Moliere - Wykwintnisie, Nowe


Moliere

WYKWINTNISIE

OSOBY

Kawalerowie źle przyjęci:

WOJCIECH,

WACŁAW SIECIECH, Mieszczanin.

Wikwintnisie:

JUZIA, córka jego

KASIA, siostrzenica

JĘDRZEJ lokaj ich.

BARON KRĘCKI, lokaj Wojciecha.

GRAF WŚCIUBSKI, lokaj Wacława.

DWIE SĄSIADKI SIECiECHA.

DWAJ DRĄŻKARZE

MUZYKA.

SCENA W WARSZAWIE W DOMU SIECIECHA.

Scena I.

WOJCIECH. WACŁAW.

WOJCIECH.

A co, Panie Wojciechu, pobraliśmy kwitki.

WOJCIECH.

Jest tu nad czem pomyśleć; bo to czyste zbytki.

WACŁAW.

Lecz bez śmiechu: rad jesteś z naszych zalecanek ?

Powiedz mi, czyśmy godni tak zacnych kochanek ?

Cieszysz się z tych odwiedzin ?

WOJCIECH.

To mi się podoba!

Czy możemy Wacławie cieszyć się z nich oba?

WACŁAW.

Zapewne. Mówiąc prawdę, pusty mnie śmiech bierze.

WOJCIECH.

A mnie złość: bo któż widział, powiedz tylko szczerze?

Dwie proste parafianki z taką duszą hardą,

I dwóch mężczyzn przyjętych z większą niż my, wzgardą?

Ledwie nam pozwoliły usiąść w swoim domu.

Nigdym w życiu nie widział, ażeby kto konni

Tak wiele szeptał w ucho, ucinał wyrazy,

Pytał która godzina? ziewał tyle razy;

Bawiłyż nas, wszak w ciemię obu nas nie bito,

Z grzecznością wychowaniu i płci przyzwoitą ?

Choć droga ich uprzejmość, warciśmy jej przecie,

Gdybyśmy nawet byli ostatnimi w świecie;

To dla nas przyjacielu zniewaga nie mała.

WACŁAW.

Ona ci mocno widzę w głowę zajechała;

WOJCIECH.

O zapewne: i jeszcze tak ją biorę ściśle,

Ze oddać im wet za wet i zemścić się myślę.

Uczciwie nas przyjęły te damulki godne:

Wiem czemuśmy wzgardzeni.

Już powietrze modne Nie tylko dziś stolicę napoiło całą,

Lecz też i w prowincye nawet się rozlało;

A nasze panieneczki wykwintne i strojne

Wszystkie niem zaraziły ustronia spokojne.

Słowem, są to modnisie z próżnością nie lada?

Wiem, chcąc się im podobać, jakim być wypada;

Chcesz, to oba porządną spłatamy im sztukę,

Która służyć im będzie nadal za naukę.

Wyświeci len postępek płochy i dziecinny,

I wskaże jak się z ludźmi obchodzić powinny.

WACŁAW.

Jakże.. ?

WOJCIECH.

Na to się łatwo sposobu dobierze.

Jest u mnie lokaj Kiecki: on tu w swojej sferze

Miejsce między pierwszemi dowcipkami trzyma,

Dziś bowiem nad dowcipek nic tańszego niema.

Dziwak ten chce wielkiego udawać człowieka,

Od innych równych sobie zawsze jest zdaleka,

A że rok był w Paryżu z pierwszym swoim panem.

Każdego zwie bez braku gburem i bałwanem.

WACŁAW.

To dobrze. Cóż zamyślasz?

WOJCIECH.

To są małe trudy. To myślę zrobić.. trzeba... lecz wyjdźmy stąd wprzódy.

Scena II.

WOJCIECH. WACŁAW. SIEClECH,

SIEClECH (wesoło).

A co? widzieliście się z mojemi dziewczęty ?

Pomyślnie też wam poszedł zamysł przedsięwzięty?

WOJCIECH.

Lepiej ud nich niż od nas można się dowiedzieć;

My zaś Panu w tej chwili to mamy powiedzieć:

Że przywykli odpłacać grzecznością za grzeczność,

Dzięki nasze składamy za jego serdeczność, I najniższe usługi.

WACŁAW.

Najniższe usługi.

(odchodzą).

SIECIECH (sam).

Tak dalece ? cóś kwaśny i jeden i drugi!

Oba wyszli w złym sosie; nie wiem, na mą duszę,

Skądby to pochodziło, dowiedzieć się muszę.

Tak krótkie odwiedziny ! takie pożegnanie !

Magdeczka!

Scena III.

SIECIECH. MAGDECZKA

MAGDECZKA.

Co Pan każe ?

SIECIECH.

Gdzie są twoje Panie ?

MAGDECZKA.

W swym pokoju.

SIECIECH.

Co robią?

MAGDECZKA.

Pomadę na usta.

SIECIECH.

Dosyć już tej pomady ! co to za rozpusta !

Biegaj do nich i powiedz niech tu zaraz przyjdą.

Scena IV.

SIECIECH (sam).

A czy mnie Pan Bóg skarał tą niezbędną biedą!

Te próżniaczki, co w strojach swą szczęśliwość kładą,

Chcą mnie zgubić jak widzę tą swoją pomadą.

Po wszystkich oknach, stołach, nic więcej nie Jeży,

Tylko mleczko panieńskie, albo białek świeży,

Tysiące fraszek, których i nie znam nareście:

I powiadam to śmiało, że jak bawią w mieście,

Tyle już do apteki i sklepów wydały

Na te różne olejki, proszki, i migdały,

Żebym za te pieniądze kupić mógł sześć koni.

Scena V.

SIECIECH. JUZIA. KASIA.

SIECIECH.

A dosyć już tych trybow ! niech mnie Pan Bóg broni!

Bom już przez was dalibóg, sam sobie niemiły.

Mówcie, cóście takiego tym panom zrobiły,

Których dłużej zatrzymać nie miałem sposobu?

A wszakżem wam zalecał żebyście ich obu.

Jak młodych kawalerów przyjęły uczciwie,

Aby się wam pójść za mąż udało szczęśliwie?

JUZIA.

Jakiż od nas mój ojcze szacunek należy

Dla tej nieokrzesanej i grubej młodzieży?

KASIA.

Jakże z nimi powinna obejść się kobieta

Która zna co jest grzeczność, zna co etykieta?

SIECIECH.

Cóż w nich widzisz? w czem mogą podpadać naganie? ...

JUZIA.

A to piękna mi grzeczność, piękne przywitanie,

Zaczynać od małżeństwa!

SIECIECH.

A od czegóż przecie?

Ciekawa rzecz od czego: toż wy rozumiecie

Że się słusznie możecie ze swój dumy chwalić?

Jakże ich fochy wasze nie miały oddalić?

A tenże węzeł święty, o który im chodzi,

Szlachetności ich uczuć czyliż nie dowodzi ?

JUZIA.

Ach mój papo! grzeczności my żądamy danin;

Wstydzi to nas że mówisz jak prosty mieszczanin.

