PRZYGODY WRÓBELKA ELEMELKA
- Jak wróbelek , niebożę ,
siadł na wentylatorze :
Czas pogodny, więc w niedzielę
zwiedzał miasto Elemelek.
Przed kawiarnią, na tarasie,
sporo ludzi jest w tym czasie.
Nieraz ziarnko cukru zleci
lub okruszek rzucą dzieci.
Gdy poskaczesz przy stolikach,
głód natrętny szybko znika.
W głębi widać sklep. Za ladą
coś sprzedają, w paczki kładą.
Pięknie pachnie... Są pierniki,
ciasta, różne smakołyki.
Elemelek próg przekroczył,
w lewo, w prawo zwraca oczy,
tu podfrunął, tam podreptał,
mało go ktoś nie rozdeptał.
— Gdzieś wysoko siądę, z boku,
bo zaduszą mnie w tym tłoku!
Oto widzi dziurę w murze
i dziwnego coś w tej dziurze:
niby wielka koniczyna
czterolistna. Nie nowina,
że to dobry znak, szczęśliwy.
Ptaszek więc niefrasobliwy
na tym liściu metalowym
siadł wygodnie. Kłopot z głowy!
Teraz można tu bezpiecznie
siedzieć sobie, choćby wiecznie.
Elemelku, ech, niebożę:
siadłeś na wentylatorze!
No i już za chwilę małą
coś dmuchnęło, zabrzęczało,
koniczyny cztery listki
poruszyły się ze świstem,
zatoczyły koło wielkie
razem z ptaszkiem Elemelkiem,
ptak wyleciał niczym z procy,
chciał zawołać: „Och, pomocy!”
Lecz nie zdążył. Z wielką siłą
rymnął w coś, co pachnie miło.
A w cukierni rojno, gwarno,
ludzie się do ciastek garną;
z boku, w pudłach tekturowych,
uchylonych do połowy,
stoją torty zamówione.
Nikt nie spojrzał w tamtą stronę
i nie widział, że gdzieś z góry
spadł kłębuszek szarobury.
Elemelek ze zdziwieniem
patrzy: czy to klomb, czy wieniec?
Piramidka owocowa
(w niej, jak w gniazdku, ptak się schował),
dalej krąg brązowy, gładki,
a na brzegu różne kwiatki,
jakieś dziwne zawijasy
i orzeszki, i frykasy...
Wtem usłyszał lekki, prędki
krok panienki, ekspedientki.
Wróbel w pióra kryje głowę:
jak się wymknąć tej sklepowej ?
Lecz panienka owa miła
bardzo dzisiaj się spieszyła:
nie spojrzała, pudło wzięła
i przykrywką je zamknęła.
Nie opiszę, nie opowiem,
co z pokrywką tą na głowie
przeżył biedny Elemelek
w ciemnym pudle w tę niedzielę.
Ile wstrząsów i przechyleń,
i kołysań różnych ile,
przy tym duszno tak, u licha,
że wprost nie ma czym oddychać!
Odbył podróż dość daleką.
Wreszcie z pudła zdjęto wieko.
Tort, poprzednio zamówiony,
mąż dziś przyniósł dla swej żony.
Są też goście tej niedzieli.
Gdy spojrzeli — oniemieli.
Czy to żart, czy moda taka?
Wśród owoców — głowa ptaka!
— Ptaszek żywy, proszę pana?
Może główka jest wypchana?
Nachylone twarze, oczy...
Struchlał wróbel, ćwierknął, skoczył.
Krzyk się podniósł w różnych tonach.
Kulka szara, oblepiona
tu okruchem, tam owocem,
nagle skrzydłem zatrzepoce
widząc okno uchylone
i odfruwa w tamtą stronę.
— Jakie szczęście! Ach, swoboda!
Widok drzewa sił mi dodał.
Na gałęzi siądę sobie
i z tych ozdób się oskrobię.
Nie trudźże się, Elemelku!
Bo już inni z chęcią wielką,
z przyjemnością i ochotą
piórka twoje czyszczą oto.
Miły stryjek Hulajdusza
krótkim dziobem żwawo rusza.
Jego żona Hulajnoga
i córeczka Olaboga
wróbelkowe skubią nóżki
i zdziobują z nich okruszki.
Trafi się też w szarych piórkach
i pomarańczowa skórka!
— Ale świetne! Mniam! Pyszności!
Pięknie kuzyn nas ugościł!
Może by tak co niedzielę?
— Nie, dziękuję! — rzekł wróbelek.