Do trzech razy sztuka.
(kaś, listopad 2008)
***
Październik smakuje jabłkami. Październik pachnie wilgotną ziemią i lekko podgniłymi liśćmi.
— … gdzie występują również naokienniki szare — powtórzyła pogodnie Luna. — Przeliterować?
Mężczyzna długo patrzył na nią bez słowa.
— Nie — powiedział wreszcie. — Nie, zrozumiałem.
— Wspaniale. — Pokiwała głową z uznaniem. — Wypadł pan zdecydowanie lepiej od pańskiego poprzednika.
— Mam lepszy słuch? — zażartował nieśmiało.
Luna wybuchnęła gromkim śmiechem.
— Le-eepszy słuuuch! — zawyła, a potem otarła niewidzialną łezkę z kącika wyłupiastego oka. — Chociaż — dodała po chwili namysłu — wie pan, w zasadzie można tak powiedzieć.
— A więc… zostałem przyjęty? — zapytał ostrożnie.
— Tak myślę — przytaknęła Luna z roztargnieniem. — A właściwie, jak się pan nazywa?
Wyszczerzył zęby — po raz pierwszy od początku rozmowy.
— Już myślałem, że nigdy pani nie zapyta — przyznał. — Rolf Scamander.
Luna potarła czoło wierzchem dłoni, drugą ręką koślawo zapisując nazwisko na skrawku pergaminu.
Bransoletka z kapsli od kremowego piwa zagrzechotała wesoło.
— Bardzo dobrze. Jedziemy polować na ględatki niepospolite.
**
Listopad mieni się najcieplejszymi kolorami tęczy. Listopad odbija się w lekko mętnych kałużach.
— Zakazany Las? — spytał Rolf, starając się, aby w jego głosie nie było słychać leciutkich nutek zdenerwowania.
— To ich środowisko naturalne — wyjaśniła Luna trochę nieobecnym głosem, podnosząc z ziemi patyki różnej długości i układając z nich swego rodzaju bukiecik. — Jestem pewna, że szybko je znajdziemy. O, tam na przykład… — Wskazała palcem.
— Mhm. — Kiwnął głową z rezygnacją, przysuwając się nieco bliżej Luny. — Ładne kolczyki — rzucił szybko i zaczerwienił się.
— Tak — przyznała Luna dość obojętnym tonem, przyglądając się chrapakom krętorogim. — To sterowalne śliwki. Są całkiem smaczne. Choć trzeba uważać, jak się je zrywa. Lubią spadać prosto na głowę.
— Zapamiętam — rzekł cicho.
— Widzisz? — dopytywała się Luna, wskazując mu palcem parkę stworzonek.
Chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń pomiędzy drzewami, a potem uśmiechnął się delikatnie.
— Widzę.
*
Grudzień ukrywa się w chłodnym wietrze i miękkich lodowych płatkach. Grudzień wyciąga kulki naftaliny z babcinego swetra.
Za oknami skrzył się śnieg. Trzydziesty trzeci Międzynarodowy Kongres Naturalistów i Przyrodników był trochę nudnym, tłocznym spotkaniem entuzjastów magicznych stworzeń.
— ... Pannie Lunie Lovegood, za sklasyfikowanie i opisanie ględatków niepospolitych, kłapaków napiennych oraz nietoperzy puchowatych…
Gromkie brawa, Luna uśmiechnęła się marzycielsko, sprawiając jeszcze dziwniejsze wrażenie niż zwykle.
Rolf podszedł do niej i podał jej kieliszek szampana.
— Gratulacje — powiedział szczerze.
— Dziękuję — odpowiedziała Luna nieobecnym tonem. — Jemioła — dodała po chwili, z zainteresowaniem przyglądając się wiszącym nad nimi kępkom rośliny.
— Pewnie roi się w niej od nargli — szepnął nieśmiało i jakby trochę smutno Rolf.
Luna drgnęła nagle, a potem spojrzała prosto w oczy Rolfa i uśmiechnęła się szeroko, przysuwając odrobinkę bliżej do mężczyzny.
— Też tak myślę.
KONIEC