Tom IV
Lato
I
Odbywa się pogrzeb Macieja Boryny i przygotowana przez synową stypa.
Obudziwszy się, Józka na prośbę Hanki sprawdziła, dlaczego pies tak głośno wyje na dworze. Okazało się, że Maciej nie żyje. Córka głośnym płaczem i krzykiem sprowadziła wszystkich na pole. Ciało Boryny przeniesiono do izby i położono na łóżku, nie przestając cucenia i ratowania. W końcu wszyscy zrozumieli, że gospodarz nie żyje. Wiadomość szybko obiegła całe Lipce. Do domu zmarłego zaczęli schodzić się sąsiedzi, a Witek pobiegł po nocującą akurat u chorej matki Jagnę. Nie wierzyła, że została młodą wdową.
Miarę na trumnę zdjął Mateusz, który zrobił sobie tymczasowy stolarski warsztat w sadzie (deski na ten cel już dawno leżały przygotowane). Jambroży wyprosił zebranych z izby, po czym wraz z Jagustynką i Agatą umył Macieja i przebierał w czystą koszulę. Gdy skończył, udał się na mszę, ponieważ była akurat niedziela. Podobnie zrobili Weronka z Bylicą, zabierając dzieci Hanki. Żałobny nastrój popsuł kowal, domagając się pieniędzy od Hanki i grożąc, że w przeciwnym razie rozpowie, iż zabiła teścia. Ta jednak, zapłakana, co jakiś czas wyglądała na drogę w nadziei, że zobaczy na niej Antka z Rochem. Siedziała przy zmarłym z Jagną, Witkiem i Agatą, w czasie modlitwy myśląc: „- Trzydzieści dwie morgi, a paśniki, a las, a budynki, a lewentarze, tylachne gospodarstwo! - westchnęła ogarniając z lubością szerokie pola i ten cały świat Boży. - Żeby tak pospłacać i ostać na wszystkim! Być, jak ociec byli! - Pycha ją rozparła z nagła, hardo spojrzała w samo słońce, prześmiechnęła się znacząco i z sercem pełnym słodkich nadziei jęła szeptać słowa różańca.
- Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół „chałupy” też moje i tych krów mlecznych nie popuszczę z garści - wyrzekła nieco żalnie”.
Po mszy przyszli ludzie, by pomodlić się przy ciele: „Leżał w pośrodku izby, na szerokiej ławie, nakrytej płachtą i obstawionej płonącymi świecami, juści, co wymyty był, wyczesany i ogolony do czysta, jeno na policzku miał długą zadrę od Jambrożowej brzytwy, zalepioną papierem. Ubier też miał wdziany co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub z Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe. W spracowanych, wyschłych rękach trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą stała balia z wodą, bych przechładzać powietrze, zaś na glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody zapełniając izbę kieby tą mgłą modrawą, w której wynosił się straszliwy majestat śmierci”. Gdy się rozeszli, Hanka z kowalową poszły ustalić z księdzem i organistą formalności w sprawie pogrzebu. Wieczorem ponownie pojawili się sąsiedzi Boryny, a że izba była niewielka, siedzieli nawet na podwórzu, śpiewając religijne pieśni.
Następnego dnia odbył się pogrzeb. Trumnę ustawiono w kościele na katafalku, a po mszy Jambroży rozdał zebranym świece, po czym wszyscy ruszyli w kierunku cmentarza. Drewniana skrzynia jechała na wozie wyścielonym słomą, a za nią szli wszyscy mieszkańcy Lipiec, nie wyłączając dziedzica: „I już tak rozśpiewani, a pełni jakowejś dufności weszli na smętarz. Co najpierwsi gospodarze dźwignęli trumnę, a nawet sam dziedzic jął wspierać w pośrodku, i ponieśli ją żółtymi drożynami wskroś okwieconych mogił, traw i krzyżów, za kaplicę, kaj w gąszczach
leszczyn i bzów czekał już grób świeżo wybrany”.
Po pogrzebie Hanka zaprosiła gości na stypę. Wzdłuż ścian Borynowej izby stały stoły i ławy zastawione jedzeniem i gorzałką. Zasiedli przy nich gospodarze, dziedzic i co ważniejsi obywatele, zaś część należącą do synowej zmarłego zajmowały kobiety, pijące herbatę. Dobre słowo o nieboszczyku powiedział dziedzic, wyrażając przy tym chęć ugody z chłopami, którzy przy nim nie chcieli mówić zbyt dużo. Uradzali się dopiero potem, w karczmie. Chcieli, by pan oddał im bór i ziemię - było to jedynym warunkiem porozumienia. Gdy wszyscy opuścili mieszkanie Borynów, Jagna kilkakrotnie przychodziła do Hanki, nie chcąc siedzieć samotnie w izbie, w której źle się czuła.
II
Nadchodzi odpust w Lipcach na świętego Piotra i Pawła. Jagna jest coraz bardziej zauroczona Jasiem.
W Lipcach nadszedł dzień odpustu na świętego Piotra i Pawła. Od rana handlarze rozstawiali kramy z towarami wokół kościoła. Pojawiło się wielu ludzi, nawet z okolicznych wsi. Przyjechali dziedzice z przyległych dworów i paru księży z okolicznych parafii. Po mszy i procesji ludzie krążyli wokół przykościelnych kramów. Do Hanki podszedł dziedzic z pytaniem, czy wpłaciła już kaucję za męża, ponieważ mógł także poręczyć za niego słowem w urzędzie. Dziękując odparła, że już wkrótce przywiezie go Roch.
Ten dzień obfitował w wiele wydarzeń: ksiądz ogłosił pierwsze zapowiedzi ślubu Szymka i Nastusi, niemieccy Żydzi wyprowadzali się z Podlesia, wydało się też, że w kasie wójta brakuje dużo gromadzkich pieniędzy, które próbował pożyczyć od ludzi, by pokryć braki. Również dla Hanki ten czas był znaczący, ponieważ zobaczyła pod kościołem żebrzącego ojca (uciekł w tłum, gdy chciała go zabrać ze sobą). Wieczorem w karczmie kowal powtórzył chłopom, że dziedzic zaoferował natychmiastowe przepisanie im ziemi: „Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować drzewo na „chałupy”„ (…)U rejenta wszyćko nam odpisze. Weźta ino sobie dobrze do głowy! Tylachna ziemi la narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta ino sobie...”. Mieszkańcy Lipiec nie uwierzyli, bojąc się, czy komisarz w urzędzie zgodzi się na takie warunki ugody…Kawałka pola zaczęli dopominać się również komornicy.
