Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom III, streszczenia lektur, chłopi


Tom III

Wiosna

I

Do Lipiec z „żebrów” wraca Agata, która dowiaduje się od napotkanej na drodze Jagustynki o wydarzeniach związanych z bitwą o las.

Po ciężkiej i długiej zimie, po poważnej chorobie, do Lipiec z żebrów wróciła Agata (krewna Kłąbów) - starowinka w łachmanach, z kijem w ręku, z tobołami na plecach, obwieszona różańcami. Pozdrawiała pracujące na polach kobiety, a przeliczywszy wyżebrane pieniądze, poszła dalej. Od paru lat zbierała na własny pogrzeb. Marzyła, by umrzeć w izbie, na łóżku. Na tę chwilę czekały u Kłąbów przygotowane nowe poduszki, prześcieradła i okrycie - pierzyna. Wyprawkę „na śmierć” zbierała od wielu lat, żywiąc nadzieję, że w ostatecznej godzinie ktoś z mieszkańców wsi przyjmie ją z tym wszystkim do chałupy. Teraz patrzyła na rozległy sad okalający gospodarstwo Borynów- największego z tutejszych mieszkańców.

Zdziwił ją fakt, że przez całą drogę nie ujrzała żadnego mężczyzny. Dopiero Jagustynka powiedziała jej, że wszyscy siedzą w „kryminale”, dodając po chwili, że w wyniku tego Kłąbowa z pewnością przyjmie dodatkową parę rąk do pracy. I nie myliła się - Agata mogła zostać. Dowiedziała się od krewnej o bitwie o las, o zabiciu borowego przez Antka i nieprzytomnym Macieju, do którego Roch przyprowadzał doktorów. Z uczestników potyczki we wsi z mężczyzn zostali już tylko wójt i kowal.

Wieczorem Agata rozwinęła tobołki, obdarowując krewnych podarkami. W pewnym momencie Kłąbowa, jak gdyby nic się nie stało powiedziała, że pierzynkę ze skrzyni oddała swemu choremu dziecku. Staruszka, nic nie odpowiedziawszy, otworzyła stary kufer, do którego tak pieczołowicie składała wyprawę. Zabrakło w nim pierzyny.

Rozpłakała się cichutko, żaląc Bogu na swoje krzywdy.

II

Rocho przynosi Hance wiadomości od przebywającego w areszcie Antka, który nakazał żonie ubicie wieprzka na święta. Podczas krótkiego odzyskania świadomości Maciej prosi synową o odszukanie ukrytych pieniędzy, które miały zostać przeznaczone na ratowanie syna.

Nadeszła Palmowa Niedziela. Hanka, dla której zbliżał się termin porodu trzeciego dziecka, sprawdzała obejście, zaglądała do inwentarza. Wspominała słowa ojca, usłyszane po powrocie uczestników bitwy o las. Bylica radził, by jak najprędzej przeszła do gospodarstwa teścia (przewidywał jego śmierć), bo w przeciwnym razie wprowadzi się tam kowal, i nikt go już nie wyrzuci. Kobieta wzięła więc dzieci, parę rzeczy i zamieszkała w Borynowej izbie, w której niegdyś mieszkała z mężem. Przypominała sobie również, jak w trzy dni po bójce po Antka przyszli strażnicy i skutego zabrali do więzienia. Od tamtej pory musiała nieustannie walczyć o siebie i dzieci. Pilnowała, by nikt nie rozkradł gospodarstwa teścia. Nie bała się gróźb kowala, Dominikowej, a nawet wójta.

Po powrocie do izby i nakarmieniu dzieci poszła do izby, w której nieruchomo, z głową obwiązaną szmatami, z otwartymi błędnymi oczami leżał Maciej. Opiekowała się nim od samego początku. Teraz napoiła świeżą wodą (podawaną po łyżeczce), poprawiła pościel.

Codziennie musiała odpierać ataki małżeństwa kowalów, dopominających się ziemi, a nie pomagających w niczym. Kowal, gdy tylko Hanka nie widziała, wykradał z chałupy, co tylko mógł. Czekał jedynie na chwilowe ocknięcie rannego, by, obnosząc swoją zatroskaną twarz, nie zostać pominiętym wraz z żoną przy podziale majątku.

Pytał nawet Jagnę o miejsce schowania pieniędzy przez Macieja, obiecując sprawiedliwy podział. Lecz Jagnę nie obchodziły żadne sumy ani chory mąż. Patrzyła na kowala i jego żonę z obrzydzeniem i odrazą. Oddała Hance obowiązki gospodyni. Chciała jedynie wrócić do domu, lecz słuchając matki, czekała do czasu podziału majątku. Wspominała dzień, w którym chłopi przynieśli rannego Borynę i towarzyszącego mu Antka, który przez trzy dni nie odstępował ojca na krok. Pamiętała rozpacz Hanki, gdy zabierano jej męża. Bolało ją, że Antek nie spojrzą nawet w jej kierunku, a kiedyś przecież tak ją kochał…Plotki, które rozpuszczali ludzie, były prawdą - za piękną żoną Macieja „uganiał się” teraz wójt. Jednak nie mógł zastąpić Antka, nie był godzien nawet porównywania z niedawnym kochankiem.

Po śniadaniu przyrządzonym przez Hankę Jagna ubrała się pięknie i poszła z palmą do kościoła. Podobnie zrobili Józka z Witkiem. Do żony Antka w tym czasie przyszedł Roch, zwolniony akurat z więzienia, przynosząc wieści o mężu: kazał zabić wieprzka i opiekować się gospodarką, chwalił dzielność i pracowitość Hanki. Po wyjściu posłańca w kobietę wstąpiły nowe siły, mobilizowało ja wspomnienie pochwał. Kolejnym gościem była kowalowa. Usiadła przy ojcu, a w pewnej chwili krzyknęła na bratową. Gdy ta wbiegła do izby, zobaczyła, że Boryna siedzi na łóżku, rozglądając się wokół. Zaraz zjawił się też kowal. Maciej dziwnym głosem po imieniu zawołał Hankę, która podparła mu głowę. Nagle zaczął się tak wyrywać, że ledwie go można było utrzymać, potem wyprężony padł na łóżko. Wtedy córka wcisnęła mu do ręki zapaloną gromnicę, myśląc, że umiera. On jednak otworzył oczy, wypuścił świecę i nakazał synowej wygnać „tych ludzi” (kowalów). Magda wyszła natychmiast, a jej mąż dopiero po groźnym spojrzeniu teścia, który ręką wskazał mu drzwi.

Po wyjściu kowal zakradł się pod okno, by podsłuchiwać. Boryna kazał Hance zbliżyć się, co wykonała płacząc. Wyjawił jej z wielkim wysiłkiem, iż w komorze, w zbożu, schował pieniądze. Nakazał, by je wzięła, nim inni się dowiedzą. Jeśliby nadeszła taka potrzeba, miała też sprzedać pół gospodarki i bronić Antka. Potem posiniał i opadł na posłanie, bełkocząc niezrozumiałe słowa. Hanka krzyknęła. Wbiegli kowalowie, lecz Maciej nie odzyskał już przytomności. Wszyscy siedzieli przy chorym do wieczora. Kowal nie dowiedział się szczegółów rozmowy, z której usłyszał jedynie wzmianki o zbożu. Wieczorem synowa Boryny nie znalazła okazji, by poszukać pieniędzy.

