosu nieprofesjonalnym filozofom, dyskusji na ten temat na FORUM internetowym „Nowej Krytyki”. Ostatecznie sprawą zainteresowani są wszyscy, nie tylko filozofowie.
Czy jesteśmy rzeką? Rozważania nad świadomością, śmiertelnością i reinkarnacją
Niegdyś byłem pod wrażeniem wspaniałego w mojej ocenie stwierdzenia (niestety, nie pamiętam, kto jest jego autorem): „ każdy z nas jest z osobna jedną z rzek, która w końcu wpada do wielkiej rzeki i tak należy postrzegać życie każdego z nas”. W metaforze tej istnienie człowieka należałoby porównać do biegu rzeki, narodziny - u źródła, młodość - wartka, rwąca w górnym biegu rzeki, potem stabilizacja, spokojny, solidny nurt, coraz wolniejszy, szerszy, aż w końcu śmierć - gaśnie indywidualność rzeki, jej wody stają się częścią wielkiego akwenu.
Czyż wizja ta nie tchnie optymizmem? Wszak wielka rzeka jest czymś trwalszym, silniejszym i ważniejszym od jej skromnego dopływu. Wspaniała perspektywa. Sentyment budzi jedynie utrata indywidualności mniejszej, zasilającej wielką arterię, rzeki. Właśnie.
Skąd bierze się nasza świadomość, unikalna indywidualność każdego z nas? Boimy się śmierci, która, jakkolwiek nieunikniona, w żaden sposób nie jest wyobrażalna.
Czy to faktyczny koniec świadomości jednostki? Jak można się z tym pogodzić? Zadajmy sobie pytanie - jakim cudem pojawiliśmy się na naszym świecie? Czy był to niesamowity zbieg okoliczności, absolutny przypadek, czy może raczej nasze narodziny należy postrzegać jako konieczną konsekwencję istnienia Wszechświata. Zapewne. Przynajmniej - jako skutek spotkania naszych rodziców. Ale gdzie umiejscowimy w czasie początek naszego indywiduum? Czy na pierwszej randce naszych rodziców? W czasie poczęcia? Albo też - w pewnej fazie życia płodowego, czy raczej już w chwili naszych narodzin.
Spójrzmy jednak na świadomość człowieka, jako na byt bardziej ciągły w czasie, podlegający nieustannym zmianom, stale - aż do dnia śmierci - ewoluujący... Wówczas nie można mówić o określonym momencie powstania świadomości, ale o ciągłym procesie, w którym tworzy się i kształtuje nasz byt. W chwili narodzin - jest jeszcze bardzo trudno uchwytny, niestabilny, niemalże nieświadomy... Zatem początek istnienia każdego z nas jest, być może, bardziej organiczny niż duchowy. Świadomość jest trudnym do zdefiniowania fenomenem, cóż możemy o niej powiedzieć? Przynajmniej to, iż większości z nas jawi się jako poczucie własnego ja, jako podmiot odczuwający istnienie w czasie, samostanowiący o sobie. Słuszne wydaje się także pojmowanie jej jako aksjomatu - duszy... Właściwie, przynajmniej moim zdaniem, żadna z definicji nie przybliża nam jej istoty. Odczuwamy ją, intuicyjnie, logicznie, behawioralnie.
Zwróćmy uwagę na pewien niezwykle intrygujący fakt. Rozciągłość naszego Wszechświata mierzyć należy w miliardach lat, najprawdopodobniej dzisiejszy dzień poprzedza dobre kilkanaście miliardów lat istnienia Wszechświata, całkiem prawdopodobne, że co najmniej tyleż samo pozostaje do ostatniego tchnienia naszego universum... Jeżeli chodzi o kwestię przestrzeni - przekłada się to na miliardy sześciennych lat świetlnych, które mieszczą krocie gromad galaktyk. Każda z gromad zawiera znaczną liczbę galaktyk, te z kolei skupiają w sobie dziesiątki, bądź setki miliardów gwiazd. Znacząca część z nich podobna jest do naszego poczciwego słońca. Przypomnijmy sobie jedno z niedawnych odkryć astronomów - około 43 lata świetlne od nas znaleziono gwiazdę, która bardzo przypomina nasze Słońce - z racji masy, wieku, temperatury powierzchni, okresu rotacji. Czy wokół niej krąży także podobny układ planetarny?
