UKRYTY ZA IKONAMI
Ponoć coraz więcej młodych ludzi w USA poddaje się zabiegom chirurgii plastycznej, by upodobnić się do najatrakcyjniejszych celebrytów. Nie chcą mieć własnej twarzy ani tworzyć swojej osobowości, bo wygodniej z cudzą - sławną i wręcz symboliczną.
*
Marnym zajęciem jest chodzenie po ulicach jako człowiek-reklama. Chyba bardziej jako reklama-człowiek, bo tego drugiego nie widać często spod jakiegoś kostiumu czy zza krzykliwych kartonowych tablic. Jednak Nikiemu to odpowiadało - jakby utożsamiał się z postaciami, za które był przebrany lub z zadowolonymi twarzami na tablicach reklamujących to lub owo. Zwłaszcza, że to były twarze mężczyzn graficznie doskonałych. Celowo nawet ukrywał swoją twarz, by nie kontrastowała z tymi przyciągającymi uwagę i aprobatę przechodniów. Niechętnie więc zerkał w domu w lustro, jakby wstydząc się własnej nijakości czy bylejakości. Tym chętniej oglądał filmy z uwielbianymi powszechnie aktorami grającymi wyraziste wręcz mityczne role, zwłaszcza, że ostatnio nosił na sobie plakaty filmowe za najnowszymi kinowymi hitami. To miała być krótka, sezonowa praca, ale jakoś się do niej przywiązał i nawet żałował, gdy firma reklamiarska zrezygnowała z takiej formy. Popadł w marazm, nie szukając zbytnio nowego zajęcia. Kuzyn zaciągnął go na spotkanie religijnej wspólnoty, gdzie bardzo serdecznie go przyjęto i gdzie poczuł się, że jest jednak coś wart. Wszedł w ten krąg dość aktywnie, zwłaszcza, że pomogli mu w znalezieniu pracy przy promocji książek w wydawnictwie drukującym głównie popularne biografie i ikonografie świętych. Musiał je czytać, by zachęcać klientów do kupna. Niektórzy święci wręcz go zachwycali. Opowiadał więc o nich z pasją. Zaczął to robić nie tylko w pracy, ale w każdej rozmowie opowiadał o jakimś świętym, starannie podkreślając jego zalety, cuda, charyzmaty. Angażował się w to tak bardzo, jakby miał bardzo bliski związek z postacią, czasem sprzed kilku wieków. W swoich opowiadaniach o nich, tworzył postacie bardziej heroiczne niż autorzy czytanych przez Nikiego źródeł. Ubarwiał, szukał dodatkowych faktów z ich życia, anegdot, ikonicznych przedstawień. Zebrał ich sporą kolekcję. Nie znający go za dobrze, słuchali chętnie, ale ci, z którymi spotykał się często i wciąż mówił tylko o tych „wybrańcach, herosach Bożych” - zaczęli go unikać. On nie rozumiał tego. Przecież właśnie teraz brakowało wszystkim tak świetlanych, wręcz doskonałych wzorców. A zdawało mu się, że opowiadał o nich najpiękniej, bo jak można inaczej mówić o pięknych postaciach, losach, twarzach. Nawet przynosił na spotkania, wydrukowane w dużym formacie, portrety czy reprodukcje obrazów, scen z życia tych świętych. Kiedyś ów kuzyn, który go w ten krąg wprowadził, powiedział mu: „Ty nie żyjesz swoim, ale ich życiem. Owszem, pięknym, wręcz legendarnym, ale nie zauważasz, że przy opowieściach o nich, przy ich prezentacjach, sam jesteś tym bardziej nijaki i tym mniej podobny do któregokolwiek z nich? Nie kryj się za ich ikonami, ale twórz swoją własną twarz, bo może nie zdążysz jej mieć.”
*
Kiedy teraz pytają nas wierzących w Polsce, jacy jesteśmy i jaka jest ta nasza wiara, to my wyjmujemy ikonę JPII i opowiadamy o jego wielkości, choć nie bardzo się do niej umywamy. Nie zauważamy jednak, że narzuca się komuś wtedy nieuchronnie porównywanie jego z nami… I marnie chyba wtedy wypadamy.