Jużby czas sie nauczyć. choć w podeszłe lata,

Przystojnej etykiety i wytworu świata.

SIECIECH.

Nie chcę twej etykiety ni światowej mody;

Mówię ci to wyraźnie com powiedział wprzody:

Że małżenstwo jest świętem, w niem szczęśliwość cała,

Kto od niego zaczyna, ten uczciwie działa.

JUZIA.

Helas! gdyby świat ojcze był podobny tobie,

Miłośćby się skończyła prędko, w jednej dobie:

Pięknieby było ! któżby taki romans cenił,

Gdyby Cyrus z Mandaną zaraz się ożenił,

Arons pojął Klelią, i to w tejże chwili

Jak tylko się raz pierwszy z sobą zobaczyli !

SIECIECH.

Co mi też ona plecie?

JUZIA.

Tak, z samej natury,

Przed małżeństwem iść muszą inne awantury!

Nawet moja kuzyna potwierdzi to samo

Co ja powiem, jak trzeba postępować z damą.

Amant, chcąc być przyjemnym we wszystkich momentach.

Powinien się tłumaczyć w pięknych sentymentach;

Zawsze doux, passionne, czuły i niewinny,

Ale jego zabiegi z reguł być powinny.

Naprzód, powinien widzieć, najlepiej w niedzielę,

Na publicznych assamblach, albo też w kościele,

Czyli na promenadzie, wieczorem lub rankiem,

Osobę, której skrycie staje się kochankiem,

Lub też do niej przypadkiem przyjść na odwiedziny,

W gronie zacnych przyjaciół lub jakiej kuzyny;

Potem swoich zamiarów chcąc dopiąć najgodniej,

Tout reveur, rnelancolique, wyjść powinien od niej..

Ukrywa on czas jakiś przed nią swe płomienie,

Lecz jej jednak wizyty czyni nieskończenie,

Rzucając w lubem gronie z uprzejmą słodyczą

Jakie questions galantes: które umysł ćwiczą.

Nadszedł dzień oświadczenia, które pospolicie

Opodal gości, w gaju, odbywa się skrycie,

Lub w ogrodzie: jak tylko wyrzekł je młodzieniec,

Wnet z gniewem na twarz naszą wstępuje rumieniec,

I od nas na czas jakiś kochanka oddala.

On się jeszcze tym większą miłością zapala,

Różnemi sposobami łagodzić nas zacznie,

Przyzwyczaja do głosu swych uczuć nieznacznie,

I wyrwanym z ust naszych cieszy się wyrokiem.

Wnet mu różne przeszkody stawają przed okiem,

Snują się awantury, tłum rywalów wpada,

Prześladowania ojców, bojaźń, jęki, zdrada,

Zazdrość, ploiki, obmowy, tłok nieszczęść się wali,

Żal, rozpacz, wykradzenie, radość, i tam dalej.

Voila jakim rzeczy iść muszą porządkiem,

Jak ma koniec romansu wiązać się z początkiem;

Te nie błahe prawidła miłość ma ostróżna,

Bez nich w grzecznem kochaniu obejść się nie można.

Lecz od razu, na celu szlubne mieć złączenie,

Z miłości czynić kontrakt, jest to frymarczenie

Które czułego serca i duszy nie zdobi;

Ja na to mam źle w głowie, serce mi źle robi.

SIECIECH.

Cóż to słyszę u kata? co za język nowy?

Ma źle w głowie.. ? to prawda.

KASIA.

Kto ma rozum zdrowy,

Kto ma nieco rozsądku, temu nie zaprzeczy,

Że ma cousine mój wuju a fond bierze rzeczy.

Jakże przyjąć ces messienrs niezgrabnej urody?

Jabym się założyła, dałabym dowody,

Że oni w kraju du Tendre nigdy nie postali:

Że billets doux petits soins, beaux vers i tam dalej,

Są to krainy od nich zupełnie nieznane.

Wszak jakie ich osoby są nieokrzesane!

Ils n'ont pas de mine, która na pierwsze wejrzenie

Jakieś dobre o ludziach daje rozumienie.

Na miłosną wizytę przyjść tak źle ubranym!

Nie zlanym perfumami, nie ufryzowanym!

We frakach starej mody, które na dodatek

Pięknego aksamitu cierpią niedostatek!

Oh mon Dieu: co za nędza! tóż mi kochankowie !

Co za konwersacya ! co za suchość w mowie !

Ma foi, znieść nie można, ja się wstydzić muszę.

Jeszczem to uważała, że ich kapelusze,

Nie są prosto z Londinu, to jedno; a drugie,

Ich domowe trzewiki są ostre i długie.

SIECIECH.

One widzę obiedwie są głupie jak wrony.

Dalibóg nie rozumiem co to za androny:

Ei Juziu, i ty Kasiu!... !

JUZIA.

Zmiłuj się mój ojcze,

Porzuć już te imiona dzikie i zabójcze,

I naucz się nas przecie nazywać inaczej.

SIECIECH.

Co, co? imiona dzikie? Jakto?... co to znaczy?

Nie sąż wam te imiona dane na chrzcie świętym ?

JUZIA.

Mon Dieu! jakżeś, mój ojcze prostym i zaciętym!

Et pour moi, ja się dziwię i jeszcze się dziwię,

Ze tak rozsądną córkę posiadasz szczęśliwie.

Jestże gdzie w pięknym stylu o Juzi lub Kasi ?

Mówiliż kiedy o nich romansiści nasi ?

I jednożby z tych imion, wyznaj ojcze przecie,

Nie zepsuło romansu najlepszego w świecie ?

Prawda że czułe ucho i rozsądna głowa

Cierpią cruellement słysząc te prostackie słowa:

Lecz imie Polixeny, którem sobie dała,

I Chloi, które moja kuzyna wybrała,

Tak są miłe, tak śliczne, że nic w świecie nad nie.

SIECIECH.

Nierozumne ! myślicie, że to dla was ładnie ?

Ja innych nie znam imion prócz tych, naostatek,

Jakie na chrzcie bierzemy od ojców i matek.

Co się tycze tych panów, których bardzo cenię,

Znam ja ich stan, majątki, znam ich urodzenie;

Dla tego, chcę koniecznie, len mój zamiar siały,

Abyście ich niezwłócznie za mężów obrały.

Już mi ciężko do kata mieć was na swej głowie.

KASIA.

Co do mnie, ja powiadam, i każdy to powie,

I niech moje mniemanie nie zdaje się dziwnem,

Że małżeństwo jest dla nas zupełnie przeciwnem.

JUZIA.

Pozwól ojcze, niech w pięknym zabłyśniemy świecie,

Niech się wprzód wyćwiczymy w modnej etykiecie;

Nie przeszkadzaj nam proszę snuć miłości wątki

I nie pędź tak do końca gdy będą początki.

SIECIECH.

One już są skończone, nie trzeba dowodów.

Jeszcze raz ! nie chcę waszych słuchać korowodów,

Ja panem w moim domu i jestem i będę:

I aby całkiem przeciąć tę nudną gawędę,

Daje wam święte słowo, myślcie tu jak chcecie,

Że albo do Klasztoru, lub za mąż pójdziecie.

