Uciekaj - i tak cię złapię
- Boże drogi - powiedział Kyo ze zgrozą, spoglądając na zaśnieżony stok. - Przecież ja nie umiem jeździć na nartach.
- I dopiero teraz ci się to przypomniało? - zdziwił się Die, hamując przed nim i zasypując go śniegiem. - Daj spokój, to ośla łączka, dzieciaki tu jeżdżą. Nie, żeby była jakaś różnica - mruknął, patrząc na wokalistę z wysokości swojego metra osiemdziesięciu. Kyo parsknął ze złością, grzebiąc patyczkiem w śniegu. - To nic trudnego, zobaczysz. Załóż narty. Masz dobry rozmiar?
- Zamierzasz mnie nauczyć jeździć na nartach, Andou? - spytał z niedowierzaniem, zaprawionym lekką nutą przerażenia, wokalista. - Chcesz mnie zabić?
- Jakbym chciał cię zabić, to bym ci po prostu kark skręcił w jakimś schowku na miotły - mruknął Die, machając ręką do Toshiyi, szlusującego wdzięcznie w dół stoku. - No dalej, Kyo - judził podstępnie, patrząc na wokalistę. - On umie, a ty nie?
- Ale to nie boli? - upewnił się dziecinnie Kyo, z ociąganiem przyczepiając paskami narty.
- Dopóki nie wjedziesz w drzewo to nie - zapewnił go Die, pomagając mu wstać. - To taki żart - wyjaśnił, widząc jego nierozumiejącym wzrok. - Masz się teraz roześmiać.
Kyo posłusznie prychnął krótkim śmiechem, stawiając niepewne kroki. Z lekkim okrzykiem chwycił się ramienia Daisuke, gdy narty ześlizgnęły się kawałek w dół zbocza.
- One jadą! - powiedział z pretensją, ściskając w rękach granatowy kombinezon narciarski Die'a. Die spojrzał na niego z politowaniem.
- Nie, to ty jedziesz - uświadomił mu, po czym odwrócił go przodem do stoku, popychając lekko rękami. - Widzisz, nie takie trudne.
- A te kijki mi po co? - spytał nieco rozluźniony Kyo, drepcząc koło niego.
- Żebyś się odpychał, by jechać szybciej.
- Nigdy, ja chcę żyć - mruknął wokalista.
- A teraz kilka szybkich lekcji narciarstwa pod okiem mistrza. Co tak patrzysz? Byłem mistrzem juniorów w skokach narciarskich.
- W szkole średniej - przypomniał Kyo niespokojnie. - Nie zapomniałeś?
- Zwariowałeś. Tego się nie zapomina, to jak… jak seks, całe życie już wiesz jak to robić.
- Jeżeli jeździsz na nartach tak samo, jak uprawiasz seks, to ja chrzanię takiego mistrza - powiedział mimochodem wokalista, starając się zapierać narty o śnieg, gdy mozolnie schodzili ze stoku. Nieco zdeprymowany faktem, że trzynastolatki mijały ich w piruetach, Kyo ostrożnie przestał wykrzywiać deski, ustawiając je prostopadle. Łagodnie szlusowali w dół. - Ja jadę! - ucieszył się irracjonalnie Kyo, gdy mignęła mu obok czerwona czupryna Die'a. - Coś strasznie szybko jadę…
Gitarzysta wyminął go, zajeżdżając mu drogę.
- Ja wtedy byłem pijany! - powiedział z oburzeniem, ignorując coraz ostrzejszy kąt nachylenia stoku. Kyo mruknął coś nieuważnie, hamując za pomocą kijków. - Ty też zresztą!
- Die, sądzę, że powinniśmy…
- I wcale nie było tak źle! Może trochę kłopotów miałeś, ale…
- Daisuke!
- No nie wypieraj się, w końcu to nie moja wina, że… Kyo? Kyo, stój do diabła!
- Pora na odmianę, bo wtedy stać nie chciał - wrzasnął jeszcze wokalista, oddalając się coraz szybciej. Die zaklął paskudnie, widząc jak z dzikim wrzaskiem przerażenia zjeżdża w dół, a porzucone kijki lądują w pobliskich krzaczkach, po czym puścił się za nim tylko po to, by gwałtownie wyhamować przed wielką zaspą, usypaną z lewej strony pobocza.
