Informacja dla studentów 2, I


I. PLAN ZAJĘĆ (kolejność omawiania tekstów będzie zachowana, ale może się zdarzyć, że jeden utwór zostanie zanalizowany podczas dwóch ćwiczeń):

1 Bogurodzica

2. Lament świętokrzyski

3 Kazania świętokrzyskie (Kazanie na dzień. Św. Katarzyny)

4 Kazania gnieźnieńskie (Kazanie na dzień św. Bartłomieja)

5 Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią

6 Skarga umierającego oraz Dusza z ciała wyleciała…

7 Legenda o św. Aleksym

8. Jan z Szamotuł Paterek: Kazanie o Matce Boskiej

9. Tzw. Satyra na leniwych chłopów oraz Pieśń o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego

10. Rozmowy, które miał król Salomon z Marchołtem…

11. Mikołaj Rej: Żywot człowieka poczciwego oraz Żywot i sprawy (…) Mikołaja Reja

12 Mikołaj Rej: Figliki

13 Jan Kochanowski: Fraszki

14 Jan Kochanowski: Pieśni (Pieśń XXIV oraz Hymn)

15 Jan Kochanowski: Pieśni (wybrane teksty)

16 Jan Kochanowski: Pieśń świętojańska o Sobótce (Pieśń Panny IX i XII)

17 Jan Kochanowski: Treny oraz Przy pogrzebie rzecz.

18 Szymon Szymonowic: wybrane fragmenty Sielanek

19 Mikołaj Sęp Szarzyński: Rytmy abo wiersze polskie (sonet I oraz IV)

20 Szymon Zimorowic: Roksolanki (wybrane utwory)

21 Jan Andrzej Morsztyn: wybrane liryki.

22. Daniel Naborowski: wybrane utwory.

23. Wespazjan Kochowski: Psalm XXXIII (i wybrane utwory).

24. Maciej Kazimierz Sarbiewski: wybrane liryki.

24. Samuel Twardowski: wybrane utwory.

25. Józef Baka: Młodym uwaga oraz Uwaga damom.

26. Ignacy Krasicki: Bajki (wybrane utwory).

27. Ignacy Krasicki: Liryki (wybrane utwory).

28. Stanisław Trembecki: wybrane utwory.

29. Adam Naruszewicz: wybrane liryki.

30. Franiszek Diony Kniaźnin: wybrane utwory.

31. Franciszek Karpiński: wybrane utwory.

32. Tomasz Kajetan Węgierski: wybrane utwory.

II. LISTA UTWORÓW PRZEZNACZONYCH DO EKSPLIKACJI

1. Należy wybrać tylko jeden tekst! (Dany tekst nie może powtórzyć się w grupie studenckiej).

2. Adres bibliograficzny znajduje się na końcu spisu (w nawiasie podano nr antologii oraz stronę, na której znajduje się utwór).

Lista:

Średniowiecze:

1. Maryja, Panno czysta (I 42)

2. Ładysław z Gielniowa: Augustus kiedy krolował… (I 44)

3. Jezus Chrystus, Bóg człowiek (I 46)

4. Radości wam powiedam (I 55)

5. Legenda o św. Dorocie (I 113)

6. Słota: O zachowaniu się przy stole (I 157)

7. Wiersz o zabiciu Jędrzeja Tęczyńskiego (I 215)

Renesans:

8. Sebastian Klonowic: Żale nagrobne na śmierć Jana Kochanowskiego (żal 1) (II 156)

9. Sebastian Klonowic: Żale nagrobne na śmierć Jana Kochanowskiego (żal12) (II 158)

10. Wesele śpiewajmy (II 208)

11. Anonim Protestant: Ad Amicam (II 237)

12. Anonim Protestant: Pieśń (II 250)

Barok:

13. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym II (III 32)

14. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym IX (III 34)

15. Sebastian Grabowiecki: Setnik rymów duchownych - rym XI (III 34)

16. Kasper Miaskowski: Elegia pokutna do Pana i Boga…(III 82)

17. Kasper Miaskowski: Waleta włoszczonowska (III 90)

18. Hieronim Morsztyn: Lament niewolnika (III 170)

19. Adam Władysławiusz: Żywot dworski (III 246)

20. Olbrycht Karmanowski: Pieśń 9 (III 257)

21. Olbrycht Karmanowski: O śnie (III 259)

22. Łukasz Opaliński: Poeta nowy (III 354)

23. Wacław Potocki: Do … Wespazjana Kochowskiego (III 447)

24. Klemens Bolesławiusz: Echo pierwsze o śmierci (III 496)

25. Jakub T. Trembecki: List do pewnej damy (III 594)

Oświecenie:

26. Franciszka U. Radziwiłłowa: Listy do męża pisane (List pierwszy) (IV 112)

27. Franciszek Bohomolec: Kurdesz (IV 136)

28. Józef Szymanowski: Co tez ta miłość… (IV 363)

29. Teofila Glińska: Szczorse (III 365)

30. Franciszek Zabłocki: Opisanie geniusza satyry… (IV 392)

31. Julian U. Niemcewicz: Gmach podupadły (IV 400)

32. Jakub Jasiński: Do Boga (IV 405)

33. Józef Morelowski: Treny na rozbiór Polski (Tren IV oraz XII) (IV 493)

Źródła:

I - Toć jest dziwne a nowe…Antologia literatury polskiego średniowiecza. Opr. A. Jelicz, Warszawa 1987 i późniejsze.

II - Patrząc na rozmaite świata tego sprawy. Antologia polskiej literatury renesansowej. Opr. J. Sokołowska, Warszawa 1984 i późniejsze.

III - I w odmianach czasu smak jest. Antologia polskiej poezji epoki baroku. Opr. J. Sokołowska, Warszawa 1991 i późniejsze.

IV - Poezja polska XVIII wieku. Opr. Z. Libera, Warszawa 1976 i późniejsze.

III. SPIS LEKTUR:

Kolokwium antyczno-biblijne:

1. HOMEROS: Iliada. Przeł. Kazimiera Jeżewska. Wyd. 12 zmienione. Wybór oprac., wstępem i koment. opatrz. J. Łanowski. Wrocław 1972. BN II, 17 (tu: pieśni I, III, X, XV- XVI, XIX- XXIV) i wyd. nast.

2. HOMEROS: Odyseja. Przekład Jana Parandowskiego. Warszawa 1953 i wyd. nast. (lub:) HOMEROS: Odyseja. Przekład Lucjan Siemieński. Wyd. 10 (I nowe zupełne). Wstęp Zofia Abramowiczówna. Oprac. i objaśnienia Jerzy Łanowski. Wrocław 1992. BN II, 21 (tu: pieśni V- VI, IX- XII, XIX- XXIV).

3. SOPHOKLÉS: Antygona. Przeł. Kazimierz Morawski. Wyd. 11. Oprac. Stefan Srebrny. Przejrzał i uzupełnił Jerzy Łanowski. Wrocław 1984. BN II, 1.

4. SOPHOKLÉS: Król Edyp. Przeł. i oprac. Stefan Srebrny. Wyd. 3 zmienione. Wrocław 1952. BN II, 5 (lub:) Antologia tragedii greckiej... jw. poz. 3 (tu: Król Edyp).

5. EURYPÍDES: Elektra. Przeł. i oprac. Jerzy Łanowski. Wrocław 1969. BN II, 160.

6. PLATON: Uczta. Przeł. oraz wstępem, objaśnieniami i ilustracjami opatrzył Władysław Witwicki. Warszawa 1957 i wyd. nast. (lub:) PLATON: Uczta, Eutyfron, Obrona Sokratesa, Krition, Fedon. Przeł. i oprac. Władysław Witwicki. Warszawa 1984 (tu: Uczta).

7. ARISTOTÉLES: Poetyka. Przeł. i oprac. Henryk Podbielski. Wrocław 1983. BN II, 209 (tu: rozdz. 1- 18, 23- 24, 26) i inne wydania w tłumaczeniu Henryka Podbielskiego.

8. Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przekład Tadeusz Karyłowski. Wyd. 3 zmienione. Oprac. Stanisław Stabryła. Wrocław 1980. BN II, 29 (tu: Wstęp, księgi II, III, VI) (lub:) Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przeł., poprzedził wstępem i opatrzył słowniczkiem Ignacy Wieniewski. Kraków 1978 (lub:) Publius VERGILIUS Maro: Eneida. Przeł. i oprac. Zygmunt Kubiak. Kraków 1994.

9. Quintus HORATIUS Flaccus: Wybór poezji. Oprac. Jerzy Krókowski. Wrocław 1967. BN II, 25 (tu: Wstęp, ody: ks. I 1, 9, 11, 12, 14, 19, 23, 30, 32, ks. II 3, 10, 14, 15, 20, ks. III 1, 9, 10, 16, 21, 24, 30, ks. IV 7, 13, epod II Beatus ille) i wyd. nast. Zob. też: Quintus HORATIUS Flaccus: Pieśni. Przeł. Stefan Gołębiowski. Przypisy i skorowidz oprac. Gabriela Pianko i Lidia Winniczuk. Słowo wstępne Stefan Gołębiowski. Warszawa 1972.

10. Pismo Święte Starego Testamentu. W przekładzie polskim Jakuba Wujka. Tekst poprawił oraz wstępami i krótkim komentarzem opatrzył Stanisław Styś. Wyd. 2 poprawione. Kraków 1956 (tu: Pierwsza Księga Mojżeszowa Genezis czyli Księga Rodzaju, Druga Księga Mojżeszowa Exodus czyli Księga Wyjścia, Księga Sędziów 11-16, Pierwsza Księga Samuela czyli [...] Pierwsza Księga Królewska, Druga Księga Samuela czyli [...] Druga Księga Królewska, Trzecia Księga Królewska 1-11, 17- 22, Czwarta Księga Królewska 1-11,13, 17-20, 25, Księga Psalmów: psalmy 71, 110, 123, 136, Księga Eklezjastesa, Pieśń nad Pieśniami Salomona).

11. Pismo Święte Nowego Testamentu. W przekładzie polskim Jakuba Wujka. Tekst poprawił oraz wstępami i krótkim komentarzem opatrzył Władysław Lohn. Wyd. 3 poprawione. Kraków 1989 (tu: Ewangelia wg św. Mateusza, św. Pawła Apostoła List l do Koryntian, Objawienie św. Jana /Apokalipsa/). 

Kolokwium średniowieczno-renesansowe:

1. Dzieje Tristana i Izoldy. Odtworzył Józef Bédier. Tłum. Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1959 (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), Anna Tatarkiewicz. Wybór Macieja Żurowskiego. Wstęp i przypisy Zygmunta Czernego. Warszawa 1968 i wyd. nast.

2. Pieśń o Rolandzie. Wedle rękopisu oksfordzkiego w oprac. Józefa Bédier. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Wstępem i przypisami opatrzył Zygmunt Czerny. Warszawa 1984 (lub:) Pieśń o Rolandzie. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Oprac. Anna Drzewicka. Wrocław 1991. BN II, 223 (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... jw. poz. 10.

3. JACOPO da Voragine: Złota legenda. Wybór. Tłum. Janina Pleziowa. Wyboru dokonał, wstęp i przypisy M. Plezia. Wyd. 2 zmienione. Warszawa 1983 (tu: Wstęp, legendy na dzień św. Macieja Apostoła, św. Jerzego, św. Wojciecha, św. Floriana, św. Stanisława, św. Aleksego, św. Krzysztofa).

4. DANTE Alighieri: Boska komedia. (Wybór). Przeł. Edward Porębowicz. Wstęp i komentarz Kalikst Morawski. Wyd. 2. Wrocław 1986. BN II, 187 (tu: Piekło) i inne wyd.

5. PETRARCA Francesco: Wybór pism. Oprac. Kalikst Morawski. Wrocław 1982. BN II, 205 (tu: Sonety 3, 16, 61, 81, 90, 132, 133, 202, 205, 211, 212, 250, 251, 261, 272, 274, 292, 319, 329, 344, 350, 365).

6. BOCCACCIO Giovanni: Dekameron. Przeł. Edward Boye. Tekst przedmową opatrzył Mieczysław Brahmer. T. 1-2. Warszawa 1955 (tu: nowela ramowa, I, 1 Spowiedź Ciappelletta, III, 8 Ferondo w czyśćcu, IV,1 Ghismonda i Guiscardo, V, 9 Sokół, VII, 2 Kadź i żona, X, 10 Gryzelda) i wyd. nast.

7. VILLON François: Wielki Testament. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1950 i wyd. nast. (lub w:) Arcydzieła francuskiego średniowiecza... jw. poz. 15 (tu: Ballada o paniach minionego czasu; Ballada o panach dawnego czasu prowadząca daley ten sam przedmiot; Ballada w teyże samey materyey; Żale piękney Płatnerki dobrze iuż sięgniętey przez starość; Ballada, iaką Wilon napisał na prośbę swey matki, aby ubłagać łaski Nayświętszey Panny; Ballada o Wilonie y Grubey Małgośce).

8. RABELAIS François: Gargantua i Pantagruel. Przeł. i przypisami opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). Wstępem opatrzył Mieczysław Brahmer. T. 1-2. Warszawa 1959. T. l (tu: księga I) - i inne wyd.

9. MONTAIGNE Michel Eyquem de: Próby. Przeł. i wstępem opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). T. 1-3. Warszawa 1957. (tu: t. I, rozdz. 4, 19, 20, 21, 31, 39, 50, 51; t. II, rozdz. 10, 21 ) i wyd. nast.

10. GALL Anonim: Kronika polska. Przeł. Roman Grodecki. Wyd. 5. Przekład oprac., wstępem i przypisami opatrzył Marian Plezia. Wrocław 1982. BN I, 59 (tu: Księga I) i wyd. nast.

11. Średniowieczna pieśń religijna polska. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Mirosław Korolko. Wrocław 1980. BN I, 65 (tu: Bogurodzica; Posłuchajcie, bracia miła; Legenda o św. Aleksym).

12. Polska poezja świecka XV wieku. Wyd. 4 zmienione. Oprac. Maciej Włodarski. Wrocław 1997. BN I, 60 (tu: Słoty "Wiersz o chlebowym stole"; Satyra na chytrych kmieciów; Wiersz o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego; Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią; Skarga umierającego [Przekaz płocki i Przekaz wrocławski], Cantilena inhonesta).

13. Wiesław WYDRA, Wojciech Rzepka: Chrestomatia staropolska. Teksty do roku 1543. Wyd. 2 popr.. Wrocław 1995 (tu: Kazania świętokrzyskie; Kazania gnieźnieńskie; Rozmyślanie przemyskie).

14. Klemens JANICKI: Poezje wybrane. Wybór oprac., przeł. i wstęp Zygmunt Kubiak. Warszawa 1975.

15. BIERNAT z Lublina: Wybór pism. Oprac. Jerzy Ziomek. Wrocław 1951. BN I, 149 (tu: Opisanie krótkie żywota Ezopowego) (lub:) BIERNAT z Lublina: Ezop. Oprac. Janusz S. Gruchała, Stanisław Grzeszczuk. Kraków 1997.

16. REJ Mikołaj: Pisma wierszem. (Wybór). Oprac. Julian Krzyżanowski. Wrocław 1954. BN I, 151 (tu: Kupiec, Żywot Józefa, Zwierzyniec - I 3, 4, 5, 6, 8, 10; II 13, 21, 23; III 27, 42, 44, 45, 48, 50, 53, 54, 63, 75, 79; IV 91, 94, 102 oraz Do tego, co czytał).

17. REJ Mikołaj: Żywot człowieka poczciwego. Oprac. Julian Krzyżanowski. Wrocław 1956. BN I, 152 (tu: Księgi II: kap. I-V oraz XV-XVII).

18. Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim. Oprac. Jan Okoń. Wrocław 1971. BN I, 201 (tu: Historyja... spisana przez księdza Mikołaja z Wilkowiecka).

19. KOCHANOWSKI Jan: Dzieła polskie. Wyd. 2 zupełne. Wstępem i przypisami opatrzył Julian Krzyżanowski. T. 1-3. Warszawa 1953. T. l (tu: Satyr, Szachy, Muza) i wyd. nast.

20. KOCHANOWSKI Jan: Pieśni. Wyd. 3 zmien. Opr. L. Ślękowa. Wrocław 1970. BN I, 100 i wyd. nast.

21. KOCHANOWSKI Jan: Fraszki. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1991. BN I, 163 i wyd. nast.

22. KOCHANOWSKI Jan: Odprawa posłów greckich. Wyd. 12. Opr. T. Ulewicz. Wrocław 1974. BN I, 3.

23. KOCHANOWSKI Jan: Psałterz Dawidów. Oprac. Jerzy Ziomek. Wrocław 1960. BN 1,174 (tu: psalmy 71, 110, 123, 136).

24. KOCHANOWSKI Jan: Treny. Wyd. 15 zmienione. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1986. BN I, 1 (tu: Treny, O śmierci Jana Tarnowskiego) i wyd. nast.

25. GÓRNICKI Łukasz: Dworzanin polski. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Roman Pollak. Wrocław 1954. BN I, 109 (tu: Księga I) (lub w:) GÓRNICKI Łukasz, Pisma. Oprac. R. Pollak. Tom I. Warszawa 1961.

26. SZYMONOWIC Szymon Sielanki i pozostałe wiersze polskie. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1964. BN I, 182 (tu: Dafnis, Żeńcy, Kołacze, Pomarlica) i wyd. nast.

27. SKARGA Piotr: Kazania sejmowe. Wyd. 3 zmienione i uzupełnione. Oprac. Janusz Tazbir przy współudziale Mirosława Korolki. Wrocław 1972. BN I, 70 (tu: kazania wtóre, szóste) i wyd. nast.

Kolokwium barokowe:

1. TASSO Torquato: Goffred abo Jeruzalem wyzwolona. W przekładzie Piotra Kochanowskiego. Wyd. 3 całkowite. Oprac. Roman Pollak. Wrocław 1951. BN II, 4 (tu: Wstęp, pieśni I, XVI) - i inne wyd.

2. Miguel de CERVANTES Saavedra: Przemyślny hidalgo Don Kichot z Manczy. Powieść. Tłum. Edward Boyé. T. 1-2. Warszawa 1952. T. l (tu: księga I) i wyd. nast.

3. SHAKESPEARE William: Hamlet, książę Danii. Przeł. Stanisław Barańczak. Poznań 1990 (lub:) SHAKESPEARE William: Hamlet, książę duński. Spolszczył Jerzy Stanisław Sito. Warszawa 1968.

4. SHAKESPEARE William: Romeo i Julia. Przeł. Stanisław Barańczak. Poznań 1990 (lub:) SHAKESPEARE William: Romeo i Julia. Tragedia w 5 aktach. Przeł. oraz wstępem i objaśnieniami opatrzył Władysław Tarnawski. Kraków 1924. BN II, 26 (lub w:) SHAKESPEARE William: Dzieła dramatyczne... jw. poz. 32.

5. SHAKESPEARE William: Dzieła dramatyczne. Oprac. Stanisław Helsztyński, Róża Jabłkowska, Anna Staniewska. Wyd. 2. Warszawa 1963-1964. T. 2. Komedie. II. Przeł. Stanisław Koźmian, Józef Paszkowski, Leon Ulrich. 1963 (tu: Sen nocy letniej) i wyd. nast. (lub:) SHAKESPEARE William: Sen nocy letniej. Przeł. Władysław Tarnawski. Oprac. Przemysław Mroczkowski. Wrocław 1970. BN II, 162 i wyd. nast.

6. CALDERON Pedro de la Barca: Życie snem; Książę Niezłomny. Przeł. E. Boye, J. Słowacki. Opr.. Beata Baczyńska. Wrocław 2003. BN II, 249 (tu: Życie snem) (lub:) CALDERON P. de la Barca: Dramaty. Posłowie Zygmunt Czerny. Kraków 1975 (tu: Życie jest snem. Imitował J. M. Rymkiewicz).

7. PASCAL Blaise: Myśli. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). W nowym układzie według wydania Jacques Chevaliera przygotował do druku Mieczysław Tazbir. Wyd. 4. Warszawa 1968 (tu następujące fragmenty: Część pierwsza: Człowiek bez Boga, rozdział 1: Miejsce człowieka w naturze. Dwie nieskończoności, rozdział 3: Cechy wielkości człowieka, cz. 1 Świadczy o niej poczucie własnej nędzy. Myśl; Część druga: Człowiek z Bogiem, dział II Węzeł)- i wyd. nast. w układzie Chevaliera.

8. SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Poezje zebrane. Wydali Radosław Grześkowiak i Adam Karpiński przy współudziale Krzysztofa Mrowcewicza. Warszawa 2001. BPS 23 (lub:) SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Poezje. Oprac. i wstęp Janusz S. Gruchała. Kraków 1996. (lub) SĘP-SZARZYŃSKI Mikołaj: Rytmy, abo wiersze polskie oraz cykl erotyków. Wyd. 2 zmienione. Oprac. i wstępem poprzedził Julian Krzyżanowski. Wrocław 1973. BN I, 118.

9. GRABOWIECKI Sebastian: Rymy duchowne. Wyd. K. Mrowcewicz. Warszawa 1996. BPS 5 [tu: I, I (Nieszczęsna duszo...); I, IX (Pomni, że jako wiatr...); I, XIII (Gdy dary chcę liczyć...); I, XLII (Zatwardziłeś me serce...); I, LXXIX (Po co się wznoszę...); I, XCVII (Podobny morzu...); I, C (Panno, nad wszystkie...); II, XLIV (Z Twej śmierci, Jezu...); II, XCIX (Panu i Ojcu...); II, C (Proszę, kto w on czas...).

10. TWARDOWSKI Kasper: Pochodnia miłości Bożej z piącią strzał ognistych. Wyd. Krzysztof Mrowcewicz. Warszawa 1995. BPS 2.

11. Antologia literatury sowizdrzalskiej XVI i XVII wieku. Wyd. 2 zmienione. Oprac. S. Grzeszczuk. Wrocław 1985. BN I, 186 (tu: Wyprawa plebańska, Fraszki Sowiźrzała Nowego, Peregrynacja Maćkowa).

12. ZIMOROWIC Szymon: Roksolanki. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Ludwika Ślękowa. Wrocław 1983. BN I, 73 (tu: wiersz dedykacyjny Ukochanym oblubieńcom B. Z. i K. D., oraz I 2, 3, 7, 9, 16, II 9, 14, 18, 24, 29, III 4, 6, 8, 9, 13, 20.).

13. Dramaty staropolskie. Antologia. Opr. J. Lewański. Warszawa 1959-1963. T. 4. 1961 (tu: Piotr Baryka: Z chłopa król).

14. MORSZTYN Zbigniew: Wybór wierszy. Oprac. Janusz Pelc. Wrocław 1975. BN I, 215 (tu: Votum, Pieśń w ucisku, Emblemata: emblema 2, 12, 17, 29, 38, 41, 44, 49, 102, 113).

15. MORSZTYN Jan Andrzej: Wybór poezji. Oprac. W. Weintraub. Wrocław 1988. BN I, 257 i wyd. nast.

16. TWARDOWSKI Samuel: Nadobna Paskwalina. Wyd. 2 zmien. Opr. J. Okoń. Wrocław 1980. BN I, 87.

17. PASEK Jan Chryzostom: Pamiętniki. Wyd. 4 zmien. Wstępem opatrzył Władysław Czapliński. Wrocław 1968. BN I, 62 (tu: tekst do s. 172, tj. do końca zapisów roku 1660) i wyd. nast.

18. SARBIEWSKI Maciej Kazimierz: Wykłady poetyki. (Praecepta poetica). Przeł. i oprac. Stanisław Skimina. Wrocław 1958. Biblioteka Pisarzów Polskich. Seria B nr 5 (tu: O poincie i dowcipie jedna księga czyli Seneka i Marcjalis).

19. Poeci polskiego baroku. Oprac. Jadwiga Sokołowska, Kazimiera Żukowska. T. 1-2. Warszawa 1965. T. l (tu: Daniel Naborowski, Krzysztof Opaliński). T. 2 (tu: Wacław Potocki - następujące utwory [w nawiasie numery stron]: Ogród, ale nieplewiony - Na ogród niewyplewiony (s. 27-28), Człowiek igrzysko boże (28-30), Braterska admonicja (36-39), Na swoje wiersze (46), Trefunek na Mazoszu (48), Na fraszki Kochanowskiego (52), Żywot ludzki (53), Do Imci pana Wespazjana Kochowskiego; Moralia - Czuj stary pies szczeka (79-82), Kto więcej ukradnie, ten nie wisi (86), Wolne kozy od pługu (96), Ckni mi się (97-98), Niechaj śpi pijany (99), Zrazu jak po szydle (99-100), Pospolite ruszenie teraźniejsze (102), Stanisław Herakliusz Lubomirski). Niektóre z tych tekstów dostępne są w: I w odmianach czasu smak jest: antologia polskiej poezji epoki baroku. Oprac. Jadwiga Sokołowska. Warszawa 1991.

20. POTOCKI Wacław: Wiersze wybrane. Wyd. 3 zmienione. Oprac. Stanisław Grzeszczuk. Wstęp Janusz S. Gruchała. Wrocław 1992. BN I, 19 (tu: Transakcyja wojny chocimskiej: cz. 1-5).

21. KOCHOWSKI Wespazjan: Utwory poetyckie. Wybór. Wyd. 2 zmienione. Oprac. Maria Eustachiewicz. Wrocław 1991. BN 1,92 (tu: Lyricorum: księga 1: pieśni VI, X, XVII, XXII, księga 2: pieśni I, VIII, księga 3: pieśni II, XII, XXIII, XXXV, księga 4: pieśni X, XXXVI, księga 5: pieśń VI, Epigramata /wybór/, Trybut... albo Psalmodia polska: psalmy I, II, IV, XXII-XXIV).

Kolokwium oświeceniowe:

1. LIBERA Zdzisław: Poezja polska XVIII wieku. Wyd. 2 uzup. Warszawa 1983 [tu: Elżbieta  Drużbacka, Poezja konfederacji barskiej, Konstancja Benisławska, Adam Stanisław Naruszewicz, S. Trembecki, T. K. Węgierski, Jan Ancuta, J. Koblański, F. D. Kniaźnin, Józef Szymanowski, Franciszek Zabłocki, Jakub Jasiński, Alojzy Feliński, Anonimowa poezja polityczna, Józef Wybicki, Józef Morelowski] oraz: Świat poprawiać - zuchwałe rzemiosło. Antologia poezji polskiego  oświecenia. Oprac. Teresa Kostkiewiczowa i Zbigniew Goliński. Warszawa 1981 [tu: teksty tych samych autorów]. Uwaga: obowiązuje znajomość wszystkich tekstów wymienionych autorów z obu antologii.

2. BOGUSŁAWSKI Wojciech: Cud albo Krakowiaki i Górale.  wyd. 2 zmien., oprac. M. Klimowicz, Wrocław 2005. BN I, 162. - i inne wydania

3. FELIŃSKI Alojzy: Barbara Radziwiłłówna. W: Polska tragedia neoklasycystyczna.. Oprac. i wstęp Dobrochna Ratajczak. Wrocław 1989. BN I, 260.

4. KARPIŃSKI Franciszek: Wiersze wybrane. Wybór, wstęp, oprac. Tomasz Chachulski. Wrocław 1997. BN I, 89.

5. KRASICKI Ignacy: Dzieła wybrane. Oprac. Zbigniew Goliński. Warszawa 1989. T. 1-2 [tu: Myszeis, Monachomachia, Podróż z Warszawy do Biłgoraja, Satyry, Listy, Bajki i przypowieści, Bajki nowe, Powieści wschodnie]

lub te same teksty w wyd.: KRASICKI Ignacy: Pisma wybrane. Oprac. Zbigniew Goliński, Mieczysław Klimowicz, Roman Wołoszyński. Pod red. Tadeusza Mikulskiego. T 1-4. Warszawa 1954

lub te same teksty w wyd.: KRASICKI Ignacy: Pisma poetyckie. Oprac. Zbigniew Go1iński. T. 1-2. Warszawa 1976

lub te same teksty w wyd. Biblioteki Narodowej.

6. KRASICKI Ignacy: Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki. Wyd. 6 zmien. Oprac. Mieczysław Klimowicz. Wrocław 1973. BN I, 41.

7. NARUSZEWICZ Adam: Satyry. Oprac. Stanisław Grzeszczuk. Wrocław 1962. BN I, 179.

8. NIEMCEWICZ Julian Ursyn: Powrót posła. Wyd. 8. Oprac. Zdzisław Skwarczyński. Wrocław 1972. BN I, 4 i wyd. nast.

9. POTOCKI Jan: Rękopis znaleziony w Saragossie. Tekst przygotował i przypisami opatrzył Leszek Kukulski. [Tekst oparty na przekładzie Edmunda Chojeckiego z r. 1847.] Wyd. 3 popr. Warszawa 1965 i wyd. nast.

10. Świadomość literacka w Polsce. Antologia. Warszawa 1993- Cz. 2. Vol. 1 Oświeceni o literaturze. Wypowiedzi pisarzy polskich 1740-1800. Oprac. Teresa Kostkiewiczowa i Zbigniew GolińskI. 1993 [tu: Myśl literacka polskiego oświecenia, KARPIŃSKI Franciszek: 0 wymowie w prozie albo wierszu, DMOCHOWSKI Franciszek Ksawery: Sztuka rymotwórcza (tu: pieśń I i IV)].

11. TREMBECKI Stanisław: Sofiówka. W: S. Trembecki: Pisma wszystkie. Wydanie krytyczne. Oprac. Jan Kott. T. 2. Warszawa 1953.

12. WĘGIERSKI Tomasz Kajetan: Organy. Poema heroikomiczne w sześciu pieśniach przez... Oprac. Juliusz Wiktor Gomulicki. Warszawa 1956.

13. WIRTEMBERSKA Maria: Malwina czyli Domyślność serca. Oprac. i wstępem poprzedził Witold Billip. Warszawa 1978. Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej.

14. ZABŁOCKI Franciszek: Sarmatyzm. Komedia w 5 aktach. Tekst ustalił, wstępem i objaśnieniami zaopatrzył Ludwik Bernacki. Wyd. 2 przejrz. Przygotował do druku, wstępem i objaśnieniami uzupełnił Tadeusz Mikulski. Wrocław 1951. BN I, 115.

lub: Teatr Franciszka Zabłockiego. Oprac. J. Pawłowiczowa. T. 3. Wrocław 1995.

15. ZABŁOCKI Franciszek: Fircyk w zalotach. Oprac. Janina Pawłowiczowa. Wrocław 1986. BN I, 176.

lub: Teatr Franciszka Zabłockiego. Oprac. J. Pawłowiczowa. T. 3. Wrocław 1995.

Uwaga: nie korzystać z edycji wydawnictwa "Greg"!

16. CORNEILLE Pierre: Cyd. Tragikomedia. Przeł. Jan Andrzej Morsztyn. Wstęp i komentarz Janina Kwaśniakowa. Wrocław 1988

lub: CORNEILLE Pierre: Cyd.  Tragedia w 5 aktach. Trzy przekłady:Jan Andrzej Morsztyn, Ludwik Osiński, Stanisław Wyspiański. Warszawa 1954 [tu: przekład J. A. Morsztyna]

lub w wyd.:CORNEILLE Pierre,  Jean  Racine: Tragedie. Wybór. Warszawa 1978.

17. DIDEROT Denis: Kubuś Fatalista i jego pan. Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Weryfikacja przekładu i komentarz Elżbieta Skibińska-Cieńska i Marcin Cieński. Wstęp Marcin Cieński. Wrocław 1997. BN II, 243 i inne wyd.

18. FIELDING Henry: Historia życia Toma Jonesa czyli dzieje podrzutka. Przeł. Anna Bidwell. Wyd. 2. T. 1-2. Warszawa 1966 i wyd. nast.

19. GOETHE Johann Wolfgang: Cierpienia młodego Wertera. Przeł. Leopold Staff. Oprac. Olga Dobijanka Witczakowa. Wyd. 3 uzup. Wrocław 1975. BN II, 22.

20. LACLOS Pierre Ambroise François Choderlos de: Niebezpieczne związki.  Przeł. i wstępem opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). Warszawa 1960 i wyd. nast.

21. MACPHERSON James: Pieśni Osjana. Przeł. Seweryn Goszczyński. Przekład zweryfikował i oprac. Jerzy Strzetelskl. Wrocław 1980. BN II, 202 [tu: Pieśni z Selmy i Fingal].

22. MOLIÈRE: Skąpiec.  Komedia w 5 aktach.. Przeł. i oprac. Ta­deusz Że1eński (Boy). Kraków 1921. BN II,6; Wyd. 14. Wrocław 1974 i wyd. nast.

23. MOLIÈRE: Świętoszek.(Tartuffe). Komedia w 5 aktach. Przeł. i oprac. Tadeusz Że1eński (Boy). Kraków 1925. BN II, 40; wyd. 5 przejrz. Wrocław 1958 i wyd. nast.

24. PRÉVOST Antoine François d�Exiles: Historia Manon Lescaut i kawalera des Grieux. Przełożył i wstępem opatrzył Tadeusz Ze1eński (Boy). Wyd. 3. Warszawa 1957. Biblioteka Arcydzieł

lub: Warszawa 1974. Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej.

25. RACINE Jean: Fedra. W: RACINE Jean: Andromacha � Berenika � Fedra. Oprac. Barbara Sosień. Wrocław1997. BN II, 242

lub w: RACINE Jean: Tragedie. Wstęp: Mieczysław Brahmer. Warszawa 1958
lub w wyd.: CORNEILLE Pierre, RACINE Jean: Tragedie. Wybór. Warszawa 1978.

26. ROUSSEAU Jean Jacques: Wyznania. (Wybór). Przeł. Tadeusz Żeleński (Boy). Oprac. Ewa Rzadkowska. Wrocław 1978. BN II, I 92

lub: ROUSSEAU Jean Jacques: Wyznania. Przełożył i wstępem opatrzył Tadeusz Żeleński (Boy). Przedmową poprzedziła Ewa Rzadkowska. Warszawa 1956 [tu: 3 pierwsze księgi] i wyd. nast.

27. STERNE Laurence: Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy.  Przeł. Agnieszka Glinczanka. Oprac. Zofia Sinko. Wrocław 1973. BN II, 174

lub: STERNE Laurence: Podróż sentymentalna przez Francję i Wło­chy.  Przeł. Agnieszka Glinczanka. Warszawa 1959. Biblioteka Arcydzieł.

28. SWIFT Jonathan: Podróże do wielu odległych narodów świata. Przeł. Maciej Słomczyński. Posłowiem opatrzył Juliusz Kydryński. Kraków 1979

lub: SWIFT Jonathan: Podróże Guliwera do wielu odległych narodów świata. Przeł. i posłowiem opatrzył Maciej Słomczyński. Wrocław 1988.

29. VOLTAIRE: Powiastki  filozoficzne. Przeł. Tadeusz Że1eńskI (Boy). Warszawa 1971. [tu: Kandyd] i wyd. nast.

Opracowania obowiązkowe (dotyczące antyku, średniowiecza, renesansu i baroku): 1.   PARANDOWSKI Jan: Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian. Warszawa 1967 i wyd. nast. 2.   CURTIUS Ernst Robert: Literatura europejska i łacińskie średniowiecze. Przeł. i oprac. Andrzej Borowski. Kraków 1996 (tu: Średniowiecze łacińskie, Topika, Krajobraz idealny, Dante). 3.    MICHAŁOWSKA Teresa: Średniowiecze. Warszawa 1996 i wyd. nast. (tu: Wstęp oraz w poszczególnych częściach rozdziały zatytułowane Wprowadzenie w epokę, a także rozdział zamykający całość książki: Uwagi końcowe: między średniowieczem a renesansem; CZ. 1: VIII 1-4, IX; CZ. 2: Twórczość w języku łacińskim: I, II, V, Twórczość w języku polskim: I-VI; CZ. 3: Twórczość w języku narodowym, Poezja: I; II 1A-C, D a-c, 2 A, B, F, 3; III; IV, Proza: III, IV,V, Twórczość w języku łacińskim:Proza. IV. 4.     KARPIŃSKI ADAM: Renesans. Warszawa 2007.

 5. HERNAS Czesław: Literatura baroku. Warszawa 1987 i wyd. nast.

Opracowania obowiązkowe (dotyczące oświecenia):

1. KLIMOWICZ Mieczysław: Oświecenie. Warszawa 1972. Historia Literatury Polskiej pod red. Kazimierza Wyki; wyd. 2 ilustr. Warszawa 1975 i wyd. nast. 2. Pisarze polskiego oświecenia. T. 1-3. Pod red. Teresy Kostkiewiczowej i Zbigniewa Golińskiego. Warszawa 1992-1996 [tu: sylwetki i teksty następujących autorów: T. 1: S. Konarski, J. Baka, F. Bohomolec, J. Kitowicz, T. 2: H. Kołłątaj, S. Staszic, F. S. Jezierski; T. 3: J. P. Woronicz, K. Koźmian, C. Godebski]. 3. WITKOWSKA Alina, PRZYBYLSKI Ryszard: Romantyzm. Warszawa 1997 [tu: cz. 1. PRZYBYLSKI Ryszard: Klasycyzm i sentymentalizm].

IV. Teksty na zajęcia:

Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja!

U Twego syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja!

Zyszczy nam, spuści nam.

Kyrie eleison.

Twego dziela Krzciciela, Bożycze,

Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.

Słysz modlitwę, jąż nosimy,

A dać raczy, jegoż prosimy.

A na świecie zbożny pobyt,

Po żywocie rajski przebyt.

Kyrie eleison.

Posłuchajcie, bracia miła,

Kcęć wam skorżyć krwawą głowę;

Usłyszycie mój zamętek,

Jen mi się stał w wielki piątek.

Pożałuj mię, stary, młody,

Boć mi przyszły krwawe gody:

Jednegociem syna miała

I tegociem ożalała.

Zamęt ciężki dostał się mie, ubogiej żenie,

Widzęć rozkrwawione me miłe narodzenie;

Ciężka moja chwila, krwawa godzina,

Widzęć niewiernego Żydowina,

Iż on bije, męczy mego miłego syna.

Synku miły i wybrany,

Rozdziel z matką swoją rany;

A wszakom cię, synku miły, w swem sercu nosiła,

A takież tobie wiernie służyła.

Przemow k matce, bych się ucieszyła;

Bo już jidziesz ode mnie, moja nadziejo miła.

Synku, bych cię nisko miała,

Niecoć bych ci wspomagała:

Twoja głowka krzywo wisa, tęć bych ja podparła;

Krew po tobie płynie, tęć bych ja utarła;

Picia wołasz, picia-ć bych ci dała,

Ale nie lza dosiąc twego świętego ciała.

O anjele Gabryjele,

Gdzie jest ono twe wiesiele,

Cożeś mi go obiecował tako barzo wiele,

A rzekęcy: panno, pełna jeś miłości!

A ja pełna smutku i żałości.

Sprochniało we mnie ciało i moje wszytki kości.

Proścież Boga, wy miłe i żądne maciory,

By wam nad dziatkami nie były takie to pozory,

Jele ja nieboga ninie dziś zeźrzała

Nad swym, nad miłym synem krasnym,

Iż on cirpi męki nie będąc w żadnej winie.

Nie mam ani będę mieć jinego,

Jedno ciebie, synu, na krzyżu rozbitego.

KAZANIE NA DZIEŃ ŚW. KATARZYNY (Kazania świętokrzyskie)

Surge, propera, amica mea, et veni. Ta słowa pisze mądry Salomon, a są słowa Syna Bożego, tę to świętą dziewicę Katerzynę w sławę krola niebieskiego wabiącego. Wstań, prawi, pośpiej się, miluczka moja, i pojdzi! I zmowił Syn Boży słowa wielmi znamienita, jimiż każdą duszę zbożną pobudza, ponęca i powabia. Pobudza, rzeka: „Wstań!”. Ponęca, rzekę ta: „Pośpiej się!” Powabia, rzeka: „I pojdzi!” I mowi Syn Boży: „Wstań, otbądź, prawi, stadła grzesznego, pośpiej się w lepsze z dobrego, pojdzi tamoć do królestwa niebieskiego!” I mowi Syn Boży: „Wstań”, pokazuję, iż są grzesznicy cztwioracy, bo mowi to słowo albo siedzącym, albo śpiącym, albo leżącym, albo umarłym. Siedzący są, iż się k dobremu obleniają, leżący są, jiż się we złem kochają, śpiący są, jiż w się w grzeszech zapiekają, umarli są, jiż w miłości Bożej rozpaczają. A tem wszem teć to Bog miłościwy mowi, rzeka: „Wstań!”

I mowi pirzwiej siedzącym: „Wstań”, jiż się k dobremu obleniają cztwiorodla: iż na będące dobro nie glądają, iż w wrzemienem dobrze lubują, iż czego im dojć, nie pamiętają, iż o sobie niejedne piecze nie jimają. A togodla, iż Boga nie chcą uźrzeć, przeto przez ślepego dobrze się znamionują. O jemże pisze święty Łukasz: Cecus sedebat secus viam. Ślepy, bo na będące dobro nie glądał. Siedziesze, bo w dobrze wrzemiennem lubował. Podle drogi, bo czego jemu było dojć, nie pamiętał. Żebrak, bo u siebie niczs dobrego nie jimiał. A przeto, iż święta Katerzyna dobrego sąmnienia była, ku głosu Syna Bożego wstać się nie obleniała była. (tekst łaciński)

A wtore: „Wstań” mowi Bog miłościwy leżącym, jiż się we złem kochają. A tacy się dobrze się przez onogo niemocnego paralityka, trudną niemocą urażonego znamionują, o jemże pisze święty Łukasz: Offerebant ei inquit paraliticum in lecto. Cui dixit: Surge! et surrexit. Czso nam przez togo niemocnego na łożku leżącego znamiona? Zawierne niczs jinego kromie człowieka grzesznego we złych skutcech prześpiewającego, jenże nie pamiętaję dobra wiekujego, obiązał się tomu, czsoż jeść wrzemiennego, leniw jeść ku wstaniu czynić każdego skutka dobrego. Święta Katerzyna k dobremu nie omieszkaci jeść stała, we złem nie leżała, asi i ty, jeż są w błędnem stadle leżały, ty jeść swoją nauką otwodziła, jakoż się czcie w jej świętem żywocie. (tekst łaciński)

A trzecie to słowo „Wstań” mowi Bog śpiącym, jiż się w grzeszech zapiekają, bo grzesznik zapielkony jeść jako kłodnik w ciemnicy skowany. O jemże prawi święty Łukasz: In ipsa nocte erat Petrus dormiens. (tekst łaciński)

A czwarte to to słowo mowi Bog „Wstań” umarłym, jiż w miłości Bożej rozpaczają. (tekst łaciński)

Surge z stadła grzesznego, propera w lepsze z dobrego, veni do królestwa niebieskiego. Amen.

KAZANIE NA DZIEŃ ŚW. BARTŁOMIEJA (Kazania gnieźnienskie)

Dziatki miłe, nasz Chryst miły jest on swe święte apostoły temu to nauczał był, kakoćby na tem to świecie między krześcijany bydlić mieli. A przez toć on rzekł jest był k nim, rzekąc tako: Estote prudentes, bądźcie, dzie, tako mądrzy, jako są wężewie mądrzy, iż ci napirwsze wąż tę to mądrość ma, iże gdyż ji chcą zabić, tedy więc swą głowę kryje i szonuje, a o ciałoć on nic nie dba. A takież ci święci apostoli sąć oni to byli czynili. Ale nawięce święty Bartłomiej jest on to był czynił, iżeć on swe głowy, toć jest miłego Chrysta jest był szonował.

