Jadac do Babadag, filologia polska, Macek


Jadąc do Babadag - Andrzej Stasiuk

Dedykacja: Dla M.

Ten lęk

Narratorowi chodzi o lęk przed nieskończonością, więc musi przypominać sobie zdarzenia. Wierzy, że „w ciele świata moje ciało odnajduje schronienie”. Rusza więc w podróż. Będąc w Słubicach, patrzy na Frankfurt za rzeką, ale czuje, że po tamtej stronie wszystko jest martwe, więc zmienia kierunek. Jedzie przez Polskę (głównie stopem), przywołuje urywki wspomnień z różnych miejsc. Mówi, że coś mogło się zdarzyć w Legnicy, ale mogło to być równie dobrze w jakiejś wsi rok wcześniej lub później - miejsce i czas nie mają znaczenia, liczą się urywki wspomnień, z których tworzy „własną fantastyczną geografię”.

Słowacka dwusetka

Słowacka dwusetka to najlepsza mapa jaką narrator posiada. Ciekawi go jej rozpad i zniszczenie. Zabiera ją wszędzie. Mówi, że dopiero parę lat temu zaczął się dokładniej przyglądać mapom, bo chciał wiedzieć, co oglądają piloci samolotów podczas wojen i w co celuje artyleria. Zniszczenie mapy przywiodło mu na myśl zniszczenie i rozpad w ogóle.

Dalej rozpoczyna swoje urywane wspomnienia:

W Visem de Sus był trzeci dzień prawosławnej Wielkanocy, więc na ulice wyszły tłumy.

Za Mosei przy szosie siedziała czwórka starych wieśniaków.

Pierwszego dnia w Rumunii spadł na niego cały smutek kontynentu - wszędzie widział schyłek i nie mógł sobie wyobrazić odrodzenia.

Za Maramureszem mężczyzna wyjął z bagażnika dziecięcy motocykl, posadził na nim paroletniego chłopca i robił mu zdjęcia.

Narrator mówi, że teraz widzi, jak mało zapamiętał, że wszystko, co się stało, mogło dziać się w innym miejscu. Dalej stwierdza, że: „świat zużyje się i wytrze jak stara mapa od nadmiaru spojrzeń”.

Wspomina, jak wjeżdżali w okręg Ministra, gdzie rządziła Coca, która przygotowywała zasadzki na Mustafę Mukkermana, który przewoził ludzi przez granicę w chłodni. Coca dostawała informacje od Polaków.

Narrator, gdy przejechał na stronę węgierską, poczuł wyraźną zmianę: inny zapach, blask nieba. Rozmawiał z mężczyzną, który mówił, jak źle jest w kraju - narrator słuchał, bo „jest coś pięknego w tym, że odjeżdżamy tak daleko od domu, a tak niewiele się zmienia” (to jest ogólny sens całej książki - cała wschodnia Europa jest taka sama, Polska jest jak Węgry i Rumunia itd.)

Kolejne wspomnienia: Ministra nie daje mu spać, czyta historie różnych krajów, ale nigdy nie przyśnili mu się bohaterowie tych opowieści. Wspomina Morgeczankę, gdzie była ciasna zabudowa, wąski chodnik. Kobieta chlusnęła mydlinami na asfalt. Mężczyźni spierali się nad wózkiem odwróconym do góry kołami. Na drodze bawiły się dzieci. Narrator stwierdził, że tu wszystko należy do nich (ludzi) i nie miał pojęcia, że przestrzeń można tak jednoznacznie posiadać. Dalej, samotnie stała dziewczyna w czerwonej sukience.

Rasinari (w Rumunii)

Na początku rozdziału jest cytat, z którego wynika, że ludzie powinni trzymać się towarzystwa zwierząt.

Znów wspomnienia: Idzie stado krów. W Rasinari urodził się Emil Cioran (rumuński filozof, teoretyk). To on stwierdził o tych zwierzętach. Narrator przyjechał tu, odszukać jego rodzinną wieś. Swoje wspomnienia przeplata wspomnieniami Ciorana. Narrator mówi, że teraz w Rasinari jeździ tramwaj, że furmanki mają tablice rejestracyjne. Próbuje sobie wyobrazić życie Ciosana w tym miejscu. Narrator widzi, jak mężczyźni zrywają drewno (?) i dochodzi do wniosku, że od setek lat czynności i rzeczy się nie zmieniają. Dalej wspomina, jak jechał przez wieś Rozpucie, gdzie krowy szły drogą, a on nie mógł jechać.