Upadł na kolana, chwytając za ramię ośnieżonego wokalistę. Kyo syknął z bólu.
- Co ci jest? Załamałeś coś, wszystko w porządku?
- Złamałem i nie w porządku - jęknął Kyo. - Moja ręka!
Die delikatnie ujął jego rękę i obmacał, sprawdzając kości. Kyo skrzywił się z bólu, zaciskając powieki.
- Bardzo boli?
- Chyba zemdleję - powiedział wokalista z przekonaniem, po czym zwisł bezwładnie w jego ramionach.
Zemdlał.
- Coś ty mu zrobił? - zapytał strasznym głosem Kaoru w dwie godziny później. - Podwójne złamanie prawej ręki, zwichnięty nadgarstek i skręcona kostka?!
- I lekki wstrząs mózgu - zaraportował skruszony Die posłusznie i skulił się pod morderczym spojrzeniem lidera.
- Zostawiłem was samych dosłownie na trzy godziny, i to tylko po to, by zarezerwować powrotne bilety do Tokio, byście jutro mogli się dłużej wyspać, a ty mi tu… chwila. Toshiya? - zapytał Kaoru pozornie spokojnym głosem. - Gdzie jest mój basista? - Stojący za nim Toshiya popukał go w ramię i skrzywił się, gdy lider odruchowo poklepał go po dłoni jak starego psa. - Dobra. Perkusja? Shinya!
- Jestem - odmeldował się wywołany, pospiesznie odstawiając na stolik niedopitą kawę. - Ja nic nie zrobiłem! - powiedział obronnie. - Nie patrz tak na mnie. Dzisiaj krzyczysz na Die'a.
- On zawsze na mnie krzyczy - wymruczał gitarzysta cicho.
- Ale tym razem przesadziłeś. Kto ci kazał uczyć Kyo jeździć na nartach, kiedy on się o własne kable potyka - wydziwiał basista, nie zwracając uwagi na ramiona Die'a, który z każdym słowem garbił się coraz bardziej.
- Dobrze, że wyście sobie nic nie zrobili - mruknął Kaoru. - Chociaż wylot dopiero jutro. Może was na noc do siebie wezmę, tam przynajmniej bezpieczni będziecie.
- Tego akurat nie byłbym taki pewny - wtrącił znacząco Toshiya i zamilkł nagle, gdy perkusista kopnął go w kostkę. - Auć - poskarżył się, patrząc na niego z wyrzutem.
- Nie zamierzam zaszczycić tej nędznej prowokacji uwagą, Toshimasa Hara - poinformował go Kaoru, po czym mrugnął do Shinyi. Perkusista uśmiechnął się szeroko, podając mu rękę. Kaoru złapał ją i wstał z fotela, klepiąc w ramię milczącego Die'a. - Idziemy się pakować - powiedział z ukrytą groźbą w głosie. - Postaraj się wytrwać w zdrowiu do naszego powrotu.
- Idę z wami - westchnął Die posępnie. - Spakuję też Kyo, przecież..
- Gdzie pan go spakuje? - Lekarz podszedł do niech bezszelestnie, zatrzymując się koło perkusisty. - Pan Niimura nie został jeszcze wypisany.
- Ale my jutro wyjeżdżamy - powiedział zaskoczony Kaoru, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Czy on…
- No, to wyjedziecie panowie bez niego - odpowiedział lekarz poważnie, choć oczy mu się śmiały. Bawili go ci dorośli, tak kompletnie inni od widywanych na codzień ludzi. - Panowie, bez żartów proszę. Pacjent trafił do nas nieprzytomny, jest w szoku pourazowym i co ważniejsze, potrzebuje odpowiedniej dawki środków przeciwbólowych. Ma unieruchomione obie ręce i jedną nogę. Gdzie panowie chcą go wieźć w takim stanie?