Wtore przyrodzenie jest to wężewe, iż gdyż się on chce odmłodzić, tedyć on je gorszkie korzenie, a potem on wlezie w durę ciasną, a tako więc on tamo z siebie starą skorę sejmie. A takież my zdrzućmy z siebie starą skorę, toć jest stare grzechy, a jedzmy teże gorzkie korzenie, toć jest iżbychom na tem to świecie niektorą mękę prze miłego Chrysta cirzpieli na naszym ciele. A toć święty Bartłomiej jest on to był uczynił, iż ci on skorę z swego ciała prze miłego Chryste dał się jest był obłupić, iże pisze się nam o nim tako, iże gdyż jest on krola te to ziemie Indyje jest był okrzcił i na wiarę krześcijańską jest ji on był nawrocił, tedy więc biskupowie te to jiste ziemie są się oni byli sjachali, a świętego Bartłomieja są oni byli jęli, a do brata tego jistego krola są go oni byli przywiedli. Tedy więc ten to jisty krol jest się był nań rozniewał tegodla, iżeć bog jego, czsoż mu jest było to imię Astarost dziano, jest on z wysokości na ziemię spadł był, a w proch jest się on był obrocił. A tako więc on krol silnym gniewem jest na sobie odzienie rzezał był, a świętego Bartłomieja kazał jest był na prongę zawiesić, a miotłami ji bić i z jego ji skory żywo obłupić. A gdyż więc oni są mu to byli uczynili, tedy więc potem oni są ji byli ścięli. A przez toć on skorę z swego ciała jest był zdrzucił, iżbyć on koronę krolesstwa niebieskiego był zasłużył. A przez to, gdyż ci ktory człowiek z swym nieprzyjacielem chce się walczyć, tedyć więc on z siebie długie odzienie zdrzuci tegodla, iżbyć mu ono nie wadziło. A takież ci święci sąć to oni uczynili, gdyż się oni z swymi nieprzyjacioły bić mieli, iże nie telkoć oni swe odzienie są byli z siebie zdrzucili, ale i skorę z swego ciała sąć oni prze miłego Chryste byli dali. A takież my mamy czynić, gdyż się z naszym nieprzyjacielem, toć jest ze złym duchem, chcemy walczyć, tedy więc mamy z siebie odzienie zdrzucić, toć jest grzechy. A takież ci święty Bartłomiej jest on to był uczynił, iż ci on napirzwe bogatstwo jest był ot siebie otrzucił, abyć go zły duch przez nie był ułowił, boć on jest był barzo bogaty, iż ci on jest książęcego rodu był. Ale wy ji bartodziejem nazywacie, a tem wy barzo miłego Chryste gniewacie.

Wtoreć przez to święty Bartłomiej jest był skorę z swego ciała zdrzucił, iżbyć on z pokojem leżał był, iże jako to sami dobrze wiecie, iże ktoryć człowiek nieczyste odzienie ma, ten ci z pokojem przed robaki w niem nie odpoczywa, nie leży. A takież ci święty Bartłomiej jest on to był uczynił, chcąc z miłym Chrystem na wieki odpoczywać, jest on był z siebie swą skorę zdrzucił, iż ci zaprawdę nasze ciało jest nieczyste odzienie, czsoż ci ono nas barzo często je, mnogdy naszego ciała nieczystotą, a teże mnogdy złą myślą. A prze toć dobrze by to było, iżbychom my to odzienie, toć jest nasze grzechy, z siebie zdrzucili, iżbychom my w nich nie zamarli.

Trzecieć przez to święty Bartłomiej jest był skorę z swego ciała zdrzucił, iżbyć się on Bożym rycerzem ukazał był. Iż ci rycerze ten to obyczaj mają, gdyż ci ji paszą, tedy więc oni swe stare odzienie swym sługam dają. A takież ci święty Bartłomiej jest był uczynił, iż ci on skorę z swego ciała jest był zdrzucił, iżby się on z miłym Chrystem w krolestwie niebieskim na wieki wiesielił.

Więc trzecieć przyrodzenie wąż to ma, iże gdyż ci ji żegnają, więc ci on jedno ucho ogonem zasłoni, a drugie on ku ziemi skłoni tegodla, abyć on nie słyszał żegnania. A czsoż jest ogon? Jedno pamięć śmierci. A zaprawdęć by ten to człowiek mało zgrzeszył, iże gdyż ci by się on na to rozmyślił, iżbyć on w krotkiej chwili umrzeć musił. Więc przez wtore ucho, czsoż ci je wąż w ziemie skłoni, masz się grzeszny człowiecze, na to rozpamiętywać, iże jeś ty z ziemie stworzon, a gdyż więc ty umrzesz, tedy więc się ty zasię w ziemię obrocisz. A przez toć Chryst nie chciał jest był człowieka stworzyć z powietrza tegodla, abyć on nie był pyszny. Też ci on nie chciał z ognia stworzyć, abyć on nie był gniewliwy. Ani z wody, iżbyć on nie był nieczysty. Aleć jest ji on z ziemie był stworzył przez to, iżbyć on był skromny, iż ci ziemia naprzeciw wodzie jest sucha, a naprzeciw powietrzu jest ona mocna, a teże naprzeciw ogniewi jest ona zimna. A tyć wszytki członki miał jest w sobie święty Bartłomiej, dzierżąc naukę święte ewanjelije. A przez to my grzeszni chcem li do krolestwa niebieskiego przyć, strojmy ty to dobre skutki, czsoż ci jest je był święty Bartłomiej na tem to świecie strojił.


DE MORTE PROLOGUS (ROZMOWA MISTRZA POLIKARPA ZE ŚMIERCIĄ)
Gospodzinie wszechmogący,
Nade wszytko stworzenie więcszy,
Pomoży mi to działo słożyć,
Bych je mogł pilnie wyłożyć
Ku twej fały rozmnożeniu,
Ku ludzkiemu polepszeniu!
     Wszytcy ludzie, posłuchajcie,
Okrutność śmirci poznajcie!
Wy, co jej nizacz nie macie,
Przy skonaniu ją poznacie.
Bądź to stary albo młody,
Żadny nie ujdzie śmiertelnej szkody;
Kogo koli śmierć udusi,
Każdy w jej szkole być musi;
Dziwno się swym żakom stawi,
Każdego żywota zbawi.
Przykład o tem chcę powiedzieć,
Słuchaj tego, kto chce wiedzieć!
     Polikarpus, tak wezwany,
Mędrzec wieliki, mistrz wybrany,
Prosił Boga o to prawie,
By uźrzał śmierć w jej postawie.
Gdy się moglił Bogu wiele,
Ostał wszech ludzi w kościele,
Uźrzał człowieka nagiego,
Przyrodzenia niewieściego,
Obraza wielmi skaradego,
Łoktuszą przepasanego.
Chuda, blada, żołte lice
Łszczy się jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą
Jako samojedź krzywousta;
Nie było warg u jej gęby,
Poziewając skrżyta zęby;
Miece oczy zawracając,
Groźną kosę w ręku mając;
Goła głowa, przykra mowa,
Ze wszech stron skarada postawa -
Wypięła żebra i kości,
Groźno siecze przez lutości.
Mistrz widząc obraz skarady,
Żołte oczy, żywot blady,
Groźno się tego przelęknął,
Padł na ziemię, eże stęknął.
Gdy leżał wznak jako wiła,
Śmierć do niego przemowiła.

<Mors dicit:>
     Czemu się tako barzo lękasz?
Wrzkomoś zdrow, a wżdy stękasz!
Pan Bog tę rzecz tako nosił,
Iżeś go o to barzo prosił,
Abych ci się ukazała,
Wszytkę swą moc wzjawiła;
Otoż ci przed tobą stoję,
Oględaj postawę moję:
Każdemu się tak ukażę,
Gdy go żywota zbawię.
Nie lękaj się mie tym razem,
Iż mię widzisz przed obrazem.
Gdy przydę, namilejszy, k tobie,
Tedy barzo zeckniesz sobie:
Zableszczysz na strony oczy,
Eż ci z ciała pot poskoczy;
Rzucęć się jako kot na myszy,
Aż twe sirce ciężko wdyszy.
Otchoceć się z miodem tarnek,
Gdyć przyniosę jadu garnek -
Musisz ji pić przez dzięki;
Gdy pożywiesz wielikiej męki,
Będziesz mieć dosyć tesnice,
Odbędziesz swej miłośnice.
Ostań tego wszech, tobie wielę,
Przez dzięki cię z nią rozdzielę.
Mow se mną, boć mam działo,
Gdyć się se mną mowić chciało;
Widzisz, iżem ci robotnica -
Czemu cię wzięła taka tesnica?
Ma kosa wisz, trawę siecze,
Przed nią nikt nie uciecze.
Wstań, mistrzu, odpowiedz, jestli umiesz!
Za po polsku nie rozumiesz?
Snać ci Sortes nie pomoże,
Przelęknąłeś się, nieboże!
Już odetchni, nieboraku,
Mow ze mną, ubogi żaku,
Nie boj się dziś mojej szkoły,
Nie dam ci czyść epistoły.

Magister respondit

Mistrz przemowił wielmi skromnie:
Lęknąłem się, eż nic po mnie.
Ta mi rzecz barzo niemiła,
Iżeś mię tako postraszyła;
By była co przykrego przemowiła,
Zerwałaby się we mnie każda żyła;
Nagle by mię umorzyła
I duszę by wypędziła.
Proszę ciebie, ostęp mało,
Boć nie wiem, coć mi się stało:
Mgleję wszytek i bladzieję,
Straciłem zdrowie i nadzieję.
Racz rzucić ot siebie kosę,
Ać swoję głowę podniosę!

Mors dicit:
     Darma, mistrzu, twoja mowa,
Tegom ci uczynić nie gotowa.
Dzirżę kosę na rejistrze,
Siekę doktory i mistrze,
Zawżdy ją gotową noszę,
Przez dzi<ę>ki noclegu proszę.
Wstań ku mnie, możesz mi wierzać,
Nie chcęć się dzisia zniewierzać!
Wstał mistrz jedwo lelejąc się,
Drżą mu nogi, przelęknął się.

Magister dicit:
     Miła Śmierci, gdzieś się wzięła,
Dawno-liś się urodziła?
Rad bych wiedział do ostatka,
Gdzie twoj ociec albo matka.

Mors dicit:
     Gdy stworzył Bog człowieka,
Iżby był żyw eż do wieka,
Stworzył Bog Jewę z kości
Adamowi ku radości.
Dał jemu moc nad źwierzęty,
By panował jako święty;
Podał jemu ryby s morza
Chcąc go zbawić wszego gorza;
Polecił mu rajskie sady
Chcąc ji zbawić wszej biady.
To wszytko w jego moc dał,
Jedno mu drzewo zakazał,
By go owszejki nie ruszał
Ani się na nie pokuszał,
Rzeknąc jemu: „Jedno ruszysz,
Tedy pewno umrzeć musisz!"
Ale zły duch Jewę zdradził,
Gdy jej owoc ruszyć radził.
Ewa się ułakomiła,
Śmiałoś uczyniła.
W ten czas się ja poczęła,
Gdy Ewa jabłko ruszyła,
Adamowi jebłka dała,
A ja w onem jebłku była.
Adam mie w jebłce ukusił,
Przeto przez mię umrzeć musił -
W tem Boga barzo obraził
I wszytko swe plemię zaraził.

Magister dicit:
     Miła Śmirci, racz mi wzjewić,
Przecz chcesz ludzie żywota zbawić,
Czemu twą łaskę stracili,
Zać co złego uczynili?
Chcem do ciebie poczty nosić,
Aby się dała przeprosić;
Dałbych dobry kołacz upiec,
Bych mogł przed tobą uciec.


Mors dicit:
     Chowaj sobie poczty swoje,
Rozdraźnisz mię tyle dwoje!
W pocztach ci ja nie korzyszczę,
Wszytki w żywocie zaniszczę.
Chcesz-li wiedzieć statecznie,
Powiem tobie przespiecznie:
Stworzyciel wszego stworzenia
Pożyczył mi takiej mocy,
Bych morzyła we dnie i w nocy.
Morzę na wschod, na południe,
A umiem to działo cudnie.
Od połnocy do zachodu
Chodzę nie pytając brodu.
Toć me nawięcsze wiesiele,
Gdy mam morzyć żywych wiele:
Gdy się jimę z kosą plęsać,
Chcę jich tysiąc pokęsać.
Toć jest mojej mocy znamię -
Morzę wszytko ludzskie plemię:
Morzę mądre i też wiły,
W tym skazuję swoje siły;
I chorego, i zdrowego,
Zbawię żywota każdego;
Lubo stary, lubo młody,
Każdemu ma kosa zgodzi;
Bądź ubodzy i bogaci,
Szwytki ma kosa potraci;
Wojewody i czestniki,
Wszytki świecskie miłostniki,
Bądź książęta albo grabie,
Wszytki ja pobierzę k sobie.
Ja s krola koronę semkn,
Za włosy ji pod kosę wemknę;
Też bywam w cesarskiej sieni,
Zimie, lecie i w jesieni.
Filozofy i gwiazdarze,
Wszytki na swej stawiam sparze;
Rzemieślniki, kupce i oracze,
Każdy przed mą kosą skacze;
Wszytki zdradźce i lifniki
Zostawię je nieboszczyki.
Karczmarze, co źle piwa dają,
Nieczęsto na mię wspominają;
Jako swe miechy natkają,
W ten czas mą kosę poznają:
Kiedy nawiedzą mą szkołę,
Będę jem lać w gardlo smołę.
Jedno się poruszę,
Wszytki nagle zdawić muszę:
Naprzod zdawię dziewki, chłopce,
Aż się chłop po sircu smekce.
Ja zabiła Golijasza,
Annasza i Kajifasza,
Ja Judasza obiesiła
I dwu łotru na krzyż wbiła;
Alem kosy naruszyła,
Gdym Krystusa umorzyła,
Bo w niem była Boska siła.
Ten jeden mą kosę zwyciężył,
Iż trzeciego dnia ożył;
Z tegom się żywotem biedziła,
Potem jużem wszytkę moc straciła.
     Mam moc nad ludźmi dobremi,
Ale więcej nade złemi;
Kto nawięcej czyni złości,
W tem słamię kości.
Chcesz-li jeszcze, wzjawię tobie,
Jedno bierz na rozum sobie:
Powiem ci o mej kosie,
Jedno jej powąchaj w nosie,
Chcesz-li spatrzać, jako ostra -
Zapłacze nad tobą siostra,
Mistrzostwać nic nie pomogą,
W ocemgnieniu wezdrzysz nogą;
Jedno wyjmę z puzdra kosy,
Natychmiast smienisz głosy.
Dał ci mi to Wszechmogący,
Bych morzyła lud żywiący.
Zawżdy wsłynie moja siła,
Jam obrzymy pomorzyła:
Salomona tak mądrego,
Absolona nadobnego,
Sampsona wielmi mocnego
I Wietrzycha obrzymskiego.
Ja się nad niemi pomściła,
A swą kosę ucieszyła.
Jać też dziwy poczynam,
Jedny wieszam, drugie ścinam.

Magister respondit:
     Jać nie wiem, s kim się ty zbracisz,
Gdy wszytki ludzie potracisz,
Gdy wszytki ludzie posieczesz -
A gdzież sama ucieczesz?
Wszędyć trzeba ludzkiej przyjaźni,
By cię zgrzeli w swojej łaźni,
Aby się w niej napociła,
Gdyby się urobiła -
A potem lepiej <czyniła>.

Mors dicit:
     Owa, ja tu ciebie smyję,
W ocemgnieniu zetnę szyję.
Czemu się tako z rzeczą wciekasz,
Snać tu jutra nie doczekasz!
Mowisz mi to tako śmiele,
Utnęć szyję i w kościele!
Otoś, mistrzu, barzo głupi,
Nie rozumiesz o tej kupi:
Nie korzyszczęć ja w odzieniu
Ani w nawięcszem jimieniu,
Twe rozynki i migdały
Zawżdyć mi za mało stały,
Eksamity i postawce-
Tych się mnie nigdy nie chce.
W grzechu się ludzkiem kocham,
A tego nigdy nie przeniecham.
Duchownego i świecskiego,
Zbawię żywota każdego,
A każdego morzę, łupię,
O to nigdy nie pokupię:
Kanonicy i proboszcze
Będą w mojej szkole jeszcze,
I plebani s miąszą szyją,
Jiżto barzo piwo piją
I podgardłki na pirsiach wieszają;
Dobre kupce, roztocharze,
Wszytki moja kosa skarze;
Panie i tłuste niewiasty,
Co sobie czynią rozpasty,
Mordarze i okrutniki,
Ty posiekę niebożczyki;
Dziewki, wdowy i mężatki
Posiekę je za jich niestatki.
Szlachcicom bierzę szypy, tulce,
A ostawiam je w jenej koszulce;
Żaki i dworaki,
Ty posiekę nieboraki;
Wszytki, co na ostre gonią,
Biegam za nimi s pogonią;
Kto się rad ku bitwie miece,
Utnę mu rękę i plece,
Rozdzielę ji [s] swoją miłą,
A ostawię ji prawym wiłą;
Chcę mu sama trafić włosy,
Iże smieni głosy.

Majister dicit:
     By mię chciała trochę słuchać,
Chciałbych cię nieco pytać:
Czemu się lekarze stają,
Gdy z twej mocy nie wybawiają,
I też powiedają,
Eże wieliką moc zioła mają?


Mors respondit:
     Otoć każdy lekarz faści,
Nie pomogą jego maści;
Pożywają mistrzostwa swego,
Poki nietu czasu mego,
A poki jest wola Boża,
Poty człowiek praw niezboża.
Nie pomogą apoteki,
Przeciw mnie żadne leki -
A wżdy umrzeć każdy musi,
Kto jich lekarstwa zakusi;
Na mały czas mogą pomoc,
Iż niemocny weźmie swą moc.
A wżdy koniec temu będzie,
Gdy lekarz w mej szkole siędzie,
Bowiem przeciw śmirtelnej szkodzie
Nie najdzie ziela na ogrodzie.
Darmo pożywasz lubieszczka,
Już ci zgotowana deszczka;
Nie pomoże kurzenie piołyna,
Gdy przydzie moja godzina;
Nie pomogą i szełwije -
Wszytko śmirć przez ługu smyje.
Jać nie dbam o żadne ziele,
A wżdy już lat przeszło wiele,
Gdy pożywam swego państwa,
A nie dbam o żadne lekarstwa;
Swe poczwy nad ludźmi stroję,
A wżdy w jenej mierze stoję.
Morzę sędzie i podsędki,
Zadam jim wielikie smętki.
Gdy swą rodzinę sądzą,
Często na skazaniu błądzą -
Ale gdy przydzie Sąd Boży,
Sędzia w miech piszczeli włoży:
Już nie pojedzie na roki,
Czyniąc niesprawie otwłoki,
Co przewracał sądy wierne,
Bierząc winy nieumiernie,
Bierząc od złostnikow dary,
Sprawiając jich niewiery -
To wszytko będzie wzjawiono
I ciężko pomszczono.

Majister dicit:
     Proszę ciebie, słuchaj tego,
A niechaj mowienia swego.
Twoja kosa wszytki siecze,
Tako szlachtę, jako kmiecie;
Dawisz wszytki prze lutości,
Nie czyniąc żadnej miłości.
Chciałbych otmowić z tobą:
Mogł-li bych się skryć przed tobą,
Gdybych się w ziemi chował
Albo twardo zamurował?
Zali bych uszedł twej mocy,
Gdybych strzegł we dnie i w nocy?
Temu bych uczynił wrożą
I postawił dobrą strożą.

Mors dicit:
     Chcesz-li tego skosztować,
Dam ci się w żelezie skować
I też w ziemi zakopać -
Ale cię pewno potrzepię,
Jedno sobie kosę sklepię.
Uwijaj się, jako umiesz,
Aza mej mocy ujdziesz.
Jużem ci naostrzyła kosę,
A darmo jej nie podnoszę,
Ciebie ją podgolić muszę.

Majister dicit:
     Miła Śmierci, nie mow mi tego,
Zbawisz mię żywota mego;
Już ci nie wiem, coć mi się złego stało:
Głowa mi się wkoło toczy,
S niej chcą wypaść oczy.

Mors dicit:
     Czemu się tak wiele przeciwiasz,
Mirziączki se mną nabywasz!
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam <kruszki>,
Pierze dawam na poduszki -
Źwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę, nieboraki.
Cokoli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.
     Przetoć ten przykład przywodzę,
Każdego w żywocie szkodzę:
By się podnosił na powietrze,
Musisz płacić świętopietrze;
Jen ma grody i pałace,
Każdy przed mą kosą skacze;
By też miał żelazna wrota,
Nie udzie se mną kłopota.
Wszytki sobie za nic ważę,
Z każdego duszę wydłabię:
Stojić za mało papież
I naliszszy żebrak takież,
Kardynali i biskupi -
Zadam jim wielikie łupy,
Pogniatam ci kanoniki,
Proboszcze, sufragany,
Ani mam o to przygany;
Wszytki mnichy i opaty
Posiekę przez zapłaty.
     Dobrzy mniszy się nie boją,
Ktorzy żywot dobry mają,
Acz mą kosę poznają,
Ale się jej nie lękają.
To wszytkim dobrem pospolno -
Jidą przed mą kosą rowno,
Bo dobremu mało płaci,
Acz umrze, nic nie straci:
Pozbędzie świecskiej żałości,
Pojdzie w niebieskie radości.
Prostynią w niebo ciągnie,
A żadny mu nie przeciągnie;
Wziął ot wszytkich wzgardzenie,
Świecszczy mu się naśmiewali,
Za prawego ji wiłę mieli -
Ale gdy przydzie dzień sądny,
Gdzie się nie skryje żadny,
Uźrzą mądrzy tego świata,
Iż dobra Boska otpłata;
Chowali tu żywot swoj ciasno,
Alić jich sirca nad słońce jasno;
Jidą w niebieskie radości,
A nie w piekielne żałości.
Co nam pomogło odzienie
Albo obłudne jimienie,
Cośmy się w niem kochali,
A swe dusze za nie dali?
Przeminęło jak obłoki,
A my jidziem przez otwłoki.

 Jinako morzę złe mnichy,
Ktorzy mają zakon lichy,
Co z klasztora uciekają,
A swej wolej pożywają.
Gdy mnich pocznie dziwy strojić,
Nikt go nie może ukojić;
Kto chce czynić co na świecie,
Zły mnich we wszytko się miece.
Jestli wsiędzie na szkapicę,
Wetknie za nadrę kapicę,
Zawodem na koniu wraca,
A często kozielce przewraca.
Kiedy mnich na koniu skacze,
Nie weźrzałby na nalepsze kołacze;
Umaże się jako wiła,
A wżdy mu ta rzecz barzo miła.
Gdy piechotą jimie biegać,
Muszę mu naprzod zabiegać.
Azaż ci ji czarci niosą,
Jedwo ji pogonię z kosą!
Nie dba, iż go kijem biją,
Zawod biega z krzywą szyją;
A drugdy mu zbiją plece,
A wżdy się w niem coś złego miece -
A wżdy za niem biegać muszę,
Aż s niego wypędzę duszę.
Mowię to przez kłamu wierę,
Dam ji czartom na ofierę.
     Kustosza i przeora
Wezmę je do swego dwora;
Z opata sejmę kapicę,
Dam komu na nogawicę;
Z kaplerza będą pilśnianki,
Suknia będzie pachołkom na lanki;
Odejmę mu torłop kuni,
A nie wiem, gdzie się okuni;
Odejmę mu kożuch lisi
I płaszcz, co nazbyt wisi;
Koniecznie mu sejmę infułę
I dam za szyję poczpułę.

Majister dicit:
     Chcę cię pytać, Śmirci miła,
By mię tego nauczyła:
Panie, co czystość chowają,
Jako się u Boga mają?

Mors respondit:
     Azaś nie czytał świętych żywota,
Co mieli ciężkie kłopoty?
Jako panny mordowano,
Sieczono i biczowano,
Nago zwłoczono, ciało żżono
I pirsi rzezano -
Potem do ciemnice wiedziono,
Niektore głodem morzono,
Potem na powrozie wodzono,
Okrutnemi dręcząc mękami,
Targano je osękami.
Ja się temu dziwowała,
Gdym w nich tę śmiałość widziała -
Dziwno jest nie dbać okrutności,
Cirzpiąc tako ciężkie boleści.
<..........>
<w rękopisie brak zakończenia>



SKARGA UMIERAJĄCEGO:

A
Ach! Moj smętku, ma żałości!
Nie mogę się dowiedzieci,
Gdzie mam pirwy nocleg mieci,
Gdy dusza z ciała wyleci.
B
Byłżem z młodości w rozkoszy
Nie uznałem swojej duszy,
Już stękam, już mi umrzeci,
Dusza nie wie, gdzie się dzieci.
C
Com miał jimienia na dworze,
Com miał w skrzyni i w komorze,
To mi wszytko opuścici,
Na wieki się nie wrocici.
D
Dziatki z matką narzekają,
Bracia mię rzkomo żałują,
Ku jimieniu przymierzają,
Na mą duszę nic nie dbają.
E
Eja, eja, dusza moja,
Ockni się, dawnoś spała,
Nie masz wierniejszego k sobie,
Uczyń dobrze sama sobie!
F
Fałszywy mi świat powiedał,
Bych ja długo żyw by ci miał,
Wczera mi tego nie powiadał,
Bych ja długo żyw byci miał.
G
Gdzie ma siła, ma robota?
Głupiem robił po ty lata:
Ośm miar płotna, siedm stop w grobie,
Tom tyło wyrobił sobie.
H
Halerzem łakomo zbierał,
Swoj żywot rozpustnie chował:
Prze ty dwa bogi przeklęta
Nie czciłem żadnego święta.
I
Jałmużnym nędznem nie dawał,
Ofierym bogu nie czynił,
Ni z pirwiny, ni z nowiny
Bogum nie dał z siebie winy.
K
Kaki to moj rozum głupi!
Sobiem był szczodr, Bogu skąpy:
Com kiedy Bogu poślubił,
Tegom nigdy nie uczynił.
L
Leży ciało, barzo stęka,
Duszyca się barzo lęka,
Bog się z liczby upomina,
Dyjabeł na grzechy wspomina.
M
Młotem moje pirsi biją.
Dusza nie śmie wynić szyją:
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.
N
Nie gdzie się przed bogiem skryci,
Dusza nie śmie przed sąd ici,
Widzi niebo zatworzone,
Widzi piekło otworzone.
O
O duszyco, drogi kwiecie,
Nic droższego na tem świecie,
Tanieś się dyjabłu przedała,
Iżeś się w grzeszech kochała.
P
Pamiętaj, coś (na chrzcie) ślubowała,
Gdyś się dyjabła otrzekała,
Jego pychy, jego działa -
Toś wszytko przestępowała.
Q
Qwap się rychło ku spowiedzi,
Kapłany w swoj dom powiedzi,
Płacz za grzechy, przymi świątość,
Boże ciało, święty olej!
R
Rolą z domem dziatkam podaj,
Coś urobił, za duszę daj,
Z jimienia przyjacioł nabywaj,
Coć przyłącza twą duszę w raj.
S
[Zbierz dłużniki i gniewniki,
Odproś, zapłać długi wszytki!
Nie trać dusze o cudz pieniądz -
I za nie źle w piekle gorzeć.
T
Tam sam oczy moje glądzą,
Toć już trzy złe duchy widzą,
Na mię me grzechy wzjawiają,
Mej duszy sidła stawiają.
W
Wircę się, wołam pomocy,
Nikt za mię nie chce umrzeci,
Ni przyjaciel na tym świecie,
Jedno w Bodze nadzieję mieci.
X
Chryste, przez twe umęczenie,
Rozprosz dyjable obstąpienie,
Daj duszycy przeżegnanie,
Daj ciału dobre skonanie!
Y
Ja twoj synek marnotrawny,
Tyś moj ociec miłosierny,
Żal mi tego, iżem cię gniewał,
Ale ciem się nie odrzekał.
Z
Zażżycież mi świeczkę ale,
Moi mili przyjaciele!
Dusza idzie z krwawym potem;
Co mnie dzisia, to wam potem. Amen.

Dusza z cieła wylecieła,
Na zielone łące stałe.
Stawszy, silno, barzo rzewno zapłekałe.
K nie przyszedł Święty Piotr a rzeknęcy:
Czemu, duszo, rzewno płaczesz?
Ona rzekłe:
Nie wola mi rzewno płakać,
A ja nie wiem, kam sie podzieć.
Rzekł święty Piotr je:
Podzi, duszo moje miła!

Powiedę cie do rejskiego,
Do krolestwe niebieskiego.
Do ktorego krolestwa dowiedzie nas
Ociec Bog, Syn i Duch Święty.
                                                 Amen.


LEGENDA O ŚW. ALEKSYM Vita sancti Allexii rikmice


Ach, krolu wieliki nasz,
Coż ci dzieją Męszyjasz,
Przydaj rozumu k mej rzeczy,
Me sierce bostwem obleczy,
Raczy mię mych grzechow pozbawić,
Bych mogł o twych świętych prawić.
Żywot jednego świętego,
Coż miłował Boga swego,
Cztę w jednych księgach o nim.
Kto chce słuchać, ja powiem.
     W Rzymie jedno panię było,
Coż Bogu rado służyło.
A miał barzo wielki dwor,
Procz panosz trzysta rycerzow,
Co są mu zawżdy służyli,
Zawżdy k jego stołu byli.
Chował je na wielebności i na krasie,
Jimiał kożdy swe złote pasy.
Chował siroty i wdowy,
Dał jim osobne trzy stoły.
Za czwartym pielgrzymi jedli,
Ci <ji> do Boga przywiedli.
Eufamijan jemu dziano
Wielkiemu temu panu,
A żenie jego dziano Aglijas;
Ta była ubostwu w czas.
     Był wysokiego rodu,
Nie miał po sobie żadniego płodu.
Więc-ci jęli Boga prosić,
Aby je tym darował,
Aby jim jedno plemię dał -
Bog tych prośby wysłuchał.
A gdy się mu syn narodził,
Ten się w lepsze przygodził:
Więc mu zdziano Aleksy,
Ten był oćca barzo lepszy.
     Ten więc służył Bogu rad.
Iże był star dwadzieścia k temu cztyrzy lata,
Więc k niemu rzekł ociec słowa ta:
"Miły synu, każę tobie,
Pojim zajegoć żonę sobie;
Ktorej jedno będziesz chcieć,
Ślubię tobie, tę masz mieć".
Syn odpowie oćcu swemu,
Wszeko słusza starszemu:
"Oćcze, wszekom ja twoje dziecię,
Wiernie dałbych swoj żywot prze cię.
Cokole mi chcesz kazać,
Po twej woli ma się to zstać".
A więc mu cesarz dziewkę dał -
A papież ji s nią oddał.
A w ten czas papieża miano,
Innocencyjusz mu dziano;
To ten był cesarz pirzwy,
Archodonijusz niźli;
K<t>orej krolewnie Famijana dziano,
Co ją Aleksemu dano,
A żenie dziano Aglijas,
Ta była ubostwu w czas.
A gdy się s nią pokładał,
Tej nocy s nią gadał.
Wrocił zasię pirścień jej,
A rzekł tako do niej:
”Ostawiam cię przy twym dziewstwie,
Wroć mi ji, gdy będziewa oba w niebieskim krolewstwie.
Jutroć się bierzę od ciebie
Służy<ć> temu, coż ci jest w niebie;
A gdyć wszytki stoły osiędą
Tedyć ja już w drodze będę.
Miła żono, każę tobie,
Służy Bogu w każdej dobie,
Ubogie karmi i odziewa<j>,
Swych starszych nigdy nie gniewa<j>;
Chowa<j> się w<e> czci i w kaźni,
Nie traci nijednej przyjaźni".

Krolewna odpowie jemu:
"Mam też dobrą wolę k temu,
Namilejszy mężu moj,
Tego się po mnie nic nie boj;
Każdy członek w mym żywocie
Chcę chować w kaźni i w cnocie;
Jinako po mnie nie wzwiesz,
Dojąd ty żyw, ja też".
     A jeko zajutra wstał,
Od obiada się precz brał;
O tym nikt nie wiedział,
Jedno żona jego,
Ta wiedziała od niego.
Nabrał sobie śrebra, złota dosyć,
Co go mogł piechotą nosić;
Więc się na morze wezbrał,
A ociec w żałośc<i> ostał.
I mać miała dosyć żałości,
<W rękopisie brak przypuszczalnie dwóch wersów>
Żonę po nim jeko spyta.
     Więc to święte plemię
Przyszło w jednę ziemię.
Rozdał swe rucho żebrakom,
Śrebro, złoto popom, żakom.
Więc sam pod kościołem siedział,
A o jego księstwie nikt nie wiedział.
Więc to zawżdy wstawał reno,
Ano kościoł zamkniono,
Więc tu leżał podle proga
Falę, proszę swego Boga.
Ano z wirzchu szła przygoda:
Niegdy mroz, niegdy woda.
Eż się zstało w jeden czas,
Wstał z obraza Matki Bożej obraz.
Szedł do tego człowieka,
Jen się kluczem opieka,
I rzekł jest tako do niego:
"Wstań, puści człowieka tego,
Otemkni mu kościoł Boży,
Ać na tym mrozie nie leży".
Żak sie tego barzo lęknął,
Wstawszy, kościoł otemknął.
To się nie jedno dziejało,
Ale się często dziejało.
Więc żak powiedał każdemu,
I staremu, i młodemu.
A gdyż to po nim uznali,
Wieliką mu fałę dali.
Za świętego ji trzymano
I wiele mu prze Bog dawano.
     Steskszy sobie ociec jego,
Prze swego syna jedynego,
Rozsłał po wszym ziemiam lud
I zadał jim wielki trud,
Strawili wieliki pieniądz,
Swego księdza szuk<aj>ąc.
Tu ji nadjeli
W jednym mieście, w Jelidocni.
Nie znał go jeden, jeko drugi,
A on poznał wszytki swe sługi.
Brał od nich jałmużny jich,
Więc wiesioł był,
Iż ji tym Bog nawiedził.
Tu są jechali od niego,
A nie poznał żadny jego,
A oćcu są powiedzieli:
"Nigdziejsmy go nie widzieli".
A gdy to ociec usłyszał ta słowa,
Tedy jego żałość była nowa:
Tu jął płakać, narzekać;
Mać nie mogła płaczu przestać.
     A więc świętemu Aleksemu,
Temu księdzu wielebnemu,
Nieluba mu fała była,
Co się mu ondzie wodziła.
Tu się wezbrał jeko mogę,
Wsiadł na morze w kogę,
Brał się do ziemie, do jednej,
Do miasta Tarsa w Syryjej.
Tam był czuł świętego Pawła,
Tu była jego myśl padła.

  Więc się wietr obrocił,
Ten ci <ji> zasię nawrocił.
A gdy do Rzyma przyjał, Bogu dziękował,
Iż do swej ziemie przygnał.
A rzekąc: "Już tu chcę cirzpieć
Mękę i wsztki złe file jimieć.
U mego oćca na dworze,
Gdym nie przebył za morze".
Potkał na żorawiu oćca swego
Przed grodem i jął go prosić:
"W jimię Syna Bożego
I dla syna twego, Aleksego,
A racz mi swą jełmużnę dać,
Bych mogł ty odrobiny brać,
Co będą z twego stoła padać".
Jego ociec to usłyszał,
Iż jemu synowo jimię wspomionął:
Tu silno, rzewno zapłakał,
Więc ji Boga dla chował.
A gdy usłyszał taką mowę,
Zwinął sobie płaszczem głowę;
Tu się był weń zamęt wkradł,
Mało eże z mostu nie spadł.
Podał mu szafarza swego,
Ten mu czynił wiele złego.
Tu pod wschodem leżał,
Każdy nań pomyje [złą wodę] lał.
A leżał tu sześćnaćcie lat,
Wsztko cirpiał Bog rad;
Siodmegonaćcie lata zamorzon był,
Co sobie nic nie czynił.
A więc gdy już umrzeć miał,
Sam sobie list napisał
I ścisnął ji twardo w ręce,
Popisawszy swoje wsztki męki
I wsztki skutki, co je płodził,
Jako się na świat narodził.
A gdy Bogu duszę dał,
Tu się wielki dziw zstał:
Samy zwony zwoniły,
Wsztki, co w Rzymie były.
Więc się po nim pytano,
Po wsztkich domiech szukano;
Nie mogli go nigdziej najć,
A wżdy nie chcieli przestać.
Jedno młode dziecię było,
To jim więc wzjawiło,
A rzekąc: "Aza wy nie wiecie o tym,
Kto to umarł? Jać wam powiem.
U Eufamijanać leży,
O jimże ta fała bieży;
Pod wschodem ji najdziecie,
Acz go jedno szukać chcecie".
Więc tu papież z kardynały,
Cesarz z swymi kapłany
Szli są k niemu z chorągwiami,
A zwony wżdy zwoniły samy;
Tu więc była ludzi siła,
Silno wielka ciszczba była.
Kogokole para zaleciała
Od tego świętego ciała,
Ktory le chorobę miał,
Natemieście zdrow ostał.
Tu są krasne cztyrzy świece stały,
Co są więc w sobie święty ogień miały.
Chcieli mu list z ręki wziąć,
Nie mogli go mu wziąć:
Ani cesarz, ani papież,
Ani wsz<y>tko kapłaństwo takież,
I wsz<y>tek lud k temu,
Nie mogł rozdrzeć nikt ręki jemu.
Więc wsz<y>tcy prosili Boga za to,
Aby jim Bog pomogł na to,
By mu mogli list otjąć,
A wżdy mu go nie mogli otjąć,
Eżby ale poznali mało,
Co by na tym liście stało.
Jedno przyszła żona jego,
A wściągła rękę do niego,
Eż jej w rękę upadł list,
Przeto, iż był jeden do drugiego czyst.
A gdy ten list oglądano,
Natemieście uznano,
Iż był syn Eufamijanow,
A księdza rzymskiego cesarzow.
A gdy to ociec <...>
<w rękopisie brak dalszego ciągu


JAN Z SZAMOTUŁ PATEREK - KAZANIE O NARODZENIU MARYJEJ PANNY

Tu by spytał: jeśli Bog mogł tę Pannę lepszą stworzyć, niżli stworzył? Tu rozumiej, iż trzy rzeczy Bog nalepsze stworzył: najpierwszą człowieczeństwo Krystusa, błogosławieństwo w niebie a Maryją Pannę. Tedy, acz Bog mogł mocą niezwiązaną lepszą stworzyć Maryją jako kożde insze stworzenie, a wszako to nie było tak potrzebno, bo ją uczynił nalepszą, naświętszą, nadostojniejszą nad wszystko stworzenie, a to dosyć.

Cudność ciała Maryjej Panny stąd biorą. Gdy Maryja była naślachteniejsza na duszy nad stworzenie, tako miała być nadoskonalsza w ciele i nalepsza. Tego wywod jest, iż naślachetniejszej duszy ma być ciało naślachetniejsze dano, ale dusza Maryjej była naślachteniejsza, przeto po ciele swego miłego Syna ciało dziwnej doskonałości a cudności. A tako się w niej spełniło pismo Judyt jedenastego kapitulum: „Nie jest taka niewiasta na ziemi w weźrzeniu, w cudności a w słodkości słow”. Też to wywodzą, gdyż natura błędzić nie może, syn ma być podobien k matce; a Krystus był miedzy syny ludzkimi nacudniejszy, przeto i ciało Panny było cudne. Która cudność zależy w wysokości, w farbie, w jakości, w członków cudnym postawieniu. A przeto będziem baczyć o jej barwie, o jej wielkości, o cudnych członkach. I pytam, jeśli Maryja Panna była wielkiego abo małego zrostu? Na co Wojciech Wielki odpowieda, iż miała zrost słuszny, tak iż ani barzo wielka, ani mała, ale jako zależy na zrost wysoki cudny niewieści, co rozumiej od Krystusa. Bo ile zależało na Krystusa, miał ciało jako mąż, nie jako obrzym ani jako karzeł, nic wyszy, jedno na ośmi dłoń wielkich, a na dziewięć mniejszych. Ale pospolicie tak wielki syn jako matka, przeto tak wysoka była Maryja jako jej miły Syn. Podług jako zależało cudnej Pannie, iż się w niej spełniło pismo Canticorum siodmego kapitulum: „ O, jako cudnaś namilsza moja, zrostem twym przyrownana palmie”.

I spytał by tu: jeśli była tłusta a cielista abo sucha. Odpowieda Wojciech, iż w ciele Panny Maryjej była słuszna podobność, iż w niej nie była zbytnia tłustość ani suchość. Wywod tego: bo tłustość abo cielistość wielka pochodzi z zimna, a z wilkości cienkość, a suchość z gorącości a suchości, gdzie się tedy w rowności zejdą ty czterzy rzeczy, tam bywa cudne ciało, jako było Maryjej. Wtore rozumiej o je barwie, iż troja barwa była rozumiana na ciele; pierwą bierzą z skory, wtorą z włos, trzecią z oczu. Pierwe pytanie: jakiej była barwy na skorze abo na ciele, jeśli białej albo czarnej, albo czerwonej, abo smieszanej. I kładzie Wojciech: z czerwona białej cudnej barzo, to jest rumiona, bo i cudna jest ta płeć i barzo czystego przyrodzenia. Włosy, pytam, jakie miała, i odpowiedam, iż nie owszeki miała kędzierzawych, bo taki włosy bywają w człowiece z zbytku, z zimna, a znamionują człowieka nadętego, a zysku żądającego, co nie było w Pannie. Nie miała też rzadkich albo barzo miąszych ani teże prawie białych, bo takie włosy znamionują człowieka tępego rozumu a trudnego ku nauce. Nie miała też lisowatych albo prawie czerwonych, co ukazuje zbytnia gorącośc, a znamionują człowieka z przyrodzenia niewiernego. Były tedy jej włosy mierne, żołtoczarne, bo takie słuszają ku płci białej, rumionej; takie włosy się mienią, bo z młodu bywają żołte barzo, a potym czarne. Rzekłby mi: czemu Bog i natura włosy dała człowiekowi? Odpowiedam, iż dla okrasy, co słuszało też mieć Maryjej Pannie, a nie inaksze jeno czarne z żołta, bo gdy biała rumiona na płci, słuszały jej włosy czarne. Wtore, takie jej włosy słuszały, iż takie włosy, gdy są cienkie, miękkie, znamionują dobre obyczaje, a dobrej płci przyrodzenie, bo czynią człowieka stałego, mocnego i ukazują mozg ciepły a suchy, który jest jego nalepsze przyrodzenie. A taki czlowiek bywa wolen w smyślech swych a czujny, co już z pierwszego mego o żywocie Panny Maryjej pisania wiemy, iż było w Pannie Maryjej. To jeszcze zrozumiejmy z Weroniki, która ukazuje, iż włosy Pana Jezusa w brodzie i w głowie były czarne, tak u Maryjej. Oczy miała czarne, bo czarne oczy, gdzie czarne włosy też, i to chędoży panny i człowieka. Też, iż od mozgu gorącego a suchego mniej wilkości idzie do oczu, a temu tez rzadko bolewają abo płyną, iż mało wilkości mają, a mocne i ostre widzenie i cudność dają; tedy to słuszało Maryjej Pannie. Już chcę wypisać kożdego członka słuszność, czego nie jest dziw, iż ta Panna była we wszytkich członkach przednie cudna, bo jej to słuszało z podobności, którą miała ku Krystusowi, tak ze strony dusze, jako z strony ciała. Bo o niej było napisano czwartego Canticorum czwartego kapitulum: „Wszytkaś cudna, przyjaciołko moja, a makuła w tobie nie jest”. Jeśli wszytka, tedy w kożdym członku. Jeszcze to możymy poznać, iż w kożdym członku była cudna z jej historyjej, jako pisze Epifanijusz, iż była Panna cudna na obliczu, barzo miernego wrostu, chędoga na wyobrażeniu, ciało jej jako mleko z rumionością, ku weźrzeniu miła.