Stwierdza, że dawno przestała obchodzić go przyszłość, pociągają go miejsca, które przypominają jakiś początek, „gdzie smutek ma siłę przeznaczenia”.

Przywołuje słowa Ciosana: „Mój kraj!”, po których stwierdza, że za wszelką cenę chciał być z nim związany, ale nie miał z czym.

Narrator przywołuje Polskę: „Beznadziejny smutek tęsknoty za tym, co nie bardzo było, za tym, co być nie mogło, i zasmarkany żal nad tym, co jest”.

Rasinari, według narratora, wygląda teraz tak, jakby ktoś spełnił jego marzenie i ostatnią wolę (jakakolwiek ona była).

Nasz bat'ko

Narrator zaczyna, że wszędzie tkwią zadry znaczeń, o które jego myśli się zaczepiają i musi wspominać. Przekroczyli granicę w Serecie, siedzieli w knajpie. Podjechało auto, żeby ich podwieźć, kierowca bez pytania wkładał bagaże, ale jak zobaczyli, że w aucie siedzą już stłoczeni faceci, to odmówili i zabrali bagaże - kierowcy było smutno. Pojechali z kimś innym. Narratorowi towarzyszyli M. (ona) oraz T. (on).

Na dworcu Gara Suceava Nord żaden pociąg nie jechał, taksówkarz zawiózł ich do hotelu i obiecał im pomóc. Rano zdobył dla nich bilety w ogromnej kolejce i kupił jedzenie, a zapłacili mu tylko za nabite kilometry. Potem jechali pociągiem.

Potem wspomina, jak chcieli odnaleźć grób Szeli (Bat'ko to Szela). Szukali na cmentarzach i pytali najstarszych ludzi we wsi. Wspomina jak rozmawiał w duchu z Szelą. Potem jechali do wsi Clit, by znaleźć ten grób, ale nie było śladu.

Narrator stwierdza, że „podczas podróży historia nieustannie zmienia się w legendę” i nie można niczego zapamiętać z pewnością. Na koniec rozmyślań o Szeli pisze, że wcieliło się w niego pragnienie gwałtownej odmiany własnego losu.

Opis podróży przez wschodnie Węgry na Ukrainę

Pojedynczy wagon to był cały pociąg. Narrator stwierdza, że węgierskie bilety kolejowe są piękne. W pociągu pili aszu z butelki. Do Nagykallo przyjechali, bo miał tu być szpital psychiatryczny, ale przed wejściem wariaci tylko stali i palili papierosy, a nastrój był sanatoryjny. 20 sierpnia był dzień św. Stefana i skakali spadochroniarze, sunęli łyżworolkowcy. Na niebie były fajerwerki. Pojechali tam też dlatego, bo najdłużej jechał tam pociąg. Nie mieli biletów, ale konduktor im pomógł i nawet otworzył im butelkę wina. W innej miejscowości mężczyzna pokazał im, gdzie jest stacja, a przed odjazdem pociągu wrócił i sprawdził, czy wsiedli. W Gonc facet tez im pomógł i pokazał knajpę, a potem zawiózł do hotelu. W Telkibanya odczuwało się potrzebę pozostania bez wyraźnego powodu, bo rzeczy i ludzie są tam na swoich miejscach. Pojechali stamtąd, bo nic tak nie szkodzi, jak nadzieja na trwałość pięknej utopii. W Gonc (droga powrotna) przed domami siedziały kobiety i oglądały upływ czasu.

Narrator mówi, że życie składa się z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć. Na ulicy potem pił korte z jakimś miejscowym wariatem.

Założeniem podroży było błądzić.

W Goncruszka chodniki były fioletowe od śliwek. W Szerencs na dworcu pachniało czekoladą. Wsiedli do autobusy, który podjechał i pojechali do Tokaju.

Podróż jest zdrowym narkotykiem. Geografia porządkuje przestrzeń, ale robi zamęt w głowie.

