ROZDZIAŁ 14
Nawet grzeczne dziewczynki
mają tajemnice
W tą samą środę, wczesnym wieczorem, Emily z chrzęstem przedzierała się przez pola za domem Lucy niosąc wiadro wody dla zwierząt w stodole. Po twarzy smagał ją wiatr, wywołując łzy w oczach. W kilku domach w oddali paliły się już latarnie. Po ubitej ścieżce w stronę drogi zmierzał powóz zaprzęgnięty do konia, trójkątne, odblaskowe znaki przyczepione z jego tyłu lśniły.
- Dzięki. - zawołała Lucy doganiając Emily. Także niosła wiadro z wodą. - Jak z tym skończymy, będziemy musiały posprzątać podłogi w domu Mary na ceremonię zaślubin w sobotę.
- Okay. - powiedziała Emily. Nie ośmieliła się zapytać, dlaczego ślub Mary odbywa się w domu, a nie w kościele. To pewnie była jedna z tych rzeczy, które jako Amiszka powinna wiedzieć.
Dzisiejszy dzień wypełniły im po brzegi rozmaite zajęcia: wczesny poranek - praca w gospodarstwie, potem godziny czytania fragmentów Biblii i pomaganiu młodszym dzieciom w nauce alfabetu w jedynym szkolnym pomieszczeniu, jeszcze później pomaganie mamie Lucy w przygotowaniach do kolacji. Państwo Zook, rodzice Lucy, wyglądali jak klasyczni Amisze z „National Geographic”: jej tata miał wielką, krzaczastą, szarą brodę bez wąsów i nosił czarny kapelusz, a matka miała surową twarz pozbawioną makijażu i rzadko się uśmiechała. Mimo to wydawali się mili i łagodni - i nie podejrzewali, że Emily udaje. A jeśli podejrzewali - to nic nie mówili. W trakcie całej tej bieganiny Emily wciąż, gdziekolwiek poszła, wyglądała wskazówek dotyczących Ali. Nikt jednak nie wypowiadał imienia choćby podobnego do Alison, ani nie rozmawiał o zaginionej dziewczynce z Rosewood.
Najprawdopodobniej „A”, płonący chęcią pozbycia się jej z miasta, po prostu wybrał na chybił trafił miejsce na mapie, gdzie wysłał Emily. A ona dała się nabrać. Próbowała włączyć rano telefon, żeby sprawdzić, czy „A” znowu do niej pisał, ale wyczerpała się bateria. Bilet powrotny był na piątkowe popołudnie, zastanawiała się jednak nad wcześniejszym wyjazdem. Po co miała tu tkwić, skoro nie znajdowała żadnych odpowiedzi?
Ale Emily nie chciała wierzyć, że „A” jest prawdziwie zły. Dawał im rozmaite wskazówki - może tylko one niewłaściwie je składały. Co takiego jeszcze przekazał im „A”, co mogłoby wskazywać, gdzie jest teraz Ali… albo gdzie była cały ten czas? Gdy Emily tak stała na ganku, a lodowaty wiatr podstępnie wślizgiwał się za jej kołnierz, zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę niosącą wiadro z wodą do stodoły po drugiej stronie pola. Z daleka bardzo przypominała Jennę Cavanaugh.
Jenna. Czy to mogłaby być właściwa odpowiedź? „A” przysłał Emily stare zdjęcie przedstawiające Jennę, Ali i tył anonimowej blondynki - zapewne Naomi Ziegler - na podwórku Ali. W dołączonej wiadomości napisał: Coś tutaj nie pasuje. Domyślcie się szybko co… albo pożałujecie.
„A” dał też Emily cynk, że Jenna i Jason DiLaurentis się kłócą. Emily widziała to na własne oczy, choć nie miała pojęcia, czego kłótnia dotyczy. Po co „A” pokazywał jej te rzeczy? Czemu mówił, że Jenna nie pasuje? Czy po prostu zwracał ich uwagę na to, że Jenna i Ali były sobie bliższe niż wszyscy sądzili? W końcu razem spiskowały, jak na dobre pozbyć się Toby'ego; może Ali zwierzyła się Jennie, że planuje ucieczkę. Może nawet Jenna jej pomogła.
