Światełko na końcu tunelu, Fan Fiction, Beyblade


Światełko na końcu tunelu

Twarz Raya była coraz bliżej, niebezpiecznie blisko. Kaiowi zrobiło się gorąco, gdy wpatrzył się w te przenikliwe złote oczy. Poczuł dziwną sensację w okolicach żołądka, zadrżał delikatnie. Ray... Tak blisko, że czuł jego oddech na swojej skórze, czuł go całym sobą. Ciepłe wargi Raya zetknęły się z jego własnymi. Odwzajemnił pocałunek...

***

Kai obudził się drżąc. Ten sen prześladował go od jakiegoś czasu, zawsze kończąc się w tym samym momencie, wtedy, kiedy było mu tak dobrze... Po obudzeniu czuł przyspieszone bicie serca, jakby to powracało. W umyśle Kaia Hiwatari ta sytuacja wracała co noc, z taką samą siłą i z taką samą mocą wyrazu.
Chłopak podniósł się i usiadł na łóżku.
"Zapomnieć, muszę zapomnieć"- pomyślał.
-To nie wróci - powiedział sam do siebie. - To koniec, Kaiu Hiwatari. Sam go odrzuciłeś, więc sam teraz to przecierp.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku chłopaka. Szybko ją otarł i gwałtownie wstał z łóżka.
-Nie będę płakał, nie będę się rozczulał - rzekł z wyrzutem. - Od tego są dziewczyny.
Wciągnął na siebie ubranie i poszedł do łazienki zrobić porządek z włosami. Po krótkotrwałej kłótni z grzebieniem doszedł do mało budującego wniosku, iż jego włosy stoją na wszystkie strony i nic tego nie zmieni. Pomyślał, jaki problem musi mieć Ray z tą swoją szopą.
-Nie! Znowu on! - wrzasnął Kai, uderzając w swoje odbicie w lustrze. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
-O, cholera - zaklął pod nosem chłopak. - Już trzeci raz w tym miesiącu. Władze hotelowe nigdy mi tego nie wybaczą, a ja się nigdy nie wypłacę.
Posprzątał szybko potłuczone kawałki lustra, kalecząc się przy tym jak zwykle. Rzucając soczyste przekleństwa, opatrzył zraniony palec. Przypomniał sobie scenę, jak kiedyś w ten sam sposób opatrywał rękę Raya.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Przeszedł do pokoju i odebrał.
-Nie ma mnie w domu - mruknął.
-Bo jesteś w hotelu, Kai - odezwał się wesoły głos Tysona.
-Witaj, panie Jestem-Najlepszy-Na-Świecie - burknął Kai. - Cóż ci się stało z mózgiem, że dzwonisz do mnie o tak wczesnej porze? Ach tak, przecież ty nie masz mózgu, zapomniałem.
-Cicho być, panie Wiem-Wszystko-Najlepiej-I-Nienawidzę-Całego-Świata - odparował Tyson. - Co powiesz na małą pizzę na mieście?
-Byle nie w twoim towarzystwie, oszołomie. Ktoś mógłby mnie uznać za pedała.
-Ależ ty jesteś miły, sympatyczny i kulturalny - odpowiedział Tyson. - Za to cię właśnie lubię.
-Ja ciebie nie. Czy masz jeszcze jakąś sprawę?
-Tak. Widzimy się dzisiaj w pizzerii Recci. To tyle... pedale.
Stuk. Tyson swoim zwyczajem rzucił słuchawką zamiast odłożyć ją po ludzku.
-Debil - mruknął Kai i mimochodem zabrał się do porządkowania pokoju przed wyjściem. Musiał jeszcze załatwić sprawę rozbitego lustra.

