Red Hills rozdz 35 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora


[Author ID1: at Wed Jul 7 23:05:00 2010 ]

[Author ID1: at Wed Jul 7 23:05:00 2010 ]

XXXV

[Author ID1: at Wed Jul 7 23:05:00 2010 ]

[Author ID1: at Wed Jul 7 23:05:00 2010 ]

Obcasy wysokich, zimowych butów zakłócały swym stukotem ciszę szpitalnych korytarzy, gdy wysoki, jasnowłosy mężczyzna zmierzał w kierunku izolatki znajdującej się w odległej części świętego Munga. Atak na Różany Dom nastąpił dwudziestego czwartego grudnia, teraz było południe dwudziestego siódmego i Draco zdawał sobie sprawę, że czas nie działa na jego korzyść. Ktokolwiek zorganizował napad, zdążył do tej pory skutecznie zatrzeć za sobą ślady i szczerze mówiąc Malfoy wątpił, czy w ogóle zdoła dowiedzieć się czegokolwiek.

Z ogromną niechęcią skręcił w kierunku pokoju, w którym przetrzymywano Lucjusza i zatrzymał się zaskoczony. Przed drzwiami nie było nikogo, a przecież aurorzy powinni pilnować tak niebezpiecznego więźnia. Rozejrzał się dookoła i ostrożnie pchnął okute metalem drzwi prowadzące do izolatki. Wnętrze tak jak i korytarz było puste. Łóżko, na którym powinien leżeć jego ojciec, obleczone było czystym prześcieradłem, a w nogach, złożona w kostkę, leżała kołdra, na niej zaś poduszka. Pomieszczenie wyglądało, jakby oczekiwało na kolejnego pacjenta i widać było, że nikt go w tej chwili nie zajmuje.

Zaskoczony zamrugał kilka razy, po czym cofnął się i ponownie rozejrzał po korytarzu. Nie, nie pomylił się, to było właściwe piętro. Czyżby Lucjusza przeniesiono?

Odwrócił się na dźwięk rozsuwanych drzwi magicznej windy. Sam chodził zawsze po schodach, nie lubił ciasnych pomieszczeń z tylko jednym wyjściem. Być może to paranoja, ale cenił sobie poczucie własnego bezpieczeństwa i świadomość możliwego odwrotu.

Mężczyzna opuszczający windę, trzymał w ręku jakąś kartę zdrowia i z nosem zatopionym w danych prawie wpadł na podążającego w jego kierunku Draco.

- Och, przepraszam. - Magomedyk zatrzymał się, gwałtownie unosząc głowę znad papierów.

- Lucjusz Malfoy. - Ślizgon ruchem głowy wskazał na pustą izolatkę, a widząc niezrozumienie w oczach czarodzieja sprecyzował. - Jego sala jest pusta.

- A tak, zab… - Mężczyzna urwał i spojrzał na niego badawczo. - Mogę wiedzieć kim pan jest?

- Draco Malfoy, jego syn.

- Przepraszam, oczywiście, że tak. - Magomedyk gorliwie pokiwał głową. - Zabrano go.

- Przeniesiono na inny odział? - Draco zmrużył podejrzliwie oczy.

- Nie, nie. Aurorzy zabrali go do ministerstwa, nie wymagał już opieki medycznej. Nie poinformowano pana? - Złożył papiery i wsunął je do kieszeni fartucha.

- Najwyraźniej - wycedził w zamyśleniu pocierając kciukiem podbródek. - Kiedy?

- Nie pamiętam dokładnej daty, ale kilka dni przed świętami. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Jeżeli ma pan jakieś pytania, proszę udać się do sekretariatu, być może oni będą bardziej pomocni. Proszę mi wybaczyć, ale trochę się spieszę. - Machnął ręką w kierunku końca korytarza. - Mamy kilku poparzonych magicznymi fajerwerkami, a to nawet jeszcze nie sylwester. - Westchnął, wyraźnie zirytowany bezmyślnością pacjentów.

- Oczywiście, dziękuję za pomoc. - Malfoy przesunął się, przepuszczając magomedyka. Szybkim krokiem skierował się do wyjścia ze szpitala i tylko wrodzona godność powstrzymała go przed przeskakiwaniem po trzy schody.

Cholerne ministerstwo i ich tajemnice. Był pewien, że gdy zabiorą Lucjusza, on jako pierwszy zostanie o tym poinformowany, w końcu był jego synem. Najwyraźniej aurorzy byli jednak innego zdania, inaczej nie zostałby postawiony w tej pożałowania godnej sytuacji, w której musiał przyznać się do własnej niewiedzy przed jakimś podrzędnym magomedykiem. Klnąc w myślach, szybkim krokiem przemierzył kilka przecznic i zatrzymał się przed niepozorną i na pierwszy rzut oka popsutą budką telefoniczną. Rozejrzał się dookoła i na wszelki wypadek rzucił zaklęcie niepozorności na swą własną osobę. Być może na ulicy nikogo nie było, jednak otaczające go budynki miały okna, z których jakiś ciekawski mugol mógł zobaczyć coś zupełnie nieodpowiedniego dla swych oczu. Wszedł do środka i wykręcił na przekrzywionej tarczy znany numer. Po chwili zjeżdżał już w dół do ministerstwa. [Author ID1: at Wed Jul 7 23:04:00 2010 ]

