Chory Kicuś
Syn pani wiewiórki - Kicuś był największym łobuziakiem w całym lesie. Nie było dnia, żeby czegoś nie nabroił, nie napsocił, komuś nie dokuczył. A to zniszczył sieci pana Pająka, przyklejając do nich listki wrzosu, to znowu innym razem wystraszył biedną biedronkę, oblewając ją poranną rosą. Któregoś dnia wypatrzył zajączka, który kicał po lesie, z trwogą oglądając się dokoła, bo cały czas miał wrażenie, że śledzi go lis. W pewnym momencie coś posypało się na niego z góry, jak olbrzymi grad. Biedny zajączek zmykał ile sił w łapkach, a jego małe, biedne serduszko omal nie pękło ze strachu. Tymczasem to tylko Kicuś zrzucał na niego z drzewa sosnowe szyszki. Jeszcze innym razem wiewiórczy łobuziak zobaczył śpiącą na gałęzi panią sowę, która dopiero co zdrzemnęła się po całonocnym polowaniu. Zaczął tak skakać i trząść gałęzią, na której siedziała, że mało brakowało, a biedny ptak spadłby niczym jabłko z jabłonki na ziemię. Przerażona sowa zdenerwowała się:
Dlaczego przeszkadzasz mi spać, hu, hu!? Nie masz innego miejsca do zabawy!?
Kto to widział, żeby w dzień spać? - wzruszył ramionami Kicuś - Poza tym na tej gałęzi najlepiej mi siebie huśta.
Doszło do tego, że zwierzęta leśne zanim wyszły ze swych domków rozglądały się z niepokojem, czy przypadkiem nie chyha na nie jakiś nowy psikus Kicusia.
Ale pewnego razu Kicuś rozchorował się. Leżał w swoim łóżeczku niczym kupka nieszczęścia, ciężko oddychał i zupełnie nie przypominał tego Kicusia - łobuziaka. Mama wiewiórka zaniepokojona nie na żarty pobiegła czym prędzej po doktora - pana dzięcioła. Ale chociaż długo pukała do drzwi jego dziupli, nikt jej nie odpowiedział. Co za nieszczęście - doktora nie ma w domu! Mama Kicusia wróciła więc do swego chorego synka, przygotowała miskę z zimną wodą, kilka ręczników i zaczęła robić kompresy na główkę biedaka. I chociaż zmieniała je co chwila stan Kicusia wciąż się pogarszał - zaczął miotać się w gorączce i majaczyć. Co robić, co robić?! Mama - wiewiórka wyjrzała ze swej dziupli. Na gałęzi sąsiedniego drzewa siedziała pani sowa. Właśnie zamierzała wyruszyć na polowanie, bo zbliżał się wieczór i słońce dawno już zaszło.
Pani sowo - zwróciła się mama Kicusia ze łzami w oczach - Może pani wie, gdzie jest doktor dzięcioł? Mój synek jest bardzo chory, tak się o niego boję...
Hu, Hu, nie mam pojęcia - zahuczała sowa - Ale zaraz polecę, popytam, sprawdzę, gdzie się nasz doktor podziewa.
I poleciała. Długo krążyła nad lasem, ale dzięcioła ani śladu. Przysiadła więc na gałęzi świerku, pod którym siedział zajączek. Biedny, strachliwy szaraczek już miał ochotę uciekać, co sił w łapkach, ale sowa powstrzymała go:
Nie bój się, zajączku, chcę cię tylko prosić o pomoc. Szukam doktora dzięcioła. Mały Kicuś jest bardzo chory, jego mama martwi się, bo nie wie, co mu dolega. Pobiegaj trochę po lesie i spróbuj się dowiedzieć, co się dzieje z naszym szanownym panem doktorem.
Zajączkowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zresztą nie tylko on, ale wszyscy jego kuzynowie i kuzynki ruszyli na poszukiwania doktora dzięcioła. Sowa również nie próżnowała. Zawiadomiła wszystkie ptaki leśne, które natychmiast zaczęły poszukiwania w różnych częściach lasu.
Tak naprawdę nie wiadomo, komu udało się odszukać i sprowadzić doktora do dziupli wiewiórki i jej chorego synka. Dość, że pan dzięcioł, który przebywał właśnie w sąsiednim zagajniku z wizytą u swego dawnego znajomego, jak tylko mógł najszybciej przyleciał na wezwanie do chorego. Doktor poprawił swe okrągłe okulary, pogłaskał małego biedaka po łepetynce i wyjął ze swego kuferka lekarskie słuchawki.
Stetoskop może być trochę zimny, kiedy dotknę nim do twego brzuszka. - powiedział uśmiechając się przepraszająco - Ale nie obawiaj się, nie zrobię ci krzywdy.
Ste...co? - wyjąkał przestraszony Kicuś, który już na sam widok lekarza poczuł się znacznie lepiej.
Stetoskop, to słuchawka lekarska. - wytłumaczył dzięcioł - A teraz bądź grzeczny, bo muszę cię zbadać.
Na szczęście okazało się, że to nic groźnego, lekka angina.
Ale będziesz musiał przez kilka dni poleżeć w łóżeczku i łykać tabletki, które ci przepiszę. - przykazał pan doktor.
Mama wiewiórka bardzo długo dziękowała panu doktorowi, że tak szybko przybył na wezwanie do chorego, ale dzięcioł pokręcił głową:
To nie moja zasługa, tylko sowy i zajączka. To oni zorganizowali tak szybką akcję poszukiwawczą i ściągnęli mnie tutaj, że należy im się medal.
Kicuś nakrył się kołderką po sam nosek. Zrobiło mu się bardzo, ale to bardzo wstyd. Przecież niedawno tak dokuczał im obojgu, a mimo wszystko ani zajączek ani sowa nawet nie zawahali się, kiedy trzeba było mu pomóc. Postanowił, że kiedy tylko wyzdrowieje natychmiast przeprosi wszystkie zwierzęta, którym wyrządził krzywdę i już nigdy nie będzie takim łobuziakiem. Tak też zrobił. Kiedy mógł wreszcie wstać z łóżeczka i wyjść z dziupli, nazbierał najpiękniejsze kwiaty, jakie tylko znalazł w lesie i na polance, mama dołożyła jeszcze smakowitych orzeszków i z tymi prezentami pobiegł do zajączka i sowy. Okazało się, że nawet nie pamiętają już psot Kicusia. Oboje bardzo się ucieszyli, że wrócił do zdrowia.
Tak mi wstyd, że byłem dla was taki niegrzeczny - wymamrotał Kicuś, robiąc przy tym bardzo skruszoną minkę.
Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. - pokiwała głową pani sowa - Ale kiedy ktoś jest w potrzebie, to nieważne, czy jest to przyjaciel, czy wróg, łobuziak, czy ktoś bardzo grzeczny. Wszyscy powinniśmy pomagać sobie nawzajem.
Tak, tak - pokiwał głową Kicuś - Obiecuję, że od tej pory będę pilnował, żeby nikt pani nie przeszkadzał, kiedy pani będzie odpoczywała po nocnym polowaniu. A ty, zajączku, nie bój się, już nigdy nie będę stroił z ciebie żartów i nie pozwolę na to nikomu.
Kicuś dotrzymał słowa. Zmienił się nie do poznania. I bardzo dobrze. Przecież o to właśnie chodzi, żeby zrozumieć, że się komuś zrobiło przykrość, umieć się przyznać do błędu i naprawić go, nawet wtedy, ktoś jest bardzo wielkim i niesfornym łobuziakiem.
Elżbieta Janikowska