III

Jambroży zabija wieprzka i robi kiełbasy, a Jagna i Dominikowa przy ćwiartowaniu mięsa kradną połowę półtuszy. W tym czasie kowal szuka potajemnie pieniędzy Boryny. Między Hanką a Jagną dochodzi do kłótni.

Rano Hanka, zanim wybrała się do Jankiela, nakazała Józce nagrzać wody, ponieważ Jambroży miał zarżnąć wieprzka. Wstąpiła po drodze do Weronki i obiecała również zrobić paczkę Stachowi. Powiedziała, by siostra przyszła do niej wieczorem, to da jej kawałek mięsa. Na obietnicę odwdzięczenie się przez Weronkę odparła, że wie, co znaczy bieda. Zajrzała również do ojca, który leżał w jej dawnej izbie. Jemu również kazała przyjść, obiecując syty posiłek w zamian za opiekę nad dziećmi. Kupiwszy u Jankiela parę kwaterek gorzałki, wróciła do domu. Zastała ta Jambrożego gotowego do zabicia zwierzęcia. Ponieważ u Hanki nie było miejsca, zwierzę po uboju i umyciu pod nieobecność Jagny zaniesiono do izby Boryny i powieszono u sufitu, by ułatwić porcjowanie i krojenie.

Według zwyczaju „przepijania” uboju zeszli się sąsiedzi, częstowani przez nową gospodynię gorzałką i „zakąską”. Gdy wróciła Jagna, zaraz pobiegła po kowala. Jambroży nadal porcjował mięso, a Jagustynka kładła je w cebrzyki, gdy nagle zjawił się wściekły mąż Magdy z krzykiem, skąd Hanka ma prawo do rządzenia. Odparła, że od męża. Kowal chciał zabrać pół świniaka twierdząc, że Antka i tak wyślą w kajdanach na Sybir… W Hance coś zawrzało, chwyciła nóż i zobaczyła strach w oczach oskarżyciela. Przeprosił, pytając szeptem, o jakich beczkach i pieniądzach w zbożu mówił ojciec. W ten sposób zdradził się, że podsłuchiwał. Oczywiście, nie uzyskał odpowiedzi.

Do towarzystwa, z pomocą przy rozbieraniu mięsa, dołączyły Jagna z matką, które zaczęły po kryjomu chować mięso w komorze (Hanka, Józka i Pietrek na szczęście szybko przenosili świeżynę do izby Hanki). O zmierzchu rozpoczęło się robienie kiełbas, szynek, salcesonów, a Hanki nie odstępowała myśl o sposobie odebrania zawłaszczonego przez Jagnę mięsa. Pojawił się mający pilnować dzieci Bylica. Niefortunnie powiedział, że Hanka powinna poczęstować wszystkich zebranych i sąsiadów mięsnymi produktami, ponieważ taki był zwyczaj. Tak też zrobiła, choć żal jej było kiełbas i smacznych wędlin. Nakazała odświętnie ubranej Józce: „Te dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje, ale nie ma rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być w czym pomocny; cała kiszka, kiełbasa i kawał boczku dla Magdy, la kowali, niech nie szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka, juści, całkiem im tym pyska nie zatka, ale przyczepkę będą miały mniejszą... Pryczkowej tę tu kiełbasę, harda, wynośliwa, pyskata, ale z przyjacielstwem szła pierwsza... Kłębowej ten ostatni...”. Dziewczyna co jakiś czas przychodziła po następne porcje, przynosząc kolejne podziękowania od obdarowanych.

Hanka chciała zamknąć wrota stodoły, gdy mignął jej cień. Od Witka dowiedziała się, że był to kowal, dlatego zaniepokojona pobiegła do izby Boryny, pytając o męża Magdy. Okazało się, że poszedł do komory w poszukiwaniu jakiegoś dawno pożyczonego klucza, a tak naprawdę przeszukiwał beczki ze zbożem. Gdy tam dobiegła, zaczęła wyzywać go od złodziei i zbójów, czym go bardzo zawstydziła. Opuścił pomieszczenie. Potem z krzykiem zaczęła grozić Jagnie, że jeżeli coś zginie z domu, poda ją do sądu, po czym skoczyła do córki Paczesiowej. Pobiłyby się, gdyby nie Roch, który je rozdzielił. Przerażona Jagna rzuciła się z płaczem na łóżko, a tymczasem Hanka wyjaśniła powód kłótni Rochowi. Mężczyzna stwierdził, że nie powinna krzywdzić dziewczyny, którą osądzi Bóg.

IV

Rocho organizuje pomoc w opuszczonych przez mężczyzn gospodarstwach lipeckich. Chałupa Bylicy zostaje zniszczona przez wichurę. U Borynów trwają przygotowania do świąt wielkanocnych. Hanka odnajduje i ukrywa za koszulą pieniądze teścia.

Roch poszedł do swego nowego domu - do sołtysów. Pomagał całej wsi opuszczonej przez mężczyzn: rąbał drewno, przynosił wodę ze stawu, łagodził kłótnie i zwady. Nie mógł jednak pomóc wszystkim: w Lipcach było ponad pięćdziesiąt chałup, inwentarz, leżące odłogiem pola, których nikt nie orał i nie siał. Kobiety same nie dawały sobie rady.

Pewnej nocy przeszła silna wichura, która pozrywała dachy z niektórych domów. O tym, że Weronce zawaliła się w nocy chałupa, Hanka dowiedziała się rano od sąsiadki. Po dotarciu na miejsce zastała jedynie pokrzywione ściany bez dachu i kawałek sieni. Przytuliła siostrę i jej dzieci. Pojawił się ksiądz, któremu kobiety opowiedziały, co się zdarzyło w nocy.

Inwentarz ocalał, bo był w sieni, a Weronka, bo schroniła się w ziemniaczanym dole. Kapłan dał jej trzy ruble i zaoferował zabranie krowy do swej obory. Sąsiadka, mająca wolną izbę, zaproponowała, że weźmie Weronkę i jej potomstwo do siebie. Nie chciała zapłaty, jedynie sporadyczną pomoc w gospodarstwie.

Ludzie zaczęli przenosić spod rumowiska rzeczy kobiety do stojącej niedaleko chałupy Sikorów. Pomagał nawet parobek Pietrek i Roch, sprowadzeni przez Hankę, która obiecała dać siostrze święty obraz oraz trochę garnków. Chciała też zabrać do siebie ojca, ale wolał zostać w sieni zapewniając, że będzie chodził do Borynów na posiłki. Gdy Hanka, wracając do domu, zajrzała jeszcze do siostry, spotkała tam już sąsiadki z prezentami; każda przyniosła, co tylko mogła: groch, kaszę, mąkę.