Z kolei Jagna udała się w tym czasie pod okna organistów, by ukradkiem popatrzeć na Jasia, z którym widziała się za dnia (dał młodej wdowie obrazek z jej patronką). Choć chciała odejść, lecz zaczęło ją: „(…) cosik rozbierać, serce się tłukło kiej oszalałe, paliły ją oczy, paliły usta nabrane i same ręce wyciągały się ku niemu, a chociaż się kurczyła w sobie, roztrząsał nią taki dziwny, niezmożony dygot, że wpierała się w płot bezwolnie i z taką mocą, jaże trzasnęła żerdka. Jasio wychylił głowę, popatrzył dokoła i znowu się zamodlił”.
III
Nadchodzi wiadomość o śmierci Grzeli - syna Boryny. Hanka wygania z domu Jagnę po tym, jak ta zapewnia ją o swym głębokim związku z Antkiem.
W kościele odbyła się msza za duszę Macieja Boryny, po której rodzina poszła z księdzem na cmentarz. Kapłan przykazał, by podział gospodarki odbył się sprawiedliwie, lecz kłótnie między Hanką, kowalem a Dominikową zaczęły się już po powrocie do domu. Żona Antka nie pozwoliła nic zabrać, podkreślając, ze podziału powinien dokonać najstarszy z rodzeństwa, czyli Antek - po powrocie.
W tym czasie pojawiła się wójtowa z urzędowym listem dla Hanki. Gdy zobaczyła w izbie Jagnę, zaczęła się kłótnia o wójta. O mało nie doszło do rękoczynów, lecz gospodyni w porę interweniowała, nie przejmując się słowami gościa o romansie Jagny i Antka.
Po tej awanturze młoda wdowa chciała się nawet wyprowadzić do matki, krzycząc, że wszystko sprzysięgło się przeciw niej, narzekała przy tym na los i życie u Borynów, na co usłyszała od Hanki, że gdyby żyła poczciwie, jej kłopoty nie miałyby miejsca. Wypomniano jej również historię z Antkiem, na co urażona Jagna powiedziała hardo: „- To ja za nim latałam, ja! Cyganisz kiej ten pies! Wszyscy ano wiedzą, jak się przed nim oganiałam! Dyć kiej piesek skamlał pode drzwiami, abym mu chocia trep swój pokazała! To on me niewolił! To on me otumanił i robił z głupią, co chciał! A tera powiem ci prawdę, jeno byś jej nie pożałowała. A to me miłował, że już nie wypowiedzieć! A tyś mu obmierzła kiej ten stary, utytłany łach, że miał już chudziak po grdykę twojego kochania, jaże mu się odbijało kiej po starym sadle, że jeno pluł wspominając o tobie. Nawet gotów był sobie zrobić co złego, abych cie jeno nie widzieć więcej na oczy. Chciałaś, to masz prawdę. A zapamiętaj, co ci jeszczek dołożę: jak zechcę, to żebyś mu całowała
nogi, kopnie cię, a za mną poleci w cały świat! Wymiarkuj to sobie i ze mną się nie równaj, rozumiesz, co?”.
Na te słowa Hance zabrakło tchu, zbladła, a gdy Jagna poszła do swej izby, rozpłakała się. W końcu, w przypływie odwagi, kazała kobiecie opuścić dom Borynów, grożąc wyrzuceniem przez parobka. Wdowa rzuciła wyjęty ze skrzyni zapis o przepisaniu gospodarstwa, po czym spakowała się i odeszła do matki, która złorzeczyła Hance. Po tym zajściu Hanka udała się do młynarza, który odczytał jej list przyniesiony przez wójtową. Usłyszała, że Grzela się utopił, a rzeczy po nim czekały na odbiór u naczelnika w powiecie. To spowodowało kolejne falę płaczu i tak przygnębionej Hanki.
Wieść o wygnaniu Jagny szybko obiegła całe Lipce. Nazajutrz do Borynowej izby przyszedł wójt, informując o skardze złożonej na Hankę przez Dominikową i jej córkę w sądzie. Przyniósł również wiadomość o jutrzejszym powrocie Antka, po czym wyszedł oburzony pytaniem Hanki, czy broni pokrzywdzonej, czy „kochanicy”.
IV
Do Lipiec wraca Antek. Ogląda ojcowiznę i wita się z sąsiadami.
Po awanturze z Jagną Hanka nie mogła zasnąć całą noc. Nad ranem zrobiła pranie, przykazała obowiązki Józce i Witkowi, a sama poszła z komornicami (pracowały u niej w odrobku za ziemię pod len i ziemniaki) w pole, okopywać kapustę. Słońce było już wysoko, gdy Józka przybiegła z wiadomością o powrocie Antka. W drodze do domu Hanka pytała szwagierkę o słowa, które wypowiedział. W końcu dojrzała go siedzącego na ganku z Rochem.Kiedy ją ujrzał, wyszedł naprzeciw, co spowodowało, że pod kobietą ugięły się nogi, a gdy ją mocno przytulił, rozpłakała się. Antek wiedział już o śmierci ojca i brata od Rocha oraz o jej ciężkiej pracy pod jego nieobecność. Hanka podziękowała przyjacielowi rodziny za okazaną pomoc, całując go po rękach.
Po chwili przyniosła z izby najmłodszego syna i pokazała Antkowi, który tulił trójkę dzieci i swą siostrę Jóżkę, a następnie rozdał prezenty (nawet Witek coś dostał). Po posiłku zmęczeni drogą mężczyźni poszli spać do stodoły. Hanka, płacząc ze szczęścia, pobiegła pokazać sąsiadkom nową chustkę i trzewiki (prezenty). Z kolei po południu Roch poszedł na wieś, a Antek przyglądał się obejściu, chwaląc żonę, że tak dobrze dała sobie ze wszystkim radę. Spytał też o Jagnę, a gdy usłyszał, że oddała zapis po tym, jak została wygnana, powiedział, że to nic nie znaczy - musiałaby przepisać ziemię u rejenta. Potem wraz z najstarszym synem poszedł obejrzeć pola. Gdy wrócili, przyjrzał się dokładnie ojcowej izbie, którą zamierzał odmalować, by przenieść się do niej z rodziną. Obiecał żonie, że załatwi dziewkę do pomocy, ponieważ Jagustynka nie sprawdzała się w tej roli (chodziła do dzieci z nadzieją, że przyjmą ją z powrotem).
Wieczorem przyszli w odwiedziny Mateusz z Grzelą (brat sołtysa) i innymi miejscowymi chłopami. Kowal powiedział, że ludzie wycofali się z proponowanej przez dziedzica ugody, teraz zaś proponowali Antkowi, by poszedł w ich imieniu ułagodzić zdenerwowanego pana. Gdy chłopi się rozeszli, Hanka poprosiła rozmyślającego męża, by poszedł spać i zakończył męczący dzień.
V
Antek nadal spotyka się z Jagną, a dziedzic sprzedaje lipeckim chłopom ziemię na dogodnych dla nich warunkach. Hanka sprzeciwia się pomysłowi męża o ucieczce do Ameryki przed karą za zabicie borowego.
