Dziadowskie interesy
Alfabet mafii cz.VI
Wołomin pojawił się na mafijnej mapie Polski z powodu wygodnictwa policjantów. Żeby sobie ułatwić pracę, podzielili Warszawę na dwie strefy wpływów: pruszkowską i wołomińską. I słowo ciałem się stało: gangsterzy uwierzyli w ten podział.
PIOTR PYTLAKOWSKI
Na początku był chaos. W Pruszkowie panoszyli się włamywacze z bandy Barabasza, a na Pradze, w okolicach Brzeskiej i bazaru Różyckiego, rządzili złodzieje i organizatorzy gry w trzy karty. Praga, Targówek, Bródno, Szmulowizna, Pelcowizna, Ząbki, wreszcie Wołomin - tu wszędzie rozciągało się złodziejskie terytorium.
Wołomińska szkoła kieszonkowców słynna była już przed wojną. Ulica Brzeska z kolei cieszyła się w całej Warszawie zasłużoną sławą jako najpewniejsza meta z wódką. Taksówkarze zwozili tu klientów o każdej porze dnia i nocy. Ulica sprawiała wrażenie opustoszałej, ale wystarczyło, że taksówka na moment przystanęła, a już z bram wybiegali na wyścigi handlarze. Klient nie musiał nawet wysiadać z samochodu, zresztą nie powinien tego robić, chyba że opilstwo odbierało mu rozum. Piesza wędrówka Brzeską to był sport dla szukających mocnych przygód. Kończyła się, jeśli kandydat na bohatera miał szczęście, stratą portfela, ale można też było stracić życie. Milicja Obywatelska Brzeską omijała na odległość, bo po co nadmiernie ryzykować. W tych okolicach zdobywał życiowe doświadczenia, urodzony na Targówku, a potem handlujący na Różycu, jak nazywano bazar przy Targowej, Henryk Niewiadomski, znany wszystkim pod pseudonimem Dziad.
Między srebrem a żelazem
Dziad na bazarze sprzedawał gorące pyzy i flaki. Wszedł w ten interes prosto z ulicy. Handlarki mające do tamtej pory monopol na pyzy podobno protestowały, ale Dziad wygryźć się nie dał. Uśmierzył bunty jakąś tajemniczą metodą. Wtajemniczeni twierdzą, że użył do tego autorytetu swojego starszego brata Wieśka.
Wiesław Niewiadomski (słynny Wariat) był w tych czasach (lata 70.) już ostrym zawodnikiem. Zawodowo zajmował się okradaniem fabrycznych magazynów, gdzie składowano srebro. Kierował własnym gangiem, w skład którego wchodzili także milicjanci. Tą samą specjalizację obrały chłopaki od Barabasza, obie grupy trochę ze sobą rywalizowały, a trochę wymieniały się doświadczeniami i informacjami. Robota „w srebrze” przez bliskie związki z gliniarzami była w miarę bezpieczna i bardzo dochodowa. Niestety, tylko do czasu, bo w końcu władza ludowa postanowiła proceder ukrócić. Według Dziada, jego brat wykpił się z kłopotów w miarę tanio. Pewna sędzia wydała nakaz zwolnienia go z aresztu, Wariat natychmiast zawinął się do Niemiec. Sędzia w nagrodę dostała na własność kwiaciarnię w Śródmieściu Warszawy.
Jakim cudem Wiesław Niewiadomski opuścił wtedy Polskę, pozostanie jego świętą tajemnicą, ale najprawdopodobniej wyjechał za zgodą Służby Bezpieczeństwa. Dziad sugeruje, że jego brat był w jakiś sposób uwikłany w słynną aferę „Żelazo”. Polegała na tym, że grupy przestępców z Polski dokonywały na zachodzie Europy napadów rabunkowych, z których zyskami dzieliły się z SB. Całą akcję nadzorowało MSW, a wpływy z przestępstw zasilały lewą kasę resortu. Wiesław Niewiadomski wędrował trochę po świecie, z Niemiec pojechał do Kanady, znów wrócił do RFN. Tam wpadł w kłopoty, groziło mu aresztowanie, więc wrócił do Polski. Był początek lat 90., dla podziemia przestępczego zaczął się właśnie okres prosperity.