- Niech pan mu napisze zwolnienie lekarskie, a ja je przedstawię w wytwórni, dobrze? - powiedział ponuro Kaoru. - Musimy wracać do Tokio, nie możemy sobie pozwolić na przedłużenie urlopu, kiedy nagranie…
Urwał nagle. Popatrzył przeciągle na drugiego gitarzystę, który starał się zajrzeć przez uchylone drzwi do szpitalnej sali. - Die - powiedział nagle przyjaznym tonem opiekuna nieznośnego przedszkolaka. - Ty skończyłeś już miksować swoje partie, prawda?
- Tak, przed wyjazdem - potwierdził gorliwie Die, po czym uniósł brwi. - Czemu nie podoba mi się twój wyraz twarzy, lider-sama? - burknął niechętnie. Shinya zachichotał.
- Za tydzień macie kolejny lot, DaiDai - powiedział zachęcająco. - Myślę, że wytwórnię stać jeszcze na opłacenie dwóch apartamentów na te kilka dni dłużej.
- A ja ci zmiksuję riffy - powiedział z entuzjazmem Toshiya, a Die westchnął ciężko.
- Jeden apartament - odezwał się lekarz, gdy za resztą zamknęły się wahadłowe drzwi. - Jeden - powtórzył na nierozumiejące spojrzenie Daisuke. - Pański przyjaciel pozostanie na obserwacji, ale wypiszemy go już wieczorem. - Nie mamy tu warunków do przetrzymywania pacjentów, zresztą, skoro macie panowie miejsca w hotelu… siostra będzie do niego zaglądać dwa razy dziennie, ale pan stale musi być przy nim. - Uśmiechnął się życzliwie i odszedł, powiewając białym kitlem.
Die zamknął oczy, licząc w do dziesięciu. - Wspaniale - pomyślał cynicznie, wykrzywiając usta w krzywym uśmieszku. - Jak wrócę teraz do Tokio, zabije mnie Kao jeszcze na lotnisku, jak zostanę, za kilka dni zginę z ręki Kyo. Gorzej być nie może.
- Jeszcze jedno, proszę pana - zabrzmiał w tej samej chwili głos lekarza. Die przezornie nie otwierał oczu, bojąc się, że walnie mu na odlew w tę uśmiechniętą gębę. - Proszę potem wstąpić do gabinetu, siostra oddziałowa pokażę panu jak podłączamy cewnik. - Dobrze się pan czuje?
- Świetnie - warknął Die, któremu nerwowo zadrżały skrzydełka nosa. - Po prostu, kurwa, wspaniale.
Przeciągnął się leniwie w ciepłej pościeli pachnącej lawendą. Powoli otworzył oczy, rozkoszując się przyjemnym rozleniwieniem rozespanego ciała. W zasadzie nie było tak źle. Dodatkowy tydzień wakacji w luksusowym hotelu, żadnych pilnych spraw, żadnych prób czy dusznego studio. Może leżeć do południa, gapić się w telewizję i grać w nintendo. Może darować sobie głupie wycieczki, za którymi tak przepadają Totchi i Kao, może jeść wyłącznie pizzę, nie przejmując się spojrzeniami Shinyi, może…
- Die! - dobiegł go okrzyk z drugiego pokoju, połączony z głośnym hukiem. - Podaj mi ten pieprzony sok!
… więc równie dobrze może iść sprawdzić, co tam u Kyo. Westchnął, po czym poderwał się z łóżka, zastanawiając się, czy wokalista zdoła jedna potem dokuśtykać do toalety.
Kiedy wszedł do pokoju, zobaczył potarganą czuprynę jasnych włosów i wielkie, czarne oczy wpatrujące się w niego z oczekiwaniem. Już miał wzruszyć się tym słodkim chłopcem, kiedy słodki chłopiec otworzył usteczka i warknął:
- Andou, niech cię szlag, przez ciebie nawet się odlać nie mogę.
- Lekarz dał mi cewnik - powiedział złośliwie gitarzysta, w którym nagle zakiełkował bunt. Czy on go pchał na tę zaspę, czy jak?
Kyo milczał, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Die mrugnął do niego, podsuwając mu kartonik z sokiem i wtykając do ust słomkę. Wokalista pociągnął kilka łyków i oblizał wargi.
- Chcesz iść do łazienki? - zapytał grzecznie Die, poprawiając mu zsuwający się koc. - Czy wolisz to zrobić... inaczej?