Hance czas od rana do południa upłynął na domowych porządkach. Gdy zbliżał się wieczór, kazała Józce zanieść podwieczorek pracującym w polu Antkowi i komornicom. Mężczyzna orał bez ustanku, odpoczął dopiero po pojawieniu się siostry. Odwiedziła go również Jagustynka, opowiadająca o swym nowym położeniu. Pomagała dzieciom, u których były olbrzymia bieda i głód. Od niej Antek dowiedział się również o Dominikowej, w domu której panowało istne piekło: kłótnia z Szymkiem, nieustanny lament Jagusi. Na dźwięk znajomego imienia serce dawnego kochanka zabiło mocniej…
Wieczorem poszedł do kowala, który zaoferował mu pracę: wożenie drzewa na tartak. Antek z chęcią przystał na propozycję, ponieważ potrzebował pieniędzy. Potem udał się do tartaku, którym dowodził Mateusz. Od niego dowiedział się, że dziedzic mierzył właśnie swą ziemię sprzedawaną chłopom. Nie chcieli dojść do porozumienia wspólnie, a teraz każdy chodził do właściciela folwarku sam, po kryjomu po zakup ziemi. Między drzewami Antek ujrzał Jagnę, za którą natychmiast pobiegł i wyznał jej tęsknotę wszystkich minionych dni. Gdy zaproponował wieczorem spotkanie, odeszła. Po kolacji pokręcił się po obejściu, po czym poszedł do Mateusza. Zastał tu płaczącą Nastkę i odgrażającego się matce Szymka. W niedzielę miał być ich ślub, a oni nie mieli gdzie się podziać. Dziewczyna wymyśliła, że kupią od dziedzica na kredyt sześć morgów ziemi, a na zadatek przeznaczą dziesięć tysięcy pochodzących z wiana. Poręczenia obiecali udzielić Antek z Mateuszem.
Idąc na spotkanie z Jagną, Antek natknął się na księdza, od którego usłyszał, że za zabójstwo zapewne wywiozą go na Sybir na dziesięć lat. W końcu zobaczył się z kochanką, która jednak odepchnęła go, gdy chciał ją objąć. Wypominała cały czas, że musiała wysłuchiwać obelg ludzi, została wygnana przez Hankę, a on tymczasem siedział spokojnie w areszcie. Antek wypomniał jaj wójta i innych kochanków, na co rzekła z wyrzutem: „-To po coś mi nie wzbronił? Byś me miłował, to byś me nie dał na wolę, nie ostawiłbyś me samej, a jeno strzegł przed złą przygodą, jak to, drugie robią! - skarżyła się boleśnie i tak pełna niezgłębionego żalu, że już nie poredził się bronić. Odpadły go wszystkie złoście, a serce się rozdygotało kochaniem”. Mężczyzna przytulił Jagnę, i poczuł, że ich dawna namiętność odżyła. Gdy zapytał, czy ucieknie z nim do Ameryki usłyszał, że nie, ponieważ w Lipcach było jej dobrze. Ucięła rozmowę zapewnieniem, ze więcej już do niego nie wyjdzie, ponieważ teraz jest „niczyja”. Antek nie zatrzymywał ukochanej, a po powrocie do chałupy poszedł spać do sadu. Długo myślał o Jagnie, a w końcu postanowił, że musi z nią skończyć, ponieważ teraz był gospodarzem.
Od następnego dnia stale woził drzewo z lasu na tartak. Właśnie w czasie pracy dowiedział się od Mateusza o kupnie na raty dla Nastusi gruntu od dziedzica i przełożeniu ślubu do czasu zbudowania domu. Coraz bardziej nęciła go myśli o ucieczce, którą dodatkowo popierał kowal, oferując nawet załatwienie pieniędzy na wyjazd (wtedy zagarnąłby całą gospodarkę). Tymczasem Hanka poznała myśli męża dotyczące wyjazdu. Wpadła w szał krzycząc, że nie pojedzie w świat „na poniewierkę” i groziła, że prędzej zabije dzieci, a sama wskoczy do studni. Upłynęło dużo czasu, nim Antkowi udało się ją uspokoić. Płacząc, mówiła:
„- Odsiedzisz swoje i wrócisz! Nie bój się, dam se radę... nie uronię ci ni zagona, jeszcze me nie znasz... nie popuszczę z pazurów. Pan Jezus pomoże, to i taki dopust udźwignę - płakała cicho”. Mężczyzna w końcu stwierdził, że będzie to, co ma być.
VI
Z pomocą Mateusza i pana Jacka Szymek i Nastka budują chałupę na kupionym polu, po czym biorą ślub.
Szymek spał w stodole Mateusza. Rano zebrał narzędzia i taczki, z którymi udał się na pole kupione od dziedzica. Leżało ono pod lasem, na wprost wsi i było kawałkiem dzikiego ugoru, pełnego kamieni. Nawet dziedzic odradzał im zakup, mówiąc, by wybrali lepszy kawałek, lecz Szymek powiedział, że poradzi sobie. Kupili teren tanio, na raty, po sześćdziesiąt rubli za morgę.
Szymek obszedł całe pole i znalazł miejsce na wybudowanie chałupy. Zaczął wybierać kamienie, równać ziemię. Tak samo jak on pracowali na nowo nabytych polach sąsiedzi. Wszyscy umilali czas rozmową. W południe Nastka przyniosła mu obiad, narzekając, że na ugorze i tak nic nie wyrośnie, a przecież nie mają domu… Usłyszała obietnicę rychłego zamieszkania. Na budowę chałupy mieli otrzymać trochę drzewa od dziedzica, na resztę budulca musiała wystarczyć glina.
Na pole koniem przyjechał Jędrzych, który wymknął się matce, by zaorać bratu teren. Nie mógł pomagać długo; już nazajutrz pojawił się ze śladami pobicia przez Dominikową, dlatego przez następne dni Szymek pracował sam: „(…)i robił niestrudzenie kiej ten koń w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dnie bowiem szły takie gorące, rozprażone a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, a zboża stały ledwie już żywe w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż nie sposób było wytrzymać przy robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie. Zbielałe, mętne niebo wisiało kieby ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni wiater się poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał lebo głos ludzki się kaj zerwał, a co dnia jednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce siejąc nieubłaganie ogień i posuchę”. Od poniedziałku z pomocą przyszedł mu… pan Jacek (brat dziedzica!).
