Miron Białoszewski
Nowa Wiosenna Słabocha, czyli wiersze antywiosenne
Część I
(muzyka , bardzo ascetyczna, jest ciemno, z pierwszym krzykiem „muzo” włącza się reflektor)
Muzo
Natchniuzo
tak
ci
końcówkuję
z niepisaniowości
natreść
mi
ości
i
uzo
(aktor ma w rękach dwie srebrne kule, bawi się nimi, momentami, jak by chciał je rzucać. Po skończeniu pierwszej wersji, głos zza sceny „a może wersja druga?”)
wiersze
wieszcze
wieprze
miotać wiersze przed wieprze?
nie wypada,
lepiej na odwrót
miotać wieprze przed wiersze
ale co te wieprze
mają zawsze padać ofiarą?
[wersja 1.]
wiersze
wieszcze
wieprze
miotać wieprze
przed wiersze?
e, zawsze te wieprze
padają ofiarą
(ta druga wersja chyba najlepsza
M.B.)
(Wychodzi dziewczyna i pociąga nosem, wyciera nos ręką, zza sceny wygląda aktorka i mówi)
dziecinko
wyjrzyj
farfocle wiszą
farfocle straszą
(dziecinka mówi wiersz)
wąchamy się
nos w nos
ja i los
napięcie
śmiech
on jest zmyśleniem
ja zaraz też
(dwóch aktorów wnosi okno, dziecinka patrzy przez okno)
Skakanka ufoistki
Stoję w oknie.
Coś okropnie
Mną pcha.
Ja - z tej strony.
Z tamtej - wrony
I mgła.
Silę ucho:
Leci UFO
Czy nie?
Mam nadzieję
Że przewieje
I mnie.
Ejże, ejże?!
Coś się bierze...
Coś jest.
Z szyb wygryza
I wysysa
Mnie gdzieś.
Już mnie łapła
Kula światła
W swe rwy.
Do widzenia,
Pani Ziemia!
I wy!
Stamtąd do was
Napiszę
Napiszę
Napiszę
. . . . . .
(muzyka, schodzą ze sceny, zza sceny słychać głos)
Część II
Nowa wiosenna słabocha, czyli wiersze antywiosenne !
(aktorka , szal )
Kochacie siebie na wiosnę?
bo ja nie
za wiosennym podmuchem
poczułem się pół-duchem
pół-dupem
TAKI DZIEŃ
między nudą a siłami
między wstawaniem
a pobolewaniem
ziemia w potłuczonej wodzie
powiew, ślisko
niebo e
zimy nie lubię
wiosny nie lubię
po co mnie jeszcze
trzyma na czubie
moja gałąź
ta wiosna jest za długa a nie za wygodna
najpierw była
prościutka tramwajowa oddeszkowo-zmęczenkowa
wprost planetka
potem sie popsuła zmarzła
potem jak odniebiała
to ja sie zepsułem zgrzałem
Część III
ANIELA W MIASTECZKU FOLINO
W NOCY
stanęła w oknie
i zaczęła
„luudzie!
wstawajcie!
patrzcie!
ja grzesznica!...”
No i powstawali,
słuchali,
może kto i krzyknął
— wariatka!
to nic, uznali
ją za świętą.
Pewnie, że nie mieli radia,
telewizji,
bo niechbym ja tak teraz w nocy
na Chamowie między wieżowcami
z okna do okien
„ludzie, ja poeta,
ja grzeszny!...”
toby zaraz ten krzyk zabiły krzyki:
— do administracji!
— do administracji!
— radio w nocy każdy może!
— niech pan swoje grzechy schowa dla siebie!
(aktor, mormorando - muczy jak krowa )
Być krową
Czy ja wiem?
Żyć trawio.
Żucio śnić.
Gębą z podmuchem pić i pić
Całe wiadro?
Dojenie
Nie, nie, racja!
Cielić się nie chcę...
A anielić?
Trzeba mieć równy lot
I dobry głos.
A ja już schrypłam.
W kościach też.
Nicość to nie najgorsza rzecz.
co z tego że utyłem?
reumatyzm
po schodach
prztyka
mój kościotrup
w sztywnych ukłonach
— Wasza Cielesność długo zamierza?