Dziad to Wariat?
Być może to przykład ulicy Brzeskiej, gdzie tak udanie łamano monopol państwa na handel spirytualiami, podsunął Dziadowi pomysł na biznes. Wziął się za rozlewnictwo i dystrybucję spirytusu wlewającego się w tym czasie do Polski. Transporty wjeżdżały całkowicie legalnie, bo ostatni rząd PRL uchylił furtkę, dzięki której można było importować spirytus bez koncesji. W latach 1989-90 do Polski wwieziono, według ostrożnych szacunków, ok. 30 mln litrów czystego spirytusu. NIK obliczył, że straty Skarbu Państwa wyniosły ok. 1,7 bln starych zł.
Niewątpliwie sukcesy biznesowe Dziada miały swój początek w czasie, gdy kilkaset osób w Polsce błyskawicznie dorabiało się, przywożąc hektolitry spirytusu marki Royal. Henryk Niewiadomski z pełną świadomością przyznaje się dzisiaj do faktu, że łamał wówczas prawo, bo wprowadzał ten spirytus do obrotu już jako podrobioną wódkę. Twierdzi, że to jedyna nielegalna działalność, jaką miał się zajmować. Ta szczerość jest zrozumiała, czyny, jakie popełnił, są już objęte przedawnieniem, nic mu teraz nie grozi. - Zarobiłem 4 mln dol., dla niektórych to mało, ale dla mnie dużo - snuje rozważania nad wartością kapitału. Czasu na przemyślenia ma teraz pod dostatkiem. Odbywa 7-letni wyrok w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim. Upiera się, że skazano go za niewinność. Sąd w Białymstoku uznał go winnym dwóch przestępstw: nakłaniania do napadu rabunkowego na małżeństwo R. w Warszawie oraz zlecenia zabójstwa Leszka D. ps. Wańka. Został za to uniewinniony z najpoważniejszego zarzutu, czyli kierowania grupą przestępczą o charakterze zbrojnym. Dla sądu decydujące znaczenie w tej kwestii miały niejasności związane z prawdziwym pseudonimem Henryka Niewiadomskiego. Otóż obrona umiejętnie podważyła wiarygodność pseudonimu Dziad. Niewiadomski zeznał, że Dziadem nazywano przed laty jego starszego brata Wiesława, on sam zaś miał ksywkę Garbus. W latach 90. to policja i prasa ochrzciły go pseudonimem brata, a Wiesława z kolei nazwano Wariatem, z powodu nieobliczalnego charakteru. Wersja Henryka jest prosta - to jego brat był Dziadem i to on kierował gangiem. Nieoczekiwana zmiana pseudonimów szalenie jednak komplikuje narrację, dlatego nadal będziemy Henryka nazywać Dziadem, a Wiesława Wariatem.
Ojciec chrzestny z bazaru
Imperium Dziada miało (i ma nadal) swoją stolicę na ulicy Klamrowej w Ząbkach, w dość wysłużonym domu jednorodzinnym. Tuż przed aresztowaniem w 1999 r. zdążył kupić, jak mówi: za 150 tys. dol., hotel Vegas w Częstochowie. Stan posiadania wzbogacają: dom wielkości pałacu (1200 m kw.) we wsi Prace Duże pod Piasecznem, 87 ha ziemi w Miłkach na Mazurach, zakład kamieniarski w Ząbkach, kilka placów budowlanych (m.in. w osiedlu vipowskim w Chotomowie) oraz coś, co Dziad kocha najbardziej - gołębniki ze stadem liczącym kilkaset ptaków, same cenne okazy. Dziad od dziecka jest bowiem zapalonym hodowcą gołębi, to jego szczera pasja. Kilka lat temu szacowano majątek Henryka Niewiadomskiego na ok. 16 mln zł. Jakim cudem ten były sprzedawca pyz, a potem handlarz węglem dorobił się takich pieniędzy?