Kiedy Hanka wróciła do domu, przyszła do niej Tereska z pytaniem, czy kupi nowy wełniak, ponieważ potrzebowała pieniędzy. Gdy odmówiła, a kobieta wyszła, Jagustynka powiedziała, iż Tereska potrzebowała pieniędzy nie dla męża do wojska, lecz dla Mateusza, z którym miała romans i którego odwiedzała z paczkami w więzieniu. Pod koniec dnia synowa Boryny odkryła, że ktoś ukradł jej mięso przeznaczone dla męża. Wszystko wskazywało na Jagnę, ponieważ Józka widziała, jak wynosiła coś pod zapaską. Wtedy gospodyni nakazała przenieść mięso Paczesiowej do swej komory. Po kolejnej kłótni Jagna wykrzyczała Hance, że ze względu na Antka miała takie samo prawo do świniaka jak i ona. W Wielki Piątek u Borynów Hanka z Pietrkiem skończyli bielenie domu, zaś Jagna z Józką zgodnie malowały pisanki, które żona Antka odłożyła do poświęcenia. W sobotę Józka wysypała obejście żółtym piaskiem. Naprzeciw łóżka Macieja ustawiono duży stół przykryty białym obrusem. Sąsiadki w miseczkach i donicach przynosiły swoje święconki; ustawiano je potem na ławie obok stołu. Było tak na prośbę księdza, który chciał, by w bogatszych chałupach zebrało się po kilka rodzin i zostawiło święconki. Dzięki temu miał mniej domów do odwiedzenia. Najpierw objeżdżał okoliczne wioski, by na koniec odwiedzić Lipce.

Kobiety zostawiły więc pokarmy i poszły do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody: „Józka przyniosła wody całą flaszkę i ogień, którym zaraz Hanka rozpaliła drwa przygotowane i pierwsza też wody święconej popiła dając kolejnie wszystkim - od chorób gardzieli pono strzegła - a potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to się przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi. A później widząc, że ni Jagna, ni kowalowa nie pomyślały o starym, umyła go w ciepłej wodzie, przyczesała jego skołtunione włosy i przewlekła mu koszulę i pościele. Boryna dozwalał z sobą robić wszystko, nie poruszywszy się ani razu, leżał jak zawżdy wpatrzony przed siebie i martwy jak zawżdy...”. Hanka przebrała się w świąteczny strój, umyła dzieci, a po przyjściu sąsiadek czekała z nimi na księdza. Wyszła po niego aż na drogę. Kapłan poświęcił pokarmy i jajka, a Witkowi dał pieniądze za boćka, którego chwalił za odganianie kur, i opuścił dom Boryny.

Wieczorem tłumy wiernych zmierzały do kościoła. W tym czasie Hanka, zostawszy w domu, kazała Bylicy stać na straży w obejściu, tymczasem sama udała się do komory Boryny. Wyszła po pół godzinie, chowając trzęsącymi rękoma coś za stanik i udała się na rezurekcję.

V

Po porannej mszy i wspólnym świątecznym śniadaniu Hanka wyjeżdża na widzenie z mężem do aresztu. Józka odkrywa podkopy prowadzące do komory. Na Podlesiu pali się folwark.

W kościele Hanka przepchnęła się do ławek, czując między piersiami ukryty węzełek znaleziony w zbożu.

Nabożeństwo skończyło się przed północą, a ona wyszła z kościoła ostatnia.

Nazajutrz w chałupie Borynów: „Wedle zwyczaju nie rozpalono ognia w kominie, kontentując się zimnym święconym. Właśnie je była Hanka przynosiła z ojcowej izby, rozdzielając po talerzach, że każdemu po równo wypadło po kawale kiełbasy, szynki, sera, chleba, jajek i placka słodkiego”. Odświętnie ubrani, zasiedli do śniadania, po którym Hanka, naszykowawszy dużo jedzenia dla męża, pojechała z Pietrkiem wozem na widzenie. Razem z nimi zabrała się Jagustynka, ponieważ chciała załatwić swoje sprawy.

Po ich wyjściu Józka zaniosła śniadanie ojcu, który jadł z apetytem, patrząc martwym wzrokiem. Potem, do momentu pojawienia się kowalowej, posiedział przy nim trochę Roch. Jagna, która nie chciała jechać z matką w odwiedziny do brata, ubrała się w odświętne stroje po zmarłej żonie Boryny i spacerowała po wsi. W tym czasie Roch rozmawiał o panu Jacku z Bylicą, który znał go z czasów, gdy jako młodzieniec biegał za dziewczynami.

Zbliżał się wieczór, a Hanki wciąż nie było. Przyjechała dopiero około północy, smutna i zmęczona, przekazując czekającemu Rochowi pozdrowienia od Antka. Położyła się spać: „Ale Hanka, choć się zarno do dzieci przyłożyła, usnąć nie mogła mimo utrudzenia. Jakże!... toć Antek ją przyjął kiej tego psa uprzykrzonego... Święcone ze smakiem jadł, te kilkanaście złotych wziął, nie pytając, skąd miała, i nawet się nie użalił nad jej umęczeniem daleką drogą!... Opowiadała mu, co i jak się robi w gospodarce - nie pochwalił, a naprzeciw niejednemu ze złością przyganiał... O całą wieś rozpytywał, a o dzieciach ni wspomniał... Szła ku niemu z tym sercem wiernym i kochającym, utęskniona wielce łask jego; żoną mu przeciech ślubną była i matką jego dzieci, to jej nawet nie przyhołubił, nie pocałował, nie zatroskał się o jej zdrowie... Kiej obcy się widział i kiej na obcą sobie spoglądał, nie bardzo słuchając jej rozpowiadań, że już w końcu i mówić nie mogła, żal ją dusił, łzy zalewały, to jeszcze krzyknął, by mu z bekami nie przyjeżdżała! Jezus kochany, dziw, że trupem nie padła... To za tę ciężką służbę kole jego dobra, za pracę nad siły, za te cierpienia wszyćkie - nic w zapłacie: ni jednego słowa łaski, ni jednego słowa pociechy!”. Nazajutrz był lany poniedziałek, więc chłopcy biegali po wsi, oblewając piszczące dziewczyny. Jagustynka martwiła się o źle wyglądającą Hankę, nawet starała się zająć ją rozmową. Mówiła o kłopotach dziedzica, któremu urzędowo zabroniono sprzedaży lasu, przez co kupcy wytoczyli mu mnóstwo procesów. W końcu położyła do łóżka młodą Borynową, która niemal zemdlała, a Witkowi kazała szukać psów, ponieważ od rana nie było ich słychać. Józka za chałupą odnalazła zwierzę z rozwaloną głową, obok wykopanej wielkiej dziury w ziemi, prowadzącej do komory Boryny. Zaczęła krzyczeć, podejrzewając, iż sprawcą wszystkiego był jakiś okoliczny złodziej. Po oględzinach pomieszczenia ustalono straty: wysypane zboże z beczek, poprzewracane worki i sprzęty. Usłyszawszy głosy, Hanka wiedziała, że był to efekt działań kowala (na szczęście dobrze ukryła pieniądze). Zaraz zbiegli się zaalarmowani ludzi, pojawił się wójt z sołtysem, a gdy Roch podszedł do żony Antka, usłyszał, iż złodziej się spóźnił.