W Budapeszcie padało. Pojechali do innych miasteczek - kurorty bez ludzi są jak dekoracje. Gdy usłyszeli kilka osób, mówiących po polsku, stwierdzili, że ich podróż jest zbyt mało zagraniczna. Wędrowali szlakiem najtańszych wyrobów tytoniowych ,np. pomarańczowych papierosów.

W przewodniku wyczytał, że na przejściu z Węgier do Ukrainy jest korupcja, więc naszykował sobie kasę. Strażnik zabrał im paszporty, ale na dworcu znalazł ich i oddał, tłumacząc, że wziął ich paszporty, żeby je odprawić, bo nie chciał, żeby stali w kolejce. Znalazł też człowieka, który wymienił im pieniądze po dobrym kursie - narrator ujawnił głupotę stereotypów.

Baia Mare

Zobaczył je z dala, bo nie chciał wjeżdżać do centrum.

Narrator stwierdza, że „moja Europa jest pełna zwierząt”. Jak kiedyś zapytał kobietę po co jej tyle krów, to się dziwiła: „trzeba coś trzymać”. Stwierdził, że maszyny są jak zombie. Baia Mare kiedyś nazywało się Nagybanya.

Tara Seculior, Szekelyfold, Szeklerland (w Siedmiogrodzie - części Rumunii)

Zaczyna, że musiał podkleić plastrem swoją mapę. Widzi, jak mężczyźni pchają rowery. W Spring stanął, żeby napić się kawy. Pojechał do Rosi, żeby zobaczyć, gdzie mieszka pastor, który pisze książki i jest więziennym kapelanem. Potem był w Iacobeni, gdzie otoczyły go dzieciaki cygańskie. Kupił im w sklepie cukierki i oranżadę i zniknęły.

Kraj, w którym zaczęła się wojna (w Słowenii)

Chciał zobaczyć zachodni skraj słowiańskiej Europy. Był w Piranie. Obserwował otoczenie z kościoła św. Jerzego. Mówi, że dobrze jest przyjść do kraju, o którym się prawie nic nie wie, bo wtedy myśli cichną. Miasteczko było ciasne i wszyscy mogli wszystko widzieć - nie było intymności. Naprawdę przyjechał tu, żeby zobaczyć kraj od którego zaczęła się ostatnia wojna na Bałkanach. Trwała 10 dni i zginęło 66 osób.

Wspomina pewien katalog, w którym państwa zachodnie są opisane i mają stolice, a wschód to ciemna, nie podpisana przestrzeń. Jechał przez Słowenię i widział bunkry, w dolinach spoczywały tysiące ciał jeńców.

Komunizm był owocem długich zim i nudy.

Mówi, że małe kraje powinny być zwolnione z historii i chronione jak dzieciństwo. Przywołuje słowa Edvarda Kocbeka, że ich (Słoweńców) historia nie pokazuje żadnych wielkich namiętności i nie miała misji.

W Lublanie było lodowisko. Było tam żywo i ruchliwie. Gdy za Mariborem zatrzymała go policja, postanowił, że prześpi się już na Węgrzech - za karę dla Słowenii.

Shqiperia (Albania)

W Kroczy pod hotelem stali już ludzie. Zbierali się tam mężczyźni, bo nie mieli co ze sobą zrobić. Koło Patos na poboczach było mnóstwo wraków samochodów, które przypływały statkiem. Z Korfu płynął wodolotem. Potem zobaczył Sarandę.

Do Albanii powinni pojechać wszyscy. Opisywał, że ludzie handlowali tam walutą nielegalnie, że raki to nie alkohol, to obyczaj, że w autobusie rozdaje się foliówki, bo kobiety i dzieci wymiotują na krętych ścieżkach.

Narrator liczył bunkry za oknem autobusu, których jest w tym kraju baaaardzo dużo. Albania jest stara.

Gjirokaster to miasto z białego kamienia.

Albańczycy mówią, że są potrzebni Grecji, bo Grecy są leniwi i nie byłoby Grecji bez Albańczyków. Narrator próbował wyobrazić sobie kraj, z którego odejdą wszyscy ludzie.

Na plaży w Sarindzie ludzie odgarniali śmieci, żeby rozłożyć koc - narrator dziwi się temu syfowi. Wybrali się do Voskopoje, żeby zobaczyć, gdzie krzyżowały się szlaki karawan.