Przez kilkanaście dni jedli razem posiłki z dwojaków, sypiali na polu pod jednym kożuchem, dzięki czemu Szymek przekonał się, że nieprawdą były plotki o chorobie umysłowej pana Jacka, człowieka mądrego i doświadczonego przez życie. Po paru dniach do pomocy dołączyli również Mateusz i syn Kłębów. Gdy w końcu postawili chałupę, Szymek wybielił ściany, a pan Jacek na pożegnanie zażartował, że może kiedyś przyjdzie do niego „pomieszkać na komorne”.
Nazajutrz odbył się cichy ślub, o którym Dominikowa nie chciała nawet słyszeć. Jagna, w tajemnicy przed matką, wynosiła z domu różne tobołki do Nastusi. Po sakramencie paru gości przeniosło się do Mateusza. Na koniec wieczoru Szymek pożyczył konia od Kłęba, zapakował na niego skrzynie, naczynia, pościel, wszystkie tobołki, posadził na tym swoją Nastusię, teściowej padł do nóg, ucałował szwagra i usiadł na miejscu woźnicy, kierując się w kierunku nowego domu. Dobrzy ludzie pomogli młodej parze w zagospodarowaniu: Kłębowa przyniosła kokoszkę z kurczakami, a Jasiek Przewrotny uwiązał im pod chałupą swego psa, po czym uciekł.
VII
Jagna ofiarowuje pomoc Szymkowi i Nastce (wynosi wszystko z domu od Dominikowej, a nawet daje pieniądze zarobione na sprzedaży gęsi) i zrywa romans z wójtem. Chłopi naradzają się u Antka przed głosowaniem w sprawie budowy szkoły w Lipcach.
Hanka na prośbę chorej na ospę Józki dała Nastusi prosiaka, którego odprowadził Witek. Spełnił prośbę gospodyni, a potem wrócił na swoje miejsce przy łóżku obsypanej krostami dziewczyny. Odganiał od niej muchy, podawał do picia wodę. Tak mijały dnia Józinej choroby…
Pewnego dnia nad wsią przeszła ulewa z burzą, a jeden piorun uderzył w nową stodołę wójta, paląc ją doszczętnie. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Kozłowa objaśniła to wydarzenie jako karę dla małżeństwa, i tylko dzięki interwencji Antka nie doszło do kolejnej bójki. Wracając z gaszenia pożaru, Antek natknął się na Jagnę, lecz ta nawet na niego nie spojrzała.
Jagustynka nadal smarowała Józkę maściami, a pewnego dnia po kryjomu odwiedziła ją nawet Jagna, przynosząc garść cukierków i uciekając na odgłos kroków Hanki. Potem pobiegła do Nastki, szczęśliwej z krowy - prezentu od pana Jacka. Rozwodziła się nad dobrym sercem Antka, który bardzo pomógł (poręczył za nich u dziedzica), oraz Hanki (dała im prosiaka). Jagna, nie mogąc dłużej słuchać o małżeństwie, dała młodej żonie dziesięć rubli - zapłatę za sprzedane gęsi.
W drodze powrotnej młoda wdowa spotkała Mateusza, z którym rozeszli się po chwili rozmowy. Nagle kobieta znieruchomiała, ponieważ czyjeś ręce chwyciły ją wpół. Okazało się że to wójt szepczący o kupionych koralach i zapewniający, że kochanka mu nie ucieknie. Jednak Jagna wyrwała się krzycząc, że jeżeli jeszcze raz odważy się ją dotknąć - wydrapie mu oczy, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w chałupie, zdenerwowana powiedziała matce, że wybiera się do organistów, u których pomagała ostatnio często w pracy (aby tylko posłuchać o Jasiu). Dzięki wieczornej wizycie dowiedziała się, że nazajutrz miał zjawić się syn gospodarzy, co spowodowało, iż ugięły się pod nią nogi. W czasie dłużącej się nocy postanowiła sobie, że wyjdzie chłopakowi naprzeciw.
Tymczasem u Borynów zebrało się około dwudziestu chłopów popierających Antka i Grzelę i naradzających się przez jutrzejszym zebraniem w miejskiej kancelarii, na które wszystkich lipieckich gospodarzy wzywał wójt w sprawie zgody na postawienie we wsi szkoły. Roch pouczał chłopów, co mają mówić, po czym rozeszli się do domów.
VIII
Nadchodzi dzień zebrania i głosowanie dotyczącego budowy placówki. Wójt wygania Antka. W końcu pomysł postawienia szkoły zostaje przegłosowany.
Następnego dnia przed kancelarią chłopi wraz z pisarzem oczekiwali przyjazdu naczelnika. Pojedynczo byli wywoływani, a urzędnik przypominał o składce na sąd i zapłacie podatku (nie mieli pieniędzy), a pisarz radził: „- A uchwalcie na szkołę, bo jak się będziecie sprzeczali, to naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze popsuć zgodę z dziedzicem o las - przestrzegał lipeckich ludzi”).
Grono mieszkańców Lipiec powiększyli chłopi z okolicznych wsi, zebrani również w sprawie szkoły. Gdy w końcu pojawił się oczekiwany urzędnik, sołtysi stanęli na czele swych wsi, wójt zasiadł za stołem, a pisarz zaczął czytać: „-...jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, któraby była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi: Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, bych tylko narodowi przyjść z pomocą, bych go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś w końcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi”. Słysząc tę propozycję, chłopi nie zgodzili się na szkołę, ponieważ nie mieli na płacenie większych podatków. Argumentowali też, że w szkole uczono by w języku rosyjskim Rozzłościli tym naczelnika. Na próżno gospodarze okolicznych wsi prosili lipeckich o ugodę - bezskutecznie. Jeśli nauka odbywałaby się po polski, natychmiast wyraziliby zgodę - tłumaczyli.
W końcu głos zabrał Antek mówiąc, że cesarz wydał ustawę, w której było napisane, że w szkołach i sądach należy posługiwać się językiem polskim. Wystąpienie to spowodowało, że naczelnik zapytał Borynę o godność i odebrał mu prawo głosu po usłyszeniu nazwiska. Zawstydzony Antek odszedł krzycząc do chłopów, by nie godzili się na „ruską” szkołę. Teraz rozpoczęło się pojedyncze wzywanie gospodarzy, przy nazwiskach których pisarz stawiał krzyżyk lub kreskę. Wynik przedstawiał się następująco: 200 głosów za szkołą, 80 przeciwko. Lipeccy chłopi zaczęli krzyczeć, że zostali oszukani, domagali się ponownego głosowania, naczelnik jednak ogłosił, ze w Lipcach powstanie szkoła, po czym odjechał swym powozem. Przegrani ludzie zaczęli się rozchodzić.
IX
Nieopodal lasu Antek dostrzega rozmawiających Jasia z Jagną, o czym niezwłocznie powiadamia organiścinę, sugerując randkę. Dominikowa ostrzega dziewczynę przez plotkami ludzi.