Emily i Lucy zeszły po schodach i przeszły przez pole do domu rodziców Mary. Na wysypanym żwirem podwórku stała dwukółka, w pobliżu frontowego ganku była staroświecka huśtawka i zawieszona opona pokryta zaskorupiałym śniegiem. Lucy spojrzała ukradkiem na Emily, zanim weszły na ganek.
- A propos, dzięki za wszystko. Bardzo mi pomogłaś.
- Nie ma sprawy. - odparła Emily.
Lucy oparła się o balustradę ganku, wyglądało na to, że jeszcze nie skończyła mówić. Jej grdyka podskoczyła, gdy przełknęła ślinę, a w chylącym się ku zachodowi, gasnącym świetle, jej oczy wydawały się jeszcze bardziej zielone.
- Dlaczego tak naprawdę tu jesteś?
Serce Emily trafiło do gardła. Z wnętrza domu dochodziło stukotanie.
- C-co masz na myśli? - wyjąkała. Czyżby Lucy ją zdemaskowała?
- Usiłowałam cię zrozumieć. Co takiego zrobiłaś?
- Co zrobiłam?
- Widać, że zostałaś tu wysłana, bo jesteśmy bardziej tradycyjną wspólnotą. - Lucy wygładziła swój długi wełniany sweter na pupie i usiadła na drewnianych stopniach ganku. - Po to, żeby skierować cię z powrotem na ścieżkę cnoty, prawda? Zgaduję, że coś ci się przytrafiło. Jeśli chcesz zrzucić ciężar z piersi, możesz porozmawiać ze mną. Nic nikomu nie powiem.
Pomimo kąsającego chłodu dłonie Emily zwilgotniały. W jej umyśle pojawił się obraz pokoju Isaaca. Skrzywiła się przypominając sobie, jak nadzy chichotali pod kołdrą. Wydawało się to tak bardzo, bardzo odległe w czasie, zupełnie jakby przydarzyło się komuś innemu. Całe życie sądziła, że jej pierwszy raz będzie wyjątkowy i pamiętny, że będzie go hołubić jak cenny skarb. Zamiast tego - okazał się okropnym błędem.
- Chodziło o chłopaka. - wyznała.
- Tak podejrzewałam. - Lucy skubnęła wystającą ze schodów drzazgę. - Chcesz o tym pogadać?
Emily spojrzała na twarz Lucy. Wydawała się szczera, a nie wścibska czy oceniająca. Usiadła obok niej na stopniu.
- Myślałam, że jesteśmy zakochani. Początkowo było tak cudownie. Ale potem…
- Co się stało? - zapytała Lucy.
- Po prostu nam się nie ułożyło. - do oczu Emily napłynęły łzy. - Tak naprawdę wcale mnie nie znał. Ani ja jego.
- Twoi rodzice go nie akceptowali? - dociekała Lucy mrugając długimi rzęsami.
Emily z sarkazmem pokręciła nosem.
- Właściwie to jego rodzice nie akceptowali mnie. - w tej sprawie nawet nie musiała kłamać.
Lucy przygryzła jeden z drobnych półksiężyców paznokci. Drzwi otworzyły się i starsza kobieta z surową miną wysunęła zza nich głowę, spojrzała na nie gniewnie i zniknęła z powrotem w domu. Na zewnątrz wypłynął powiew cytrynowego środka czyszczącego. Kobiety w środku gawędziły w pensylwańskim duńskim, który w brzmieniu był bardzo podobny do niemieckiego.
- Też jestem w podobnej sytuacji. - wyszeptała Lucy.
Emily, zaintrygowana, przechyliła głowę. W jej umyśle skrystalizował się wniosek.
- Chodzi o tego chłopaka, który wczoraj wybiegał z twojego domu?
Lucy spojrzała w prawo. Do stopni podeszły dwie starsze Amiszki i weszły do środka uśmiechając się do nich znacząco. Gdy je minęły, Emily dotknęła ramienia Lucy.
- Nic nikomu nie powiem. Przysięgam.
- Mieszka w Hershey. - głos Lucy był niemal szeptem. - Poznałam go, gdy kupowałam materiał dla mamy. Rodzice by mnie zabili, gdyby wiedzieli, że wciąż z nim rozmawiam.