Biorąc pod uwagę powyższą statystykę, zadajmy sobie pytanie - dlaczego akurat jesteśmy tu i teraz? Jeżeli chodzi o „teraz” - z pewnych względów - nie ma innej możliwości, gdyż Wszechświat znajduje się akurat w tym momencie, więc jeżeli mówimy o istnieniu w teraźniejszości, nie zaś w przeszłości, ani przyszłości - to innego wyboru nie mamy. Natomiast - a'propos naszej lokalizacji na naszej poczciwej Ziemi - pytanie to ma także ograniczony sens. Przecież podobnie zapytalibyśmy będąc w każdym innym miejscu Wszechświata... Nie można być w jednocześnie w wielu miejscach. Dywagacja ta odwołuje się do tzw. zasady antropicznej.
Czy w takim razie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że jesteśmy akurat tu i teraz?
Czy jesteśmy rzeką?
Spójrzmy na to zagadnienie z innej strony. Postarajmy się uświadomić sobie , że nie istnieliśmy miliardy lat przed naszym pojawieniem się na świecie i najwyraźniej nie dane nam będzie doświadczyć tych wielu miliardów lat, które Wszechświat będzie trwać po naszej śmierci. Zatem nasze życie to ledwie zauważalna iskierka na tle czasokresu egzystencji świata. Praktycznie, w skali całego Wszechświata - jakże niewiele znacząca...
A jednak właśnie w tej chwili doświadczasz, mój czytelniku, życia. W horyzontach niewyobrażalnego ogromu czasoprzestrzeni Twoje życie to nawet nie mgnienie oka, a Ty - akurat teraz szczęśliwie trwasz, cieszysz się życiem. Jesteśmy wybrańcami losu, najszczęśliwszymi z szczęśliwych, bo właśnie istniejemy i to jest absolutnie niezwykłe. Zgaśniemy, co prawda, ale teraz żyjemy! Na przekór zasadom rachunku prawdopodobieństwa. Tu i teraz...
Cóż, powyższa dywagacja jest może nieco odważna w swej przekorności względem zdrowych zasad rachunku prawdopodobieństwa, ale - mam taką nadzieję - uświadamia nam nieco zagadkę i fenomen naszego istnienia.
Nieistnienie. Świadomość jest wieczna.
Śmierć, nieistnienie, fenomeny, których człowiek świadomy nie jest w stanie pojąć, wyobrazić. Nieistnienie nie może być doświadczane ani odczuwalne, zatem cały okres długich miliardów lat, których nie przeżyliśmy, czy nie przeżyjemy nie miało dla nas i nie będzie mieć jakiejkolwiek barwy, rozciągłości, nie może tu być mowy o jakichkolwiek wrażeniach niebytu.
W przeciwieństwie do kilkudziesięciu lat życia, które są dla śmiertelnika wszystkim! Zastanówmy się chwilę nad pochodzeniem naszej indywidualnej świadomości. Jeżeli wzięła się znikąd, ot po prostu - miała swój początek w zaawansowanym okresie życia płodowego, czy też w momencie narodzin - i podobnie zniknie ona w chwili naszej śmierci - by nie odrodzić się nigdy i nigdzie, to liczą się dla niej tylko lata życia osobnika jej doświadczającego i nic poza tym ! Zatem - miliardy lat przed jego narodzinami i tryliony po jego śmierci są dla owej świadomości niezauważalne. W przeciwieństwie do - może setki (bądźmy optymistami) lat życia istoty świadomej.
