Niech mówią, że...”
Zapachniało mandarynkami.
Próbował coś powiedzieć, ale okazało się, że zawiązana na ustach chustka uniemożliwia mu to skutecznie. Próbował poruszyć dłońmi - nadgarstki miał związane i przywiązane do ramy łóżka. W pokoju było ciemno, paliły się tylko małe świeczki, stojące na parapecie i pod oknem. Usłyszał skrzypienie za swoimi plecami, leciutki, chłodniejszy powiew musnął jego nagie ciało.
Jako, że ostatnim, co pamiętał, był pity wraz z Die'm szampan... ale środki nasenne? Prychnąłby, gdyby mógł. Bezradnie patrzył, jak podchodzi do niego i staje przed nim, patrząc mu wyzywająco w oczy.
Gitarzysta był nagi. Jego ciało lśniło jeszcze kropelkami wody, widać niedawno wyszedł spod prysznica. Postawił na szafce małą butelkę oliwki, spokojnie odkręcając ja i wylewając odrobinę na dłoń.
Powoli uniósł dłoń i w zamyśleniu przyglądał się spadającej kropli olejku. Spadła na jego brzuch i delikatnie zsunęła się w dół. Toshiya śledził oczami jej trasę. Przełknął ślinę, gdy dotarła do kości biodrowej, zatrzymując się na niej. Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie w czarnych źrenicach.
Die przesunął palcami po klatce piersiowej, całymi dłońmi gładząc twarde sutki i kolistymi ruchami pieszcząc napięty brzuch. Odchylił głowę lekko do tyłu, przygryzając wargi, gdy opuszkiem palca zawadził o czubek swojej męskości. Toshiya patrzył, zafascynowany rozgrywającym się przed nim spektaklem. Gitarzysta musnął palcami twardego penisa. Jęczał głośno, zaciskając na nim dłoń i poruszając nią miarowo w górę i w dół.
Chciał go poczuć, a mógł tylko patrzeć, boleśnie świadom własnej, napiętej erekcji, która stanowczo domagała się uwagi. Nagle Die podszedł do niego bliżej, wciąż onanizując się brutalnymi, szybkimi ruchami. Usiadł na jego biodrach, patrząc mu prosto w oczy. Pozbawiony możliwości jakiejkolwiek reakcji, Toshiya zobaczył go tuż przed twarzą, kiedy Die z cichym okrzykiem doszedł, wytryskując ciepłym, białym nasieniem na jego twarz. Zamknął oczy, czując zlepione spermą powieki i gorący język, zlizujący ją z jego twarzy.
Toshiya oddychał ciężko, podniecony w dziwaczny sposób tym przedmiotowym traktowaniem.
Czuł się bezwolny, bezradny, jak lalka, jak zabawka. I, cholera, podobało mu się to. Nawet, jeśli zaczął wspólny wieczór od spuszczenia się mu na twarz.
Otworzył oczy, gdy poczuł silny ucisk na swojej szyi.
- Patrz na mnie, kiedy będę cię posuwał, skarbie - wyszeptał mu do ucha gitarzysta, przygryzając zębami chrząstkę.
Wygięty w łuk, czuł mocne ugryzienia na szyi, sprawiające piekący ból i cichą rozkosz. Die zsuwał się w dół jego ciała, znacząc językiem i śliną mokrą ścieżkę wzdłuż szczupłego ciała. Uklęknął miedzy jego kolanami, rozchylając je na boki, mimo oporu basisty.
Toshiya grał, całym sobą czując perwersyjną przyjemność, niesioną przez nachalne, zaborcze dłonie i piekący ból, jaki sprawiło mu mocne uderzenie w twarz. Stawiał opór, licząc na przełamanie go. Die działał na niego wyjątkowo silnie, zwłaszcza, gdy dominował, nie pozostawiając mu, jak teraz, możliwości zadecydowania o czymkolwiek.
- Ty to lubisz. - Usłyszał kpiący, błyszczący nutkami rozbawienia głos kochanka.
Die zaśmiał się paskudnie, wsuwając w niego szybko szczupłe palce i z rozbawieniem słuchając ostrego krzyku. Celując w jeden, szczególny punkt, uderzał palcami tak długo, aż basista zaczął wić się pod nim, jęcząc rozpaczliwie. Zerwał z niego kneblującą usta chustkę, pozwalając głośnemu krzykowi wydostać się na zewnątrz.
- Die, Die, Die!... - niemal wył, czując przeszywającą rozkosz, spowodowaną brutalnymi pieszczotami w jego rozciąganym gwałtownie ciele. - Tak, rób tak, Die!
- Lubisz, jak się ciebie bierze, tak? Ostro? Bez zahamowań, siłą? - wdarł się kolanem między jego nogi, całując brutalnie rozchylone krzykiem usta. - Lubisz być... bogowie, dziwką?
- Ale tylko twoją - wyjęczał, oblizując językiem wargi. - Proszę, Die...! Potrzebuję...
- Potrzebujesz żebym cię po prostu zerżnął - wyszeptał, chwytając oliwkę. Oddychając szybko, wbił się w basistę jednym, mocnym ruchem.
Toshiya krzyczał, widząc wirujące wściekle gwiazdy, czując tętniącą w żyłach krew. Ciepła dłoń zacisnęła się na nim w zadziwiająco delikatnej pieszczocie, drażniąc go i przyprawiając niemal o utratę zmysłów.
Die oparł się na rękach, pot skapywał z jego czoła prosto na usta basisty, zlizującego słone krople w jakimś dzikim zapamiętaniu. Kochał go mocno, gwałtownie, wbijając się w gorące ciało dziko i niecierpliwie.
Krzyczeli, czując nadchodzący orgazm, ciemna strużka krwi popłynęła z wargi Daisuke, gdy basista ugryzł go mocno, wstrząsany pierwszą falą spełnienia. Przywarł ustami do jego warg, pchając jeszcze, i jeszcze raz.
Świece dopalały się powoli.
Die sięgnął do paska, krepującego dłonie Toshiyi i rozwiązał go jednym szarpnięciem. Wykrzywił się, czując nieprzyjemne mrowienie w pozbawionych czucia rękach. Gitarzysta zamknął je w swoich dłoniach, masując lekko, rozcierając. Westchnął cicho, gdy poczuł ciepłe wargi na swoich ustach. Pocałunek był długi, czuły, zupełnie odmienny od szaleńczego kąsania swoich warg podczas seksu. Die zaśmiał się cicho, odgarniając mu ze spoconego czoła kosmyki włosów. Pocałował go w nos, przytulając się do niego ciasno.
Śmiał się, gdy załaskotał go w twarz krwistymi włosami, sięgając po stojące na szafce puszki piwa. Pociągnął duży łyk, kojąc suche gardło. Die patrzył na niego a w oczach miał ciepły uśmiech.
I jak ktoś spojrzałby na ich seks, zobaczyłby zwierzęta. A jeśli zajrzałby do sypialni wczoraj, widziałby romansowe kochanie się. Różne były te ich zbliżenia, ale zawsze dla nich niepowtarzalne. Die śmiał się, że ze słodkiego Toshiyi wychodzi w łóżku dzikie zwierzę, Toshiya dogryzał mu, że dorównuje mu całkowicie.
I nadal się, cholera, kochali.
I nadal nie mieli dość.
„Niech mówią, że to nie jest miłość,
że tak się tylko zdaje, zdaje nam
Byle się nigdy nie skończyło
to wszystko co od ciebie mam (...)”