Homeopatyczne kolagenozy i reumatoidalnego zapalenia stawów
13 października 2005 roku zgłosiła się do mnie 32 letnia pacjentka. Historia choroby, którą mi przedstawiła była następująca:
Mam 32 lata. Wszystko zaczęło się na studiach. W okresach wakacyjnych.
zaczynało "paraliżować "mi jeden palec. Ortopedzi niezmiennie twierdzili, że
musiałam mieć jakiś uraz i że jest to zapalenie pochewki ścięgnistej. Tak mi
wmawiali ten uraz, że sama zaczynałam w to wierzyć. Tylko ja nigdy się nie
uderzyłam. Dostawałam solux, jontoferezy, diadynamic .potem wszystko wracało do normy. I za rok to samo.
Było to dokuczliwe, zwłaszcza ,że jestem pianistką i w wakacje jeździłam na
stypendia podnosić swoje umiejętności. A ze "sparaliżowanym "palcem grać jest
raczej trudno.
Na dobre mnie dopadło rok po urodzeniu pierwszej córki(czyli 6 lat
temu).Wtedy zaczęło się od chodzących bólów mięśniowych. Myślałam, że to zakwasy , ale to nie ustępowało i przeszło w ostry ból stawowy. Dodatkowo wyrosły mi
olbrzymie obręcze nad kolanami i w przegubach dłoni. Z czasem przestałam otwierać dłonie. Miałam takie przykurcze ścięgien, że nie mogłam wyprostować palców. Ból przy tym był straszny. Jakby naciągało się gumę, która zaraz pęknie, bo jest u kresu swoich możliwości.
Chodziłam też z wielkim bólem. Najgorzej było na schodach. Bolały mnie też barki, nie mogłam nic podnosić. Nie mogłam nawet kręcić kierownicą w samochodzie.
Zaczęłam chodzić po lekarzach. Wylądowałam w W-wie w instytucie reumatologii
na Spartańskiej. Stwierdzili tam, że taki przypadek mieli ponad 40 lat temu i zalecili encorton w końskich dawkach. Oczywiście wszystko przeszło, ale zniekształcenia, które dokonały się w okresie 2 miesięcy zostały .Lekarka była zaskoczona szybkością postępowania choroby. Encorton pomagał jedynie doraźnie. Po odstawieniu-wszystko wracało. A na dodatek zaczęła siadać mi odporność.
Lekarze kazali mi zmieniać zawód i kiwali głową ,że w niedalekiej przyszłości to powinnam sobie kupić wózek inwalidzki.
Dodam-że wszystkie wyniki badań mogące wskazywać na choroby reumatoidalne były ok. Neurologicznie- też.
W końcu orzekli, że to chyba kolagenoza i reumatoidalne zapalenie stawów.
Zmieniłam lekarza. Zamienił encorton na sulfasalezyny. Po tym leku dolegliwości były do wytrzymania, za to zaczął wysiadać żołądek i wątroba. I znów po kilku tygodniach sama podjęłam decyzję, że tak nie można. Że albo się wyleczę, albo nie. Odstawiłam leki(sama-ale wiedziałam jak to zrobić).Znalazłam bioenergoterapeutę-takiego prostego człeka, którego polecała znajoma(ani Nowak ani Cegliński mi nie pomogli, co zresztą było do przewidzenia, ale tonący chwyta się brzytwy)i po kilku seansach na których czułam dziwne rzeczy, wszystko ustąpiło!!!!! Zniknęły guzki na ścięgnach po wewnętrznej stronie dłoni i małe szpiczki, które wyrosły na kości w okolicach nadgarstka.
I miałam względny spokój aż do teraz, kiedy to 3 miesiące temu urodziłam synka. Znów wszystko wraca, tylko objawy są trochę inne. Na razie zaatakowane są same dłonie. Budzę się ze zdrętwiałymi palcami, z zaburzonym czuciem w opuszkach. Kolana na razie są ok., a stawy barkowe delikatnie sobie pobolewają, ale tak jest cały czas. Dodam, że zauważam różnice, w zależności od zmian pogodowych. Raz rano boli, a raz nie.