Czy zatem te kilkadziesiąt lat nie jest wiecznością wobec miliardów, trylionów, czy decylionów miesięcy niebytu? Nawet sekunda istnienia jest wszystkim wobec miliardów wieków nieistnienia. Zatem istnienie w chwili obecnej jest koniecznością! Nie ma śmierci dla jej podmiotu, dla świadomości osoby jej doświadczającej.
Nikt nie doświadczy śmierci. Doświadczamy jedynie istnienia, życia! W tych kategoriach życie, świadomość jest wieczna, choć względna. Niestety, śmierć doświadczają bliźni, którzy pozostają...
Odrodzenie, reinkarnacja.
Świadomość zatem musi istnieć. Bez istnienia nie może być mowy o świadomości. Zastanówmy się jednak nad zagadnieniem naszej tożsamości...
Wyobraźmy sobie pewien eksperyment. Jeżeli przyjmiemy w pełni materialistyczne założenie, iż źródłem świadomości jest odpowiednia struktura materii organicznej, zatem jej unikalność decyduje o jestestwie, tożsamości jednostki.
W takim razie, gdyby udało się w dalekiej przyszłości, zakładając, że uczeni będą w stanie doskonale kopiować struktury organiczne, odtworzyć - hipotetycznie - metodą klonowania dany organizm - jako wierną kopię osoby już nieżyjącej, czy doszłoby do reinkarnacji? Trudno byłoby w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek formie przeniesienia pamięci zmarłego na nowego, sklonowanego osobnika. Bo przecież nie byłaby zachowana żadna ciągłość życia między osobnikami. Chyba, że pamięć ma charakter ponadlokalny i pomimo braku jakiejkolwiek materialnej łączności między osobnikami - może istnieć nieznana nam interakcja między identycznymi strukturami organicznymi.
Tego nie wiemy. Trzeba tu jednak podkreślić, iż najnowsze osiągnięcia w dziedzinach nauki, które badają rzeczywistość na poziomie kwantowym, przewidują, czy może raczej wskazują na możliwość istnienia ponadlokalnych oddziaływań między materią. Mogą one przejawiać się m.in. tym, że części materii znajdującej się w konkretnym miejscu Wszechświata pozostaje w natychmiastowej interakcji z materią wypełniającą bardzo odległy zakątek kosmosu. Posługując się pewną przenośnią - owa materia „wie” o tym i, co więcej, pozostaje pod natychmiastowym wpływem tego, co dzieje się na drugim końcu Wszechświata. Za opisane zjawisko nie odpowiadają w całości żadne znane formy oddziaływań materialnych, słabych, bądź silnych, te bowiem opierają się na pewnych korpuskularnych bądź falowych (materialnych) nośnikach interakcji. Zgodnie ze znanymi prawami fizyki - nośniki tych oddziaływań nie mogą przemieszczać się w przestrzeni szybciej niż światło, zatem „w ramach materii” jakakolwiek informacja nie powinna podróżować z prędkością większą niż ok. 300 tys. km/s. Naturalnie, w konsekwencji, przy zachowaniu takiego „tempa podróży” jakiekolwiek oddziaływanie zainicjowane na jednym końcu Wszechświata wywołałoby swój skutek na drugim jego końcu dopiero po kilkunastu miliardach lat (odległość dzieląca Słońce od najbliższej gwiazdy - Alfa Centauri wynosi 4,2 roku świetlnego, prawdopodobna rozpiętość Wszechświata liczona jest w miliardach lat świetlnych).
Zatem niewykluczone, iż istnieje specyficzna, ponadlokalna (nie ograniczona prędkością światła oraz ramami odległości między galaktykami, czy ich gromadami) „pamięć” Wszechświata.