Dziad, chociaż sprawia wrażenie osobnika prymitywnego, prostackiego w obejściu, jest niewątpliwie graczem przebiegłym. Małe, chytre oczka, nos po bokserskich przejściach - typowy praski cwaniak. Nabył podstawową umiejętność takiego lawirowania w światku przestępczym, aby z każdej opresji wyjść cało. Z jego opowieści wynika, że choć nigdy nie kierował żadną gangsterską grupą, tak się dziwnie złożyło, że wszyscy czołowi stołeczni bandyci spowiadali mu się ze swoich kłopotów i życiowych planów. Traktowali go jak księdza w konfesjonale albo niczym ojca chrzestnego. Dziad zaś dobrotliwie doradzał im, jak wygrzebać się z problemów, ostrzegał przed nierozważnymi posunięciami. A na dodatek umiejętnie obracał ich gotówką. Do tego stopnia, że przez pewien czas śmiertelnie skłócił się z rodzonym bratem Wiesławem, który podejrzewał, że Dziad po prostu ukradł mu oddany na przechowanie zbiór złotych monet.
W 1992 r. policja zatrzymała transport nielegalnego spirytusu i trzech mężczyzn. Byli to Dziad, Oczko i Słowik. Dwaj ostatni później zyskali sławę jako bossowie gangu pruszkowskiego (Oczko miał być szczecińskim rezydentem tej grupy). Cała trójka wygrzebała się z kłopotów do tego stopnia, że do dzisiaj w tamtej sprawie nie zapadł wyrok.
To zdarzenie dowodziło, że na początku lat 90. nie istniał podział na Pruszków i Wołomin - funkcjonowała jedna przestępcza organizacja. Wspólne interesy spirytusowe i wspólny wróg - policja. Ale już rok później wybuchły pierwsze nieporozumienia. Po wpadce transportu z alkoholem pruszkowiacy zarzucili, że to przez niedbalstwo Dziada. Potem doszło do sporu o pieniądze. Dziad był winien pruszkowiakom 100 tys. dol. Część długu oddał Zdzisławowi W., uważanemu wtedy za postać z pierwszego gangsterskiego szeregu. Zdzisiek miał jednak słaby charakter, podobnie jak Pershing uwielbiał hazard. Zamiast oddać kolegom odzyskane od Dziada 40 tys. dol., przegrał je w kasynie. Pruszków nadal więc domagał się od Heńka całej sumy, a ten zezłoszczony oświadczył, że za karę nie odda ani grosza. Na dodatek we wszystko wmieszał się jego brat. A to już oznaczało prawdziwą wojnę.
Prywatna wojna Wariata
Wiesław Niewiadomski ps. Wariat za wroga numer jeden uznał słynnego Pershinga. Postanowił go zabić, ale przez pomyłkę ostrzelał i zranił niejakiego Florka, ochroniarza Pershinga. Nie udał mu się także kolejny zamach na lidera grupy pruszkowskiej - bomba podłożona pod parkującym na wyścigach konnych Mercedesem Pershinga wybuchła za wcześnie. Policja ogłosiła, że trwa wymiana ognia między dwiema grupami gangsterskimi - Pruszkowem a Wołominem. Tak naprawdę jednak wojnę z Pruszkowem toczył osobiście Wariat.