Scena VI.

JUZIA. KASIA.

KASIA.

Ma chere! jakże twój ojciec jest prostakowaty!

Najmniejszych sentymentów ! najmniejszej oświaty !

Jakże jego zmysłowość jest płaska i gruba!

Jak ciemno w jego duszy !

JUZIA.

Ma chére, moja luba !

Co mówisz ? jam za niego w konfuzyi cała;

Wątpię bym córką jego prawdziwą być miała,

Et je crois, że kiedyś trafi się zdarzenie,

Co może mi świetniejsze odkryć urodzenie.

KASIA.

O ma chére, bardzo wierzę nie można w tem zbłądzić,

Wszystkie o tem pozory równie każą sądzić:

Et pour moi, gdy zacznę w sobie pokryjomu...

SCENA VII.

JUZIA. KASIA. MAGDECZKA.

MAGDECZKA.

Człowiek jakiś pyta się czy są panny w domu,

Bo mówi że Pan jego chce panny odwiedzić.

Możesz prostaczko piękniej to samo powiedzieć:

Niech twa dusza nie będzie taka pospolita;

Mów, oto un necessaire, który się mnie pyta,

Czy są en commodite Panie w tej godzinie:

Aby mogły być risibles.

MAGDECZKA.

Kiedy po łacinie

Dalibóg ja nie umiem: jakem tu przystała,

Jeszczem filozofii w książkach nie czytała.

JUZIA.

Wieśniaczka! czyż podobna ścierpieć z tym bałwanem!

Jakże ? tego lokaja kto jest przecie panem ?

MAGDECZKA.

Jakoś Ba.. Bar... on Kręcki, Wreszcie niech sam powi.

JUZIA.

Ach ma chere ! Baron ! Baron !... powiedz lokajowi

Ze mu jest pozwolone entree do zabawy,

Pewnie belesprit, który o nas wie ze sławy.

KASIA.

Pewnie.

Cała opływam w słodkim uciech zdroju.

JUZIA.

Gdzież go przyjąć? na górze?.... lepiej w tym pokoju.

Poprawmyż ma toute bonne, un peu swe warkocze,

Utrzymajmy swą sławę przez wdzięki urocze.

(do Magdeczki).

Poproś tu nam czemprędzej ponęt Konsyliarza.

MAGDECZKA.

Ja nie wiem: niech mi Pani sto razy powtarza.....

KASIA.

Przynieś gburze zwierciadło: strzeż się go obrazić,

I kommunikacyą swej twarzy szkło skazić.

Scena VIII.

BARON. KRĘCKI. DWAJ DRĄŻKARZE.

KRĘCKI (jeszcze za teatrem).

Hola! czy mnie w kawałki chcą rozbić te gbury,

Tak hurkocąc i bijąc o bruk i o mury ?

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Wa, kiedyiż droga cziasna.. ! .

(wchodzą wszyscy na teatr)

DRUGI DRĄŻKARZ.

Jużeśmy stanęni.

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Wzdyć Pun chciałeś żebyśmy, wjechani do sieni ?

KRĘCKI.

Zapewne. Chcielibyście żebym w błoto skoczył,

Żebym deszczem kapelusz i suknie swe zmoczył ?

Precz stąd gapy !

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Niechze Pun casu nam nie traci,

I prędko z łaski swojej za droskę zapłaci.

KRĘCKI.

He ? co mówisz ?

DRUGI DRĄŻKARZ.

Niech panic zapłaci nam prędzej.

KRĘCKI.

Co? łotry? domagać się odemnie pieniędzy?

Od osoby takiego znaczenia ? hultaje !

(uderza go laseczką po grzbiecie).

DRUGI DRĄŻKARZ.

Tak płacis ? cy znacenie pańskie jeść nam daje ?

KRĘCKI.

Nauczę was jak macie z ludźmi postępować;

Te łotry jak uważani chcą zemną żartować ?

PIERWSZY DRĄŻKARZ (podnosząc kij).

Ha, cóś to Panie znacy ? zapłać nam w lej chwini.

KRĘCKI.

Co?

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Dawaj nam pieniądze jak my się zgodzini.

KRĘCKI.

Ten ma rozum.

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Nuz ! prędko!

KRĘCKI.

Tak, mówisz rozumnie,

Ale tamten szacunku hultaj nie zna ku mnie;

Nie wie co plecie. Masz więc. (daje mu pieniądze).

Nie dośćże ci na tem ?

PIERWSZY DRĄŻKARZ.

Nie; Pun nie ładnie z moim postąpił kamratem,

Gwiznąłeś go lasecką.. (podnosi kij),

KRĘCKI.

Powoli! powoli!

Oto, żem go uderzył, (daje mu znowu pieniądze).

Niech go to nie boli.

Widzisz więc: można wszystko odemnie otrzymać,

Byle grzecznie postąpić, byle się nie zżymać.

Jedźcież; lecz za godzinę stańcie na tym placu

Bo ja na noc pojadę do mego pałacu.

Scena IX.

KRĘCKI. MAGDECZKA.

MAGDECZKA.

Panie moje wnet spieszą. Pan bądź łaskaw tyle...

KRĘCKI.

O! niech się nie żenują; ja zaczekam chwilę.

Scena X.

JUZIA. KASIA. KRĘCKI. JĘDRZEJ.

KRĘCKI (z ukłonami).

Śmiałości mojej Panie, sans doute się dziwicie,

Że im swą czołobitność składam w tej wizycie;

Lecz natręctwa mojego przyczyną ich sława;

Tak duszę mą zaleta swym wdziękiem napawa,

Że wszędzie za nią biegnę, i wszędzie ją gonię.

JUZIA.

Chcąc pan gonić zaletę, nie na nasze błonie

Zapędzaj się z łowami.

KASIA.

To próżno, niestety !

Sam tu Pan wszystkie z sobą przynosisz zalety.

KRĘCKI.

O! ja przeciwko temu powstaję z zapałem,

Gdyż wszędzie o ich świetnych przymiotach słyszałem,

Przed ich bozkim urokiem, gardło moje stawię,

Wszystko z gaśnie, co tylko jest galant w Warszawie.

JUZIA.

Grzeczność Pana wprzód w całej świetności jaśnieje,

Nim dla nas hojnym nurtem pochwały swe zleje:

Ja tracę mon serieux; i moja kuzyna

W cukrach jego pochlebstwa swego zapomina.

KASIA (cicho do Juzi).

Brak krzeseł aby usiadł Adonis ten młody.

JUZIA (do Jędrzeja).

Zawoatiuruj tutaj dyskursu wygody.

JĘDRZEJ (na stronie, zżymając ramionami).

Już poznałem ten język: co to za szaleństwo !

(wychodzi),

KRĘCKI.

Lecz jestże tu przynajmniej dla mnie bezpieczeństwo ?

KASIA.

Czego się Pan obawia?

KRĘCKI.

Bać się mi należy.

Zabójstwa mej stałości i serca kradzieży.

