8292


Szukając artykułów o związkach nieformalnych przeglądałam Politykę (numery od 1998 roku) oraz Claudię (numery od 2000 roku). Mogłoby się wydawać, że artykułów będzie dużo, bo przecież jest to teraz coraz częściej spotykana forma bycia razem. Ale realia są inne, w Polityce owszem znalazłam kilka artykułów. Natomiast Claudia, typowe pismo kobiece piszące o ich problemach, pomagające w ich rozwiązywaniu, patrzące na świat ich oczami, niewiele o tym pisze. Nie zauważa problemu - sytuacji? Przecież wśród kobiet żyjących w wolnych związkach są na pewno ich czytelniczki, czy nie należy się im jakiś artykuł w którym mogłyby przeczytać o tym np. jak żyją inne pary, jak ustosunkowuje się prawo do ich sytuacji, co może zrobić aby było lepiej, a może lepiej być nie może i zachęcić inne pary do takiego związku.

W jednym z numerów Claudii w rubryce „prawo” jest wzmianka o adopcji dziecka: „Adopcja dziecka - nie dla każdego. Para żyjąca w wolnym związku nie może adoptować dziecka. Prawo to przysługuje wyłącznie parom małżeńskim, ale tylko wtedy, gdy oboje małżonkowie wyrażają na to zgodę. ... Podstawa prawna: Kodeks rodzinny i opiekuńczy art. 115, 116, 118”. Zaraz nasuwa mi się pytanie czy aby wychowywać dziecko trzeba zawrzeć związek małżeński, czy to daje gwarancje tego, że dziecko będzie szczęśliwe? Dlaczego konkubenci nie mogą zaadoptować dziecka, czy miłość jaką go otoczą będzie inna niż małżonków?

Z wszystkich artykułów jakie przeczytałam o związkach nieformalnych (czy jak się je nazywa inaczej związki wolne, konkubinaty, związki kohobitacyjne) wnioskować można na pewno, że ludzie zawsze żyli w związkach nieformalnych. W Renesansie piękne i wykształcone, choć z nie najlepszych rodzin, cieszyły się szacunkiem i nie musiały żyć w cieniu. W dobrym tonie było mieć jakąś damę kameliową, kosztownego motyla przywykłego do zbytku, a nawet dwie. Mężczyźni z ludu byli wierniejsi, nie mieli środków na utrzymanie kilku kobiet, bo legalnej czy nie, trzeba było zapewnić utrzymanie. Żona nie miała nic do powiedzenia. Posiadanie utrzymanki było wolą męża, żona sznurowała grzecznie gorset i usta, niedowidząc, jeśli oczywiście rodzina nie cierpiała finansowo i była zabezpieczona przed skandalem.

Utrzymanka nie wybierała, to ją wybierano. Czasem zamieniała łóżko na zamożniejsze. Żyła w zależności przede wszystkim finansowej, ukrywając swe położenie seksualne przed swoimi i obcymi. Taki był właśnie oto początek długotrwałych związków nieformalnych. A teraz, jak jest? Teraz, też jest ich wiele. Tyle, że idąc z postępem technicznym mają komórki, samochody są zwykle ładne, niebiedne. Czatują na biznesmenów, ludzi bogatych i wpływowych jako hostessy, tłumaczki, asystentki, byle uczepić się odpowiedniego ramienia.

W ostatnich latach liczba związków nieformalnych rośnie, rośnie także liczba posiadanych przez nie dzieci. Z danych statystycznych z 1995 roku wynika, że jest 146 tyś. konkubinatów, natomiast z badań przeprowadzonych przez Zbigniewa Izdebskiego można wnioskować, że jest ich znacznie więcej.

Widać, że pary w latach 90- tych wstępują w związek małżeński wciąż chętnie, młodo i z pompą. Tabele statystyczne wskazują jednak, że coraz mniej jest tych związków. Gdy w 1980 roku na każdy tysiąc mieszkańców przypada 8 zawartych w ciągu roku małżeństw, to w 1996 roku już tylko 5 - 6. Co zaś tyczy się wieku nowożeńców, to tabele notują nawet odmłodzenie panny o miesiąc (średnio ma trochę ponad 22 i pół roku), kawalerowie zaś mają przeciętnie 24 lata (pół roku później niż 15 lat temu). Większa połowa pytanych przyznała, że do ślubu skłonił konformizm: potrzeba, „by żyć tak jak wszyscy”. Lęk przed samotnością , pragnienie podniesienia standardu materialnego (42 proc.), wreszcie presja rodziny i sąsiadów. Chęć opuszczenia domu rodzinnego, doraźna potrzeba akceptacji.

Statystyki wykazują, że trwałość związków żyjących w konkubinacie jest porównywalna, a według innych źródeł nawet wyższa niż opieczętowanych przez Kościół i urzędy. Jest również coraz mocniej społecznie akceptowaną (tolerowaną).

Nieformalne związki tworzą nie tylko ludzie „po przejściach”, jak zwykło się uważać. Żyją w nich także młodzi w rozmaitych sytuacjach życiowych. Jedni nie zawierają małżeństw mieszkając razem, ponieważ z jakichś powodów nie chcą formalizować związku, wolą być ludźmi wolnymi. Innymi kieruje zdrowy rozsądek i pomimo posiadania stałego partnera nie wiążą się ślubem, ponieważ nie mają warunków: mieszkają z rodzicami, studiują, szukają pracy.