- Nie wyzłośliwiaj się, Andou - powiedział ponuro Kyo. - Ty mnie w to wpakowałeś, więc…
- Czy ty masz może jakiś syndrom Małego Księcia, do cholery? - zirytował się gitarzysta, krojąc grzanki na małe kawałki i smarując je dżemem. Wokalista zacisnął usta, gdy podsunął mu mały trójkącik. - Jedz - powiedział Die ostrzegawczo. - Bo ci podłączę i cewnik, i kroplówkę.
- Świnia.
- Miło mi, Daisuke jestem. Przestań się zachowywać jak rozpuszczony gnojek, co? Zostałem z tobą i mam dobre chęci…
- To naprawdę bardzo wzruszające. Zaraz się posikam ze szczęścia.
- … ale powoli mi się odechciewa. Wszystkiego!
- Już mnie nie kochasz? - zakpił Kyo, patrząc na niego wyzywająco.
- Nie. Odechciało mi się dokładnie w tej chwili - warknął Die, wstając gwałtownie z łóżka i wychodząc z pokoju. W progu zatrzymał się z ręką na klamce. - Przyślę do ciebie pielęgniarkę, powinna być za jakiś kwadrans.
- Nie bój się, nigdzie się nie wybieram - odpowiedział mu Kyo, wzruszając ramionami. Die cicho zamknął za sobą drzwi.
- Wykluczone, Daisuke - zareagował automatycznie Kaoru swoim najbardziej liderowym tonem. - Nigdzie nie jedziesz.
- On mnie tu nie chce, Kao - warknął Die, gestem prosząc o kolejne piwo. Siedział w małym, zadymionym klubie, starając się nie podnosić głosu, choć wszystko się w nim kotłowało.
- Co mu powiedziałeś? - zapytał podejrzliwie Kaoru. Die westchnął.
- Czemu od razu myślisz, że ja coś palnąłem? On…
- Die, postaw się w jego sytuacji. Przykuty do łóżka i całkowicie zdany na czyjąś łaskę. Konkretnie jeszcze na łaskę faceta, z którym ja-nie-wiem-i-wiedzieć-nie-chcę-co-ale-było!
- Starałem się! Ale na każde moje słowo odpowiada złością! Ja do niego z wyciągniętą ręką, a on do mnie z obnażonymi kłami. Jakby był opętany nienawiścią.
- Stosujesz bardzo obrazowe porównania DaiDai. Nie żebym coś mówił, ale może nie przekazuj ich Kyo zanim nie skończy pisać tekstu do nowego kawałka.
- Pieprz się, lider-sama.
- Próbowałem, ale jakiś idiota zadzwonił i żali mi się do słuchawki. Myślisz, ze mogę go spławić?
- Ani mi się waż. Mógłbyś się przejąć. Czy coś.
- Czy coś - powtórzył jak echo Kaoru. - Odstaw to piwo, które chlejesz i jedź do niego, zanim spróbuje uciec do Nibylandii.
- Aż tak jestem przewidywalny?
- Nie, DaiDai - westchnął Kaoru zrezygnowany. - Ty jesteś jedyny na świecie.
- Jedyny? - ucieszył się Die.
- Jedyny - potwierdził Kaoru. - I bogom niech będą dzięki.
- Nie wiem, czy powinienem się ucieszyć, czy obrazić - mruknął chłodno drugi gitarzysta, słysząc w tle głośny śmiech Shinyi.
- Masz cały tydzień do namysłu. Bywaj.
- Kyo? - zawołał cicho Die, wchodząc do apartamentu. Żadnej reakcji. - Kyo? - spróbował ponownie, kopnięciami pozbywając się butów i kierując do sypialni wokalisty.
- Czego chcesz? - odezwał się niechętnie Kyo i Die poczuł nieprzepartą ochotę wyjść, trzaskając drzwiami. Z wysiłkiem postarał się odkryć plusy sytuacji i ucieszyć, że Kyo postanowił się do niego w ogóle odezwać. - Słuchaj, przepraszam. Trochę mnie rano poniosło, ale tak naprawdę… - Die urwał, wchodząc do sypialni. Kyo leżał na łóżku w tej samej co poprzednio pozycji, za to nad jego klatką piersiową pochylała się młoda kobieta. Rozpięte guziczki białej, obcisłej bluzki ukazywały wspaniały dekolt, a uśmiech, jakim obdarowała wchodzącego był małym, błyszczącym ołtarzem protetyki.