Gdyby przyjąć to za pewnik - wtedy można spekulować na temat ewentualnej realności „ponadprzestrzennego” przekazywania pamięci między strukturami świadomości. Stąd już niedaleko do koncepcji reinkarnacji.
Niemniej, możemy trafić w naszych rozważaniach na pewien paradoks. Wyobraźmy sobie równoległe istnienie identycznych osobników (klonów). Nawet bliźnięta jednojajowe nie są całkowicie identycznymi jednostkami ludzkimi, niemniej można sobie wyobrazić perfekcyjną kopię człowieka, uzyskaną metodą klonowania, która urodzi się jeszcze za życia oryginału. Wtedy nie może być mowy o reinkarnacji. Z drugiej strony - zadziwiające są znane nauce podobieństwa zachowań, przyzwyczajeń właściwych bliźniętom, czy nawet, co szczególnie zdumiewające, przypadki nieprawdopodobnej wręcz zbieżności zdarzeń losowych spotykających bliźnięta, nieraz pozbawione wzajemnego kontaktu, mieszkające w różnych zakątkach świata.
Przyjmijmy na chwilę, że jednak, mimo wszystkich naszych wątpliwości, reinkarnacja istnieje...
Przypomnijmy także nasze rozważania nad niebytem i jego niepostrzegalnością. Załóżmy, iż o wystąpieniu reinkarnacji decyduje prawdopodobieństwo narodzin człowieka, już dla uproszczenia - nie identycznego, ale chociaż bardzo podobnego pod względem konstrukcji psychofizycznej do któregoś z osobników żyjących w przeszłości (który stawałby się wtedy poprzednim wcieleniem noworodka). Oczywiście nie wiemy, jak bardzo ograniczony czasowo i przestrzennie jest ów swego rodzaju bank świadomości, które mogłyby być przedmiotem reinkarnacji, bo przecież - po pierwsze nie mamy pojęcia, czy w grę wchodzi tylko nasz planeta i zamieszkujący ją gatunek ludzki, czy też może wiele podobnych nam światów w całej rozciągłości kosmosu. Po drugie, gdybyśmy nawet przyjęli założenie, że tylko na Ziemi było, jest i będzie istniało życie - to nie wiemy jak długa przyszłość czeka gatunek ludzki.
Jeżeli gatunek ludzki powstał jedynie na Ziemi - zatem w przybliżeniu możemy określić, kiedy miał swój początek, jak również z pewnym uproszczeniem możemy przyjąć, iż będzie trwał najwyżej kilka miliardów lat. Na przykład - do czasu, kiedy Słońce będzie jeszcze w stabilnej fazie ewolucji, choć niewykluczone, że nasza cywilizacja rozwinie się do etapu zasiedlania innych światów - przy odległych gwiazdach, wówczas, być może, przyszłość człowieka będzie ograniczona przewidywalnym wiekiem Wszechświata.
Tak, czy inaczej - najprawdopodobniej, mamy do czynienia z bardzo licznym bankiem świadomości - być może liczącym miliardy miliardów istnień ludzkich. Posłużmy się teraz pewną statystyką. Prawdopodobieństwo pojawiania się podobnych, nawet niemal identycznych osobników w tak rozległym spektrum ilościowym musi być bardzo wysokie. Zatem prawdopodobieństwo zajścia reinkarnacji każdego z nas w przyszłości jest także znaczące. Oczywiście - pamiętajmy o naszych założeniach.
Odwołując się do naszych dywagacji na temat niebytu - musimy wyciągnąć budującą konkluzję. Nawet jeżeli poszczególne wcielenia wybranej duszy dzielą tysiące lat, czyli - na mocy statystyki i rachunku prawdopodobieństwa - od śmierci osobnika musi upłynąć wiele lat, nim pojawi się kolejne wcielenie - to przecież dla świadomości reinkarnującej nie ma to najmniejszego znaczenia (własny niebyt jest niepostrzegalny przez świadomość) Dlatego też owa świadomość musi mieć wrażenie ciągłości bytu. Zatem natychmiast po jej zgaśnięciu z chwilą śmierci człowieka - odradza się w noworodku, nawet jeżeli dla obserwatora zewnętrznego (musiałby być szczególnie długowieczny) upływ czasu między śmiercią poprzedniego wcielenia a narodzinami następnego liczony byłby w tysiącach lat.