***

-Raaaaaaaay!!! Wstawaj!!!
Ray przewrócił się na drugi bok i nakrył głowę poduszką.
-RAAAAAAY!!!
Głos Tysona dźwięczał jeszcze mocniej niż zwykle. Ray skulił się i obiecał sobie, że nie będzie reagował na te wrzaski. Spał dalej snem sprawiedliwego. Nagle poczuł, że jakiś spory ciężar ląduje na jego żołądku.
-Mówiłem, żebyś wstał - zawołał wesoło Tyson. - Ładnie to tak spać?
-Ładnie to tak skakać po ludziach? - odparł Ray zrzucając z siebie Tysona. - Nie wiem, czy pamiętasz, ale wczoraj... eee... dzisiaj położyłem się o 3.
-Nikt ci nie kazał łazić na dyskotekę, kolego - odpowiedział urażonym tonem Tyson. - Jakbyś siedział w domu, to byłbyś wyspany.
-No dobrze, już dobrze...
Ray sięgnął po zegarek. 8 rano. 5 godzin snu. Ziewnął.
-Po co mnie budzisz? - zapytał Tysona.
-Dzwoniłem do Kaia. Zdecydowaliśmy z Maxem, że zabieramy go dzisiaj na tę naszą pizzę.
-Zdecydowaliście?- zapytał z ironią w głosie Ray. - Mnie się, jak zwykle, nikt nie pyta o zdanie. Wszyscy decydują, tylko ja nie. Skoro więc zdecydowaliście, że zabieracie Kaia, ja decyduję, że zabieram Mariah.
Tyson westchnął i doszedł do wniosku, że lepiej nie wkurzać niewyspanego Raya. Mógł być niebezpieczny dla społeczeństwa, a tego nikt by nie chciał.
-Głowa mnie boli - mruknął Ray, który nareszcie doszedł do wniosku, dlaczego jest poirytowany. Po prostu bolała go głowa.
-Widzę, że się świetnie wczoraj bawiłeś - powiedział złośliwie Tyson. - Ile wypiłeś, przyznaj się.
-A ty to kto? Ksiądz spowiednik?
-Nie. Twój kumpel spragniony informacji.
-No więc przyjmij do wiadomości informację, że nie będę ci się zwierzał z ilości wypitego alkoholu. Głównie dlatego, że sam nie pamiętam. Wiem tylko, że Mariah odholowała mnie do domu.
-Sam byś nie doszedł? - zapytał Tyson.
-Chyba tylko na izbę wytrzeźwień.
Ray wstał i przeciągnął się. Nie miał ochoty na pizzę.

***

Pizzeria "Recci". Ray i Mariah publicznie okazują sobie uczucie. Max i Tyson udają, że nie widzą owego publicznego okazywania sobie uczucia. Kai się spóźnia.
-Chyba zegarek mu się zepsuł - powiedział ponuro Max.
-Wierzysz w to, że on w ogóle ma jakiś zegarek???- zaśmiał się Tyson.
Wtem do pizzerii wszedł Kai, jak zwykle ponury i jak zwykle z zabandażowaną ręką. Podszedł do stolika, gdzie siedzieli jego przyjaciele. Ray i Mariah przestali okazywać sobie uczucie.
-Sorry za spóźnienie - powiedział Kai. - Lustro.
-Znowu? - zapytał poirytowany Max. - To już...
-Trzeci raz w tym miesiącu, wiem - dokończył Kai.
-Weź pod uwagę to, że dziś jest 12 dzień miesiąca - powiedział Tyson. - Tłuczesz jedno lustro na 4 dni.
-Może zamówmy pizzę - powiedziała Mariah.- Chyba trochę zgłodniałam.
-Ja tą co zwykle - mruknął Tyson.
-Ja tą co Tyson - powiedział Max.
-Mnie zamów jaką chcesz - powiedział Ray. - Wszystko mi jedno.
-Wegetariańską - powiedział Kai.
-Odchudzasz się? - zapytał Tyson.
-Spadaj- burknął Kai.
Mariah poszła zamówić pizze (czy ktoś wie, jaką liczbę mnogą ma słowo "pizza"?).
-Co u ciebie, Kai?- spytał Max. - Oprócz lustra, oczywiście.
-Nic ciekawego. Zalegam z opłatami za hotel i tyle.-Mówiłem, żebyś zamieszkał u mnie -powiedział Tyson. - Ray i Max tak zrobili i wcale tego nie żałują. Co nie, Ray?
-Yhm - mruknął Ray niechętnie, patrząc w sufit.
-Jeszcze się nie obudził po imprezie - szepnął do Kaia Tyson. - Mariah musiała go odholować, bo inaczej trafiłby na izbę wytrzeźwień.
"Ray? Pije?"- zadziwił się Kai, ale nie wypowiedział tego głośno.
-Powoli zaczyna mnie wkurzać, że wraca tak późno albo w ogóle nie wraca - dodał Tyson. - Pewnie zamieszkuje u Mariah, hehehe.
-Słyszałem to, Tyson - powiedział Ray spokojnym tonem. - Nie zamieszkuję u Mariah.
-To gdzie? - zapytał Kai. - Na izbie wytrzeźwień?
Max i Tyson wybuchli śmiechem, a Ray zrobił obrażoną minę. Wtedy wróciła Mariah, której udało się przebić przez kolejkę i zamówić pizzę.
-Tyson... - zaczął Kai. - Można na ciebie liczyć?
-A o co chodzi?
-No bo... tego... Ja NIE MAM kasy na tą pizzę... Jestem kompletnym bankrutem.
Wszystkich zatkało. Kai i takie wyznania? Chyba, że naprawdę cierpiał na wyjątkowy brak forsy. W końcu ciągle opłacał lustro.
-No dobra - powiedział w końcu Tyson. - Ale mogłeś mnie wcześniej uprzedzić, że zbiedniałeś. Pożyczyłbym ci forsy. Jak ty ten hotel opłacasz?
-Dorywcza robota - powiedział z uśmiechem Kai. - Trenuję małych, podle bogatych gnojków. Ich kieszonkowe zasila konto hotelu. Mogę spokojnie utrzymać się na porządnych warunkach. Nawet lustro mogę tłuc.
-A na pizzę to cię już nie stać? - zapytała Mariah. - Więc po co w ogóle przyszedłeś?
-Mariah - powiedział spokojnie Ray. - Przestań.
Kai zachował spokój, chociaż miał ochotę coś stłuc. Zdrowy rozsądek jednak nie pozwolił mu na to. Nie stać go było na tłuczenie czegokolwiek.
-Zaraz wrócę - mruknął i ruszył w stronę łazienki.
-To nie było miłe - powiedział Ray. - Zachowałaś się okropnie, Mariah.
-To on jest chamem z natury. Czasem powinno mu się utrzeć nosa.
-Spokój, bez nerwów - powiedział Tyson. - Kai jest chamski i mu się należy. I sam jest sobie winny, że go na nic nie stać. Nikt mu nie każe mieszkać w czterogwiazdkowym hotelu.
-Ale chyba nie powinniśmy mu tego wytykać, co? - zirytował się Ray. - To nie nasza sprawa.
-To nasza sprawa, bo to nasz przyjaciel - powiedział Max. - Lepiej zastanówmy się, jak mu pomóc.