Głowa jej była niejako podługowata, czoło nieszerokie, ale gładkie, na czterzy grani, miernie wielkie, słuszne, pokorne, zawsze na doł je spuszczała, taka bowim głowa a czoło ukazują człowieka opatrznego, mądrego a sromieźliwiego. Oczy były cudne a jasne, na weźrzenie lubiezne , miernego weźrzenia, łaskawego, pokornego; źrzenica czarna, barzo jasna; brwi czarne, nie barzo gęste albo włosiste, ale słuszne. Nos prosty, niewielki, prosto idący, co znak jest stałości a roztropności. Jagody jej niepucołowate albo tłuste ani wyschłe, ale cudne, białe a rumione w barwie jako mleko a roża. Usta naświętsze, miłe, rozkoszne, wesołe, wszelkiej słodkości napełnione. Wargi czerowne a niejako odpieszniałe albo cieliste, tak iż nisza warga więcsza była niżli wysza, a to barzo słusznie, co znamionuje mężność a wielką stałość. Zęby jej były białe, rowne a czyste. Podgarłek jej słuszny a w miarę, niejako na czterzy grani, gzdie szedł niejaki dołek przez pośrzodek. Szyja biała, jasna, nieotyła ani wyschła. Ręce gołe a słuszne, palce niejako troszkę krzywe, co ślachci barzo, długie, proste a gładkie. Wszystko ciało dziwną Boską mądrością sprawione. Odzienie, jako sukienkę, miała z biała czerwoną, płaszczyk jakoby modry, tej barwy jako niebo jasne.

TZW. SATYRA NA LENIWYCH CHŁOPÓW:

Chytrze bydlą z pany kmiecie,

Wiele się w jich siercu plecie.

Gdy dzień panu robić mają,

Częstokroć odpoczywają.

A robią silno obłudnie:

Jedwo wynidą pod południe,

A na drodze postawają,

Rzekomo pługi oprawiają;

Żelazną wić doma słoży,

A drzewianą na pług włoży;

Wprzągają chory dobytek,

Chcąc zlechmanić ten dzień wszytek:

Bo umyślnie na to godzi,

Iż się panu źle urodzi.

Gdy pan przydzie, dobrze orze;

Gdy odydzie - jako gorze;

Stoji na roli, w lemiesz klekce:

Rzekomoć mu pług orać nie chce;

Namysłem potraci kliny,

Bieży do chrosta po jiny;

Szedw do chrosta za krzem leży,

Nierychło zasię wybieży.

Mnima-ć każdy człowiek prawie,

By był prostak na postawie,

Boć się zda jako prawy wołek,

Aleć jest chytrzy pachołek.

PIEŚŃ (WIERSZ) O ZABICIU ANDRZEJA TĘCZYŃSKIEGO

A jacy to źli ludzie mieszczanie krakowianie,
Żeby pana swego, wielkiego chorągiewnego,
Zabiliście, chłopi, Andrzeja Tęczyńskiego!
Boże się go pożałuj, człowieka dobrego,
Iże tako marnie szczedł od nierownia swojego!1
Chciał ci krolowi służyci, swą chorągiew mieci,
A o chłopi pogębek dali ji zabici.
W kościele-ć ji zabili, na tem Boga nie znali,
Świątości ni zacz nie mieli, kapłany poranili.
Zabiwszy, rynną ji wlekli, na wschod nogi włożyli,
Z tego mu gańbę czynili.
Do wrocławianow posłali, do takich jako i sami,
A skarżąc na ziemiany, by jim gwałty działali.
Wrocławianie jim odpowiedzieli, żeście to źle udziałali7,
Żeście się ukwapili, człowieka zabili.
Kłamacie, chłopi, jako psi, byście tacy byli:
Nie stojicie wszytcy za jeden palec jego!
Mnimaliście, chłopi, by tego nie pomszczono?
Już ci jich szeć sieczono, jeszcze na tem mało!
A ten Waltko radźsa, ten niewierny zdradźsa,
Z Greglarem się radzili, jakoby ji zabić mieli.
Pan krakowski jego miłość z swojimi przyjacioły,
Boże, je racz uzdrowić, że tego pomścili!
Jaki to syn ślachetny Andrzeja Tęczyńskiego,
Żeć on mści gorąco oćsa swego -
Boże, ji racz pozdrowić ode wszego złego!
                                                                              Amen.

ROZMOWY, KTÓRE MIAŁ KRÓL SALOMON (…) Z MARCHOŁTEM GRUBYM A SPROSNYM

WIELMOŻNEJ I ŚLACHETNEJ PANIEJ ANNIE Z JAROSŁAWIA, KASZTELANCE WOJNICKIEJ, SPISKIEJ, OŚWIĘCIMSKIEJ, ZATORSKIEJ STAROŚCINEJ ETC. WIELKIEJ RZĄDCZYNIEJ KRAKOWSKIEJ, PANIEJ MOJEJ NAŁASKAWSZEJ, JERONIM WIETOR, IMPRESSOR, SŁUŻBĘ SWĄ POKORNĄ I UKŁONEM POWIADA.

Gdym przeszłych lat, wielmożna pani Anno wojnicka, pani moja łaskawa, tu, w ty strony, do Polski, przyszedł, nie tak dla chciwości bogactw albo mienia, ale więcej dla czci a sławy pospolitej tego sławnego królestwa polskiego, dlatego myśląc a chcąc niejaką wdzięczność a pożytek uczynić Polakom, myśliłem mowę polską i księgi polskie moim nakładem wybijać. Która rzecz aczkolwiek wielką trudność w sobie miała a ukazowała, a wszakoż ja, zjęt chciwością a świebodnością ziemie tej polskiej, znamienitej a wszech naobfitszej, tymem więtszą chciwość miał. Ale jeszcze, gdy częstokroć słudzy twej wielmożności przychodząc do mnie, cni słudzy cnotliwej paniej, ode mnie żądali, iżbych polskim pismem nieco wybijał; gdyżem poczuł tak wielką żądzą tych twoich sług albo wielmożności waszej, nie mogłem się wstrzymać, bych w tym wdzięczności nie ukazał wielmożności waszej, dla waszej osobliwej cnoty, którą wszytkim ukazujecie, częścią też dla wielkiej łaski a cnoty męża waszego naślachetniejszego, a króla jego miłości, pana naszego namilościwszego, pana radnego. Bo ona łaska a lutość pana jego miłości twego w dobrej mi pamięci jest, bo gdym jechał do Polski, a będąc blisko Krakowa, tamem z rzeczami swoimi w wielkiem błocie zawiąznął, jego miłość pan twój, w ten czas jadąc w drogę, wolał sobie zmieszkać, a mnie z błota wyrwać. O panie łaskawy, o panie miłosierny a lutościwy! Nie mam ci czym tej lutości odsłużyć albo oddać, ale tym pismem a wybijaniem imię twoje a twój nad ubogim cnotliwy uczynek chcę na wieczność dać. Przeto już ja, zjęt tą wielką chciwością, gdyżem zgotował litery a wszytki ku pismu potrzeby, myśląc co bych miał tak krotofilnego naprzód wybijać, wziąłem przed się śmiesznego a krotofilnego Marchołta gadanie z Salomonem, który moim własnym nakładem, przez Jana bakałarza z Koszyczek, też sługę twego pokornego, wyłożon jest w polskie z łaciny. Którego, wielmożna pani wojnicka, wielmożności twej polecam i jako mówią pospolicie, poświącam i oddawani, nie dlatego, iżby ty nie była dostojniejsza więtszego a znamienitszego daru, ale iż na ten czas, dla mojej żądze] odsłużenia wielikiej, którą mam ku waszej wielmożności, nie miałem nic takiego, waszej wysokiej personie dostojnego. Przeto, miłościwa gospodze, wielmożna pani Anno wojnicka; przyjmi tego, teraz ku czci a sławie na potem twojej, Marchołta, z wesołością a z wdzięcznością, wrychle wielmożność twoja wićle mych rzeczy, ważnych ku czci a chwale twojej, poślubione masz mieć. A gdy to według twej wysokiej a ważnej ślachetności przyimiesz, Jeronima z. Wiądnia, cudzoziemca, impressora i Jana bakalarza z Koszyczek, wykładacza, pokornych sług swoich nie racz zapominać, to będziesz raczyła uczynić, jako pani miłościwa, łaskawa a z rodu wysokiego pana krakowskiego i z wysokiej cnoty poszła. Zatem się miej dobrze, pani miłościwa a lutościwa! Dan list z domu naszego we wtorek przed świętym Tomaszem apostołem, lata bożego narodzenia 1521.

Gdy Salomon był na stolcu ojca swego Dawida, pełen mądrości i bogactw, uźrzał niektórego człowieka, imieniem Marchołta, przychodzącego od wschodu słońca, na obliczu żadnego i grubego, ale barzo wymownego. A żona jego była z nim, która była barzo straśliwa i głupia; które gdy Salomon kazał przed się przywieść, tedy stanęli oboje przed nim, społem na się patrzając. A wzrost Marchołtów był krótki, mały a miąszy, głowę miał wielką, czoło szyrokie, czyrwone a zmarszczone, uszy kosmate a zwieszone do pół lica, oczy miąsze a płynące, wargę spodnią mało niejako u wałacha, brodę smrodliwą a kosmatą jakoby u kozła, ręce jakoby klocki palce krótkie a wiąsze, nogi okrągłe, nos miąszy a garbaty, wargi wielkie a wiąsze, oblicze jakoby u osła, włosy jakoby na koźle, obów nóg jego była chłopska a barzo gruba, skóra jego kosmata a błotna, suknia jego krótka telko do lędźwi, nogawice jego fałdowne, odzienie jego farby barzo grubej. Żona też jego była malutka a barzo miąsza, z wielkimi cyckami, włosy jej były jakoby szczeciny, brwi wielkie, ostre a smrodliwe jakoby na grzbiecie u wieprza, brodę jakoby u kozła, uszy jakoby u osła, oczy pochmurne a płynące, wzrok wężowy, ciało czarne a zmarszczone, cycki sinie jakoby ołów, pałce miała krótkie, mając na nich żelazne pierścienie, nozdrze oboje, wierzchnie i spodnie, miała nieboga barzo wielkie; goleni krótkie a miąsze, a kosmate jakoby i u niedźwiedzia; suknia jej była kosmata a rozerwana.

Król Salomon weźrzawszy na nie rzekł: Którzyście wy a skądeście, a który jest rodzaj wasz? Marchołt odpowiedział: Powiedz ty nam drzewiej swój rodzaj i ojców twoich, tedy ja też powiem tobie rodzaj nasz.Salomon: Ja jestem ze dwunaście rodzajów prorockich: Judas porodził Fares, Fares porodził Ezron, Ezron porodził Aram, Ara porodził Aminadab, Aminadab porodził Naazon, a Naazon porodził Salmon, Salmon porodził Boos, a Boos porodził Obet, Obet porodził Izai, Izai porodził króla Dawida, Dawid porodził króla Salomona, a ja jestem król Salomon.Marchołt też odpowiedział: Ja jestem ze dwunaście rodzajów chłopskich: Chłoptas porodził Gruczoła, Gruczoł porodził Rudka, Rudek porodził Rzygulca, a Rzygulec porodził Kudmieja, Kudmiej porodził Mózgowca, Mózgowiec porodził Łypia, Łyp porodził Potyrałę, Potyrała porodził Kuchtę, a Kuchta porodził Trzęsiogona, Trzęsiogon porodził Opiołkę, Opiołka porodził Warchoła, a Warchoł porodził Marchołta, a ja jestem Marchołt. A żona moja jest ze dwunaście rodzajów kurewskich: Kudlicha porodziła Pomyję, a Pomyja porodziła Wardęgę, Wardęga porodziła Przepołudnicę, Przepołudnica porodziła Wieszczycę, Wieszczyca porodziła Leżuchnę, Leżuchna porodziła Niewtyczkę, Niewtyczka porodziła Chwycichę, Chwycicha porodziła Mędygrałę, Mędygrała porodziła Suwalankę, Suwalanka porodziła Nasiemkłę, Nasiemkła porodziła Powaliszkę, a toć jest Powaliszka, żona moja. (…)

Salomon rzekł: Słyszałem, iżeś wielomowny a chytry, aczkolwieś chłop a gruby, przeto gadajwa się; ja ciebie będę pytał, a ty mi odpowiedaj.Marchołt odpowiedział: Ten ci pirwej rad poczyna, który żadnie i źle śpiewa.Salomon odpowiedział: Jesli mi na wszytko będziesz odpowiedał, tedy cię wielkimi bogactwy ubogacę a będziesz znamienity w moim królestwie.Marchołt: Obiecuje. zdrowie lekarz, gdyż nie ma mocy, a w tym jest łgarz. (…)

Salomon: Dobrzeciem rozsądził miedzy dwiema swowolnyma niewiastoma, które w jednym domu udawiły dziecię. Marchołt: Gdzie są sprawy, tam bywa słuchanie, gdzie są niewiasty, tam bywa swarzenie. S: Pan Bóg dał mądrość w uściech moich, gdyż nie masz mnie równego po wszytkiej ziemi. M: Ten, który złe sąsiady miewa, o swej chwale przed wszytkimi śpiewa. S: Rad zły ucieka, choć go nikt nie goni. M: Kiedy koziełek bieży zawodem, tedy się mu bieli pod ogonem. S: Dobra niewiasta a cudna jest okrasa mężowi swemu. M: Garniec mleka napełniony dobrze ma być przed kotką strzeżony. S: Niewiasta mądra buduje sobie dom, ale szalona zbudowany kazi rękami. M: Garniec dobrze wypalony lepiej trwa niźli namoczony. A kto dobre dobrym roztwarza, rad się czystego napija i jeszcze powtarza. S: Niewiasta, która się Boga boi, będzie chwalona. M: Kotka, która dobrą skórę ma, będzie obłupiona. S: Niewiasta sromieźliwa ma być miłowana. M: A mleko ubogiemu ma być pożądano. S: Kto kiedy niewiastę mocną najduje? M: A kota kto u mleka wiernego widuje? S odpowiedział: Żadny. M: Takież ci niewiastę rzadko. S: Niewiasta cudna a poczliwa ma być szanowana nad wszytki ine znamienitsze dary. M: Niewiasta ciała tłustego rada dawa żywota swojego. S: Cudna rzecz jest biały czepiec na głowie niewieściej. Marchołt odpowiedział: Pisano jest: Nie są takie rękawy jako kożuch cały. Często pod białym czepcem bywa mól niemały. Salomon: Kto sieje złość, będzie żął nędzę. Marchołt: Który człowiek plewami sieje swoję rolą, taki nędzę będzie żął i swoję niewolą. Salomon: Nauka i mądrość ma być w uściech ludzi świętych.Marchołt: Osieł, kędy syt może być; tamo na to mieśce ma ić.Gdzie mu jedna noga tyje, tamo drugą w ziemię bije. Kędy kaka, tam bywa gnój, a gdzie siuśka, tam bywa zrój. Kędy lega, tam się kruszy,z ciężkością się z ziemie ruszy. Salomon: Niechaj cię kto iny chwali. M: Kiedy się ja będę ganił, nie będzieć mię żadny chwalił.Bo ktokolwiek się sam gani, bywa chytry i mierżony. Salomon: Nigdy nie jedz wiele miodu. Marchołt: Kto pczoły rad podrzazuje , ten swój palec oblizuje. Salomon: W duszę złą nie wnidzie duch mądrości. Marchołt: Kiedy ty klin bijesz w drewno,zawsze się strzeż tego pewno, być nie wypadł z drzewa tego a nie wybił oka twego Salomon: Trudno się tobie przeciwić niewoli. Marchołt: Wół, który się przeciwi, ma dwa razy bit byćiżby w jarzmie powolniej oraczowi mógł ić. Salomon: Nauczaj syna twego z młodości ucząc go dobrze działać. Marchołt: Ten, który swą krowę doi, ten na targu nie postoi. Najada się mleka dosić,nie potrzeb mu go z targu nosić. Salomon: Wszelki rodzaj obraca się ku swemu przyrodzeniu: Marchołt: Obrus na nici rozebrany, na kądziel może być obrócony. Salomon: Cokolwie wie sędzia sprawiedliwy a prawdziwy, to mówi. Marchołt: Biskup, który jest milczący, jest jako wrotny siedzący.Salomon: Cześć ma być dawana mistrzowi, a miotły się ma być bano. Marchołt: Kto maże gębę sędziemu, ten wyschnienie działa osłowi swemu. Salomon: Człowiekowi bogatemu a mocnemu, a wodzie nawalnej nie przeciw się. Marchołt: Sęp dlatego łupi ptaka, iżby go zjadł nieboraka. Salomon: Polepszmy się z tego, cochmy niewiadomie zgrzeszyli. Marchołt: Kiedy ty dupę ucierasz, zaż co inego w ten czas działasz? Salomon: Łagodną mową nie zdradzaj nikogo. Marchołt: Ten się z chytrością najada,który jedzącego pozdrawia .Salomon: Z człowiekiem zwadliwym nigdy nie miej towarzystwa. Marchołt: Sprawnie tego jedzą świnie, który się miedzy otręby winie. Salomon: Wiele jest tych, co sromu nie mają. Marchołt: Wiele ich z ludźmi mieszkają, którzy się psom przyrównają. Salomon: Wiele tych, którzy swym dobrodziejom oddawają złość za dobroć. Marchołt: Kto cudzemu psu chleba dawa, żadnej zapłaty nie uznawa. Salomon: Nie jest prawdziwy przyjaciel, który niedługo trwa w przyjacielstwie. Marchołt: Niedługo się gówno kurzy, które w cielęcej dupie burzy. Salomon: Rozmaite przyczyny wymyśla, który się z przyjacielem rozstać chce. Marchołt: Niewiasta, która nie chce przyzwolić, mówi, by miała krostawą rzyć.

ŻYWOT I SPRAWY (…) MIKOŁAJA REJA

Andrzej Trzecieski

Żywot i sprawy poczciwego szlachcica polskiego, Mikołaja Reja z Nagłowic, który był za sławnych królów polskich, Zygmunta Wielkiego, pirwszego tym imieniem króla polskiego, a potym za Zygmunta Augusta, syna jego, także wielkiego a sławnego króla polskiego, który napisał Andrzej Trzecieski, jego dobry towarzysz, który wiedział wszytki sprawy jego

Ten to Mikołaj Rej wyszedł był z staradawnego a poczciwego domu, które zawżdy Rejmi zwano, którzy się zawżdy pisali z Nagłowic, ze wsi ziemie krakowskiej, powiatu księskiego, niedaleko rzeki Nidy. A ci to Rejowie byli z staradawna herbu Okszej, który to herb zaniósł był do Polski niejaki Nankerus Ślężak, który tu jeżdził w poselstwiech do królów polskich, i potym mu się w Polszcze spodobało i tu był osiadł, i był biskupem krakowskim, i ten kościół wielki, jako teraz sam w sobie jest na zamku krakowskim, on z gruntu zbudował. I wiele potym tu tych Okszyców do Polski się za nim było przyniosło, których i po ty czasy dosyć jest. A był to naród tych Rejów zawżdy cichy, skromny, poczciwy, nie bawiąc się nigdy żadnymi świeckimi sprawami, tylko zawżdy spokojnego a poczciwego żywota swego ślacheckiego używali. Acz był jeden starostą na Rowie, gdzie dziś Barem zową, rycerskiego stanu tam używając, i tamże go potym wielką mocą Tatarowie dobyli i zabili.

A ten to Mikołaj Rej miał ojca Stanisława z tychże Nagłowic a stryja rodzonego Piotra, który żony nigdy nie miał; tamże w tych Nagłowicach leży, bo mu się były działem dostały, które przypadły na brata Stanisława. A ten Stanisław, ociec tego to Mikołaja, udał się był na rycerski chleb do ziem ruskich, tamże się z młodości parał, bo tam miał stryja herbowego tejże Okszej, niejakiego Wątróbkę, arcybiskupa lwowskiego, który go około siebie bawił, i tamże się był pirwszą żoną ożenił z narodu Buczackiego. Która gdy mu umarła, pojął był drugą żonę tamże w Rusi, z imieniem niemałym, Barbarę Herburtównę z domu z dawna sławnego Fulsztyńskiego, siostrę rodzoną Herburta Odnowskiego, kasztelana bieckiego i starosty sądeckiego, herbu trzech mieczów w jabłku, która była została wdową po zacnym człowieku, po Żórawińskim, którego byli pojmali Turcy na Bukowinie za Aleksandra króla, który potym tamże w tym więzieniu w kilka lat umarł. Tamże w Rusi potym mieszkał. Tamże się mu z tej Herburtówny urodził syn ten to Mikołaj w miasteczku w Żórawnie, które dzierżał nad Niestrem niedaleko Żydaczowa, w mięsopustny wtorek Roku Bożego 1505. Tamże w tym Żórawnie ten Stanisław Rej umarł i tamże leży. A tu dzierżał w krakowskiej ziemi Topolą, Słanowice, Bobin, ale tu barzo rzadko bywał.

A iż był człowiek pobożny, poćciwy a spokojny, a nie parał się żadnymi sprawami ziemskimi, także też i o wychowanie tego syna mało dbał, bo jednegoż miał, tak że ji przy sobie chował aż do niemałych lat, że go byli potym ledwe namówili, iż go był dał do Skarmierza do szkoły, iż tam było blisko jego wsi Topolej. Tamże był dwie lecie i nic się nie nauczywszy, wziął go był zasię do domu i potym go był dał do Lwowa. I tam się też nic nie nauczył, bawiąc się miedzy przyjacioły, bo już był podrosły, a był tam dwie lecie. Potym go dał do Krakowa i był rok w bursie Jeruzalem; też mu mało albo nic pomogło, bo już rozumiał, co to jest dobre towarzystwo. I zdało się ojcu, iż już był nauczony człowiek, a on przedsię, jako dawno, nic nie umiał; wziął go zasię do domu, do onego Żórawna. Tamże z rucznicą a z wędką biegając około Niestru aż do ośmnaście się lat ćwiczył, bąki strzelając. A gdy przyniósł pełne zanadra płocie, laskowych i wodnych orzechów, a kaczora albo gołębia, abo wiewiórkę za pasem, to go z onej koszule z płoskonek roztrząsali, rozpasawszy; ano wszytkiego dobrego dosyć. To się tu w nim kochali, mówiąc: "Nic, nasz Mikołaj, nic; ba nie zależyć ten na starość gruszki w

popiele". Ano prawdę mówili, bo było prawie ze wszytkiego nic. Potym go posłali do Topolej, do stryja, aby go był wyprawił gdzie na służbę, i kupili mu kitajki na kabat na wyprawę, a on się jął brogiem wron łowić; a nim mu uszyto sukniej, tym onę kitajkę wykrajał na proporczyki, a czyniąc drzewca z onymi proporczyki, przywięzował wronam do szyje a do ogona, pod skrzydło, a żywo je puszczał. Tak, że z onymi proporczyki latając wygnały ine wrony i kawki precz, że szkody w gumniech nie czyniły. A ten dla kabata rok przy urzędniku musiał mieszkać, aż ociec przyjechawszy toż mu iny sprawił, a pan młody się ćwiczy około brogów z wronami. I dał go potym już we dwudziestu lat do pana Andrzeja Tęczyńskiego, który na ten czas był wojewodą sędomirskim, a był to człowiek zacny i mądry, acz był wzrostem mały, ale głowę wielką miał.

Tam potym będąc począł go pan w listy polskie wprawować, bo łacińskiego języka barzo mało abo nic nie umiał. Tamże potym z listów, z rozmów miedzy pisarzmi, z czytania a snadź więcej z natury jął się już przegryzować po trosze i łacińskiego pisma czytać, a czego nie rozumiał, tedy się pytał. Tak, że potym z onego zwyczaju, począł po trosze rozumieć, co czytał, a Bóg a natura ostatka dodał, iż był przyszedł potym ad iudicium, iż wżdy już rozumiał, co czarno, a co biało. Jedno iż mu to wiele przekażało, iż był zawżdy zabawion towarzystwem a muzyką tak z natury, że rzadkiej której nie umiał. Teksty dziwne a wirsze rozmaite tak nic się nie rozmyślając czynił. A był pan barzo ciekawy z młodu, że nigdy na jednym miejscu długo posiedzieć nie mógł, a myśliwstwo mu też wiele przekażało.

Potym zasię, odstawszy od onego pana, parał się znowu miedzy przyjacioły w Rusi, ale nigdy nie służył, a wszakoż był zawżdy pilen hetmana, który był na ten czas zacny człowiek, Mikołaj Sieniawski, wojewoda bełski, potym ruski; rad by też był widział, co ludzie zacni czynią, ale mu się tego nigdy pozdarzyć nie mogło, bo był tak fortunny albo też niefortunny, że powiadał, iż nigdy za żywota jego taka nań potrzeba nie przyszła, aby był powinien korda swego dobyć, chyba w rozwadzaniu. A to był pan barzo ciekawy, jedno iż był wielkiego zachowania a dworski, a nigdy żadnej przyczyny z siebie nikomu do złego nie dał, tak tego około siebie przestrzegał.

Potym się był ożenił; pojął był z imieniem niejaką Kosnównę z Sędziszowa, tu z krakowskiej ziemie, siestrzenicę arcybiskupa Rożego, który był powinowatym swym niemało imienia nakupił, tak że się też jemu było dostało w chełmskiej ziemi Kobylskie imienie i Siennica. Tamże to w tym imieniu, więcej go potym dostawszy, przemieszkawał, i tamże był założył miasteczko niedaleko Chełma przezwiskiem Rejowiec. A wszakoż tu do krakowskiej ziemie barzo go zawżdy przyrodzenie ciągnęło dla dworu, bo bez tego być nie mógł. A żadnego sejmu, zjazdu, ani żadnej koronnej sprawy nie zamieszkał. I był nań stary król barzo łaskaw, także i królowa Bona, i dał mu był jurgielt i stacyją skarmierską, i wieś. Także i wszyscy panowie barzo ji radzi widzieli i wiele mu dawali. Także potym od arcybiskupa Gamrata dzierżał Kurzelów i Biskupice. A urzędem żadnym ziemskim nigdy się nie chciał parać; powiadał, iż w zatrudnionym żywocie dwa co naślachetniejsze klenoty ociążone być muszą: wolność a sumnienie, które, powiadał, iż w zabawionym żywocie nigdy bezpieczne być nie może. A wszakoż, kiedy rozumiał, iż tego była potrzeba, bywał posłem i barzo rad służył Rzeczypospolitej, bo już ze zwyczaju rozumiał i sprawy koronne, i prawo pospolite. Ale się nie chciał żadną rzeczą bawić, tylko wolny a spokojny żywot sobie obierał. A z Polski też, jako żyw, za żadną granicę nie wyjechał, chyba w Księstwie Litewskim bywał, i to barzo mało.

Potym się parał około króla, onego sławnego Zygmunta Augusta, który mu też był iście miłościwym panem i dał mu był jurgielt na chełmskim mycie, i wieś mu był dał, która była dziedziczna Mikołaja Odnowskiego, jedno iż była miała przypaść na króla iure donatorio, którą zwano Dziwiąciele. A ten to Mikołaj Odnowski był mu bratem bliskim i dał mu był swe prawo jeszcze za żywota swego, a był kasztelanem przemyskim i starostą lwowskim. Potym tu, w krakowskiej ziemi, nad Nidą, założył był miasto przy Nagłowicach przezwiskiem herbu swego Okszą, i niemało był imienia tam potym przykupił. Potym mu był dał Paweł Bystram, brat jego bliski, bezpłodnym będąc, dwie wsi w lubelskiej ziemi: Popkowice i Skórczyce, i spuścił mu je był jeszcze za żywota swego.

Potym, gdy przyszła prawda święta Ewanjelijej Pańskiej do Polski, która acz była też i przedtym, ale barzo zawikłana, i pisał Postyllę polskim językiem, bo acz był nieuczony, ale z czytania a ze zwyczaju tedy mu to już snadnie przychodziło, w której niczym nie allegował dla lepszej pewności, jedno Starym a Nowym Zakonem, i wiele ludzi się było tą Postyllą w prawdzie obaczyło z onych dawnych, zwykłych a zawikłanych nałogów starych. Pisał też przed tym Katechizm dyjalogiem, ludziom młodym potrzebny. Przełożył też Psałterz Dawidów i z modlitwami, który też barzo radzi ludzie i czytali, i śpiewali. Pisał też Żywot i sprawy onego Józefa, żydowskiego patryjarchy cudnymi i ozdobnymi słowy, który też ludzie barzo radzi widzieli. Pisał też Spectrum albo nowy czyściec, aby się ludzie z starych błędów obaczali. Pisał też pod figurą Kupca nadobną sprawę człowieka krześcijańskiego. Pisał też Apocalypsim Jana świętego cudnym polskim językiem, z wykładem zacnego a uczonego doktora w Piśmie świętym, Henryka Bulingera. Pisał też książki nadobne o potopie Noego, dzisiejszym czasom barzo potrzebne a pożyteczne.

Napisał też dla dworskich ludzi nadobne księgi, Wizerunk, z którego wiele każdy i nauczyć, i obaczyć się mógł. Pisał też potym Źwierzyniec stanów ślacheckich, którzy na ten czas żywi byli, poćciwie krótkimi słowy, które tylko w ośmi wirszach zależały, ozdabiając. Pisał też dla białych głów Zatargnienie Fortuny z Cnotą, z których snadnie mogły swym powinnościam zrozumieć. Pisał też dla dobrych towarzyszów dyjalogi rozliczne: Kosterę z Pijanicą, Warwasa z Dykasem, Lwa z Kotem, Gęś z Kurem. Pisał też zasię dla kmiotków Wójta z Panem a z Plebanem, jako się też o swych doległościach rozmawiają. I wiele inych rzeczy pisał, co ich poginęło, i księgi niemałe De neutralibus w Brześciu Litewskim i z impresorem utonęły. A na ostatek, już we wszytko się ochynąwszy, pisał księgi Żywota człowieka poczciwego, rozdzielony na trzy wieki jego, to jest młody, śrzedni i stary, jako się ma poczciwy człowiek na każdym stanie będąc w swej powinności zachować. Napisał też Narzekanie na nierząd polski, przy tym Apoftegmata rozmaite; Przemowę do poczciwego Polaka stanu rycerskiego, przy tym też Zbroję rycerza krześcijańskiego, na ostatek Żegnanie z światem.

A wszakoż na żadnym piśmie swym ani się podpisać, ani swego imienia wspomnieć nie chciał; powiedał, iż się tego wstydał, iż był nieuczony a miotał się prawie jako z motyką na słońce. A co tych pieśni i nabożnych, i świeckich, wirszów rozlicznych, epitafia ludziom poćciwym, także też i na herby ich, to temu i liczby nie było; bo mu to ze zwyczaju a natury tak snadnie przychodziło, że tego przez jedne noc napisał, co chciał, bo we dnie nie mógł, bo był barzo ludźmi zabawiony; panięta a ludzie młodzi zawżdy się około niego bawili, bo był człowiek poćciwy, zachowały, dworski, znajomy wszem, a byli nań ludzie zacni barzo łaskawi. A żadnego stanu mieć nie chciał, tylko był sobie żywot wolny a spokojny obrał, będąc nemini molestus, tak, że się nigdy nikt nie ozwał, kto by był nań kiedy o co poskarżyć miał; sam się każdemu osądził i usprawiedliwił. Także sobie wszytko tuszył, iż się już w żadny inszy stan ani w żadne zawikłane sprawy nigdy wdać nie miał, jedno iż tak spokojnego a wolnego żywota swego używać miał. Bo acz to był pan z młodu barzo ciekawy a bezpieczny, a bardzo mu światek smakował, ale już był potym skromny, trzeźwy, spokojny, tylko się już był na wszem na wolny żywot udał, a wszakoż, co czas przyniósł, i Rzeczypospolitej, i przyjacielskiej posługi nigdy nie omieszkał. Tamże w tej Okszy, którą sobie fundował i kościół zbudował, powiadał, iż miał wolą swe kości położyć, Panu Bogu wszytko poruczywszy, tak jako o tym nadobnie w onych wirszach rozmawiając się z światem napisał.

A toć była wszytka sprawa żywota, postępków i spraw tego poćciwego ślachcica polskiego.

MIKOŁAJ REJ - FIGLIKI

  1. Co królowi pierścieni nie wrócił

Król raz umywając się więc pierścienie podał,

Ten. Co je wziął, tak mnimał, iż ich król zapomniał.

W rok takież król pierścienie, zjąwszy z rąk, podaje,

A ten do nich ochotnie poskoczy z przełaje.

Król rzecze: „Postój, bracie! Wróć mi pirwej drugie,

Bo zda mi się, że to już żarty nazbyt długie!”

Patrzaj, jako to cnotą źle długo kuglować,

Bo z tą jedno do wstydu musi apelować.

  1. Co śrzoda umie

Jeden się pan jął bajać, co śrzoda umiała -

Trzy lata głowa żywa na kościach leżała,

Która śrzodę suszała, aż ją rozgrzeszono,

Toż ja potym z kościami do grobu włożono.

Jeden się tu uśmiecha. Pan rzekł: „Ba, toć to mniejsza,

Ale chcesz li, posłuchaj, potka cię dziwniejsza.”.

Ten rzekł: „Co po dziwniejszej, bo jeszcze z tej szydzę,

Bo choćbych też chciał wierzyć, tych się drugich wstydzę”.

  1. Wdowiec z wdową

Wdowiec, gdy się ożenił, pojął sobie wdowę.

Miewali często z sobą przy stole rozmowę.

Ona swego pirwszego przed nim wychwalała,

Iż: „Lepszego niżeś ty z niegom męża miała”.

On też swojej nie ganił, owszem, często wzdychał

I o tak dobrej żenie snadź nigdy nie słychał.

Trafił się wtenczas żebrak, kura mu rozdali,

A sami tak o głodzie, swarząc się, przestali.

  1. Dwa do panny jechali

Dwa do panny przyjadą. Społu im posłali,

Jednemu wżdy poduszki odświętniejsze dali.

A ten go podpoiwszy kazał drzwi zastawić,

Tego ruszy sumienie, maca, gdzie co sprawić.

On się k niemu porwawszy: „O, stój, spadniesz z góry!

Ale poczekaj, iże cie dowiodę do dziury.”

Przywiódł go do poduszek, tak, że przez nie prysnął,

A on też w nocy dunął, jako lepiej usnął.

  1. Wół, co chłopa zjadł

Złodziej z wołem przybieżał do pustej stodoły,

Błazen znalazł drugiego - a on wisi goły.

Nie mógł mu zjąć nogawic, urznął i z rogami.

I przyniósł do stodoły, ali wół z rogami.

A on uciekł od wołu, ten też portki sprawił,

Szedł precz, jedno goleni przed wołem zostawił.

Rano się chłopi zbiegli, wołu osądzili,

Iż zjadł chłopa. Stodołę i z nim zapalili.

  1. Jako żona na pogrzebie omdlała

Kiedy pana grzebiono, pani narzekała:

„Czegożem ja, sirota nędzna, doczekała!”

Kiedy ja hamowali, tu się wydzierała,

A gdy go w grób kładziono, na ziemi leżała.

Potym gdy grób zakryto, sąsiadek pytała:

„Cóż się wam zda? Dobrzem li tak była omdlała?

Rada bym była lepiej, wierem nie umiała.

Przebóg, wystrzec mię było, bom w tym nie bywała.”

  1. Litwin z Lachawicą

Litwin gdzieś Lachawice upoiwszy dostał,

Potym nieborak przy niej, co miał, sobie posłał.

Rano się drugim skarżył, co mu się trefiło.

Obudził się, a w bok mu wielmi ciopło było.

„Poszczupajżeż ja, brate, ano coś miękoho,

Mowlu: Dowiedajuż się pewnie, szczo jest toho.

Poniuchaju, aż śmierdzić jak lichoje równo,

Pokuszaju, aż, panie miłostywszy, gówno!”.

  1. Do tego, co czytał

Rozumiem temu jednak, że cię co ruszyło,

Bo co zeszło na statku, śmiechem się zakryło.

Odpuść, bracie! Swoja-ć rzecz, co-ć by się nie zdało,

Gdyż się i to, i owo społu pomieszało. (...)

A niechaj narodowie wżdy postronni znają,

Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają! (...)

Jeslibyś też z niełaski na lewo szacował,

Masz papier, napisz lepiej, ja będę dziękował.

Bo by to własna sztuka szyrmirza każdego

Miała być: okazać co na szkole nowego.

Gdyż to jest z przyrodzenia cudze sprawy ganić,

Jakoby rzekł: umiałbych ja to lepiej sprawić.

Dzierżę, iż materyją możesz lepszą sprawić,

Ale ją ośmią wirszów trudno masz wyprawić.

Skosztujże, miły bracie! Wszak papier niedrogo,

A jesliże nie umiesz, nie szacuj nikogo.

Bo wiesz, iże-ć i za to napisana cena,

Kto gani, nie dowiedzie: talionis poena!

JAN KOCHANOWSKI - FRASZKI


Motto:

Fraszki tym książkom dzieją: kto się puści na nie

Uszczypliwym językiem, za fraszkę nie stanie.

I. 1. Do gościa:

Jeśli darmo masz te książki,

A spełna w wacku pieniążki,

Chwalę twą rzecz, gościu - bracie,

Bo nie przydziesz ku utracie;

Ale jeśliś dał co z taszki,

Nie kupiłeś, jedno fraszki.

  1. Na swoje księgi:

Nie dbają moje papiery

O przeważne bohatery,

Nic u nich Mars, chocia srogi,

I Achilles prędkonogi,

Ale śmiechy, ale żarty

Zwykły zbierać moje karty.

Pieśni, tańce i biesiady

Schadzają się do nich rady.

Statek tych czasów nie płaci,

Pracą człowiek próżno traci.

Przy fraszkach mi wżdy naleją,

A to wniwecz, co się śmieją.

  1. O żywocie ludzkim:

Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,

Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy,

Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,

Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.

Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława -

Wszytko to minie jako polna trawa.

Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,

Wemkną nas w mieszek jako czynią łątkom.

  1. Z Anakreonta:

Ja chcę śpiewać krwawe boje,

Łuki, strzały, miecze, zbroje,

Moja lutnia - Kupidyna,

Pięknej Afrodyty syna.

Jużem był porwał bardony

I nawiązał nowe strony,

Jużem śpiewał Meryjona

I prędkiego Serpedona,

Lutnia swym zwyczajom g'woli

O miłości śpiewać woli.

Bóg was żegnaj, krwawe boje,

Nie lubią was strony moje.

  1. O żywocie ludzkim:

Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,

Jeśli cię też to rusza, co czasem człowieka,

Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy

Patrząc na rozmaite świata tego sprawy.

Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,

W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.

Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci,

Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.

Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,

To drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.

Panie, godno-li, niech tę rozkosz z Tobą czuję:

Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję.

  1. 76. Człowiek - boże igrzysko:

Nie rzekł jako żyw żaden więtszej prawdy z wieka,

Jako kto nazwał bożym igrzyskiem człowieka.

Bo co kiedy tak mądrze człowiek począł sobie,

Żeby się Bóg nie musiał jego śmiać osobie?

On, Boga nie widziawszy, taką dumę w głowie

Uprządł sobie, że Bogu podobnym się zowie.

On, miłością samego siebie zaślepiony,

Rozumie, że dla niego świat jest postawiony,

On pierwej był, niźli był; on, chocia nie będzie,

Przedsię będzie; próżno to, błaznów pełno wszędzie.

--------------------------------------------------------

  1. 37. Do snu:

Śnie, który uczysz umierać człowieka

I ukazujesz smak przyszłego wieka,

Uspi na chwilę to śmiertelne ciało,

A dusza sobie niech pobuja mało!

Chce li, gdzie jasny dzień wychodzi z morza,

Chce li, gdzie wieczór gaśnie pozna zorza

Albo gdzie śniegi panują i lody,

Albo gdzie wyschły przed gorącem wody.

Wolno jej w niebie się dziwować

I spornym biegom z bliska przypatrować,

A jako koła w społecznym mijaniu

Czynią dźwięk barzo wdzięczny ku słuchaniu.

Niech się nacieszy nieboga do woli,

A ciało, które odpoczynek woli,

Niechaj tym czasem tesknice nie czuje,

A co to nie żyć, w czas się przypatruje.

-------------------------------------------------------------

III. 82. Do dziewki:

Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa,

Z twoją rumianą twarzą moja broda siwa

Zgodzi się znamienicie; patrz, gdy wieniec wiją,

Że pospolicie sadzą przy różej leliją.

Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa,

Serce-ć jeszcze niestare, chocia broda siwa;

Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony:

Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony.

Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy,

Tym, pospolicie mówią, ogon jego twardszy,

I dąb, choć mieścy przyschnie, choć list na nim płowy,

Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy.


JAN KOCHANOWSKI

PIEŚŃ (HYMN)

Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
     Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie:
     I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
     Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznym Cię tedy sercem. Panie, wyznawamy,
     Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
Tyś Pan wszytkiego świata. Tyś niebo zbudował
     I złotymi gwiazdami ślicznieś uhaftował.
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
     I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
Za Twoim rozkazaniem w brzegach morze stoi
     A zamierzonych granic przeskoczyć się boi.
Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają,
     Biały dzień a noc ciemna swoje czasy znają,
Tobie k woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,
     Tobie k woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi,
Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,
     Potym do gotowego gnuśna Zima wstawa.
Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,
     A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie.
Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności,
     A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!
     Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi,
     Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi.

PIEŚŃ XXIV

Niezwykłym i nie leda piórem opatrzony
Polecę precz, poeta, ze dwojej złożony
Natury; ani ja już przebywać na ziemi
Więcej będę, a więtszy nad zazdrość, ludnemi

Miasty wzgardzę. On w równym szcześciu urodzony,
On ja (jako mię zowiesz) wielce ulubiony,
Mój Myszkowski, nie umrę ani mię czarnemi
Styks niewesoła zamknie odnogami swemi.

Już mi skóra chropawa padnie na goleni,
Już mi w ptaka białego wierzch sie głowy mieni,
Po palcach wszędy nowe piórka sie puszczają,
A z ramion sążeniste skrzydła wyrastają.

Terazże, nad Ikara prędszy przeważnego
Puste brzegi nawiedzę Bosfora hucznego
I Syrty Cyrynejskie, muzom poświęcony
Ptak, i pola zabiegłe za zimne Tryjony.

O mnie Moskwa i będą wiedzieć Tatarowie,
I róznego mieszkańcy świata, Anglikowie,
Mnie Niemiec i waleczny Hiszpan, mnie poznają,
Którzy głęboki strumień Tybrowy pijają.

Niech przy próznym pogrzebie żadne narzekanie,
Żaden lament nie będzie ani uskarżanie:
Świec i dzwonów zaniechaj, i mar drogo słanych,
I głosem żałobliwym żołtarzów śpiewanych.

JAN KOCHANOWSKI - PIEŚNI:

PIEŚŃ 6

Acz mię twa droga, miła, barzo boli,
Nie chcę cię trzymać przeciw twojej woli;
Z mej strony bodaj wszystko dobre miała,
Kędy się kolwiek będziesz obracała.

Lecz sama widzisz, jakie wiatry wstają,
Jakie po niebie chmury się mieszają.
Ja wiem, co umie morze i szalony
Wicher, na wody słone uniesiony.