Wracając z narady do Lipiec, Antek odpędzał się od obcych psów kijem. Szedł coraz wolniej. Spotkał startego Żyda szmaciarza popychającego przed sobą taczkę napchaną szmatami, który poprosił go o pomoc. Teraz syn Macieja pchał wózek, a towarzysz opowiadał: „- Wiecie, jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na postawienie szkoły w Lipcach. Mój zięć im faktorował”. Antek, który wiedział, że w zimie nie było jeszcze ustawy o
budowie szkoły, zdziwił się tymi słowami. Rozstali się, gdy doszli do lasu.
Boryna, wychodząc z boru, zobaczył Jasia z Jagną, stojących obok bryczki, zapatrzonych w siebie i szepczących. Domyślił się, że jest świadkiem randki, ponieważ niedawna kochanka była pięknie ubrana. Młodzieniec zrywał jagody i wkładał kobiecie do ust. Nie chcąc zostać zauważonym, Antek ominął ich po kryjomu, Przed wsią zobaczył organiścinę siedzącą z najmłodszym dzieckiem i doglądającą pasących się gęsi, od której po przywitaniu usłyszał, że wyczekuje powrotu syna ze szkoły. Wtedy poinformował, że widział jej Jasia z Jagną, idących w kierunku młodego lasku.
Rozzłoszczona kobieta nie wierzyła usłyszanym słowom. Usatysfakcjonowany Boryna odszedł. Wkrótce Jaś podjechał, a po przywitaniu i opowiedzeniu nowin ze szkoły został zapytany o Jagnę. Nie skłamał, mówiąc, że spotkał ją przy lesie i chwilę porozmawiał. Organiścina była ucieszona powrotem syna, który miał pomagać księdzu w kościele.
Następnego dnia podczas nabożeństwa młodzieniec służył do mszy, co obserwowała klęcząca z boku Jagusia (ich spojrzenia parokrotnie się spotkały). Po południu Jasio poszedł do wsi odwiedzić znajomych: „Posiedział czas jakiś przy Mateuszu, któren Stachową „chałupę” wyciągał już do zrębu; postał nad stawem z Płoszkową bielącą płótno; odwiedził chorą Józkę; nasłuchał się wyrzekań wójtowej; przyjrzał się w kuźni, jak kowal stalił kosy i nacinał ostrza sierpów; zajrzał i na ogrody, kaj pracowało najwięcej dzieuch i kobiet, a wszędy wielce byli mu radzi, witając przyjacielsko i patrząc na niego z niemałą dumą: boć lipeckie to było dziecko, więc jakby w krewieństwie ze wszystkimi. A dopiero na samym ostatku wstąpił do Dominikowej; stara siedziała przed domem i przędła wełnę, dziwił się temu, gdyż oczy miała przewiązane”.
Został poczęstowany mlekiem, przyniesionym przez Jagusię, która obserwowała jako każdy krok, zwłaszcza gdy odchodził: „Niewypowiedzianie parło ją cosik za nim i tak strasznie ponosiło, że aby się nie dać pokusić, wpadła do sadu, chyciła się oburącz jakiegoś drzewa i przytulając się do niego stanęła bez tchu prawie i przytomności, nakryta, niby płaszczem, gałęziami, zwisłymi od jabłek; stała z przywartymi powiekami, z uśmiechem zatajonym w kątach warg, pełna szczęśliwości, a zarazem lęku, i pełna jakowychś łez słodkich i lubego dygotu, jak wtedy, kiej patrzała na niego przez okno, w tamtą noc wiośnianą”. Jaś również był pod urokiem Jagny.
Pewnego dnia organiścina posłała po Jagnę, by przyszła do niej poprasować, a ta pojawiła się wystrojona jak do kościoła. Dużo czasu spędzała też w świątyni, ponieważ tam bez skrępowania mogła obserwować ukochanego. Jagna nie wiedziała, że zainteresowany nią był również Mateusz. Gdy spostrzegła to Tereska, zaczęła wdowę po Borynie wyzywać do dziewcząt ze wsi i buntować przeciwko niej kobiety. Nieświadoma niczego Jagna była pochłonięta nową miłością, żyła niczym we śnie i nie miała poczucia czasu (nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc). Dominikowa czuła, ze z córką działo się coś złego.
Któregoś razu Jagna niechcący natknęła się na Jasia siedzącego na kopcu i czytającego książkę. Okryła się rumieńcem, po czym zaczęli rozmawiać. Gdy młodzieniec musiał wracać do domu, postanowiła go odprowadzić. Przysiedli jeszcze pod drzewem, gdzie Jasio czytał jej książkę, gdy nagle stanęła przy nich Kozłowa informując, że chłopaka szuka matka. Pobiegł natychmiast do domu, a Jagna poszła w swoją stronę, słysząc za sobą słowa Kozłowej (że jeszcze ją ktoś rozgrzeszy).
X
Do wsi przybywa żandarmeria poszukująca Rocha. Mężczyzna zostaje ukryty przez chłopów, a w końcu opuszcza Lipce.
Po powrocie do chałupy Jagna usłyszała od matki, że do wójta przyjechali wojskowi. Fakt ten wzbudził ogólne poruszenie we wsi, ludzie snuli domysły, o co może chodzić.
Do Antka, siedzącego na ganku, przybiegł przez pola Grzela, aby go ostrzec przed żandarmami, którzy udawali się w kierunku jego domu w poszukiwaniu Rocha. Na szczęście młody Boryna zachował spokój i kazał Rochowi natychmiast schować się do nowego brogu, postawionego przez Mateusza. Przed ucieczką Roch zdążył jeszcze rzucić leżącej na łóżku Józce jakieś papiery, prosząc, aby je ukryła pod sobą, po czym wybiegł na zewnątrz. Gdy wojskowi nadeszli, Hanka z dzieckiem była w izbie, a Antek siedział na ganku. Widok żandarmów spowodował, że z przerażenia serce podskoczyło mu do gardła. Gdy wójt zapytał, czy Rocho jest w domu, odpowiedział, że nie, pewnie poszedł do kogoś we wsi.
Wojskowi weszli do chałupy i zaczęli rewizję. Bali się jednak podejść do Józki, ponieważ Hanka uprzedziła ich, że dziewczyna jest chora na ospę. Po nieudanych poszukiwaniach w udali się do innych domostw. Kiedy odeszli, Antek nakazał Mateuszowi i Grzeli odciągnąć tłum gapiów zebranych pod jego chałupą. Mężczyźni nakłonili zgromadzonych, żeby poszli za nimi do wsi szukać Rocha. Gdy nie było już świadków, Antek przyprowadził Rocha do izby Józki.
