Dwudziestolecie kłamców F i M nr 29/2010
W 1989 roku upadł ustrój oparty na kłamstwie.
Tak nam wmawiają, ale już nie dodają, że zastąpił go inny, oparty na kłamcach.
Kłamstwo i polityka to w pewnym sensie synonimy, pojęcia wymienne istniejące od zawsze.
Bez specjalnej przesady można powiedzieć, że historia ludzkości to dzieje kłamstwa.
Ma się ono lepiej lub gorzej w różnych okresach i miejscach, ale istniało i istnieje.
Zazwyczaj było jednak rodzajem tarczy, czyli sposobem obrony przed atakami przeciwników.
Nie trzeba sięgać daleko w historię - tak było na przykład ze słynną sprawą romansu Clintona z Moniką Levinsky. Prezydent kłamał, patrząc via kamery milionom Amerykanów
w oczy, że on nigdy nic itd... I społeczeństwo mu uwierzyło. Ba, współczuło mu. Niedługo później, przytłoczony ewidentnymi dowodami, Clinton przyznał się do seksu z asystentką. Czy jego popularność prysła wówczas jak bańka mydlana, przeradzając się w niechęć
społeczeństwa, złość i pogardę? Ależ skąd! Prezydent po skandalu z Levinsky miał nawet lepsze notowania niż przed nim. Socjologowie oniemieli. W badaniach wyszła im na wierzch prawda stara jak świat: akceptujemy kłamstwo dlatego, że kłamiemy wszyscy. Codziennie. Podobno nawet we śnie. Zatem powodowani ludzkim odruchem wybaczamy innym drobne,
a nawet większe kłamstewka, jeśli uważamy, że czynione były w obronie, z wyższej konieczności lub w wielkiej sprawie.
Tu znów chętnie przeniosę się na grunt amerykański i przywołam postać generała Colina Powella. Ten okłamał nie tylko obywateli swojego kraju - on okłamał cały świat, ogłaszając, że Irak ma broń masowego rażenia (może także bombę atomową), która zagraża ludzkiej cywilizacji. Dziś wiemy, że to była wierutna blaga i generał też doskonale o tym wiedział. Ba, sam sprokurował tę intrygę. A jednak Powell jest dziś amerykańskim bohaterem,
a znam i takich, którzy gotowi są twierdzić, że było to „kłamstwo w słusznej sprawie".
O, i tu właśnie jesteśmy u wrót samego „jądra ciemności". Czy istnieje kłamstwo w słusznej sprawie?
Zapewne tak. Gdy śmiertelnie chory na raka przyjaciel pyta, czy ma szansę na wyleczenie,
a ty wiesz, że to już stan terminalny, odpowiadasz: OCZYWIŚCIE, STARY! Jeszcze
niejedną wódkę razem wypijemy. Takich i podobnych przykładów „kłamstwa w słusznej sprawie" moglibyśmy podać wiele.
No tak, ale to zupełnie inna para kaloszy. Bo to nie legitymizuje kłamstwa jako takiego,
co niektórym bardzo się pomyliło.
Może przesadzam, ale jestem skłonny twierdzić, ze mistrzami łgania jesteśmy my, Polacy,
a dokładniej - nasze tzw. elity polityczne. Uczyniły z tego sztukę dla sztuki. Czasem świta mi w głowie nawet taka straszna myśl, że rządzący Polską w latach 1945-1989 kłamali,
ale w jakiś drański sposób wierzyli, że czynią to dla dobra ojczyzny. Obecni władcy nadwiślańskiego kraju nie mają już takich durnych ambicji. Dla nich liczy się tylko władza
w jej czystej postaci - po trupach do celu. Sama dla siebie, bo jest narkotykiem, a w dodatku nie takim, za który trzeba płacić, ale takim, który przynosi bajeczny dochód.
Przyjrzyjmy się Liście Dwudziestolecia Kłamstw III RP (ranking utworzony na podstawie wypowiedzi przeszło pól miliona internautów).
● Dwukadencyjny prezydent RP przed pierwszą turą pierwszych wyborów 1995 r. oszukał Polaków w sprawie poziomu swojego wykształcenia. Naród wybaczył mu i nawet (może
i słusznie) uważa, że najlepiej sprawował funkcję głowy państwa. A przecież wyjechał na szerokie wody dzięki młodym wyborcom, bo obiecał mieszkanie dla wszystkich młodych małżeństw.
● W wyborach 2005 roku Platforma Obywatelska zapowiadała, że jeśli wygra, wprowadzi podatek liniowy oraz wszystkie rozliczenia PU poprzez internet. Oczywiście, nic takiego się nie stało.