***

- Draco? - Miles Bletchley uniósł głowę znad dokumentów zaścielających jego biurko i spojrzał na niego z zaskoczeniem. Był typowym przykładem na to, że nawet Ślizgon może zostać szanowanym aurorem i jako pierwszy przełamał panujące stereotypy, które większość uczniów domu Slytherina postrzegały jako przyszłych zwolenników, martwego już na szczęście, Mrocznego Lorda.

- Witaj Miles. - Malfoy skinął mu głową i bez zaproszenia zajął miejsce naprzeciw niego, siadając na niewygodnym krześle. - Chcę się widzieć z moim ojcem.

- Jak zwykle od razu przechodzisz do rzeczy. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Był dwa lata starszy od Draco i chłopak zapamiętał go jako doskonałego obrońcę w quidditchu. - Niestety, nie mogę ci pomóc. - Spoważniał, rozkładając ręce.

- Nie pieprz, jesteś aurorem, w dodatku to ty wydajesz zezwolenia na odwiedziny - prychnął z niedowierzaniem. - Muszę z nim porozmawiać, to ważne.

- Wierzę, ale mówię prawdę, to nie zależy ode mnie. - Ślizgon skrzywił się lekko. - Twój stary to ważna persona, zajęły się nim Cienie, a nam kazano się pocałować w dupę. Auror zrobił swoje, auror się nie wtrąca.

- Cienie? - Oczy Malfoya rozszerzyły się lekko. - Skurwiel nawet jako więzień trafia na piedestał.

- Tak jakby. Odkąd dostaliśmy wiadomość o przeniesieniu go ze szpitala, żaden z nas nie widział go na oczy. - Bletchley pominął milczeniem wypowiedź Draco. Wszyscy wiedzieli, że od czasu wojny, stosunki ojca z synem oscylowały na granicy nienawiści, o czym sam Lucjusz dowiedział się niestety po czasie.

- Rozumiem, w takim razie komu mam zapłacić, żeby móc się z nim zobaczyć? - Malfoy spojrzał na niego uważnie.

- Pewne rzeczy, jak widzę, się nie zmieniają. - Miles parsknął śmiechem. - Niestety tym razem pieniądze w niczym ci nie pomogą. Cienie są nieprzekupne, najlepiej zwróć się do Shlacklebolta, z tego co wiem, on jako jedyny z biura aurorów ma do niego dostęp.

- Jakaś rada? - Draco wstał i skierował się do drzwi.

- Nie próbuj go przekupywać, to nie ten typ. Obrazisz go tylko.

- Tak, znam go… Coś jeszcze?

- Powodzenia? - Bletchley również się podniósł i podszedł do jednej z szafek z dokumentami.

- Przyda się. - Malfoy skinął głową i wyszedł na korytarz, udając się prosto w kierunku biura szefa aurorów.

Sekretarka, młoda kobieta o czarnych włosach upiętych w nienaganny kok, na jego widok zerwała się z miejsca z radosnym uśmiechem.

- Pan Malfoy - zaświergotała piskliwym głosem. - W czym mogę panu służyć? - Jej wzrok szybko omiótł jego sylwetkę i powędrował gdzieś w okolice jego pleców, sprawdzając czy ktoś za nim nie wchodzi.

- Pana Pottera nie ma ze mną - rzucił kpiąco. Na szczęście kobieta miała na tyle przyzwoitości, by się zarumienić. - Chciałbym zobaczyć się z panem Shlackleboltem.

- Tak, oczywiście, zaraz go powiadomię. - Zreflektowała się i rzuciła jakieś niewerbalne zaklęcie w kierunku niedużego kominka, którego płomienie zabłysły na pomarańczowo. - Szefie, przepraszam, że przeszkadzam, ale pan Draco Malfoy chciałby się z panem widzieć. - Ogień na powrót przygasł, a drzwi obok otworzyły się z cichym kliknięciem. - Może pan wejść, pan Shlacklebolt oczekuje. - Gestem wskazała mu wejście.

Przekroczył próg i rozejrzał się po jasno oświetlonym wnętrzu. Magiczne okna zajmowały połowę przeciwległej ściany. Za nimi majaczył jakiś park z odległym zamkiem, stojącym na wzgórzu. Gabinet urządzony był skromnie, lecz ze smakiem. Jedyną ozdobę stanowiła ogromna ilość roślin, w których przodowały rozłożyste paprocie i dostosowane do wielkości pokoju palmy. Czarnoskóry mężczyzna podniósł się z fotela i z wyciągniętą ręką ruszył w kierunku Ślizgona.