***

Kai stał zdenerwowany w toalecie. Wpatrywał się w napis "Dla palących".
"Teraz nawet toalety dzieli się na te dla palących i na te dla niepalących" pomyślał. "No i dobrze. Może wreszcie będzie coś legalnego".
Kai wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni. Rzadko ją wyciągał, tylko wtedy, gdy ktoś naprawdę go wkurzył. Z innej kieszeni wyciągnął zapalniczkę. Z nerwów nie mógł nawet zapalić. W końcu Kai mógł się zaciągnąć. Uspokoiło go to trochę. Uśmiechnął się pod nosem.
-I tak to jest nielegalne, Kaiu Hiwatari - powiedział sam do siebie. - Jesteś nieletni. Nawet w toalecie dla palących.
Kai zgasił papierosa i wrzucił go do kosza.
-Nigdy więcej - powiedział, ale papierosy i zapalniczkę schował do kieszeni. Z przyzwyczajenia.
-Nigdy więcej - powtórzył i wyszedł z łazienki.

***

Gdy Kai usiadł przy stole, zapadła chwilowa cisza. W końcu Tyson zaczął gadać jak najęty o niczym. Max włączył się i gadał równie bez sensu. Ray co chwilę dorzucał jakieś uwagi. Kai milczał jak zaklęty. Wymuszoną konwersację przerwała kelnerka, przynosząc pizzę. Zjedli w milczeniu, tylko Tyson usiłował rozruszać trochę towarzystwo. Kai zaraz po spożyciu posiłku pożegnał się i wyszedł.
-Chyba się obraził - powiedziała Mariah.
-Wcale mu się nie dziwię - mruknął Max.
Ray rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie za Kaiem. Nie odwrócił się. A przynajmniej Ray tego nie zauważył.