Widzę tu parę oczów, które jak się zdaje,

Są bardzo złe chłopczyki: i jak dwa hultaje,

Wolność kują w kajdany, niczem się nie wzruszą,

I po turecku z biedną obchodzą się duszą.

Que diable! skoro tylko chcę być przy nich zblizka

Już na swoje śmiertelne lecą stanowiska !

O, ma foi ! ja żadnej w nich ufności nie mam:

I albo pierzchnę z placu, kroku nie dotrzymam,

Lub niech kto za nie ręczy, bo padnę jak długi.

(Jędrzej przynosi krzesło).

JUZIA.

Ma chére, co to za humor !

KASIA.

Jest to Arons drugi.

JUZIA.

Niech się Pan nie obawia; nos yeux są bez czarów,

Nie mają żadnych w sobie podstępnych zamiarów;

Jego serce, któremu tout le monde zazdrości,

Może usnąć bezpiecznie na ich uczciwości.

KASIA.

De grace ! jeśli go nieba z uczuć nie wyzuły,

Nie bądź dla tego krzesła tak Panie nieczuły,

Które mu od kwadransa wyciąga ramiona,

I chce go mile przyjąć do swojego łona,

KRĘCKI (siada, poprawiając włosy, i t.d).

Hé bien? więc o Warszawie co też mówią Panie?

JUZIA.

Co mówimy? trzeba być, takie moje zdanie,

Antypodem rozumu, by nie wyznać śmiało,

Że Warszawa jest cudów stolicą wspaniałą,

Środkiem dobrego gustu i bozkiej zabawy.

KRĘCKI.

Pour moi, ja tak trzymam, że oprócz Warszawy,

Nigdzie się człek ze swoją nie przytuli cnotą.

O! to prawda.

KRĘCKI.

W Warszawie choć jest czasem błoto,

Ale u nas są fiakry i nic nam nie szkodzi,

JUZIA.

Prawda, że wymysł fiakrów z mądrych głów pochodzi:

Jest to dziwna forteca: broni nas bez szkody

Przeciw napaściom błota i zmiennej pogody,

KRĘCKI.

Hé bien ? Panie tu częste mają odwiedziny ?

Bywa dobrana młodzież, księżne i hrabiny ?

JUZIA.

Ach! jeszcze nas nie znają te zaszczytne damy,

Lecz się wkrótce świat piękny poznać spodziewamy.

Pewna tu nam znajoma przyrzekła wspaniale,

Między znacznemi gośćmi wprowadzać na sale

Kwiat młodzieży, wybrany z licznego jej tłumu.

KASIA.

I uczonych, co darem gustu i rozumu,

Najwyższymi sędziami des belles choses być mogą.

KRĘCKI.

Mon Dieu! mnie to użyć w tym, celu niż kogo,

Uczeni są z szacunkiem ku mojej osobie

Ja wstając najmniej tuzin znajdę ich przy sobie.

JUZIA.

Ach! ach! mon dieu! tę przyjaźń okaż nam Pan przecie,

Będziem mu wdzięczne wszelką wdzięcznością na świecie,

Gdyż chcąc być dans le beau monde na szacunku szali,

Trzeba by nas ci wszyscy panowie poznali;

Oni dają zalecie świetność okazałą.

(do Kasi).

Wierz, że wśród nich jest taki, mówić można śmiało,

Który byle do ciebie raz przyszedł z wizytą,

Już masz sławę żeś znaną, żeś nie jest ukrytą,

Mais pour moi, uważam, i Pan nie zaprzeczy,

Że można wiele pięknych nauczyć się rzeczy

Co są essence rozumu, osądziwszy szczerze,

Jak tylko się dowcipne towarzystwo zbierze.

Chwile jak poczty, les petites nouvelles galantes wiozą,

Wiemy les jolis commerces i wierszem i prozą,

I w detalach: naprzykład, ten w takim śiużecie

Skomponował piosenkę najśliczniejszą w świecie,

Ów co najtwardsze serca zachwycał, rozczulał,

Świeżo na cześć miłości cudny sonnet ulał;

Ta zrobiła aryjkę zdolną wzruszyć głazy,

A ten Pan czarujące ułożył wyrazy;

Ten zaś o niewierności stanców jest autorem;

Kawaler len, do damy tej, posłał wieczorem

Triolet, którym czule, wzajemności żebrał,

I najczulszą odpowiedź dziś zrana odebrał;

Tamten autor tak myśli, ten, lubiąc zacisze

Pracuje nad romansem, już trzeci tom pisze,

Ten drugi, swoje dzieła już na świat wydaje.

Tak więc konwersacja przyjemną się staje;

A kto nie wie tych rzeczy, próżna jego chwała,

Za cały jego rozum groszabym nie dała.

KASIA.

En effet, jest to zostać przykładem śmieszności,

Kto uchodzić za dowcip prawo sobie rości,

A nie wie o najmniejszym wierszyku, co lata:

Pour moi, jabym miała wszystkie wstydy świata,

Gdyby mnie kto zapytał w rozmowy zapale,

Czy znam tę rzecz, lub ową, której nie znam wcale.

KRĘCKI.

Prawda, to wstyd troszeczki, mes dames, moje Panie,

Naprzód nie wiedzieć tego co się nowem stanie;

Ale pocóż te troski i ten wstyd, mój Boże!

Ja tu akademiją sztuk pięknych założę.

Przyrzekam waszą sławę mieć na czujnym względzie;

Bo w stolicy nowego wierszyka nie będzie,

Ani żadnej z nowinek, z małej bagateli,

Którejbyśmy we trojgu naprzód nie wiedzieli.

Jak mnie Panie widzicie, ja także z natury

Żyłkę mam niepoślednią do literatury:

Ujrzycie więc, jak w całem latać będą mieście

Sto piosnek mej roboty, dumek, bajek dwieście,

Czterysta tryoletów, sześćset sonnecików,

I tysiąc poezyj i innych wierszyków,

Prócz wierszów sztambuchowych, których i nie zliczę.

JUZIA.

Ach, wiersze do sztambucha! to moje słodycze!

Nic nie widzę tak galant!

KRĘCKI.

Oui, lecz z wierszów tłumu,

Te wiersze wymagają najwięcej rozumu:

W trudności niezrównane z poezyą żadną,

Moje Pani zapewne do smaku przypadną

KASIA.

A ja lubię zagadki, jeżeli nie smutne.

KRĘCKI.

Jak ja lubię!.. to moje roskosze okrutne;

Dziś rano cztery właśnie zrobiłem zagadki.

JUZIA.

Triolety są piękne gdy zwrot mają gładki:

Straszne w nich delicye i przyjemność czuję.

KRĘCKI. (z zapałem).

To mój talent szczególny: nad nim ja pracuję;

Całą historyą rzymską piszę w triolety.

JUZIA.

Ach Monsieur, jak to ładnie! to dzieło poety !

Ja proszę o exemplarz jak każesz drukować.

KRĘCKI.

O! ja będę miał honor każdej ofiarować,

Po jednym exemplarzu w najlepszej oprawie:

Gdyż dziś ledwie nie wszyscy księgarze w Warszawie

Ciągle mnie atakują bym im dał swe dzieło,

Któreby ich cokolwiek z nędzy podźwignęło.