- Draco. - Powitał go z lekkim uśmiechem. W czasie wojny nie raz pracowali razem i Kingsley traktował go jak jednego ze swoich podopiecznych. - Co cię do mnie sprowadza?

- Witam, panie Shlacklebolt. - Jego smukła dłoń zniknęła prawie całkowicie w uścisku. Mężczyzna miał duże, sękate ręce naznaczone licznymi zgrubieniami. - Powiedziano mi, że może mi pan ułatwić spotkanie z Lucjuszem.

- Po co chcesz zobaczyć się z ojcem? - Gestem zaprosił go w głąb pomieszczenia, gdzie znajdowały się dwa duże, obite czarnym aksamitem fotele.

- To dotyczy naszej rodziny, prywatne sprawy. - Draco usiadł, poprawiając długą, czarodziejską szatę.

- Przykro mi to mówić, ale jeżeli chodzi o Lucjusza, nic nie jest sprawą prywatną. - Kingsley zajął miejsce naprzeciwko i różdżką przywołał czajniczek z parującą herbatą i dwie filiżanki. - Napijesz się?

- Poproszę. - Malfoy przesunął palcami po udzie, zatrzymując je w okolicach swojego kolana. - Mam do niego kilka pytań, dotyczących, hmm… - Zawahał się, zastanawiając, ile może wyjawić.

- To pomieszczenie obłożone jest bardzo skomplikowaną magią. Nic, co w nim powiesz, nie dostanie się do niepowołanych uszu. - Shlacklebolt podsunął mu napełnioną filiżankę.

Draco uniósł parujące naczynie do ust i spojrzał na mężczyznę uważnie. Kwestią dni było, kiedy świat czarodziejski dowie się o istnieniu Samuela. Kiedy opuszczał zamek, Ron i Harry planowali zabranie chłopca na boisko quidditcha. Co prawda tylko kilkoro dzieci zdecydowało się na opuszczenie zamku w ten mroźny dzień, jednak wiadomym było, że plotka o chłopcu już dziś okrąży szkołę, a do czasu wznowienia lekcji, będą o nim widzieli już wszyscy. Oczywiście nie miał zamiaru opowiadania publice historii dziecka, ale czuł, że prędzej czy później, będzie musiał zaspokoić ciekawość i położyć kres spekulacjom. Westchnął i upił łyk aromatycznej herbaty, po czym na pozór spokojnie odłożył naczynie na stolik.

- W wigilię świąt miało miejsce pewne zdarzenie… Śmiem przypuszczać, że Lucjusz mógł maczać w nim palce, dlatego chciałbym osobiście z nim na ten temat porozmawiać - zaczął ostrożnie.

- Zdarzenie? - Kingsley oparł się o zagłówek i splótł ręce na piersi. - Zechcesz wyjaśnić?

- Mój mąż i ja zostaliśmy zmuszeni do walki z czterema poszukiwanymi śmierciożercami. - Draco odchrząknął, zastanawiając się, jak w delikatny sposób przedstawić mężczyźnie obraz sytuacji.

- W wyniku którego śmierć ponieśli Avery i kilku jego popleczników? - Shlacklebolt zmrużył lekko oczy.

- Jak widzę, jest pan na bieżąco z informacjami. - Skinął głową.

- Owszem, dostaliśmy anonimowe zawiadomienie o napadzie. Jednak nie rozumiem, co to ma wspólnego z tobą i panem Potterem. - Mężczyzna oparł rękę na profilowanym drewnie podłokietnika i nerwowo zabębnił po nim palcami. - Z tego co wiem, posiadłość, która była celem ataku, należała do niejakiego pana Granda, który kilka lat temu wyjechał do Tajlandii.

- To prawda. Przed wyjazdem jednak szukał kogoś do opieki nad domem, a kto lepiej zaopiekuje się pozostawioną nieruchomością, jak nie rodzina? - Draco spojrzał na niego kpiąco.

- Jak bliska rodzina? - Kingsley uśmiechnął się ponuro.

- Och… - Malfoy machnął lekceważąco ręką. - Każdy z nas jest jakoś spokrewniony, jakby poszukać dobrze, to nawet pan i ja mieliśmy zapewne wspólnego przodka… kilka tysięcy lat temu.

- Oczywiście. - Mężczyzna prychnął rozbawiony. - Po co ci ten dom? O ile wiem, dopóki nie postanowiłeś zmienić stanu cywilnego, mieszkałeś z matką.

- Mniej więcej.

- Więc?

Draco poruszył się niespokojnie pod bacznym spojrzeniem mężczyzny.

- To nie ja mieszkałem w Różanym Domu. - Jedyną oznaką jego zaniepokojenia były lekko zaciśnięte pięści. - Wynająłem go dla mojego brata.

- Brata? - Oczy Kingsleya rozszerzyły się lekko. Poprawił się na fotelu i pochylił w kierunku Malfoya, przybierając skupiony wyraz twarzy. - O ile pamiętam, Narcyza i Lucjusz mieli tylko jedno dziecko. Ciebie.