***

Kai wychodząc jeszcze rzucił ostatnie spojrzenie. Ray na niego nie patrzył. Kai zdenerwował się sam na siebie. Odszedł bardzo szybko. Chciał jak najszybciej znaleźć się w hotelu. Chciał być sam. Nawet nie zorientował się, kiedy znalazł się na właściwej ulicy. O mały włos nie ominął hotelu. Z zamyślenia wywołał go głos pracownicy hotelu.
-Panie Hiwatari!
Kai odwrócił się. Popatrzył na dziewczynę. W ciągu swojego długiego pobytu w hotelu zdążył ją polubić. Zawsze, gdy stłukł lustro, wstawiała się za nim.
-Nie mów do mnie per "pan" - zirytował się chłopak. - Miało być na ty.
-Przepraszam - dziewczyna zarumieniła się. - Wracasz już do hotelu?
-Tak - odparł krótko Kai. - Chyba stłukę jeszcze jedno lustro.
-Mnie to nie bawi, Kai.
-Ale muszę się jakoś wyżyć, Tomoko. Nie da rady inaczej.
Kai ominął dziewczynę i wszedł do hotelu, a Tomoko za nim. Chciała jeszcze porozmawiać, ale on odszedł bardzo szybko. Chciał być sam w swoim pokoju.

***

Kai wszedł do łazienki. Był zdenerwowany. Dzisiaj wszystko go wkurzało. Nawet on sam. Sięgnął po papierosy.
-Nie - powiedział sam do siebie. - Nigdy więcej. Nie wolno ci.
Spojrzał w znienawidzone lustro.
-Jak ty wyglądasz... Nie wiem, czy ty to wiesz, Kaiu Hiwatari, ale kiepsko z tobą. Może Tyson i Max tego nie widzą, ale to nic nie znaczy. Tomoko zauważyła. Schudłeś. Nawet bardzo. Ciekawe dlaczego, nie? Czy to JEGO wina czy twoja własna? ON wygląda dobrze. Wesoły, radosny. Izba wytrzeźwień. A ty? Ciebie czeka chyba tylko kryminał. Albo zakład psychiatryczny. Masz niezłe schizy, wiesz? Gadasz sam do swojego odbicia w lustrze. Kolejne lustro, bo ciągle je tłuczesz. Jesteś do niczego... No dobra, przesadziłem. Nadal potrafisz grać. Potrafisz nauczyć, jak grać. Masz chyba jakieś zalety, co? Tylko sam sobie komplikujesz życie. Nie cierpię cię, szczerze mówiąc. Jesteś skończonym debilem. W ogóle jesteś skończony.
Zadzwonił telefon.

***

Kiedy wrócili do domu, Ray zastanawiał się jeszcze bardzo długo. To przecież takie proste. Wystarczy podnieść słuchawkę i wykręcić numer. Potem trzeba powiedzieć "cześć". To przecież banalne. Tylko… co dalej?
Ray wstał. Nie może być tchórzem. Musi z NIM porozmawiać. Bo coś się z NIM dzieje. Źle wygląda. Schudł.
Podszedł do telefonu. Podniósł słuchawkę. Wykręcił numer. Nie powiedział "cześć".
-Słucham? Kto mówi?
Ray milczał.
-Słuchaj, oszołomie, kimkolwiek jesteś, nie wkurzaj mnie. I tak mnie dzisiaj wnerwiono.
Ray milczał.
-No gadaj, albo odłożę słuchawkę.
-Kai... - wydusił w końcu Ray. - To ja...
-???
-To ja, Ray...
-...
-Czy mógłbyś się dzisiaj ze mną zobaczyć?
-Czy to aż takie ważne?
-Chyba musimy porozmawiać.
-Taaak???
-Proszę... To dla mnie ważne...
-No dobra... Gdzie i kiedy?
-Spotkajmy się pod tą pizzerią. Za jakieś pół godziny.
-Mogę się spóźnić.
-Wiem. Ty się zawsze spóźniasz.
-Wcale nie zawsze. Tylko ostatnio.
-...
-Nie bój się, przyjdę. Ale nie mam za wiele czasu.
Stuk. Kai odłożył słuchawkę. Rozmowa skończona. Ray zaczął się zbierać do wyjścia.

***

-Wychodzisz?
Ray odwrócił się. Tyson patrzył na niego zdziwionym wzrokiem.
-Dlaczego? Robi się późno.
-Jakie późno? Szóstej nie ma.
-Ale patrząc na ciebie, nie sądzę, żebyś szedł na imprezę, a na miasto wychodzisz zazwyczaj wcześniej. Idziesz do Mariah?
-T-tak - zająknął się Ray. - Tak.
-Yhm.
Tyson zniknął z pola widzenia. Ray mógł spokojnie wyjść. Nie chciał się spóźnić. Nie on jest od spóźniania się.

