METAFORA
Do zaproponowanego zestawu metafor zastosuj następujące pojęcia i dokonaj pogrupowań:
a) metafora poetycka,
b) metafora zleksykalizowana (potoczna).
I omszały woźny
II struna światła
III podnóże góry
IV dno duszy
V wiśniowe wargi
VI napój cienisty
VII bardzo obrażone łapy
VIII nic mi nie przychodzi do głowy
IX wieczór życia
X starość dnia
XI człowiek to trzcina myśląca
XII wszystkie suki się zborsuczyły
Tadeusz Peiper, Noga
Ten hymn z jedwabiu ponad okrucieństwem z cukru;
ta wstęga, która wykwita z miękkich liści trzewika
i darząc napiwkiem światła tłumne zmarszczki bruku,
Topi ulicę w modlitwie gdy wśród niej światłem zamiga;
Która wieczorowi kładzie na stopy południe białe,
a jeśli nie jest słońcem, to jedynie dlatego
że słońce tylko świeci, ale nie umie być kwiatem;
która, zwołując pacierze wonną ciepłą kredą,
znika w plisowanym namiocie z krepdeszyny
- a wiatr nurza się w tej sukni niby usta w pucharze -
znika i żyje dalej? sklepień lśniące pyły
błogosławią ją? kłamie? lży obrazy moje i wasze?
spływa na uda jakie? przenosi rozkwitłe srebra
na rzeźbione wazy o kształcie włoskiego dnia, na biodra?
wachlarzem lśnień gładzi parę gołębi, która rozpiera
obłok koszuli? i jaka jest jej przystań? ta noga.
Z tomu Żywe linie, 1924
Julian Tuwim, Suma jesieni
Więdną godziny powolne. Wątleje chwila za chwilą:
To gałąź zatopiona w jesieni. Sunę po niej
Milimetrami smutku. Męczący, uparta praca.
Strącam sekundy z dnia. Listki z gałęzi strącam.
A co jesienią nazwałem? Wielkie, głębokie westchnienie:
Moje, człowiecze, wzniesione z dna jeziornego, chłodnego.
Ręce przez okno zanurzam w jeziorze dnia i jesieni.
Dreszcz po nich skacze. Deszcz kropi. Listki i chwilki strąca.
Z tomu Biblia cygańska
Cyprian Kamil Norwid, Pielgrzym
I
Nad stanami jest i stanów-stan,
Jako wieża nad płaskie domy
Stercząca w chmury...
II
Wy myślicie, że i ja nie Pan,
Dlatego że dom mój ruchomy,
Z wielbłądziej skóry...
III
Przecież ja aż w nieba łonie trwam,
Gdy ono duszę mą porywa
Jak piramidę!
IV
Przecież i ja ziemi tyle mam,
Ile jej stopa ma pokrywa,
Dopókąd idę!...
Tadeusz Peiper, Ogród miejski
Ogród. Niedziela. Popołudnie.
Msza nieba. Słońce.
Na wargach ziemi tupie słowo „cudnie”.
Trawa pęcznieje winem, które szynkuje jej słońce.
Drzewo nad swoim cieniem jak pocałunek się schyla.
Wiatr ściga spitego motyla
i wpina go w swe włosy.
Gdzieś róża drze się wniebogłosy.
Dwa w uścisku stawy.
Dwie ławy.
Zmięty list ugrzęzły w zapomnianej grudzie.
Woń pocących się ciał = woń kadzielnic. Ludzie.
Z tomu A, 1924
Wojciech Bonowicz, Sąd
Bóg trzyma ich w sieci. Wysoko wznosi
zaciśniętą dłoń. "To nie miałoby sensu" -
wołają ci którzy sami się potępili.
Nie rozumieją że najgorsze już się dokonało:
w dniu w którym porzucili królewskie korony
żeby założyć czapeczki z papieru i pokrzyw.
Z tomu Pełne morze, 2006
Zbigniew Herbert, Kamyk
kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie
kamiennym sensem
o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania
jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności
czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło
- Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym
Z tomu Studium przedmiotu, 1997
Anna Świrszczyńska, Głową w dół
(...)Przytuleni, bez ruchu,
słuchamy, jak upadają
kropla po kropli
w jedno nasze serce.
Zapadam się
w rozdzierające szczęście
miłosnej rozpaczy,
porywa mnie wodospad
rozkoszy i cierpienia.
Lecę głową w dół,
spieniona fala, spienione włosy,
liście, łoskot fali,
spadam,
gdzie się rozbiję, na jakiej skale,
gdzie się roztrzaskam,
o jakie dno.
Spadaniem moim mierzę
ogrom świata,
jak wspaniały jest świat,
jeśli można tak cierpieć.
Nieszczęściem moim mierzę
szczęście świata,
jak urodziwe musi być szczęście,
jeśli nieszczęście
jest tak bardzo piękne.
Tylko spadając
można poznać szczyt i przepaść.
Uczę się
tej wiedzy wstrząsającej. (...)
Piotr Sommer, Stuk, stuk (sąsiedzki, Markowi S.)
W ten dzień po twych
czterdziestych czwartych urodzinach
poddaję się terapii
zmywania statków, milczeń
jak gdybym był pod wodą
i na dnie szukał śladów
dawnych obecności.
Czy odcisnąłeś tam
tak zwane ślady stóp?
Rok po roku płynna sól,
ten zatopiony żywioł ognia,
język, który zlizuje cały brud
jak w laboratorium barw
wywołuje prześwietlone zdjęcia:
chłopiec klęczy na grochu
z uniesionymi rękami - zniszczył rodzicom
swoje buty, tocząc kule ze śniegu
który nie zdążył przykryć
ani dobra ani zła -
jest rok czterdziesty piąty,
może szósty.
Czas wraca, nie jest tak źle.
Otwierasz drzwi pracowni
a strumień słońca
wyświetla ci na ścianie, tuż pod grzybem,
listopadowy album liści, powiew
przewraca kartki -ach, urodziny
mnożenie zdziwień i dóbr.
Stara przenośna maszyna do pisania
zaczyna odstukiwać
całe swoje czarne życie -
wałek obraca się, klawisze
synopkują, zwiększają tempo,
tak, tak, przedmiot
wydaje głos.
Pochylasz się
trzymając w palcach peta,
czekając aż ci przeschnie płótno,
żeby to odczytać -
ale ta martwa
jest żywa
i gada.