Ballada o zejściu do sklepu
Najpierw zeszedłem na ulicę
schodami,
ach, wyobraźcie sobie,
schodami.
Potem znajomi nieznajomych
mnie mijali, a ja ich.
Żałujcie,
żeście nie widzieli,
jak ludzie chodzą,
żałujcie!
Wstąpiłem do zupełnego sklepu;
paliły się lampy ze szkła,
widziałem kogoś — kto usiadł,
i co słyszałem?... co słyszałem?
szum toreb i ludzkie mówienie.
No naprawdę
naprawdę
wróciłem.
Stefka Orliczka
trzeba było jej przerwać
jak jej przerwać dębiała
kartofle obierała
korzec do dna
— Stefka przestań!
szorowała podłogę
wydarłaby dziurę
— Stefka daj se radę!
kocioł z bimbrem
podkładała podkładała
wyleciała z domem z bimbrem
Część IV
wiersze baby z bloku
(część śpiewana)
siedzą te małpy
na gałęziach bloków
Spięcie
Stałam pod blokiem
Szła baba z kokiem,
Zmierzyłyśmy się oczami
I futrami.
Zjeżyłyśmy
i cofłyśmy.
Jak to powiedzieć
między tymi blokami
między kwaczącymi dziećmi, wronami
i się zwleczeniami
parę osób
mały czas
tu dech
tu strach
tu cho cho cha
i tyle
Ja baba z bloku
Mam blok na oku.
Wystarczy ruch rzęs:
I blok rozchrzaniony jest!
na osiemnastym piętrze
między pralniami
coś przemyka
coś się uskrzydla
coś beton je
szczuro-gołąbki
jako seria be
część V
UKRADŁA MI KURĘ
Myśli, że nie wiem.
Ja to przetrzymam.
Jej za to spypciała mowa
— co, co to too... oko... na oko... ko
A przelatuje szosę też ostatnio jak kura
Kura z mizerią gotowa
pogoda jest
ona zęby założyła
łap za wiadro
po wodę
nachyla się
zęby w studnię chlup
a tu goście w drodze
(trzyma w ręce krzesło)
Romans z konkretem
wtem
miłość
ku komu? ku komu?
nogami uginany
na odwrót klęczek
krzesłu
pierwszemu
zwierzam
i jest wzruszenie
i wspólne zgięcie
i teraz to ty
o krzesło
kocham cię
krzesło
kocham cię
i to jest miłość tragiczna
bo już jest
zaczajenie zdradzonego oprócz krzesła
wypatrzy
wyjrzy mnie będzie wyglądało
zemści się
zdradziłem? ... ?
zdradziłem:
mści się
wyjrzała — oprócz krzesła —
zdradzona
reszta świata
wygląda
wygląda nie dla mnie
(Aktorka w okularach, z książkami)
pan Paniec mnie klepnął prawda
potem mnie przepraszał
skąd mu się to wzięło
że klepnął
tak się zdziwiłam
i ten pan co z nim jest był przy tym
był po prostu zdziwiony
tym klepnięciem
aż mecenas przychodził
w tej sprawie
tego klepnięcia
co się jemu stało
tłumaczył
chyba mu się zdawało
(Aktor wychodzi w piżamie, w szlafroku, ma dzbanek z wodą i szklankę, nalewa wodę do szklanki)
Co tu ukrywać
u r o l o g i a
nie dało się siusiać
chodzimy z wmontowanymi rurkami
na które z miejsca zgoda, byle pomogły.
Rano.
Zaraz operacja.
Już się umyłem pod zimnym prysznicem,
polałem kolońską wodą.
Wchodzi siostra
(wchodzi aktorka - gra pielęgniarkę)
— panie Białoszewski, idziemy,
portfel zostawić, zegarek zostawić, zęby zostawić
zęby... zostawić.
Siostra mnie przekazuje
aniołowi-stróżowi — studentowi,
on trzyma w fiolkach moje krwie,
mnie daje pod pachę papiery,
winda rusza
— to pan jest poetą?