Zabić.
- Witam, nazywam się Mayatoshi, jestem…
Natychmiast.
- Lekarzem.
No, nie jest to takie pilne.
- Lekarzem - powtórzył głupio Die, dopiero teraz widząc zawieszone na szyi kobiety słuchawki i stojącą obok jej nóg małą, czarną walizkę. W sypialni unosił się specyficzny, szpitalny zapach. Kyo z rezygnacją pozwolił zbadać sobie puls, poświecić w oczy i przemyć kilka stłuczeń jakimś bezbarwnym płynem. Die stał w progu, oparty plecami o drzwi i patrzył bez ruchu, jak lekarka kończy badanie, składa swoje przyrządy do walizki i wychodzi, rzucając mu pożegnalny uśmiech.
- Masz bardzo dziwny wyraz twarzy - powiedział sucho Kyo, bez powodzenia starając się zakryć kocem. Odsłonięta klatka piersiowa unosiła się szybkim oddechem, gdy w końcu parsknął, zirytowany. Zdziwiony spojrzał na gitarzystę, który kilkoma szybkimi krokami przeszedł pokój i usiadł obok niego na łóżku.
- Die…?
Dłonie gitarzysty bez pośpiechu rozsunęły koszulę wokalisty, ukazując jego nagie ciało. Die pochylił się nad leżącym Kyo, muskając ustami jego sutka. Palcami gładził napięty brzuch, by w końcu wsunąć rękę pod spodnie. Kyo zagryzł wargi, wbijając wzrok w jego dłoń. Die przywarł ustami do jego szyi, wyrywając z ust wokalisty chrapliwy jęk, kiedy zaczął ssać mocno wrażliwą skórę.
- Die…
Popatrzył mu w twarz błyszczącymi oczami, uśmiechając się lekko. Kąciki ust Kyo drgnęły również i odwzajemnił uśmiech, przymykając oczy. Oddychał niespokojnie, gdy Die odszukał ustami jego wargi i wciągnął go w długi, łapczywy pocałunek. Kyo był sfrustrowany brakiem możliwości ruchu, a jednocześnie podniecony do granic możliwości swoją uległością. Gitarzysta pieścił go delikatnie, zaciskając na nim dłoń i muskając palcami drugiej ręki jego sutki. Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy Kyo wygiął się w łuk, dochodząc. Pocałował go jeszcze raz.
- Kłamałem, Kyo - powiedział zachrypniętym szeptem, przytulając policzek do jego twarzy.
- Kiedy tym razem? - spytał lekko wokalista, po czym spoważniał, widząc wzrok Die'a. - Ja już nic nie mówię. Kiedy?
- Kiedy mówiłem, że cię nie kocham. Kocham cię.
- Mimo, że jestem wredny, złośliwy i irytujący? - upewnił się niewinnie Kyo.
- No właśnie - potwierdził Die, patrząc na niego z uśmiechem.
- Ej, to nie tak! - zaprotestował Kyo z wyrzutem. - Ty się miałeś teraz obrazić, a nie obrazić mnie!
- Uczyłem się od mistrza - mruknął Die, całując go lekko w czubek nosa. Wstał i przeciągnął się leniwie, aż chrupnęły mu kości. - Dobranoc, kochanie.
Kyo leżał nieruchomo, otwierając szeroko oczy.
- Die! - krzyknął w końcu, zirytowany. - Co ty sobie… dobranoc?!
- I słodkich snów - uzupełnił gitarzysta, rzucając mu przez ramię pożegnalny uśmiech i wychodząc w pokoju.
Stając w przedpokoju, Die uśmiechnął się do siebie z dziką satysfakcją, wymalowaną na twarzy.
