Ofensywa komunistów
Wtorek, 18 lutego 2014 (19:28)
Dr Tomasz M. Korczyński
Wydaje się, że w publicznym dyskursie dotarliśmy do ściany. Nastąpiła skandaliczna dewaluacja pojęć, wartości, symboli. W procesie nieustannej manipulacji, relatywizacji dokonywanej przez polityków establishmentu wypaczany jest system wartości. W jego miejsce kreowany jest nowy kodeks postmodernistyczny. Stosuje się złotą zasadę, w myśl której „możesz powiedzieć, co chcesz, o kim chcesz, byleby przyniosło to oczekiwany skutek, a więc nasz wzrost poparcia lub spadek poparcia u konkurencji”.
Cyniczne operacje dla zachowania stanowisk dokonywane są na żywej tkance społecznej. Rozpruwa się kodeks etyczny, koloryzuje złe charaktery, dobre szkaluje, zmywa się utrwalone granice, ściera kontury, pisze nową narrację, korzystając z usług sztukmistrzów od propagandy, a kosztem prawdy lekceważy dobro.
Jedną z takich odsłon deprawacji politycznej jest trwająca ofensywa komunistów. Postkomunę gryzie fakt, że Polacy potrafią wciąż jeszcze rozróżniać dobrego od złego, zdrajcę od patrioty, dlatego zaczynają jej puszczać nerwy. Wtedy jeszcze bardziej się ośmiesza.
W programie red. Tomasza Lisa gen. Dukaczewski wymyślał płk. Kuklińskiemu od zdrajców, do chóru dołączył Włodzimierz Czarzasty z SLD twierdzący, że Kukliński „zamienił lojalność wobec własnego państwa na lojalność wobec innego państwa”, a szczyt śmieszności osiągnął Leszek Miller, który u red. Olejnik oświadczył, że płk Kukliński nie powinien otrzymać Orderu Orła Białego, a jeżeli tak, to należy go przyznać także i tym, którzy „doprowadzili do Okrągłego Stołu. Wówczas należałoby odznaczyć także gen. Kiszczaka i gen. Jaruzelskiego”.
I wydawałoby się, na pierwszy rzut oka, że na tę żenującą propozycję, czy też przekonanie, w jakim trwa komunistyczny beto,n można dziś tylko reagować śmiechem, ale potem przychodzi refleksja, że niekoniecznie pozostanie to fikcją i życzeniowością komunistów.
Bohaterowie to zdrajcy, a zdrajcy i przestępcy to bohaterowie. Dzięki komu mamy ten przekaz? Głównym źródłem tego zła nie są wcale socjallibertyńskie media, które oczywiście oddają usłużnie mikrofony i kamery zmorom z przeszłości. Nie są też komuniści, którzy przecież głoszą swoje farmazony i kłamstewka od zawsze i są dość dobrze rozpoznani i wystarczająco ośmieszeni. Nie. To, że ich musimy znosić, że migają nam wciąż przed oczami, że mogą publicznie szydzić, obrażać, deptać świętości, jest winą nie kogo innego, ale Donalda Tuska. A przede wszystkim jego żądzy władzy. W niej upatrywałbym praprzyczyny tego chaosu, zniszczenia i zdeprawowania. To on jest twórcą politycznych zombie.
Dla nieoficjalnej, a następnie oficjalnej współpracy politycznej, aby tylko utrzymać się przy władzy, Donald Tusk i jego ekipa są w stanie przekroczyć kolejne granice (o jednej z nich pisałem tutaj). Nie kto inny, ale to sam Tusk powiedział, że dla zachowania swojej supremacji zrobi wszystko. On zdaje sobie sprawę, że za dużo afer, za dużo niejasnych zgonów, katastrof nastąpiło w ciągu ostatnich destrukcyjnych lat jego rządów, które domagają się śledztw, dochodzeń, wyjaśnień. I one nadejdą.
Najgorsze jest jednak to - niestety jestem w stanie wyobrazić sobie także i to - że ci „ludzie honoru”, o których wspomniał Leszek Miller (określenie red. Adama Michnika), mogą zostać rzeczywiście odznaczeni przez prezydenta Bronisława Komorowskiego najwyższym odznaczeniem Rzeczypospolitej Polskiej, ponieważ także i on ma swój współudział w otwarciu puszki Pandory. Sam bowiem zainstalował dyktatora w ramach obrad Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a gen. Dukaczewski zapytany w 2010 roku, co zrobi, gdy wybory wygra Komorowski, odpowiedział, że otworzy szampana. Gra polityczna o utrzymanie władzy dla samej władzy musi mieć swoją cenę.
Dr Tomasz M. Korczyński
Aktualizacja 19 lutego 2014 (11:10)