Niech żony srogich pohańców i dzieci
Doświadczą, jakim pędem wicher leci
Morze mieszając; huczą srogie wały,
A brzeżne w gruncie wzdrygają się skały.

Takci sie biednej Europie dostało,
Jeno że wołu chciała przysieść mało;
Bo się z nienagła przymknął z nią ku wodzie,
Potym jak płynie, tak płynie bez łodzie.

A ta dopiero zlękła sie nieboga,
Gdzie pojźrzy, zewsząd morze, zewsząd trwoga,
Brzegu nie widać, przewoźnik niepewny,
Strach serce ujął, a w oczu płacz rzewny.

A gdy do sławnej Krety przypłynęła,
Z wielkiej tesknice włosy targać jęła,
Skarżąc się z płaczem: ,,Ojcze mój łaskawy,
Któregom zbyła prze me głupie sprawy!

Com ja tu miała czynić w tej krainie?
Mało jest jedna śmierć panieńskiej winie.
Ale na jawiż płaczę swej lekkości,
Czy mię pokusa łudzi krom winności,

Która przez wrota kościane wychodzi,
A na człowieka sny dziwne przywodzi?
Lepiej li było przez morze sie pławić,
Czy nad polnemi kwiatkami sie bawić?

By mi sie teraz dostał jako w ręce
On wół bezecny, byłby w takiej męce,
Żeby mu ze łba musiały spaść rogi,
Chociaż był u mnie niedawno tak drogi.

Nie miałam wstydu, dom swój opuszczając,
I teraz nie mam śmierci odkładając,
Boże mój, jesli słyszysz prośbę moję,
Niechaj dziś nago w pośrzodku lwów stoję!

Pierwej niż pleśnią piękna twarz przypadnie
I zupełnemu ciału krasa spadnie,
Niechaj mię wilcy pożrą w tej gładkości,
A po pustyniach rozniosą me kości".

"Nikczemna dziewko - ojciec ci przyciska -
Czemu nie umrzesz? Strzyma cię ta niska
Jedlina i pas zaniesiony w cale;
A jeslić milsza śmierć na ostrej skale,

Daj sie w moc wiatrom, a skocz z góry śmiele,
Niżbyś wolała siedzieć u kądziele,
Królewska dziewka, i być w ręce dana
Srogiej pogance, winna bywszy pana".

PIEŚŃ 7

Trudna rada w tej mierze, przyjdzie sie rozjechać,
A przez ten czas wesela i lutnie zaniechać.
Wszystka moja dobra myśl z tobą precz odchodzi,
A z tego mię więzienia nikt nie wyswobodzi,

Dokąd cię zaś nie ujźrzę, pani wszech piękniejsza,
Co ich kolwiek przyniosła chwila terazniejsza.
Już mi z myśli wypadły te obecne twarzy;
Twoje nadobne lice jest podobne zarzy,

Która nad wielkim morzem rano sie czerwieni,
A z nienagła ciemności nocne w światłość mieni.
Przed nią gwiazdy drobniejsze po jednej znikają
I tak już przyszłej nocy nieznacznie czekają.

Takaś ty w oczu moich. Szczęśliwa to droga,
Po której chodzić będzie tak udatna noga.
Zajźrzę wam, gęste lasy i wysokie skały,
Że przede mną będziecie taką rozkosz miały:

Usłyszycie wdzięczny głos i przyjemne słowa,
Po których sobie teskni biedna moja głowa.
Lubeż moje wesele, lubeż me biesiady!
Mnie podobno już prózno szukać inszej rady,

Jeno smutnego serca podpierać nadzieją;
W nadzieję ludzie orzą i w nadzieję sieją.
A ty tak srogą nie bądź ani mię tym karzy,
Bych długo nie miał widzieć twojej pięknej twarzy!

PIEŚŃ 21

Ty spisz, a ja sam na dworze
Jeszcze od wieczornej zorze
Cierpię nocne niepogody;
Użałuj się mojej szkody!

Słuchaj, jako bije w ściany
Z gwałtownym dżdżem grad zmieszany,
Ockni sie, a przemów słowo,
Nieużyta białagłowo!

Nie na żadną kradzież godzę,
Chocia tak po nocy chodzę;
Wziąłbych przedsię, by co dano -
Łupiestwo czartu porwano.

Nigdziej miejsca mniej hardości
Nie najdziesz jako w miłości;
Gładkość wprawdzie sługi daje,
Ale dzierżą obyczaje.

Słuchasz, czy mój głos nie może
Dolecieć na twoje łoże?
Słuchajcie wy, nocne cienie,
I nieumowne kamienie.

Do Amfijonowej lutnie
Śpieszyły sie lasy chutnie,
A niezwyczajne opoki
Ścisnęły sie w mur szeroki.

Orfeowych stron słuchały
Srogie jędze i płakały,
Gdy miłością utrapiony
I pod ziemią szukał żony.

Jego pieśni żałościwe
Zjęły bogi nieżyczliwe;
I miał w ręku, co miłował,
By był, nędznik, lepiej chował.

Ale nie strzymał umowy,
Więc przyszedł o smutek nowy;
Bo źle się obejźrzał - ali
Czarci panią zaś porwali.

Czekać już, nieboże, było.
Ale gdy co komu miło,
Trudno wytrwać i czas mały:
Godzina tam jak rok cały.

A ja długo mam bić w strony?
Już u mnichów słyszę dzwony.
Dziwnosmy sie pomieszali:
Jam nie spał, a ci już wstali.

Dobrą noc, jesli kto słyszy.
A mój wieniec w tej złej ciszy
Niechaj wisi do świtania,
Świadek mego niewyspania.

PIEŚŃ 25

Użałuj sie, kto dobry, a potłucz zawiasy
I mnie same wrzuć w ogień; bo prze te niewczasy
Dobrze już nie szaleję ja, furta strapiona;
Jednak mię ten bezmierny niepokój dokona.

Że to żadna Boża noc nigdy nie minęła,
Abych kiedy okrutnych razów nie podjęła
Od tych sprosnych pijanic! Nie mówię o słowa:
Łatwiejsza to, kiedyby cała była głowa.

Co tu za mej pamięci powrozów stargano,
Wrzeciądzów ukręcono, młotków skołatano!
Teraz już głowicami łotrostwo mię tłucze,
A ubogi gospodarz kryje pod się klucze.

To nie tajna, że cierpię nie za swoją winą,
Ale wszeteczna pani wszystkiego przyczyną,
Która nie wiem, na jaki żywot sie udała,
Że i wstydu, i dobrej sławy zapomniała.

Ja, to Bóg wie, przestrzegam swojej powinności
A taję, ile mogę, jej zbytków i złości.
Cóż po tym, kiedy ludzie na zęby ją wzięli?
Ona wie, jesli fałszu czy prawdy sie jęli.

Ale jesli mię, smutną, ciężkie razy bolą,
Nie mniejszą mam przed owym nędznikiem niewolą,
Co tu noc pole nocy płacze mi nad głową
Ani mi spać dopuści swą żałosną mową.

,,Furto - powiada - sroższa niżli pani twoja,
Mnie to na złość trzymasz sie tak mocno podwoja.
Czemu mię w dom, smutnego, nie puścisz; gdyż mojej
Skrytej prośby nie umiesz odnieść paniej swojej?

Tak-że ja, biedny człowiek, w swym ciężkim frasunku
Nie mam uznać na wieki żadnego ratunku?
I już mię nocleg potkać uczciwszy nie może,
A ten zimny próg muszę przyjmować za łoże?

Mych niewczasów litują nocy nieprzespane,
Litują pełne gwiazdy, wiatry niewytrwane;
Ty sama nie chcesz baczyć ludzkich doległości,
A swym tylko milczeniem wiecznie zbywasz gości.

Gdzieś to namniejsze słówko przez skałę przepadło
A na zapamiętałym uchu paniej siadło!
By kamień, by żelazo w sercu swym chowała,
Nie wierzę temu, żeby westchnąć raz nie miała.

Teraz na szczęsnej ręce u drugiego leży,
A moja prózna mowa precz za wiatry bieży.
Ale ty, coś przyczyną tych wszystkich trudności,
Furto - mówię - niewdzięczna moich uczynności,

Tobiem ja złego słowa nie rzekł jako żywo,
(Co drugi rad uczyni, gdy mu miejsce krzywo),
Żebyś mi tę niewdzięczność okazować miała,
A mnie całą noc płakać pod niebem niechała.

Alem cię rychlej nowym rymem udarował
I twoje niskie progi wdzięcznie ucałował,
Com sie razów obrócił u twego podwoja,
Obiatami szukając u świętych pokoja".

To tego, i co lepiej oni tam umieją,
Całą Bożą noc będzie, aż kury odpieją.
Takżeć mię, smutną, to złe paniej obyczaje,
To tego płacz frasuje, aż mię ledwie staje.

PIEŚŃ 5

Wieczna sromota i nienagrodzona
Szkoda, Polaku! Ziemia spustoszona
Podolska leży, a pohaniec sprosny,
Nad Niestrem siedząc, dzieli łup żałosny!

Niewierny Turczyn psy zapuścił swoje,
Którzy zagnali piękne łanie twoje
Z dziećmi pospołu, a nie masz nadzieje,
By kiedy miały nawiedzić swe knieje.

Jedny za Dunaj Turkom zaprzedano,
Drugie do hordy dalekiej zagnano;
Córy szlacheckie (żal się mocny Boże!)
Psom bisurmańskim brzydkie ścielą łoże.

Zbójce, niestety, zbójce nas wojują,
Którzy ani miast, ani wsi budują,
Pod kotarzami tylko w polach siedzą,
A nas nierządne, ach, nierządne, jedzą.

Tak odbieżałe stado więc drapają
Rozbojce wilcy, gdy po woli mają,
Że ani pasterz nad owcami chodzi,
Ani ostrożnych psów za sobą wodzi.

Jakiego serca Turkowi dodamy,
Jesli tak lekkim ludziom nie zdołamy?
Ledwieć nam i tak króla nie podawa;
Kto sie przypatrzy, mała nie dostawa.

Zetrzy sen z oczu, a czuj w czas o sobie,
Cny Lachu! Kto wie, jemu czyli tobie
Szczęście chce służyć? A dokąd wyroku
Mars nie uczyni, nie ustępuj kroku!

A teraz k temu obróć myśli swoje,
Jakobyć szkody nieprzyjaciel twoje
Krwią swą nagrodził i omył tę zmazę,
Którą dziś niesiesz prze swej ziemie skazę.

Wsiadamy? Czy nas półmiski trzymają?
Biedne półmiski, czego te czekają?
To pan, i jadać na śrebrze godniejszy,
Komu żelazny Mars będzie chętniejszy.

Skujmy talerze na talery, skujmy,
A żołnierzowi pieniądze gotujmy!
Inszy to darmo po drogach miotali,
A my nie damy, bychmy w cale trwali?

Dajmy; a naprzód dajmy! Sami siebie
Ku gwałtowniejszej chowajmy potrzebie.
Tarczej niż piersi pierwej nastawiają,
Pozno puklerza przebici macają.

Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

PIEŚŃ 14

Wy, którzy Pospolitą Rzeczą władacie,
A ludzką sprawiedliwość w ręku trzymacie,
Wy, mówię, którym, ludzi paść poruczono
I zwierzchności nad stadem bożym zwierzono,

Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi,
Żeście miejsce zasiedli Boże na ziemi,
Z którego macie nie tak swe własne rzeczy
Jako wszytek ludzki mieć rodzaj na pieczy.

A wam więc nad mniejszymi zwierzchność jest dana,
Ale i sami macie nad sobą Pana,
Któremu kiedyżkolwiek z spraw swych uczynić
Poczet macie; trudnoż tam krzywemu wynić.

Nie bierze ten Pan darów ani się pyta,
Jesli kto chłop czyli sie grofem poczyta;
W siermiędze li go widzi, w złotych li głowach,
Jesli namniej przewinił, być mu w okowach.

Więc ja podobno z mniejszym niebezpieczeństwem
Grzeszę, bo sam się tracę swym wszeteczeństwem.
Przełożonych występki miasta zgubiły
I szerokie do gruntu carstwa zniszczyły.

PIEŚŃ 19

Jest kto, co by wzgardziwszy te doczesne rzeczy
Chciał ze mną dobrą tylko sławę mieć na pieczy
A starać sie (ponieważ musi zniszczeć ciało),
Aby imię przynamniej po nas tu zostało?

I szkoda zwać człowiekiem, kto bydlęce żyje
Tkając, lejąc w się wszytko, póki zstawa szyje;
Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami:
Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami.

Przeto chciejmy wziąć przed się myśli godne siebie,
Myśli ważne na ziemi, myśli ważne w niebie;
Służmy poczciwej sławie, a jako kto może,
Niech ku pożytku dobra spólnego pomoże.

Komu dowcipu równo z wymową dostaje
Niech szczepi miedzy ludźmi dobre obyczaje,
Niechaj czyni porządek, rozterkom zabiega,
Praw ojczystych i pięknej swobody przestrzega.

A ty, coć Bóg dał siłę i serce po temu,
Uderz sie z poganinem, jako słusze cnemu.
Prostak to, który wojsko z wielkości szacuje:
Zwycięstwo liczby nie chce, męstwa potrzebuje.

Śmiałemu wszędy równo, a o wolność miłą
Godzi sie oprzeć, by więc i ostatnią siłą.
Nie przegra, kto frymarczy na sławę żywotem:
Azaby go lepiej dał w cieniu darmo potem?

JAN KOCHANOWSKI:

PIEŚŃ ŚWIĘTOJAŃSKA O SOBÓTCE

Panna 9

Ja płaczę, a żal zakryty
Mnoży we mnie płacz obfity.
Spiewa więzień okowany
Tając na czas wnętrznej rany.

Spiewa żeglarz w cudze strony
Nagłym wiatrem zaniesiony;
I oracz ubogi śpiewa,
Choć od pracej aż omdlewa.

Spiewa słowik na topoli,
A w sercu go przedsię boli
Dawna krzywda; mocny Boże,
Iż z człowieka ptak być może!

Nadobnać to dziewka była,
Póki między ludźmi żyła;
Toż niebodze zawadziło,
Bo każdemu piękne miło.

Zły a niewierny pohańcze,
Zbójca własny, nie posłańcze!
Miawszy odnieść siostrę żenie
Zawiodłeś ją w leśne cienie.

Próznoś jej język urzynał,
Bo wszytko, coś z nią poczynał,
Krwią na rąbku wypisała
I smutnej siestrze posłała.

Nie wymyślaj przyczyn sobie,
Pewnać już sprawa o tobie;
Nie składaj nic na źwierz chciwy,
Umysł twój krzyw niecnotliwy.

Siadaj za stół, jesliś głodzien,
Nakarmią cię, czegoś godzien;
Już ci żona warzy syna,
Nieprzejednanać to wina.

Nie wiesz, królu, nie wiesz, jaki
Obiad i co za przysmaki
Na twym stole; ach, łakomy,
Swe ciało jesz, niewiadomy!

A gdy go tak uraczono,
Głowę na wet przyniesiono;
Temu czasza z rąk wypadła,
Język zmilknął, a twarz zbladła.

A żona powstawszy z ławy:
"Coć sie zdadzą te potrawy?
To za twą niecnotę tobie,
Zdrajca mój, synowski grobie!"

Porwie sie mąż ku niej zatym,
Alić nasz dudkiem czubatym;
Sama sie w jaskółkę wdała,
Oknem, łając, poleciała.

A ona niewinna córa
Obrosła w słowicze pióra;
I dziś wdzięcznym głosem cieszy,
Kto sie kolwiek w drogę śpieszy.

Chwała Bogu, że te kraje
Niosą insze obyczaje,
Ani w Polszcze jako żywy
Zjawiły sie takie dziwy.

Jednak ja mam, co mię boli;
A by dziś nie ludziom k'woli,
Co spiewam, płakać bych miała,
Acz me pieśni płacz bez mała.


Panna 12

Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?

Człowiek w twej pieczy uczciwie
Bez wszelakiej lichwy żywie;
Pobożne jego staranie
I bezpieczne nabywanie.

Inszy sie ciągną przy dworze
Albo żeglują przez morze,
Gdzie człowieka wicher pędzi,
A śmierć bliżej niż na piędzi.

Najdziesz, kto w płat język dawa,
A radę na funt przedawa,
Krwią drudzy zysk oblewają,

Gardła na to odważają.

Oracz pługiem zarznie w ziemię;
Stąd i siebie, i swe plemię,
Stąd roczną czeladź i wszytek
Opatruje swój dobytek.


Jemu sady obradzają,
Jemu pszczoły miód dawają;
Nań przychodzi z owiec wełna
I zagroda jagniąt pełna.

On łąki, on pola kosi,
A do gumna wszytko nosi.
Skoro też siew odprawiemy,
Komin wkoło obsiędziemy.

Tam już pieśni rozmaite
Tam będą gadki pokryte
Tam trefne plęsy z ukłony,
Tam cenar, [tam] i goniony.

A gospodarz wziąwszy siatkę
Idzie mrokiem na usadkę
Albo sidła stawia w lesie;
Jednak zawżdy co przyniesie.

W rzece ma gęste więcierze,
Czasem wędą ryby bierze;
A rozliczni ptacy wkoło
Ozywają sie wesoło.

Stada igrają przy wodzie,
A sam pasterz, siedząc w chłodzie,
Gra w piszczałkę proste pieśni;
A faunowie skaczą leśni.

Zatym sprzętna gospodyni
O wieczerzej pilność czyni,
Mając doma ten dostatek,
Że sie obejdzie bez jatek.

Ona sama bydło liczy,
Kiedy z pola idąc ryczy,
Ona i spuszczać pomoże;
Męża wzmaga, jako może.

A niedorośli wnukowie,
Chyląc sie ku starszej głowie,
Wykną przestawać na male,
Wstyd i cnotę chować w cale.

Dzień tu, ale jasne zorze
Zapadłyby znowu w morze,
Niżby mój głos wyrzekł wszytki
Wieśne wczasy i pożytki.



JAN KOCHANOWSKI - TRENY

  TREN I

Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe
     I lamenty, i skargi Symonidowe,
Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania
     I żale, i frasunki, i rąk łamania,
Wszytki a wszytki zaraz w dom sie mój noście,
     A mnie płakać mej wdzięcznej dziewki pomoście,
Z którą mię niepobożna śmierć rozdzieliła
     I wszytkich moich pociech nagle zbawiła.
Tak więc smok, upatrzywszy gniazdo kryjome,
     Słowiczki liche zbiera, a swe łakome
Gardło pasie; tym czasem matka szczebiece
     Uboga, a na zbójcę co raz sie miece.
Prózno, bo i na samę okrutnik zmierza,
     A ta nieboga ledwe umyka pierza.
"Prózno płakać" - podobno drudzy rzeczecie.
     Cóż, prze Bóg żywy, nie jest prózno na świecie?
Wszystko prózno; macamy, gdzie miękcej w rzeczy,
     A ono wszędy ciśnie: błąd wiek człowieczy.
Nie wiem, co lżej: czy w smutku jawnie żałować,
     Czyli sie z przyrodzeniem gwałtem mocować.

 TREN II

Jeslim kiedy nad dziećmi piórko miał zabawić,
     A kwoli temu wieku lekkie rymy stawić,
Bodajżebych był raczej kolebkę kołysał
     I z drugiemi nieważne mamkom pieśni pisał,
Któremi by dziecinki noworodne spiły
     I swoich wychowańców lamenty toliły.
Takie fraszki mnie zbierać pożyteczniej było,
     Niżli, w co mię nieszczeście moje dziś wprawiło,
Płakać nad głuchym grobem mej wdzięcznej dziewczyny
     I skarżyć sie na srogość ciężkiej Prozerpiny.
Alem użyć w obojgu jednakiej wolności
     Nie mógł - owom ominął, jako w dordzałości
Dowcipu coś ranego, na to mię przygoda
     Gwałtem wbiła i moja nienagrodna szkoda.
Ani mi teraz łacno dowiadać sie o tym,
     Jaka mię z płaczu mego czeka cześć na potym.
Nie chciałem żywym śpiewać, dziś umarłym muszę,
     A cudzej śmierci płacząc, sam swe kości suszę.
Prózno to; jakie szczeście ludzi naszladuje,
     Tak w nas albo dobrą myśl, albo złą sprawuje.
O prawo krzywdy pełne! O znikomych cieni
     Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!
Tak li moja Orszula, jeszcze żyć na świecie
     Nie umiawszy, musiała w ranym umrzeć lecie?
I nie napatrzawszy sie jasności słonecznej,
     Poszła nieboga widzieć krajów nocy wiecznej.
A bodaj ani była świata oglądała,
     Co bowiem więcej, jedno ród a śmierć poznała.
A miasto pociech, które winna z czasem była
     Rodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła.

 TREN VI

Ucieszna moja śpiewaczko, Safo słowieńska,
     Na którą nie tylko moja cząstka ziemieńska,
Ale i lutnia dziedzicznym prawem spaść miała;
     Tęś nadzieję już po sobie okazowała,
Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając
     Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając,
Jako więc lichy słowiczek w krzaku zielonym
     Całą noc prześpiewa gardłkiem swym ucieszonym.
Prędkoś mi nazbyt umilkła, nagle cię sroga
     Śmierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga.
Nie nasyciłaś mych uszu swymi piosnkami
     I tę trochę teraz płacę sowicie łzami.
A tyś ani umierając śpiewać przestała,
     Lecz matkę ucałowawszy, takeś żegnała:
"Już ja tobie, moja matko, służyć nie będę
     Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
     Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać".
To, i czego żal ojcowski nie da serdeczny
     Przypominać więcej, był jej głos ostateczny.
A matce, słysząc żegnanie tak żałościwe,
     Dobre serce, że od żalu zostało żywe.

 TREN IX

Kupić by cię, Mądrości, za drogie pieniądze,
     Która (jesli prawdziwie mienią) wszytki żądze,
Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,
     A człowieka tylko nie w anioła odmienić,
Który nie wie, co boleść, frasunku nie czuje,
     Złym przygodam nie podległ, strachom nie hołduje.
Ty wszytki rzeczy ludzkie masz za fraszkę sobie,
     Jednaką myśl tak w szcześciu, jako i w żałobie
Zawżdy niesiesz; ty śmierci namniej sie nie boisz,
     Bezpieczną, nieodmienną, niepożytą stoisz.
Ty bogactwa nie złotem, nie skarby wielkiemi,
     Ale dosytem mierzysz i przyrodzonemi
Potrzebami; ty okiem swym nieuchronionym
     Nędznika upatrujesz pod dachem złoconym,
A uboższym nie zajźrzysz szcześliwego mienia,
     Kto by jedno chciał słuchać twego upomnienia.
Nieszcześliwy ja człowiek, którym lata swoje
     Na tym strawił, żebych był ujźrzał progi twoje.
Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony
     I miedzy insze, jeden z wiela, policzony.

TREN XI

"Fraszka cnota", powiedział Brutus porażony.
     Fraszka, kto sie przypatrzy, fraszka z każdej strony.
Kogo kiedy pobożność jego ratowała?
     Kogo dobroć przypadku złego uchowała?
Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy,
     Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
Kędy jego duch więnie, żaden nie ulęże:
     Praw li, krzyw li, bez braku każdego dosięże.
A my rozumy swoje przedsię udać chcemy,
     Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy.
Wspinamy sie do nieba, Boże tajemnice
     Upatrując, ale wzrok śmiertelnej źrzenice
Tępy na to; sny lekkie, sny płoche nas bawią,
     Które sie nam podobno nigdy nie wyjawią.
Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
     Mam stracić - i pociechę, i baczenie swoje?

     TREN XIX albo SEN

Żałość moja długo w noc oczu mi nie dała
     Zamknąć i zemdlonego upokoić ciała.
Ledwie mię na godzinę przed świtanim swemi
     Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawemi.
Na ten czas sie matka własnie ukazała,
     A na ręku Orszulę moję wdzięczna miała,
Jaka więc po paciorek do mnie przychodziła,
     Skoro z swego posłania rano sie ruszyła.
Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,
     Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione.
Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:
     "Spisz, Janie, czy cię żałość twoja zwykła piecze?"
Zatymem ciężko westchnął i tak mi sie zdało,
     Żem sie ocknął; a ona, pomilczawszy mało,
Znowu mówić poczęła: "Twój nieutulony
     Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony
Z krain barzo dalekich, a łzy gorzkie twoje
     Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.
Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoję,
     Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoję
Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje
     Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,
     Darmo nie upuszczając namniejszej godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone
     I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tym ważniejszy,
     Czym nad to grube ciało duch jest ślachetniejszy.
Ziemia w ziemię się wraca, a duch z nieba dany
     Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
O to sie ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
     Że twoja namilejsza Orszuleczka żywie.
A tu więc takim ci sie kształtem ukazała,
     Jakoby sie śmiertelnym oczom poznać dała,
Ale miedzy anioły i duchy wiecznemi
     Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swemi
Rodzicami sie modli, jako to umiała
     Z wami będąc, choć jeszcze słów nie domawiała.
Jesliżeć też stąd roście żałość, że jej lata
     Pierwej są przyłomione, niżli tego świata
Rozkoszy zażyć mogła: o biedne i płone
     Rozkoszy wasze, które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunków i żałości więcej,
     Czego ty doznać możesz sam z siebie napręcej.
Ucieszyłeś sie kiedy z dziewki swej tak wiele,
     Żeby pociecha twoja i ono wesele
Mogło porownać z twoim dzisiejszym kłopotem?
     Nie rzeczesz tego, widzę. Także trzymaj o tem,
Jakoś doznał, ani sie frasuj, że tak rana
     Twojej ze wszech namilszej dziewce śmierć zesłana.
Nie od rozkoszyć poszła; poszłać od trudności,
     Od pracej, od frasunków, od złez, od żałości,
Czego świat ma tak wiele, że - by też co było
     W tym docześnym żywocie człowieczeństwu miło -
Musi smak swój utracić prze wielkość przysady,
     A przynamniej prze bojaźń nieuchronnej zdrady.
Czegóż płaczem, prze Boga? Czegóż nie zażyła?
     Że sobie swym posagiem pana nie kupiła?
Że przegrozek i cudzych fuków nie słuchała?
     Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała?
Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa
     Matka doszła: co z więtszym utrapieniem bywa,
Czy je rodzić, czy je grześć? Takieć pospolicie
     Przysmaki wasze, czym wy sobie świat słodzicie.
W niebie szczere rozkoszy, a do tego wieczne,
     Od wszelakiej przekazy wolne i bezpieczne.
Tu troski nie panują, tu pracej nie znają,
     Tu nieszczeście, tu miejsca przygody nie mają,
Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
     Tu śmierć łzami karmiona nie ma już wolności.
Żyjem wiek nieprzeżyty, wiecznej używamy
     Dobrej myśli, przyczyny wszytkich rzeczy znamy.
Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi
     Ani za sobą nocy niewidomej wodzi.
Twórcę wszech rzeczy widziem w Jego majestacie,
     Czego wy, w ciele będąc, prózno upatrzacie.
Tu w czas obróć swe myśli, a chowaj sie na te
     Nieodmienne, synu mój, rozkoszy bogate.
Doznałeś, co świat umie i jego kochanie,
     Lepiej na czym ważniejszym zasadź swe staranie.
Dziewka twoja dobry los (możesz wierzyć) wzięła,
     A własnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
Jako gdy kto na morze nowo sie puściwszy,
     A tam niebezpieczeństwo wielkie obaczywszy,
Woli nazad do brzegu. Drudzy, co podali
     Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali:
Ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął,
     Rzadki, co by do brzegu na desce przypłynął.
Śmierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
     Onę dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.
To, co miało być potym, uprzedzić wolała:
     Tymże mniej tego świata niewczasów doznała.
Drugie po swych namilszych rodzicach zostają
     I ciężkiego siroctwa nędzne doznawają.
Wypchną drugą na męża leda jako z domu,
     A majętność zostanie, sam to Bóg wie komu.
Biorą drugie i gwałtem; a biorą i swoi;
     Ale w hordach część sie wielka ich zostoi,
Gdzie w niewoli pogańskiej i służbie sromotnej
     Łzy swe piją, czekając śmierci wszystkokrotnej.
Tego twej wdzięcznej dziewce bać sie już nie trzeba,
     Która w swych młodych leciech wzięta jest do nieba,
Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy
     Ani grzechem dusze swej drogiej pomazawszy.
Jej tedy rzeczy, synu (niemasz wątpliwości),
     Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości.
Swoje szkody tak szacuj i omyłki swoje,
     Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje
I stateczność jest droższa. W tę bądź przedsię panem,
     Jako sie kolwiek czujesz w pociechy obranem.
Człowiek, urodziwszy sie, zasiadł w prawie takim,
     Że ma być jako celem przygodom wszelakim.
Z tego trudno sie zdzierać; pocznimy, co chcemy:
     Jesli po dobrej woli nie pójdziem, musi[e]my.
A co wszytkich jednako ciśnie, nie wiem czemu
     Tobie ma być, synu mój, naciężej jednemu.
Śmiertelna, jako i ty, twoja dziewka była,
     Póki jej zamierzony kres był, poty żyła.
Krótko wprawdzie, ale w tym człowiek nic nie włada,
     A wyrzec też, co lepiej, niełacno przypada.
Skryte są Pańskie sądy; co sie Jemu zdało,
     Nalepiej, żeby sie też i nam podobało.
Łzy w tej mierze niepłatne; gdy raz dusza ciała
     Odbieży, prózno czekać, by sie wrócić miała.
Ale człowiek nie zda sie praw szcześciu w tej mierze,
     Że szkody pospolicie tylko przed się bierze,
A tego baczyć nie chce ani mieć w pamięci,
     Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.
Tać jest władza fortuny, mój namilszy synie,
     Że nie tak uskarżać sie, kiedy nam co zginie,
Jako dziękować trzeba, że wżdam co zostało,
     Bo to wszytko nieszczeście w ręku swoich miało.
A tak i ty, folgując prawu powszechnemu,
     Zagródź drogę do serca upadkowi swemu,
A w to patrzaj, co uszło ręku złej przygody:
     Zyskiem człowiek zwać musi, w czym nie popadł szkody.
Na koniec, w co sie on koszt i ona utrata,
     W co sie praca i twoje obróciły lata,
Któreś ty niemal wszystkie strawił nad księgami,
     Mało sie bawiąc świata tego zabawami?
Teraz by owoc zbierać swojego szczepienia
     I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia.
Cieszyłeś przed tym insze w takiejże przygodzie:
     I będziesz w cudzej czulszy niżli w swojej szkodzie?
Teraz, Mistrzu, sam sie lecz; czas doktór każdemu.
     Ale kto pospolitym torem gardzi, temu
Tak poznego lekarstwa czekać nie przystoi:
     Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.
A czas co ma za fortel? Dawniejsze świeżemi
     Przypadkami wybija, czasem weselszemi,
Czaem też z tejże miary, co człowiek z baczeniem
     Pierwej, niż przyjdzie, widzi i takim myśleniem
Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upatruje
     I serce na oboję fortunę gotuje.
Tego sie, synu, trzymaj, a ludzkie przygody
     Ludzkie noś; jeden jest Pan smutku i nagrody".
Tu zniknęła. Jam sie też ocknął. Aczciem prawie
     Niepewien, jeslim przez sen słuchał czy na jawie.


PRZY POGRZEBIE RZECZ

Siła sobie ludzie mądrzy dawnego wieku, moi łaskawi panowie, głowy utroskali, chcąc to światu wywieść, że przygody, nieszczęście i smętki wszelakie mogą człowiekowi nie być ciężkie ani silne, ale temu wszystkiemu rozum dobrze zdołać i wytrzymać może. I mieli po sobie wywody wielkie i ważne, jako się onym zdało, ale jako sama rzecz okazuje, nie barzo potężne. Bo nie tylko tego w ludzi wmówić nie mogli, ale i między samymi rzadki, który by to był na sobie przełomił, żeby był w tej mierze według nauki swej się zachował. Tak podobno wszytko łatwiej słowy wyrzec niżli rzeczą samą wypełnić. I nie masz się zaprawdę czemu dziwować, że mądre i szerokie wywody smętku i żałości ludzkiej pohamować nie mogą, bo trudno jest z przyrodzeniem walczyć, a serce człowiecze nie jest kamienne ani żelazne, jakiego żadna troska i żaden żal nie ruszy, ale z tejże krwie, co sam człowiek, i z tegoż ciała stworzone, które jako radość i pociechę swoję czuje, tak z nieszczęścia i z przygody frasować się musi. Doświadczamy tego sami na sobie, daj Boże, aby nie tak często, ale zaiste, doświadczamy.

A my więc teraz za tym niefortunnym teraźniejszym przypadkiem naszym czujemy, co to jest żałość. Abowiem straciliśmy w domu swoim tego, jakiego drugiego (prawda się znać musi) nie mamy. A straciliśmy nie tak brata jako właśniej ojca. Bo po zeszciu rodziców naszych, mając on nie tylko laty, ale i rozumem przed inszą bracią, wszystki trudności nasze spólne, które więc po zmarłym ojcu na dzieci pospolicie przypadają, wziął był na swoję pieczą i tak się z nimi sprawował, żesmy za pilnością jego żadnego uszczerbku w sprawiedliwości swej nie wzięli. A za cosmy mu i dziś wielce powinni, nie tylko nam chudobę nasze w cale zachował, ale i przyjaźń sąsiedzką, bosmy do tej doby, z czego Panu Bogu bądź chwała, ani przysięgi żadnej, ani zaszcia żadnego z nikim nie mieli. Co wszystko Bogu naprzód, a potym jego obmyślawaniu i przestrodze przypisać musimy. A nie tylkoć w młodszych leciech i w niebytności drugich nam był radzien i pomocen, ale przez wszystek wiek swój jako brat prawdziwy trudności naszych wszelakich przestrzegał i bronił. A ta więc jego godność, którą go był Bóg opatrzyć raczył, nie była tak okresona abo wąska, żeby się tylko w domu jego samym zawierać miała, ale siła obcych ludzi, siła wdów i sirot ubogich rady jego używało, której on nie funtem iście, że tak mam rzec, ani łokciem przedawał, ale i darmo, i hojnie wszytkim potrzebnym użyczał, i tak wiernie, że na radzie jego żaden się nigdy nie omylił. Słusznie tedy prze śmierć jego dziś na sobie ten ubiór nosimy i na sercu żal wielki mamy, z któregosmy i obronę doma, i między ludźmi dobrą sławę mieli.

Ale nam podobno teraz więcej trzeba na taką rzecz się zdobywać, która by żałość nasze rychlej leczyć, jesliby to można rzecz była, niżli jątrzyć i szerzyć mogła. Jakoż nie po mału się stąd cieszymy, że przy tej ostatniej posłudze brata naszego W.M. tak wiele i tak zacnych osób widzimy. Bo nie leda to znak jest łaski W.M. przeciwko niemu. Kiedy byście W.M. komu żywemu tę uczciwość czynili, mogłoby się jakokolwiek zdać, że to w nadzieję przypodobania jakiego abo więc i oddania czynicie. Ale czyniąc tu umarłemu k'woli, który tego oddać już nie może, żadnej wątpliwości w tym nie mamy, że to W.M. z uprzejmej i prawej chęci przeciwko niemu czynicie, dając to nie tylko nam, braciej i powinowatym jego, znać, ale wszystkim ludziom wobec, że uczciwe zachowanie brata naszego nie umarło z nim pospołu, ale żywie w sercach W.M. cnotliwych ludzi. A toć jest on owoc wiary, cnoty i godności jego, z którego my, powinowaci, cieszyć się nie po mału mamy, a potomstwo jego i przykład brać może, aby, ojcowskim strychem się sprawując, do tegoż zachowania i do tejże dobrej sławy przyść kiedy mogli. Za tak wielką tedy łaskę, którą W.M. temu zmarłemu ciału okazać raczyli, W.M. panom swym wielce dziękujemy, prosząc Pana Boga, aby on sam za nas, którzy tego tak dalece odsłużyć nie możem, W.M. to hojnie płacić i nagradzać raczył. Tego zaprawdę i sobie, i tym ubogim sirotom, także i tej uczciwej a stroskanej małżonce jego życzymy i prosimy, aby oni tej łaski W.M., której ojciec ich po W.M. nie tylko za żywota, ale i po śmierci doznawał, mogli być też uczesniki. A oni za powodem nas też starszych starać się pospołu z nami będą, jakobysmy łaskę W.M. sobie zasługowali - Panie Boże, daj tylko, aby w potrzebach pocieszniejszych niżli ta jest.


SZYMON SZYMONOWIC: SIELANKI

SILENUS III

Czemu za wieków złotych ni ziemie orania,

Ni było po szerokich morzach żeglowania,

Ani zbrój, ani mieczów, ani wojen znano,

Ani praw, ani wielkich statutów pisano,

Cnotą i przyrodzeniem ludzie się rządzili,

Aż się potym swej wolej napili.

Więc z ojców niepobożnych nie lepszy synowie,

A z tych synów gorszy się rodzili wnukowie.

Na koniec do żelaznych przyszło wieków smutnych,

W których się namnożyło siła serc okrutnych,

Siła zdrad, siła fałszów. Brat powstał na brata,

Syn na ojca (...).

KOSARZE IV

BATY: Miłku (...), słuchaj, abo-ć tesknica nigdy nie bywała?

MIŁKO: Nie bywała, po kimże chłop prosty ma tużyć,

Który ustawicznie musi robić abo służyć?

BATY: Ani-ć się przytrafiło, abyś zamiłował

I nie spał cztery nocy, i zalot pilnował/

MIŁKO: Bodaj się nie trafiało ...

KIERMASZ IX

I o tym nie wiem, co rzec: wszytko się pomyka

Na dół: zginęli dawni dobrzy kantorowie,

A miasto nich leda kto muzykiem się zowie.

I pieśni marne jakieś, nastrzępione słówki

Bez rzeczy, a w nich gańby tylko i przymówki.

Przedtem lub święte boskie nieśmiertelne chwały,

Lub mężnych bohatyrów dzieje w uszach brzmiały,

Lubo co wesołego - teraz świat jakoby

Wszytek warczy i zwykłe umilkły ozdoby.

I to nie dziwna: jakie dzieje, takie pienie,

Bo na te rymopisy nie bywa baczenie,

Jedno u ludzi wielkich, którzy świetne sprawy

Swoje chcą, aby wiecznej dostąpili sławy.

A gdy świat gnuśność albo nikczemność osiędzie,

Co ma śpiewać rymopis? Abo jakie będzie

Miał miejsce u tych, którzy radzi by zgasili

Słońce na niebie, a tym błędy swe pokryli?

A iż ludzkie języki przedsię nie próżnują,

W uściech się same prawie przymówki formują.

PASTUSZY XVII

Tak ci dziś urzędnicy w rzeczy przestrzegają

Dobra pańskiego, a w miech sobie nabijają.

Wszystko na wydzieranie (bodaj spanoszeli!):

Już ubóstwu i łąki, i pola odjęli.

Teraz bronią do lasów - siła drzew padnie

Na każdy rok, siła go leda kto ukradnie?

Rąbią ze pnia, nie tylko powalone biorą -

A przedsię darów bożych nigdy nie przebiorą:

Las przedsię lasem, a snadź lepiej to i panu

Co rok po dziesiątemu wytykać baranu (...).

Dawno tak baba rzekła: „Co dalej, to gorzej!” (...)

(...) I te dziesięciny

Naprzód nastały z barzo niewielkiej przyczyny.

Przedtem nic nie dawano, darmośmy pasali,

Bryndzę tylko abo ser na pocztę naszali.

Potem barana, alić tego zawsze chciano,

Na koniec dziesiątego co rok wytykano.

Teraz na nowe: co się da urzędnikowi,

Wciągnie się to w obyczaj, bo skoro się dowi

Pan tego, będzie kazał sobie za swe płacić,

I tak musiemy na tym dwojako utracić,

Bo i urzędnik będzie macał swojej dziury.

Na ostatek nas będą drzeć tylko nie z skóry.

ŻEŃCY XVIII

OLUCHNA: On nad nami z maczugą pokrząkajac chodzi (...).

PIETRUCHA: Abo nie widzisz bicza za pasem u niego?

Prędko nas nim namaca (...).

Inakszy upominek chowamy dla ciebie:

Chowamy piękną pannę abo wdowę krasną,

Źle się u cudzych żywić, lepiej mieć swą własną. (...)

Wiemy my, gdzie cię boli, ale twej potrzebie

Żadna tu nie dogodzi, chociajby umiała.

Siła tu druga umie, a nie będzie chciała,

Bo biczem barzo chlustasz. Bodaj ci tak było,

Jako się to rzemienie u bicza zwiesiło.

STAROSTA: (...) I ty byś wolała

Inszego bicza zażyć; tylko byś igrała.

Zażywaj teraz tego! (...)

PIETRUCHA: Babę, boś tego godzien, babę-ć narajemy,

Babę o czterech zębach. (...)

A ona cię nadobnie będzie całowała,

Jakoby cię też żaba chropawa lizała.

MIKOŁAJ SĘP-SZARZYŃSKI

NAPIS NA STATUĘ

ABO NA OBRAZ ŚMIERCI

Córa to grzechowa Ani opowiada

Świat skazić gotowa: Nikomu swojego

Wszytko, co się rodzi,

Zamachu strasznego.

Bądź po ziemi chodzi I wy, co to ćcicie,

Lub w morskiej wnętrzności Prawda, że nie wiècie,

I wietrznej próżności, Jeśli nie przymierza

Jako kosarz ziele

Ta sroga szampierza

Ostrą kosą ściele;

Któremu do szyje.

Tak ta wszytko składa

Strzeż się: oto bije!

SONET I: O KRÓTKOŚCI I NIEPEWNOŚCI NA ŚWIECIE ŻYWOTA CZŁOWIECZEGO

Echej jak gwałtem obrotne obłoki

I Tytan prętki lotne czasy pędzą

A chciwa może odciąć rozkosz nędzą

Śmierć tuż za nami spore czyni kroki

A ja co dalej lepiej cień głęboki

Błędów mych widzę, które gęsto jędzą

Strwożone serce ustawiczną nędzą

I z płaczem ganię młodości mej skoki

O moc o rozkosz o skarby pilności

Choćby nie darmo były przedsię szkodzą

Bo naszę chciwość od swej szczęśliwości

Własnej (co Bogiem zowiemy) odwodzą

Niestałe dobra O stokroć szczęśliwy

Który tych cieniów w czas zna kształt prawdziwy

SONET IIII: O WOJNIE NASZEJ, KTÓRĄ WIEDZIEMY Z SZATANEM, ŚWIATEM I CIAŁEM

Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie

Byt nasz podniebny. On srogi ciemności

Hetman i świata łakome marności

O nasze pilno czynią zepsowanie.

Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie!

Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości,

Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności,

Upaść na wieki żądać nie przestanie.

Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,

Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?

Królu powszechny, prawdziwy pokoju,

Zbawienia mego jest nadzieja w tobie!

Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie

Będę wojował i wygram statecznie!

PIEŚŃ V: O FRIDRUSZU, KTÓRY POD SOKALEM ZABIT OD TATARÓW ROKU PAŃSKIEGO 1519

(...)

Farbę Bugowej widziałem krew wody

Nasza zmieniła prócz pohańskiej szkody,

Skryły się pola pod zacnymi ciały,

A mnie, niestetyż, kto w te zagnał wały?”

SZYMON ZIMOROWIC: ROKSOLANKI:

UKOCHANYM OBLUBIEŃCOM B. Z. i K. D.