Ściągnął kilku zaprzyjaźnionych bandytów z Gdańska i zaczął polowanie na wrogów. - On naprawdę zwariował - ocenia po latach Zygmunt R., odsiadujący w Radomiu wyrok za założenie i kierowanie grupą pruszkowską. - Uznał, że my jesteśmy bogatymi biznesmenami i że warto nas porywać dla okupu. Lubiliśmy w tym czasie bawić się w hotelu Polonia. Kiedyś stoimy przed hotelem na Jerozolimskich, a tu podjeżdża Wariat i grzeje do nas z karabinu maszynowego. No, kompletny debil.
Do legendy przeszła już próba porwania Leszka D. ps. Wańka. Wariat znał go przed laty, zanim jeszcze uciekł z Polski do Niemiec, ale Wańka trochę się przez ten czas zmienił. Wariat dostał cynk, że Leszek D. pojawił się w hotelu Warszawa. Pojechał tam ze swoimi chłopakami i z ambitnym planem, aby go zawinąć (w slangu gangsterskim: porwać). Stanął w hallu i rozglądał się nerwowo, kiedy podszedł jakiś człowiek i zapytał, co słychać. Wydawał się Wariatowi znajomy, dlatego zamienił z nim parę zdawkowych zdań, po czym oświadczył, że nie ma dłużej czasu na pogawędkę, bo przyjechał tu w pewnej niecierpiącej zwłoki sprawie. Znajomy odszedł, a do Wariata podbiegli jego ludzie. Wydawali się zdezorientowani, bo skoro przyjechali tu zawijać Wańkę, to dlaczego ich szef z tymże Wańką tak przyjaźnie rozmawiał, a potem dał mu spokojnie zniknąć. Wariat próbował jeszcze naprawić swój błąd, ruszył pod Polonię, słusznie podejrzewając, że spotka tam Wańkę, ale Pruszków był już ostrzeżony i czekał z bronią w ręku. Doszło wtedy do ulicznej pogoni i strzelaniny, na szczęście nikomu nic się nie stało.
Szczęście miał też wspomniany już Zygmunt R., kiedy przed drzwiami do jego mieszkania w bloku na ul. Ostrobramskiej w biały dzień wypalił potężny ładunek wybuchowy. Biegli stwierdzili później naruszenie konstrukcji budynku, a w ścianie domu powstała wielka na dwa piętra dziura. Zygmunt R. odniósł niegroźne w sumie obrażenia. O zamach, zapewne nie bez racji, podejrzewano Wariata, ale policja nie umiała tego udowodnić.
Po kilka latach wzajemnych ciosów (wybuchy w należących do Pruszkowa knajpach Multipub i Eskada, w rewanżu dwa zamachy na Dziada i przynajmniej dwa na Wariata) w lutym 1998 r. zakończyła się ognista kariera Wiesława Niewiadomskiego, znanego jako Wariat. Został zastrzelony przed nocnym sklepem na ul. Płowieckiej. O zorganizowanie zamachu podejrzewano jednego z liderów Pruszkowa Ryszarda Sz. ps. Kajtek, a wśród wykonawców mieli być Zbigniew W. ps. Zbynek i Michał P. Tylko ten ostatni trafił do aresztu, ale po jakimś czasie został zwolniony. Długo już nie pożył. Zastrzelono go nad ranem pod dyskoteką, dostał kilkanaście kul. Dziad opowiadając dzisiaj o śmierci swojego brata twierdzi, że stało się to, co miało się stać. - Wiesiek sam chciał zabijać, więc nic dziwnego, że śmierć go dopadła - ocenia na chłodno. I po chwili namysłu dodaje: - Kto wie, może i ja bym już nie żył, gdyby mnie nie zamknęli w pudle?
Ale to nie wojna między Pruszkowem a Wołominem spowodowała największe spustoszenie wśród bandytów spod Dziadowskiego znaku. Większość ofiar padła z ręki własnych kumpli. Tak naprawdę bowiem Wołomin składał się z kilkunastu różnych grup, które, na przemian, albo ze sobą współpracowały, albo do siebie strzelały.
O tym w następnym odcinku.