Przez dłuższą chwilę nie mogłam dojść do siebie. Przed oczami cały czas miałam sceny z ostatniego wydarzenia. Byłam roztrzęsiona i nie odnalazłam w sobie siły na walkę z tym. Poddałam się temu uczuciu i z zamiarem poczekania aż przejdzie, rozglądałam się po polanie.
Alice stała, a raczej szykowała się do skoku, z napiętymi mięśniami. Bałam się o nią. Kto wie co mogła jej zrobić Gene? Rozumiem, że 'wróżbitka' była wściekła na naszego 'gościa'. Na pewno przeżywała tą chwilę razem z nami i była tak samo wkurzona i smutna. Najbardziej jednak bałam się o Edwarda...
Siedział pod drzewem i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w niebo. Ile bym dała za jego umiejętność! Tak bardzo chciałam poznać jego myśli... Postanowiłam się do niego zbliżyć. Już miałam wstawać kiedy usłyszałam ironiczny śmiech. Odwróciłam głowę i spojrzałam prosto w oczy Genevive. Na twarzy błąkał jej się szyderczy a zarazem tryumfalny uśmiech.
-Pokażę Wam, czego tak naprawdę się boicie- szepnęła i przyłożyła palce do skroni. Domyślałam się co zaraz nastąpi. Tylko czemu teraz nas nie dotyka? Ta myśl nie zdążyła się do końca uformować w moim mózgu, a już dryfowałam w ciemnościach. Tak jak ostatnio...
*******************************
Po raz kolejny tego dnia stałam w lesie. Sceneria odrobinę się zmieniła, choć i tak znałam ją bardzo dobrze. Gdybyśmy poszli ścieżką prosto, znaleźlibyśmy się przed naszym nowym domem w Santa Fe. Czy ta wampirzyca nie ma litości?!
Zauważyłam, że teraz w tym okropnym wydarzeniu bierze udział cała rodzina, a także Blacka. Na jej twarzy zakwitł identyczny uśmiech jak na twarzy Gene. Obie wypatrywały czegoś, co miało zaraz nastąpić. Szkoda, że tylko im było wiadome, co to będzie.
Po chwili usłyszałam kroki. Gdy odwróciłam głowę, po raz kolejny ujrzałam siebie. Teraz byłam już wampirem. A więc to musi być przyszłość, pomyślałam. Szłam w normalnym tempie powłócząc nogami ze spuszczoną głową. Dłonie zaciskałam w pięści i cicho szlochałam. Nie było mi dane spojrzeć sobie w twarz, ale domyślałam się, że coś jest nie tak. Kątem oka dostrzegłam zaciekawione a zarazem przerażone spojrzenia Cullenów. Tylko Edward stał bez ruchu. Postanowiłam podążyć za Bellą z tego dziwnego zdarzenia...
Tak jak myślałam. Po parunastu metrach, znaleźliśmy się przed naszym domem. Wślizgnęłam się do środka zaraz za brunetką z przodu. Reszta została na zewnątrz wyglądając przez okna. Trochę obawiałam się tej rozłąki, ale wiedziałam też, że nikt nie może mnie zobaczyć. Bells bądź dzielna, w myślach dodałam sobie odwagi i podążyłam za moją 'towarzyszką'.
Bardzo powolnym krokiem weszła na pierwsze piętro, gdzie mieścił się salon. Teraz już żadne z Cullenów stojących na zewnątrz nie mogło nas zobaczyć. Czy będę musiała przeżywać to wszystko sama?
W salonie, na kanapach obitych bordową skórą, siedzieli wszyscy. No prawie. Nigdzie nie mogłam dostrzec Edwarda. Zauważyłam, że Bella z tej rzeczywistości podchodzi do fortepianu, który stał pod ścianą naprzeciwko mnie. Pamiętam jak Edward zawsze zasiadał tam żeby zagrać moją kołysankę...
Coś w tym obrazie wydawało mi się dziwnego. Czemu wszyscy są tacy cisi? I gdzie do cholery jest mój wampir?!
Odczekałam chwilę na dalszy rozwój wydarzeń. Z kąta pokoju dobiegła mnie znajoma melodia. No tak, moja kołysanka. Tylko tym razem sama ją odgrywałam. Ciekawe, kiedy zdążyłam się jej nauczyć?
Nagle drzwi pod sąsiednią ścianą, otworzyły się. Do salonu wkroczył niski mężczyzna odziany w czarny frak. Wyglądał jak lokaj ze starych filmów. Byłam ciekawa jaką rolę odgrywa w naszym domu.