- Jeszcze kilka lat temu również tak myślałem - zgodził się Draco. - Może powinienem zacząć od początku…

***

Kilkanaście minut później Malfoy skończył opowieść i zamilkł, unosząc do ust filiżankę letniej już herbaty. W pokoju panowała zupełna cisza. Kingsley siedział, mechanicznie skubiąc kolczyk w swoim uchu i patrzył na niego ponuro.

- Jesteś jego prawnym opiekunem? - zapytał po chwili.

- Tak, odpowiednie papiery zostały złożone cztery lata temu, jednak dzięki uprzejmości mojej kuzynki, trafiły od razu do pudła w archiwum, gdzie nikt się nimi nie interesował.

- Twoja kuzynka to...?

- Tonks, wtedy jeszcze… - Zamilkł zaciskając mocno usta.

- Tak, rozumiem. - Shlacklebolt pokiwał delikatnie głową. - Była dobrym człowiekiem i świetnym aurorem.

- To prawda, doceniłem ją zbyt późno, nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. Nasze rodziny… W każdym razie bardzo mi pomogła. - Draco westchnął i strzepnął z kolana jakiś zabłąkany pyłek. - Teraz pan rozumie dlaczego muszę koniecznie zobaczyć się z Lucjuszem.

- Tak, rozumiem. - Kingsley podniósł się z fotela i ruszył w stronę kominka. - Poczekaj tutaj chwilę, zaraz wrócę. - Nie czekając na zgodę, wrzucił w ogień garść proszku i zniknął w płomieniach.

Draco przez chwilę wpatrywał się w migoczący ogień, po czym sięgnął po dzbanek i dolał sobie parującej herbaty. Małymi łykami sączył napój, rozkoszując się jego smakiem i aromatem. Trzymał filiżankę w obu dłoniach, ogrzewając zziębnięte palce i ignorując to, że gorąca porcelana parzy mu skórę. Po raz drugi opowiedział tę historię i wcale nie czuł się przez to lepiej. Jeżeli sądził, że za którymś razem opowieść przestanie wywierać na nim wrażenie, to bardzo się mylił, bolało tak samo. Samo wspomnienie Samuela ubranego w szare, lekko przybrudzone ubranie, wychudzonego i tak bardzo niepewnego, sprawiało, że w jego gardle rodziła się ciężka do przełknięcia gula. Najgorszy był wyraz jego twarzy… małe dziecko z obliczem, na którym malował się głód. Głód uczuć, potrzeba dotyku, przytulenia i zapewnienia, że nie jest samotne, że jest ktoś, dla kogo jest najważniejszy na świecie. Dzieci nie powinny znać takich uczuć. Dzieci powinny być radosne, żywiołowe, czasami krnąbrne i nieposłuszne, ciekawskie i pełne życia. Nie powinny wiedzieć, co to samotność i odrzucenie. Dzieci powinny być niewinne i delikatne, to nie ich zadaniem jest wyganianie potwora z szafy, od tego są dorośli. Dzieci powinny czuć się kochane i bezpieczne.

Zacisnął usta. Samuel sprzed czterech lat, a Samuel teraz, to dwie zupełnie różne osoby. Chociaż czasami… czasami na mgnienie oka powracała niepewność i w jego wzroku pojawiało się zdziwienie, że jest ktoś, kto istnieje tylko dla niego. Zdziwienie przechodziło w strach, że to tylko na chwilę, że może znowu zostanie sam, zgubiony pośród szarych postaci, odrzucony i niechciany. Draco nauczył się odczytywać z jego twarzy ten wyraz zagubienia i w takich momentach robił wszystko, aby chłopiec poczuł się najważniejszą osobą na świecie. Być może przytulanie, głaskanie i szeptanie słów pełnych miłości i obietnic nie było czymś, co Malfoyowie doceniali, jednak nic go to nie obchodziło, jeśli w zamian drobna buzia na powrót rozjaśniała się w uśmiechu, a oczy nabierały tego specyficznego blasku. Mógł być żałosny i ckliwy, mogli mu zarzucić nadopiekuńczość i zbytnią pobłażliwość. Jeżeli dzięki temu Samuel był szczęśliwy, było to warte wszystkiego.

Dopił herbatę i odstawił filiżankę na spodeczek. Dziś chłopiec miał po raz pierwszy wyjść z zamku. Draco naprawdę denerwował się tym i chciał być wtedy obok niego. Dłuższą chwilę zabrało Harry'emu przekonanie go, że naprawdę zajmie się wszystkim i będzie miał Samuela na oku. Nie obawiał się, że dziecku coś może się stać. Zamek był chroniony lepiej niż cokolwiek innego, a chłopiec nauczony ostrożności. Nie miał wątpliwości, że nigdy nie opuściłby terenów szkoły bez pozwolenia. To nie o to chodziło. W ogrodach po raz pierwszy natknie się na uczniów i Draco panicznie się bał, że coś pójdzie nie tak, a jego tam nie będzie. Dzieci są nieobliczalne, dzieci są okrutne, dzieci ranią mocniej niż dorośli, bo nie są świadome wagi własnych słów. Co będzie, jeżeli któreś z nich zada nieodpowiednie pytanie lub zrani go celowo? O tak, on dobrze wiedział, jak można dopiec komuś słowami, w końcu był w tym mistrzem. Pamięć podsuwała mu obrazy z przeszłości, kiedy sam wyżywał się w ten sposób na Weasleyu i Potterze. Ironią losu było, że to właśnie oni mieli dziś chronić coś, co stało się dla niego najważniejsze. Życie to jednak jeden wielki, cholerny paradoks.