Reinkarnacja. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
W poprzedniej części przyjęliśmy pewne założenia, poczyniliśmy śmiałe rozważania na temat możliwości reinkarnacji. Oczywiście opierały się one na dużych uproszczeniach i w zasadzie nie przybliżyły nas w żaden sposób do jakiegokolwiek dowodu na istnienie reinkarnacji. W świetle całokształtu naszej rozprawy - wędrówka wcieleń pozostaje jedynie odważną hipotezą.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na pewną istotną kwestię. Otóż - jeżeli reinkarnacja nie jest faktem - wówczas - horyzont istnienia indywidualnej świadomości zamyka się do ram pojedynczego życia ludzkiego. Jak uświadomiliśmy sobie w części artykułu dotyczącej ulotności pojedynczego istnienia na tle ogromu czasoprzestrzeni - owe życie dla świadomości, która je doświadcza - rozciąga się do granic nieskończoności na tle miliardów lat nieuświadamialnej, niepostrzegalnej nicości. Bo przecież, gdyby owa nicość była w jakikolwiek sposób odczuwana przez tę świadomość, to nie moglibyśmy mówić o jej nieistnieniu, a zatem świadomość byłaby wieczna. Naturalnie, nie sposób tego przyjąć w kategoriach racjonalnego rozumowania.
Zatem, podsumowując - jedynym możliwym stanem świadomości - z jej punktu widzenia - jest byt, natomiast „obserwator zewnętrzny” może twierdzić o zgaśnięciu i w konsekwencji niebycie danej świadomości.
Skoro jedyną możliwością dla świadomości - z jej punktu widzenia - jest jej byt, zatem dla siebie samej jest ona wieczna i nieginąca.
Skoro tak - to zupełnie naturalne, że istniejemy, bo nie ma innej możliwości, to konieczność. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nie ma w tym żadnego zbiegu okoliczności. Po prostu - dla nas - innej możliwości nie ma. I zawsze będziemy tak odczuwać, bez względu na to, co znaczy owo „zawsze”.
W tym świetle - nie wydaje mi się, aby miało to dla nas jakiekolwiek znaczenie - czy reinkarnacja istnieje, czy nie. My i tak jesteśmy dla nas samych wieczni. My musimy odczuwać, nie ma innej opcji.
Reinkarnacja bez ciągłości...
Jeżeli jesteśmy w końcu wielką rzeką...Świadomość jest niewyczerpalnym źródłem, my możemy jedynie istnieć... Spójrzmy na to jeszcze z perspektywy owej rzeki. Jeżeli świadomość człowieka uznamy jako pewną energię - która nabiera kształtu i osobowości w konkretnym istnieniu ludzkim, natomiast zatraca swą indywidualność z chwilą śmierci tegoż istnienia, to przecież biorąc pod uwagę to, że w każdej minucie - na świecie (obojętnie - czy tylko na Ziemi, czy także na innych światach) umiera i rodzi się wiele istnień ludzkich i biorąc pod uwagę jedyną możliwość dla świadomości - to jest „istnienie, życie” - czy nie logiczne wydaje się przyjęcie jako realnej koncepcji reinkarnacji bez zachowania ciągłości istnienia jednostkowej świadomości, osobowości. Innymi słowy - dopóki będą ludzie - zawsze będziemy istnieć, choć nie znaczy to, że będziemy pamiętać o poprzednich wcieleniach. Nie martwmy się zatem, cieszmy się życiem...
Gdańsk, 16/01/2004