Starzec wiedział, że musi opuścić wieś. Pozbierał wszystkie swoje rzeczy, zjadł coś naprędce i pożegnał się z domownikami. Antek powiedział, że u Szymka na Podlesiu będą czekały na niego konie. Zapewnił, że spotkają się jeszcze przy figurze pod borem. Rocho udał się do Dominikowej po resztę swoich rzeczy. Pożegnał się ze starszą kobietą, a Jagna nalegała, by móc go odprowadzić. Po drodze niosła tobołek Rocha, a ten prosił ją, aby się opamiętała, by wreszcie zmieniała swoje życie. Wypominał jej wszystkich mężczyzn, z którymi coś ją łączyło. Zaczął od Antka, potem mówił o wójcie, a skończył na Jasiu. Bulwersowało go, że o tym ostatnim związku mówił nawet ksiądz. Na dźwięk imienia „Jaś” Jagna oburzyła się, twierdziła, iż nic złego z nim nie robi, jedynie romansuje. Jednocześnie mówiła, że za Jasiem poszłaby na koniec świata. Jednak Rocho już tego nie słyszał.
Doszli do lasu, gdzie na Rocha czekali Antek, Grzela i Mateusz. Wszyscy usiedli na trawie i wysłuchiwali ostatnich nauk Rocha: „Mówił tak ważkie i zgoła niespodziane rzeczy, że słuchali z zapartym tchem, z trwogą i radością zarazem, przyjmując każde jego słowo z dreszczem wiary serdecznej, jako by tę komunię przenajświętszą... Niebo im bowiem otwierał, raje pokazywał, że dusze im poklękały w zachwyceniu, oczy widziały cudności niewypowiedziane, a serca się pasły janielskim, przesłodkim śpiewaniem nadziei...”.
XI
Zaczynają się żniwa. Z wojska wraca mąż Tereski. Umiera Agata. Organiścina wygania Jagnę z domu.
Nadeszły żniwa. Kłębowa poszła prosić młynarzową o pół kwaterki kaszy na kredyt, jednak jej nie dostała. Oburzona przekazała to Magdzie, która powiedziała, że jej mąż kupił od dziedzica dwadzieścia morgów ziemi na Podlesiu i tam postawi własny młyn. Z tą nowiną Kłębowa udała się do Hanki szykującej się do wymarszu na pielgrzymkę. W domu była także Jagustynka, która doniosła, że mąż Tereski, Jasiek, wrócił z wojska. Dodała, że teraz siedzi w domu i czeka na żonę. Kozłowa zdążyła już mu opowiedzieć o romansie Tereski z Mateuszem. Z kolei Antek z wiadomością o powrocie Jaśka udał się do Mateusza, którego spotkał u Szymka i Nastusi.
Mateusz ucieszył się na wieść o powrocie męża Tereski, której miał już dość: „- Czasu by nie chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w pazury, to i wzionem, każdy by zrobił to samo! Nie bój się, użyłem jak pies w studni, bo com się musiał nasłuchać beków i wyrzekań, to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień szła za mną. Niechże i Jasiek się nią nacieszy. Nie kochanie mi w głowie, a jeno całkiem co drugiego”. Miał własne plany i chciał się ożenić, ale nie wyjawił Antkowi, z kim. Potem spytał mimochodem, czy Antek ma zamiar oddać Jagnie ziemię, którą przepisał jej Boryna. Antek odparł, że wykupi od niej te morgi, domyślając się, że Mateusz chciał się ożenić właśnie z Jagną.
Wracając do domu, Mateusz w myślach przeliczał morgi Dominikowej i Jagny. Gdyby udało mu się tym zarządzać, byłby gospodarzem pełną gębą. W chałupie dowiedział się od płaczącej matki, że Teresa kilkakrotnie pytała o niego. Zaraz zresztą przybiegła i ze łzami w oczach powiedziała, że Jasiek wrócił z wojska. Wróciwszy do domu, zastała swojego męża, który wprost zapytał, czy to prawda, że zdradzała go z Mateuszem. Gdy przytaknęła, Jasiek się
rozpłakał, a ona wybiegła do kochanka.
Mateusz wyprowadził ją przed chałupę. Kobieta tuliła się do niego, mówiąc: „- O mój jedyny, o mój wybrany z tysiąca, zabij me, a nie odpędzaj od siebie! Miłujesz to me, co? Miłujesz? Dyć me utul ten ostatni razik, dyć me weź, ogarnij sobą i niedaj na mękę, nie daj płakania, nie daj zatracenia! Jedynego cię mam na wszyćkim świecie, jedynego... Ino me ostaw przy sobie, a służyła ci będę za tego psa wiernego, za tę ostatnią dziewkę!”, na co on zaczął się wykręcać od odpowiedzi. Chciał, aby dała mu święty spokój. Tereska krzyknęła: „- Cyganisz jak pies! Zawdyś me ocyganiał! Już me teraz nie zwiedziesz! Strach ci Jaśkowego kija, to się wijesz kiej ta przydeptana glista! A ja mu zawierzyłam jak komu najlepszemu! Mój Boże, mój Boże! A Jasiek taki poczciwy, nawiózł mi podarunków, nigdy mi nie powiedział marnego słowa i ja mu tak odpłaciłam. I takiemu przeniewiercy zawierzyłam, takiemu zbójowi! takiemu psu! Idź se za Jagusią! - zawrzeszczała przyskakując do niego z pięściami - idź, i niech was pożeni hycel, pasujeta do siebie, lakudra i złodziej”.
Matka Mateusza przyglądała się temu, zalewając się łzami. Tereska upadła na ziemię, zanosząc się płaczem. Wtedy zza drzew wyszedł Jasiek, który wszystko słyszał. Ujął ją za rękę, prosząc, by wróciła z nim do domu. Zapewniał, że nie zrobi jej krzywdy, a Mateuszowi powiedział: „- Pókim żyw, to ci jej krzywdy nie daruję, tak mi dopomóż, Panie Boże!”. Po tych słowach Marteusz poszedł prosto do karczmy, gdzie pił całą noc. Tam wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło. Tylko Jagustynka trzymała stronę Tereski.
U organistów też zaczęły się żniwa. Z uwagi na ogromny upał organiścina nakazała synowi, by wrócił z pola do domu i aby sobie odpoczął. Jasiowi szybko znudziło się w chałupie i wyszedł na wieś. Pod domem Kłąbów usłyszał straszliwe jęki. Gdy wszedł do sieni, zorientował się, że wydaje je konająca Agata. Z sieni, gdzie została ulokowana przez Kłąbów, przeniósł ją na łóżko w izbie. Zaraz po tym pobiegł na pole, by powiadomić o wszystkim rodzinę staruszki.