***

Kai wyszedł z hotelu trochę za późno. Małe były szanse, żeby doszedł na czas.
-Wychodzisz, Kai?
-T-tak - powiedział Kai. - Czy coś się stało, Tomoko?
-Nie, ale ty rzadko w ogóle wychodzisz - odparla dziewczyna świdrując go spojrzeniem swych wielkich, piwnych oczu.
-Muszę - powiedział Kai. - Jestem już i tak spóźniony. Do zobaczenia.
Kai wyszedł. Tomoko jeszcze chwilę odprowadzała go wzrokiem.

***

-Spóźniłeś się.
-Zazwyczaj tak jest.
Cisza. Okropne milczenie.
-Chodźmy gdzieś, gdzie jest mniej ludzi. Chcę spokojnie pogadać.
-Czyżbyś nie lubił ludzi, Ray?
-To chyba twoja cecha.
-Nie irytuj mnie. Chodźmy pod mój hotel, tam jest dość spokojnie.
Szli w milczeniu. Okropnym, męczącym milczeniu. W końcu doszli do małej, zakurzonej uliczki. Pustej.
-Co chcesz ode mnie? - zapytał burkliwym tonem Kai.
-P-pogadać, jeśli można- powiedział cicho Ray, speszony wypowiedzią Kaia. - To wszystko... było... coś było nie tak... nie wyjaśniliśmy sobie... do końca... pewnych...eee... spraw...
-Czyżby dla ciebie to nie było jasne? Bo dla mnie jest.
-Ty kazałeś zapomnieć. Ja wybrałem Mariah. Ale nie potrafię tak dłużej, bo nie jestem w porządku. Ty też nie.
-W porządku? Przecież wszystko jest jasne. Jak słońce.
-To dlaczego najpierw... dawałeś... jakąś nadzieję... a potem... potem tak po prostu... jakby to nie miało najmniejszego znaczenia...
-To już nie mój problem. Pociesz się w ramionach Mariah - powiedział mocno zdenerwowany Kai. - Przecież to bardzo fajna i miła dziewczyna, nie?
-Kai!
-Przecież nic nie mówię. Nic mnie ona nie obchodzi. Ty też nie. Oboje jesteście siebie warci. Chociaż nie… Ona jest niezła [censored].
-Jak możesz tak o niej mówić! Jesteś podły!
-Bez nerwów - powiedział Kai. - Spokojnie.
Kai był wściekły. Bardzo wściekły. Miał na to tylko jeden sposób. Odwrócił się do Raya plecami i wyjął coś z kieszeni. Zapalił. Znowu.
Ray przez chwilę na niego nie patrzył. Był zły. Kai obraził jego przyjaciółkę. Przyjaciółkę? A nie dziewczynę? Ray sam się nad tym zastanowił. Spojrzał na Kaia. Zauważył papieros w ręku. Nie namyślając się długo złapał Kaia za rękę. Z zaskoczenia chłopakowi papieros wypadł z ręki.
-Ty... ty palisz? - zapytał przerażony Ray. Łzy z niewiadomych powodów zaczęły mu się kręcić w oczach.
-Jak widać na załączonym obrazku.
Ray przysunął się bliżej Kaia.
-Nie rób tego... To przecież... To nałóg...
Kai popatrzył na niego. Nie przeszkadzała mu ta bliskość, wręcz przeciwnie. Zapomniał o nieszczęsnym papierosie.
-Nie będę - powiedział. Tak jakby wbrew sobie. Tak jakby coś mu kazało. Patrzył w złote oczy przyjaciela. Takie proszące… Kręciły się w nich łzy.
-Ale ty mi też coś obiecaj - szepnął. - Nie pij tyle.
Ray chciał się zbliżyć.
-I obiecaj mi coś jeszcze - powiedział, tym razem oschle, Kai. - Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj.
Wyrwał swoją rękę z uścisku Raya. Odszedł w ciemną uliczkę.
Ray został sam. Postanowił, że odwiedzi Mariah.