Albania to jest samotność. Jeden z mieszkańców stwierdził: „nie wiesz, co to znaczy być Albańczykiem w Europie”. Bo Albania miała tylko wrogów. W 1997 mieli kryzys, ale rząd ich okłamał i radził wpłacić pieniądze do banku - ludzie stracili wszystko. Tym, którzy nie stracili, oszukani ludzie zniszczyli, to co tamtym zostało. Tego dnia zginęło mnóstwo ludzi.

Mało kto zna nazwę Shqiperia, tzn „Albania” i znaczy tyle co `wymawiać, mówić'.

Moldova

Nikt nie przejeżdża tędy dla przyjemności. Opisuje mołdawskie banknoty. Jest tu dużo zabytków. Kupił sobie atlas o Mołdawii w Kiszyniowie. Taksówkarze dziwili się, że chciał jechać do Cahul, bo tam nic nie ma. Monotonia tej miejscowości przywodziła na myśl wieczność. Tam nie było gestów, a dużo czekania. Najgorszą rzeczą było to, że wymyślono własność.

Chciał pojechać do Comrat, do stolicy Gagauzji. Miasteczko jest słabo dostrzegalne. Jest w nim pomnik Lenina. Przed muzeum Gagauzji stoi pomnik bohaterów wojny afgańskiej.

W Baruci mieszkają sami Gagauzi. Szukali Eleny, którą poznali wcześniej. Ugościła ich w domu. W tym miejscu jest tylko jeden nowy budynek: protestantów. Pojechali do Kiszyniowa (stolica). Jest ona tylko większą wsią. Pojechali do Starej Orhei, która miała być, według narratora, obrazować jak na początku wyglądała Ziemia. W skale był wykuty klasztor. Mnich ich oprowadził.

Mowa teraz o Naddniestrze - nieformalne państwo, oddzieliło się od Mołdawii, ale nikt tego nie uznaje. Mołdawscy celnicy nic nie sprawdzają, bo przecież tu nie ma granicy, ale naddniestrzańscy wszystko kontrolują, tyle że nie mogą nic wbić do paszportu, bo nikt tego nie uznaje. Ich przepustka to kartka z napisem: „jeden samochód, cztery osoby i kamera”. Oderwali się w 1992. Nic tam nie było. Tiraspol - stolica - przypominał jedynie jakieś peryferia. Nie było tam dokąd pójść. Granice państwa wyznaczono granicami sowchozów i kołchozów. Kraj przypominał miejscami dekorację do jakiegoś filmu. Walerij, który ich tam zawiózł, zaprowadził ich do swojej rodziny w Grigoriopolu, gdzie bardzo ich ugościli. Pojechali do Soroca spotkać Cyganów. Wracali autobusem. Zatrzymywał ich patrol, a kierowca każdemu płacił i jechali dalej.

Prom do Gałacza

„Przestrzeń to wieczna teraźniejszość” - mówi autor. Rozmawia zimą przez telefon ze znajomą mieszkanką Bukaresztu i przypomina mu się jak był tam latem. Próbuje wyobrazić sobie Bukareszt zimą, ale mu nie idzie. Mówi, że nie ma wyobraźni i dlatego jeździ. Powinien odwiedzać te miejsca w każdą inną porę roku.

Wspomina drogę promem do Gałacza, na którym jest mercedes, wieprz itp. „To była moja Rumunia - to chwilowe braterstwo mercedesa, złota, świńskiego smrodu i tragicznego industrialu”. Nie daje mu spać pragnienie, by dowiedzieć się jaki jest los tych wszystkich ludzi i obrazów, z którymi się zetknął i które wspomina. Pamięć jest uwolniona od logiki, może poruszać się w przód i w tył. Wspomina jak jechał koło Tasca, kierowca pędził, wyprzedzał pod górkę, a on się bał. Przywołuje urywki wspomnień, pokazuje jak są ulotne i jak mogą się ze sobą łączyć i mieszać.

Namiot rozbity w nowym miejscu

Rozmyśla o przejściu w Hidasnemeti, gdzie byli przed sylwestrem. Przypomina sobie różne miejscowości. Próbuje przypomnieć sobie, co było kiedy. Wspomina Satoraljaujhely. Był tam 4 lata temu. Teraz patrzy na deszcz. Satoraljaujhely znaczy „namiot rozbity w nowym miejscu”.