Obudził się nagle. W apartamencie było ciemno, zasunięte rolety nie przepuszczały nawet blasku księżyca. Nasłuchiwał, pełen niepokoju. Coś…
Hałas powtórzył się. Brzmiał jak głuche stukanie w gipsową ścianę. Włamywacze? W hotelu? Zdziwiony Die uniósł się na łokciu, kiedy w przedpokoju coś z trzaskiem uderzyło o podłogę. Zmrużył oczy, naciągając odruchowo kołdrę, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął Kyo. Odciążał zranioną nogę, całym ciężarem ciała opierając się o drzwi.
- Co ty wyczyniasz? - zapytał Die z niejakim rozbawieniem, patrząc na niego spokojnie. - Zepsujesz się jeszcze bardziej, jak tak będziesz sobie skakać. Miałeś leżeć. Kostka nie boli?
- Kurewsko - mruknął Kyo, krzywiąc się z bólu. - Pomożesz mi, czy mam do ciebie doskakać?
Gitarzysta bez słowa wstał z łóżka. Kyo miał w gipsie prawą rękę, a lewą i nogę miał unieruchomione za pomocą bandaża elastycznego. Objął go w pasie, prowadząc do łóżka. Ułożył się obok, opierając na łokciu i patrząc na niego z czułością.
- I co mi powiesz, hm? - zagadnął, gdy cisza przedłużała się.
Kyo westchnął, zerkając na niego błagalnie. Uśmiechnął się, gdy gitarzysta pokazał mu język.
- Nie odpuścisz, co? - mruknął zirytowany, na gwałt szukając odpowiednich słów. - Przygotowałem sobie całe przemówienie, ale teraz wydaje mi się do kitu. Nie wiem, od czego zacząć.
- Od pewnej lipcowej nocy, pięć miesięcy temu - podsunął Die, patrząc na niego uważnie. - A raczej od następnego dnia po tej nocy. Dlaczego uciekłeś, Kyo?
- Zakładam, że odpowiedź „bo byłeś kiepski w łóżku” nie przejdzie?
- Ty też byłeś koszmarny - rozgniewał się gitarzysta. - I na dodatek mnie omalinkowałeś.
- Ty mnie też - przypomniał sucho Kyo. - Ale mina Kaoru…
- Była zdecydowanie warta obejrzenia - dokończył za niego Die.
Wokalista westchnął, gdy oparł głowę na jego klatce piersiowej, przesuwając dłonią po jego udzie.
- Myślałem, że byłeś pijany. Że to przez alkohol. Że nie będziesz pamiętał. Obudziłem się i zobaczyłem zdjęcie twojej byłej. I to, że nadal nie mam biustu. No i…
- No i nawiałeś, skazując nas na tyle czasu mordęgi - mruknął Die, drapiąc paznokciami jego spodnie. - Niech cię szlag, ty cholerny idioto. Niech cię szlag.
- Potem zdałem sobie sprawę, że pamiętasz. I że chciałeś tego, nie tylko dlatego, że byłeś podjarany procentami. I zrobiło mi się łyso, bo ty nic nie robiłeś. Nie, nie tak - ty robiłeś wszystko poza tym, czego chciałem. Upijałeś się z Toshiyą, żartowałeś z Shinyą, nawet zarobiłeś punkty u naszego lidera, bo przestałeś się spóźniać. Ale nie przyszedłeś do mnie.
- Nie wiedziałem, co mam myśleć. Uciekłeś, a ja poczułem się głupio wykorzystany. Kyo się zabawił, Die może odejść.
- Ale teraz już wszystko jest dobrze, tak? - upewnił się dziecinnie Kyo i Die zaśmiał się głośno.
- Jesteś kompletnie beznadziejny - powiedział śmiertelnie poważnym głosem, unosząc się i całując go lekko w usta. Kyo mrugnął do niego.
- Mój nauczyciel śpiewu mówił, że jestem genialny - mruknął zachęcająco. - Nie mógł byś przyjąć tego stanowiska?
- Mógłbym - zgodził się wyjątkowo szybko Die, uśmiechając się złośliwie. - Ale najpierw musisz się czymś wykazać na nieco innych lekcjach, bo z tego co pamiętam…
- Czekaj, czekaj - wymruczał Kyo, a w jego oczach zamigotały złośliwe błyski. - Niech oni mnie tylko odwiążą z tego wszystkiego. Tylko poczekaj.