Miłosierne zabijanie
W dzisiejszych mediach bardzo często mówi się o eutanazji i aborcji. Głównym tematem wszelkich rozważań w tym zakresie jest ich cel i sens, a także pytanie o granice: gdzie kończy się pomoc, a zaczyna morderstwo.
Kiedyś czytałam artykuł o grupie pielęgniarek, która za odpowiednią opłatą podawała umierającym i cierpiącym pacjentom dużą dawkę leków różnego typu, powodujących w rezultacie śmierć. Grupa funkcjonowała w Stanach Zjednoczonych przez kilka lat, a po jej odkryciu do dziś nie ujęto wielu kobiet, które z nią współpracowały. W trakcie śledztwa okazało się, że niektórzy z pacjentów mieli bardzo duże szanse na przeżycie i wcale nie cierpieli tak bardzo, ktoś zapłacił za morderstwo. Organizacja początkowo miała na celu pomoc ludziom cierpiącym, a zamieniła się w dobrze prosperującą maszynę do robienia pieniędzy. Pomoc zamieniła się w nietypową usługę.
Innym przykładem może być aborcja. Mówi się, że płód do trzeciego miesiąca nie odczuwa bólu, więc aborcja w pierwszym trymestrze jest legalna. Wielu lekarzy podkreśla jednak, że tak naprawdę nie ma na to twardych dowodów. Ponadto, odczuwanie bólu to nie jedyna oznaka bycia człowiekiem. Wielu obrońców życia podkreśla, ze życie zaczyna się tuż po zapłodnieniu. Matki, poddające się aborcji, często twierdzą że to dla dobra dziecka, że byłyby złymi matkami, że nie mają pieniędzy, etc. Rodzi się jednak pytanie: kto dał im prawo do odbierania życia drugiemu człowiekowi? Gdyby zrobiły to dziewięć miesięcy później, byłyby mordercami. Jedyną sytuacją w której aborcja powinna być legalna, to taka w której zagrożone jest zarówno życie matki i dziecka, choć znam i takie kobiety, które mimo podjęły walkę i wygrały.
Moim zdaniem, miłosierne zabijanie istnieje tylko w jednej sytuacji: gdy człowiek, bardzo cierpiący ze względu na swój stan zdrowia, sam poprosi o takie wyjście. Nie jego krewni czy najbliższa rodzina, lecz on sam. Nie płacąc za to, ani nie dostając pieniędzy. Każdy inny przypadek jest po prostu morderstwem.