W tym czasie znudzona Jagna spacerowała topolową drogą, gdzie po jakimś czasie spotkała Jasia, syna organistów. Podczas rozmowy stanęła tak blisko, że przestraszony odskoczył i poszedł do domu. Ona dalej cieszyła się wiosenną pogodą. Kiedy przechodziła obok karczmy, złapał ją wójt, po czym zaprowadził bocznymi drzwiami do alkierza mówiąc, że napiją się gorzałki.

Wieczorem, gdy cała rodzina i przyjaciele Borynów siedzieli na ganku, słuchając opowieści Rocha, usłyszeli dochodzący z drogi głos. Ktoś krzyczał, że Podlesie się pali. Choć folwark stał na wzgórzu za lasem, parę wiorst od Lipiec, widać było, jak płonęły dworskie budynki, stodoły i obory z inwentarzem. Zbiegli się mieszkańcy wsi: pijany wójt, ksiądz, sołtys, który miał pomysł, jak ratować dobytek dziedzica, lecz nikt z lipczaków nie podniósł się z miejsca ani nie zrobił kroku w kierunku płomieni. Jedynie wójt z sołtysem i kowalem pojechali gasić ogień. Czynili to gołymi rękami, ponieważ ludzie nie pozwolili im zabrać z chałup wiader czy bosaków.

VI

Na świat przychodzi trzeci syn Antka i Hanki, któremu nadano imię Roch. Trwa śledztwo w sprawie pożaru folwarku i podkopu u Borynów prowadzone przez pisarza i strażników. Jagna zaczyna spotykać się w karczmie z wójtem, od którego otrzymuje liczne prezenty.

Nas ranem zmęczona niedawnym porodem Hanka leżała w pościeli, czekając na powrót ludzi z kościoła, w którym chrzczono jej syna. Ojciec umilał jej czas opowieściami.

Powiedział, że mieszka teraz u niego pan Jacek (w wyremontowanej nieco sieni), który zrobił sobie tam porządne legowisko.

„Wracali już z kościoła od chrztu. Przodem Józka niesła dziecko w poduszce, chustą przykrytej, pod stróżą Dominikowej, a za nimi walili wójt z Płoszkową, w kumy proszeni, z tyłu zaś kusztykał Jambroży nie mogąc nadążyć. Ale nim próg przestąpili, Dominikowa odebrała dziecko i przeżegnawszy się jęła z nim, wedle starego obyczaju, obchodzić cały dom, na węgłach jeno przystając i przy każdym z osobna mówiąc: - Na wschodzie - tu wieje... - Na północy - tu ziębi... - Na zachodzie - tu ciemno...- Na południu - tu grzeje... - A wszędy strzeż się złego, duszo ludzka, i jeno w Bogu miej nadzieję”. Gdy weszli do izby, Dominikowa rozebrała dziecko i oddała Hance, mówiąc: „- Prawego chrześcijanina, któremu Rocho na imię przy chrzcie świętym dano, przynosim wam, matko. Niech się zdrowo chowa na pociechę!”.

Jagustynka zaprosiła gości do suto zastawionego stołu, który sama przygotowała.

Tego dnia wszystkie żale zostały zapomniane, nawet między kobietami. Hanka zaprosiła Jagnę na poczęstunek, by „przepiła” za zdrowie dziecka. Uczestnikiem chrzcin był wójt, jednak wkrótce wywołał go sołtys mówiąc, że przyjechał pisarz ze strażnikami i czekają na niego. Ogłosili, że będą przesłuchiwać ludzi w sprawie pożaru na Podlesiu i podkopu u Borynów. W sprawie pożaru dworu nikt nie chciał mówić. Zeznań nie złożyła żadna z kobiet, a pisarz musiał chodzić z sołtysem i rozpytywać ludzi…Gdy przyszli do Boryny, już na progu kancelista skrzyczał Bylicę, że nie pilnuje chałupy i pozwala grasować złodziejom, na co zdenerwowany staruszek, trzęsąc się, odpowiedział: „- A tyś co za osoba? Gromadzie służysz, gromada ci płaci, to rób, coć masz przez wójta nakazane, a wara ci od gospodarzy! Widzisz go, łachmytek jeden, pisarek jakiś! Odpasł się na naszym chlebie i będzie tu ludźmi pomiatał... i na ciebie się znajdzie większy urząd i kara...”. Długo potem nie mógł opanować zdenerwowania.

Dni mijały, jedne słoneczne, inne deszczowe. Nadeszła pora sadzenia ziemniaków i robót w polu. „A cóż z tego, kiej pola nie zaorane, nie obsiane, nie obrobione leżały, niby paroby zdrowe i krzepkie, przeciągające się jeno na słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczym, zasie na tłustych, rodnych ziemiach miasto zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały w górę, lebiody trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie, perze kłuły się gęsto po podorówkach jesiennych, a na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany kiej te kumy podufałe zasiadały szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem dotela żyło, kiełkowało teraz weselnie, szło chyżym rostem, pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach. Aż lęk jakiś przewiewał po tych polach opuszczonych”.

Tylko u Borynów prace posuwały się naprzód: „Hanka, choć jeszcze z łóżka, rządziła wszystkim tak zmyślnie i kwardo, że nawet Jaguś musiała z drugimi stawać do roboty, i o wszelkiej rzeczy równą pamięć miała: o lewentarzu, o chorym, kaj orać i co gdzie siać, o dzieciach, gdyż Bylica już od chrzcin nie przychodził, zachorzał pono. Juści, że całe dni leżała w samotności, tyle jeno ludzi widując, co w obiad i wieczorem, albo Dominikową, zaglądającą do niej raz w dzień; żadna z sąsiadek nie pokazywała się, nawet Magda, a o Rochu to jakby słuch za- ginął: jak pojechał wtenczas z proboszczem, tak i nie powrócił. Strasznie mierziło się jej to leżenie, więc aby rychlej ozdrowieć i sił nabrać, nie żałowała sobie tłustego jadła ni jajków, ni mięsa, nawet przykazała zarznąć na rosół kokoszkę, nie nieśną po prawdzie, ale zawdy wartałą ze dwa złote”.

Do wsi przyjechali Cyganie. Koczowali w lesie, a po wsi chodzili od chałupy do chałupy, żebrząc. Hanka, bojąc się kradzieży ze strony przybyszów, kazała Józce sprowadzić Jagnę, ponieważ chciała zamknąć na noc drzwi. Niestety, dziewczynie nie udało się odnaleźć macochy. Wtedy Pietrek pozamykał drzwi i obejście i poszli spać. Późno w nocy wróciła Jagna. Tak się dobijała do drzwi, że obudziła Hankę, która, otworzywszy drzwi, zobaczyła ją pijaną. Słyszała, jak po chwili runęła na łóżko w swej izbie. Rano okazało się, że we wsi było kilka włamań. Skradziono konia sąsiadki, sołtysowi wóz z podwórka. Mimo poszukiwań po złoczyńcach nie było śladu.