Te kwiatki zbioru mego, na polach uszczknione Kastalijskich, niech będą tobie poświęcone, Ucieszny Rozymundzie z Lilidorą, który Chciałeś mię był wprowadzić na askrejskie góry, Kędy pod lasem siadszy Kalliroe śliska Z piersi nabrzmiałych wody obfite wyciska. Lecz daremnie, abowiem w pół zaczętej drogi Wściekła Lachezis kosą podcina mi nogi I pierwej w niepamiętnym chce mię kąpać zdroju, Niżbym wiekopomnego skosztował napoju; Stąd jako zgruchotany garniec wodę leje, Tak znacznie we mnie siła wrodzona niszczeje. Przetoż póki się młodość moja nie przesili A dnia mego ku nocy wieczór nie nachyli, Cokolwiek-em kwiateczków zebrał na Aonie I jakom wiele słyszał pieśni w Helikonie, Do ciebie chętnie niosę. Ty, siedząc za stołem Godowniczym, przyjmi je niezmarszczonym czołem. Ja nie dbam, choć ta praca do drukarskiej prasy Nie przyjdzie ani przyszłe obaczą jej czasy; Jeśli ty przeczytawszy dasz łaskawe zdanie I pochwalisz, dosyć się mej żądości zstanie.  Ale próżna ma chluba - tylko to przebiera N[a]wdzięczniej łabęć gardłem, gdy prawie umiera, Ja zaś cichuchno więdnę jako letnie siano, Które strąciła ze pnia ostra stal porano. Namilsi oblubieńcy, dusze ulubione, Żyjcie za mnie, a ile blada Persefone Dni mi skróci, pędząc mię za słoniowe wrota, Niechaj wam Bóg przedłuży tyl[e] lat żywota. Ja, choć od was odejdę w elizyjskie błonie, I tam kwiatki na wasze przątać będę skronie.

Siódma: LENERULA

Oto ja dzisia śmiertelną zasłonę Ciała grubego złożywszy na stronę, Dziwnym a nie lada jakiem Pójdę na powietrze ptakiem.

Wprawdzieć nie z Krety, z obłędliwych przecie Budynków, jakie Dedalus na Krecie Sztucznie zbudował przed laty, Wylecę, człowiek skrzydlaty.

Już mi nadzieja woskiem pióra spina, Już mi chęć skrzydła do barków przypina, Już mię myśl porywcza z niska Pod jasne obłoki ciska.

Terazże lotem wpadszy między wiatry, Przez dzikie pola i oziębłe Tatry I przez niezbrodzone rzeki Polecę, jako ptak leki.

Aż gdy roszańskie obfite doliny I kąt mnie milszy nad insze krainy

Obaczę, natychmiast pióry Puszczę się ku ziemi z góry.

Tam raz przywitam, trzykroć ucałuję Część serca mego, którą tak miłuję, Że dla niej lubo śmierć, lubo Żywot przyjmę zawsze lubo.

Widzę już, widzę oczy ukochane, Widzę jagody i wargi rumiane, Widzę postać nie zmyśloną, Mnie tysiąckroć ulubioną.

Kto by cię nie znał, Symnozymie złoty, Jedyne moje na świecie pieszczoty? Tyś rozkosz ma nieodmienna, Tyś myśl moja całodzienna.

O dniu szczęśliwy, chciej się prędko spieszyć, Który stroskane serce masz pocieszyć Natenczas, kiedy na jawie Swemu miłemu się stawię.

Szósty: HIPOLIT

Rozyna mi w taneczku pomarańczę dała, A potym i wianeczek dać przyobiecała. Ale gdym jej pomagał wesołego tańca, W ogień się obróciła ona pomarańcza.

  Ono jabłko żarzystym węglem mi się zstało: Spaliwszy duszę nędzną, spaliło i ciało. Ogniu mój, o Rożyno, prędkom cię zachwycił, Prędko mi cię na sercu złoty owoc wzniécił.

  Teraz wiem, co jest miłość! Nie Wenus łaskawa Spłodziła ją, lecz lwica na pustyni krwawa, Tygrys niemiłosierna nad błędnym człowiekiem Na Kauk[a]zie szalonym karmiła ją mlekiem.

Ośmnasty: BINEDA

Jest niedostępna jaskinia, gdzie ludzi Śpiewak czubaty nigdy nie przebudzi, Gdzie nie dochodzą promienie słoneczne, Tylko szarawa noc ćmy sieje wieczne;

  Z lochu cichego potok wyskakuje Niepomnej wody, która sny cukruje Szumem miluchnym, noc czarnoskrzydlata Wszędzie po gmachu tesknociemnym lata.

  Na łożu gnuśnym sen drzymie leniwy, Wokoło niego mak roście senliwy; Na którym ptaków czarnych nieme roje Budują gniazda i mieszkania swoje.

  Tu Zaryjad[r]es z piękną się obeznał Odatą, której krom snu nigdy nie znał. Tu ja zakusił rozkoszy nietrwałéj,

Bo gdy nadobne boginie mijały,

  Jedna piękniejsza, czy-li tak się zdało, Oto-li serce za nią pobieżało. Zniknęła, gdym się za sercem pokwapił, Mnie żal smutnemi skrzydłami obłapił.

 Czternasta: DRUZYLLA

Tobie, jedyny serca mego panie, Wszytko oddaję, dusze mej kochanie, Przy tym cokolwiek chęci w sobie czuję, Tobie samemu zupełnie [d]aruję.

  Wprawdzieć długom się na to rozmyślała, Bym cię pamiętnym znacznym darowała, Ale nie mogłam droższego nad siebie Znaleźć klejnotu, namilszy, dla ciebie.

  Nie dziwujże się, żem tobie bez sromu Wszytek wydała dostatek mój z domu. Jeśli popadłam przez to jaką winę, Tyś mi powodem, tyś mi dał przyczynę.

  Bowiem gdyś na mnie oczy twe obracał, Wstyd mię skrzydłami natychmiast otaczał; Luboś mię witał, luboś mi się kłaniał, Wstyd mię przed tobą panieński zasłaniał.

  Zawsze też Amor twój ode mnie stronił, Póki mię przed nim wstyd wrodzony bronił; Niedługo jednak, jakoś mu doradził, Twój się Kupido z moim wstydem zwadził.

  Porwie się Amor do zwyczajnej broni, Wstyd się puklerzem rumianym zasłoni. Lecz gdy ten z łuku bez przestanku szyje, A ten z bojaźni za tarczą się kryje,

  W serce mi z twarzy mój wstyd przelękniony Uciekł, Kupido za nim najątrzony Wpadszy, tamże go bezbronnego pożył, Sam w sercu sobie gospodę założył.

  Od tego czasu zgoła sama swoją Nie jestem ani chcę być, tylko twoją. A tak u ciebie abo służebnicą, Abo niechaj już będę niewolnicą.

Dwudziesta: HALCYLDIS

  Mądrość jest nad mądrościami Widzieć śmiertelną za nami Pogonią, która wyroki Miece na świat bez odwłoki.

  Jako z pędem na dół wali Wiatr skałę, którą obali, Tak się nasze przerywają Lata, kiedy koniec mają.

  Jako z cięciwy wypada Strzała, a wicher nią włada, Tak nas, tak nasze nadzieje Śmierć wespół z prochem rozwieje.

  A kto się rozbraci z światem, Wszytkie jego sprawy za tem W niepamięci ponurzone Ludziom nie będą wspomnione.

  Właśnie jako kiedy morze Okręt wielkim gwałtem porze, Skoro ujedzie, by znaku Nie znać jego namniej ślaku.

  Marność jest nad marnościami Świat ten z swoimi pompami, A przecię ludzi tak wiele Każe nań hardzie i śmiele.

JAN ANDRZEJ MORSZTYN

Ogród miłości

Nie zawsze strzały Kupido zawodzi,

Czasem łuk złoży i bez broni chodzi

I gospodarskiej pilnując pogody,

Gracuje z trawy pawijskie ogrody.

W ogrodzie jego zioła są nadzieje,

Chwast - obietnice, które wiatr rozwieje,

Męczeństwa, posty są suche gałęzi,

Labirynt - pęta, w których swoje więzi,

Niewola - kwiatkiem, owocem jest szkoda,

Fontaną - oczy i gorzkich łez woda,

Wzdychania - letnim i miłym wietrzykiem,

Nieszczerość - łapką, figiel - ogrodnikiem,

Szalej, omylnik, to są pierwsze zioła,

Które głóg zdrady otoczył dokoła;

Nadto ma z muru nieprzebyte płoty,

Gdzie wapnem - troska, kamieniem - kłopoty.

Jam wsiawszy moję tęsknicę i płaczem

Skropiwszy, orzę skały twardej Tatry,

Wisłę uprawiam i żnę płone wiatry.

W kwartanie

Goreję, Panie! Coraz większy staje

Ogień palący wnętrzności w perz suchy.

To Twoje dzieło bez żadnej otuchy

Kona i z swym się gościem już roztaje.

Już ośm miesięcy, jako nie ustaje

Płomień czyli mróz, na lekarstwa głuchy:

Jako wosk miękki albo garnek kruchy,

Tak się ta kruszy lepianka i taje.

Te same, które-ć posyłam westchnienia,

Rad nierad w sobie powściągam i duszę,

Czując w nich zbytnie w uściech upalenia.

Ach, jeśli już w tym piecu skończyć muszę

I śmiercią samą przygasić płomienia,

Ty od wiecznego wybaw ognia duszę.

……………………………………………….

O święta mego przyczyno zbawienia!

Któż cię wzniósł na tę jasną Kalwaryją,

Gdzie dusze, które z łaski twojej żyją

W wolności, znowu sadzasz do więzienia?

Z którego jeśli już oswobodzenia

Nie masz i tylko męki grzech zmyją,

Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją

I krucyfiksem będę do wytchnienia.

A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,

Już obumarła nadzieja mi wstaje

I serce rośnie rozgrzane piersiami.

Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,

Widząc, jak kiedyś, ten, co żywot daje,

Krzyż miedzy dwiema wystawion łotrami.

Na sen

Dwie bramie, jako poetowie bają,

Są w piekle, z których sny na świat wydają:

Pierwszą rogowe podwoje obwodzą,

A przez tę furtę sny prawdziwe chodzą;

Druga słoniowa, a przy tej się bawią

Te sny, które się nigdy nie wyjawią.

Śniło-ć się, pani, żeś dziś u mnie była,

Ten sen słoniowa furtka wypuściła

I wyszedł pewnie z piersi twej słoniowej;

Ale ty, straży uszedłszy mężowej,

Przybądź, za wodzem idąc, ślepym bogiem:

Sen będzie prawda i wróci się rogiem.

Pszczoła w bursztynie

Widomie skryta w przeczystym bursztynie,

Zda się, że w własnym miedzie pszczoła płynie.

Wzgardzona będąc, gdy żyła pod niebem,

Teraz jest droższa trunną i pogrzebem.

Tak się jej wierna praca zapłaciła,

Snadź sama sobie tak umrzeć życzyła.

Niech Kleopatra nie pochlebia sobie,

Kiedy w kształtniejszym mucha leży grobie.

Niestatek

Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,

Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,

Usta koralem, purpurą jagody,

Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.

Jak się zwadzimy - jagody są trądem,

Usta czeluścią, płeć blejwasem bladem,

Ząb szkapią kością, włosy pajęczyną,

Czoło maglownią, a oczu perzyną.

Do tejże (Do panny)

Oczy twe nie są oczy, ale słońca jaśnie

Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;

Usta twe nie są usta, lecz koral rumiany,

Których farbą każdy zmysł zostaje związany;

Piersi twe nie są piersi, lecz nieba surowy

Kształt, który wolą naszę zabiera w okowy.

Tak oczy, usta, piersi, rozum, zmysł i wolą

Blaskiem, farba i kształtem ćmią, wiążą, niewolą.

Zapust

Zapuszczam zapust smutny i gdy świat szaleje

Z wesołości, samemu mnie serce truchleje.

Nie masz cię, dziewko droga, a ja bez ciebie

Wesela nie nalazłbym dla siebie i w niebie.

Zapuszczam i z daleka cień mych powolności

Na twe spojrzenia wdzięczne, na twe łaskawości.

Nie masz cię, dziewko droga, a choćby kto inny

Chciał być łaskaw, ja mu nic za to nie powinny.

Zapuszczam się coraz tam, kędyś więc mieszkała

I widzę z żalem, że mię droga oszukała.

Nie masz cię, dziewko droga, a twoje pokoje

Bez ciebie w sercu moim budzą ciężkie boje.

Zapuszczam wtenczas łez mych na oczy zasłonę,

Nie widząc cię, w którąż się kolwiek udam stronę.

Nie masz cię, dziewko droga, oczy się me brzydzą

Samym słońcem, gdy ciebie nie widzą.

Zapuści na mnie kosę swoję śmierć i skróci

Życie me, jeśli mi cię niebo w skok nie wróci.

Nie masz cię, dziewko droga, dobrą myśl opuszczam

Dla niebytności twojej i smutno zapuszczam.

Na zausznice w dzwonki

I. Patrzcie, co pannie tej służycie, i wy

Co gładkość znacie oczu, ust i skroni,

I moc dowcipu, i władzę jej broni,

Jakie to z wami miłość czyni dziwy:

Wiedząc, że każdy z was do skargi chciwy

Na jej surowość, tak jej i w tym chroni,

Że w tę pobliższą uszu spiżę dzwoni,

Aby jej lament nie doszedł rzewliwy.

Już tedy mówić szkoda i fatygi,

Bo któż to sobie sprawi co u głucha

I kto z nim wskóra, chybaby na migi.

Jakoż, jeśli nas potka ta otucha,

Że figle ręki, chyższej niźli cygi

Pojmie, i oczu - dzwońcie jej do ucha.

II. Wiemy to dobrze wszyscy chrześcijanie,

Że dzwony maja wielkich cnót nadanie,

Ale choć mają w kościele powagę,

Z tą, co te nosi, nie pójdą na wagę.

Tamte na chrzciny, tamte i na śluby

Wołają, a ta chroni się tej chluby.

Tamte wywodzą słońce z czarnej chmury,

Ta w oczu nosi słoneczne purpury,

Ta zmarłych wskrzesza, te umarłym dzwonią,

Ta do swej służby, te do cudzej gonią.

Przyzna mi sędziów roztropna ławica,

Że tu niż dzwony świętsza jest dzwonnica,

Ą świętsza będzie, gdy ja po jej sercu

Poświęci kapłan stułą na kobiercu

III. Znam twą, Kupido, zazdrością zrzędę:

Że-ć się ta panna, zdradliwsza nad wędę,

Nie dała prośbą (boś też ślepy) ruszyć,

Chcesz nasze prośby tym dzwonem zagłuszyć.

Bądź też kaleką, a ta niech nas słucha,

Ty już bądź ślepy, ta nie będzie głucha.

IV. Jużem nam, panno, tyle serc nakradła,

Żeś ich i w dzwonki zauszne nakładła,

Znać, że wytrwają służyć ci do skonu,

Kiedy się zeszły za serca do dzwonu.

Swego tu nie kładź, będzie w dzwonie skaza,

Stłucze go serce, bo twardsze żelaza.

Daniel Naborowski

MARNOŚĆ

Świat hołduje marności
I wszytkie ziemskie włości;
To na wieki nie minie,
Że marna marność słynie.
Miłujmy i żartujmy,
Żartujmy i miłujmy,
Lecz pobożnie, uczciwie,
A co czyste, właściwie.
Nad wszytko bać się Boga -
Tak fraszką śmierć i trwoga.

DO ANNY

Z czasem wszytko przemija, z czasem bieżą lata,

Z czasem państw koniec idzie, z czasem tego świata.

Za czasem ustawa dowcip i rozum niszczeje,

Z czasem gładkość, uroda, udatność wiotszeje.

Z czasem kwitnące łąki krasy ostradają,

Z czasem drewa zielone z liścia opadają.

Z czasem burdy ustają, z czasem krwawe boje,

Z czasem żal i serdeczne z czasem niepokoje.

Z czasem noc dniowi, dzień zaś nocy ustępuje,

Czasowi zgoła wszytko na świecie hołduje.

Szczyra miłość ku tobie, Anno, me kochanie,

Wszytkim czasom na despekt nigdy nie ustanie.

KRÓTKOŚĆ ŻYWOTA

Godzina za godziną niepojęcie chodzi:
Był przodek, byłeś ty sam, potomek się rodzi.
Krótka rozprawa: jutro - coś dziś jest, nie będziesz,
A żeś był, nieboszczyka imienia nabędziesz;
Dźwięk, cień, dym, wiatr, błysk, głos, punkt - żywot ludzki słynie.
Słońce więcej nie wschodzi to, które raz minie,
Kołem niehamowanym lotny czas uchodzi,
Z którego spadł niejeden, co na starość godzi.
Wtenczas, kiedy ty myślisz, jużeś był, nieboże;
Między śmiercią, rodzeniem byt nasz, ledwie może
Nazwan być czwartą częścią mgnienia; wielom była
Kolebka grobem, wielom matka ich mogiła.

NA OCZY KRÓLEWNY ANGIELSKIEJ, KTÓRA BYŁA ZA FRYDERYKIEM,
FALCGRAFEM REŃSKIM, OBRANYM KRÓLEM CZESKIM

Twe oczy, skąd Kupido na wsze ziemskie kraje,
Córo możnego króla, harde prawa daje,
Nie oczy, lecz pochodnie dwie nielitościwe,
Które palą na popiół serca nieszczęśliwe.
Nie pochodnie, lecz gwiazdy, których jasne zorze
Błagają nagłym wiatrem rozgniewane morze.
Nie gwiazdy, ale słońca pałające różno,
Których blask śmiertelnemu oku pojąć próżno.
Nie słońca, ale nieba, bo swój obrót mają
I swoją śliczną barwą niebu wprzód nie dają.
Nie nieba, ale dziwnej mocy są bogowie,
Przed którymi padają ziemscy monarchowie.
Nie bogowie też zgoła, bo azaż bogowie
Pastwią się tak nad sercy ludzkimi surowie?
Nie nieba: niebo torem jednostajnym chodzi;
Nie słońca: słońce jedno wschodzi i zachodzi;
Nie gwiazdy, bo te tylko w ciemności panują;
Nie pochodnie, bo lada wiatrom te hołdują.
Lecz się wszytko zamyka w jednym oka słowie:
Pochodnie, gwiazdy, słońca, nieba i bogowie.

VOTUM

Kotarzyszcza me drogie i wilejskie brody,
Wy mnie teraz staniecie za bogate grody,
Jeśli mi po mych trudach, po mych drogach częstych
Zdarzy się odpoczywać w kniejach waszych gęstych.
Tam już, da Bóg, obaczą me kochane progi
Zawieszoną opończa, boty i ostrogi,
I cokolwiek z pielgrzymstwa podróżnemu zbywa.
Niech mię w drogę odległą więcej nikt nie wzywa,
Chociaby mi indyjskie skarby ofiarował,
Chociaby mi i flotę hiszpańską darował!
Co, przebóg, za ślepota zbiegać kąty świata?
W trudach, pracach, niewczasiech trawić swoje lata,
Ani znojów, ani się bać zimna ostrego,
Ani niebezpieczeństwa morza szalonego.
Szczęśliwy, kto się na swym szpłachciku gnaruje,
Trzykroć szczęśliwy, kto się trochą kontentuje,
Ten w szczupłym swym obejściu, choć w kopę ubogi,
I psu, jako więc mówią, nie pokaże drogi,
Nadzieja go niepewnej łaski nie uwodzi
Ani nieszczęsny lat swych marnie nie zawodzi.
Nie stracha się, sumnienie nietykane mając,
Barziej Twórcy niż panu swemu wygadzając,
Ani go niespodzianie krwawa broń pożyła,
Ani go morska nagła nawalność okryła,
Ale swym błogosławiąc dziateczkom umiera,
A żona własną ręką oczy mu zawiera.
Tam go w grobie zielona mogiła nakrywa,
On już w cieniu podziemnym wiecznie odpoczywa.
O, szczęśliwe mogiły, szczęśliwe i cienie,
Które po śmierci takie dawają wytchnienie!
Gdybym jeszcze po świecie miał się tłuc, szalony,
A w tym nagle od śmierci w drodze poprzedzony -
Któż by mi pogrzeb sprawił? Któż by mię, zmarłego,
W cudzym kraju u grobu płakał, nieszczęsnego?
Już was żegnam, o Tatry i Alpy wysokie,
Żegnam cię już na wieki, o morze głębokie,
Żegnam was, bez korzyści, a pełne zazdrości
Urzędy i was z nimi, dworskie obłudności!
Niechaj już w cieniu siedzę dąbrowy zielonej,
Zażywając zabawy Muzom poświęconej.
Tam się ja uczyć będę niebieskiej mądrości,
Boga z Chrystusem chwalić na wszytkie wieczności,
Co mię Mu miłym czyni, co mię zbawionego,
Jako prawdę rozeznać od fałszu sprośnego.
Wypełniłem, o Boże, to moje żądanie,
Niech mi się żyć i umrzeć w mym kacie dostanie.
Spokojny kącie, tobie się ja ofiaruję,
W tobie, nieznaczny starzec, niech wytchnienie czuję,
Ty, póki wola Boża, chowaj mię zdrowego,
Ty mię ziemie kawalcem narzuć umarłego.

Dafnis świętojanski z roku 1611

Już słoneczny promien złoty

Od ranego Europy

Przychodząc do kresu swego

Mijał raka gorącego,

Gdy pastuszki, siadłszy w chłodzie

Przy jasno ciekącej wodzie,

Sobótkę w zielonym gaju

Wzniecily według zwyczaju,

A tam postępując w koło

Filis śpiewa wesoło,

Jej się lasy sprzeciwiały, Nimfy na głos przybiegały,

Twego, Dafnis, czas niemały,

Odjazdu nimfy płakały.

Świadkiem tego pław Niemnowy

Świadkiem gęstwy i dąbrowy,

Gdy cię coraz wyglądając,

A surowe niebo łając,

Pasterze nie gnali trzody

Ni na paszą, ni do wody.

Po tobie ściany tęskniły,

Lasy nawet smętne były.

Na koniec i sam zwirz srogi

Litował tej twojej drogi.

Jako niwie gęste klosy,

Jak krople niebieskiej rosy,

Jak owoc drzewu płodnemu,

Dafnis był ozdobą wszemu.

Skoro cie na czas nie stało,

Wszystko razem spustoszało,

Bydło zeszło, a w użytki

Zubożały włości wszystki.

Gdzie zboża obfite były,

Nieszczęsne chwasty zrodziły,

Umieciono dawne stogi,

Ledwie stoją próżne brogi,

Kedy pojrzysz, zewsząd szkody,

Dziki wieprz porył ogrody,

Stado zżarł wilk drapieżliwy,

Miody wybrał niedźwiedź chciwy.

Wtenczas z ludźmi nieme skaly

Żałosnym głosem wołaly:

„Nie masz cię, o Dafnis drogi,

Nie dbasz o ojczyste progi.

Ciebie noszą morskie wały,

A nas drapie zwierz zuchwały.

Ty nawiedzasz obce kraje,

A nas w troskach już nie staje.”

Na ten głos, na to Wolanie

I sredreczne narzekanie

Same się nieba wzruszyły

I Dafnisa przywróciły,

A z nim i wesołe czasy.

Już się znowu śmieją lasy,

Pola kwitną, rady dwory,

Z nimi gumna i obory.

Wilk owcom więcej nie szkodzi,

Już bezpiecznie stado chodzi,

Pasterz w cieniu odpoczywa

I Filis ochotniej śpiewa:

„Zdrów szczęśliwie mieszkaj z nami,

Nie gardź wiejskimi darami.

Tobie rosnie kłos obfity,

Tobie buja cielec syty,

Już i pracowita czoła

Zbiera miód do twego stoła,

Nimfy różą i lilują

Przeplatany wieniec wija.

Bodaj ci ten dzień szczęśliwy,

Póty wracał bóg życzliwy,

Póki będą jasne zorze

Zapadały w bystre morze”.

Wtem Folos śpiewać przestała,

A drugim kolej dawała.

Amintas nadstawiał ucha

I widząc, że zła otucha,

Filis Dafnisa smakuje,

Dafnis Filię miłuje,

Poszedł w gęstwę nieprzebytą

I tam skargę swoję skrytą,

Już umrzeć będąc gotowym,

Wyrył na dębie surowym:

„Kwoli okrutnej Filidzie

Amintas już z świata idzie”.

Aż się nimfy użalily

I w bedłkę go obróciły.

Filidzie wieniec różany

Za jej śpiewanie oddany.

WESPAZJAN KOCHOWSKI

OGRÓD PANIEŃSKI

Mulier dolorum (Card. Hilg.)
Niewiastą cię Syn zowie, gdy się ciebie żali,
A tyś w smutku natenczas twardszą była stali.

Mulier amorum mollissima (Idem)
Niewiastą z łacińskiego bądź nam miękką, lepi
Że z ciebie grzeszny prosząc, co chce to ulepi.

Noctis mundi luna (Ex Roso Coroneto)
Po nocy świata książę nie grasuj ciemności,
Panna Cyntyja, przy tej poznać cię jasności.

Detergendae iniquitatis spongina (Joannnes Geometros)
Gębko, co przed lekarstwem myjesz rany wprzody,
Ulecz skancerowane na sumnieniu wrzody.

Beatus center (Luc. 17)
Przeklina tam ktoś żywot, z którego zrodzony;
Z któregoś ty - jest, będzie, był błogosławiony.

Miraculorum kompendium (S. Bonaventura)
Zbiorze rzeczy cudownych, ja się dwom cuduję,
Gdy z pokory wyniosłość twoję upatruję.

Unicus mundi thesaurus (S. Anzelm)
Skarbie nad Kleopatry, w którym był sprzęt złoty,
W tym są wszytkiego świata kosztowne klejnoty.

Tabernaculum sui Creatoris (S. Metodius)
Teraz, gdy Stwórca w swoim spoczywa namiecie,
O co grzeszni prosicie, niechybnie weźmiecie.

Liber grandis (S. Greg. Nis.)
Księgo wielka, byłyby me czytać cię chęci,
Cóż, gdy te nie pozwolą ze wszech stron pieczęci?

Volumen, in quo Verbum caro factum scriptum est (S. Dama.)
Tomie, w którym swą ręką Bóstwo napisało,
Że się dla ludzi wieczne Słowo Ciałem stało.

Vas admirabile (S. Bonaventura)
Naczyniem-eś przedziwnym, z tych racjej bez mała,
Że się w tobie mistura Boga z człekiem stała.

Opus excelsi (Idiotae)
Dziełem-eś Najwyższego, choć on tworzył dzieła
Słowem jednym, nad tobą użył pracy siła.

Pluvia Deitatis (Ex Roso Coroneto)
Syn jest zboże wybranych; idź deszczu, świat prosi,
By zboże sporzy rosło, ten go deszcz niech rosi.

Innixa super dilectum (Cant. 8)
Kochanek twój, o Matko, przy tobie i z tobą,
Jawnie widzę, że ty nim wladniesz, nie on sobą.

Mater admirabilis (Ex Litan.)
Matko dziwna, bo z takim rodzisz dziwem srogiem,
Że Syn twój wraz śmiertelnym człowiekiem i Bogiem.

Sapientia incomparabilis (Ex Roso Coroneto)
Mądrości, któraś zgadła sama tę kwestyją,
Jak Bóstwo z człowieczeństwem przyjęło uniją.

Granum sine palea (Ex Roso Coroneto)
Ziarno to jest bez plewy, stąd się z czarta śmieje,
Bowiem na nie wiatr grzechu nie wiał i nie wieje.

Liber agno patens (Apocal.)
Księgo, z której się sam Bóg otworzeniem drożył,
Aże ją przez Baranka dopiero otworzył.


Regina angelorum (Ex Litan.)
Archanieli, Anieli, Mocy, Księstwa, Trony,
Winszują-ć otrzymanej nad sobą korony.

Zawarcie kwatery I
Dokąd się, błahe pióro, unosisz tak śmiało?
Tyżbyś to arcypelag ten zgrontować miało?
Ach, trudno wody zliczyć głębokiego Pontu,
Trudniej chwały wyrazić Matki Boskiej z grontu,
Którą błogosławioną gdy zową narody,
Ma chwał więcej niżeli kropel w morzu wody.

PIEŚŃ XVII


NAGROBEK MĘŻNYM ŻOŁNIERZOM NA BATOWSKICH POLACH ZGINIONYM I Z

HETMANEM M[ARCINEM) KALINOWSKIM W[OJEWODĄ] CZ[ERNIHOWSKIM]



Nie z marmuru w mauzolu,
Nie w ceglanym grobie,
Ale w otwartym polu
Odpoczywasz sobie,
O mężny, o serdeczny,
Z wojskiem twym, hetmanie,
Pamiątki godny wiecznéj,
Poko Polski stanie.
Pułki kozackie idą
Przeciwko przymierzu,
Ustąpić masz ohydą,
Waleczny żołnierzu!
Wali się orda często
Wyjąc: hałła! w huku,
Strzały swe puszcza gęsto
Z napiętego łuku.
Niestraszna śmierć jonaku,
Nie boi się rany,
Droższa sława Polaku,
Niż żywot kochany.
Więc wiedząc, o co idzie,
Zwątpiwszy w zwycięstwie,
Byliście Leonidzie
Porównani w męstwie.
Przemogła wielkość cnotę,
Zbite polskie ufce
I na wieczną sromotę
Na tej legły kupce.
Aleć droga sromota
I czyn to waleczny,
Nie szacując żywota,
Los znieść szczęścia wsteczny.
Więc, duchy świątobliwe,
Spoczywajcie w Bogu,
Których ordy złośliwe
Zniosły na Batogu.
Waszej tej wiecznietrwałéj
Cnocie za zarobek
Ręce nasze sypały
Ten z darnią nagrobek.


Pieśń XVI - Zbytnia wolność (Na rozerwanym Sejmie Roku 1652)


Straszne Ojczyźnie Ordyńskie kajdany,

Starszne żelazne peta,

Które ręka przeklęta

Na Polskich Jeńców kuje na przemiany.

Jest się czego bać, kiedy chłopskie bunty

I Ruska rebelia

Swe proporce rozija

Zawojowawszy Ukraińskie grunty.

Tu już Tatarzyn o reszt rzuca kością,

Rzeczy nie wiedzie w długą,

Zdobycz smakuje lubą

Sprzągłszy swą dzikość z Kozacką hardością.

A my w kłopotach takich ponurzeni

Nic nie radzimy Cale,

Idąc w rzeczach ospale,

Snem głębokiego pokoju uśpieni.

Śni się nam tylko, iże naszej siły

Pograniczni się boją,

A oni żarty stroją

Wiedząc, że zgody pozbyliśmy miły.

Acz i te chmury mały deszcz by dały,

Gdybyśmy wszyscy zgodą

A zawczasu przed szkodą

Hamować chcieli zawzięte nawały.

Ale te Sejmy, które są namową

Naszej wewnątrz obrony,

Prawie są z każdej strony

Trawione prożną a wrzaskliwą mową.

Bowiem jak na targ kmiotek Izie, żeby

Kupić lub wituch pszenny

Albo-li pas rzemienny,

Lub dla domowej naczynie potrzeby,

Tak i my na Sejm jak na targ jedziemy:

Publika w kącie lezy,

Byle dopiąć Imprezy

Prywatnej, czasem i złotem brząkniemy.

Od chłopa na tej tym rózni tandecie,

Że on choć [nic] nie kupi,

Idzie do dom jak głupi,

Wy się zaś Sejmy rozrywać grozicie.

I tak prywatę że na pieczy macie

(O, Rzeczypospolity

Szkodne nocne wizyty!)

Dla niej-że rady zdrowe zatrudniacie.

Miła-ć mi wolność, bom się też wniej rodził,

Nią się zdobię i szczycę,

Jednak jej zażyć życzę,

Żebym nią własnej Ojczyźnie nie szkodził.

Nie ma szacunku równego głos wolny;

Kocham się też w swobodzie,

Publiczne nie ku szkodzie.

Zbytniej wolności nie chcę i swawolny.

Twej miłośniku, Sarmato, Ojczyzny,

Z tym się obchodź klejnotem

Tat teraz jak i potem,

Byś nie uczynił z lekarstwa trucizny.


KTO FORTUNAT

Mówią, że w wielkim szczęściu ten opływa,

Kto na cię patrza, damo urodziwa.

Szczęśliwy, kogo ten Fawor potyka,

Że się do ciebie zbliżywszy przymyka.

Najszczęśliwszy ten, co choćby mógł, Pani,

Dostać cię, miłość serca mu nie zrani..

OPISANIE MIŁOŚCI

Czyj to chłopiec? Wenery. Czem z sajdakiem chodzi?

Bo z niego mniej ostrożnym często ludziom szkodzi.

Czemu nago? Bo pieszczoch nierad chodzi w sukni.

Czemu dzieckiem? Bo młodzi idą za nim chutni.

Czem skrzydlato? Bo lotnym niestety go czyni.

Czem bez czoła? Bo nie dba, choć kto o co wini.

Czemu ślepo? Oczu go rozkoszy zbawiły.

Czemu chudo? Zbytnie go czucia wysuszyły.

Któż go Bozkiem uczynił? Ludzie; ta przyczyna,

By szpetną miłość kryło bostwo Kupidyna.

Głupi i nierozumni Ludzie, cóż czyniemy?

Wielki występek większym grzechem pokryć chcemy.

WIELKIE PODOBIEŃSTWO

Skąd kur chudszy niż kapłon? Bo kur, co wygrzebie,

Tym swe karmi kokoszki, kapłon zaś sam siebie.

Tak Mnich w bogomyślności w swym Klasztornym cieniu

Zawarty, pewniejszy jest w swej Dusze zbawieniu.

Zonaty koło siebie chodząc, Dzieci, Żony,

Mniej ma Duszę na pieczy, jako rozstrojony.

PSALM XXXIII

1. Dokądże, Panie, zapomnisz mnię na końcu; i czemu odwracasz oblicze Twoje ode mnie już już ginącego?

2. Ratunek Twój, kiedy najpotrzebniejszy, odszedł mnie: a moc skrzepiająca Twoja tak się ze mną obchodzi, jak gdy w ciężkim glodzie matka dziecko porzuci.

3. Acz ci ja, choć tak opuszczony, uważam w duszy mojej sądy Twe sprawiedliwe: i na nikogo, tylko na porywczy pochop mój do złego, narzekam.

4. Czegom sam chciał, to mam: a jakom robił, taka mię też kara za grzechy potyka.

5. Bo gdy rozmyślam przeszłe dni młodości mojej: przypominam, że tam włosów piekszenie nie mogło być bez obrazy Bożej i zgorszenia bliźniego.

6. Za to teraz zrosły się w kupę, jako straki Bobru rozkwitłego: a nierozplecione kędziory uczyniły ze mnie Nazarejczyka.

7. I stąd mniemam czasem, żem zasiągnął od Samsona stroju, albo żem tym znakiem na sędźstwo ludu Bożego jest naznaczony.

8. jakoz widzę, że chociem od tego proroka laty daleki: do własności jednak włosów jego i moje wielką maja relacyją.

9. Bo jako w tamtych skryta moc tajała się, ludzką niezmozona: tak i w moich uznawam niewypowiedzianej choroby ostrość, której żadne nie pomoże lekarstwo.

10. I tak nie tylko podniósł róg nieprzyjaciel na głowie mojej: ale też i wewnątrz róznymi dolegliwościami ścisnął mi serec.

11. Rzadka choroba, żeby mi nią nie dokuczył: i szczęśliwa część ciała, która by wolna byłą od uprzykrzonej afekcyjej.

12. Tymi parkosyzmami pomięszana glowa nie dosyć czyni funkcyjnej swoje: a co godzina alteracyją pomieszany rozum prawie odchodzi od siebie.

13. Wierzę, jeżeli czymem zgrzeszył, to mi się w karę grzechu obraca; o, jakoż słusznie z kołtunem rzekę: sprawiedliwyś, panie, gdy sądzisz, a dobrotliwy, gdy karzesz.

14. Jużże tedy siecz, pal i według upodobania Twego dotykaj, o, Najwyższy: jeno ukarawszy docześnie, racz przepuścić na wieki!

15. Oświeć oczy moje, abym kiedy nie zasnął w śmierci i żeby nie rzekl trapiący mię nieprzyjaciel: przemogłem!

16. A ja i w najostrzejszych boleściach śpiewać Ci i wielbić Imię Twe Święte będę: ufając, że w tym nawiedzeniu ręki Twej, choć się zachwieję, podźwigniesz upadłego.

17. I tak rozraduje się duch mój w Zbawicielu moim: ja wyznawać będę Panu, że który mię nawiedził bólem, ten mi dodał i cierpliwości.

18. Chwałą Ojcu i Synowi, i Duchowi Ś. etc.

MACIEJ KAZIMIERZ SARBIEWSKI


DO SWEJ LUTNI (AD SUAM TESTUDINEM)

          Wdzięczna lutni! Przedniejszego
          Drzewa wnuczko! Życia mego
          Towarzyszko, co twą sprawą
Serce mi kwitnie! Uciecho! Słodka moja zabawo!

          Tu, gdzie Wisła białym cugiem
          Płynie w morze pławem długiem
          Blisko skały Wawelowej,
Przy brzegu, mym cedrom rówien, wstaje las topolowy.

          Ciebie ja na ukochanym,
          Stogałęzim, w list odzianym
          Jednym drzewie w dzień pogody
Słońca jasnego zawieszę, pełen wewnętrznej swobody.

          Niechaj w cię zefiry wdzięczne
          Swych tchów nawieją, a w brzęczne
          Strony twe zadzwonią, a ja
Na zielonym mchu się złożę miłowonnego maja.

          Ach! Mnie wpośród tych zamysłów
          Rozkosz ginie od mych zmysłów.
          Co za wicher nagle wstaje?
Czarne chmury się gromadzą, a grzmotem niebo łaje!

          Wstańmy! O nasze nietrwałe
          Uciechy, rozkoszy małe
          Jeszcze mówim, a tej chwili
Radość ginie, ginie i to, co jest w sercu najmilej.

POCHWAŁA SPOKOJU W ZAKONIE

(Palinodia do II pieśni epod Horacego (…)

Gdy podczas wakacji odwiedzał [poeta] miłą

Wollę wileńskiego kolegium jezuitów w Niemenczynie)

Lecz dziś, o Flakku, ten bardziej szczęśliwy,

Kto raz na zawsze troskom głowę utnie,

Ojcowskiej wioski porzucając niwy,

Wir świeckich zajęć i sądowe kłótnie,

Nie drży, by upał nie zaszkodził plonom

Ni by zimowy nie zniszczył ich Jowisz;

W żmudne go spory nie wciągnie ekonom,

W procesu niezne sidła go nie złowisz!

Więc nad dawnymi szłami łzy roni,

Iż tracąc niebo w zlud zabrnął manowiec,

Lub rozproszone w zacisznej ustroni

Swe myśli skupia, niby stado owiec,

Gdy już w kwadransie, jak stały chce system,

Niewinnej duszy zysk odważył godnie,

Kiedy czujny wieczór w niebie czystem

Przed noca gwiezdne zapali pochodnie,

Jakże się cieszy, z zachwytem bez miary

Na słońca patrząc większe od tej ziemi

I zaglądając ze łzą przez te szpary

W sale światłami zalane złotemi,

Wśród których kiedyś z Tobą społem, Chryste,

I z Panną - dziedzic wiekuistej chwały,

Zamieszka. Gwiazdy, swe koła złociste

Tocząc, zlewają świateł potok cały

Na twarz wygnańca, co w rzewnych łzach tonie,

Nie mogąc długo w nocy zmrużyć oka.

Gdy zas z Gangesu lub Indu fal skronie

Podniesie słońce, blask miecąc z wysoka,

W zacisznej celce, co miły mu śle cień,

Modlitwą korną łagodzi gniew Boga,

Lub wśród świąt, jakie cudny niesie kwiecień,

Gdy niebo światłość rozpogodzi błoga,

Lubiące śledzić wdzięk nieba urodziw,

Ku ziemi tęsknę obraca spojrzenie,

Na pola patrzy i wpadając w podziw,

Uwielbia Stwórcę w cudnej stworzeń scenie.

Oto, powiada, do skrzących gwiazd rwą się

Ziół paki, trawy łąk smutku cień plami,

Do odległego nieba w raźnym pląsie Pragnąc biec, placzą srebrnej Rozy łzami;

Ligustry biale i pąsowe róże

Pełzają w niebo splotem wiotkich ramion,

Podnosząc w błękit kielichy swe duże,

Coś szepce gwiazdom kwiat lilii niesplamion

I wzdycha, gdy go wieczorny wiatr musnie,

A rankiem roni tęczowe łzy rosy.

Czyliż ja tylko, do ziemi lgnąc gnuśnie,

Mam tracić z oczu świetlane niebiosy?

Tak i drzew szereg zagadując bliski,

Źródła i rzeki, uroku ich świadom,

Lic Stwórcy śledzi świetlane odbłyski,

Cudnym się Jego przypatrując śladom.

Gdy troski drobne jak nitki pajęczyn

Chce zerwać, strojna w sieć kwietnych mozaik

Łukisdzek willa, zaciszny Niemenczyn

Albo Bezanów przytuli go gaik.

Za prostym stołem, gdy wokół swawoli

Wietrzyk i krze suchy wznieca sierpień,

Pod cieniem werand lub cichej topoli

Zapomni znojów i przykrości cierpień,

Wśród traw szelestu, brzęku rojów pszczelich

Chleb go uraczy, sól, okrajec sera,

Dzban czystej wody, wina spory kielich

Oraz poziomki, które w gajach zbiera

Pacholę wiejskie, przysmaczek jedyny

I znakomita przyprawa do chleba.

Skarów tam wtenczas ni ostryg z Lukryny

I utuczonych barwen mu nie trzeba.

Starczy mu grzywacz, podpasion po trosze,

Synogarlica albo też gęś tłusta,

Bób, którym gardzą wybredni smakosze,

I nie bez smacznych przydatkó kapusta.

Na deser zasię naleśnika kawałą,

Co nie obciąża, a pokrzepia zdrowie.

Potem, gdy będzie skwar większy nastawał,

Nad rzeczką albo w zacisznej dąbrowie

Przed przykrym Notu powiewem się schroni

Pod cieniem drzewa, na wzgórzu wynisołem,

Albo po zatok kryształowej toni

Obrotne czółno pędzić będzie wiosłem,

Lub zapomniawszy dysput i retoryk,

Na wędkę ryby łowić wśród drzew cienia.

Tymczasem w gaju wołów słychać poryk,

Od rzecznych jaró brzmią owiec beczenia.

W szczelinie skalnej gwarzy zwinny szczygieł,

W zaroślach tęsknie słowik czasem załka,

Gna pasterz kózki, wśród sosnowych igieł

Raz po raz jego rozbrzmi piszczałka.

Z pańskich niw żeńców rzesza wraca tłumna,

Wesołe piesni śpiewając po drodze,

Rozgłośnie skrzypiąc po skibach, do gumna

Plon zwozi szereg bryk, pakownych srodze.

Tu, kto mnie słuchasz, rozmowy tez wliczaj

Druhó (a siedzi ich obok rząd zwarty),

Co w tok roztrząsań, goracych zazwyczaj,

Niewinne sprzeczki wplatają i żarty.

Tak pośród skromnych rozrywek igrzyska

Bez winy spływa dzień pelen radości:

To gdyby lichwiarz mógł zobaczyć z bliska

Alfej, zyskownych poszukiwacz włości,

Sum, które złożył z lichwą nieslychaną

W dniu Idów, zysku radując się złotem,

Gdy termin spłaty - Kalendy nastaną,

Już by odbierać nie pragnął z powrotem.