Jak to się zaczęło-(6 lat temu) mój homeopata nie poradził sobie z tym
problemem. Teraz chodzę do homeopatki mojej córci . Zaordynowała takie leczenie:
Najpierw przez tydzień sepia 200ch po 5 granulek dziennie.
Potem citrokehl 2 razy dziennie po 30 kropli przez 2 mies. równolegle-
10 dni rano fortakehl 1 tabletka .
Potem cykle tygodniowe-5 dni sankombi 8 kropli rano
2 dni fortakehl 1 tabletka rano i 1 raz w tygodniu latensin D6
I to wszystko przez 8 do 12 tygodni.
Moim zdaniem "to" siedzi gdzieś w psychice i wyłazi jak jestem
umęczona.
Opis dolegliwości przedstawiłem jej słowami. Uważam bowiem, że pozwala to na lepsze poznanie pacjenta.
Zapytana o charakter bóli, pacjentka odpowiedziała:
-Te moje bóle są różnorakie: dłonie -ból ścięgien jakby się rozciągało gumę, która pęknie lada moment a rano do tego dochodzi drętwienie dłoni do nadgarstka. Palec wskazujący jest jakby gęściejszy w środku cały czas, przez co trudniej go zgiąć. Przy ruchu delikatnie boli w stawie. Gorsza jest lewa ręka. Staw barkowy-ból przy ruchu-punktowy, czasami przez dłuższą chwilę "chodzący"- jakby ktoś okrężnymi ruchami boleśnie masował ramię(ból mięśniowy, podobny do zakwasów, ale bardziej
powierzchowny).Kolana-najgorzej po zastaniu, ciężko wstać z klęczek itp, potem w
miarę. Generalnie wszystko odczuwam przy ruchu. Jak się nie ruszam -z reguły nic mnie nie boli, nie ciągnie i po mnie nie "łazi".
Specyfika tej dziwnej choroby polega na tym, że każdego dnia rano sama jestem zaskakiwana co dziś boli, a co "śpi"(te bóle się nie przemieszczają tylko stale są w tych samych miejscach raz aktywne, a raz nie).Tak to czuję. Potwór bawi się ze mną. Dziś uszczypnie w kolano, jutro w prawą dłoń bardziej itp.
Pierwszy o ile pamiętam był palec wskazujący lewej ręki. Potem nadgarstek(za rok),potem chyba czwarty palec, już niestety nie pamiętam, bo dużo tego było.
Ulgę przynosi gorąca kąpiel, sauna i gorąca plaża(tak ze 40 stopni).Ja w ogóle uwielbiam upały i jesienią -jak pada deszcz i
zimą jestem bardzo nieszczęśliwa i zgrabiała. Wszystko mam sztywne(mam na myśli te moje dłonie, kolana itp.).
Pamiętam, miałam półroczną rehabilitację na ręce. W szpitalu mieli maszynę -przeszklona skrzynka z gorącym piaskiem w środku. Do środka wkładało się dłonie i włączało silnik. Taki rodzaj starej pralki wirnikowej na gorący piasek. Rewelacja!!!! Zwłaszcza zimą.)
Na ścięgnach dłoni miałam guzki, czasem wyrastały takie szpiczaste na przedramieniu w okolicach nadgarstka. Jak choroba ustąpiła- wszystkie zniknęły. Teraz znów jeden się pojawił. Właśnie na przedramieniu. Jest malutki i szpiczasty ,i złośliwie się uśmiecha.
Pacjentka jest szczupłą osobą. Ma 175cm wzrostu i teraz,3 mies. po porodzie, waży 66kg (zawsze ważyła 56kg).Nigdy nie stosowała żadnych diet. Uważa, że dobrą przemianę materii ma po ojcu.
