Różne sposoby przedstawiania przyrody w literaturze Analiza i interpretacja Pana Tadeusza i Chłopów
Ludzie od zawsze czerpali natchnienie z wszechogarniającej ich przyrody. Już nasi praprzodkowie malowali na ścianach swych jaskiń prymitywne wizerunki zwierząt, rośliny, czasami całe krajobrazy. Właśnie te wytwory były zalążkami dzisiejszej Sztuki. Przyroda stała się synonimem piękna i doskonałości, natchnieniem dla pisarzy, poetów, malarzy, muzyków i wielkiego grona wszelkich innych artystów. Moim zdaniem ukazywanie przyrody „dosłownie”, za pomocą pędzla i płótna, pozbawia ją pewnej iskry. Iskry, która zapala ludzką duszę, gdy może ujrzeć krajobrazy sama, na własne oczy, posmakować powietrza, napawać się grą świateł. Oglądając płótno, choćby najpiękniejsze, nawet nie zbliżymy się do tego uczucia. Literatura, poezja pozwalają zagłębić się w naszą duszę i, dzięki wyobraźni, chociaż w małym ułamku doświadczyć tego, co moglibyśmy poczuć „na żywo”. Umiejętna gra słów pozwala sprawić, że krajobraz „ożyje” w naszym odczuciu. Na przykład tatrzańskie liryki Tetmajera, wiersze Staffa czy Tuwima, zawsze wywołują chwile zadumy, kontemplację nad otaczającym nas światem.
Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” wielokrotnie afirmuje polskie krajobrazy, uwidacznia tutaj się jego miłość do Polskiej Ziemi. W przytoczonym fragmencie narodowej epopei odnajdujemy apoteozę polskiej przyrody. Mickiewicz odrzuca włoskie, czyste, błękitne niebo jako piękne, dla niego jest ono po prostu nudne jak „zamarzła woda”. Pięknem dla niego są wicher, deszcz, grad, to, czego większość Polaków wręcz nienawidzi. Jednak po przeczytaniu tegoż tekstu, nastrój udziela się czytelnikowi, który zaczyna zastanawiać się nad swoim stosunkiem do polskiego klimatu.
Podczas niepogody wystarczy tylko podnieść głowę, by zobaczyć prawdziwie baśniowe krajobrazy. Deszczowe chmurzyska zaczynają przypominać żółwie pełznące leniwie, wypuszczają z siebie warkocze, strugi deszczu. Podczas gradobicia lecą szybko z wiatrem, jak balony. Małe, białe chmurki stają się stadami gęsi bądź łabędzi, a wiatr, niczym sokół przepędza je. Zaczynają rosnąć, formują się z nich stada rumaków galopujące po stepie. Wszystkie, srebrzystobiałe stopiły się w okręt, który szybuje dumnie po nieboskłonie.
W „Chłopach” można odczytać dużo bardziej plastyczny obraz jednego z najpiękniejszych zjawisk przyrody: burzy. Reymont okrasił ten opis dużą dawką określeń wręcz turpistycznych, które uwidaczniają zainteresowanie Reymonta kultem brzydoty. Jest on także dynamiczny i szczegółowy. Autorowi udało się uchwycić kwintesencję prawdziwej polskiej, wiosennej burzy.
Zaczynamy obserwację od momentu, w którym niebo zaczyna się zaciągać ciemnymi chmurami, które nadlatują ze wszystkich kierunków. Chmury wyciągają się, „podnoszą potworne łby”, groźnie lecąc gęstą, milczącą, mroczną rzeszą. Z północy nadciągają ogromne spiętrzone, postrzępione, widlaste, rozgałęzione czarne chmur góry. Nieujarzmioną mocą prą naprzód, szumiąc złowieszczo. Od zachodu, spoza mrocznych lasów wysuwają się powoli „siwe, obrzękłe zwały, prześwitujące jakby ogniem”, a końca ich nie widać. Wyglądają jak klucz olbrzymich ptaków. Patrząc na wschód ujrzymy widok niezapomniany... „wywlekały się chmury płaskie, zrudziałe przekrwione, przeropiałe zgoła paskudne, kieby te ścierwa przegniłe i ociekające posoką”. Na południu ujrzymy podobny „pejzaż”: „zwietrzałe, czerwonawe, podobne do bajorów i trzęsawisk torfowych, a pełne pręg i gruzów sinych, pełne plam i rojowisk strasznych - jakby pełne tego grzmiącego robactwa;”. Nad nami również rozgrywa się akcja, nad nasze głowy spadają czarne, brudne chmurzyska, naświetlane co jakiś czas błyskawicami. Wszystkie kondensują się tworząc olbrzymią górę, by zalać horyzont „czarnym, strasznym kipiątkiem błota i rumowisk”.
Te dwa opisy uwidaczniają czytelnikowi prawdziwą naturę polskiej pogody: zmienność, dynamikę i nieprzewidywalność. Niestety, żywotność tej charakterystyki dobiega końca. Zmiany klimatu, globalne ocieplenie spowodują, iż w niedługim czasie będziemy musieli zapomnieć o prawdziwych polskich nieokiełznanych burzach, chmury, o jakich pisał Mickiewicz oglądać będziemy na obrazkach i zdjęciach, które nie przekażą już nam ich zmienności.