Anakreont

Dlaczego, trackie ty źrebię,
Spoglądasz na mnie z ukosa
I bezlitośnie umykasz,
Jakbym się nie znał na niczym?
Wierz mi - wspaniale bym umiał
Okiełznać ciebie wędzidłem
I, lejce w dłoni ściskając,
Na tor wyścigowy zawrócić.
Teraz się pasiesz na łąkach
I zwinnie hasasz w podskokach -
Bo jeszcze żaden cię biegły
W swej sztuce jeździec nie dosiadł!

Horacy:

Jako sarenka za matka strwożną

Uciekasz, Chloe, przede mna w bór,

Za matką, na lada szelest osytożną,

Na lada wiatru szumiący wtór.

Matce, czywietrzyk w wiosenny dzień

Zaszumi liściem, czyli to w krzach

Jaszczurka trawki pochyli pień,

Już bije srece, zdejmie ją strach.

Jam ci nie tygrys przecie ni lew,

Mojej się, dziewko, nie bój pogoni!

Odejdź od matki, bo ci już krew

Liczko dojrzałe dla męża płoni.

Kochanowski:

Stronisz przede mną, Neto nietykana,
By więc sarneczka, kiedy obłąkana
Macierze szuka po górach ustronnych,
Nie bez bojaźni i postrachów płonnych.

Bo, by się namniej na drzewie wzjeżyły
Powiewne listki, by namniej ruszyły
Jaszczurki krzakiem, ta się dusza zlęknie,
Aż od bojaźni na ziemi przyklęknie.

  Lecz ja nie jako niedźwiedź albo mściwa
Myślę cię drapać lwica popędliwa;
Przestań też kiedy za macierzą chodzić,
Już się ty możesz mężowi przygodzić.

Z PIEŚNI NAD PIEŚNIAMI

Ty mnie unikasz, Chryste, jak płochliwa

Sarenka lesna, którą i straszliwa

Wichura trwoży w afryckiej pustyni,

Gdy zamet czyni

I lekki powiew z południowej strony,

Który gaj pieści z kwiatami natkniony…

Próżno ucieka w popłochu sarenka,

Próżno się lęka.

Czy zima warzy listeczki zmrożone,

Czy Jowisz gromy miota niewściągnione,

Ona się trwozy i drzy i pierzchliwa

W lesiech się skrywa…

Lecz ja Cię szukać nie przestanę, Chryste,

Choćbyś się ukrył w bory przepaściste…

„Wróć do nas, panie” wołamy za Tobą

Z gorzką żałobą.

Na jaki, Boże, odszedłeś skraj świata?

Zali tam, kędy Solima bogata,

Czy tam, gdzie Liban swe zielone szczyty

Wznosi w błękity?

A może ziemie nawiedziłeś inne,

Gdzie Kafarnaum leżą wsie pustynne

Lub gdzie Betulii Żarki kraj, szczęśliwy

Pięknymi niwy…

Przestań uciekać, Chryste, nadaremno,

Bo nie ukryjesz się nigdzie przede mną,

Światłość mię śladem Twoim poprowadzi:

Ona Cię zdradzi…

Zdradzi Cię Cyntia dwuroga na niebie…

Westchnienie dzikich pustyń wyda Ciebie…

W pusczę bezdenną czy w dal pójdziesz ciemną,

Lecz nadaremno.

Bo gdzie iść będziesz - przejście Twe obwieści

Wiaterku powiew, co śród drzew szeleści.

Strażniczek nocy, złotych gwiazd mruganie

Wyda Cię, Panie…

DESCRIPTIO GENTIUM

Włoszy

Włoszy są snadni,

Twarzą poważni, Serca chytrego,

Jezyka złego.

Daleko widzą,

Predko się brzydzą,

Niestali w rzeczy,

Lub źle, lub grzeczy..

Tęsknienie mają, Urazów tają.

Pelni zazdrości

I skrytej złości,

Z cicha czyhają, Zdradę zmyślają.

Wręcz nie zawadzą,

Fortelem zgladzą,

Obiad z wetami

Lubią z żartami.

Co smak, uzywaja,

Lecz nie ufają.

Twarzą, fochami,

Przyjaciołami.

Chętni, łaskawi,

W rzeczach ciekawi.

Gosci przyjmują,

Hojnie szafują.

Przestróg nie lubią,

A Radzi skubią.

Gdy ich darują,Wdzięcznie przyjmują.

W życiu poczciwi,

Honorów chciwi,

Zawsze w miłości,

Nieudałości.

Nie żołnierzami,

Ale żakami

W graniu, spiewaniu

I w bufowaniu

Komedyjkami

Są dziedzicami.

W pismie łagodni,

Jurni, swobodni.

A rzymczykowie

Kortezanowie.

Dewocyjami

I decymami

Święci prawdziwi,

Gdy są gorliwi.

Ateistowie,

Nie Papisowie.

Swoją ludzkością

I poboznością

Chrześcijańskimi

Ludźmi własnymi.

Ubogich sami

Są patronami

I pielgrzymowi

Pomóc gotowi.

Te obyczaje

Włoski kraj daje.

Polacy

Mężni Polacy,

Dobrzy junacy,

Naród słynący,

Lecz próżnujący.

Szlachectwa sławą

Z wolnością prawą

Z dawna nadany

Prawem zrównany.

Książąt rzeczonych Lub yczynionych

Szlachta nie lubi

I tym się chlubi.

Swojej wolności

I dostojności

Dać niegotowi

Plebejuszowi,

Aby ci byli,

Kim by rządzili.

Zyją w swym stanie

Jako ziemianie.

Gdy służyć w boju

Albo w pokoju

Ojczyźnie mają,

Zysku patrzają.

Mandaty z nieba,

Kiedy potrzeba.

Boskie rygory

I święte wzory

Sami stosują

I mitygują.

Nie chcą o tego

Więzić żadnego,

Aż przekonany

I prawem wzdany.

Skąd od możniejszych

Ucisk jest mniejszych.

Zabiwszy kogo,

Płaca niedrogo.

Królów szanują,

A prawa psują.

W rzeczach niekryci,

Płaczą ubici.

Sa stratnymi, a nie chciwymi,

Jak bez warunku,

Tak bez frasunku

Bezpiecznie żyją,

Jedzą i piją. Dobru przyszłemu

Jako i złemu nie zbiegaja,

Za nic to mają.

Kędy biesiada,

Tam zaraz zwada,

Że wypróżniona,

Nie jest spełniona,

Zdrajcą każdego

Zową takiego.

Śmierdzące mają,

Co w nich mieszkają,

Chaty z cielęty,

Ż świńmy, prosiety,

Tamże i dzieci

U prostych kmieci,

Nie ma, co trzeba,

Gość ani chleba.

Ci, co panami

Są z dostatkami,

Wysokie dachy

I pańskie gmachy

Kosztem stawiają,

W których mieszkają.

Lecz zbudowane, wnet zaniedbane,

Aż ciecze z góry,

Gdy zewsząd dziury.

Tak pałac wczira,

Dzisia obora.

W wierze trwałymi,

Nie gorliwymi,

Księży się boją,

Przy prawdzie stoją,

Posty chowają,

Nic nie zmyślają, a z przyrodzenia

Strzegą sumienia.

Tym polska strona

Jest zwyczajona.

AD PRINCIPES EUROPEAE

Jeszcze Europa nie przytarła rogów

Azyi, tam gdzie swych pilnuje progów

Neptun, w tatarska niewolę zabrany:

W Tracyjej rzeki na swe jęcza pany.

Greckie się tego wstydzą monarchie,

Że pod tureckie jarzmo dały szyjje;

Ziemice się już w łyka te dostały,

Co wolnym kołem po morzy plywały.

Achaickie się rozkwiliły wody,

Górzysty Hebrus płacze na swe szkody.

Czy Murzynowie słońcem opaleni

Albo Indowie Tagiem ochłodzeni

Czołem bić zawsze, czy li abideńskie

Wieże się schylać i wy, atraceńskie

Mury, bojaźnią będziecie się chwiały

I morza wszytkie będą hołdowały?

Próżno przypadkom złym zapobiegamy

I przeszłych wieków dzieła wspominamy,

Jeżeli dawnych spraw nie powtarzamy

Ani żelaza z pochew dobywamy.

Jeśli kopije, puklerze pod ławą,

Mało to, jeśli języka stać słąwa

Samego chcemy, jeśli sejmy składać

Tylko umiemy, a nie bronią władać.

Więc przy jesiennym daremno kominie

O zbitym sobier prawim Tatarzynie.

Darmo wspominać wojnę retusowę,

Tudzież wyprawę sławić Joqwiszowę,

Jeśli się sami do szabel nie mamy,

Które nie swymi krew zdobi farbami

Nieprzyjacielska, lecz złoto szmelcuje,

A pas rycerski dyjament haftuje,

Łańcuchy złote wdzięcznie się mieszają,

Drogie czapraki cienki dźwięk wydaja.

Nie będzie żołnierz oprawnym szermował

Śmiele pałaszem, by się nie zepsował,

Choć, mówię, szczęście ordy pędzić będzie,

Chociaż na karkach tatarskich usiądzie.

Jako złocistą zbroję na się włożysz,

Przodków twych dzielność oraz z siebie złożysz,

Rzymianinem cie nieprzyjaciel srogi

Nie uzna mężnym, wojując bez trwogi;

Ani ja tego, co się z promieniami

Chce trefionymi porównać włosami,

Znam za potomka Umbrów starożytnych,

Który by znosił Hannibalów bitnych,

Na Aloes drogi zarosłe torował

I świata bramę tudzież opanował.

Bóg tak sam czasy odmienne szykuje,

Że wiek po dobrym gorszy następuje,

I lata pewnym porządkiem prowadzi.

Raz się dowcipem każdy z drugim wadzi:

Po filozowskich utarczkach sędziowie

Jak siędą, swary zaczną jurystowie.

Tych lat odważni powstaną Bessowie,

Owych niemężni żyją Calikowie.

Nas na ostatki wydał świat zgrzybialy,

Kiedy natury siły osłabiały:

Na swą sromotę potomków zrodzonych

I na niesławę wieczną potępionych;

Cokolwiek Dorych obyczajów było,

To się złoczyństwem wszyko utracilo.

Z cnót animusze własne odzieramy,

A w maszkary je nicnót ubieramy.

Nie wstyd, lecz chwała jest to zawołana:

Ręka rozlaniem krwie sprofanowana.

Przyjaźń i zdrowie przedajne nosimy,

Gdzie nas wiatr pędzi łakomstwa, bieżymy.

Co żywo uszu pilno nadstawuje,

Gdzie głośnym zlotem podskarbi szafuje.

Komu w wysokich niestatecznie płuży

Szczęście honorach, temu wszystko służy.

Jako potęga ustanie z skarbami,

Wszyscy się z ciebie nakarmią żartami.



PIEŚŃ IV 32

Czy drzemka, Turski, ogarnie mnie we dnie,

Czy też zapadnę noca w sen głęboki,

Lekkie mi skrzydla strzelaja bezwiednie

Z ramion, wysoko niesion pod obłoki

Oglądam łaki, wśród kwietnych mozaik,

Wzgórz pasma widze nad wstęgami błoni,

Tu i tam wyrąb zaciszny lub gaik

Z mgły srebrnej siwe drzew kępy wyłoni (…)

Kiedy się ocknę i widziane we śnie

Jak bańki prysną czarodziejskie zjawy,

Za lutnię chwytam i stesknion bezkreśnie,

Na Horacego wzory pełne sławy

Nie pomnąc więcej, ochoczy i krzepki

Swoistym szlakiem szybuję wytrwale (…).

Rwę pęta w wiecznym zapału porywie,

Jakie nakłada rzeczywistość szara.

Ty mnie, o Turski, przestrzegasz troskliwie,

Bym w ślady biegnąc dawnego Ikara,

Prawdziwej klęski nie doświadczył kosy,

Zmieniając Morzu Bałtyckiemu miano.

Zbyteczna troska! Na Ikara losy

I płochość jego pomnąc niesłychaną,

Gdy sypiam, silne pod sobą mam łoże,

A krzesło z mocną poręczą, gdy tworzę.


SAMUEL TWARDOWSKI

TRENY MARIANNIE TWARDOWSKIEJ,

WDZIĘCZNEJ DZIECINIE,

JEDYNACZCE SWOJEJ, OJCIEC NAPISAŁ


TREN I

Tedy, moja kochanko, która w dalszym lecie,
     Ozdób moich dziedziczką miałaś być na świecie,
Odeszłaś mię! Nieszczęsny ze mnie ociec, który
     Ledwie com się ucieszył z wdzięcznej swojej córy,
Aż jej płaczę, a tylko zostało mi imię.
     Tak o wonnej Eurocie , gdy myśląc się zdrzymię,
Złote jabłka mi się śnią, a ja bez pamięci
     Chwytam, chwytam, cóż po tym, zostanę przy chęci!
Już tylko i o tobie śnić mi się coś będzie,
     A gdzie stąpię, przede mną wdzięczny cień twój wszędzie.

TREN II

Ledwieś mi się, jutrzenko moja, pokazała,
     Ledwie na świat promyszczki złote swe wydała,
A już gaśniesz, ani cię we mglistym obłoku
     Dojźrzeć mogę, nieszczęsny, i dotrzeć się wzroku.
Cóż wdzięki twoje one z śmiechy niewinnymi?
     Jedno były promieńmi przerażającymi Serce moje.
Teraześ mgłą obeszła ciemną,
     Ani, ani wiecznie już rozświecisz przede mną.
Bodaj była nie weszła! Bo nie tak gdy wschodzi,
     Jako słońce tym milsze, gdy już, już zachodzi

TREN III

A matka co nieszczęsna! O, ta jako w puszczy
     Ranna łani, z której krew strumieniami pluszczy!
Kto się łzom jej przypatrzy, jeżeli nie krwawe,
     Kto, jeżeli nie perły uryjańskie, prawe.
Czemu? Czemu? Okrutna kiedy Persefona
     Gwałtem jej tę pociechę wydzierała z łona,
Nie zaraz się w Pireny źrzódło rozpłynęła,
     Nie zaraz marpesowym kamieniem stanęła.
Ach, oczeńki, kiedy je na dół opuściła!
     Ach, usteczka, kiedy ich korale mieniła!
A jak śliczny hijacynt, ranej pełny rosy,
     Od okrutnej podcięta omdlewała kosy!

TREN IV

Cóż nam z matką zostawa? Jedno z różanymi
     Mieć się prędko za tobą stopeczkami twymi!
Jako umrzem wesoło, ach, w jedynej tobie,
     Kiedy cię tam będziem mieć przewodniczką sobie.
A ty więc przeciwko nam wdzięcznej onej chwile
     Z ręczyńkami wynidziesz ściągnionymi mile.
Ta pociecha, te nasze ostatnie nadzieje:
     Żalom jeśli serdecznym dosyć się tak dzieje.
Próżno! Próżno! Nie spuścim z myśli cię na wieki,
     Ani kiedy osuszą nasze się powieki.
Wdzięczna dziewko! Krótkoś nas ucieszyła sobą,
     A jakoż nagrodzimy długą to żałobą?

JEDZIE WENUS

(…) Zaraz wszytkie poczują Neptunowe kraje

Kół jej rumor i naprzód przedziwne nastaje

Pod wieczór nachylony morza uciszenie.

Żaden przykry afrykus, żaden wiatr nie wie[ni]e

Prócz z fawonim zefiru szemrzą coś łagodnie,

A tu w wodach żarliwe błyskają pochodnie

Potopionych amorów. To na swe delfiny,

Spóltszy się ogonami, slaczą meluzyny,

Wieloryby po miałkich piaskach się tarzaja,

Forkom nierozruchanym syreny śpiewaja

Nagie po pas. Nadobna uchyliwszy łona

Leukothee starego łudzi Palemona,

Na Glauka Panopea faworami ciska,

Melicercie Inoo dłonią w oczy pryska

I płód inszy Syrenin ze dna się poruszy

W niezwyczajne ochoty. Ale i na suszy

Gdziekolwiek się potoczy wóz jej złotokoly,

Spłoną ogniem pustynie i wszytkie żywioly

Tchną z miłości. Zarzucą dzikość swą zwierzęta

I ręki niecierpliwej, jako się szczenięta

Łaszą pardzi, ogromne wymuskują grzywy

Lwi Libijscy i który prócz jeden sam żywy

Na czystym jednorożec uściela się łonie,

Mauretańscy wesoło przepryskują słonie

Łaniom, skaczą jelenie, niedźwiedzie tańcują

I hodyńcy parami. Az i swe poczują

Rozkoszy ichneumoni i pluskając mile

Sami najokrutniejszy z Nilu krokodyle.

Lasy nawet kochają i drzewa ozdobne

Przez chrósty i leszczyny sięgają się drobne,

Dąb do debu nachyla, topola topolą

Z daleka upatruje i z sobą się wolą. (…)

O PANU JZEZUSIE NA

MACIERZYŃSKICH RĘKACH

Kochajmy, czyli sreca wszystkich razem

Okrzepły nam twardym głazem?

Kochajmy, a to z macierzyńskiej ręki

Rwie się ku nam z usty przez dzięki,

Jakowa zmiękczyć mogłąby dziecina

I dzikiego Tatarzyna.

A to ust rubin, perłom równe lice,

Gwiazdy szczere dwie źrenice,

Na szyjkę białą kędziorki spuszczone,

Złotem słońca powleczone.

Nad kość słoniową bielsze ściąga ręce,

Wydrzeć się każe mateńce.

Z płaczem być pragnie gościem twego łona,

I więźniem twego ramiona.

Kochajmy, albo jeśli serce z stali,

Niech nas w grobie gląz przywali.

NAGROBEK GARSONKOWI

I ty Nielubie wiodąc dni po panu

Zdechłeś, Garsonku, we czwartek po ranu,

Leżąc przy trunie i kochanym grobie,

Jeśliż cię mile nie zawoła k sobie.

Aż kiedykolwiek trop zwietrzywszy drogi

Poszedłeś za nim, ale Charon srogi,

Widząc bestyjkę być cię bez rozumu,

Już na przewozie wyrzucił cię z prumu.

Ty, jakoś się bał za żywota wody,

Nie śmiesz się chynąć w ślepe one brody,

Tylko po brzegach wiatrów próżnych czekasz,

A wzgórz skacząc, ach! daremnie szczekasz.

Tak i po śmierci od pana daleki,

Przy rzece onej będziesz wył na wieki.

Ziemie przynajmniej godne jego kości

W nagrode wiernej ku panu miłości.

SZCZĘŚLIWA MOKSIEWSKA WYPRAWA

(…) WŁADYSŁAWA IV (…) W ROKU 1634

Kiedyż wdzięczy na weselu słodkie ohamowawszy wodze,

Czas, czas o nieprzyjacielu

I myślić północnej drodze;

Pola się rozily,

Rzeki się rozbiły.

Siewierskie dymem się kurza

Miasta i obfite kraje,

Jaki z Nowerstwową burzą

Popiól z Wezuwiusza wstaje?

Nibo się rumieni,

Ziemia krwią się pieni.

Od Dniepru gońce żałośni jedni drugich uprzedzaja.

Bojare, bojare sprosni,

Żony, dzieci w pień ścinają:

Połock ubieżany,

Smoleńsk obegnany.

Nie mieszkaj, a na koń mściwy

Wielki wsiadaj bohaterze,

Sam im sam wzrok twój gniewliwy

W złamanym potępi mirze;

Jako słoma spłoną,

Gdy na to wspomioną.

Czyli raz przodkom twym nowy,

Nierówne wygrywać boje,

Twarde im ucinać głowy

I o stołeczne podwoje

Gdzie próg nietykany,

Zapierać tarany.

Deptała karki uparte

Ich niewytrzymana siła,

Mury i bramy otwarte

Nogą suchą przestapiła,

Twardo ouzdany

Car sam brzmiał kajdany.

Teraz o jako się wstydza

I patrzą ponurym okiem,

Gdy twoje ozdoby widza,

I na tronie tak wysokim;

A ty tem ochoczej, następuj im w oczy.

Tedy pod ogromnym grzmotem

Dzwieki Etna wyda swoje,

Wulkan zarudzi się potem

Szyszaki kując i zbroje,

Echo wiatry goni:

Do koni! Do koni!


Józef Baka


Tekst o miłości Bożej

Boże mój, Boże, Tyś dobro najwyższe.

Wielbię Cię, chwalę, stworzenie najliższe,

Kocham Cię, Boże, kocham całym sobą,

Kocham Cię, Boże, kocham całym Tobą,

Twą wszechmocnością, przedwieczną mądrością,

Wolą, pamięcią, Twą kocham miłością

Jedynie dla Ciebie.

Boże i wszystko królów, sędziów Panie,

Tyś jest, któryś jest., zastępów Hetmanie,

Kocham Cię sercem, a sercem MARYI

I wszystkich świętych w niebios kompaniji

Śpiewam Ci .Święty, święty. z aniołami,

Kłaniam się z Księstwy i z Cherubinami,

Boś Pan nad Panami. […]

Młodym uwaga

Za igraszkę śmierć poczyta,

Gdy z grzybami rydze chwyta:

Na dęby ma zęby,

Na szczepy ma sklepy.

Cny młodziku, migdaliku,

Czerstwy rydzu, ślepowidzu,

Kwiat mdleje, więdnieje.

Być w kresie, czerkiesie.

Ej, dziateczki, jak kwiateczki

Powycina was, pozrzyna

Śmierć kosą z lat rosą,

Gdy wschody, zachody.

Wszak poranek od wieczoru

Niedaleki bez pozoru,

Dzień z nocą karocą

Tąż dąży, świat krąży.

Dniem niedługo słońce parzy,

Cienią chmury, gdy się żarzy:

Noc mściwa sposzywa

Blask szczyry w swe kiry.

Po zachodzie kwiat w ogrojcu

Płakać musi jak po ojcu:

Łzy rosy są głosy

Do nieba bez Feba.

Śliczny Jasiu, mowny szpasiu,

Mój słowiku, będzie zyku.

Szpaczkujesz. Nie czujesz?

Śmierć jak kot wpadnie w lot!

A za nie wiesz, że śmierć jak jeż?

Ma swe głogi, w szpilkach rogi,

Ukoli do woli,

Aż jękniesz i pękniesz.

Czy ty głuszec, czy ty wrona,

Dusznych sępów chwyci spona!

Twa główka makówka,

W swywoli nie boli.

Tobie w głowie skoki, tany,

Charty, żarty na przemiany:

Śmierć kroczy, utroczy

Jak ptaszka, nie fraszka!

W ślepą babkę gdy śmierć skacze,

O czy jeden młodzik płacze?

Jej dygi złe figi

Niestrawne, dość dawne.

Łasyś zbytnie na cukierki,

Jabłka, gruszki i węgierki:

Śmierć jawna, niestrawna

Połyka młodzika.

Świat gomółka, tyś pigułka,

Ale smaczna szczurom skórka:

G<d>y zwleką, opieką,

Wywędzą łez nędzą.

Tyś jak pączek czy pąpuszek,

Od łabędzich twych poduszek

Śpisz długo . śmierć sługą,

Pościele w popiele.

Młodzieniaszku, w adamaszku,

W aksamity zbyt uwity,

Twe lamy od jamy

Nie skryją, zaryją.

Świat na morzu, tyś w korabiu,

Śmierć robaczek jest w jedwabiu:

Patrz, tchorzu, na morzu

Źle cale, złe fale!

Kawalerze w pięknej cerze,

Na twe stany chcesz odmiany?

Odmiana, żeś z Pana,

Brat łata, gdy fata!

Kawalerów śmierć szyderca

Zrywa gwałtem i z kobierca:

Łopata przeplata

Wesele w łez wiele.

Nie bądź sadłem czy jak masło,

Niejednemu życie zgasło!

Wszak mowią, że łowią

Tak dudków bez skutków.

Żywe srebro, paliwoda,

Na igraszki czasu szkoda:

Czas drogi, Sąd srogi,

Co minie, upłynie.

Nie dopędzisz wczora cugiem,

Nie wyorzesz jutra pługiem.

Minęło, zniknęło!

Bez zwrotu, powrotu.

Uwaga damom

Świetne damy, świat was w ramy

Jeszcze w życiu, w dobrym byciu,

Wprawuje, szacuje

Tak wzięte, jak święte,

A śmierć ślepa jak szkulepa

Nic nie zważa, nie poważa.

Chimera, odziera:

Co złoto, jej błoto,

Na fontaże Mars pokaże,

Na fryzury głodne szczury

Gotuje, pudruje

Siwizną, zg<nili>zną.

Umysł hardy, na kokardy

Fatów spony, girydony,

Tak szuby jak czuby

Zwlekają, zdzierają.

W lot kapturki podrą szczurki,

Tam bukiety i tupety.

Salopy od ropy

Zbotwieją, struchleją.

Ej, boginie, wszytko zginie!

Wasze imię w krótkiej stymie:

Śmierć strzyże i krzyże,

Manele rwie śmiele.

Darmo kanak zdobi głowy,

Gdy u kogo rozum sowy.

Przeważa, nie zważa:

Zgnić w grobie ozdobie!

Gdzie testament, tam to lament!

Łzy toczą się na dyjament:

Ach, perło! Jak berło

Śmierć zmiata, do kata!

W świata morzu okręt drogi

Z czubem zerwie wicher srogi.

Popłynie, ach, zginie

W łez rzeki na wieki!

Rogów moda jak wicina,

Wiatrem dęta pajęczyna

Skurczy się, pomści się

Śmierć nagle na żagle.

Nic wam, damy, złote lamy,

Bez urazy ani gazy,

Mantele, manele

Nie dadzą, zawadzą.

O Dyjano, z ciebie mara

Czy poczwara, gdy czamara

Przybierze w ofierze

Much rojem, rop zdrojem.

Nic nie miło, gdy się zgniło:

Sztofy, tury i purpury,

Wachlerze, trup w cerze

Odmiata, do kata!

Nic po stroju, człek wór gnoju,

Pompę zbrzydzi, świat ohydzi.

Odrzuci, bo nuci,

Gazeta! Waleta!

Śmierć niemodna, kiedy głodna,

Na ząb bierze w cudnej cerze

Z rumieńcem i wieńcem

Panienki w trunieńki.



IGNACY KRASICKI

Do dzieci

O wy, co wszystkie porzuciwszy względy,

Za cackiem bieżyć gotowi z zapędy,

Za cackiem, które zbyt wysoko leci,

Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci.


Wy, których tylko niestatek żywiołem,

Co się o fraszki uganiacie wspołem,

O fraszki, których zysk maże i szpeci,

Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci.


Wy, którzy mamę przybrawszy postaci,

Baśniami łudzić umiecie współbraci,

Baśniami, które umysł płochy kleci,

Bajki wam niosę, posłuchajcie, dzieci.

Wstęp do bajek

Był młody, który zycie wstrzemiezliwie pedził;

Był stary, który nigdy nie łajał, nie zrzedził;

Był bogacz, który zbiorów potrzebnym udzielał;

Był autor, co sie z cudzej sławy rozweselał;

Był celnik, który nie kradł; szewc, który nie pijał;

Zołnierz co sie nie chwalił; łotr co nie rozbijał;

Był minister rzetelny, o sobie nie myslał;

Był na koniec poeta, co nigdy nie zmyslał:

- A coz to za bajka? Wszystko to byc moze!

- Prawda, jednakze ja to miedzy bajki włoze.

ABUZEI I TAIR

 "Winszuj, ojcze - rzekł Tair - w dobrym jestem stanie: Jutrom szwagier sułtana i na polowanie Z nim wyjeżdżam". Rzekł ojciec: "Wszystko to odmienne: Łaska pańska, gust kobiet, pogody jesienne". Jakoż zgadł, piękny projekt wcale się nie nadał: Sułtan siostrę odmówił, cały dzień deszcz padał.

SZCZUR I KOT

 "Mnie to kadzą" - rzekł hardzie do swego rodzeństwa Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa. Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił, Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.

SYN I OJCIEC  Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary; Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary. Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody: Płakał ojciec, że stary; płakał syn, że młody.

RYBKA MAŁA I SZCZUPAK Widząc w wodzie robaka rybka jedna mała, Że go połknąć nie mogła, wielce żałowała. Nadszedł szczupak, robak się przed nim nie osiedział, Połknął go, a znim haczyk, o którym nie wiedział. Gdy rybak na brzeg ciągnął zdobycz okazałą, Rzekła rybka: "Dobrze to czasem być i małą"

ATŁAS I KITAJ Atłas w sklepie z kitaju żartował do woli; Kupił atłas pan sędzic, kitaj pan podstoli. A że trzeba pieniędzy dać było kupcowi, amał się bardzo nisko atłas kitajowi. Gdy przyszło dług zapłacić, a dłużnik się wzbraniał, Co rok się potem kitaj atłasowi kłaniał.

MALARZE

 Dwaj portretów malarze słynęli przed laty: Piotr dobry, a ubogi. Jan zły, a bogaty. Piotr malował wybornie, a głód go uciskał, Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. Dlaczegoż los tak różny mieli ci malarze? Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze.

Wilk i owce

Wilk, chociaż to ostrożny, przecie że żarłoczny,
Postrzegł ścierwo, chciał dostać i wpadł w dół poboczny.
Siedzi w jamie a wzdycha; wtem owieczki słyszy.
Patrzą w dół, aż wilk w jamie siedzi, ledwo dyszy.
Odezwał się na koniec, rzekł do nich powolnie:
"Nie wpadłem, za pokutę siedzę dobrowolnie;
Trzeba czynić pokutę za boje, za groźby,
Za to, żem was pożerał..." Owce zatem w prośby;
"Wynidź z dołul..." - "Nie wyjdę!..." - "My będziem podnosić!"
Droży się wilk, na koniec dal się im uprosić.
Jęły się więc roboty i tak pracowały,
Że go ze dna samego jamy wydostały.
Wyszedł, a zawdzięczając nierozumnej kupie,
Pojadł, pogryzł, podusił wszystkie owce głupie.

PRZYJACIELE

Zajączek jeden młody Korzystając z swobody Pasł się trawką, ziółkami w polu i ogrodzie Z każdym w zgodzie. A że był bardzo grzeczny, rozkoszny i miły, Bardzo go inne zwierzęta lubiły. I on też, używając wszystkiego z weselem, Wszystkich był przyjacielem. Raz gdy wyszedł w świtanie i bujał po łące, yszy przerażające Głosy trąb, psów szczekania, trzask wielki po lesie. Stanął... Słucha... Dziwuje się... A gdy się coraz zbliżał ów hałas, wrzask srogi, Zając w nogi. Wspojźrzy się poza siebie; aż tu psy i strzelce Strwożon wielce, Przecież wypadł na drogę, od psów się oddalił. Spotkał konia, prosi go, iżby się użalił: "Weź mnie na grzbiet i unieś!". Koń na to: "Nie mogę, Ale od innych będziesz miał pewną załogę". Jakoż wół się nadarzył. "Ratuj, przyjacielu!" Wół na to: "Takich jak ja zapewne niewielu Znajdziesz, ale poczekaj i ukryj się w trawie, Jałowica mnie czeka, niedługo zabawię. A tymczasem masz kozła, co ci dopomoże". Kozieł: "Żal mi cię, niebożę! Ale ci grzbietu nie dam, twardy, nie dogodzi: Oto wełniasta owca niedaleko chodzi, Będzie ci miętko siedzieć". Owca rzecze: Ja nie przeczę, Ale choć cię uniosę pomiędzy manowce, Psy dogonią i zjedzą zająca i owcę. Udaj się do cielęcia, które się tu pasie". - "Jak ja ciebie mam wziąć na się, Kiedy starsi nie wzięli?" - cielę na to rzekło; I uciekło. Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły, Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły.

FILOZOF I CHŁOP

Wielki jeden filozof, co wszystko posiadał, Co bardzo wiele myślał, więcej jeszcze gadał, Dowiedział się o drugim, który na wsi mieszkał. Nie omieszkał I kolegę odwiedzieć, I od niego się dowiedzieć, Co umiał i skąd była ta jego nauka; Znalazł chłopa nieuka, Bo i czytać nie umiał, a więc książek nie miał. Oniemiał. A chłop w śmiech: "Moje księgi - rzekł - wszystkie na dworze: Wół, co orze, Sposobi mnie do pracy, uczy cierpliwości, Pszczoła pilności, Koń, jak być zręcznym, Pies, jak wiernym i wdzięcznym, A sroka, co na płocie ustawicznie krzeczy, Jak lepiej milczyć niźli gadać nic do rzeczy".

KONIEC

Zmordował się na koniec ten, co bajki prawił, Żeby więc do ostatka słuchaczów zabawił, Rzekł: "Powiem jeszcze jedną, o której nie wiecie: Bajka poszła w wędrówkę. Wędrując po świecie Zaszła w lasy głębokie; okrutni i dzicy Napadli ją z hałasem wielkim rozbójnicy, A widząc, ze ubrana bardzo podle była, Zdarli suknie - aż z bajki Prawda się odkryła".


IGNACY KRASICKI


Dworak

uż czas mroźny, już czas słotny,
Co zamartwiał przyrodzenie,
Zwalnia; widok śnieżny, błotny,
Jędrne biorąc ukrzepienie,
Wdzięczy nadzieje ku wiośnie,
Pączki wschodzą, trawka rośnie.

 

Orzeźwione ciepłem ptaszki
Porę życia pozdrawiają,
Zwierząt skoki i igraszki
Przyszłą płodność oznaczają.
Zewsząd radość, zewsząd pienie,
Odmładza się przyrodzenie.

 

Rolnik czuły idzie w pole,
W pole potem swym skropione,
Wraca zziajan ku stodole,
Kędy krówki wytuczone,
Krówki, co wygodnie mieścił,
Co chował, karmił i pieścił,

 

Puszcza w wolność. Ryk radosny
Echa głośne powtarzają.
Wszystko niesie piętno wiosny:

Barany, kozły igrają,
I gdy się ziemia zieleni,
Czują powab, co je pleni.

 

Słowik nuci wdzięczne pienia
W gnieździe osiadłej samice,
A zbyt czułe rozrzewnienia
Podawając w okolice,
Czyli zwalnia, czyli spieszy,
Bawi, łudzi, smuci, cieszy,

 

W zmroku wdzięcznym rozpościera
Księżyc promienia srebrzyste,
Przez gałęzie się przedziera,
A strumyków wody czyste,
Gdy wietrzyki tam igrają,
Drżącą postać wydawają.

 

Pod jaworem siedzą starce,
Oddychają słodkim wianiem,
Igra młodzież przy fujarce,
Czułym zdjęci rozrzewnianiem
Przypominają, jak mali
I oni też trzody gnali.

 

O wsi wdzięczna! w tobie życie,
Tyś rozkoszy prawym źródłem,
O wsi wdzięczna! miłe skrycie,
Czemuż w tobie dni nie wiodłem,

Miast miłośnik, martwy byłem,
W tobiem osiadł i ożyłem.

 

Tak stary dworak, dworak zbyt podściwy

I nieszczęśliwy,
Mniej czuły na to, iż się nie zbogacił

I swoje stracił,
Siedząc w chłodniku przy krynicznej strudze,

Zwiedzion w usłudze,
Przypatrując się przeźroczystej wodzie,

Mądry po szkodzie,
Rzekł, patrząc, kędy w jego okolicy

Trakt ku stolicy:
„Żegnam cię, próżen po służbach zbyt długich,

Oszukuj drugich."

Do księdza plebana

ożna przestać na małym, mój księże plebanie,

Dogodzić miernym chęciom, na to zawsze stanie,

Byle tylko mieć chęci ona roztropnej wodzy,

W jakimkolwiek bądź stanie, nie będziem ubodzy.

Czegoż "trzeba istotnie? Zaprawdę niewiele,

My się zbyt kochający, my nieprzyjaciele,

My jesteśmy nieszczęścia naszego działacze.

Ów głupi, co świat posiadł, a posiadłszy płacze,

Bo już nie miał co posiąść. Niechby Jowisz zatem,

Chcąc go więcej szczęśliwym czynić i bogatym,

Stworzył jeszcze świat drugi, a właśnie dla niego,

Posiadłby go i płakał, iż nie masz trzeciego.

Nie posiądziem my świata, Aleksandry nowe,

A choćbyśmy posiedli cały lub połowę,

Gdy nie wiemy, w czym miara i jak miara bywa,

I tak by nasza istotność była nieszczęśliwa.

Nie to, co mam, szczęśliwi, choć w wszystko opływam,

Lecz to, jak miarę dzierżę i jak jej używam,

Różnicę czyni; żądza mierna, rozżarzona,

Grosz cichy troskliwego znosi milijona.

Więc i groszem kontenci, gdy z podściwej pracy,

Jak niegdyś Kochanowski, a przed nim Horacy

Użyjmy dobrej chwili; mimo zdania gminne,

Śmiechy, żarty, zabawki czułe a niewinne

Niechaj liczbę zbyt małą dni naszych przedzielą.
Źli silą się weselić, dobrzy się weselą.
Święta cnoto, tyś nie jest ponura i dzika,
Tobie niosę ofiary wśród mego chłodnika,
Ofiary niegdyś łatwe, winą naszą trudne,
Umysł bez uprzedzenia, serce nieobłudne.

Do….

Rzadki jest dobry przykład zacny wojewodo!

Złe czasy, gorsi ludzie do straty nas wiodą.

Czas rzecz czcza. Ludzie, co się z cnót starych wyzuli

Te spodlone narzędzia rzecz naszę zepsuli.

Mamy powstać? Niech spełzną przekupni czołgacie,

Pocieszy się ojczyzna, gdy zdrajca zapłacze,

Zdrajca, co równym sobie nadęty orszakiem,

W wolney ziemi jurgieltnik, śmiał się zwać Polakiem.

Rzym trwał, bo trwała cnota w mieszkańcach podściwych,

Ale gdy się wkradł podstęp zysków niegodziwych

Zdrobniały, spełzły, znikły owe wielkie dusze

Odźwiernymi Cezarów były Fabijusze .


PIEŚŃ LEGIONÓW POLSKICH
WE WŁOSZECH

Jeszcze Polska nie umarła,
Kiedy my żyjemy
Co nam obca moc wydarła,
Szablą odbijemy.

Marsz, marsz, Dąbrowski,
Do Polski z ziemi włoski
Za Twoim przewodem
Złączem się z narodem.

Jak Czarnecki do Poznania
Wracał się przez morze
Dla ojczyzny ratowania
Po szwedzkim rozbiorze.

Marsz, marsz, Dąbrowski…

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,
Będziem Polakami,
Dał nam przykład Bona Parte,
Jak zwyciężać mamy.

Marsz, marsz, Dąbrowski…


Niemiec, Moskal nie osiędzie,
Gdy jąwszy pałasza,
Hasłem wszystkich zgoda będzie
I ojczyzna nasza.

Marsz, marsz, Dąbrowski….

Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany:
"Słuchaj jeno, pono nasi
Biją w tarabany."

Marsz, marsz, Dąbrowski…

Na to wszystkie jedne głosy:
Dosyć tej niewoli
Mamy racławickie kosy,
Kościuszkę Bóg pozwoli.

Święta miłości kochanej ojczyzny,

Czują cie tylko umysły poczciwe!

Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,

Dla ciebie więzy, peta niezelżywe.

Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny,

Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe,

Byle cię można wspomóc, byle wspierać,

Nie żalżyć w nędzy, nie żal i umierać.

Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja!

U Twego syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja!

Zyszczy nam, spuści nam.

Kyrie eleison.

Twego dziela Krzciciela, Bożycze,

Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze.

Słysz modlitwę, jąż nosimy,

A dać raczy, jegoż prosimy.

A na świecie zbozny pobyt,

Po zywoxcie rajski przebyt.

Kyrie elejso



STANISŁAW TREMBECKI

EPITALAME DORANTOWI I KLIMENIE,

CZYLI MIŁOŚĆ ZŁĄCZONA

 

Precz stąd frasunki, precz troski, mozoły!

Dzień nam zajaśniał nad inne wesoły,

Godziny jego Dorant pilnie liczy,

Wieczór mu więcej obiecał słodyczy,

A kiedy dniące światło w morzu zgasło,

Niesie Jutrzenka dla kochanków hasło.

Klimena, smutna i od strachu zbladła,

Idzie ciągniona między prześcieradła.

Raz ją ciekawość nowej rzeczy łudzi,

Drugi raz trwoga ognie w żyłach studzi.

Spoczynek zniknął, snu daremnie szuka,

Uszko na warcie, a serduszko puka.

Najwięcej umysł zakłóca spokojny

Toczenie krwawej i nieznanej wojny:

Bez sekundanta, bez tarczy, bez broni,

Cóż ją od razu srogiego zasłoni?!

Gotuj się, dziewczę, na cacaną mękę:

Już miłość wiedzie Doranta za rękę,

Już drzwi skrzypnęły, kędy spoczywała;

Swawolny chłopiec leci gdyby strzała,

Jednym zamachem odchylając lotno

Kitajkę, atłas i dymę, i płótno.

Chciwym pożera okiem wszystkie cuda:

Z róży kolanka, z alabastru uda.

Przy ślicznych uściech swe usta położył,

Sześć razy konał i sześć razy ożył.

Klimena, grotem Kupidyna pchnięta,

Podnosi w niebo zemdlone oczęta.

Krzyk zapalonej miluchncj twarzyczki

Świadczy, że szczupłe do rozkoszy drzwiczki

Szczęśliwa paro, miej uciechy trwałe,

Niech ci się nocy zawsze zdają małe!

Nie przepisze was nikt szczerym kochaniem,

Ani gołąbki miłosnym szemraniem.

Ani się tak bluszcz koło drzewa wije,

Jak Dorant koło Klimeninej szyje,

Ani ostryga tak ściśle zamknięta,

Jak ściśle wasze splecione nożęta.

Dziękujcie niebu za takie przymioty:

Anieli równej nie znają pieszczoty.

 

NA PODRÓŻ BLANCHARDA

 Niech tam sobie Francuz lata:

Nie zazdroszczę mu tej cnoty,

Żebym, gość górnego świata,

Deptał pioruny i grzmoty.

Na dwóch się przednich położę,

Dwie z tyłu obejmę sfery,

Kiwnę rudlem w imię boże,

Aż ja - w królestwie Wenery!

ODA NIE DO DRUKU

 Sromotna zabobonność nie ma tu już sprawy
I wy, chwalebnej cnoty zmyślone postawy;

Swą i cudzą dla chimer krwią zbroczony srodze,
Obmierzły fanatyzmie, nie stój na tej drodze.

 

Jedzie nasz luby pasterz, siedzi wedle niego
Objaśniona pobożność i miłość bliźniego.
Przed nim i za nim, w orszak złączone jedyny,
Święte myśli i dobre czyny.

 

Witaj, kochany książę, do twojej owczarnie
Po twe błogosławieństwa cały lud się garnie.
Ty nas wybranych bożych iść zachęcisz śladem,
Wielce twoją wymową, a więcej przykładem.

Ty mocą Najwyższego dasz prawa naturze;
Z daleka nas ominą wichry, grady, burze,
Sprawiedliwego męża szanując powiaty,
Żadnej piorun nie spali chaty.

 

Ta nadzieja nad wszystkie droższa nam klejnoty,
Że twa mądrość umysłów rozpędzi ciemnoty;
Mgła nas niewiadomości zaćmiała obrzydła,
Pasterze ją mnożyli dla pożytku z bydła.

 

Tak zwykł czynić w zwierzęcej nauczyciel szkole,
Chcąc mieć ucznia posłusznym, oczy mu wykole.
Pod twoim zaś władaniem, każdy to z nas wierzy,
Światło się rozumu rozszerzy.

 

Wszystkie się wieki żalą; dla obfitszej dani
Niszczyli umiejętność wszelacy kapłani,
Prócz niepojętych nauk, których oni sami
I sekretów niebieskich byli tłumaczami.