Być drukowanym, sądzę, że to łechce duszę.

KRĘCKI.

Sans doute. Ale a propos, powiedzieć tu muszę

Pewne wierszyki, które z uniesieniem miłem

Dziś u pewnej diuszessy expromptu zrobiłem.

Trzeba wiedzieć, ja wiersze piszę doskonale,

Bo wszystko jak Lord Baron exabrupto palę.

KASIA.

L' impromptu jest dowcipu probierczym kamieniem.

KRĘCKI.

Ecoutez donc.

JUZIA.

Słuchamy z całem należeniem.

KRĘCKI (deklamując).

Ach!.. nie myślałem o stracie !

W tym, nie strzegąc się, gdy spoglądam na cię,

Twój wzrok milczkiem me serce kradnie i uchodzi,

Złodziej! złodziej! złodziej! złodziej !

A co ? jakże ?

JUZIA.

O! mon dieu! pysznie! doskonale!

KRĘCKI

Prawda że krętaniny nic tu nie ma wcale?

Wszystko po kawalerski], gracko, jak należy.

JUZIA.

Krętanina przynajmniej o sto mil stąd leży.

KRĘCKI

Czy Panie ten początek dobrze uważały ?

Ach ! to jest nadzwyczajnem; to Ach! nad pochwały

Jak człowiek który znagła na co się odważa.

Ach ! znaczy zadziwienie, Ach wszystko wyraża.

JUZIA.

Ach! to Ach! jest przedziwne.

KRĘCKI.

To nic, jak się zdaje.

KASIA.

O mon dieu! co Pan mówi ? pour moi, wyznaję,

Że tych rzeczy nie można dosyć oszacować.

JUZIA.

Sans doute: jabym wolała to Ach! skomponować

Niżeli jaki wielki poéme heroiczny.

KRĘCKI.

A, to Pani jak widzę, ma gust bardzo śliczny!

JUZIA.

Nie zły.

KRĘCKI.

A tegoż Panie czy nie uważacie,

Tej myśli, nie myślałem o stracie ! o stracie !

Jak prosto ! naturalnie ! tak mówi kochanek:

W tym, nie strzegąc się, cicho, jak biedny baranek

Niewinnie, i bez złości, czyli, mówiąc ściśle,

W tym, o niebezpieczeństwie żadnem gdy nie myślę,

Ale pewny, bezpieczny, gdy spoglądam na cię,

Gdy nie myśląc o mojej spokojności stracie,

Bawię się twym widokiem, na ciebie spozieram,

Patrzę na cię, widzę cię wejrzenia twe zbieram,

Twój wzrok milczkiem... to słowo jak Panie widzicie?

Zleż to jest wzięto milczkiem?

KASIA

Wcale wyśmienicie.

KRĘCKI.

Milczkiem, to jest pocichu, lak że nikt nie słyszy,

Właśnie jak kot cichutko skrada się do myszy.

Milczkiem

JUZIA.

Cudnie !

KRĘCKI.

Me serce kradnie i uchodzi,

Twój wzrok, to jest twe oko złodziej! złodziej! złodziej!

Nie także krzyczy człowiek jak pędzi zdaleka

Za złodziejem który go okradł i ucieka ?

Niech Panie uważają: złodziej! złodziej ! złodziej!

JUZIA.

A! to wielkiej zręczności dowcipu dowodzi!

KRĘCKI.

Jeszcze Paniom zaśpiewam: na te same słowa

Piękna mojej roboty aryjka gotowa.

KASIA.

Pan Baron i muzyki uczył się?

KRĘCKI.

Broń Boże !

JUZIA.

Nie uczył się muzyki ?

KASIA.

Jakże to być może?

KRĘCKI.

Mon dieu! wielcy ludzie z uczonych się śmieją,

Nic się nigdy nie uczą, a wszystko umieją.

JUZIA (do Kasi).

Tak, ma chere.

KRĘCKI.

Ecoutez donc czy ja śpiewam ładnie,

Czy im moja aryjka do gustu przypadnie.

Hem., hem.. la, la, la, la, la.. Straszną miałem zdatność:

Lecz mi jesień brutalska głosu delikatność

Okrutnie sprostaczyła... lecz to nic nie szkodzi,

U mnie po kawalersku i głos się urodzi.

(śpiewa).

Ach! nie myślałem o stracie!.. i t.d.

KASIA.

Ach umieram! jak cudnie! co za nuta tkliwa!

JUZIA.

W niej jest cóś, co czaruje, chwyta i porywa.

KRĘCKI.

Nie jestże wyrażona w pieśni jak najsłodziej,

Myśl ta pełna dowcipu, złodziej! złodziej! złodziej!

A potem, jak gdyby kto, tak naprzykład, w nocy,

Krzyczał zło.. ! zło.. ! zło.. ! złodziej! z całej swojej

mocy,

A potem nagle! złodziej! jak człek zadyszały ?

JUZIA.

O! to jest koniec końców, to koniec wspaniały:

Wszystko tu jest przedziwnem, wszystko duszę mami,

Jestem zentuzyazmiona pieśnią i słowami.

KASIA.

Najmocniejszą rzecz w świecie widzę w lej godzinie.

KRĘCKI.

Wszystko mi naturalnie gdyby woda, płynie.

JUZIA.

Natura swemi Pana oblała dostatki,

I Pan jest l'enfant gaté tej tak czułej matki

KRĘCKI.

Czemże się Panie bawią?

KASIA.

Niczem.

JUZIA.

Do tej pory,

Dręczył nas post rozrywek we dni i wieczory

KRĘCKI.

Eh bien, odtąd się ciągle zabawiać będziemy,

I dziś jeszcze s'il vous plait na teatr pójdziemy,

Gdzie będziem nowej sztuki bawić się obrazem,

Bardzo warto abyśmy widzieli ją razem.

JUZIA.

Fort bien.

KRĘCKI.

Niechże się w Pańskiej pamięci nie zatrze

Pamięć, byście comme il faut klaskały w teatrze:

Gdyż autor mnie dziś prosił mało nie ze łzami,

Bym podniósł jego sztukę swemi applauzami.

Tu przed ludźmi co mają stopnie honorowe,

Autorowie czytają swoje sztuki nowe,

Chcąc by je zaszczycali: osądźcież więc Panie,

Czy parter ich oklaskom przeczyć będzie w stanie.

Pour moi, gdy przyrzeknę jakiemu poecie,

Wołam wciąż bravo! bravo! to najcudniej w świecie!

Nim kortynę odsłonią.

JUZIA.

Wiem ja, że Warszawa

Jest zbiorem wszystkich cudów, stąd bardzo ciekawa.

Jest to miejsce czarowne, nikt temu nie przeczy;

W niejto lala codziennie tysiąc nowych rzeczy,

Których wcale nie znają biedni parafianie,

Jakkolwiek są dowcipni.

KASIA.

Dość już na tem Panie:

Dzisiaj więc byśmy jego życzenia spełniły,

Dawać będziem wszystkiemu bravo! z całej siły.

