Tak, Fan Fiction, Dir en Gray


Tak, Die?

- Kaoru? - zagadnął Die, opierając się na łokciu i spoglądając na kochanka. Lider miał zamknięte oczy, odchyloną w tył głowę i płytki, niespokojny oddech.
- Tak, Die?
- A kochasz mnie?
- Tak, Die. - W piwnych oczach zamigotały wesołe iskierki, gdy spojrzał na Die'a. - A skąd to pytanie?
- A kochasz mnie najbardziej ze wszystkich swoich facetów? - Gitarzysta z wdziękiem zignorował fakt, że sam powinien odpowiedzieć.
- Tak, Die. Ale...
- Bardziej, niż Toshiyę?
- Tak, Die.
- Kpisz ze mnie? - naburmuszył się czerwonowłosy, złowrogo błyskając oczami. Lider westchnął.
- Tak, D... To znaczy, nie, Die! Na litość boską, skąd te dziwne...
- A jestem dobry w łóżku? - Die najwyraźniej uparł się zabawić w sto pytań do i Kaoru zaczynał mieć dość.
- Tak, Die - udzielił standardowej odpowiedzi.
- I zaspokajam cię całkowicie?
- Tak, Die.
- Ale na pewno?
- Die! Nie jestem w stanie ruszyć palcem u nogi, a ty się mnie pytasz, czy...!
- Bardziej, niż Totchi? - spytał niewinnie gitarzysta, skubiąc rąbek kołdry. Kaoru spojrzał na niego złym wzrokiem.
- Die, mów natychmiast, o co chodzi.
- A pociągam cię bardziej, niż... nie łaskocz...! K... Kaoruuu! Przes... przestań!

*****

Kaoru stał przy kuchennym blacie i obierał jabłka. Cienkie skórki wiły się pod metalowym ostrzem, opadając wężykami na deskę.
Pogwizdywał coś pod nosem, gdy w głębi mieszkania rozległ się głośny huk, a za chwilę stłumione przekleństwo.
- Die? - zawołał lekko zaniepokojony, odgarniając z czoła ciemne kosmyki włosów. - Co się... stało...? - Głos zamarł mu na wargach, gdy w progu kuchni stanął Die, pokryty strzępami białej piany z płynu do kąpieli, ociekający wodą i wściekły. Bez słowa przemaszerował koło lidera wyciągając z szafki wielki, czerwony garnek, którego używali wyłącznie do farbowania ubrań. Kaoru pytająco uniósł brwi, patrząc, jak nalewa do niego wody i nastawia gaz. - Co się stało?
- Wyłączyli mi ciepłą wodę. Nie śmiej się, ty bezduszna gnido!
- A co tak walnęło? - zachichotał Kaoru, krojąc jabłka na talarki. Die złapał jeden i zgryzł ze smakiem, zwiększając jednocześnie płomień pod garnkiem. Kaoru wrzucił plasterki do dużej miski i opłukał dłonie pod zimną wodą. - No?
- Wyskoczyłem i zawadziłem o półkę. Spadły jakieś kosmetyki i chyba twoja woda kolońska... ale to ta od Toshiyi, więc może... Kaoru, gdzie idziesz?
- Po rewolwer!

*****

- Kaoru?
- Tak, Die? - westchnął lider, zapalając papierosa. Die siedział na dywanie, porządkując zdjęcia.
- Ile dokładnie byłeś z Toshiyą?
Kaoru zamknął oczy, czując kumulujący się w skroniach ból.
- Die, ja nie wiem, po co ci to, ale...
- Ile?
- Siedem miesięcy - odparł lider zrezygnowanym tonem. - Jaka jest szansa, że zaczniesz zachowywać się jak normalny, zazdrosny kochanek i zabronisz o nim mówić?
- Nikła - poinformował go uprzejmie Die, po czym wrócił do tematu. - A kto zerwał?
- Ja.
Przez chwilę panowała cisza. Die myślał nad czymś intensywnie, marszcząc brwi, a Kaoru masował skronie.
- Kao...
- Do diabła, Die! O co ci chodzi?! Mów! Natychmiast!!!
- Nie krzycz na mnie! Albo mnie od razu pobij i porzuć! Jego też tak traktowałeś? Dlatego zerwaliście?
- Die - mówił lider powątpiewającym tonem, przenosząc się na podłogę i obejmując ramionami drugiego gitarzystę. - Czy ciebie coś opętało? Za dużo telewizji, telenoweli? Za dużo tekstów Kyo o nieszczęśliwej miłości? Za dużo przebywania z Kyo...?
- Bardzo śmieszne - burknął Die, opierając głowę na jego ramieniu. - Jestem ciekaw...
- Czego? Tego, jaki jest Totchi?
- Nie lubię, jak mówisz o nim pieszczotliwie.
- Toshiya - poprawił się Kaoru, wywracając oczami.
- Kaoru...
- Jak zacznę tłuc głową o podłogę, to się nie zdziw - ostrzegł lider zmęczonym tonem. - Zaczynam nienawidzić swojego imienia, bogowie...
- Ka...
- Kaoru, czy moglibyśmy pouprawiać seks we trójkę, z naszym drogim basistą, bo jestem cholernie ciekaw, jaki jest w łóżku, a zdradzać cię nie chcę? - dokończył beztrosko Kaoru, odsuwając się trochę od Die'a i sięgając po kubek z herbatą. Bursztynowa ciecz wylała mu się na spodnie, gdy Die podskoczył, zrywając się na równe nogi.
Śmiertelnie zdumiony lider patrzył jak jego twarz nabiera koloru buraka, a on sam wpatruje się w niego z przerażeniem.
- Skąd wiedziałeś? - wyszeptał Die ze zgrozą, patrząc na niego ze skruchą.
Lider policzył w myśli do dwudziestu, zaciskając powieki. Głowa bolała coraz bardziej.
- Nie wiedziałem - poinformował słabym głosem oniemiałego gitarzystę. - Żartowałem. Ale teraz to my chyba musimy porozmawiać...