Delta

Od przyjazdu śni mu się woda. Że wszystkie miejsca, które odwiedził są snem i to z wody. Nie dałby dziś głowy, że jego pamięć odtwarza rzeczy, które tam istnieją. Dowodem, że to istnieje są banknoty, bilet z wodolotu.

Pierwszy raz pojawia się nazwa Babadag: „Pierwszy w życiu minaret zobaczyłem w Babadag”. Jechał do Tulczy autobusem obsługiwanym przez dwie osoby. W czasie tej drogi zatrzymali się z Babadag na 5 minut. Porównywał okolicę z rzekami do dłoni i palców. Tulcza to był nadgarstek.

Wspomina podróż wodolotem. Był w Sulinie. Robiło się tam targowisko. Popłynął do Sintu Gheorghe płytkimi kanałami. Wieczorem miejscowość ożywała. Ludzie ciągnęli do knajpy, do światła. Było tam tylko 1 auto - wrak furgonetki. Na środku śmietnika stał krzyż. Wydostać się stąd można było tylko promem. Wszedł i wykąpał się w morzu.

Jadąc do Babadag

Narrator mówi, że wszystko, co do tej pory napisał zaczęło się od fotografii (pokazana w książce). Przedstawia ona niewidomego człowieka, grającego na skrzypcach, obok stoi chłopiec, który go prowadzi (potem dowie się, że to jego syn), w tle na drodze stoi małe dziecko, które patrzy poza kadr. Na drodze widać ślad żelaznego koła wozu, jest sucho. Przestrzeń tego zdjęcia go hipnotyzuje, dlatego podróżuje, by dotrzeć do jego wnętrza.

W paszporcie ma 167 stempli przez 7 lat + te, których mu leniwi nie wbili, czyli ok. 200 w sumie. Mówi, że tyle stempli, a jak wyjeżdżał głupi, tak głupi wraca. Wszędzie, gdzie jedzie, szuka Cyganów, których lubi. Przypomina o swoim zamiłowaniu do rozpadu. Mówi, że pewnie z Cyganami jest jakoś spokrewniony.

Nie potrafi myśleć o tym, co będzie, nie przypominając sobie tego, co było. Dobrze jest według niego żyć w krainach nieoczywistych, ponieważ ich granice zawierają w sobie więcej przestrzeni. On nie potrzebuje zmian. Kiedyś był przy granicy z Rumunią i wyobrażał ją sobie. Rok później do niej pojechał, ale teraz i tak Rumunia to dla niego te wcześniejsze wyobrażenia, a nie rzeczywisty kraj. Mówi, że trzeba pojechać do Erind, żeby coś zrozumieć.

Pisze, że jest 11 stycznia i zdaje sobie sprawę, że ludzie, o których tu pisze skopaliby mu dupę, gdyby to przeczytali. Ale wie, że to raczej nie jest możliwe, żeby przeczytali.

Ma strach przed tym, że gdy kiedyś wróci do tych wszystkich miejsc, to nic tam nie zastanie. Fascynuje go rozpad. Opowiada o miejscowościach, żeby te miejsca istniały, nie rozpadły się. Mówi jednak, że świat jest teraźniejszością i ma gdzieś opowieść. (Ujawnia, że ma 40 parę lat).

Potem pisze, że lubi węgierskie banknoty. Ulubiony to 50 słoweńskich tolarów, na którym jest Jurij Vega, a na rewersie jest „niebieskość”. Wypuszczony został z okazji zaćmienia słońca w 1999 r. Wyciąga z puszki wszystkie zebrane pieniądze, gdy ma chandrę.

Wspomina jak za Satu Mare zobaczyli cygański tabor. Potem przywołuje inne wspomnienia.

Mówi o tym zdjęciu, które go zainspirowało. Zrobił je Andre Kertesz 19.06.1921. Z jego powodu pojechał do Abony, ale nic tam nie znalazł. Kupił album Kertesza, z którego dowiedział się o synu. Zaczął wyobrażać sobie ich życie.