Kominek zapłonął na zielono i w komnacie pojawił się Kingsley, przerywając rozmyślania Malfoya.

- Wybacz, że musiałeś czekać. Musiałem się z kimś skonsultować. - Na twarzy mężczyzny malowało się zmęczenie i jakaś dziwna niepewność. To właśnie ona najbardziej w tej chwili przestraszyła Draco.

- Co się dzieje? - zapytał ostrzej niż zamierzał.

- To, co powiedziałeś, rzuciło światło na kilka spraw i postawiło nas w nieco kłopotliwej sytuacji. - Shlacklebolt potarł dłonią gładko ogoloną głowę i podszedł do barku. - Napijesz się czegoś mocniejszego? Sądzę, że ci się to przyda.

- Nie, dziękuję. Wolę mieć jasny umysł. - Zmrużył oczy patrząc na szefa aurorów. Zdecydowanie coś było mocno nie tak. - Załatwił pan możliwość widzenia z Lucjuszem?

- Widzisz, Draco, to nie takie proste…

- Do cholery, panie Shlacklebolt, to mój ojciec. Właśnie wyjawiłem panu powody, które… - sapnął zirytowany. - Ja muszę się z nim spotkać. To był zaplanowany atak i nie chodziło o mnie czy o Pottera, zamachowcy chcieli Samuela! Jedynie Lucjusz wiedział o jego istnieniu i, jak podejrzewam, tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że chłopiec jest pod moją opieką.

- Twój ojciec od lat wykazywał objawy śpiączki, skąd mógł wiedzieć, że odnalazłeś dziecko? - Kingsley usiadł ciężko na fotelu, stawiając przed sobą szklankę z whisky, jednak nawet nie przyłożył jej do ust.

- Powiedziałem mu. Na pewno już wiecie, że pomimo stanu w jakim się znajdował, miał kontakt z otoczeniem. Słyszał wszystko, co się wokół niego działo. - Draco skrzywił się lekko na własną bezmyślność. - Dzień przed ślubem byłem u niego i… No cóż, sądzę, że dowiedział się ode mnie kilku nieprzyjemnych rzeczy na swój temat, w tym i o dziecku.

- A więc wiedział… Ktoś jeszcze?

- Tak, Harry i Severus i jeżeli zarzuci pan któremukolwiek z nich zdradę to… - Uniósł gwałtownie ręce w geście irytacji.

- Oczywiście, że nie - żachnął się mężczyzna. - Musiałem zadać ci to pytanie.

- Tak, musiał pan, a teraz żądam wyjaśnień, dlaczego w takiej sytuacji utrudniacie mi widzenie? Do cholery, może pan pójść tam ze mną, nie mam już nic do ukrycia!

- Mówiłem ci, to nie takie proste. - Kingsley przesunął szklankę po blacie, patrząc w bursztynowy płyn.

- Nie, to bardzo proste. Jest pan szefem biura aurorów, do kogo jeszcze mam się zwrócić, do samego ministra?

- Minister też ci nie pomoże… - Mężczyzna odchylił się i potarł palcami kąciki oczu. - Prawda jest taka, że… Nie mamy pojęcia, gdzie w tej chwili jest twój ojciec.

- Słu… - Draco urwał w połowie, czując, jak coś straszliwie ścisło go za gardło. Chociażby chciał, w tej jednej chwili nie mógłby wyksztusić z siebie żadnego słowa. Tysiące pytań przemknęło mu przez głowę, jednak żadnego nie zapamiętał. Uczuciem, które w tej chwili wysunęło się na pierwszy plan był niczym nieokiełznany strach. Przerażenie, które zimnymi mackami powoli obejmowało jego zesztywniałe nagle ciało, sprawiając, że prawie czuł, jak jego plecy stają się lepkie i wilgotne od zimnego potu, zdającego się pokrywać jego skórę w niemożliwie wręcz przyspieszonym tempie. - Jak to? - Z jego ust wydobyły się tylko te dwa słowa. Po raz pierwszy czuł, że nie może skonstruować żadnego poprawnego zdania i to też było na swój sposób upiorne uczucie.

- Lucjusz nigdy nie dotarł do ministerstwa. W dniu, w którym miał opuścić izolatkę, po opadnięciu osłon uciekł za pomocą przemyślnie ukrytego świstoklika. - Shlacklebolt odwrócił głowę, wyraźnie unikając jego spojrzenia.