***

Kai szedł sam. Zły. Przestraszony. Bał się, że to wróci. A tego na pewno nie chciał.
-Cześć, Hiwatari - odezwał się znajomy głos.
Niedaleko stała znajoma uliczna banda. Widział ich parę razy. Rozpoznawali go. Nie wiedział, jak się nazywają. Nic o nich nie wiedział. Ale byli nieszkodliwi. Przynajmniej dla niego.
-Masz ognia? - zapytał szef bandy.
Kai rzucił mu bez słowa zapalniczkę. Tamten zapalił papierosa i oddał Kaiowi jego własność.
-Zapalisz? - zapytał.
-Nie - zachrypiał Kai nieswoim głosem. - Nigdy więcej.
Hotel był już niedaleko.

***

Ray poszedł do hotelu, w którym mieszkała Mariah. Uśmiechnął się pod nosem. Dziewczyna odłożyła na ten wyjazd wszystkie oszczędności. Chciała być w Japonii. Tam gdzie Ray. Zwariowana. Naprawdę.
W recepcji zapytał, czy w pokoju 311 jest jego lokatorka.
-Nie, proszę pana. Źle się czuła. Jest u lekarza. Niedługo wróci.
-Szkoda.
Ray wyszedł. Obiecał sobie, że tego tak nie zostawi. Jutro zobaczy się z Kaiem. Sprawa Mariah już go nie poruszała.

***

Następnego dnia przed południem Ray udał się do hotelu, w którym mieszkał Kai. Zadzwonił dzwonkiem do recepcji, ale nikt nie przyszedł. Dopiero po chwili do hotelowego holu weszła drobna brunetka w dżinsach i czarnej bluzce na ramiączkach. Nie wyglądała na pracownicę hotelu.
-Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała z uśmiechem. Nie była jakoś szczególnie ładna. Przeciętna. Ale miała ładny uśmiech.
-E... Szukam Kaia Hiwatari - powiedział Ray. - Czy on...
-Właśnie wyszedł, jakieś pięć minut temu - odparła dziewczyna. - Idę do niego, bo nie zjadł żadnego śniadania... Jak zwykle.
Ray zauważył paczuszkę w rękach czarnowłosej.
-Wiesz, gdzie jest? - zapytał.
-Tak, oczywiście - uśmiechnęła się dziewczyna. - Na boisku obok hotelu. Uczy dzieciaki gry w Beyblade.
-Mogę tam iść z tobą? - zapytał Ray. W kieszeni spodni wyczuł Drigera.
-W porządku. Jestem Tomoko. Pracuję tutaj, ale mam na drugą zmianę.
-Rei Kon. Jestem przyjacielem Kaia.
Tomoko uśmiechnęła się po raz kolejny. Poprowadziła Raya ze sobą.

***

-Hej, Kai, pokaż mi to jeszcze raz - zawołał jakiś dzieciak. - Nie mogę się tego nauczyć.
Kai z anielską cierpliwością (???) wytłumaczył małemu, jak należy poprawnie wprawiać dysk w ruch. W końcu za to dostawał pieniądze. Nie cierpiał pracy z dziećmi, ale lepsze to, niż nic.
-Hiwatari! Znowu bawisz dzieci??? - zawołał jakiś głos. Tokiya.
-Spadaj, debilu - odparł Kai. - Pracuję.
-Ale się niepedagogicznie wyrażasz - powiedział inny głos. Też znajomy.
-Ray? - Kai odwrócił się na pięcie.
-We własnej osobie. I w towarzystwie twojej uroczej przyjaciółki.
-Hej, Hiwatari! Podrywasz znowu Tomoko?
-Odczep się, Tokiya - zawołała dziewczyna. - Ale jesteś upierdliwy.
-Kaaaaai!!! Miałeś nas uczyć! - wrzasnął któryś dzieciak. - A ty znowu gadasz z Tomoko!!!
-No dobra... - powiedział Kai. - Już biorę się do roboty.
-Poczekaj... - powiedział Ray. - Zjedz śniadanie. Ja się zajmę tymi dziećmi.
Kai stał zdziwiony. Automatycznie sięgnął po kanapkę podaną mu przez Tomoko i obserwował Raya.
-No dzieciaki - zaczął Ray. - Mam na imię Ray i potrenuję was trochę, aż Kai zje swoje śniadanie. Chyba nie może być głodny, co? Bierzemy się do roboty.
Dzieci ochoczo rzuciły się do nauki.
-Ma podejście od dzieci - powiedziała Tomoko.
-Bo to przyjaciel Tysona... - mruknął Kai. - Zresztą sam jest jak dziecko.
-Długo się znacie?
-Parę lat.
-Jesteście przyjaciółmi.
-To pytanie czy stwierdzenie?
-Stwierdzenie.
-Chyba nie do końca zgodne z prawdą. Gramy... Graliśmy w jednej drużynie. Bladebreakers.
Kai dokończył kanapki i włączył się do treningu. Tomoko patrzyła i uśmiechał się.
***
Popołudniu Kai udał się do swojego pokoju, a Ray poszedł za nim.
-Chyba nie lubisz dzieci - powiedział.
-A ty? - odparł pytaniem Kai.
-Ja nawet bardzo. Szczególnie lubię je trenować. Przekazywać swą wiedzę.
-A ja nie.
Cisza. Słychać tylko kroki.
-Kai...
Kai odwrócił się. Patrzył prosto w oczy Rayowi. Był bardzo blisko. Za bardzo? Jest takie wyrażenie?
-Dlaczego zawsze mi to robisz? Kiedy... Dla mnie to jest ważne...
-Przestań! Przestań…
-Kai... Nie rób mi tego... Znowu mnie odrzucasz...
Kai zesztywniał. Ray był teraz naprawdę blisko. Wcale nie za blisko.
-Proszę....
Twarz przy twarzy.
Coraz bliżej.
Ray dotknął policzka Kaia. Bardzo delikatnie.
Ich usta spotkały się. To nie był sen.
-Nie! - Kai odepchnął Raya. - Nie rób tego! Wyjdź! WYJDŹ!
W oczach Raya zaszkliły się łzy. Wybiegł z pokoju.
Kai został sam. Z własnego wyboru.