Na pocieszenie Roch oznajmił dobrą wiadomość, że w czwartek chłopi z okolicznych wsi pomogą lipieckim kobietom w pracach polowych. Tak też się stało. Przyjechali odświętnie ubrani wozami z Woli, Rzepek, Dębicy, Przyłęka. Po porannej mszy ksiądz z Rochem rozporządzili przydział prac, biorąc pod uwagę, by bogatszy chłop trafił do majętniejszego gospodarstwa.

Jedzenie i gorzałkę na poczęstunek ustawiono na wyniesionych na podwórza ogromnych ławach. Po posiłku i przebraniu mężczyźni ruszyli w pole: „Puste i zdrętwiałe pola ożyły, potrzęsły się głosy, ze wszystkich podwórz wytaczały się wozy, wszystkimi dróżkami ciągnęły pługi, wszystkimi miedzami ludzie ruszali, a wszędy, skroś sadów i przez pola rwały się pokrzyki, leciały radosne pozdrowienia, konie rżały, turkotały rozeschłe koła, psy ujadały zapamiętale ganiając za źrebakami, a bujna, mocna radość przepełniała serca i po ziemiach się niesła - i na poletkach pod ziemniaki, na jęczmiennych rolach, na rżyskach, na zachwaszczonych ugorach stawali i wesołym pogwarem, szumnie i rozgłośnie kiej do tańca”. Pracowali długo i bez wytchnienia, robiąc przerwę jedynie na posiłki, przynoszone przez lipieckie kobiety. Hanka, choć nie potrzebowała pomocy, również wzięła na nocleg dwóch chłopów pracujących u Weronki i Gołębiowej. Poczęstowała ich dobrym posiłkiem. Następnego dnia do pracy przyłączył się również ksiądz (w podwiniętej sutannie), któremu żaliły się komornice, bowiem nie przydzielono im nikogo do pomocy. Uspokoiły się dopiero po obietnicy pożyczenia koni, które miały zaprzęgnąć do pługów i zaorać swe pola. Wieczorem Lipce żegnały okolicznych chłopów, dziękując za dwudniową pomoc i okazaną życzliwość.

VII

Wójt ogłasza wiadomość o powrocie chłopów z więzienia. Między Hanką i Jagną dochodzi do coraz częstszych kłótni.

W Lipcach rozeszła się wieść o rychłym powrocie aresztantów. Kobiety zebrały się pod chałupą wójta, a gdy ten wyszedł z papierem w ręku i potwierdził to, pokazując urzędowe pismo, ucieszyły się ogromnie. Stała wśród nich także Hanka, która wiedziała, że jej mąż nie wróci z innymi - był oskarżony o morderstwo. Kiedy wracała z Jagustynką do chałupy, napotkany po drodze kowal zaśmiał się, że niektórych „zbójów” nigdy nie wypuszczą z kryminału. Słowa te bardzo ją zabolały.

Po powrocie, choć osłabiona, rozplanowała jednak aktualną pracę, przydzielając zebranym w sieni komornicom sadzenie ziemniaków na polach Boryny. Potem usiadła na kamieniu płacząc, że zostało mnóstwo pracy, a ona - bezsilna i sama, dźwiga na plecach całe gospodarstwo. Gdy zapytała Jagnę, czemu nie idzie w pole, rozpoczęła się kolejna kłótnia. Hanka krzyczała: „Dobrze ludzie wiedzą, co wyrabiasz! W całej parafii wiedzą o twoich sprawkach. Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, nie dwa! A wtedy, com ci po północku drzwi otwierała, wracałaś z pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiej świnia... Do czasu dzban wodę nosi, do czasu... Nie bój się, kto w głośności żyje, o tym cicho mówią! Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni kowal cię nie obronią, ty... ty!...”

Jagna odparła, żeby trzymała się od niej daleko. Już prawie doszło do bójki, lecz Hanka opadła z sił i poszła do swej izby. Ostatnio nawet nie przychodził do niej ojciec, który podobno był chory, z kolei córka nie miała sił, by go odwiedzać.

W Lipcach trwały przygotowania do powrotu mężczyzn. Jagna nie mogła znieść leżącego cały czas męża, któremu życzyła śmierci, mówiąc: „Być już raz zdechł!” i wychodziła na ganek, by na niego nie patrzeć. Raz nawet (po kłótni z Hanką) wzięła motyczkę i poszła w pole. Pracowała z komornicami, jednak szybko zostawiła je w tyle za sobą, ponieważ miała więcej siły. Od kilku miesięcy żyła myślą, że wśród powracających będzie też Antek.

Po południu wszystkie pięknie ubrane kobiety udały się do kościoła na mszę, po której przeszły w procesji. Pietrek niósł święty krzyż, a silniejsze gospodynie chorągiew. Jambroży rozdał świece i wszyscy ruszyli przez wieś, drogą nad stawem. Na końcu wolno szła Agata. Za młynem zapalono światło. Ksiądz śpiewał pieśni, idąc za krzyżem. Gdy procesja doszła do pierwszego kopca, skropił święconą wodą cztery strony świata, po czym ruszyli dalej na równinę. Kapłan święcił pola, ziemię i drzewa. Przy drugim kopcu, pod którym podobno spoczywały ciała poległych na wojnie, lipczanie pomodlili się za ich dusze i ruszyli w kierunku topolowej drogi. Gdy już mieli dochodzić do trzeciego kopca, ktoś krzyknął, że z lasu wychodzą jakieś chłopy.

Kobiety rozpoznały mężów i przyspieszyły kroku (narażając się na gniew księdza, ponieważ procesja nie dobiegła końca). Doszły do krzyża Borynów, na skraj ziem lipieckich i dworskiego boru, gdzie stali już cisi i zniszczeni pobytem w areszcie mężczyźni. Wszyscy klęknęli, a ksiądz pobłogosławił ich i rozpoczął wspólną modlitwę. Dopiero teraz zaczęły się powitania, krzyki i płacz. Kapłan dał znak i procesja, już razem z mężczyznami, poszła w stronę ostatniego kopca, drogą wzdłuż lasu: „A że sporo narodu przybyło, to już zapchali całą drogę, szli także i borem między drzewami, szli i nad polami, że całe Podlesie zaroiło się ludźmi, a hukało pieśnią niebosiężną (…)Tylko Hanka poczuła się jakby za całym światem. A toć tuż przed nią i za nią, i wszędy chłopy szły szumno, a kiele każdego kobiety i dzieci tulą się radośnie niby te krze wątłe, a toć gwarzą, cieszą się, w oczy sobie zaglądają, cisną się do siebie, a ona jedna przemówić nie ma do kogo! Cały naród wre ukropem radości niepowstrzymanej, a ona, choć idzie w pośrodku, tak się czuje opuszczona i nieszczęsna, jako to drzewo usychające w gąszczach, na którym nawet wrona gniazda nie uwije ni żaden ptak nie przysiądzie. Nawet mało kto ją przywitał - jakże! każdemu było pilno do swoich... co im tam ona?... a tylachna ich wróciło... nawet Kozieł, że znowu będzie trzeba pilnować komory i chlewy zamykać... nawet i te największe buntowniki: Grzela, wójtów brat, i Mateusz... Antka jeno nie puścili... może go już nigdy nie zobaczy...”. Przy ostatnim postoju czekał już na księdza w bryczce jego parobek Walek. Kapłan odjechał po szybkim zakończeniu procesji, zostawiając radosnych ludzi. Wszystkie domy wypełniły się śmiechem i hałasem. Tylko u Borynów było pusto. Hanka została sama z dziećmi, bowiem wszyscy poszli na wieś, by wspólnie się cieszyć.