- Świstoklika? Nie przeszukaliście go? - Draco zaczął powoli odzyskiwać panowanie nad sobą. Odruchowo wytarł wilgotne dłonie w materiał spodni, krzywiąc się przy tym mimowolnie.

- Oczywiście, że przeszukaliśmy - żachnął się mężczyzna. - Za kogo nas bierzesz.

- Jednak niedostatecznie!

- Ktoś… Ktoś najwyraźniej musiał mu go dostarczyć. - Kingsley uważnie wpatrywał się w nienaruszony nadal trunek.

- Ktoś? Macie podejrzanego? - Malfoy ze wszystkich sił starał się zdusić, narastający gdzieś w głębi płuc, krzyk frustracji.

- Przez pewien czas wszystko wskazywało na Dawlisha. - Na twarzy Shlacklebolta odmalowało się zmęczenie.

- Przesłuchaliście go?

- Chcieliśmy, jednak… no cóż, trzy dni po ucieczce twojego ojca zwłoki Dawlisha znaleziono w jednym ze śmietników w nieuczęszczanym zaułku Nokturnu. Stan jego ciała wskazywał na to, że śmierć nastąpiła kilka dni przed owym nieszczęsnym incydentem. Ktoś, kto podając się za niego, przybył do szpitala, był najprawdopodobniej pod działaniem eliksiru wielosokowego.

- Dawlish… znałem go. Dopóki nie okazało się, że Lucjusz jest naprawdę śmierciożercą, był częstym gościem w naszym domu. Później odciął się od nas, uznając naszą rodzinę za zdrajców. - Uniósł gwałtownie głowę i spojrzał ostro na mężczyznę. - Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?!

- Sądziliśmy, że szybko sami sobie z tym poradzimy. - Kingsley przygryzł wargę, prostując się jednocześnie, jakby przygotowywał się na odparcie zarzutów.

- Mógłbym was zaskarżyć! - Draco poderwał się z fotela, czując, jak przyczajona furia zalegająca do tej pory w jego wnętrzu powoli wydostaje się na zewnątrz. - Naraziliście mnie i bliskie mi osoby! Wasza niekompetencja mogła doprowadzić do czyjejś śmierci! - Pochylił się do przodu, opierając dłonie na chłodnym blacie. - Doskonale zdaje pan sobie sprawę, że Lucjusz nie wybacza, a mnie uważa za zdrajcę krwi! Na co do cholery czekaliście? Aż dostanę w plecy Avadą? Ja albo Harry? Jak pan myśli, jak zareagował mój ojciec na moje małżeństwo z Potterem?!

- Doszliśmy do wniosku, że jesteście bezpieczni za murami Emeraldfog. - Shlacklebolt bronił się słabo. Od początku był przeciwny zatajeniu przed Draco ucieczki starego Malfoya, jednak teraz zwalanie winy na Cienia i niewymownych w niczym nie poprawiłoby sytuacji.

- Bezpieczni?! Zdaje pan sobie sprawę, że, nie wiedząc o niczym, spokojnie opuszczaliśmy zamek? Merlinie! Harry był sam na Pokątnej, ja w rodzinnej posiadłości mojej matki! Przecież on… przecież… Kurwa mać! - Uderzył ręką w stół i odwrócił się gwałtownie od mężczyzny. Miał nieodpartą ochotę coś rozwalić, a twarz szefa aurorów była pierwszą rzeczą, która przyszła mu na myśl.

- Rozumiem, że jesteś zdenerwowany, jednak obłożyliśmy cały obszar wokół zamku zaklęciami śledzącymi ustawionymi na magię Lucjusza, gdyby tylko pojawił się w jego pobliżu…

- Gówno by wam to dało. - Draco odwrócił się w jego stronę sycząc wściekle. - To Lucjusz Malfoy do cholery! Sądzi pan, że określenie prawa ręka Voldemorta było używane przez przypadek?! To jeden z najpotężniejszych i najbardziej niebezpiecznych czarodziei. Zna więcej czarnomagicznych zaklęć, niż niejedna cholerna księga! W zamku był bal, mógł się na nim pojawić, mógł… Merlinie, tam były dzieci! Pan tam był!

- I oczywiście dokładnie sprawdziłem poziom zabezpieczeń, jakie umieściliście na zaproszeniach. Nikt nie mógł przybyć na przyjęcie, zaproszenie reagowało na konkretne osoby.

- Oczywiście, ale to my o tym pomyśleliśmy! W dodatku, kiedy pan to sprawdził? Zdaje pan sobie sprawę, ile osób je otrzymało, poza panem? Zanim ty doszedłeś do tego, że są bezpieczne, on już mógł je mieć w ręce i odpowiednio się przygotować. A gdyby nie były zabezpieczone? Zamierzaliście nas uprzedzić?! - W stanie silnego wzburzenia Draco przestał zważać na formy grzecznościowe. Miał gdzieś, czy ujdzie mu to płazem, czy też szef aurorów się obrazi.