Nigdy na nic nie chorowała .Czasem bolały ją zatoki, ale po
parówce z rumianku i spaniu, ból ustępował(„-sama byłam sobie winna, bo nie słuchałam mamy i w trzaskające mrozy chodziłam bez czapki”).Teraz gdy ją przewieje, boli ją głowa, ale po natarciu Amolem jest lepiej.
Była szczepiona na wszystko co się dało i przechorowała wszystkie zakaźne choroby wieku dziecięcego.
Robią się jej siniaki. Samoistnie. Raz duże ,raz małe. W czasie wizyty miała ich na udzie około 12.A jak twierdziła nigdzie się nie uderzyła. Wchłaniają się też samoistnie, po jakimś, raczej dłuższym, czasie.
Kiedyś zasugerowano boreliozę, ale nigdy nie ugryzł ją kleszcz.
-I jeszcze jedno- dodała-Mam taki mały uraz psychiczny z dzieciństwa, raczej
z młodości. Wiem , że głupi, ale nie potrafiłam się z tego otrząsnąć i
to trochę sobie obrosło. Nie chciała jednak o tym opowiedzieć.
Z tej ogromnej ilości informacji wynikającej z tego, że pacjentka mając doświadczenie w kontaktach z innymi homeopatami wiedziała jak siebie obserwować i na co zwrócić uwagę, najistotniejsze wydały mi się następujące fakty:
-pogorszenie jej stanu następowało po kolejnych porodach, co sugerowałoby podawanie Arnica /następstwa wysiłku fizycznego, powtarzających się mikrourazów/
-pogorszenie jej stanu następowało w ruchu a poprawę przynosił spoczynek i bezruch, co z kolei kierowało mnie w kierunku Bryonia
-najbardziej martwiło ją to, że nie mogła grać na fortepianie bo choroba zaatakowała małe stawy palców u rąk. Pomyślałem o Colchicum i Calcarea fluorica ze względu na zniekształcenia i zniszczenia tkanki kostnej;
-ponieważ pacjentka wspominała o tym, że w rodzinie występowały choroby nowotworowe postanowiłem zasugerować Thuya./jeden z głównych leków sykozy, wskazany w chorobie zwyrodnieniowej/.
Po pierwszej wizycie pacjentka otrzymała więc:
Thuya D30 co tydzień 10 kulek
Bryonia 9CH dwa razy dziennie po 3 kulki
Calcarea fluorica 9CH dwa razy dziennie po 3 kulki
Colchicum D6 trzy razy dziennie po 5 kulek
Lek Calcarea fluorica/a nie Sepia/ wydawał mi się być także jej lekiem konstytucyjnym . Calcarea fluorica to lek dla osób mających zniekształcenia kostne, niesymetryczną budowę ciała, giętkie ręce, przeprosty, wyrośla kostne itp. Działa na tkankę kostną, włókna elastyczne, nacieczenia i stwardnienia tkanki limfatycznej i gruczołów wydzielania wewnętrznego, na skórę i przydatki skóry. Ten opis jest skrótowy i nie oddaje wszystkich możliwości zastosowania tego leku.
19 października pacjentka dodała jeszcze kilka innych dolegliwości, które wywołują jej zaniepokojenie:
Od jakiegoś czasu mam kłopoty z pamięcią(mój mąż twierdzi, że z koncentracja).Przejawia się to, głównie w rozmowach, bo uciekają mi słowa. Zawsze gdzieś mam dane słówko na końcu języka, ale nie mogę go znaleźć. Strasznie mnie to denerwuje, bo nie mogę dokończyć zdania. I jakby nasiliło się teraz, po porodzie.
Mówiła też o wstręcie do mężczyzn, który, jak dodawała, nie miał podłoża religijnego, a związany był z pewnym przeżyciem z dzieciństwa.
21 październik-żadnej poprawy. Chwytać mogła tylko kciukiem i palcem wskazującym. Reszta palców była zwinięta przez godzinę. Otworzyły się dopiero później. Jednakże do tego momentu nie rozpoczęła kuracji tłumacząc to kompletowaniem leków.