 

Ślepiący, z naszej potem niebiegłości hardy,
Ten stan nie uniknąłby przynajmniej pogardy,
Aleć mu wiecznotrwałe sprawili zaszczyty
Cezar, Plutarch, Benedykt i ty.

Miła politeizmu ginęła obłuda,
Smutną prawdę dowiodły chrześcijańskie cuda;
Słodkopomny Julijan wsparł obrządek stary,
Wnet Rzym woły bałwanom wyrżnął na ofiary.

 

Wiek osiemnasty ze wszech religij wygładza,
Co się z danym od bóstwa rozumem nie zgadza.
My dla twojej miłości, powolne owieczki,

Będziem wierzyć... choćby bajeczki.

 

Stłumiona pamięć smutku, wszyscy się weselą:
Ksiądz, gmin, szlachcic, senator radością się dzielą,
Wspólnymi głosy niebu dając uwielbienie
Za twoje na biskupią godność wyniesienie.

 

Wyniesienie? jakżem się w tym słowie omylił!
Filozof się do wzięcia infuły pochylił.
Tyś im, nie one tobie dodały zalety,
Gdyś na się włożył fijolety.

 

Pełen cnoty, czci godzien z twej własnej osoby,
Z brata ci przybyć może szczególnej ozdoby,
Którego Europa sławiąc zadziwiona

Mieni królem pragnionym od cnego Platona.

 

Hej! gdyby mi Opatrzność dała do wyboru,
Którego bym z tych więcej zapragnął honoru,
Niźli z zwyciężonego tryumfować świata,
Wolałbym mieć takiego brata!

PSZCZOŁY

 I któż by w drukowane nie wierzył gazety?

Te pisały z Ameryki,

Iż się tam liczne pszczółek zlatywały szyki

Na pogrzeb jednej kobiety.

Ja temu łatwo wierzę, i nie bez przyczyny,

A że osobliwym trafem

Miałem szczęście być pszczółek historyjografem,

Powiem wam o nich nowiny.

Między lasem przy łące w kwiateczki obfitej

Mieszkały pszczoły pośród lipowego ula,

Rządząc się na kształt niby Rzeczypospolitej

Pod zwierzchnim władaniem króla.

Wszystko im szło pomyślnie, jak z rąbku wywinął,

I chociaż żyły spokojnie,

Nigdy nie słysząc o wojnie,

Bez godziwej zdobyczy żaden dzień nie minął.

Dla swej i obcej wygody,

Słodki nektar i zapachy

Ściągając pod swoje dachy,

Przedziwne tworzyły miody.

Kiedy zaś te robaczki myślały o rodzie,

Ten zrobił dziecka połówkę,

Ten dodał nóżkę, ten główkę -

Wszystko w miłości i zgodzie.

Taka bowiem społeczność najlepiej się darzy,

Gdzie się nikt o to nie swarzy.

Hej! hej! i któraż długo trwa szczęśliwa doba?! [*]

Przerwała te rozkosze strata i żałoba.

Posłuchajcież co się stało:

Jednej się z pszczółek koniecznie ubrdało,

Ażeby straszyć i szkodzić,

I nie dopuszczać blisko siebie chodzić,

A gdy tamtędy kogoś prowadziła droga,

W kark mu swój sztylecik wbiła.

I cóż to po tym, gdy zaraz nieboga,

Skoro swe żądło puściła,

Zasłabiała i oddala

Bogu duszę, jaką miała.

Co gdy fama doniosła w ulową gromadę,

Wnet król pszczeli, jako głowa,

Starszych obywatelów wezwawszy na radę,

Te właśnie potem rzekł słowa:

„Zatrudniajcie się pracą - będzie mi to miło;

Róbcie miód - bo wam z tym błogo,

Lecz nie kąsajcie nikogo,

Żeby was to nie zgubiło."

WILK I BARANEK

 Racyja mocniejszego zawdy lepsza bywa.

Zaraz wam tego dowiodę.

Gdzie bieży krynica żywa,

Poszło jagniątko chlipać sobie wodę.

Wilk tam na czczo nadszedłszy, szukając napaści,

Rzekł do baraniego syna:

"I któż to zaśmieli! waści,

Że się tak ważysz mącić mój napitek?

Nie ujdzie ci bez kary tak bezecna wina."

Baranek odpowiada, drżąc z bojaźni wszytek:

"Ach, panie dobrodzieju, racz sądzić w tej sprawie

Łaskawie.

Obacz, że niżej ciebie, niżej stojąc zdroju,

Nie mogę mącić pańskiego napoju."

"Cóż? jeszcze mi zadajesz kłamstwo w żywe oczy?!

Poczkaj no, języku smoczy

I tak rok - eś mię zelżył paskudnymi słowy."

"Cysiam jeszcze, i na tom poprzysiąc gotowy,

Że mnie przeszłego roku nie było na świecie."

"Czy ty, czy twój brat, czy który twój krewny.

Dość, że tego jestem pewny,

Że wy mi honor szarpiecie;

Psy, pasterze i z waszą archandyją całą

Szczekacie na mnie, gdzie tylko możecie.

Muszę tedy wziąć zemstę okazałą."

Po tej skończonej perorze,

Łapes jak swego i zębami porze.

OPUCHŁY

Nie żal by być kopę lat uczącym się żakiem,

Aby się stać jakim był Zdrojowicz prostakiem.

Ale to niepodobna - dzień nam się zachmurzył,

Zimno przykre, posiądźmy rzędem przy kominie,

Utopmy frasunki w winie,

A ja, stary, będę wam źle czy dobrze bzdurzył.

Słuchajcież co się stało przed staremi laty:

Jeden Mospan otyły silny i bogaty

Miał stada, trzody, ule, łąki, sady, role

I lodownie, i sobole,

Przy takiej obfitości będąc oraz wolnym

Stał się wkrótce - ba, ktożby nie stał się? - swawolnym.

Pyszni bogowie w ludziach niecierpiący pychy

Wydali go zdradzieckiej fortunie na sztychy,

Dopuściwszy, ażeby pod jego przybytek

Zakradła się rozpusta, próżnowanie, zbytek.

Wnet jego sadło, ciało, jego miazga cała

Od gnuśności z pijaństwem złączonej zropiała.

Gdzie wprzód krew pełna duchów, teraz tylko woda.

Jednem słowem, opuchły jak kłoda

Leży nieborak ledwie dając życia znaki.

Ale któż to taki?

Dawne miano przytaję, późniejszym zaś czasem

Zwali go szydercy Sotmasem.

Postrzegłszy go w tym stanie ci, co przed nim drżeli,

Z okrutnem najgrawaniem za brodę go wzięli.

Sam się nie zbroni, wola na pomoc czeladzi.

Czeladź, zamiast pomocy, jeszcze się z nim wadzi:

„Ha, pamiętasz Sotmasie o dębowym sadle?

Niźli cię Jowisz przykuł na tem prześcieradle,

Jak gorzej niewolników spracowane boki

Kropiłeś nam bykowcem? dla nas świat szeroki”.

Tu rozgardyjas, rwetes, kto tylko w dom wpadnie,

Kradnie.

Za złodziejów niechcący uchodzić sąsiedzi,

Wziąwszy srebra, bielonej podsunęli miedzi.

Były to niby miany. Drudzy, co o niebie,

O polach Elizejskich, o ciemnym Erebie

Zawsze wygadywali, sumienni, niewinni,

Rzekli: „bierzmy też i my, kiedy biorą inni”.

I zabrali pasieki, za zdaniem jurysty

Bardzo słusznie, bo dowód mieli oczywisty,

Że te pszczoły, w ich polach znaczne czyniąc szkody,

Corocznie z nich najlepsze wysysały miody.

Innych przyczyn nie było, lecz podobno i ta

Racyja w mocniejszego uściech wyśmienita.

Przy uczynku niegodziwym

Dla umalenia przygany,

Choć kto nie jest sprawiedliwym,

Przecie pragnie nim być zwany.

Tak i ten, co gwałtownie wyłamał obory,

Dowodząc swoją prawność rzekł: „Mospanie chory!

Mam świadków, że pędzano pomiędzy dąbrowy

Do naszego buhaja twego dziada krowy,

Ja zaś w krajowym prawie ukażę Waszeci -

Komu ojciec należał, należą i dzieci.

W takowych obertasach temu biedakowi, Sotmasowi,

Został jeden przyjaciel, dalibóg, że został.

Przyszedłszy k'niemu rzecze: „Zdrowy byś nie sprostał,

Dopieroż chory będąc, szarpaczom tak wielu.

Do lekarza się na przód udaj, przyjacielu; ]

Choroba zaniedbana życie twoje skroci,

Jeżeli nie pozbędziesz zbytecznej wilgoci”.

„Ach, nie odbierajcie mi tej ostatniey chluby -

Rzekł Sotmas - żem nad moich sąsiadów jest gruby.”

„Gorączkę masz, Sotmasie, znajdując powaby

W szkodney grubości, która sprawuje, żeś słaby;

Zrobię ci gwałt z pożytkiem, nie słuchając więcey

Twej mowy dziecięcej.

Weźcie go! gdzie Machano?”. Machaon przychodzi

I źgadłem tak foremnie Sotmasa ugodzi,

Że mu wszystką puchlinę wypompował wcale,

Nie ruszywszy humidum jego radicale.

Wysechł ci on jak szczepa, lecz dopiero ożył,

Bogom się upokorzył.

Oni zaś na złośliwych tamtych dopuścili,

Że się o łup zwadziwszy, wzajem podławili.

Ten swe dobro odzyskał i jeszcze przysporzył.

Ta bajka nas naucza: bez niebios pomocy

Trudno przewazającey opierać się mocy;

Jeszcze i w tem znaczeniu może bydż uzyta:

Częstokroć się udawi, kto łakomo chwyta


 

ADAM NARUSZEWICZ


Hymn do Słońca.

Duszo istot po wielkim rozproszonych świecie,

O ty, prawicy twórczej najdroższy sygnecie!

Oceanie światłości, którą w krąg twój biegły

Zlewa tron Wszechmocnego latom niepodległy.

Sprawco płodów wszelakich! Twojej darem ręki

Poziomy nasz świat bierze życie, blask i wdzięki.

Twoim dzielnym uśmiechem tknięta ziemia licha

Porusza się, odmładza, rodzi i oddycha;

A źywotnemi na wskroś groty przenikniona.

Dobywa dziwnych skarbów z upomego łona.

Ty unosząc po niebie swe koła potoczne.

Piszesz godzinom płochym kresy nieprzeskoczne:

Przed twym idzie powozem na koniu udatnym,

Siejąc perły wilgotne po trakcie szkarłatnym,

Srebrnowłosa jutrzenka, i gościniec zmacza:

Ciebie pompa, wielmożność, blask, wielkość otacza.

Majestat przy twym tronie wolnym idzie krokiem,

Na który człek ułomnym nie śmie rzucić okiem,

Z twej karocy złocistej żyzność plon bogaty

Sypie na ziemię, owoc, ziarno, wdzięczne kwiaty.

Skąd wszelka dusza żyjąc, co lata, co pływa,

Co chodzi, głosu na twe pochwały dobywa.

Twe bystrym upierzone ogniem jasne pręty,

Przenikając grunt twardy z morskiemi odmęty,

Sposobią gnuśne żużle i bryły niezgrabne

Na kosztowne kanaki, na kruszce powabne.

Stąd na płótnie, na drzewie, ciał twórca kłamliwy

Rodzi misternym pędzlem świat bez głosu żywy;

Stąd ma pilny rzemieślnik naczynia sposobne;

Stąd uprawia swe role chłopstwo chleborobne;

Stąd zbytek swe przepychy chlubnym zdobi blaskiem,

Stąd ludzkiego przemysłu cudnym wynalazkiem

Krągłe się złoto wijąc nieustannym ruchem,

Łączy świat różnousty handlownym łańcuchem.

Bez ciebie wszystko martwym snem ujęte leży,

Gdy się skrzepłym oddechem Arktów czas zaśnieży;

Wszystko sępi ćma sroga, czarnych strachów pani,

Zdaje się świat do pierwszej powracać otchłani.

Ale skoro łagodnym zabłyśniesz promykiem,

Wnet raźniejszym natura cała idzie szykiem.

Igrają wypuszczone rzeki z groźnej kluby,

Drzewa się w różnoliście przyozdobią szuby;

Strzelają młodą trawką, zrzuciwszy niezbędne

Z karków ciężary, pola, żywiąc trzody błędne.

Sama na bystrych falach Kloto w klęski płodna,

Choć kopie mokre groby, ryjąc morze do dna.

Nie tak się zdaje sroga i wraca nadzieje,

Gdy się twa śliczna postać od wschodu rozśmieje.

Wszystko tobie ulega: niech się jak chce burzy,

I czarnemi obłoki niebo dzień zachmurzy;

Niech szyje piorunami, a strasznym łoskotem

Grozi trwożliwej ziemi niechybnym wywrotem;

Skoro nań łuk wymierzysz z farb uwity cudnych,

Wioną na pierwszy widok roty cieniów brudnych;

Powraca luby pokój, a z cienistej cieśni

Wywodzą stada w pole pastuszkowie leśni.

Lecz ty, o wielki Twórco ! któryś dziwnym czynem

Osypał dla nas niebo licznym świateł gminem;

I w pośrzodku ich wodza złotego posadził.

By pewnym trybem lata i wieki prowadził;

Jakąż za to odbierziesz od zlepków śmiertelnych

Chwałę? Któryż to język sprawy twych rąk dzielnych

Godnie opieje? twojej przedwiecznej istoty

Mądrość kieruje wszystkie niebieskie obroty;

Ty nimi lotnych duchów obarczywszy skrzydła.

Jednym ostrogi, drugim przydajesz wędzidła ;

By krążąc po powietrzu rozUcznemi koły,

Śliczną sceną bawiły podniebne żywioły.

Bez Twej wodzy opatrznej bądź na chwile drobną

Świat by się cały okrył riuna żałobną,

A rozhukane sfery wzorem bystrych koni,

W pierwszej sprzecznych żywiołów pogrążyły toni.

Jężeli człek niewdzięczny w twych przybytkach, Panie!

Tłumi w niegodnych ustach dziwnych łask wyznanie,

Samo Cię, od południowej do północnej osi,

Niebo, swojego sparwce, pochwałami wznosi.

Do Stanisława Angnsta, Króla Polskiego

Mogłoż kiedy to szczęście spotkać nasze progi,

By twe po nich, monarcho, deptać miały nogi ?

Fortunne książąt gmachy, choć się im raz zdarzy

Widzieć w podwojach swoich promień pańskiej twarzy!

Myśmy z sług twych najniżsi, ani możem żądać,

By słabe oczy miały na twój blask poglądać.

Ni takiemu gościowi znajdzie dom nasz wszytek

Miejsca; chyba że w sercu damy ci przybytek.

Ten ci więc otwieramy; lecz tam gościem, panie,

Nie będziesz, bo w nim dawno miałeś pomieszkanie.

Cóżkolwiekbądź, choć na twej widzim złoto głowie,

I z ust twych praw czekają waleczni Lechowie,

W niczym ci nie uwłacza ta podła gościna:

Wszak i bogom odwiedzać ludzi nie nowina.

Nie zawsze, co swój pałac wyniósł nad obłoki.

Po gwiaździstych posadzkach Jowisz liczy kroki;

Częstokroć srebrnopiórym orłem uniesiony.

Wziąwszy postać śmiertelną, zwiedza ziemskie strony.

Ani, co przez niebieskie wozi światło znaki,

Pędzi zawsze Apollin poczwórne rumaki,

Czasem złote z swych skroni złożywszy promienie,

Śpieszy, gdzie Parnas z laurów czyni słodkie cienie.

Często nada z umysłu przykre złożyć troski;

Wszak od starań ani sam wolen rodzaj boski.

Ma co czynić w niebiesiech ten, co wszytkim włada;

Ma zwierzchność, co na ziemi tron jego zasiada:

Korona, jasność berła i blask z pereł mnogi

Cóż jest, jeśli nie ciężar? to tylko, że drogi.

Kogo na wyższym stopniu szczęście posadziło,

Temu więcej frasunków i trosk przyczyniło.

Wiemy, jak ciężka przez się rzecz ludem kierować,

Cóż temu, kto chce z jego pożytkiem panować?

Dobrym zaś żaden nie jest z królów; chyba który

Złączy serce ojcowskie z powagą purpury.

Wielu było, co światu panowali w Rzymie,

A jeden August nosił słodkie ojca imię.

Zabawa moja

W szczupłym dowcipu zamkniony obrębie

Mórz niezbadanych Platona nie głębię;

Ani porywczej aż w gwiaździste progi

Z bystremi myśli puszczam teologi.

Od Muz poleskich wychowane chłopię,

Jaki mi w ręce, przy mym horoskopie,

Podały statek - tym na chleb zarabiam :

Brząkam na lutni i tak serca zwabiam.

Ode mnie pasterz u trzody nawyka

Piać srogie walki: kiedy byk na byka

Zemstę gotując, orze stopą ziemię,

A na pniu wsparty twarde ostrzy ciemię.

Często i Satyr we krzu kozionogi

Słucha mych pieśni, więc i ziemne bogi

Czasem opiewam poważniejszym tonem,

Idąc z Horacym uczeń nieścignionem.

To dzieło moje: wesoły i zdrowy,

Nie suszę dumą i zawiścią głowy;

Że kto niewolnik wyuzdanych chuci,

Z swego nie kontent, a cudzym się smuci.

Umysł spokojny i nieżądny wiela,

Doświadczonego miłość przyjaciela.

Lutnię rozkoszną: to kiedy posiadam;

Gdy umiem sobą, całą ziemią władam.

Pieśń ciarlatańska na Jarmarku.

O cuda, cuda! O śliczne cuda !

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

W tej maluśkiej skrzyneczce, co ma świat obszerny

Najciekawszego, zawarł rzemieślnik misterny.

Tu wszystkie rzeczy nowe, a kto spojrzy na nie,

Z podziwieniem zawoła : cuda, mości panie 1

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Tyś pierwszy dał pieniądze w zielonym kontuszu,

Nie wiem, czy panie Pietrze, czyli Mateuszu,

Ja nie dbam na godności, nie dbam na klejnoty

Herbowne; to pan u mnie, co położył złoty.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Przystąp... oto pan siedzi w złotogłowie strojny.

Pan nie dziwak, nie hardy, miły i spokojny;

Obok przy nim dworzanin, lecz nie wiercipięta.

Nie zna, co to pochlebstwo, co zazdrość przeklęta.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Widzisz ten dwór wspaniały : czyliż to nie cudna,

Że w nim nigdy nie gości fortuna obłudna ?

Niema tu miejsca chciwość, ni utrata marna.

Słudzy płatni, czeladka poczciwa i karna.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Ten zaś, co mu sobole wiszą od kołnierza,

Pan to wielki, a długu nie ma i halerza ;

Wszyscy ekonomowie na rękę mu padli :

Wiernie służą, jeszcze go dotąd nie okradli.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

A toż pewnie nie dziwna, że Krezus bogaty

Nie ciśnie ubogiego, mnożąc swe intraty?

Że w dostatkach, że w sławie, że w szczęśliwej chwili

Pomni, czym też przodkowie jego przedtym byli.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Jest się czemu zadziwić, gdy kto w jedne sforę

Złączył z wielką nauką skromność i pokorę;

Kiedy ten, co na kartach dni i nocy trawi,

Zawsze jest przy pieniądzach i dzieciom zostawi.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Gdy ci wierny przyjaciel zawsze równie sprzyja,

Czy fortuna w twych progach, czyli je omija,

I choć cię z swych faworów wyruguje marnie,

Do serca otwartego łaskawie przygarnie.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

I to się rzadko nader trafia w ludzkim rodzie.

Aby żona w statecznej z mężem żyła zgodzie,

By dwa ciała składały jedne tylko duszę.

Prawdziwie, ja sam na te dziwy krzyknąć muszę.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Pięknie się w domu małe wychowują dziatki ;

Nie pieszczą ich ojcowie i niebaczne matki.

Nauczają iść cnoty niepomylnym śladem,

A czego uczą, sami stwierdzają przykładem.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Widziałeś kiedy mędrka, co sam wszystko umie,

Wszystko zna, wszystko gani, że jest przy rozumie?

Lub takiego patrona, który broniąc sprawy,

Popiera tylko rzeczy, a nie szarpie sławy ?

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Chlubny junak, co w kącie szablą wiatry kroi,

Gdy go wyzwą, nie stchórzy i placu dostoi ;

Krytyk spraw cudzych, a sam w niczym niezganiony;

Sędzia ma czyste ręce od łez i mamony.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Dama udatna, piękna, jak jutrzenka złota,

A szwanku jej stateczna nie doznaje cnota;

Biega młokos samopas, kędy chce, a przecie

Nic złego o nim ludzie nie mówią na świecie.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Pomyślne ożenienie bez mądrej uwagi.

Że nie czynią szczęśliwym piękność i posagi;

Zasługi bez zazdrości, cnota bez obłudy,

Czyliż miedzy pierwszemi nie ma miejsca cudy ?

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Polityk a nie szalbierz, bogacz a nie zdzierca.

Wdzięczny za dobrodziejstwa, żołnierz nie bluźnierca;

Szczęśliwy tak, że go nic w życiu nie zasmuci,

Poczciwy tak, że mu nic żaden nie wyrzuci.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da

Pieśń moja tak ucieszna, tak skromna, tak miła,

By ganiąc obyczaje, osób nie ganiła ;

Gdy ją każdy pochwali, ani okiem krzy wym

Rzuciwszy na nią, rzeknie tonem uraźliwym :

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Kto pisał, wielki musiał być duda.

O cuda, cuda! o śliczne cuda!

Kto ma pieniążki, niechaj je tu da.

Zegarek. (Imieniem L. Sk. T... J. )

Ty, co w okręgu misternej machiny

Zamykasz czasów niedościgłe biegi,

Idź, mój zegarku, w ręce Tymoryny,

Wymierzać jej dni i słodkie noclegi.

O ! gdyby, ile razy cię nakręci,

Stanął jej dawca na żywej pamięci!

Nie jesteś wprawdzie tak drogim podarkiem,

Abyś mógł zrównać dającego żądze:

Chciałbym, by serce me było zegarkiem,

Lecz ja losami mojemi nie rządzę;

Wieczne wyroki zagrodziły drogę,

Że czego pragnę, już oddać nie mogę.

To wiem, że gdyby bogini, co łączy

Serca, ten zegar w ręce ci oddała,

O ! jakby każdy dzień miał obrót rączy,

Jakby nam każda godzina leciała!

Jakby powolne serce było, ani

Chybiło woli na moment swej pani!

Szczęśliwy darze, co się nieraz w ręku

Nad śnieg i mleko bielszych będziesz mieścić;

Będzie, twojego doświadczając dźwięku,

Do skroń przykładać i z tobą się pieścić.

Może być i to jeszcze, że cię ona

Zawiesi czasem u pięknego łona.

Więc kiedykolwiek przymknie cię do ucha,

Badając, jeśli mówisz i masz życie,

Czy się szczebietny języczek twój rucha,

Powiedz ode mnie te kilka słów skrycie :

Uchodzi, pani, z czasem chwila płocha,

Ale ten wiecznie trwa, który cię kocha.

FILIŻANKA
IMIENIEM A. L. K.

 

Co niebo jasne przy złotej pogodzie,
Kiedy się zatli błękitnym szafirem;
Co malowany gmin kwiatów w ogrodzie,
Chłodnym w poranku muskany Zefirem;
Toś ty w mych oczach, cudowne naczynie,
W którym dank bierze Sas bogatej Chinie.

 

Wszystko się w twojej zamknęło postaci:
Z delikatnością kształt gładkiej roboty,
Z różnymi złoto farbami się braci,
Dwa zmysły wabiąc lubymi pieszczoty.
Rad bym cię nigdy z oczu mych nie zmykał,
A zawsze usty chętliwymi tykał.

 

Twojej sam ogień szanując urody,
Miedzy drogimi najcelniejsza sprzęty,
Cofnął z miłości płomień jasnoszkody
I wolną puścił przez bystre odmęty:
A co misterny rzemieśnik ulepił,
To jeszcze hartem warowniej ukrzepił.

 

Czy do poprawy pomaga odmiana?
Czy mię życzliwość moja słodko zwodzi?
Ledwoś, filżanko, odmieniła pana,
Nowa się w tobie cale piękność rodzi:

Błysnęły jaśniej twe farby i wdzięki,
Skoroś się pani mej dotknęła ręki.

 

Skąd miłość sercem słodkie wije pęta,

Nabiera blasku z jej włosów twe złoto;

Tuczą twój szafir nadobne oczęta,

A ukraszony wstyd wiarą i cnotą,

Z wdzięcznym uśmiechem bieluchnego lica,

Żywiej róż twoich szkarłaty roznieca.

 

Nie trzeba mieszać do napoju potem
Zamorskich przypraw, które Indy rodzą:
Usta jej lipcem, usta kandyzbrotem,
I same cierpkie piołuny osłodzą.
Gdzie one były, kto postawi swoje,
Boskie wypijać będzie mniemał zdroje.

 

Niech się nie chlubi z perłowym pucharem
Udatna Hebe, że służąc Junonie
Nieśmiertelnym ją napawa nektarem,
Gdy sobie siedzi na Jowisza łonie.
I ziemskiej ten się los nadarzył glinie,
Że z niej piękniejsza pije niż boginie.

0x01 graphic

Powązki, folwark księżny Izabeli Czartoryskiej.

Wsi spokojna, wsi wesoła,

Który głos twćj chwale zdoła?

Cudnej z siebie natury upominka luby,

Piękności bez wytworu, pociecho bez chluby !

Gdzie rozum samej tylko szukając wygody.

Słomę z drzewem zostawił dla wiatrów i wody :

Domku jednej z najpierwszych w narodzie bogini,

Jak-eś w mych oczach piękny; cóż przy gospodyni!

Takie pierwotni ludzie kochali przybytki;

Nim je duma przywiodła o szkodliwe zbytki,

Aby się nad śmiertelne niosąc przyrodzenie

Pod gwiaździste piątrami wdzierali sklepienie;

A budując kosztowne pustki dla potomnych.

Ciężyli jarzmem srogim poddanych ułomnych.

Jeśli kiedy być może człek uszczęśliwiony,

Z czego się próżno chełpią i chaty i trony;

Jeśli próżny sen tylko gonim miasto rzeczy,

(Bo cóż jest, jeśli nie sen błędny, wiek człowieczy?)

Szukajmy szczęścia tego; może się udzieli

Przynajmniej w swym portrecie w domku Izabeli.

O, jak tu wszystko lubo! wszystko wabi oczy!

Podle stok jasny mokrym szkłem równinę broczy,

Tucząc żywną wilgocią zielone pobrzeże;

Skąd i pola kwieciste, i wspaniałe wieże

Pysznej widać Warszawy z wyniosłemi mury,

Siadło królów, miast waszych kwiat, zacne Mazury!

Jako złota jutrzenka na modrej przestrzeni,

Gdy świat wielki ożywi darem swych promieni.

Zapada na spoczynek w oceańskie tonie;

Tak ona zajaśniawszy w ziemskich bogiń gronie,

W ulubiony odjeżdża kącik, aby nowem

Oczy blaskiem, a serce wiązała okowem.

Tu sobie raz, jak Cypru pani wszystkowłada,

Na tronie, co go rozkosz z róż uwiła, siada;

Ciesząc się z pięknej pracy i cudnego smaku:

Podle niej nie ten, który w stalistym sajdaku

SzkodŁe żagwie i pręty nosi sercotyczne;

Stoją jak dwa gołąbki, dwie córeczki śliczne.

Więc i łowczej Dyjany wdziawszy na się groty,

Gdzie w gaju gęstoliścim słodkiemi pieszczoty

Ucho poi, w. południe skwary, gmin słowiczy;

Skot leśny, płoche sarny i jelonki liczy:

A tym czasem szczęk duńskich morągów poziomy

Rozlega się po kniejach, płosząc zwierz łakomy.

Po pracy bez zdradnego trwogi Akteona,

Miło zemdlone członki omyć, kędy z łona

Podziemnego w misternych buchtach zdrój ukryły

Pierzcha szkłem nieobraźnym na złociste szczyty;

I gwoli swój bogini mieniąc przyrodzenie.

Ogień w wodę, a wodę odmienia w płomienie.

Czasem jak druga Tetys na perłowej łodzi,

Srebrnym sterem umiata przejrzyste powodzi;

Śliczna twarz i skrzydlastej duszy serca nęci.

Leci stadem do pani swej poczet łabędzi;

A rozlicznemi gony strojąc tańce biegłe,

Lekką wełną nastrzępia kryształy rozległe.

Często jasnym okryta płaszczem Flory gładkiej

W różne kształty szykuje i zioła i kwiatki.

Zefir je na pachnących barkach w snopkach znasza,

Fosfor rannemi perły od wschodu urasza :

Z jej twarzy każdy żywszych naciąga promieni;

Narcyz wdzięczniej się srebrzy, a róża czerwieni.

Przy niej pięknych rodziców Adaś obraz żywy,

Ująwszy węzłem złotej w różny kształt cięciwy,

Drobną rączką z ozdobnych wzorów wieniec składa

Dla ojca kochanego, dla mądrego dziada;

Powtarzając z uprzejmym uśmiechem serdecznie:

Niechaj dawcy krwi mojej świecą się tak wiecznie.

Co jeśli chęć do zabaw rolniczych zabierze;

Podobna cblebotwornój odzieniem Cererze,

Ze złotym w ręku sierpem, w pszenicznej koronie,

Patrzy, jako jej tysiąc na bujnym zagonie

Rośnie mędlów pod raźnym stu zamachem dziewek,

A sto kmieciów na przyszły radli łan zasiewek.

Szczęśliwe pomieszkanie! kędy rzadkim dziwem,

Sfornym spięta ze sztuką natura ogniwem.

Próżne czarnej zazdrości, nabytków łakomych,

Bojaźni niespokojnych, trosków sercołomych,

Z ukochanym małżonkiem w ulubionym bycie,

Zdarza długie prowadzić i wesołe życie .

Tu często leśne bogi skoczne zwodzą tańce,

Gdy na tle lazurowym niezgasłe kagańce

Chłodny zażega wieczór: Satyry, Dryjady

Opuszczają swe knieje z rozkosznemi sady, .

Zażywając weselszych wczasów i ochoty,

Niźli je przynieść mogą mchem usłane groty.

Tu bystrzejszjrm polotem dni swobodne lecą,

Parne słońce mniej szkodzi, jaśniej zorze świecą;

Przyjaciele dobrani, poufalsze mowy.

Potrawy bez wymysłów, prosty sprzęt stołowy;

Śmiech z weselem, z ufnością, myśl smutkiem nie chora,

Obiad się nie odmienia w szkołę Pitagora.

Sama pani najsłodszą wszystkiemu podsytą:

Jej serce dobroczynne z myślą niepokrytą

Obłudnemi pozory, jej grzeczność zabawna,

Uniżoność poważna, mądrość niewystawna,

Jej szczodrota tysiączną doświadczona próbą,

Nowym zawsze pociągiem i gości ozdobą.

Muzyka, fletnia wiejska; sen chętnie do skroni

Sam się tuli, gdy wietrzyk płochym liściem dzwoni,

Igrając po gałęziach swych skrzydeł obrotem.

Srogi hałas z niemiłym rączych kół chrobotem

Został za okopami; niechaj się w tej wrzawie

Cieszy, komu w fałszywi lubo żyć Warszawie.

Tam ozdobna chudoba tam przyiaźń farbowna,

Cnota za zysk przedajna, potwarz w kłam wymowna,

Miłości podejrzliwe serca obustronne,

Obietnice słów pięknych pełne, w skutku płonne.

Pełno karet i koni; ci zwolna, ci śpieszą,

A przecie nic nie robiąc jedno błoto mieszą.

Bodaj takie do zgonu liczył towarzysze,

Kto się w poczet ludzkiego plemienia nie pisze;

Kto nad pokoy i wdzięczna umysłu swobodę,

Nad trwalszą pod wieśniaczym poszyciem serc zgodę,

Przenosząc złote bole i jedwabne troski,

Gardzi waszym pożyciem, ukochane wioski!

Lutni moja, ochłodo wdzięczna myśli czujnych!

I tobie milo bywać w tych gałęziach buynych;

Nucąc rymem uprzejmym, skąd na cię łask wiele

Spływa, z grzecznym Adamem piękną Izabelę.

A gdy cię swym król mądry obdarzy wejrzeniem,

Ostatnim szczęścia twego będzie dopełnieniem

BALON

 

Gdzie bystrym tylko Orzeł polotem

Pierzchliwe pogania ptaki,
A gniewny Jowisz ognistym grotem

Powietrzne przeszywa szlaki,

 

Niezwykłych ludzi zuchwała para,
Zwalczywszy natury prawa,

Wznawia tor klęską sławny Ikara
I na podniebiu już stawa.

 

Nabrzmiały kruszców zgorzałych duchem
Krąg lekkiej przodkuje łodzi,

Los dla niej rudlem, nici łańcuchem,
Z wiatrami za pasy chodzi.

 

Już im te złotą wyniosłe pychą
Mocarskich siedlisk ogromy

W gruzów nikczemnych potrząskę lichą
Wzrok przeistoczył poziomy.

 

Król, Wódz, Senator, kmieć pracowity,
Czy rządzi, czy ryje ziemię,

W błahych się zlepkach czołga ukryty,

Jak drobne robaczków plemię.

W strumyk dziecinnym palcem na stole
Z kilku kropel zakreślony,

Ledwo się sączy na tym padole

Nurt szumnej Wisły, zmieniony.

 

Gminie, ku rzadkiej zbiegły zabawce,
Jakież ci cuda mózg kryśli?

Ty sobie roisz czary, latawce:
Filozof inaczej myśli.

 

Choć się Natura troistym grodzi

Ze stali murów opasem,
Rozum człowieczy wszędy przechodzi,

Niezłomny, pracą i czasem.

 

Tymi on wsparty, bory wędrowne
Burzliwym morzom poruczył,

Wydarł z otchłani kruszce kosztowne
I skakać głazy nauczył.

 

Zbywają dzikiej mocy żywioły
Pod jego dzielnym rozkazem,

Leniwe woda opuszcza doły,
A góry ścielą się płazem.

 

Tego się styru w pogodnej porze

Gdy ujął mężny Sarmata,
Choć go opuścił i wiatr, i zorze,

Już wolniej sobie polata.

 

Wszystko zwyciężysz, Łódko szlachetna,
Na ciosy przeciwne twarda;

Statek twój sława uwieczni świetna
Chlubniej niż podróż Blancharda.


FRANCISZEK KARPIŃSKI


TRZEBA SIĘ KOCHAĆ

Trzeba się kochać, słodka Rozyno
Póki rzeźwiejsze lata nie miną,
Na to ci serce i piękność dana,
Żebyś kochała, była kochana!

Trzeba się kochać, wszystko ci gada,
Co tylko żyje; co sobą włada,
Tymi prawami rządzi się wiecznie;
Trzeba się kochać, kochać koniecznie.

Kiedy się trafią oczy przychylne,
Wprzód się szukają przez drogi mylne,
Potem zdybane niby niechcący,
Rozpalają się w promień gorący.

Zaraz się zwierza swej tajemnicy,
Żrenica mówi cicho źrenicy,
Co serca słyszą, a nikt na stronie,
To przyjacielskie stwierdzają dłonie.

Prawda, że czasem miłość dokuczy
Nie śpi, nie jada, troszczy się, mruczy;
Ale i wtenczas, kiedy ja kląłem,
Czułem, że była moim żywiołem.

Miłość sprowadza ludy w gromady,
Matka pokoju, zabrania zwady,
Miłość pociecha w życiu jedyna,
Trzeba się kochać, słodka Rozyno

DO JUSTYNY. TĘSKNOŚĆ NA WIOSNĘ 

Już tyle razy słońce wracało I blaskiem swoim dzień szczyci; A memu światłu cóż to się stało, Że mi dotychczas nie świéci?

  Już się i zboże do góry wzbiło, I ledwie nie kłos chce wydać; Całe się pole zazieleniło; Mojej pszenicy nie widać!

  Już słowik w sadzie zaczął swe pieśni, Gaj mu się cały odzywa. Kłócą powietrze ptaszkowie leśni; A mój mi ptaszek nie śpiewa!

Już tyle kwiatów ziemia wydała Po onegdajszej powodzi, W rózne się barwy łaka przybrałą: A mój mi kwiatek nie schodzi!

O wiosno, pókiż będę cie prosił, Gospodarz zewsząd stroskany?

Jużem dość ziemię łzami urosi: Wróć mi urodzaj kochany!

LAURA I FILON 

Laura

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły, I coś tam klaszcze za borem. Pewnie mnie czeka mój Filon miły Pod umówionym jaworem.

 Nie będę sobie warkocz trefiła, Tylko włos zwiążę splątany; Bobym się bardziej jeszcze spóźniła, A mój tam tęskni kochany.

  Wezmę z koszykiem maliny moje I tę plecionkę różowę; Maliny będzie:m jedli oboje, Wieniec mu włożę na głowę.

  Prowadź mię teraz, miłości śmiała! Gdybyś mi skrzydła przypięła! Żebym najprędzej bór przeleciała, Potem Filona ścisnęła!

  Oto już jawor... Nie masz miłego! Widzę, że jestem zdradzona! On z przywiązania żartuje mego, Kocham zmiennika Filona.

  Pewinie on teraz koło bogini Swej, czarnobrewki Dorydy, Rozrywkę sobie okrutną czyni, Kosztem mej hańby i biedy.

Pewnie jej mówi: że obłądzona  Wpieram się w drzewa i bory, I zamiast jego białego łona, Ściskam nieczułe jawory.

  Filonie! wtenczas, kiedym nie znała Jeszcze miłości szalonej, Pierwszy raz-em ją w twoich zdybała Oczach i w mowie pieszczonej.

  Jakże mię mocno ubezpieczała, Że z tobą będę szczęśliwą! A z tym się chytrze ukryć umiała, Że bywa czasem fałszywą.

  Słabą niewinność łatwo uwiodą Teraz, wracając do domu, Nauczać będę moją przygodą, Żeby nie wierzyć nikomu.

  Ale któż zgadnie, przypadek jaki Dotąd zatrzymał Filona? Może on dla mnie zawsze jednaki, Może ja próżno strwożona?

  Lepiej mu na tym naszym jaworze Koszyk i wieniec zawieszę, Jutro paść będzie trzodę przy borze: Znajdzie!... Jakże go pocieszę!

  Och, nie! on zdrajca, on u Dorydy, On może teraz bez miary Na sprośne z nią się wydał niewstydy.. A ja mu daję ofiary...

  Widziałam wczoraj, jak na nię mrugał, Potem coś cicho mówili; Pewnie to dla niej kij ten wystrugał, Co mu się wszyscy dziwili.

  Jakże by moje hańbę pomnożył, Gdyby od Laury uwity Wieniec na głowę Dorydy włożył, Jako łup na mnie zdobyty!

  Wianku różany! gdym cię splatała, Krwią-m cię rąk moich skropiła: Bom twe najmocniej węzły spajała, I z robotą-m się kwapiła.

  Teraz bądź świadkiem mojej rozpaczy I razem naucz Filona, Jako w kochaniu nic nie wybaczy Prawdziwa miłość wzgardzona.

  Tłukę o drzewo koszyk mój miły, Rwę wieniec, którym splatała; Te z nich kawałki będą świadczyły, Żem z nim na wieki zerwała...

  Kiedy w chrościnie Filon schroniony Wybiegł do Laury spłakanéj, Już był o drzewo koszyk stłuczony, Wieniec różowy stargany.

Filon O, popędliwa!... O, ja niebaczny!... Lauro!... poczekaj... dwa słowa!... Może występek mój nie tak znaczny, Może zbyt kara surowa.

Jam tu przed dobrą stanął godziną, Długo na ciebie klaskałem, Gdyś nadchodziła, między chrościną Naumyślnie się schowałem,

  Chcąc tajemnice twoje wybadać, Co o mnie będziesz mówiła? A stąd szczęśliwość moje układać; Ale czekałem zbyt siła.

  Pierwsze twe skargi o Dorys były. Sądź o mnie, Lauro, inaczéj: Kogóż by wdzięki tamtej wabiły, Kto cię raz tylko obaczy?

  Prawda, że czasem z nią się bawiło, Mając znajomość od długa, Ale kochamia nigdy nie było: Nie już ten kocha, co mruga.

  Oto masz ten kij; po nim znamiona Niebieskie, gładko rzezane, W górze zobaczysz nasze imiona, Obłędnym węzłem związane.

  Cóżem zawinił, byś mię gubiła Przez twój postępek tak srogi? Czyliż dlatego, żeś ty zbłądziła, Ma ginąć Filon ubogi?

  Jeśli się za co twych gniewów boję, To mię ta rozpacz strapiła: Drogom kupował ciekawość moje; Łzamiś ją swymi płaciła.

  Ale w tym wszystkim złość nic nie miała: Wszystko z powodu dobrego, Ja wiem, dlaczegoś tyle płakała, Ty wiesz, mój podstęp dlaczego.

Laura Dajmy już pokój troskom i zrzędzie, Ja cię niewinnym znajduję; Teraz mój Filon droższy mi będzie, Bo mię już więcej kosztuje. 

Filon Teraz mi Laura za wszystko stanie, Wszystkim pasterkom przodkuje; I do gniewu ją wzrusza kochanie, I dla miłości daruje.

Laura Jedna się Dorys wyłączyć miała, Jej pierwsze miejsce naznaczę. Na to wspomnienie drżę zawsze cała, Cóż, kiedy cię z nią obaczę! 

Filon Dla twego, Lauro, przypodobania, Przyrzekam ci to na głowę: Chronić się będę z nią widywania, W żadną nie wnidę rozmowę. 

Laura Czymże nagrodzę za te ofiary? Nie mam - prócz serca wiernego; Jedne ci zawsze przynoszę dary, Przyjmij je, jak co nowego. 

Filon Któż by dla ciebie nie zerwał węzły Przyjaźni, co mię nęciły? W twej pięknej twarzy wszystkie uwięzły Nadzieje moje i siły.

Laura Ja mam mieć z płaczu po twarzy smugi, Ale jak mii się nadarzy Spleść i ułożyć warkocz mój długi, Mówią, że mi to do twarzy. 

Filon Gdyby mi Akast dawał swe brogi Ze złotem swojej Izmeny, Rzekłbym: Akaściel tyś jest ubogi, Bo moja Laura bez ceny. 

Laura Ani ja pragnę szczęścia wielkiego, Które (choćbym też i miała) Za jeden uśmiech Filona mego Zaraz bym z chęcią mieniała.

 Filon O światło moje wpośród tej nocy! Zagrodo mego spokoja! Ty jeszcze nie wiesz o twojej mocy, A ja czuję ją!... o moja!

Laura Połóż twą rękę, gdzie mi pierś spada, Czy słyszysz to serca bicie? Za uderzeniem każdym ci gada, Że cię tak kocha, jak życie.

Filon Daj mi ust... z których i niepokoje, I razem słodycz wypływa. Tą drogą poślę zapały moje, Aż gdzie twa dusza przebywa. 

Laura Czy w każdym roku taka z kochania, Jak w osiemnastym mozoła? Jeśli w tym nie masz pofolgowania, Jak człek miłości wydoła? 

Filon Sciśnij twojego, Lauro, Filona, Ja cię przycisnę wzajemnie, Serca, zbliżone łonem do łona, Rozmawiać będą tajemnie.

Laura Ty mię daleko ściskasz goręcej, A jam cię tylko dotknęła; Nie przeto, Filan, kochasz mnie więcej: Miłość mi siły odjęła. 