- Oczywiście, bezpieczeństwo…

- Bezpieczeństwo? Wasze rozumienie tego słowa jest zupełnie różne od mojego.

- Cały czas monitorujemy jego magię. Jeżeli kiedykolwiek rzuci jakieś zaklęcie, będziemy wiedzieli, gdzie się znajduje. - Kingsley również się podniósł, patrząc z udanym spokojem na miotającego się przed nim mężczyznę.

- Proszę mnie nie rozśmieszać. Odpowiednio zmodyfikowane osłony potrafią stłumić każdą formę magii. W odpowiednich warunkach Lucjusz może rzucić niewybaczalne, a wy nie będziecie o tym wiedzieć. On nie jest głupcem, nie wyjdzie na otwartą przestrzeń i nie będzie miotał zaklęciami na prawo i lewo. Lucjusz to przebiegły drań, ukryje się i zgromadzi wokół siebie oddanych mu ludzi, a wtedy… Wtedy niech nas Salazar ma w swej opiece. Możecie zabezpieczać się do woli, możecie śledzić połączenia sieci fiuu, a to i tak będzie nieskuteczne. Sieć reaguje na rzucającego proszek i wypowiadającego miejsce przemieszczenia. Lucjusz może wylądować w samym środku pańskiej sypialni, jeżeli tylko ktoś zamiast niego wrzuci proszek do nieodpowiednio zabezpieczonego kominka!

- Emeraldfog, jak sądzę, ma stałe zabezpieczenia. - Shlacklebolt usiadł na powrót, zmęczony krzykami młodego Malfoya.

- Oczywiście, nie jesteśmy głupcami. Większość domów ma nałożone zabezpieczenia. Niemniej, Lucjusz spokojnie może wylądować w każdym z publicznych miejsc i nie będziecie o tym wiedzieć - prychnął.

- Wszystko to jest mi bardzo dobrze znane, panie Malfoy. - Po raz pierwszy tego dnia, auror zwrócił się do niego oficjalnie i to trochę otrzeźwiło Draco. Nabrał powietrza i powoli zaczął się uspokajać, przynajmniej na tyle, aby nie pozwolić sobie na dalsze krzyki.

- Dobrze. - Usiadł z powrotem na fotelu. - Czy moja matka wie już o zniknięciu Lucjusza?

- Nie, nie poinformowaliśmy jej o tym.

- I dobrze, uważam, że powinna pozostawać w nieświadomości jak najdłużej. Darzy ojca niesamowitą estymą i gdyby wiedziała, że jest na wolności, zrobiłaby wszystko aby mu pomóc. - Skinął głową. - W takim jednak razie, będę musiał sam udać się do Malfoy Manor i przeszukać go dokładnie.

- To nie będzie konieczne. - Shlacklebolt w końcu pozwolił sobie na niewielkie odprężenie. - Wszystkie posiadłości należące do twoich rodziców zostały już przeszukane w każdym calu.

- Jakim cudem? Aby się dostać do któregokolwiek z nich, trzeba być uwzględnionym w magii ochronnej domu. Po wojnie osobiście wraz z matką zmieniłem zależności obwodów i tylko nieliczna i dobrze znana nam obojgu grupa ludzi ma do nich bezpośredni dostęp. - Draco spojrzał na niego zaskoczony.

- To prawda. - Mężczyzna uśmiechnął się prawie niezauważalnie. - Możesz być zaskoczony, ale nie jesteśmy tak nieudolni, jak to w tej chwili wygląda. Wśród wielu znanych ci osób znajdują się zarówno animagowie jak i niewymowni. Wojna się skończyła, lecz my nadal potrzebujemy swoich szpiegów. To, że nawet ktoś taki jak ty nie zdaje sobie z tego sprawy, utwierdza nas tylko w przekonaniu, że wybraliśmy do tej pracy wyjątkowych ludzi.

- Przynajmniej to jedno wam się udało. - Draco przebiegł w myślach osoby, które miały dostęp do jego domów i nie naruszały przy tym obwodów. Była to naprawdę nieliczna grupa ludzi i większość stanowili jego szkolni koledzy i kilku znajomych matki. Cóż, jakoś nie mógł sobie wyobrazić Pansy czy Zabiniego jako tajnych agentów ministerstwa, ale w tej sytuacji niczego nie mógł być pewien. Nie zamierzał jednak się w to zagłębiać. Dopóki ich praca nie kolidowała z przyjaźnią, mógł im tylko życzyć powodzenia. - Co teraz? - zapytał dolewając sobie herbaty.

- Cóż, będziemy nadal go szukać. Do tego czasu sugerowałbym, aby Samuel nie opuszczał terenów zamku. Dopóki znajduje się w jego obwodach, jest bezpieczny. To samo dotyczy ciebie i Harry'ego. Sądzę, że ogrody i przyległości są objęte magią ochronną i nikt niepowołany nie ma do nich dostępu.