- I co, mam podejść do niego i zapytać, czy nie dałby się nam przelecieć? - zapytał złym głosem Kaoru, patrząc nieprzyjaźnie na Die'a, obgryzającego marchewkę. Gitarzysta wzruszył ramionami, łakomym wzrokiem wpatrując się w Toshiyę, podpinającego bas pod wzmacniacz.
Spojrzał przelotnie na Kaoru, który mamrotał coś gniewnie do siebie, przetrząsając kieszenie kurtki w poszukiwaniu zapalniczki. Nikły ogienek zamigotał przed jego twarzą, gdy Toshiya podał mu ogień, uśmiechając się szeroko.
- Co tam, chłopaki? - zagadnął, dmuchając dymem prosto w twarz lidera, zagapionego na jego usta. Powoli zmrużył oczy i przesunął językiem po wargach, uśmiechając się z zadowoleniem na widok przełykających ślinę gitarzystów. - Idziemy dziś do jakiegoś klubu?
- Można się wybrać - przytaknął z namysłem Kaoru, spoglądając na Die'a. Gitarzysta skinął głową, nie spuszczając wzroku z basisty.
Toshiya poklepał lidera po ramieniu, odwracając się już do wyjścia.
- Świetnie. Wpadnę po was około ósmej, zabiorę was do nowego, nie byliście jeszcze... Zabawimy się!
Kaoru z kamienną twarzą przesunął swoją gitarę nieco niżej, zakrywając widoczny efekt słów „zabawimy się” i szturchnął Die'a, wpatrzonego w swoje buty.
- Wiewióreczko - syknął przez zęby, wzywając wszystkie bóstwa na świadków swojej cierpliwości - czy mógłbyś przestać wpatrywać się w naszego drogiego basistę z twarzą pytającą „kto jest twoim ideałem i czemu to nie ja”? To nieco deprymujące.
- Źdźbło w oku brata swojego dostrzegasz, belki we własnym nie widząc - sparafrazował Die, cmokając go zdawkowo w czoło. Kaoru rzucił mu mordercze spojrzenie, po którym Die się skulił. - No przecież to ty z nim spałeś!
- Jak byłem wolny niczym wiatr polny! Jezu, chodźmy stąd, zaczynam bredzić.
- Jakbyś pisał teksty, dostawalibyśmy jajami na każdym koncercie.
- Dobrze, że nie w... Nie kop mnie, co? Czy ja używam przemocy fizycznej? No powiedz, używam?
- Używasz. Aż mnie tylne rejony ciała bolą.
- I słodka to przemoc, nie?
- Kaoru?
- Tak, Die?
- A jak z Toshiyą się uda to mogę być na górze?
- U niego, jasne.
- Kaoru?
- Tak, Die?
- Kochasz mnie?
- Tak, Die.
- Kaoru? Robisz to specjalnie?
- Tak, Die.

- Kaoru?
- Tak, Die, a w mordę chcesz, Die?
- W tyłek bym wolał.
- Erotoman.
- Kaor...
- Tak, Die?
- Nie chcę tam iść. Żartowałem z tym basistą. Nie chcę trójkątów, nie chcę być seme.
Lider bez słowa przytulił Die'a, głaszcząc go po głowie. Wziął go za rękę, prowadząc w stronę kanapy. Nie protestował, gdy gitarzysta władował mu się na kolana, chowając twarz w zagłębieniu jego łokcia.
- Co ty kręcisz, słoneczko?
- No bo ja myślałem, że ty chcesz wrócić do Toshiyi - dobiegło gdzieś z okolicy jego żołądka. - I chciałem, żebyś nie musiał mnie zostawiać.
Kaoru spojrzał ze zdziwieniem na czerwoną głowę, schowaną w jego bluzie. Delikatnie odplątał ręce Die'a ze swojej talii, zsuwając się z łóżka i klękając przed nim.
- Skąd ci to przyszło do głowy, obłąkańcu?
- Bo słyszałem, jak się umawiasz z nim, że da się naprawić, odkręcić... że zawsze można spróbować jeszcze raz...
- Die.
- Tak, Kaoru?
- Chodziło o zepsutą solówkę na próbie. Wzmacniacz się odpiął.
Milczeli przez chwilę. Lider gryzł wargi, starając się nie roześmiać, Die wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Die?
- Tak, Kaoru?
- Ty musisz być tak cholernie zazdrosny?
- Nabyłeś to z dobrodziejstwem inwentarza.
- Die?
- Tak, Kaoru?
- Nic. Sprawdzam, czy się irytujesz.
- Staram się...
- Die...
- Och, do diabła z tym. Pocałuj mnie wreszcie, Kaoru.

*****

- Kaoru?
- Tak, Die?
- Kochasz mnie?
- Tak, Die.



Wyszukiwarka