— tak
— pisze pan oryginalne wiersze —
(schodzą ze sceny)
i wprowadza mnie do zielonego przedsionka,
ukazuje się zielona służka
— zdjąć piżamę,
nałożyć koszulę,
płócienne łapcie na nogi,
to nic że opadają,
byle pan doszedł do stołu
(gaśnie światło, pojawia się ponnie, gdy aktor zacznie mówić)
i nagle pisk łóżek, trzęsienie,
ktoś jęczy, to i ja jęczę,
głos zza niepewności
— już jest pan po zabiegu
tak, że tę przerwę w byciu opłacałoby się
lepszym zastrzykiem wydłużyć w niebycie
które i tak czeka, po przeszkodach,
a tu taka okazja,
szkoda
(wiersz śpiewany - ostatnia część)
Mam piec
podobny do bramy tryumfalnej!
Zabierają mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!
Oddajcie mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!!
Zabrali.
Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.
I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza-ra-na-ga-ja-ma
szaranagajama
(aktorzy są na scenie, jeden z nich opowiada, pozostali tylko liczą)
Od bomb i samolotów — wybaw nas, Panie, Od
czołgów i goliatów — wybaw nas, Panie, Od
pocisków i granatów — wybaw nas, Panie, Od
miotaczy min — wybaw nas, Panie,
Od pożarów i spalenia żywcem — wybaw nas, Panie, Od
rozstrzelania — wybaw nas, Panie, Od zasypania —
wybaw nas, Panie...
No i — coraz więcej bombardowań. Artyleria, kanonierka z Wisły,
pancerniaki z kolei obwodowej, pociski najróżniejszych kalibrów jednym
słowem. To swoją drogą. Ale samoloty. Ta groza. Dzienna. A dnie były
długie. Samoloty przylatywały. Czyli zniżały się nad dachy. I wtedy, jak już
było słychać, że są... drrrrr... i zlatują nad nasze dachy, naszych bloków
albo nad najbliższe, to wiadomo było, że i bomby. I zaraz od tego
świdrowania z góry na dół samolotowego odłączało się wycie bomby;
chwilę się czekało, ale króciutką. Ta chwila to było samo trafienie. A dalej
huk, czyli wybuch. I dalej — łomot, trzask, rozsypywanie się czegoś, czyli
skutki trafienia. Na szczęście strasznie dużo było niewypałów. Mówiło się,
że to Czesi. Że u nich się te bomby robiło i oni specjalnie nie dokręcali. Więc
jak od samolotu odłączało się to wycie, lecenie bomby, trafienie i cisza, to
zaczynało się w pierwszych dniach po cichu, potem razem ze Swenem,
potem całym chórem rodzinnym na głos liczyć:
—Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć,
jedenaście... dwa-na-ście... (tu już spoglądanie na siebie) trzy-na-ściee...
— i ten ruch ręką, niedowierzania, odpędzania, westchnienie:
—Niewypał.
Ale niedługo zlatywały samoloty, świdrowały, to odłączanie się bomb,
wycie, cisza — i:
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć,
dziesięć,
jedenaście... — i tu nieraz potrafiło nagle —jak grzmotnąć!
Przeważnie wybuchało przy ośmiu, dziewięciu. No tak. Ale samoloty
znów zlatywały i:
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem...
Trzask!
W nas? Nie... Ale już wycie.
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć...
Trzask!
Nie, obok, chyba —no bo jesteśmy. Innego dowodu nie było. I już lecą,
wyją...
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć...
Trzask!
Ale już następne:
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć,
jedenaście... dwa-naś-cieee... trzyna...ście...
-O...
Potem mogła być nagle przerwa. Pół godziny. Godzinę. I...
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć...
sss — i zaraz
—..........................................................raz, dwa, trzy, cztery, pięć,
sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć,
jedenaście, dwanaście... trzy-naa-ście........o...
i już zlatywały nowe
—raz, dwa, trzy, cztery, ...o rany!... — i znów za trochę
—o już są
— o Jezu
i
— raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć,
dziesięć,
jedenaście, dwa-na-ście... trzy-naa-ście... o!
(Światło gaśnie, aktorzy schodzą ze sceny)
12