Wieczorem Agatę ułożono w pościeli, a w dłoń włożono różaniec. Nazajutrz przyszedł ksiądz z ostatnim namaszczeniem, ale nie zabawił długo, ponieważ był z kimś umówiony. Kapłan nakazał Jasiowi siedzieć przy Agacie do końca. Do izby z czasem zaczęli schodzić się sąsiedzi, a wśród nich Jagusia. Zgromadzeni modlili się pod przewodnictwem Jaśka, który czytał Agacie brewiarz. Gdy tego wieczora zmarła, chłopak z płaczem pobiegł do domu, a Jagusia podążyła za nim, tuląc roztrzęsionego do swej piersi i próbując uspokoić. W takiej pozie zastała ich organiścina, która zagroziła Jagnie, że jeżeli się natychmiast nie wyniesie, poszczuje ją psami. Dziewczyna próbowała się tłumaczyć, ale została zmuszona do opuszczenia domu organistów. Wybiegłszy z pokoju Jasia, skierowała się ku polom.
XII
Organiścina przerywa rozmowę Jagny i Jasia. Z Lipiec wyrusza do Częstochowy pielgrzymka, w której uczestniczą: Hanka, Tereska z mężem oraz Jaś.
Jasio chciał biec za Jagną, ale matka mu nie pozwoliła. Opowiedziała synowi, co ludzie we wsi mówią o młodej wdowie, ale on nie uwierzył jej słowom. Długo płakał, nie mógł dojść do siebie, bił się z myślami. Chcąc przestać myśleć o Jagnie, udał się do zmarłej Agaty, aby pomodlić się nad nią. Następnego dnia także modlił się przy nieboszczce, znad której Jagustynka wciąż odganiała natrętne muchy.
Kłębowie pojechali do miasta, by wydać pieniądze, które pozostawiła im Agata, a Mateusz zajął się robieniem trumny. W izbie, w której spoczywało ciało zmarłej, pojawiły się Jagna z matką, aby się pomodlić. Młoda wdowa popatrzyła na Jasia smutnymi oczami.
Do Lipiec zaczęli tłumnie zjeżdżać okoliczni parafianie, aby rano wyruszyć stąd na pielgrzymkę do Częstochowy. Po pogrzebie Jasio postanowił porozmawiać z Jagną, chcąc wyjaśnić, czego na jej temat dowiedział się od matki. Udał się w kierunku domu Jagusi, jednak nie szedł drogą, ale obejściami, aby mieć pewność, że nikt go nie zobaczy. Zakradł się od strony sadu, gdzie właśnie spotkał pracującą przy ziemniakach Jagnę. Zawołał ją i poszli razem w kierunku pól. Na zadane wprost pytanie, czy to, co powiedziała na jej temat matka, było prawdą, usłyszał odpowiedź przeczącą. Uspokoił się. Po chwili oboje płakali. Szli przed siebie, nie odzywając się, pochłonięci sobą, zauroczeni.
Nagle dobiegł ich głos organiściny, która wołała syna. Kobieta podbiegła do nich, złapała syna za rękę i pociągnęła go za sobą. Wpatrzona w Jasia Jagna szła za nimi, ale organiścina chwyciła kamień i cisnęła w nią, krzycząc: „- Poszła precz! A do budy, ty suko! - zakrzyczała wzgardliwie. Jagusia obejrzała się dokoła, całkiem nie miarkując, o kogo tamtej chodzi, ale gdy jej zniknęli z oczów, długo się plątała po drogach, a potem, gdy w „chałupie” poszli spać, siedziała pod ścianą do białego rana. Godziny szły za godzinami, piały kokoty, rżały konie przy wozach nad stawem, robił się świt, wieś zaczynała wstawać, brali wodę ze stawu, wypędzali bydło na pastwiska, kto już wychodził na robotę, gdzie już trajkotały kobiety, kajś dzieci popłakiwały matyjaśnie, a ona wciąż siedziała na jednym miejscu i z otwartymi oczami śniła na jawie o Jasiu - że cosik z nim rozmawia, że patrzą na się tak z bliska, jaże ją ogarniały słodkie ognie, że idą kajś i śpiewają coś takiego, czego nie poredziła sobie przypomnieć - i tak cięgiem jedno w kółko”.
Do Dominikowej przyszła Hanka, mówiąc, że idzie na pielgrzymkę i prosi o przebaczenie wszystkich dawnych grzechów. Szła do Częstochowy, by podziękować Bogu za wysłuchanie modlitw o odmianę losu. Powiedziała także, że Jasio organistów także wybiera się w drogę. Na porannej mszy ksiądz pobłogosławił i pożegnał pielgrzymów, których było około stu, a wśród nich nawet Tereska z mężem. Za tłumem podążały wozy z tobołami. Cała wieś ich odprowadzała. Jagusia: „(…) szła z matką i z drugimi, była strasznie zmizerowana, trzęsła się w sobie z żałości, a łykając gorzkie, sieroce łzy patrzyła w Jasia kieby w to słońce, juści, co z dala, bo organiścina z dziećmi nie opuszczała go ani na chwilę, że nie było sposobu przemówić do niego ni nawet stanąć mu w oczach”.
Pod figurą na Podlesiu odprowadzający pożegnali się z pielgrzymami i zawrócili, Jagna zaś: „Czekała z upragnieniem nocy i cichości, ale i noc nie przyniesła jej folgi ni ukoju, tłukła się do samego świtania kole „chałupy”„, szła na drogi, poleciała nawet na Podlesie pod figurę, kaj ostatni raz widziała Jasia, i zapiekłymi od męki oczami szukała na szerokiej, piaszczystej drodze jakby śladów jego kroków, choćby cienia po nim, choćby tej grudki ziemi tkniętej przez niego. Nie było, nie było la niej nic i nikaj, nie było już zmiłowania i poratunku. Zabrakło jej w końcu nawet łez, zabite smutkiem i rozpaczą, oczy świeciły kiej studnie niezgłębionej boleści. A tylko niekiej, przy pacierzu, zrywała się ze spiekłych warg żałosna skarga. - I za co to wszystko, mój Boże, za co?”.
XIII
Wójt zostaje aresztowany z powodu braku pieniędzy w gminnej kasie. Jagnę mieszkańcy wywożą z Lipiec na kupie świńskiego nawozu (przy sprzeciwie Mateusza i bierności Antka).
Jagna chodziła jak nieprzytomna. Jędrzych coraz częściej przesiadywał u Szymka, przez co gospodarka Dominikowej podupadała. Zaniedbywany był inwentarz, szybko skończyło się drewno na opał. Podobnie sprawy miały się w polu, gdzie len prosił się o wyrwanie, ale Jędrzych nie miał zamiaru pracować. Mówił matce, że jeśli ona wygnała Szymka, to on też może w każdej chwili odejść. Dominikowa, zaniepokojona stanem Jagusi, udała się do księdza po radę. Wróciła do domu wściekła, ponieważ dowiedziała się, jaka opinia krąży we wsi na temat jej córki, „- Zaraz w nocy zrobiły nad nim sąd, organista zerżnął mu skórę, ksiądz swoje, cybuchem dołożył i bych ustrzec przed tobą, wyprawili go do Częstochowy. Słyszysz to? Pomiarkujże, coś narobiła! - krzyknęła groźnie. - Jezus Maria! Biły go! Jasia biły! - zerwała się gotowa lecieć na jego obronę, ale jeno zakrzyczała przez zaciśnięte zęby (…)”. Dominikowa zaczęła bić kijem córkę, twierdząc, że przynosi jej tylko wstyd na stare lata. Jagna broniła się mówiąc, że słyszała od ludzi, że będąc w jej wieku, matka zachowywała się podobnie.