-Już czas na posiłek- powiedział niskim, gardłowym głosem. Wszyscy wstali jak na zawołanie, a muzyka przestała płynąć. Byłam cholernie zdziwiona. Co się tu dzieje? Coraz bardziej rzucał się w oczy fakt, że wszyscy byli przygnębieni i stracili swój dawny blask. Ale nie mogłam dostrzec niczyich oczu. Chodzili z pochylonymi głowami, Esme i Alice płakały. Tak. Łzy spływały im po policzkach. Był to okropny widok. Postanowiłam jednak iść za moją rodziną. Może dowiem się, gdzie jest Edward?
Zeszliśmy do piwnicy, która została odrestaurowana. Teraz przypominała średniowieczną jadalnie. Kiedy zapalono światło, czułam się jakbym była w pokoju Volturi. Tam gdzie zjadali swoje posiłki. Czyżby...
Do sali wszedł znowu ten sam lokaj. Po kolei odsunął krzesło za każdym z Cullenów. Carlisle skinął mu grzecznie głową, a ten zaklaskał dwa razy. Do jadalni weszło kilku kucharzy z tacami. Alice wyciągnęła łapczywie ręce i oblizała usta. Wyglądali jak wygłodniałe bestie. Najbardziej przeraziło mnie to, że siedziałam na wielkim tronie w kształcie korony. Krzesło było wykonane z ciemnego drewna a przy krawędziach pozłacane. Kiedy Bella dała znak ręką, wszyscy podnieśli pokrywki od talerzy.
Dalej nic nie pamiętam. Słyszałam tylko swój własny krzyk.
***************************
Ocknęłam się na polanie. Czy ten koszmar się kiedyś skończy? Otaczał mnie wianuszek wampirów. Każdy chciał się dowiedzieć co się stało. Szkoda, że nie widzieli tego sami. Tak trudno był mi o tym mówić...
-Bella, powiedz coś!- usłyszałam czyjś krzyk. Trudno było mi w tej chwili odróżnić głosy. Chyba była to Alice...
-Bella!- znowu. Czy oni nie mogą dać mi spokoju? Nie wiedzą co przed chwilą przeżyłam! Na pewno też byliby wstrząśnięci. Esme znowu by płakała... Tak jak tam. Ale ciągle nie wiem gdzie był Edward. I co się takiego stało, że my... Nie chciałam o tym myśleć. Było to dla mnie tak niepojęte, że aż abstrakcyjne! Cullenowie i krew ludzka? I ja na tronie jako ich przywódczyni? Co się tam stało do cholery?!
-Isabello Swan!- teraz krzyk był nie do zniesienia. Jego źródło znajdowało się tuż przy moim uchu.
-Cullen- wymamrotałam niepewnie- nazywam się Cullen.
Nie wiem czemu, ale w tym momencie ta różnica była dla mnie ogromna! I to, że ktoś się pomylił, zabolało mnie.
-Och, Bells! Powiesz nam co się stało?- czemu to nie był ten wspaniały głos? Ciągle tylko to piskliwe mamrotanie. Miałam dosyć wrażeń na dzisiaj. Chciałam wiedzieć gdzie jest Edward.
-Dajcie mi złapać trochę powietrza- powiedziałam odganiając ich od siebie. Szybko odeszli ode mnie i wpatrywali się tymi miodowymi oczyma. Ile jeszcze miały one mieć taki kolor?
-Powiesz nam co się tam stało?- teraz Carlisle zadawał pytania. Zignorowałam go i zaczęłam szukać wzrokiem Edwarda. Siedział samotnie kilka metrów od nas, wyraźnie bijąc się ze swoimi myślami. Z jego twarzy mogłam wyczytać tylko ból.
-Edward- w mgnieniu oka znalazłam się przy ukochanym. Chciałam go dotknąć, ale odepchnął moją rękę- co się stało?- zapytałam. Głos mi drżał a do oczu zbierały się łzy.
-Muszę odejść- mruknął. Przez chwilę nie mogłam pojąć sensu tych słów.
-Co Ty wygadujesz?- jeszcze chwila i wpadnę w histerię! On nie może mi znowu tego zrobić. Nie teraz kiedy mamy być ze sobą na wieczność...
-Tylko przez mnie cierpisz. Muszę to zrobić...- Edward wstał. Widziałam, że szykuje się do biegu. I jak ja miałam go zatrzymać?!
-Nie możesz... Ja... Znowu... Kocham Cię... Ale...- nie mogłam sklecić zdania. Miotałam się jak głupia. Na domiar złego, znowu się popłakałam. Czemu nie mogę być jak każdy inny wampir?!
-Zostaw, Bello. Tylko pogarszasz sprawę- powiedział poważnym tonem- będzie tak jakbyśmy nigdy się nie poznali- znowu te słowa.
-Jak to możliwe? Przecież jestem wampirem, do cholery!- ale jego już nie było. Opadłam bezradnie na kolana i zaczęłam się histerycznie trząść. Jak zza mgły dobiegały mnie głosy rodziny. Ale czy to ważne? Wyraźnie usłyszałam tylko śmiech... Pełen tryumfu i samozadowolenia.