KRĘCKI (do Juzi).

Lecz Pani, jak się zdaje, jak mogę wnioskować,

Musiałaś pewno piosnkę jaką skomponować.

JUZIA.

Może też to i prawda cóś Pan wyrzec raczył.

KRĘCKI.

O! ma foi, bardzo warto by ją świat zobaczył.

Lecz mówiąc między nami, z lirycznym zapałem.

Ja teraz krolofilkę małą napisałem,

Którą chcę dać do grania.

JUZIA.

A ! to będzie brawo!.

KASIA.

Na teatr narodowy ? mocnom jest ciekawą.

KRĘCKI.

To także! ja swą sztukę poszlę do Paryża,

Bo się do Paryzkiego nasz teatr nie zbliża,

Tylko psuje i szpeci; bo to są prosiaki,

Nic nie wiedzą jak w rogu, krzyczą gdyby żaki,

Nie mają tej idei jak to mówić pięknie,

A skoro zaczną bredzić to aż serce jęknie:

I tak każdy wiersz ładny przytłumią swą wrzawą,

Że parter ogłuszony nie wić gdzie dać brawo.

KASIA.

En effet, obowiązkiem jest wszystkich aktorów,

Całkiem pięknością sztuki przejąć spektatorów;

Od nich bowiem jej sukcess, i sława zależy.

KRĘCKI.

Eh bien, Panie; ten fraczek dobrze na mnie leży?

Zgrabność, piękność roboty, prawda, niewymowna?

KASIA.

Prwada

KRĘCKI.

A kamizelka? prawda że gustowna?

JUZIA.

Strasznie.

KRĘCKI.

A tych guzików, jasność i wspaniałość?

Prawda, okrutnie błyszczą.

KRĘCKI.

A tych zębów białość?

(pokazuje swe zęby).

JUZIA.

Cudna.

KRĘCKI.

W samym Londynie piorą mi bieliznę:

Bo gdzież mi się tam spuszczać na te Warszawszczyznę!

JUZIA.

Nigdy moje dotychczas nie widziało oko,

By kto wytworność stroju podniósł tak wysoko.

KRĘCKI.

Niechże Panie do moich rękawiczek woni

Przyłożą reflexyą swych węchow i dłoni.

JUZIA.

Strasznie pachną.

KASIA.

Pan widzę jesteś mody wzorem.

Je n'ai jamais respire cudniejszym odorem.

KRĘCKI (dając do wąchania swe włosy, i kamizelkę).

A ten!

JUZIA.

Cudny! pierwszy raz takim respiruję.

KRECKI.

A kapelusz z kokardą ? Pani admiruje ?

JUZIA.

Aż strach, jak piękny.

KRĘCKI.

A co? a mojeż sygnety ?

JUZIA.

Cudowne.

KRĘCKI.

A lornetka?

JUZIA.

Straszne ma zalety.

KASIA.

Prześliczna!

KRĘCKI.

Wiecie Panie, że jak na te lała,

Ta sama mnie szpileczka kosztuje dukata ?

Pour moi mam to w sobie, że płacę wspaniale

To co jest najpiękniejszem, co sobie uchwalę.

JUZIA

Je vous assure, oboje sympatyzujemy:

Ja mam okrutną miłość, jakiś pociąg niemy

Do wszystkiego co noszę: dusza znieść nie może,

By co od marchande des modes nie było, broń Boże.

KASIA.

My mamy gust najlepszy: ja kupiłam właśnie...

KRĘCKI (wstając nagle i krzycząc)

Aj, aj ! mes dames, powoli! niech mnie piorun trzaśnie,

To nie ładnie; nikt tego nie może pochwalić,

To bardzo nieuczciwie, ja się mogę żalić.

KASIA.

Co się stało? qu' avez vous?

Jakto? obie razem?

Przeciwko sercu memu jak zbójcy z żelazem ?

Zewsząd mnie atakować? za co? bez dowodów?

To przeciwko naturze prawu narodów:

Ja będę krzyczał gwałtu ! bo nierówne strony.

KASIA.

Ma chére, jak ma dowcipu zwrót niewydziwiony!

JUZIA.

Trzeba wyznać, słyszawszy co wyrzekł dopiero,

Że mówi wszystkie rzeczy dziwną manierą.

KASIA.

Pan zdjęty więcej strachem niż niebezpieczeństwem

Jego serce już jęczy, a swem okrucieństwem

Nikt go jeszcze nie zranił.

KRĘCKI.

Co znowu? gwałt nowy!

Serce me już rozdarte od stóp aż do głowy.

Scena XI.

JUZIA. KASIA. KRĘCKI. MAGDECZKA.

MAGDECZKA.

Jakiś tu chce z Pannami widzieć się Jegomość.

KASIA.

Kto?

MAGDECZKA.

Graf Wściubski.

KRĘCKI.

Graf Wściubski?

JUZIA.

Pan ma z nim znajomość ?

KRĘCKI.

To mój wielki przyjaciel: o chwilo szczęśliwa!

KASIA (do Magdeczki).

Proś Pana, tylko grzecznie.

(Magdeczka odchodzi)

KRĘCKI.

Jakeśmy się widzieli, długi czas upływa.

KASIA.

Otoż i on wchodzi.

Scena XII.

Ci sami, GRAF WŚCIUBSKI. JĘDRZEJ.

KRĘCKI.

Ach Grafie!

WŚCIUBSKI.

Ach Baronie!

KRĘCKI.

Jakąż roskosz rodzi

To mi twoje spotkanie!.. Tak oddawna żądam. !..

(oba ściskają się).

WŚCIUBSKI.

Ach jakże kontent jestem że ciebie oglądam!

KRĘCKI.

Mój luby ! jeszcze trochę pocałuj mnie proszę.

(całują się jeszcze).

JUZIA (do Kasi).

Ma toute bonne! zaczynamy być znane potrosze,

Świat sobie drogę do nas powoli uściela,

KRĘCKI.

Rekommenduję Paniom mego przyjaciela;

Jest to uczciwy człowiek, ze wszech miar kochany,

I godzień, na me słowo, by od nich był znany.

WŚCIUBSKI.

Słusznie Paniom to oddać co im się należy;

Ich wdzięki wymagają od wszystkiej młodzieży

Czci więcej jak królewskiej; a to jest konieczność,

JUZIA.

Za granicę pochlebstwa posuwasz Pan grzeczność.

KASIA.

Ten dzień my zapiszemy w naszym almanaku.

JUZIA (do Jędrzeja).

Zawszeż tobie to samo powtarzać mam żaku?

Nie widząż twoje oczy, bo nam się tak zdaje,

Ze tu jeszcze przyrostka krzesłom nie dostaje ?

(Jędrzej odchodzi i przynosi krzesło).

KRĘCKI.

Niech się Panie nie dziwią że Pan Graf tak blady...,

WŚCIUBSKI.

I chory: bo to trudów i wojen są ślady.

KRĘCKI.