Pisze, że jego Węgry są w Abony. Znów przywołuje wspomnienia z różnych miejsc, np. o krowim gównie na ulicy, albo kobietę na ośle. Znów zaczyna o rozpadzie. I znów wspomnienia. Mówi, że jak jedzie sobie zadupiem i nagle przed nim wyrasta wielkie miasto, to chce je omijać i woli nadrobić drogi, bo nie chce oglądać jak ludzie zasłaniają sobie miejsca skąd przyszli. Przywołuje słowa Danilo Kisza: „podróżować znaczy żyć”.

Narrator podróżuje, by coś ustalić na własną rękę, zdany na przypadek, bez planu. „Miejsca zużywają się od obecności” - twierdzi. Zawsze wypatruje Cyganów, którzy są ruchliwi w monotonnym pejzażu. Europa bez granic to jest cygański sen, spełnienie ich marzeń, bo twierdzą, że państwo nie jest dobre, dlatego nie mają swojego. Narrator mówi, że powinien zrobić encyklopedię tych wszystkich zdarzeń i miejsc i napisać historię cygańskiej wieczności.

„Tak, moją obsesją są Cyganie, pustka pogranicza oraz rzeczne promy we wschodnich Węgrzech”.

Znów Babadag - tak jak 2 lata temu, autobus zatrzymuje się na postój. Jechał z Tulczy do Konstancji. Nic się nie zmieniło, tylko banknoty były z plastiku. Potem jechał na północny wschód: Crasna, Husi.

W Husi urodził się Cornelius Zelea Codreanu. Uważał się za najbardziej rumuńskiego Rumuna. Przynosił dobra nowinę o tym, że nic się nie zmieni. Przeszłość nigdy nie zmieni się w przyszłość, bo miała być tylko trwaniem. Kto spędził młodość w Husi może nie wierzyć w przyszłość. Według Codreana świat dzielił się na Rumunię i resztę i tylko Rumunia miała wartość. Nędza jednak zmusiła Codreana do handlu, na sali sądowej zabił prefekta policji i oddał się w ręce glin, parodiując chrześcijańską samoofiarę. W Husi wierzy się, że przyszłość to gwałt który zadaje się teraźniejszości.

„Drobnoustroje, grawitacja i wilgoć - to są składniki bytu mojej części kontynentu” - mówi autor. Lubi ten bałkański burdel. Serce jego Europy bije w Sokołowie i w Husi. Najbardziej nie bije w Krakowie. Jego osobista pamięć nie jest gorsza od pamięci pokolenia i narodu.

Sięga po skrzynkę ze zdjęciami. Pamięta miejsca, nie pamięta dat. Na fotkach nie ma ludzi, co najwyżej zwierzęta. Nic tam prawie nie ma. Gdy wyobraża sobie jakieś miejsce i potem tam jedzie, zawsze wychodzi na idiotę, a rzeczywistość wygrywa. Przyszłość nie istnieje dopóki nie minie.

Omawia węgierską fotografię z 1919, gdzie pokazana jest egzekucja chłopaka na szubienicy. Skazany jest spokojny, kaci ruchliwi.

Wspomina, jak wczasowicze z Ankaru wybudowali sobie coś na kształt wsi. Przypomina sobie grób Ceausescu - jest na nim i krzyż i gwiazda komunistów.

Mówi, że zawsze chciał coś napisać o Wozakach. (?)

Znów wspomnienia.

Są takie miejsca, gdzie ma się poczucie ze to koniec i można już tylko wracać. Czasami wyobraża sobie mapę miejsc, do których chciałby powrócić i nic na niej prawie nie ma.

Parę dni temu jechał do Krakowa. W Piotrkowie Trybunalskim widział tory, którymi nikt już nie jeździ. W Uszczynie uchowała się budowla, która miała być stylizowana na gotyk. Rozmyśla o tym, że wiele fasad jest zrobionych tak, żeby pokazać, że jest inaczej niż na co dzień. Dlatego SA tak ozdobne, stylizowane i odświętne.

Pojechał do Solca, bo zobaczył gdzieś fotografię starego kina. Był to kandydat na stolice jego kontynentu. Kino wyglądało tak, jak na fotografii, a może było jeszcze bardziej martwe. (Fotografia w moim wydaniu była umieszczona na czwartej stronie okładki).

Na koniec wspomina przejście w Koniecznej, gdy wracał do Polski. Mówi, że wcale nie czuł jakby skądkolwiek wracał. Wniosek - cała Europa jest taka sama.



Wyszukiwarka