- Nie musi pan o to pytać, to podstawowa procedura. - Draco łypnął na niego znad maleńkiej filiżanki.

- Doskonale, skoro w Hogwardzie uczniowie przez tyle lat byli bezpieczni przed samym Czarnym Panem, sądzę, że Lucjusz nie będzie większym wyzwaniem niż on.

- Lucjusz może polować tylko na jedno dziecko, to ułatwia mu trochę zadanie. - Ślizgon nie był do końca przekonany.

- Oczywiście, a Voldemort polował tylko na Harry'ego Pottera. Przynajmniej, jeżeli chodzi o mieszkańców szkoły. Uprzedzając twoje kolejne wątpliwości, te dwie sytuacje są do siebie, wbrew pozorom, bardzo podobne. Czarny Pan czyhał na Wybrańca, którego ochraniał niezwykle potężny Dumbledore, Snape i bariery Hogwartu, praktycznie niepokonane. Na Samuela czyha niebezpieczeństwo w postaci Lucjusza. Pieczę nad chłopcem ma sam Harry, ty i jak sądzę Snape. W dodatku śmiem twierdzić, że bariery Emeraldfog dzięki magii krwi Złotego Chłopca, a także przodków Albusa, są o wiele potężniejsze od wszystkich jakie znamy. - Odetchnął i spojrzał na Draco z namysłem. - W dodatku, nie mamy dowodów na to, że to Lucjusz stoi za zamachem.

- Zbieżność w czasie jest wystarczającym dowodem.

- To jednak nadal tylko domysły. - Kingsley wstał i ruszył ku wyjściu. - Chodź ze mną, chciałbym coś sprawdzić.

***

Podziemia, w których mieściło się archiwum, były oświetlone mdłym światłem magicznych pochodni. Panował tutaj lekki zaduch, a suche powietrze przy dłuższym przebywaniu powodowało uczucie lekkiego drapania w gardle. Shlacklebolt otworzył jedne z drzwi i wszedł do ogromnej, magicznie powiększonej komnaty, której głównym wyposażeniem były długie i wysokie regały, na których spoczywało tysiące teczek z aktami.

- Czego szukamy? - Draco rozejrzał się dookoła, niemal czując, jak wszędobylski kurz oblepia jego obranie.

- Aktu zatwierdzającego cię jako prawnego opiekuna Samuela. Być może dzięki temu dowiemy się, kto jeszcze wiedział o istnieniu chłopca. - Kingsley poszedł wzdłuż jednego z regałów, kierując się lekko opalizującymi literami alfabetu, które wskazywały na umieszczenie poszczególnych teczek. - Malfoy, Malfoy, Mal… O! - Wyciągnął jedną z teczek i przeglądnął ją pospiesznie. - Dziwne.

- Hmm? - Draco zbliżył się i zajrzał mu przez ramię. - Akt mojego urodzenia, akt przyjęcia do szkoły magii, akt ukończenia… Nie widzę dokumentów z sierocińca i ślubnych.

- Och, papiery dotyczące twojego związku małżeńskiego trafią tutaj dopiero po trzech latach. Wszystkie wcześniejsze znajdują się w innej sekcji. - Mężczyzna jeszcze raz przeglądnął teczkę i odłożył ją na miejsce, marszcząc przy tym w zamyśleniu brwi.

- No dobrze, w takim razie dokumenty o pokrewieństwie i przejęciu opieki nad dzieckiem powinny już tutaj być. - Draco przesunął opuszkiem palca po grzbiecie teczki, na której słabym błękitem pulsowało jego nazwisko.

- Tak, to zastanawiające. - Kingsley ruszył w kierunku wyjścia, lecz zamiast na zewnątrz skierował się do jednych z bocznych drzwi znajdujących się w pomieszczeniu. - Sulivan. - Skinął głową siedzącemu przy biurku okularnikowi. - Gdzie znajdę dokumenty świadczące o pokrewieństwie i prawach opieki?

Mężczyzna uniósł głowę znad jakichś papierów i spojrzał na nich zaczerwienionymi od pracy oczami.

- Pokrewieństwo… - Zamrugał kilka razy, po czym zdjął okulary i przetarł palcami oczy. - Cholera, ktoś powinien mi płacić szkodliwe. - Łyknął coś z butelki stojącej po jego lewej ręce. - Eliksir wyostrzający wzrok. Smakuje paskudnie, ale przynajmniej działa. Hmm… - Odsunął jedną z szuflad. - Związki rodzinne… Tak, przeniesiono.

- Dokąd?

- Sekcja piąta, blok czternasty. Opiekun… - Przewrócił kilka kartek, po czym zamachał jedną z nich triumfalnie. - Ginewra Weasley.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 44 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 40 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 34 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 37 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 42 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 46 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 38 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 47 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 45 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 35
Red Hills rozdz 23
Red Hills rozdz 32
Red Hills rozdz 25
Red Hills rozdz 28
Red Hills rozdz 36

więcej podobnych podstron