691


Do trzech razy sztuka.

(kaś, listopad 2008)

***

Październik smakuje jabłkami. Październik pachnie wilgotną ziemią i lekko podgniłymi liśćmi.

— … gdzie występują również naokienniki szare — powtórzyła pogodnie Luna. — Przeliterować?

Mężczyzna długo patrzył na nią bez słowa.

— Nie — powiedział wreszcie. — Nie, zrozumiałem.

— Wspaniale. — Pokiwała głową z uznaniem. — Wypadł pan zdecydowanie lepiej od pańskiego poprzednika.

— Mam lepszy słuch? — zażartował nieśmiało.

Luna wybuchnęła gromkim śmiechem.

— Le-eepszy słuuuch! — zawyła, a potem otarła niewidzialną łezkę z kącika wyłupiastego oka. — Chociaż — dodała po chwili namysłu — wie pan, w zasadzie można tak powiedzieć.

— A więc… zostałem przyjęty? — zapytał ostrożnie.

— Tak myślę — przytaknęła Luna z roztargnieniem. — A właściwie, jak się pan nazywa?

Wyszczerzył zęby — po raz pierwszy od początku rozmowy.

— Już myślałem, że nigdy pani nie zapyta — przyznał. — Rolf Scamander.

Luna potarła czoło wierzchem dłoni, drugą ręką koślawo zapisując nazwisko na skrawku pergaminu.

Bransoletka z kapsli od kremowego piwa zagrzechotała wesoło.

— Bardzo dobrze. Jedziemy polować na ględatki niepospolite.

**

Listopad mieni się najcieplejszymi kolorami tęczy. Listopad odbija się w lekko mętnych kałużach.

— Zakazany Las? — spytał Rolf, starając się, aby w jego głosie nie było słychać leciutkich nutek zdenerwowania.

— To ich środowisko naturalne — wyjaśniła Luna trochę nieobecnym głosem, podnosząc z ziemi patyki różnej długości i układając z nich swego rodzaju bukiecik. — Jestem pewna, że szybko je znajdziemy. O, tam na przykład… — Wskazała palcem.

— Mhm. — Kiwnął głową z rezygnacją, przysuwając się nieco bliżej Luny. — Ładne kolczyki — rzucił szybko i zaczerwienił się.

— Tak — przyznała Luna dość obojętnym tonem, przyglądając się chrapakom krętorogim. — To sterowalne śliwki. Są całkiem smaczne. Choć trzeba uważać, jak się je zrywa. Lubią spadać prosto na głowę.

— Zapamiętam — rzekł cicho.

— Widzisz? — dopytywała się Luna, wskazując mu palcem parkę stworzonek.

Chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń pomiędzy drzewami, a potem uśmiechnął się delikatnie.

— Widzę.

*

Grudzień ukrywa się w chłodnym wietrze i miękkich lodowych płatkach. Grudzień wyciąga kulki naftaliny z babcinego swetra.

Za oknami skrzył się śnieg. Trzydziesty trzeci Międzynarodowy Kongres Naturalistów i Przyrodników był trochę nudnym, tłocznym spotkaniem entuzjastów magicznych stworzeń.

— ... Pannie Lunie Lovegood, za sklasyfikowanie i opisanie ględatków niepospolitych, kłapaków napiennych oraz nietoperzy puchowatych…

Gromkie brawa, Luna uśmiechnęła się marzycielsko, sprawiając jeszcze dziwniejsze wrażenie niż zwykle.

Rolf podszedł do niej i podał jej kieliszek szampana.

— Gratulacje — powiedział szczerze.

— Dziękuję — odpowiedziała Luna nieobecnym tonem. — Jemioła — dodała po chwili, z zainteresowaniem przyglądając się wiszącym nad nimi kępkom rośliny.

— Pewnie roi się w niej od nargli — szepnął nieśmiało i jakby trochę smutno Rolf.

Luna drgnęła nagle, a potem spojrzała prosto w oczy Rolfa i uśmiechnęła się szeroko, przysuwając odrobinkę bliżej do mężczyzny.

— Też tak myślę.

KONIEC



Wyszukiwarka