Jagna, która nigdy tego nie robiła, teraz wydoiła krowy, nakarmiła świnie, nie czując zmęczenia. Nie zwróciła też uwagi, gdy Pietrek - czterdziestoletni parobek, zaczął ją całować i obalił na słomę. Spragniona miłości i bliskości, otrząsnęła się jednak i podniosła, wyzywając kawalera od „świniarzy”, grożąc, że „poprzetrąca mu kulasy”, jeżeli to się powtórzy. Po kolacji, gdy szła do matki, natknęła się na rozmawiających i przytulonych Mateusza z Tereską, którzy udali, że jej nie widzą. Zrozpaczona, że do niej nikt nie wrócił, zrezygnowała z wizyty i biegiem wróciła do izby.

VIII

Tereska, romansując z Mateuszem, otrzymuje od przebywającego w wojsku męża list o jego powrocie. Dochodzi do awantury i bójki małżeństwa wójtów i Kozłów.

Tereska otrzymała list od męża służącego od dłuższego czasu w wojsku. Ponieważ była analfabetką, Nastka Gołębiowa doradziła, by wzięła kilka jajek jako zapłatę i poszła do umiejącego czytać organisty. W liście Jasiek radośnie informował, że na żniwa wraca do Lipiec na stałe i nie może doczekać się powrotu. Przykazał również, by Tereska powiadomiła Borynę o tym, iż wraz z nim wraca syn Macieja - Grzela.

Informacje te spowodowały, że adresatka listu przepłakała w polu kilka godzin, po czym wróciła do domu: „Mieszkała za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie z półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł na swój grunt, że kiej rozcięte w poprzek żebra sterczały przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina”. Od jakiegoś czasu Tereska zdradzała męża z Mateuszem, obiektem ogromnej miłości. Rychły powrót małżonka wzbudzał w niej strach przed jego reakcją na plotki ludzi. Po jakimś czasie wybrała się do Hanki, by powiadomić o powrocie Grzeli, lecz nie zastała jej w domu, otrzymała za to niedwuznaczną radę od Jagustynki: „wygonić Mateusza spod pierzyny”.

W tym czasie we wsi rozpętała się olbrzymia awantura, którą zapoczątkowała kłótnia Kozłów i wójtów. Wójtowa posądziła sąsiadkę o kradzież płótna, na co usłyszała, że pewnie wójt dał je kochance (tak samo, jak gromadzkie pieniądze, które razem przepijali). Małżeństwa pobiły się, po czym wójtowie pojechali do miasta w celu złożenia skargi na sąsiadów, a ci po chwili, bardzo pobici, również podążyli tą samą drogą. Kozłowa miała powyrywane ze skórą włosy, a jej mąż rozbitą głowę.

Mateusz oglądał ruiny chałupy Bylicy. Ponieważ znał się na stawianiu domów, Stach (mąż Weronki, a zięć Bylicy) poprosił go o radę. Usłyszał, że należy postawić nową izbę. Ponieważ nie miał pieniędzy na drzewo, mieszkający u nich pan Jacek obiecał pomoc w załatwieniu potrzebnych materiałów, jednak jego słowa nie zostały potratowane poważnie (ludzie mówili, że był chory „na głowę”). Wracający do domu Mateusz zaczął rozmowę z Jagną pracującą w matczynym ogrodzie. Gdy chciał ją przytulić, usłyszał od dawnej kochanki, że ma pójść do Tereski. Cała wieś już wiedziała o ich romansie i paczkach, zawożonych przez mężatkę do więzienia.

Słowa Jagny sprawiły, że niespieszący się do małżeństwa przystojny mężczyzna przypomniał sobie Tereskę: „Dosyć już miał tej płaksy, zbrzydły mu te ciągłe kwiki. Nie ślubował przeciek, bych się jej musiał trzymać jak ten ogon krowy! Ma przeciek chłopa! I ksiądz gotów go jeszcze wypomnieć z ambony! Z taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z tymi babami! - srożył się w sobie. (…) Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita jak mrówka, nawet rada, że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały go jej kochające, lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna, gniewało i to, że cięgiem plątała się kole niego. Miał już ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła”, Zabawiał się nią jak rzeczą, bez uczucia. Gdy udał się po obiedzie do Kłębów, dowiedział się o planowanym powrocie Jaśka - męża niedawnej kochanki, lecz ta informacja nie wywołała w nim żadnej głębszej reakcji. Przebywając u Kłębów, był świadkiem przyjścia Agaty. Kobieta uzbierała podczas zimowych żebrów trzydzieści złotych i chciała je teraz dać Kłębowi, by przyjął ją do chałupy, gdy będzie umierać, lecz ten odmówił. Kiedy potem rozmawiał z żoną, wytłumaczył jej, że nie mogą przyjąć krewnej, ponieważ cała wieś zaczęłaby plotkować, że robią to dla pieniędzy.

Po bójce wieś podzieliła się między zwolenników Kozłów i wójtów. Dominikowa popierała tych drugich. Wójt wywoływał z domu jej córkę, która nie przejmowała się głosami mieszkańców Lipiec i bez skrupułów spotykała się z kochankiem. Nie słuchała nawet matki, tracącej respekt również u synów. Obaj nie pozwalali już jej pomiatać sobą i być pośmiewiskiem całej wsi.

U Borynów przy chorym czuwał jedynie Witek. Kowal opowiedział Hance, że Antkowi grozi dziesięć lat więzienia, po czym zaproponował, że za pięćset rubli pomoże mu w ucieczce do Ameryki. Doradzał jednocześnie, że Hanka mogłaby później dojechać do męża. Usłyszał, że nie posiada takiej sumy i że poradzi się adwokata.

IX

Roch przynosi Hance wiadomość o możliwości wypuszczenia Antka z aresztu po wpłaceniu kaucji. Komornice odnajdują w lesie śpiących pijanych Jagnę i wójta.

Roch wrócił do Lipiec z Częstochowy, gdzie był na odpuście. Teraz zatrzymał się u Borynów, a gdy zjadł posiłek przygotowany przez Hankę, poszedł przywitać się z gospodarzem, który leżał w sadzie na specjalnym posłaniu, przykryty pierzyną. Gdy przyjaciel zapytał, czy go poznaje, wychudzony Maciej poruszył sinymi wargami i przytaknął. Po tym spotkaniu Roch uświadomił Hance, by przygotowała się na rychłą śmierć teścia.