Filon Lauro! coś dotąd dla mnie świadczyła, Jeszcze dowodzi to mało, Że mię tak kochasz, jakeś mówiła: Jeszcze mi prosić zostało.

Laura Tegom się miała z ciebie spodziewać? Jakże to skarga niezbożna! Nie proś, nie każ mi, ty mię chcesz gniewać! Kochać cię więcej nie można. 

Filon Kiedyż mię za to nie będziesz winić? I kiedy będziesz wiedziała, Co do dzisiejszej łaski przyczynić; Że taka miłość niecała?

Laura Filonie! widzisz wschodzące zorze? Już to drugi raz kur pieje, Trochę przydługo bawię na dworze... Jak matka wstała!... truchleję.

Filon Żal mi cię puścić, nie śmiem cię trzymać, Kiedyż przyśpieszy czas drogi, Gdy z moją Laurą i słodko drzymać, I bawić będę bez trwogi?

Laura Miesiącu! Już ja idę do domu! Jeśliby kiedy z Dorydą Filon tak trawił noc po kryjomu, Nic świeć, niech na nich dżdże idą!

PIEŚŃ MAZURSKA

Dla hożej swojej żony Maciek wypędzony. Porzucił dom, stodoły, Uciekł prawie goły. Widziałem mało potym. Jagnę w czepcu złotym. Przy karczmie na uciesze Podkówkami krzesze. Przewodzi muzykami, Sypie złotówkami. Ręce jej pobielały, Oczy poczerniały. Wszyscy ją szanowali, Bo się pana bali. Nie dbają, choć to Pleban Broni do mężatki.

Oj, będąż w piekle goreć Po same łopatki!

DUMA LUKIERDY, CZYLI LUIDGARDY

Powiejcie, wiatry, od wschodu! z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążaną Miłością moją skrzywdzoną.

  Smutna matka w dłoń uderzy, Nieszczęściu zaraz uwierzy, Przyśle mi braty obrońce I łuków syrbskich tysiące.

  Powiejcie, wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

  Ale stójcie, Syrby mężne! Hamujcie razy potężne, Choć mię Przemysław chce zgubić, Ja go jeszcze wolę lubić.

  Ja się tylko żalę na to, Że moje upływa lato, Że mię mej młodości zbawił. On by się może poprawił.

  Powiejcie, wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

  Szczęśliwsza wiejska dziewico! Której miłość tajemnicą, Nie zna jeszcze serca pana: I ty, co kochasz, kochana!

  Ja, króla mężnego żona, Kochając go, pogardzona. Gdy mię dojmie rozpacz sroga, Bluźniąc klnę siebie i Boga.

  Powiejcie wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

  Czego błyszczysz, złoto marne? Wszystko w oczach moich czarne: Ten lud przede mną schylony, I te Przemysława trony.

  Obejrzyj się, mężu twardy! Jeden uśmiech, a mniej wzgardy Wróci szczęściu postać własną, Da wszystkiemu barwę jasną.

  Powiejcie, wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

  Ale on nieubłagany!... Pójdę do matki kochanej, Pójdę choć w jednej koszuli: Ona mię w smutku utuli.

  Przechodząc lasów tajniki, Może litościwszy dziki Zwierz mi życia nie uszkodzi, Na które srogi mąż godzi.

Powiejcie, wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

Gdzież mię ślepa miłość niesie? Ona mię zbłąka po lesie. Fałszywe ścieżki poradzi I tu mię nazad sprowadzi?

Żebym zgon mój nieszczęśliwy, Widziała, jak popędliwy Uderzy hartowną strzałą W serce, które go kochało.

  Powiejcie, wiatry, od wschodu! Z wami do mojego rodu Poślę skargę, obciążoną Miłością moją skrzywdzoną.

PIEŚŃ DZIADA SOKALSKIEGO 
W KORDONIE CESARSKIM

  Śladem bieda przyszła, śladem, Za zbytkami, za nieładem!

  Długo nad granicą stała, Wolności się dotknąć bała.

Wolności się dotknąć bała, Bo ją dawno szanowała.

  Wolności, niebieskie dziecko, Ułowiono cię zdradziecko.

  W klatkę cię mocno zamknięto Bujnych skrzydełek przycięto.

  Przedtem u jednego stołu Król z poddanym jadł pospołu,

  Jak ojciec dzieci przyjmował, Jak swych przyjaciół częstował.

  Dziś mu u stołu klękają, Kości z psiętami zbierają.

  Głowę, kiedyś w kraju drogą, Służka pański trąca nogą!...

  Pochlebcy go otaczają, Palcem biednego stykają,

  Ot, mówią, kość polizuje, Dawnej wolności żałuje.

ŻALE SARMATY NAD GROBEM ZYGMUNTA AUGUSTA

OSTATNIEGO POLSKIEGO KRÓLA Z DOMU JAGIEŁŁÓW

 Ty śpisz, Zygmuncie! a twoi sąsiedzi Do twego domu goście przyjechali!... Ty śpisz! a czeladź przyjęciem się biedzi Tych, co cię czcili, co ci hołdowali!... Gorzkie wspomnieme, gdy szczęście przeminie, Czemuż i pamięć o nich nie zaginie?...

  Nie zostawiłeś syna na stolicy Przez jakieś na nas Boga rozgniewanie, Któregoby wnuk dziś po swej granicy Rozrzucał postrach i uszanowanie! ... Po tobie poszła na handel korona, Tron poniżony i rada stępiona!

  Ojczyzno moja, na końcuś upadła! Zamożna kiedyś i w sławę, i w siłę!... Ta, co od morza aż do morza władła, Kawałka ziemi nie ma na mogiłę!... Jakże ten Wielki trup do żalu wzrusza! W tym ciele była milionów dusza! 

Patrzcie! matczyne jakieś leży dziecię!... W wyniosłych piersiach głęboka mu rana, Którą szlachetne wychodziło życie!... On nie uciekał, bo z przodu zadana! Jeszcze znać w twarzy, jak jest zemsty chciwy! Zdaje się gniewać, za co nieszczęśliwy?

  A tam - poczciwość, kościół, wstyd zgwałcony; Pożarem całe spłonęły osady!... W dom gorejący właściciel wrzucany, Pierwej mu wszystkie zrabowawszy składy. Wszędzie zajadłość ogniem, śmiercią ciska, Gdzie pojźrzyisz - rozpacz, trupy, zgorzeliska!...

  Po tych rozbojach, jedni zniechęceni Pod nieznajome rozbiegli się nieba,

Drudzy, ostatnią nędzą przyciśnieni, W swych kiedyś domach dzisiaj żebrzą chleba! Insi rozdani na Moskwę i Niemce, Na roli ojców płaczą cudzoziemce.

  Wy, co domowe opłakawszy klęski, Poszliście naród ratować niewdzięczny! W tylu przygodach wasz oręż zwycięski Pokazał światu, że i Polak zręczny... Cóż przynieśliście z powrotem w swą stronę?... Ubóstwo, blizny, nadzieje zwiedzione!...

  Oto krwią piękną ziemia utłuszczona Konia i jeźdźca dzikiego wytucza, A głodne dzieci matka przymuszona Panującego języka naucza!... Tak jest, jak twardy wyrok jakiś kazał: Inszych popisał, a Polskę wymazali.

  Wisło! nie Polak z ciebie wodę pije, Jego się nawet zacierają ślady, On dziś przed swoim imieniem się kryje, Które tak możne wsławiły pradziady!... Już Białym Orłom i bratniej Pogoni Świat się, przed laty nawykły, nie skłoni!...

  Zygmuncie, przy twoim grobie, Gdy nam już wiatr nie powieje, Składam niezdatną w tej dobie Szablę, wesołość, nadzieję I tę lutnię biedną!...Oto mój sprzęt cały! Łzy mi tylko jedne zostały!...

PIEŚŃ PASTERSKA DO ZOSI

  W Zosi wszystkie me żądze, Zosia moje pieniądze; Kiedy przy mnie przebywa, Na niczem mi nie zbywa.

  Jeślibym ją utracił, Tobym zdrowiem zapłacił; Tylko, gdy ją całuję, Wtenczas życia moc czuję.

  Na zielonej leszczynie Ptaszek śpiewa ptaszynie I chwali ją i prosi, A ja śpiewam mej Zosi.

O NARODZENIU PAŃSKIM

  Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony;

Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice Nieskończony. Wzgardzomy - okryty chwałą, Śmiertelny - Król nad wiekami!... A Słowo Ciałem się stało I mieszkało między nami.

  Cóż, Niebo, masz nad ziemiany? Bóg porzucił szczęście twoje, Wszedł między lud ukochany, Dzieląc z nim trudy i znoje. Niemało cierpiał, niemało. Żeśmy byli winmi sami. A Słowo Ciałem się stało I mieszkało między nami.

  W nędznej szopie urodzony, Żłób mu za kolebkę dano! Cóż jest, czym był otoczony? Bydło, pasterze i siano. Ubodzy, was to spotkało Witać Go przed bogaczami! A Słowo Ciałem się stało I mieszkało między nami.

  Potem i króle widziani: Cisną się między prostotą, Niosąc dary Panu w dani: Mirrę, kadzidło i złoto. Bóstwo to razem zmieszało Z wieśniaczymi ofiarami!... A Słowo Ciałem się stało, I mieszkało między nami.

  Podnieś rękę, Boże Dziecię, Błogosław ojczyznę miłą, W dobrych radach, w dobrym bycie Wspieraj jej siłę swą siłą, Dom nasz i majętność całą, I Twoje wioski z miastami. A Słowo Ciałem się stało I mieszkało między nami.

PORANNA

  Kiedy ranne wstają zorze, Tobie ziemia, Tobie morze. Tobie śpiewa żywioł wszelki, Bądź pochwalon, Boże wielki!

 A człowiek, który bez miary, Obsypany Twymi dary, Coś go stworzył i ocalił, A czemuż by Cię nie chwalił?

  Ledwie oczy przetrzeć zdołam, Wnet do mego Pana wołam, Do mego Boga na niebie, I szukam Go koło siebie.  

Wielu snem śmierci upadli, Co się wczora spać pokładli My się jeszcze obudzili, Byśmy Cię, Boże, chwalili.

WIECZORNA

  Wszystkie nasze dzienne sprawy Przyjm litośnie, Boże prawy! A gdy będziem zasypiali, Niech Cię nawet sen nasz chwali.

  Twoje oczy obrócone Dzień i noc patrzą w tę stronę, Gdzie niedołężność człowieka Twojego ratunku czeka.

  Odwracaj nocne przygody, Od wszelakiej broń nas szkody, Miej nas wieczmie w Twojej pieczy, Stróżu i Sędzio człowieczy!


FRANCISZEK DIONIZY KNIAŹNIN


Do Franciszka Karpińskiego

Miło mi słyszeć, co z każdej strony
Głosi szacunek o tobie;
Że wawrzyn z różą masz ożeniony
Ku twoich skroni ozdobie.

Wszakże to zimny szacunek głosi,
Przyjaźń i oto gorliwa;
Czy też ta głowa, co wieniec nosi,
Swobody wdzięcznej używa?

Czy w dom twój toczy pociechy nowe
Fortuna, zacnych macocha?
Jaki tam umysł? serce czy zdrowe?
Justyna ciebie czy kocha?

Czy więc Eliza, co łąki, lasy
Swojem ożywia wejrzeniem,
Rzuciła okiem na twoje wczasy
I podźwignęla ramieniem?

Sława i tej pole nie zbyt owocne,
Nadziejai tylko zielona;
A względy? znamy łyskania nocne,
Suchej pogody znamiona.

Do miłości

Miłości, sroga miłości!
Kielich podałaś gorzkości:
Piję go, trując dni moje.
Te nudów i tęsknot roje
Wszystko w umyśle zaćmiły:
Świat moim oczom niemiły.
Takież to twoje słodycze,
Okrutne bóstwo zwodnicze?

Ach? kogóż ja zwę okrutnym?
Klimeno! w zapale smutnym
Złorzeczę temu i łaję,
Co twoją lubość czuć daje,
Co serce i myśli razem
Rozrzewnia twoim obrazem.

LIS I KOZIEŁ

Dobrze to stara przypowieść powiada: Kto pod kim dołki kopie, i sam do nich wpada. Chytru Lis, filut arcy-doskonay, Zatopiwszy się raz w zamysłach cały, Bieży na oślep, gdzie go zapał rzuci Zadość uczynić swej chuci. Gdy wietrzy ostrym wechem, a na wszystkie strony Bystrymi mierzy oczema obłudnie, Na swój przypadek wcale zaślepiony, Wpada do studnie. O, jakże dobrze się stało i cudnie! Drugich on łowił i on tez złowiony. Zmiesza się cały, a na górę z dolu I raz, i drugi co żywo podskoczy: Ale, daremnie używszy mozołu, Ogon podsunie i spuści oczy. Z tym wszystkim jeszcze Lis nie zaginął: Gdy sobie cicho w studzianej powodzi Umiliwszy się brodzi, Brodaty Kozieł trafem się nawinął. Spojrzy do studni, tam Lisa zobaczy: „Jak się masz, kumie?” spyta. Ten go miluchnie przywita, A pośród samej rozpaczy W tym się do niego odezwie fortelu: „O, gdybyś wiedział, mój przyjacielu, Co za słodycz tej wody! Przewyższa lipcowe miody. Już to ja od godziny jak piję, tak piję, A przecie się jej odpić nie mogę. Życzę ci, swoję posiągnij tu nogę. Jeszcze tak nigdy nie piłęm, jak żyję. I ty się ze mna napij!” Usłucha Kozieł i rychło się skwapi Chcąc zakosztować słodkiego napoju, A nie zważając, że nurt głęboki, Niebacznie na dół posunie kroki. A tu mój Lisek, co żywo, ze zdroju Wskoczy na Kozła rogi, Stamtąd na krawędź i dalej w nogi. To tylko rzekłszy: „Siedź tu, Koźle głupi, Aż kto tak ciebie, jak ty mnie wykupi.”

KOZIEŁ I LIS

Filut arcy doskonały - Lis, W zamysłach sobie cały, Gdy ostrym węchem w dalekie strony Bystra jego mierzy zdrada, Sam też na nią zaślepiony Do studni wpada. Gdy raz i drugi próżno podskoczy, Ogon podwinie i spuści oczy. I cóz ty myślisz? że zginął? Ten co nam sprzyja i szkodzi, Los jemu Kozła nawinął. Zajrzy do studni: Lis brodzi. „Co tu porabiasz, mój kumie? Minka coś ci nie wesoła…” Ale ten, który wywinąć się umie, „O gdybyś wiedział - zawoła - Jaka to słodycz tej wody! Fraszka lipcowe miody! I ty się zemną też napij!” Usłucbał Kozieł i na dół się skwapi. A tu Lis wskoczy na brodacza rogi, Stamtąd na krawędź i dalej w nogi, To jeno rzekłszy: „Siedź tu, Koźle głupi, Aż kto cię równo wykupi!”

Wąsy

Ozdobo twarzy, pokretne wąsy, Nosa mojego dwie pół-kotwice! Nie dbam na trefne dziwcząt przekąsy, Gdy wami moje zkrywam lice.

Kto insze serce, inszą ma postać, Niechaj się płoni, że jest rodakiem. Ja chcąc w ojczystej postawie zostać, Chlubię się Polak, bedąc Polakiem.

Do wąsów

Ozdobo twarzy, Wąsy pok
rętne!
Powstaje na was ród znie
wieściały:
Dworują sobie dziewczęta ws
trętne,
Śmiejąc się z dawnej Polaka
chwały.

Gdy pałasz cudze mierzył granice,
A wzrok marsowy sercami władał;
Ujmując w ten czas oczy kobiece,
Bożek miłości na wąsach siadał.


Gdy
młodzież popis czyniłą w zbroi,
A męstwe
m tchnęła twarz okazała,
Glicera patrząc, szepnęła Chloi
i:
"Za ten wąs czarny życie bym dała!"

Gdy nasz Czarnecki słyną
ł żelazem
I dla Ojczyzny krew s
wą poświęcał;
Wszystkie go Polki wielbiły razem,
A on tymczasem wąsa pokręcał.

Jana Trzeciego gdy Wiedeń sławił,
Głos
był powszechny między Niemkami:
"Oto Król Polski, co nas wybawił,
Jakże mu pięknie z tymi wąsami!"

Smutne w narodzie dzisiaj odmiany.
Rycerską twarzą Nice się brzydzi;
A dla niej Dorant, wódkami zlany,
I z wąsa razem, i z męstwa szydzi.

Kogo wstyd matki, ojców i braci,
Niech się z swojego kraju natrząsa:
Ja zaś z ojczystej chlubny postaci,
Żem jeszcze Polak, pokręcę wąsa.

Do wąsów

Ozdobo twarzy, Wąsy pokrętne!
Powstaje na was ród zniewieściały:
Dworują sobie dziewczęta wstrętne,
Od dawnej Polek dalekie chwały.

Gdy pałasz cudze mierzył granice,
A wzrok marsowy sercami władał;
Ujmując w ten czas oczy kobiece,
Bożek miłości na wąsach siadał.

Gdy szli na popis rycerze nasi,
A męstwem tchnęła twarz okazała,
Maryna patrząc, szepnęła Basi:
"Za ten wąs czarny życie bym dała!"

Gdy nasz Czarnecki słynął żelazem
I dla Ojczyzny krew swą poświęcał;
Wszystkie go Polki wielbiły razem,
A on tymczasem wąsa pokręcał.

Jana Trzeciego gdy Wiedeń sławił,
Głos był powszechny między Niemkami:
"Oto Król Polski, co nas wybawił,
Jakże mu pięknie z tymi wąsami!"

Smutne w narodzie dzisiaj odmiany.
Rycerską twarzą Nice się brzydzi;
A dla niej Dorant, wódkami zlany,
I z wąsa razem, i z męstwa szydzi.

Kogo wstyd matki, ojców i braci,
Niech się z swojego kraju natrząsa:
Ja zaś z ojczystej chlubny postaci,
Żem jeszcze Polak, pokręcę wąsa.

MYŚL Z SAFONY

Darmo zapędzasz mnię, miła matko, Do wrzeciona i przęśli: Tymon mo co raz wdzięcznie i gładko Na swej przygrywa gęśli.

Nie mogę więcej, ach, już nie mogę Naglej wytrzymac chuci. Tymon mi wewnątrz puszcza załogę, I myśl, i serce kłoci.

Z ręku wypada moich przęślica; Nie wiem, co mi się dzieje. Tymon jak tylko swe zwróci lica, Umysł mi zaraz mdleje.

Próżno się, próżno mam jąć roboty, Kiedy nie służy ręka: Tymon powabne niosąc pieszczoty, Słabe mi ciało nęka.

Darmo mi włóczke, darmo i krosna Zastawiać przed oczema: Ogień serdeczny i dłoń miłosna, Chęci do pracy nie ma.

Pobiegne czasem do włókna trochę, Lecz mi się robić nie chce, Tymon mi piosnki powtarza płoche, Tymon serduszko łechce.

Ach! słodka matko, ani prząść, ani Tkać już więcej nie mogę, Tymon, ach, luby Tymon mnie rani, Tymon zjął mię niebogę.

KROSIENKA
W RODZAJU PASTERSKIM

 

Darmo mi, matko! stawisz krosienka,
Insza mię teraz myśl wiedzie.

Ach, pozwól raczej wyjrzeć z okienka,
Czyli mój Filon nie jedzie.

 

Gdyśmy na siebie spojrzeli mile,

Powiedział tylko dwa słowa.

Bez niego teraz przykre mi chwile:
On mojej duszy połowa!

 

Coż go tak długo tam zatrzymało?

Drogać mu nie jest daleka.
Serce on moje zna jeszcze mało,

Które na niego tak czeka.

 

Przez ten ma gaik jechać mój miły;

Kiedyż twarz jego zaświeci?
Ptaki się stamtąd nagle ruszyły,

Zapewne on to już leci.

 

I sroczka z płotu skrzeczy na niego:
Cóż to? nie widać go jeszcze.

Filonie! na blask wzroku twojego

W ręce z radości zakleszczę.

 

Otóż i widać — gość luby jedzie,
Sercu mojemu życzliwy!

Miłość w te strony wzrok jego wiedzie,
A pod nim igra koń siwy.

0x01 graphic
Siędę w krosienkach na moment miły,
Abym tę radość ukryła;

By nie zrozumiał Filon przybyły,
Że ja tu po nim tęskniła.

Dwie gałązki
Gałązki - jedna z jesionu,
A druga z pięknego klonu -
Rzucone jakaś przygodą,
Płynęły wodą.

Dalekie od swej rodziny,
Przez obce błądząc krainy,
W silniejszym coraz wód zbi
egu
Chybiały brzegu.

Na próżno stan ich sierocy
W złej toni szukał pomocy!
Z twardych skał a głuchej kniei
Nie masz nadziei!

Z posłusznym one milczeniem
Szły za mruczącym strumi
eniem:
Pędził je coraz wart chyży
Dalej a niżej.

Przemijały się czas długi,
Nie wiedząc jedna o drugiej,
Aż jakoś zbliżył nurt wąski
Obie Gałązki.

Szczęśliwy, komu dozwoli
Bóg towarzysza w zlej doli!
Płynących obok Gałązek
Ujął mię związek.

Alić coś wodę zamąci.
Jedna z nich drugą potrąci:
Poszły od siebie zwrócone
W przeciwną stronę.

Żal mię ogarnął niemały,
Gdy się z osobna puszczały
Na powódź rzeki szeroką
I toń głęboką.

Z smutkiem zdały się obracać
I niby z gniewem, odwracać:
To bliżej siebie, to dalej
Szły podług fali.

Wtem Zefir, sprawca pogody,
Jął głaskać błękitne wody
I tchem łagodnym ku sobie
Nakłaniać obie.

Gdy na to tkliwie patrzyłem;
"Złączcie się z sobą - mówiłem -
Póki dmą wieje życzliwa
I was przyzywa!"

Aż tu kamień wśrzod powodzi
Spółce Gałązek przeszkodzi:
Znów je od siebie z daleka
Uniesie rzeka.

Na koniec jedna przy lasku.
Druga zostanie na piasku:
Ta uschła, a tamtą mamie
Splątały tamie.

Życie moje

Jużeż ja swoje przepędziłem wiosnę,
Żal mi, niestety! i wspomnieć na to
Chwile jej dla mnie zniknęły żałosne,
Bieży po wiośnie równeż i lato.

Mijają płonnym dni moje prz
elotem,
W nudnych zgryzotach i lichej bidzie
A gdy czas letni tym zmyka o
brotem,
Nie inna pewnie i jesień prz
ydzie.

I kwiat uwiędnął, i jagódek ni ma;
Z jakimże jesień ma być ow
ocem?
Co, gdy też gnuśna ukaże się zima?
Dopieroż martwym polegnę klocem.

Taki mój żywot. O ty, serce m
ojel
Próżno się palisz tkliwie i cz
uło.
Daremny zamiar, usiłki i znoje:
Zrządzenie los mój jadem z
atruł

Do lutni

Lutni ma złota, co miłym gwarem
Do młodego zaciekasz ucha,
Ty zmysły poisz słodkim nektarem,
Jedyna trosków potucha.
Pierzcha frasunek i mól tajemny,
Gdy się odezwie jak twój przyjemny.

Twym to ujęty wdzięcznym urokiem,
W pochopne las idzie pląsy,
A głaz skupiony chyżym poskokiem,
W drobne się rozpada kęsy
Sam zaś lutnista po morskim szybie
Płynie bezpieczen na wielorybie. (…)

Dąb zieleń puszcza, a Zefir miły
Szmerne gałązki przerzuca;
ża się śmieje, a liść pochyły
Powiew lekuchny ocuca.
Słońce przyżega, lecz strumyk podle
Wilży mię chłodem przy gęstej jodle.

W górę skowronek z ziemi wylata
I z góry spada na ziemię.
Skarży się coraz na przeszłe lata
Królewskie jaskółka plemię
A w dzień i w nocy słowiczek luby
Dawny opiewa żal swojej zguby.
(…)

Od troski czarnej schnie mi i pada

Ukrytym myśl zjeta grotem,

Jak schnie od skawru leluja blada,

Pod niskim uwiądłszy płotem.

W sercu ktoś dziwną sprawił niesforę,

To mi się burzy, to płonąc gorę.


Ach, twym to figlem i twym psikusem Stało się, mój bozku srogi! Któryś tak we mnie z niezbytym musem Okropne zatlił pożogi. Ach, zeschłe serce mdleje i pała! Tkwi w nim ognista głęboka strzała.

Do czytelnika

Ktokolwiek myślisz te miłostki czytać, A z nich mieć korzyść i słodycze chwytać, Chcę cie uprzedzić i, która dac mopgę, Bierz tę ode mnie rzetelną przestroge.

Same tu czucia, same masz uciechy, Wdzięczne zapały i słodkie uśmiechy, Wenus panuje, przy niej stoją wdzięki, Kupid za nimi grot wypuszcza z ręki.

Czułe zbyt serca i umysły tchliwe Mogą tu zwrócić swe oczy skwapliwe, A za tym może i gust kogo chwyci, Który wnet niknie, kiedy się nasyci.

Rady więc mojej trzeba na to użyć, Która ci może, czytelniku, służyć. Nie razem, proszę, ani też bez braku Czytaj te fraszki, ale podług smaku.

Smak nam dopóty przyjemnośc podawa, Póki się jaka nie przyje potrawa: I słodycz, kiedy raz się na raz stawi, Struje apetyt i znudzenie sprawi.

Gustu twojego niech ta będzie proba: Czytaj dopóty, pókić się podoba. A skoro poczniesz obmierzać i nudzic, Dalszym czytaniem zaniechaj się trudzic.

Tak może umysł, smakując powoli, Każdej słodyczy skosztować dozwoli. Chceszli do czego nie mieć apetytu? Skradasz, jak tylko użyjesz do sytu.

TOMASZ KAJETAN WĘGIERSKI

Do księdza Tomasza Wegierskiego

Mówiono mi, i mocnom się z tego radował,
Żeś śmiało w ślady dobrych poetów wstępował.
Jak mi się mało zdarza widzieć i jak rzadko
Tych, którzy by rozsądnie pisali i gładko!
Tyle w Warszawie nudnych jest wierszy, że jeśli
Prawda, co mi o tobie znajomi donieśli,
Winszuję ci i radem chętnie o tym wiedzieć,
Żeś wart między lepszymi na Parnasie siedzieć.
Wiem, że pierwsze przepisy starasz się zachować,
Bez czego nikt w tej sztuce nie będzie celować;
Ze w krótkich słowach myśli wspaniałych masz wiele;
Ze słuchasz, gdy ci dobrze radzą przyjaciele;
Żeś zwięzły, żeś nie twardy, nie dęty, nie podły;
Ze cię nigdy błyskotki dowcipne nie zwiodły;
Że cię każdy rozumie, że masz smaku tyle,
By cię nawet kobiety mogły czytać mile;
Że w swoich wierszach nie masz słów czczych i składanych,
Ani gwałtem do sensu rymów naciąganych.
Jeżeli więc tak piszesz, słusznie w Ukrainie,
Na Podolu, Wołyniu imię twoje słynie.
Lecz, powiedz mi, jakie stąd możesz mieć korzyści?
Trochę pochwał, a więcej pewnie nienawiści.
Żebyś się był nad brzegiem urodził Sekwany,
Byłbyś pewnie na świecie uczonym poznany:
Dzieła twe, w holenderskich wybite drukarniach,
Po wszystkich by się zaraz rozeszły księgarniach,
Kupiłby cię uczony, by się z tobą bawił,
I głupi, by się w rzędzie rozumnych postawił.
 
Ale gdy cię pomieszał los między Sarmaty,
Przez swój tylko znajome nierząd i przez straty;
Jakież stąd obiecywać sobie możesz zyski,
Chociażbyś na Parnasie stopień miał nie niski?
Dobrze to wiersze pisać, ale rzadko przecie
Choć najlepszy poeta znaczył coś na świecie
I w tej niepoliczonej wierszopisów kupie
Tyś jeden najszczęśliwszy, Smoleński Biskupie!
Ty się zaś, kanoniku, nie możesz spodziewać,
Żebyś sobie pastorał mógł kiedy wyśpiewać.
Porzućże Apollina i, z większym honorem,
Stań się jakiej piękności dusznym dyrektorem
Albo, jeśli się sądzisz jeszcze nader trwałym,
Staraj się wdziękom jakim podobać zdawniałym.
Cięższa trochę powinność, przykrzejsza jest praca,
Lecz się rzucone ziarnko stokrotnie powraca:
Wkrótce zmienisz w fijolet czarną rewerendę,
Porzucisz dla biskupstwa ubogą prebendę,
A co dzień coraz w wyższe wynosząc się sfery,
Będziesz zalegał krzesła i dźwigał ordery,
I na starość, w lubieżnym spocząwszy seraju,
Pójdziesz jak święty biskup prosto stąd do Raju.
Nam świeckim nie uchodzą wcale takie żarty,
Zaraz by nas w moc swoją zagarnęły czarty,
Lecz wy, co z Panem Bogiem co dzień rozmawiacie,
Co Go co dzień pijecie i co dzień zjadacie,
Łacniejsza wam z Nim zgoda. Aleksander Szósty
Wam wszystkim te pomyślne wyjednał odpusty:
Gdyby księdza którego Bóg chciał sądzić ostro,
„Nie sypiałem z mą córką] - rzekłby - ani z siostrą,
Zięciówem nie zabijał, monarchów nie wadził -
Za cóż byś mię choć przy nim w niebie nie posadził?"
Nie masz co na to mówić i upewniam ciebie,
Ze możesz żyć, jak zechcesz; będziesz pewnie w Niebie!
Te są rady, mieszkańcze dzikiej Ukrainy.
Rad byś ze stołecznego miasta mieć nowiny,
Lecz nie wiem wcale, co bym ci miał donieść, wszak ty
Znasz naszych panów, kiedy jadą na Kontrakty:
Ich dusze, ich spodobność, podłość i przymioty,
Na fraszki niepotrzebne niezmierne szczodroty;
Skąpi na dobro, pragną przedażą honoru
Wesprzeć smutne ostatki straconego zbioru.
A uczone obiady? Znasz to może imię,
Gdzie połowa nie gada, a połowa drzemie;
W których Król wszystkie musi zastąpić ekspensa:
Dowcipu, wiadomości i wina, i mięsa.
Od Bałtyckiego morza ku śnieżystym Tatrom
Wiedzą, że pan Bielawski otworzył teatrum
I słusznie się tym chełpi zaszczytem niezmiernym,
Ze był pono natenczas, jak mówią, odźwiernym.
Gmin ubogich autorów na warszawskiej scenie
Krzywdę czyni Taliji, hańbę Melpomenie.
Jeden z nich, co przez długi czas swą wenę chował,
 
Mówią, że nową jakąś sztukę wygotował.
I z tego na zabawę potrafim korzystać:
On nas trochę ponudzi, my możem wyświstać.
Pełny śmiesznych konceptów, pocieszny Łuskina
Fanatyzmu nam jeszcze czasy przypomina.
Za to, że jezuitów wyrokiem obala,
Zły na Ganganellego, szkaluje Pombala
I będąc w ostrzeżeniu każdej wady pilnym
Powiada, że choć papież, Klemens był omylnym.
Nowe w naszym parterze porobił niesnaski
Los najlepszej aktorki, pięknej Truskolaskiej,
I pewny się tym chełpił najwięcej honorem,
Ze mógł być choć raz w życiu zwany protektorem.
Piękne nasze kobiety, pochwał z wszech miar godne,
Tego roku nadzwyczaj zdrowe są i płodne.
Co dziwniejsza, iż świat się cały na to godzi,
Ze się w tej liczbie cudze dziecko nie urodzi.
Mając od zabaw czasu wolnego kawałek
Byłem u pana Lexa w przeszły poniedziałek,
Ale nie wiesz, kto on jest? Oto ten jest, który
Otworzył nam Gabinet tu Literatury.
Cały czas się przede mną i żalił, i zgrzytał,
Że tam każdy więcej pił aniżeli czytał.
Rad bym, by cię te wszystkie nowiny bawiły,
By ci pożytecznymi moje rady były,
Nie myśl jednak, bym cię chciał od wierszy odwodzić:
Pisz, gdy możesz z fortuną Apollina zgodzić.
Pierwszy będziesz podwójną szczycił się zaletą,
Żeś był i dobrym księdzem, i dobrym poetą.

Przypadek w piwnicy

Nie bardzo dawno przypadek się zdarzył,
Ksiądz Rafał kwestarz o nim mi dziś gwarzył.
Czy to jest prawda, czyli rzecz zmyślona,
Ja powiem, jak mi była doniesiona.
Na Rusi, niedaleko miasteczka Głogówka,
Żyje majętna i nieszpetna wdówka,
                  A że ludzka w swoim domu,
                  Więc nie zbronny wjazd nikomu:
                  Senatory, dygnitarze,
                  I sąsiedzi, i kwestarze,
                  Starzy, młodzi i fircyki,
                  Proboszczowie, kanoniki,
                  Owo zgoła wszyscy święci
                  Zawsze grzecznie są przyjęci.
Latem raz było, kiedy wszyscy słudzy,
Jedni w jagody, w grzyby poszli drudzy,
A pani sama, że było gorąco,
Została z paziem i z panną służącą.
Wtem, jak zwyczajnie zawsze tam bywało,
                  Gości wiele najechało.
          Nie było komu, tak się zdarzyło,
          Że pannie trzeba po wino iść było.
                            Panna, lękliwa,
                  Pazia z sobą wzywa.
Idą więc w dwojgu, lecz czy licha zjedli?
                  Oboje gdzieś siedli.
                            Mija godzina,
                            A nie masz wina.
                  Pani zła, że czeka,
Posłać zaś po nich nie masz w domu człeka.
Szczęściem w pokoju chłopczyk był lat pięciu:
Każe więc imość temu iść dziecięciu.
Bieży chłopczyna, zagląda w piwnicę:
Nie wiem, jaką tam ujrzał tajemnicę...
Cofnie się tylko pędem do jejmości;
Tak przelękniony krzyknie wpośród gości:
                  "Ach! Mości dobrodzieje!
                  Źle się u nas dzieje:
Panna leży bez duszy; już, już dogorywa,
A paź kiedy niekiedy dupką jeszcze kiwa..."

Nice

Tam pod zielonym lasem,
          Poniżej małą dolinę,
Gdym do dom wracał, nawiasem.
          Zoczyłem śliczną dziewczynę.

Pasła bieluchne owieczki,
          A siedząc w cieniu bukowym,
Wiła różane wianeczki
          Z rutą i liściem mirtowym.

Ledwiem ją zoczył z daleka,
          Serce mi goreć zaczyna,
Ogień mi zewsząd dopieka,
          Biegnę, gdzie owa dziewczyna.

Przyskoczę do niej, przywitam,
          Mile przyjmuje, co czynię,
Skąd i co robi, się pytam,
          Siadam przy grzecznej dziewczynie.

Z oczu, z uśmiechu, z wejrzenia,
          Poznałem, że mną nie gardzi;
Przyjęła mile ściśnienia:
          Pocałowałem tym bardziéj.

Ślicznych ust wdzięczne jagody
          Niezbronne ustom mym były,
Nie dla każdego te gody
          Podobno by się zgodziły.

I mleczne piersi, choć z strachem,
          Po trosze przecie ściskałem,
Ale tym samym zamachem,
          Że więcej wolno, doznałem.

Ściągnąłem rękę łagodnie
          Tam, kędy w ustawnym cieniu
Jest, co memu niezawodnie
          Uczyni zadosyć chceniu.

A gdy, dla miłej ochłody,
          Położyła się na trawie,
Pozwoliła mi swobody
          Z sobą używać łaskawie...

Skorom skosztował do woli,
          Co Nice miała słodyczy,
Opuściłem ją powoli,
          Wziąwszy wianeczek w zdobyczy.

Odtąd jużem jej nie zoczył,
          Choć nieraz długo szukałem,
Choć okolicem okroczył,
          Choć niejednego pytałem.

Aże dopiero pszenicę
          Kiedyśmy żęli w tym lecie,
Postrzegłem, jako ma Nice,
          Niosła na ręku swe dziecię.

Ale bojąc się, by z żalu,
          Nie chciała wydać mię komu.
Ominąwszy ją pomału,
          Uciekłem spieszno do domu.

Myśl moja do J W. Stanisława Bieleńskiego, starosty garwolińskiego
Piąty już lustr, Bieliński, zaczynam, a przecież
Nicem jeszcze dobrego nie zażył na świecie.
Liczniejsze miał od moich wielki Cezar lata,
Kiedy płakał, że jeszcze nie był panem świata.
Mnie pewnie tym podobne nie frasują troski:
Nie świata chcę być panem, ale dobrej wioski.
Szczęśliwy, komu dziady za sadło i krupy,
Skąpo żyjąc, grosz na grosz zbijali do kupy;
Woli on, że się tego trzymali rzemiosła,
Niż żeby byli wnieśli buławy i krzesła:
On może za pieniądze był honorów syty,
A nikt nie da szeląga na dawne zaszczyty.
Co zaś mnie, gdyby teraz, pókim jeszcze młody,
Liczne się po rodzicach dostały dochody,
Kontent z dobrego mienia, z sprawiedliwych względów,
Nigdy bym się do żadnych nie kwapił urzędów.
Piękna jest rzecz marszałek, gdy laskę podniesie
I głosem ministrowskim woła: „Uciszcie się!",
Ale dotkliwe serce na tę myśl truchleje,
Że czasem mimo woli krew niewinną leje.
Toż przyjemne, kiedy kto do kanclerstwa dożył,
Sprawiedliwy Zamoyski pieczęć jednak złożył
Miło jest w domu swoim mieć zaszczyt buławy,
Lecz czyż można w pokoju wielkiej nabyć sławy?
Pomyślne, kiedy skarbem kto bogatym władnie,
Lecz imię nieskażone utrzymać nie snadnie.
Wielkim by to zaiste było mi honorem
Być albo urzędnikiem, albo senatorem,
Ale do krzesła jeszcze młoda ma osoba,
Próżniactwo zaś urzędów mi się nie podoba,
Gdy ich po większej części obowiązek wszelki
Częstować z nabożeństwem dziadów w Czwartek Wielki.
Przykładny to uczynek, lecz ten trochę stracił
Kto tę drogę do nieba bogato opłacił.
Mnie zacne wychowanie i względna natura
Kazały naśladować ściśle Epikura:
Sądzić wszystkich równymi, dawać wiary mało
Temu, co kiedyś będzie i co się już stało;
Dostatków i rozkoszy używać dość skromnie;
Nie dbać, że chciwy dziedzic nic nie weźmie po mnie;
Utrzymać jednostajnie tę spokojność duszy,
Choć mnie starość siwymi włosami przyprószy;
Pogardzać, że mnie jady swymi potwarz chłosta;
Iść przed się, gdzie mnie tylko wiedzie droga prosta,
A kiedy, dopełniając przyrodzone prawa,
Krew już w żyłach wolnieje i życie ustawa,
Nie dbając, jaki wyrok może przypaść z góry,
Oddać ciało nikczemne na łono natury,
Jak gdybym z mej kochanki zezwoleniem wspólnym
Po spełnionej rozkoszy snem zasypiać wolnym.
Tak nauczał Epikur będąc jeszcze młody,
Mając wszystkie potrzebne do życia wygody;
Cięższa jest w niedostatku tych reguł praktyka
I łatwiej naśladować owego cynika,
Który w beczce zamknięty pędząc nudne lata
Dziwem i obrzydzeniem stał się razem świata.
Mędrców takich gromady na każdej ulicy
Więcej niżeli kędy w tej mamy stolicy.
Mnie gdyby ten, co może zmienić ludzkie stany,
Mógł policzyć przypadkiem jakim między pany,
Umiał bym z tą odmianą pewnie być szczęśliwy.
Najpierwej twe, Paryżu, szedłbym widzieć dziwy
I z źródła różnych zabaw czerpając po trosze
Wiek bym mój na nauki dzielił i rozkosze,
Póki by krew gorąca i potrzebne siły
Do takiego sposobu życia wystarczyły,
Ale jakbym się tylko zbliżał do starości,
Gdzie mniej trzeba uciechy, a więcej wolności,
Tam by osiąść najpierwsze było me staranie,
Kędy ojczyzna Russa, Woltera mieszkanie.
Tam wespół z pracownymi obcując Szwajcary
Paliłbym tym dwom mężom niezgasłe ofiary
I od brzegów Genewy rzekłbym sobie z cicha:
„Darmo Polak do dawnej szczęśliwości wzdycha."
Ale gdzie mnie uwodzisz, obłędliwa myśli?!
Próżno sobie mój umysł obraz szczęścia kreśli
Trzeba się zostać w Polszcze w liczbie nieszczęśliwych:
Co dzień się lękać zemsty ukrytej złośliwych,
Chwalić wartych nagany, przed podłymi klękać,
Pod jarzmem najgrubszego uprzedzenia stękać,
Widzieć co dzień nieuków mędrcami nazwanych
I o cnocie bzdurzących za cnotliwych mianych.
Bitnych Sarmatów z wszech miar nieszczęślwe plemię,
Niepewni posiadacze zostawionej ziemie,
Nie sądźcie, że jesteście bliscy oświecenia:
Ledwie się z barbarzyństwa dobywacie cienia.
Jeszcze wam dotąd prawdy nikt nie śmie objawić ,
Życzę z serca, żeby to lepszy los mógł sprawić .

PORTRETY PIĘCIU ELŻBIET
BEZSTRONNYM PĘDZLEM MALOWANE I W DZIEŃ ICH IMIENIN
OFIAROWANE OD PRZYJAZNEGO OSOBOM ICH SŁUGI
J.O.B.K.K.H.W.K.
Przy wielkich oświadczeniach nie służy nikomu;
Grzeczna, ale skwierkliwie skąpa w swoim domu.
Nic miłości, mało zna przyjaźni jej dusza;
Nikt prócz braci zimnego serca jej nie wzrusza.
Lubo pozoru nie ma, ma umysł bigotki;
Nie mówi źle o ludziach, lubi jednak plotki.
X.C.G.Z.P.
Przyjemności w dowcipie swoim ma tak wiele,
Ile wdzięków w powabnym i kształtnym jej ciele.
Ma dziwactwa niemało, a czasem jest płocha;
Bez przyczyn nienawidzi i bez przyczyn kocha.
Dzieciom wielką, mężowi miłość chowa mierną:
Umie być Penelopą razem i niewierną.
X.L.M.W.K.
Z grzeczności Czartoryską znać i z jej wejrzenia,
Ma jednak wykwintnego nadto przymilenia.
Mówią, że miłosierna, radem wierzyć temu:
Wyświadczyła niemało Domowi Nowemu.
Przy znacznych jej przymiotach ta słabość nie wini:
Owszem,w oczach młodzieży szacowniejszą czyni.
P.P.W.X.L.
Przyjemna, grzeczna, dobra, dowcipna i żywa -
Któż się w tym Pisarzowej postrzec nie spodziewa!
Dałbym życie, aby twój mąż, bakałarz srogi,
Mógł na swym łbie uczonym ciężkie dźwigać rogi.
W swojej byś go na koniec stawiła kolei,
Lecz cnota twa nikomu nie czyni nadziei.
X.S.W.M.
Związkiem ścisłym spojone chodzą na wyścigi:
Rozkosz dla ciała twego, dla duszy - intrygi.
Rządzić czasem i sobą umiesz po staremu,
Bo jedno nie przeszkadza bynajmniej drugiemu.
Być drugie tak jak pierwsze wiodło się skutecznie,
Polską całą mogłabyś rozrządzać bezpiecznie,

54



Wyszukiwarka