- Czemu?
- Bo jest Anglikiem. - powiedziała Lucy, jakby to było oczywiste. Właśnie jako Anglików Amiszowie określali zwyczajnych, żyjących w nowoczesny sposób ludzi. - Zresztą, stracili już jedną córkę. Nie mogą stracić także mnie.
Emily spojrzała uważnie na Lucy usiłując się domyśleć, co miała na myśli. Dziewczyna utkwiła wzrok w pokrytej lodem sadzawce po drugiej stronie ulicy. Na brzegu usadowiło się kilka kaczek i kwakało z rozdrażnieniem. Gdy Lucy odwróciła się z powrotem w stronę Emily, jej wargi drżały.
- Pytałaś mnie wczoraj, gdzie jest moja siostra, Leah. Odeszła podczas rumspringa.
Emily pokiwała głową. Zgodnie z wpisami w Wikipedii dotyczącymi Amiszów, które przeczytała, rumspringa był czasem, kiedy nastolatkowie mogli opuścić swoje domy i doświadczyć rzeczy, które Emily zawsze uważała za oczywiste: ubierania się w normalne rzeczy, pracy czy jazdy samochodem. Po jakimś czasie mogli wybierać: albo wracali do wiary Amiszów, albo na zawsze ją porzucali. Była prawie pewna, że gdy wybierali, że nie chcą być Amiszami, to nigdy więcej nie mogli spotkać się ze swoimi rodzinami.
- Ona… nigdy nie wróciła. - wyznała Lucy. - Najpierw pisała do rodziców listy, opowiadała, co robi. A potem… nic. Żadnych listów. Ani słowa. Po prostu zniknęła.
- Co jej się przydarzyło? - Emily przycisnęła dłonie do twardych, wytartych desek ganku.
Lucy skuliła ramiona.
- Nie wiem. Miała w naszej wspólnocie chłopaka. Od lat się spotykali, ale zawsze uważałam, że jest w nim coś dziwnego. Wydawał się taki… cóż, z pewnością nie był jej wart. Bardzo się cieszyłam, kiedy po swojej rumspringa postanowił nie wracać. Ale chciał, żeby Leah odeszła razem z nim, wręcz błagał ją o to. Jednak ona zawsze odmawiała. - Lucy strzepnęła z czarnych butów kawałek wyschniętego błota. - Rodzice uznali, że Leah zginęła w wypadku, albo może z przyczyn naturalnych. Ale ja zawsze się zastanawiałam… - zamilkła potrząsając głową. - Często się kłócili. Czasem bardzo poważnie.
Podmuch wiatru wyciągnął z koka Lucy kosmyk ciemnych włosów. Emily zadrżała.
- Poinformowaliśmy policję. Szukali jej, ale niczego nie znaleźli. Powiedzieli nam, że ludzie cały czas uciekają, i nic nie możemy na to poradzić. Wynajęliśmy nawet prywatnego detektywa, myśleliśmy, że może zwyczajnie uciekła i nie chciała mieć z nami nic wspólnego. Nawet wtedy byłoby okay - przynajmniej oznaczałoby to, że wciąż żyje. Bardzo długo byliśmy pewni, że Leah gdzieś tam jest, ale pewnego dnia moi rodzice po prostu się poddali. Powiedzieli, że potrzebują to zakończyć. Tylko ja wciąż miałam nadzieję.
- Rozumiem. - wyszeptała Emily. - Też kogoś straciłam. Ale ludzie wracają. Zdarzają się niezwykłe rzeczy.
Lucy odwróciła wzrok spoglądając przez pole na wielki cylinder silosa na zboże.
- Od jej odejścia minęły już prawie cztery lata. Może rodzice mieli rację. Może Leah naprawdę odeszła.
- Nie możesz się poddać! - krzyknęła Emily. - Wcale nie minęło aż tyle czasu!
Do ganku przydreptał łaciaty, brązowy pies podwórzowy bez obroży, powąchał dłoń Lucy, po czym ułożył się u jej stóp.