● Rok 1985. Kongres Liberalno-Demokratyczny (ktoś jeszcze pamięta taką partię Tuska?) zapowiada, że jeśli zwycięży w wyborach, stworzy MILION! nowych miejsc pracy.
Że to będzie prawda, przysięga sam Jan Krzysztof Bielecki. Dziś już mało kto pamięta,
że liberałowie doprowadzili do galopującego bezrobocia.
● STO MILIONÓW ZŁOTYCH! Dla każdego! Tak obiecywał Lech Wałęsa. Kasa miała
pochodzić z prywatyzacji przedsiębiorstw. Każdy chciał mieć sto baniek, więc Lech wygrał i... słowa nie dotrzymał. Grupa wściekłych wyborców oddała nawet sprawę do sądów
różnych instancji. W końcu do Sądu Najwyższego. Ten uznał, że - UWAGA! - „polityka nie wiążą obietnice". No, jeśli tak, to hulaj dusza, piekła nie ma! I dopiero się zaczęło.
● Jarosław Kaczyński (2004 r.): „Dla mnie Samoobrona to partia przestępców. Jej miejsce jest tam, gdzie miejsce wszystkich przestępców.
● Jarosław Kaczyński (2005 r.): „Prawo i Sprawiedliwość nigdy drogi Lepperowi
do władzy nie otworzy".
Jak było później, wszyscy wiedzą, ale nie wszyscy pamiętają, że skonsumowana miłość Andrzeja i Jarosława została przerwana nagle w 2006 r. W Stoczni Gdańskiej Kaczyński krzyczał: „Nigdy więcej nie będziemy już rozmawiać z Samoobroną, z ludami o marnej reputacji. I chce wam tutaj, w tym szczególnym miejscu - w tym można powiedzieć świętym miejscu - przyrzec, że nigdy więcej już z takimi ludźmi rozmawiać nic będziemy".
Trzynaście dni później Lepper wrócił do rządu! Dlaczego nikt nie przypomniał tych niewyobrażalnych, cynicznych kłamstw przed 4 lipca?
● Rok 2005. „Wybudujemy 3 miliony mieszkań" - zapowiada PiS. Jeśli tylko nas wybierzecie do Sejmu i Senatu. Ciekawe, dlaczego durna opozycja z lewa i ze środka do dziś
nie zweryfikowała tego kłamstwa wyborczego? Zresztą głupie pytanie - sama też ma niejedno na sumieniu. Warto jednak przypomnieć, że hasło PiS z kampanii wyborczej
Anno 2007 brzmiało: „Dotrzymujemy słowa". A jak dotrzymujemy? A tak. Oto autentyczne wypowiedzi Kaczyńskiego, w których nie znajdziecie ani słowa prawdy:
● Nie będę premierem, gdy mój brat będzie prezydentem;
● Nie będzie koalicji z Samoobroną;
● Nie zmienia się ordynacji wyborczej przed wyborami;
● Nie podniesiemy akcyzy na paliwo;
● Wprowadzimy niższe podatki;
● Zredukujemy administrację;
● Marcinkiewicz będzie premierem na całą kadencję;
● W rządzie PiS nie było, nie ma i nie będzie przestępców;
● Byli szefowie dyplomacji byli na usługach KGB;
● Natychmiast wycofamy wojsko polskie i Iraku;
● Kler nie ma najmniejszego wpływu na politykę PiS.
● ● ●
No i co się stało? No i nic się nic stało. Największy kłamca ostatniego dwudziestolecia
o mały włos nie został prezydentem, jadąc na hasłach wyborczych, że tylko on mówi prawdę, a wszyscy inni to oszuści. I tu - niestety - akurat rację miał Jacek Kurski, inny wielki krętacz tej formacji: „Głupi naród to kupi". I kupił.
Mądry naród nie dał się nabrać, ale tenże jest niestety w nieznacznej tylko większości.
Choć w tym przypadku „niestety" oznacza „na szczęście".
I jeszcze jedno: od bodaj dziesięciu lat istnieje międzypartyjny projekt ustawy modyfikującej
kodeks karny w ten sposób, że kłamstwo wyborcze (także to dotyczące niespełnionej obietnicy) ma być penalizowane. Przewidziana kara miałaby dotyczyć wykluczenia kłamcy
z życia politycznego na określoną liczbę lat. Nowelizacja Kk nie wykluczała także kary wysokiej grzywny, a nawet kary więzienia. Jednak projekt nigdy nie był dyskutowany choćby przez którąkolwiek z komisji sejmowych. Ot, spoczął w sejmowej „zamrażarce".
Na zawsze... Dlaczego?
A kto widział karpia, który prosi się o święta Bożego Narodzenia? Przecież notoryczni łgarze nie będą sami sobie zaciskać stryczka na szyi.
MAREK SZENBORN