8 listopada dowiedziałem się, że kuracja została rozpoczęta kilka dni wcześniej. Pacjentka stwierdziła, że do tego czasu nie było lepiej, ale też nie było gorzej, co już wydawało się być pewnym sukcesem.
9 listopad-Usłyszałem: Wczoraj wydawało mi się ,że jest lepiej, bo rano było przyzwoicie. A
dziś znów kiepsko. Lewa ręka ciągnie (wewnątrz dłoni) przy otwieraniu (dłoni oczywiście).Prawa była lekko zdrętwiała ,ale już przeszło(po2 godzinach)-to jej słowa-
Poza tym mam już małe obrzęki na przegubach(z wierzchu),i na zgięciu stóp. Na razie są widoczne tylko jak zegnę kończynę.
Nie wiem od czego to zależy, ale jednego ranka jest lepiej, a na
drugi dzień rano ręce są zdrętwiałe do nadgarstka i lewa ciągnie.
Z tym drętwieniem, wrażenie jest jakby ktoś związał sznurkiem (mocno) nadgarstki i nawet jak poruszam palcami ,czuję blokady na nerwach, uczucie jest takie samo jak zbyt głęboko wbita igła, przeszywa prąd, tyle ,że nie taki mocny jak przy igłach.
Mam już wyniki badań. Wszystko jest ok. Lamblii nie mam, morfologia w normie(hemoglobina w dolnej normie-po porodzie hemoglobinę miałam 6,6,więc ten wynik
jest dobry),krzepnięcie ok., odczyny reumatoidalne w porządku. Tylko białko ostrej fazy ---5,60mg/l(norma-powyżej 5 wynik dodatni).
Z powodów, o których pisałem wcześniej dołożyłem Arnica 9CH raz dziennie po trzy kulki.
16 listopad-Nie wiem jak długo będzie Pani brać leki brać leki. Aż będzie Pani zdrowa-To moja odpowiedź na jej pytanie o czas trwania kuracji-Jak rozumiem
jest z Panią trochę lepiej. Być może trzeba będzie zmieniać leki. Skoro
ruch pomaga Pani palcom to chyba lepszy będzie Rhus toxicodendron niż
Bryonia.
20 listopad- zmieniamy Bryonia na Rhus toxicodendron -też 3 razy po 3
granulki. Poza tym leki przeciwgrzybiczne od jej homeopatki.
Dalsze informacje od pacjentki:
Bez leków też zawsze jak rozruszałam paluchy, to potem było w miarę.
Zastanawiam się jeszcze nad jednym: prawa ręka drętwieje w
nocy. Głównie 3 i 4 palec. Drętwienie jest bolesne , ulgę przynosi
silny masaż. Dodatkowo ten ból promieniuje po ramieniu do któregoś dysku. Nie mam tego codziennie, ale jak już jest, to dokucza bardzo.
30 listopad- ostatnia informacja od pacjentki: Ja mam dużą wytrzymałość na ból. Na razie to początek TEGO rzutu choroby, czyli do wytrzymania.
Poza tym wychodzę z założenia, że zawsze może być gorzej i nie należy się przejmować "drobnymi"- jak na razie-przeciwnościami.
Po tym dniu moja pacjentka nie pokazała się więcej i prawdę mówiąc myślałem, że zarzuciła kurację, bo albo brak czasu, jak nieraz mówiła, albo moja kuracja okazała się być nieskuteczna.
Ale niespodziewanie pojawiła się 6 lutego 2006 roku: Na razie wszystko ustąpiło i trwa tak już kolejny miesiąc. A zapowiadało się tragicznie.
Żadnych terapii więcej nie stosowałam, bo nie miałam ani
sił, ani czasu.
Moje ostatnie informacje od niej o jej stanie zdrowia pochodzą z pierwszych dni grudnia 2006 roku. Ma się dobrze i może grać na fortepianie.
MAREK ZWIERZ