Niech tu Panie poznają w tym samym człowieku

Jednego z najmężniejszych bohaterów wieku;

To gracz! On z najstraszniejszym nieprzyjaciół strachem

Bił ich po sto, po dwieście, za jednym zamachem.

JUZIA i KASIA.

Ach! mon dieu winszujemy! winszujemy szczerze.

KRĘCKI.

On Pani, po fortecach, nie po książkach gmyrze:

To zuch!

WŚCIUBSKI.

I tyś Baronie nie siedział spokojnie.

KRĘCKI.

Prawda, żeśmy się z sobą widzieli na wojnie.

WŚCIUBSKI.

Gdzie nam było gorąco jak w piekle za grzechy,

KRĘCKI (poglądając na Juzię i Kasię).

Ale nie tak gorąco jak tutaj; chi chi chi!.

WŚCIUBSKI (do Kasi).

Poznaliśmy się z sobą we francuzkim kraju,

I to w wojsku: pamiętam, w bitwie przy Dunaju.

On wtedy, gdy ja pod nim w zawod z Marsem chodzi?

Pułkiem kawaleryi walecznie dowodził.

KRĘCKI.

Prawda, lecz ciebie pierwsze zaszczyty nie miną;

Bom ja jeszcze maleńkim był oficerzyną,

Kiedyś ty miał pod sobą dwa tysiące koni.

WŚCIUBSKI.

Piękna to jest rzecz wojna, i wawrzyn na skroni!

Lecz nadzieja żołnierzy takich jak my, zdradza;

Ojczyzna swoich synów bardzo źle nagradza.

KRĘCKI.

Dla legom ja mój pałasz na kołku zawiesił.

KASIA.

Pour moi, mój się zapał do żołnierzy wskrzesił.

JUZIA.

Ja ich lubię; lecz dowcip niech męztwu przyświeca.

KRĘCKI.

Czy przypominasz Grafie tego pół księżyca,

Który to hufce nasze pod Wiedniem zabrały ?

WŚCIUBSKI.

Co ty z twym pół księżycem ? to księżyc był cały.

KRĘCKI.

Prawdę mówisz.

WŚCIUBSKI.

O! dzielnym ja tam byłem chwatem!

Jeszcze mam znak na nodze jakem wziął granatem.

Proszę! jaka tu rana! jak kocham ojczyznę!

(pokazuje Juzi i Kasi łytkę do oglądania rany).

KASIA.

Prawda że Pan straszliwą odebrałeś bliznę.

KRĘCKI.

Niechno Pani da rękę, i tu opatruje;

Tu, tu, tu, z tylu głowy. A co? jest?

JUZIA (dotknąwszy się tyłu jego głowy).

Coś czuję.

KRĘCKI.

Pod Chocimem z marsowym gdym walczył zapałem,

Ktoś mnie palnął z muszkietu, i ja w łeb dostałem.

WŚCIUBSKI (odkrywając piersi).

Niechno Panie zobaczą: gdym do szturmu śpieszył,

Pod Lipskiem. kartacz piersi na wylot mi przeszył.

KRĘCKI (rozpierając się),

Zaraz pokażę ranę najstraszniejszą. Ja to....

JUZIA.

Nie trzeba; my wierzymy, nie patrzając na to.

KRĘCKI.

Te znaki chlubnie świadczą, że wszystko potrafię.

KASIA.

Nie wątpimy.

KRĘCKI.

Swój pojazd masz tu z sobą, Grafie?

WŚCIUBSKI.

Na co ?

KRĘCKI.

Na promenadę wezmiemy te damy.

JUZIA.

Nie, dziś w domu jesteśmy: bardzo przepraszamy.

KRĘCKI.

Niechże chwile tymczasem darmo nam nie lecą,

Braknie tu nam muzyki by potańczyć nieco.

WŚCIUBSKI.

O! to dobrze; ja będę skakał aż pod nieba.

JUZIA.

Na to my się zgadzamy; lecz więcej nas trzeba.

KRĘCKI.

Hola? Jacek! Roch! Idzi! Barnaba! Walenty?

Dydak! Bonawentura ! Pafnucy ! Gaudenty!

Przepadli! sąż niedbalsi na świecie lokaje ?

Zawsze mnie opuszczają te draby! hultaje !

JUZIA.

Jędrzej, Pana Barona ludziom w tejże chwili

Powiedz aby muzykę tutaj sprowadzili;

Proś sąsiadek, by sobie chciały dać tę trudność,

I zaludnić salonu naszego nieludność.

(Jędrzej wychodzi),

KRĘCKI.

Cóż mówisz o tych oczach, Grafie? bom ciekawy.

WŚCIUBSKI.

Ale ty, ty: co mówisz ?

KRĘCKI.

Żem pełen obawy.

Nasza wolność nie wyjdzie stąd ze skórą całą,

Nigdy mi się mieć takich wstrząśnień nie zdarzało,

Jedyny mam przed klęską ratunek w ucieczce,

Serce me tylko trzyma na jednej niteczce.

JUZIA.

Jak to jest naturalnie ! jak zwrót myśli cudny!

KASIA.

Prawda, że depans jego dowcipu nie trudny.

KRĘCKI.

Pokażę, jak mnie czułość przejmuje głęboka,

I zrobię tu wierszyki w jednym mgnieniu oka.

(myśli).

KASIA.

O, Panie: si vous etes bon prosimy, prosimy,

Abyś raczył swojemi zaszczycić nas rymy.

(do Juzi).

Ma chere, już mu przychodzą poetyczne myśli:

Apporte nasze sztambuszki, Monsieur coś nam skryśli,

JUZIA.

Sztambuszki! aj sztambuszki! są to moje duszki:

Nic eleganciejszego w świecie jak sztambuszki.

(Juzia z podskokiem wybiega i wraca ze sztambuchami, które daje

Kręckiemu).

WŚCIUBSKI.

Jabym także naprędce wziął flet Melpomeny,

Lecz jak na toż, dziś nie mam poetycznej weny,

Bo mi wczoraj pijawki wiele krwi wyssały.

KRĘCKI (rzucając się).

Que diable! ja wiersz pierwszy zrobię doskonały,

A drugi, choć mi w Jeb strzel. Ma foi, moje Panie,

To troszeczki za nagle: ale na żądanie

Innym czasem wierszyki moje mieć będziecie,

Które jak wiem, zostaną najpiękniejsze w świecie.

WŚCIUBSKI (do Juzi i Kasi).

To gienijusz jak djabeł.

JUZIA.

I wdziękiem orężny.

KRĘCKI.

Powiedzże mi mój Grafie, dawnoś był u księżnej ?

WŚCIUBSKI.

Ja z domu od dwóch niedziel nigdziem nie wyzierał.

KRĘCKI.

A wiesz ty, że dziś rano był u mnie Jenerał,

I w bostona mnie z sobą zapraszał do spółki ?

WŚCIUBSKI.

Doprawdy?

JUZIA.

Otoż idą nasze przyjaciółki.

Scena XIII.

Ci sami, DWIE SĄSIADKI. MAGDECZKA. JĘDRZEJ.

MUZYKA.

JUZIA (do sąsiadek).

