Przepraszam
Idziesz powoli cichą ulicą szarego, ponurego miasteczka. Wszędzie wokół ludzie, których nigdy dotąd nie widziałeś. Nie wiesz, co ze sobą począć. Włóczysz się po brudnym, spękanym chodniku, nie myśląc nawet, dokąd zmierzasz. Nie masz już nikogo, zostałeś kompletnie sam. Bez przyjaciół, którzy właściwie nigdy ci nie ufali, tylko (a może aż?) dlatego, że jesteś wilkołakiem. Mówili, że to nie ma znaczenia, dla nich to nieważne. Brednie. Syriusz... James ufał mu tak bezgranicznie, uczynił go swym Strażnikiem Tajemnicy. Syriusz zdradził, natrętna myśl nie daje ci spokoju. Ty byś nigdy się tego nie dopuścił, ale to nie ma już znaczenia; jesteś wilkołakiem. Potworem, którego wszyscy się boją. Takiemu czemuś nie można ufać.
— Przepraszam — mówisz automatycznie kolejnej potrąconej przez siebie osobie.
Siedzisz spokojnie w gabinecie. Znów jesteś w Hogwarcie, zamek wygląda jak kiedyś. Wpatrujesz się bezmyślnie w druzgotki pływające w akwarium. Harry... Tak bardzo podobny, a jednak tak różny od Jamesa. Nie wiesz, co robić, jak postępować. To nie jest Jim. Hogwart w rzeczywistości się zmienił i ty z każdą chwilą odczuwasz to coraz bardziej.
— Przepraszam — mówisz — zamyśliłem się. Możesz powtórzyć, Harry?
Patrzysz na niego, znów. Po tylu latach. To nie on, już wiesz. Zawiodłeś, zwątpiłeś, jak niegdyś on w ciebie. Czujesz się winny, a w myślach próbujesz się usprawiedliwiać, na darmo. Wiesz, że jesteś słaby. On ci przebaczył. Ty wciąż jesteś wściekły, jednak nie na niego. Na siebie. Nie rozumiesz właściwie, dlaczego. Przecież wszystko wskazywało, że to był on, miałeś prawo się mylić.
Patrzysz na niego, znów. Po tylu latach. Z żądzą zemsty, mordu. Z uczuciem, jakie nigdy dotąd ci nie towarzyszyło. Spoglądasz z odrazą na przyjaciela — nie, już nie przyjaciela — na cień człowieka. Kogoś, kto przez dwanaście lat chował się przed całym światem w obawie, że kiedy tylko spojrzy przed siebie, ludzie dowiedzą się, jakim jest parszywym tchórzem i zdrajcą.
Patrzysz na niego, znów. Wygląda jak James. Przez chwilę ci się wydaje, że jesteście jak kiedyś, wszyscy. Wspaniali Huncwoci. Spoglądasz w jego oczy, lecz nie widzisz już tego błysku. Zieleń. Jak u Lily.
A on znów ucieka.
Trzymasz Harry'ego mocno w ramionach, choć masz ochotę krzyczeć; umrzeć, jak on, Syriusz. Bądź mężczyzną, myślisz, ale jak, do cholery?! Wiesz, że nie możesz pomóc. A tak bardzo chcesz. Straciłeś go, znów.
— Przepraszam — mówisz — już nic nie można zrobić.
Stoisz w ciepłym pokoju nad małym, drewnianym łóżeczkiem. Widzisz swoje maleństwo, które chciałeś opuścić. Jak bardzo byłeś bezmyślny. Sądziłeś, że jeśli zostawisz Tonks samą, że jeśli uciekniesz, on nie będzie cierpiał. Nie, już nigdy ich nie opuścisz. Tak, jak obiecałeś.
— Przepraszam — mówisz i całujesz Teddy'ego w czoło. — Byłem głupi.
Miotasz się po Sali, na przemian robiąc unik i atak. Widzisz to kątem oka. Promień zielonego światła trafia w jej pierś. Nie, myślisz, to niemożliwe. Nie ona... Widzisz lekki uśmiech na jej twarzy. Chcesz krzyczeć, podbiec... Rzucasz się w tamtym kierunku, jednak ktoś uderza cię zaklęciem. Przewracasz się — nieważne. Wstajesz, porywa cię wir walki. Wypowiadasz słowa, których sam nie rozumiesz. Kto jest wrogiem, kto nie — nieistotne. Świat wiruje.
I znów ta zieleń, przenikająca całą przestrzeń wokół.
Umierasz, zanim uderzysz głową o zimną, kamienną posadzkę.