Andrzej Samson, psycholog rodzinny w wywiadzie dla „Prawa i Życia” podzielił się spostrzeżeniem, że na wolny związek decydują się głównie niedawni rozwodnicy, „często ze względu na interes pierwszej rodziny na rzecz której trzeba świadczyć alimenty”. Jeśli chodzi o młodych ludzi Samson nie ma wątpliwości, że w ich przypadku wybór wolnego związku rzadko bywa dyktowany euforią, zachłyśnięciem się wolnością. Jest to raczej smutna strona życia społecznego Polaków. Ludzie obawiają się trwałych związków, gdyż pociągają one za sobą liczne zobowiązania, konieczność budowy stałej bazy ekonomicznej.

Życie na „kocią łapę”, przynajmniej w mieście, mało kogo dziś oburza, z rodzicami włącznie. Oni nie chcą się pobierać, gdyż może zdarzyć się ciekawy staż, w pracy wysoka konkurencja. Jeśli teraz wygrają , zdobędą to co było do zdobycia procentować to będzie przez całe życie. Jeśli teraz wezmą ślub, istnieje wysokie ryzyko uwikłania się w obowiązki, pieluchy, utraci się poczucie wolności, niezależności. W wolnym związku natomiast jest się wolnym, ale nie samotnym, jest ktoś obok nas, ktoś bliski kto pocieszy, przytuli, na kim można polegać, z kim można porozmawiać. Po co obrączka, po co się wiązać?

Coraz liczniejsza klasa średnia, pochodząca z blokowisk, nie chce się żenić szybko i łatwo. Nie odpowiada im droga życiowa jaka obrali ich rodzice. Uważają oni, że najpierw muszą się sprawdzić: pobyć razem, pomieszkać na próbę. Widzą, jak łatwo rozpadają się po paru latach małżeństwa z wielkiej miłości.

Jeszcze inna grupa rosnąca w ostatnich kilkunastu latach, to związki, w których kobiety traktują mężczyzn głównie jako dawców nasienia - chcą mieć dziecko, lecz nie chcą się wiązać „na dobre i na złe (...) i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Po zrealizowaniu swoich planów żyją samotnie z dziećmi nie na skutek porzucenia czy konfliktu z partnerem, tylko z wyboru. Są to kobiety wykształcone, głównie z dużych miast, o dobrej pozycji zawodowej i społecznej. Trudno jednoznacznie oceniać, co stoi za takimi wyborami - raz może to być uraz do mężczyzn, kiedy indziej wybujały indywidualizm, a może potrzeba potwierdzenia własnej wartości.

Liczba narodzin dzieci w nieformalnych związkach wzrosła pięciokrotnie od 1930 roku. W latach 1990 - 1994 kobiety pozostające w związkach nieformalnych urodziły 41 proc. wszystkich dzieci, podaje agencja The Associated Press. W latach 1930 - 1934 takich dzieci było zaledwie 8 procent.

Dla osób żyjących bez ślubu wiadomość o ciąży nie jest czynnikiem skłaniającym do zawarcia małżeństwa, wynika z przeprowadzonych sondaży. W latach sześćdziesiątych około 50 - 60 proc. wszystkich par decydowało się na ślub po zajściu partnerki w ciąże. W latach osiemdziesiątych liczba ta spadła do około 29 proc. Jak wynika z przeprowadzonych badań dzieci pochodzące ze związków nieformalnych maja trudniejszą sytuację ekonomiczną, trudniej też jest im nawiązać kontakty towarzyskie.

W Polsce brak jakichkolwiek regulacji prawnych związków wolnych, a Francuzi, oni wyszli naprzeciw. W rozmaitych związkach konkubinatu żyje 5 mln Francuzów. Dwa na każde trzy takie związki kończą się co prawda małżeństwem, ale jeszcze szybciej przybywa nowych związków. Wśród 25 - 30-latków więcej mężczyzn żyje w konkubinacie niż w związkach małżeńskich. Na każde dwa małżeństwa osób poniżej 50 lat przypada jeden konkubinat. W 1997 roku 39 proc. dzieci urodziło się poza małżeństwami.

Ci w wolnych związkach stopniowo nabierali niektórych praw przysługujących prawowitym małżonkom, z czasem mogli tez dostawać z merostwa półoficjalne zaświadczenie ich związku.

Francuzi, którzy nie chcą stawać na ślubnym kobiercu ani żyć w wolnym związku mogą pójść trzecią drogą i zawrzeć obywatelski pakt solidarności (Pacte civil de solidarite, w skrócie Pacs). Pakt to niekoniecznie związek kobiety i mężczyzny. Mogą go podpisać żyjące w parze osoby tej samej płci. Same lub z pomocą prawnika redagują porozumienie dotyczące wspólnego życia. W zamian maja te same prawa i obowiązki jak małżeństwo, łącznie z prawem do spadku. Z umowa w ręku para zgłasza się do magistratu i w obecności urzędnika podpisuje swój pakt.

Czy Polacy nie powinni wziąć przykładu z Francuzów i też sporządzić taki pakt?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
8292
8292
8292
8292
8292
8292
8292
8292
8292

więcej podobnych podstron