***

Deszcz. Przecież jeszcze chwilę temu nie padało. Przecież chwilę temu byli na boisku. Jak długo był u Kaia? Jak długo? Pięć minut? Dziesięć? Dla Raya to była wieczność.
Skierował się w stronę domu Tysona. Cały był mokry. Łez nie było widać. Wszedł do domu.
-Ray... - powiedział już u progu Tyson. - Mam smutną wiadomość.
-???
-Mariah... jest... Mariah jest w szpitalu. To nie było przeziębienie.
Ray milczał. Nie docierało to do niego.
-Ma zapalenie płuc. Rano idziemy ją odwiedzić.
Do Raya wreszcie dotarł sens tych słów. Wybiegł z domu.

***

-Proszę pana, to nie pora odwiedzin! Proszę pana!!!
Ray biegł szpitalnymi korytarzami. Chciał ją zobaczyć. Teraz. Nie rano.
Znalazł ją.
-Mariah - szepnął.
Spała. Ale słysząc głos Raya obudziła się.
-Ray...?
-Jak tylko się dowiedziałem... Musiałem tu przyjść...
-Gorączka...
-Wiem, Mariah... Nie mów nic. Źle się czujesz.
-Chciałam zadzwonić. Nie było cię. Gdzie byłeś?
-To już nieważne...
-Ray... Obiecaj mi, że już nigdy nie znikniesz...
-Mariah...
-Obiecaj mi, że nigdy mnie nie opuścisz...
-Obiecuję. Na wszystko co, jest dla mnie ważne.
-Idź już... W szpitalu pewnie już szaleją...