- Chyba faktycznie wszystko jest możliwe. - zadumała się Lucy. - Ale może po prostu zachowuję się głupio. Jest czas, żeby trzymać się nadziei i czas, żeby z niej zrezygnować. - wskazała drogę do niewielkiego cmentarza za kościołem. - Tam jest jej nagrobek. Urządziliśmy pogrzeb, i w ogóle. Ale od tamtej pory tam nie byłam.
Po jej policzkach potoczyły się łzy. Broda Lucy zadrżała, a z jej gardła wydobył się cichy pisk. Pochyliła się i głęboko, spazmatycznie odetchnęła. Pies spojrzał na nią z zatroskaniem. Emily położyła dłoń na jej plecach.
- Już dobrze.
Lucy pokiwała głową.
- To takie trudne. - uniosła głowę. Koniuszek jej nosa był jasno czerwony. Posłała Emily smutny, gorzki uśmiech. - Pastor Adam ciągle mnie męczy, żebym z kimś o tym porozmawiała. Pierwszy raz głośno przyznałam, że Leah może nie żyć. Nie chciałam w to wierzyć.
Emily poczuła ściskanie w gardle. Też nie chciała, by Lucy w to wierzyła - chciała, by miała taką samą nadzieję, co ona w sprawie Ali. Ale ponieważ Emily nie znała Leah osobiście, ponieważ nie była ona Ali, mogła bardziej realistycznie podchodzić do tego, co mogło się wydarzyć. Ludzie, którzy znikali zazwyczaj nie wracali do domu. Rodzice Lucy zapewne mieli rację uważając, że ich córka nie żyje.
Nad horyzontem pojawiła się samotna gwiazda. Odkąd Emily była malutka zawsze na widok pierwszej wieczornej gwiazdy recytowała „Star Light, Star Bright” i wypowiadała życzenie. Od zniknięcia Ali każde jej życzenie dotyczyło bezpiecznego sprowadzenia do domu Ali. Ale gdyby Emily spojrzała na własne życie równie obiektywnie, co na życie rodziny Lucy, czy dotarłoby w końcu do niej co zdarzyło się Ali? Czy może ona też zachowywała się głupio? Może lekarze mieli rację - dziewczyna w lesie mogła być tylko wytworem jej wyobraźni. I może także Wilden nie kłamał - może na posterunku naprawdę istniał test DNA, który pasował do danych Ali. Może Emily tak fanatycznie wierzyła, że Ali wciąż żyje, że wszystkie fakty przekręcała tak, by pasowały do jej teorii, by to udowodnić. A teraz przyjechała aż do wspólnoty Amiszów, by podążyć za śladem, który pewnie w ogóle nie istniał. Kilka minut temu nawet nosiła się z pomysłem, że słodka, niewinna Jenna Cavanaugh mogła pomóc przeszmuglować Ali z Rosewood. Może też musiała pożegnać się z nią, tak jak Lucy i jej rodzina pożegnali się z Leah. Może tylko w ten sposób będzie zacząć znowu żyć.
Z wnętrza domu dobiegł głuche dudnienie garnka uderzającego o podłogę. Potem kolejne trzaski tłuczonych naczyń. Jakaś kobieta zaryczała, trochę jak krowa. Emily zerknęła na Lucy powstrzymując śmiech. Jeden z kącików ust dziewczyny uniósł się w górę. Emily zasłoniła usta i prychnęła. Nagle obie dziewczyny wybuchły śmiechem. Ta sama surowa kobieta wysunęła głowę przez drzwi i znowu spiorunowała je wzrokiem. To rozbawiło je jeszcze bardziej.
Emily wyciągnęła dłoń i dotknęła ręki Lucy ogarnięta uczuciem ciepłej wdzięczności. Zapewne w równoległym wszechświecie Amiszów byłyby najlepszymi przyjaciółkami.
- Dziękuję. - powiedziała Lucy.
- Za co? - Lucy wyglądała na zaskoczoną.
Ale oczywiście nie rozumiała. „A” wysłał Emily do wspólnoty Amiszów na poszukiwanie Ali, a ona zamiast tego odnalazła spokój.
"Star Light, Star Bright" - dziecięca rymowanka z końca XIX w.
Pretty Little Liars - Heartless Bez serca
translated by: rumiko 6