Oh mon Dieu ! pardon, mes chéres; Panowie weseli

Ożywić nasze nogi fantazyą mieli;

Potośmy was do siebie angażować śmiały,

Aby trochę zapełnić nasz assamblik mały.

JEDNA z SĄSIADEK.

Bardzo jesteśmy wdzięczne.

KRĘCKI.

Niech darują damy ;

My im bal innym czasem comme il faut wydamy,

Teraz tylko naprędce baliczek zostanie,

Maleńki, wesolutki (wołając).

Muzyka!

JĘDRZEJ.

Jest Panie.

(Muzyka wchodzi).

KASIA.

Wiec bierzmy swoje miejsca.

(siadają).

KRĘCKI (tańcując sam).

La, la, la, la, la, la.

Jak śliczną ma figurę uważając zdala!

KASIA.

Cudownie musi tańczyć.

KRĘCKI (wziąwszy Juzię).

Na głos muzykanta

Serce moje jak nogi, poskaczą kuranta.

A nuż walca ! a taktem ! .. ach jakież to gbury !

Nie można po nich tańczyć! nie znaż miar z was który?

Stójcie, bandury wiejskie !

WŚCIUBSKI (tańcując po nich),

Powoli ! powoli!

Nie śpieszcie się z taktami, mnie tak wszystko boli:

Bom niedawno z choroby wyszedł.

KASIA (klaskając).

Wyśmienicie!

SCENA XIV.

Ci wszyscy. WOJCIECH i WACŁAW.

WOJCIECH (nagle).

Ach urwisze ! hultaje ! co wy tu robicie ?

Godzinę was szukamy

(bije Kręckiego laską po plecach).

KRĘCKI.

Aj! czyż można zdradą?

Nie wiedziałem że kije także tu zajadą.

WŚCIUBSKI (wziąwszy także poplecach).

Aj! aj!

WOJCIECH.

Oto masz: pana nie udawaj ośle.

WACŁAW.

Wiedźcie jak się na swojem poznawać rzemiośle.

Scena XV.

Ci wszyscy prócz WOJCIECHA i WACŁAWA.

JUZIA (pomieszana).

Co to znaczy? .

WŚCIUBSKI.

To zakład.

KASIA.

Co? tak się bić dawać?

KRĘCKI.

Eh bien, ja wcale gniewu nie chciałem udawać,

Bom jest prędki, i dziwy robiłbym ze złości.

JUZIA.

Znosić podobny affront w naszej przytomności?

KRĘCKI.

To fraszki. My jesteśmy zdawna przyjaciele,

Dawno się z sobą znamy ; o te bagatele

Nie trzeba się w przyjaźni prawej irrytować.

Scena XVI.

Ci wszyscy. WACŁAW i WOJCIECH

WOJCIECH.

Dalibóg, nie będziecie dłużej z nas żartować,

Bądźcie pewni hultaje. Chodźcie tu !

(trzech ludzi wchodzi).

JUZIA.

O nieba!

Tak tu nas insultować? tegoż jeszcze trzeba?

WACŁAW.

Jakto Panie? zcierpiemyż, by do nich w tej chwili,

Na zaloty lokaje nasi przychodzili?

Aby w nasze zuchwalce odzienia przebrani,

Lepiej byli w tym domu niż my, przyjmowani?

JUZIA.

Jakto ? lokaje Pańscy ?

WOJCIECH.

Tak, nasi lokaje:

I to wcale nie bardzo ładnie, jak się zdaje,

Wciągać ich do jakicheś romansowych związków,

Aby zapominali swoich obowiązków.

KASIA.

Nieba! co za zuchwałość !

Ale te niecnoty

Nie będą w naszych sukniach chodzić na zaloty.

Prędzej ! zedrzeć z nich wszystko niechaj tak jak stoją,.

Zajmują was dowcipem i urodą swoją.

WŚCIUBSKI.

Adie nasza grackość! nie byłaś z pożytkiem!

KRĘCKI.

Baronostwo i Grafstwo poszło widzę z kwitkiem.

WACŁAW.

Wy szliście w nasze ślady? skądże ta zuchwałość?

W naszych sukniach!

KRĘCKI.

O losie ! jakaż twa niestałość!

WACŁAW.

Natychmiast zdjąć z nich wszystko do najmniejszej rzeczy,

(zdzierają z nich wszystko).

Odnieście suknie. Teraz, nikt wam nie zaprzeczy

Dopóki się podoba, kochać ich me damy;

Dajemy wszelką wolność; razem zaręczamy,

Że ja, i ten Pan ze mną , temu nie zazdrości.

Scena XVII.

JUZIA. KASIA. KRĘCKI. WŚCIUBSKI. MUZYKA.

KASIA.

Mon dieu! co za sromota!

JUZIA.

Ja pękam ze złości!

JEDEN z MUZYKI (do Wściubskiego).

Cóż to ? kto zaspokoi mnie i moich braci ?

WŚCIUBSKI.

Proście Pana Barona.

JEDEN z MUZYKI (do Kręckiego).

Kto leż nam zapłaci ?

KRĘCKI.

Proście tu Pana Grafa.

Scena XVIII.

Ci sami i SIECIECH.

SIECIECH.

Zrobiłyście sobie!

Pięknieście się jak widzę, popisały obie !

Wiem o wszystkiem od tych dam co wyszły w tej chwili

JUZIA.

Ach ojcze ! straszny affront oni nam zrobili.

SIECIECH.

Tak tak; to straszny affront który, z moim smutkiem,

Jest, kokiety , waszego grubijaństwa skutkiem

Za to , żeście tych panów tak źle przyjmowały :

A ja za was nieszczęsny jestem w hańbie cały !

JUZIA.

Ach! przysięgam mój ojcze, że będziem zemszczone,

Lub życie nam ukrócą żale nieskończone. '

A wy, łotry, po zbrodni, dłużej stać tu śmiecie?

KRĘCKI.

Traktować tak Barona?... otóż tak na świecie:

Najmniejsza zmiana losu na fortuny szali

Podaje nas w pogardę tym co nas kochali.

Chodźmy bracie za losem, błądźmy od tej pory,

Tu widzę, próżne tylko cenione pozory,

A cnota i poczciwość funta fig nie znaczą.

Scena XIX.

SIECIECH. JUZIA. KASIA. MUZYKA.

JEDEN z MUZYKI.

Niechże Państwo łaskawie zapłacić nam raczą,

SIECIECH (podnosi laskę chcąc bić).

Tak, tak, ja wam zapłacę; macie tę monetę,

(wypędza ich).

A wy, coście tak piękną zyskały zaletę,

Romansowe próżniaczki nie wiem co mam w sobie,

Że wam tegoż samego baliku nie zrobię.

Będzie miał z czego śmiać się i szydzić świat cały ;

Idźcie! aby was oczy moje nie widziały!

(sam).

A wy, co to jesteście ich głupstwa przyczyną,

Na których próżniakowi wszystkie chwile płyną,

Romanse, wiersze , pieśni, tysiąc bagateli,

Bodaj was w tym momencie wszyscy djabli wzięli!

KONIEC.



Wyszukiwarka