Dominikowa była zła, że Jagusia przepędziła Mateusza. Uważała, że przez to znajduje się wciąż na językach ludzi. Prosiła, by dziewczyna udała się do księdza do spowiedzi i po pokutę, na co Jagna odpowiedziała, że nie pójdzie, a pokutę już ma, ponieważ wciąż cierpi za swoją miłość.
Następnego dnia była niedziela. Wieś obiegła wiadomość, że wójt został aresztowany za brak pieniędzy w kasie gminnej. Podobno brakowało sporej sumy. Krążyła wieść, że urzędnicy zabiorą mu gospodarkę, a resztę pieniędzy będą musieli zwrócić lipczanie. Informacja ta spowodowała, że ludzie się oburzyli, a we wsi podniósł się krzyk. Prym w tym wiodła Kozłowa.
Gdy organiścina podrzuciła hasło, że wójt wydał pewnie pieniądze na Jagnę, tłum podchwycił te słowa. Ludzie skupili swoje oburzenie na Jagnie, w jej stronę została skierowana agresja. Dziewczyna stała się nagle przyczyną wszelkich nieszczęść i plag, jakie dotknęły Lipce w ostatnim czasie. Obwiniono ją nawet o śmierć Boryny. Uznano, że dopóki jest we wsi, będą się przydarzać wszystkim nieszczęścia. Tłumowi zrobiło się nawet żal płaczącej wójtowej.
Pod wodzą organiściny ludzie poszli do księdza po radę. Kapłan nie chciał się do niczego mieszać.
Wieczorem tego dnia odbyła się w karczmie narada ludności wiejskiej. Zjawił się na niej nawet Antek, bez którego nie mogła zapaść we wsi żadna decyzja. Wszyscy po kolei zabierali głos, nie pozostawiając na Jagnie suchej nitki. Zapytali Antka o zgodę na wypędzenie Jagny ze wsi, a on, dotychczas milczący, odparł: „- W gromadzie żyję, to i z gromadą trzymam! Chceta ją wypędzić, wypędźta; a chceta se ją posadzić na ołtarzu, posadźta! Zarówno mi jedno!”. Po tych słowach wyszedł z karczmy. Jedyną osobą, która broniła Jagusi, był Mateusz.
Nazajutrz Antek, wiedząc, co się wydarzy we wsi, wziął kosę i udał się w pole. Tłum, zgromadzony pod domem organistów, skierował się ku chałupie Dominikowej. „Wdarli się do „chałupy”„ kiej burza, jaże zadygotały ściany, Dominikowa zastąpiła drogę, to ją stratowali, Jędrzych skoczył bronić i w oczymgnienie zrobili z nim to samo, wreszcie Mateusz chciał ich powstrzymać przed komorą i chociaż prał drągiem, chociaż bronił całą mocą, ale nie wyszło i Zdrowaś, już leżał kajś pod ścianą z rozbitym łbem i nieprzytomny. Jagusia była zaparta w alkierzu, a kiej wyrwali drzwi, stała przytulona do ściany i nie broniła się, nie wydała nawet głosu, blada była kiej trup, a w oczach szeroko rozwartych gorzało ponure płomię grozy i śmierci. Sto rąk wyciągnęło się po nią, sto rąk głodnymi, chciwymi pazurami chyciło ją ze wszystkich stron, wyrwało niby kierz płytko wrośnięty w ziemię i powlekło w opłotki”.
Związali Jagusię i wrzucili ją na wóz z gnojem, zaprzęgnięty w dwie krowy. Dziewczyna była przy tym ciągle bita i opluwana. Ktoś wpadł na pomysł, aby wywieźć ją pod kościół, tam rozebrać do naga i bić, ale Jambroży nie wpuścił ich na teren świątyni. Parobek Borynów, Pietrek, powoził, zaś „Jagusia w postronkach, na gnoju, zbita do krwi, w porwanym odzieniu, pohańbiona na wieki, skrzywdzona ponad człowiecze wyrozumienie i nieszczęsna ponad wszystko, leżała jakby już nie słysząc ni czując, co się dzieje dokoła, tylko żywe łzy nieustanną strugą ciekły po jej twarzy posiniaczonej, a niekiedy wzniesła się pierś niby w tym krzyku skamieniałym”.
Wreszcie dojechali do kopców pod lasem i zrzucili tam Jagnę z wozu wraz z gnojem. Nie zdążyła się nawet poruszyć, a już zgromadziły się wokół niej kobiety. Zaspokajając swoją nienawiść, zaczęły ją dotkliwie kopać. Potem wracały do wsi, mijając po drodze zapłakaną Dominikową, która: „szła okrwawiona w potarganej odzieży, zaszlochana i z trudem macająca kijem drogę, a gdy pomiarkowała, kto ją wymija, wybuchnęła strasznym głosem: - A żeby was mór! A żeby was zaraza! A żeby was ogień i woda nie szczędziły! Każden jeno głowę wtulił w ramiona i uciekał zestrachany. A ona wielkimi krokami pobiegła na ratunek Jagusi”.
Na polach ludzie zbierali plony i zwozili do stodół, „Tylko jedne pola Dominikowej stojały opuszczone i jakby zapomniane; ziarno się już sypało z kłosów, zboża mdlały od suszy, a nikto się tam nawet nie pokazał, z lękliwym smutkiem odwracano od nich oczy, niejeden już wzdychał nad nimi, niejeden drapał się frasobliwie, oglądał trwożnie na drugich i potem jeszcze skwapniej przypinał się do roboty, nie pora była deliberować nad taką marnacją i upadkiem”. Ślepy żebrak, który odwiedził Nastusię, przyniósł dla Jagusi od zakonnic z Przyrowa święconą wodę, która miała pomóc dziewczynie powrócić do zdrowia. W domu Dominikowej panowały przygnębienie i rozpacz. Jagna postradała zmysły i co jakiś czas zrywała się do ucieczki z domu. Wciąż wołała Jasia. Jej matka przypominała raczej trupa niż kobietę. Szymek pomagał matce w gospodarstwie. Jedynie Mateusz i Nastusia płakali nad krzywdą Jagny. Reszta mieszkańców Lipiec żyła swoim życiem.