Usłyszał od kobiety, iż Weronka będzie miała nowy dom, ponieważ pan Jacek dotrzymał słowa w sprawie obiecanego drzewa, w zamian ustalając, że będzie mieszkał w starej chałupie Bylicy do śmierci: „Obiecał, ale przeciech niejeden obiecuje. Obiecanka cacanka, a głupiemu radość - powiedają. A pan Jacek dał Stachowi list i kazał mu z nim iść do dziedzica. Nawet Weronka się przeciwiła, by szedł, bo powiada, co będzie buty darł na darmo?... jeszcze się z niego wyśmieją, że zawierzył głupiemu... Ale Stacho się uparł i poszedł. I powiada, że może w pacierz po oddaniu listu dziedzic go kazał zawołać na pokoje, poczęstował gorzałką i rzekł: "Przyjeżdżaj z wozami, to ci borowy wycechuje dziesięć sztuk budulcu..." Dał mu Kłąb koni, dał sołtys, dałam i ja Pietrka. Dziedzic już na nich czekał w porębie i zaraz sam wybrał co najśmiglejsze z tych, co to je zimą cięli la Żydów. No i zwożą, bo dobrze trzydzieści wozów będzie z gałęziami. Stacho galantą „chałupę” se wyszykuje! Nie potrza mówić, jak panu Jackowi dziękował i przepraszał; bo po prawdzie wszyscy go mieli za dziadaka i za głupawego, że to nie wiada, z czego żyje, i pod figurami, to we zbożach grywa na skrzypicy, a czasem tak bele co i nie do składu powie, jako ten niespełna rozumu... A on taki pan, że mu sam dziedzic posłuszny!... Kto by to przódzi dał wiarę?...”.

W czasie jednej z licznych rozmów Roch wyznał Hance, że istnieje szansa, by jej mąż opuścił areszt. Dowiedział się w urzędzie o konieczności wpłaty pięciuset rubli w zastaw do sądu (to samo mówił kowal). Gdy to usłyszała, przyznała, że posiada tak ogromne pieniądze, ponieważ Boryna w chwili względnej świadomości kazał jej przeznaczyć znalezione pieniądze na ratowanie Antka. Roch przeliczył zawartość przyniesionego zawiniątka: „Były w nim papierowe pieniądze, były i srebrne, awet było parę złotych i sześć biczów korali”, było czterysta trzydzieści dwa ruble. Poradził, by kobieta sprzedała sztukę inwentarza, to wówczas uzbiera konieczną sumę, po czym nakazał dobrze ukryć pieniądze. Na koniec obiecał, że nikomu nie zdradzi tajemnicy, jak również zgodził się pomóc zbudować ołtarz na ganku na jutrzejsze Boże Ciało (we wsi zawsze robiono cztery ołtarze - dwa po jednej, dwa po drugiej stronie drogi: u Borynów, młynarza, wójta i Płoszki). Roch wybrał się w odwiedziny do Bylicy i pana Jacka. Zbliżał się wieczór, gdy chłopak Kłębów pędził konno przez wieś krzycząc, że w lesie leżą zabici ludzie. Zaraz powiadomiono o tym księdza i sołtysa.

O zmierzchu Kłąb, sołtys i parobek wrócili z leżących na wozie pijanym wójtem, mówiąc zebranym, że w lesie nie znaleźli żadnego ciała, a wójta spotkali na drodze, lecz ludzie temu nie uwierzyli. Dopiero gdy z boru wracały komornice z drzewem na plecach i Kozłową na czele, mieszkańcy Lipiec od nich dowiedzieli się o przebiegu zdarzenia: ... widzim z dala, prawda, leżą jakieś ludzie kieby nieżywe... jeno im kulasy sterczą spod jałowców. Filipka me ciąga, by uciekać... Grzelowa już pacierz trzepie i mnie też mróz po plecach chodził, alem się przeżegnała, podchodzę bliżej... patrzę... a to pan wójt leży przez kapoty, a pobok Jagusia Borynowa... i śpią se w najlepsze. Spili się w mieście, gorąc był, to se chcieli wypocząć w chłodzie i pojamorować. Jaże buchała od nich gorzałka! Nie budzilim: niech świadki przyjdą, niech cała wieś obaczy, co się wyprawia! Wstyd mówić, jak była rozdziana; jaże Filipka z litości przyokryła ją zapaską. Czysta sodoma. Stara jestem, a jeszcze o takim zgorszeniu nie słyszałam. Sołtys zaraz przyjechał i budził, Jagna w pola uciekła, zaś pana wójta ledwie na wóz wdygowali, spity był kiej świnia!”.

Tego dnia rano wójt wraz z Jagną i Dominikową udali się do miasta. Okazało się, że wrócili sami, bez matki, przez co mieli czas na zabawę i pijaństwo. Wieś zapałała oburzeniem, wykrzykiwano wyzwiska i obelgi. Tylko Pietrek, parobek Borynów, stanął w obronie Jagny, lecz zaraz został zagłuszony przez innych mieszkańców Lipiec. Wszyscy żyli tym, co się stało w lesie. Gdy sąsiadki wyszły, Hanka przeszła do izby Boryny i rozebrała po cichu pijaną, śpiącą w ubraniu Jagnę, po czym odeszła. Do późna w nocy Płoszka i Kozły biegali po wsi, podburzając innych przeciw wójtowi, a ksiądz zabronił wystawiać święty obraz w mieszkaniu pijaka i rozpustnika.

Nazajutrz u Borynów: „(…) przed gankiem stanęła kieby kapliczka, wypleciona z brzozowych gałęzi a zieleni, wykryli ją całą wełniakami, że jaże grała w oczach od kolorów, zaś w pośrodku, na podwyższeniu, stanął ołtarz, przykryty bieluśką i cieńką płachtą i zastawiony świecami a kwiatami w doinkach, które Józka oblepiła w strzyżki ze złotego papieru. Wielki obraz Matki Boskiej wisiał nad ołtarzem, a pobok zawiesili mniejsze, ile się jeno zmieściło. Zaś la większej przyozdoby nad samym ołtarzem przyczepili klatkę z kosem, którego Nastusia przyniesła: ptak się wydzierał po swojemu, że mu to Witek z cicha przygwizdywał. A całe opłotki od drogi wysadzone były świerczyną na przemian z brzózkami, żółtym piaskiem grubo wysypane i zarzucone tatarakiem. Józka znosiła całe naręcze modraków, ostróżek; wyczki polnej i przystrajała ściany kapliczki; opięła też nimi obrazy, lichtarze i co ino było można, że nawet ziemię przed ołtarzem potrząsnęła kwiatami; nie darowała i „chałupie”, gdyż całe ściany i okna ginęły pod zielenią, zaś w snopki dachu nawtykała tataraków”. Na mszę i procesję przybyli mieszkańcy okolicznych wiosek.

Po południu w karczmie zebrało się sporo ludzi. Czas upływał na tańcach, a powszechne zdziwienie wzbudził protest synów Dominikowej, którzy pierwszy raz nie posłuchali matki i nie opuścili zabawy, gdy przyszła po nich z kijem. Chłopi radzili miedzy sobą, jak przegonić Niemców, chcących osiedlić się na Podlesiu (w tym celu dali już nawet zadatek dziedzicowi). Mieszkańcy Lipiec zapewniali, że gdyby tylko mieli fundusze, sami kupiliby ziemię, a potem podzielili ją między sobą: „(…) Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga”. W karczmie bawiono się i pito do późnej nocy.