***

Ray szedł ulicami. Właśnie wyszedł z baru. Szedł chwiejnie. Wypił trochę. Szedł do Kaia powiedzieć mu co o nim myśli. Tak, powie mu wszystko.
Wszedł do hotelu. Nie przejął się recepcjonistką, tym bardziej, że spała. Wszedł po schodach. Dotarł do pokoju Kaia. Łupnął parę razy w drzwi.
-Co??? - Kai wyszedł zaspany. Ray brutalnie wepchnął go do środka i zatrzasnął drzwi. Zamknął na klucz.
-Nienawidzę cię - powiedział. - Nienawidzę cię... Przez ciebie wszystko się wali!
-Spokojnie, Ray - odparł Kai.- Nie denerwuj się.
-Wolałbym nigdy cię nie poznać! To wszystko przez ciebie!!!
-Ray...
-Ale... Gdyby wszystko w życiu... Miało być takie proste... Gdyby życie byłoby bez żadnych trudności… Nie byłoby to wtedy życie…
-Ray... Błagam…
-Gdybym cię nie poznał, byłoby łatwiej. Nie chcę cię znać... ale... Kai... Nie... nie mogę bez ciebie żyć...
Kai popatrzył prosto w zapłakane, złote oczy. Szczere. Ray mówił prawdę. Tym razem się nie bronił przed jego dłońmi. Nie bronił się przed pocałunkiem. Pozwolił Rayowi na wszystko, choć sam stał sztywno. Bał się, że jak odwzajemni pocałunki, to wszystko się skończy, tak jak sen. W końcu odważył się. Nie przyszło obudzenie.
-Nigdy więcej... - powiedział Kai. - Nie zostawię cię samego...
-Pozwól mi tu zostać... Nie chcę wracać... Zrób to dla mnie...
Kai przytulił Raya do siebie, wyrażając tym gestem zgodę. Przez te kilka chwil chciał być blisko swojego przyjaciela, nie ważne za jaką cenę. Nic go to nie obchodziło. Po prostu nie chciał być sam. Odwzajemniał każdy pocałunek, każdy uścisk. Teraz nie przeszkadzała mu ta bliskość. Nic innego nie było już ważne. Nawet burza za oknem.
Kai cofnął się trochę, ciągnąc ze sobą Raya. Potknął się o własne łóżko. Po chwili leżeli razem, objęci, blisko siebie. Nic już nie było ważne.
-Nigdy cię nie odrzucę - szepnął Kai. - Nigdy więcej...
Długo leżeli obok siebie, objęci. W końcu zasnęli obok siebie. Bardzo blisko. Nie za blisko. Nie ma takiego wyrażenia.

***

Ray obudził się wcześnie rano. Bolała go głowa. Przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Pogłaskał Kaia po twarzy. Przypomniał sobie przyrzeczenie dane Mariah.
-Kai… Przyrzekłem... Obiecałem... Nie mogę zostać z tobą.
Ray uwolnił się z objęć Kaia. Wstał. Na stoliku w pokoju znalazł kartkę i długopis. Naskrobał kilka słów i wyszedł, rzucając Kaiowi ostatnie spojrzenie. Kai będzie mógł dotrzymać obietnicy. Bo teraz to nie Ray będzie tym odrzuconym.

***

Kai obudził się z uśmiechem na twarzy. Otworzył oczy z nadzieją, iż zobaczy złote oczy Raya. Ale tak się nie stało. Jego przyjaciela nie było.
-Sen? - zapytał sam siebie.
Wstał. Podszedł do stolika i sięgnął po kartkę.
"To koniec, to nie ma sensu. Odchodzę. Nie szukaj mnie"
Kai drgnął. Poszedł do łazienki i spojrzał w lustro.
-Więc tak to się kończy, Kaiu Hiwatari. Jesteś skończony, już ci to mówiłem. Do niczego. Spotkało cię to, co JEGO wcześniej. Teraz już nawet ON uznał cię za kompletne zero. Nic już nie zostało z wielkiego mistrza. Ani trochę. Jesteś beznadziejny! Nie cierpię cię, rozumiesz!!! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!
Kai uderzył w swoje odbicie. Brzęk stłuczonego szkła.
-To koniec - szepnął. - Twój koniec, Kaiu Hiwatari. Nie masz po co żyć. Nie masz dla kogo żyć. Więc skończ z życiem.
Kai przyłożył odłamek szkła do żyły.

***

Tomoko otworzyła drzwi pokoju Kaia. Panował tu bałagan.
"Pewnie jest w łazience" - pomyślała. Podeszła do drzwi łazienki i zapukała.
-Kai?
Brak odpowiedzi.
-Kai?
Cisza.
-KAI?
Znów odpowiedziała jej cisza. Uchyliła drzwi. Zobaczyła Kaia. Rozbite lustro. Kai przykładał kawałek szkła do swojej ręki.
-KAI! - zawołała.
Chłopak upuścił szkło.
-Tomoko...?
-Nie rób tego... Błagam, nie... - z piwnych oczu dziewczyny popłynęły łzy.
-Ale ja już nie mam po co żyć. Nie mam dla kogo żyć. Już dla nikogo nie jestem ważny. Nie będę męczył świata swoją obecnością.
-Kai... Dla mnie jesteś ważny... Najważniejszy na świecie.
-Tomoko...?
Kai odsunął odłamki szkła. Popatrzył dziewczynie prosto w oczy. Odbijały się w nich promienie słoneczne. Błyszczało w nich maleńkie światełko. Światełko na końcu długiego, ciemnego tunelu.



Wyszukiwarka