X

Roch z Hanką wyjeżdżają do miasta w sprawie wpłacenia kaucji, a we wsi dochodzi do kolejnej bójki - tym razem między Szymkiem a Dominikową. Powodem była wiadomość o ślubie syna z Nastusią. Lipczanie udają się do folwarku i próbują nakłonić Żydów do opuszczenia wsi. Ludzie na wsi szeptali za plecami Jagny, że jest kochanką wójta, jednak ona nie czuła żadnej winy i skruchy. Twierdziła, że została upojona alkoholem i wykorzystana, podczas gdy nikt nie stanął w jej obronie. Miała żal do ludzi; podkreślała, że inaczej traktowaliby ją, gdyby była panną. Nawet matka nie chciała już częstych wizyt córki. Prosiła o opamiętanie i radziła, by zostawała w domu przy chorym mężu. Jedynie Hanka broniła Jagny przed sąsiadkami, podkreślając winę wójta.

Pewnego dnia żona Antka dostała z kancelarii list, który przeczytał jaj Roch. Było w nim napisane, by wpłaciła pięćset rubli do sądu, co równało się w tymczasowym wypuszczeniem z aresztu jej męża. Choć przyjaciel domu prosił, by nie zdradziła się z nowiną, opowiedziała o tym Józce, a prawdę z jej szczęśliwej twarzy wyczytała również Jagna, która zaraz poszła do Dominikowej.

Była tam świadkiem następującej sceny: Szymek prosił matkę, by dała mu pięć rubli, które chciał dać na opłacenie zapowiedzi z Nastką, na co usłyszał kategoryczne, że nie dostanie, bowiem matka nie dopuści do małżeństwa z tą „wywłoką”. W czasie kłótni sam chciał wziąć pieniądze, co spowodowało, iż Dominikowa zaczęła bić syna pogrzebaczem po głowie i plecach. Gdy Jagna z Jędrzychem chcieli ich rozdzielić, zbiegli się sąsiedzi i zrobiło się jeszcze głośniej. Szymek próbował wyrwać matce pręt z ręki: „Aż trzasnął ją pięścią między oczy, chycił za boki i rzucił kiej ocipką na izbę; potoczyła się i niby kloc całym ciężarem padła na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin się rozwalił i wszystko się zapadło...”.

Dominikowa zaczęła krzyczeć, by „wynosił się” z jej domu i, nie patrząc na ból i tlące się ubranie, wyrzucała przez okno jego rzeczy krzycząc, że nie da najmniejszego kawałka ziemi. Życzyła synowi, by „zdychał” z głodu. „Szymek zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony, jeno patrzał na matkę wytrzeszczonymi ślepiami, strach go ułapił za gardziel, trząsł się cały, słowa nie mogąc wykrztusić ni wiedząc, co się dzieje”.

Pomoc wyrzucanemu chłopakowi ofiarował Mateusz, lecz została odrzucona. Szymek usiadł pod ścianą chałupy mówiąc, że nie odejdzie, bo tu jest ziemia po ojcu, która się mu należy. Sąsiadki z Jambrożym opatrzyły oparzone twarz i ręce Dominikowej. Miała spalone włosy i prawie straciła wzrok. Wieś interesowała się stanem jej zdrowia, do chałupy wciąż ktoś przychodził, przez co doszło do rozmowy między Mateuszem a Hanką, która ujawniła swą złość na księdza za to, że na kazaniu potępił za cudzołóstwo Jagnę i Tereskę, a nie mężczyzn.

Na ganku Borynowego domu zebrali się chłopi na naradę, której przewodniczył Roch. Zastanawiali się nad możliwością niedopuszczenia do zakupu Podlesia przez niemieckich Żydów. W końcu całą gromadą udali się na folwark, gdzie przedstawili starozakonnym swe zdanie, żądając, by opuścili należną im ziemię. Tłumaczem i negocjatorem został Roch, który ogłosił decyzję Żydów, że nie zamierzają ustąpić. Wówczas włączył się Mateusz.

„- Słuchajta, Miemcy! - ryknął wyciągając pięście. - Mówiliśmy do was po ludzku, poczciwie, a wy grozicie kreminałem i przekpiwacie się z nas! Dobra, ale teraz zagramy z wami inaczej! Nie chceta zgody, to wama zapowiadamy przed Bogiem i ludźmi, jak pod przysięgą, że na Podlesiu nie wysiedzicie! Przyszlim z pokojem, a wy chceta wojny! Dobra, kiej wojna, to wojna! Mata za sobą sądy, mata urzędy, mata pieniądze, a my jeno te gołe pięście... Obaczymy, czyje będzie górą! A jeszcze to wam dołożę, byście zapamiętali... jako ogień ima się słomy, ale zeźre i murowańce, a chyta się i zboża choćby na pniu... bydło też pada na paśnikach... zaś żaden człowiek nie uciecze od złej przygody... Spamiętajta, co rzekłem: wojna w dzień i w nocy, i na każdym miejscu...”. Wracając, do wsi, pewni swych racji chłopi już dzielili pola między sobą.

XI

Maciej Boryna umiera na polu, po niespodziewanej poprawie stanu zdrowia.

Zostawiwszy Rocha w mieście, Hanka wróciła do domu. Już za parę dni jej mąż miał wrócić, wystarczyło tylko, by przyjaciel domu wpłacił pieniądze do guberni. W końcu powiedziała o wszystkim milczącemu Borynie (leżącemu, jak zawsze, w sadzie).

Po kłótni z chłopami niemieccy Żydzi domagali się od dziedzica zwrotu pieniędzy za Podlesie. Krążyły plotki, że podali już lipieckich mężczyzn do sądu, oskarżając o najście. W obronie gospodarzy stanęli między innymi ksiądz i młynarz, który bał się konkurencji mającego stanąć w pobliżu niemieckiego młyna.

Pewnego dnia na pole przybiegł Witek, wołając do pracującej Hanki, że Maciej wstał z łóżka i coś krzyczy. Zastała teścia siedzącego i dopominającego się o buty. Był przytomny, pytał, czy robota w polu już zrobiona, jednak zapadał w krótkie chwile odrętwienia. Mieszkańcy chaty zawołali księdza, który zjawił się z ostatnim namaszczeniem.Potem przez parę dni przy umierającym mężu siedziała Jagna, pragnąc uchodzić za przykładną żonę. i zrobić dobre wrażenie na sąsiadach.

Hanka powiedziała Maciejowi o dniu powrotu Antka, lecz on popatrzył na nią nieprzytomnie, z otępieniem, zaś w nocy wstał, kierowany tajemniczą siłą i poszedł w pole, wołany dziwnym wewnętrznym głosem.

„Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż zagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać... Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach (…)Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać. Szedł aż do krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły kamionki a krze kolczaste, zawracał (…)I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów”.

W pewnej chwili zachwiał się i upadł: „Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie: - Pódziże, duszko człowiecza, do mnie. Pódziże, utrudzony parobku... Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia: - Panie Boże zapłać! - odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem Przenajświętszym. Padł i pomarł w onej łaski Pańskiej godzinie. Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie...”.



Wyszukiwarka