*Uwaga, fik strasznie smutny...
Niczym nieoświetlone ciemne korytarze nawet u niej powodowały dreszcze. Ciemność była absolutna - nawet pojedynczy promyk światła Anie przedostawał się przez grube ściany, nie było "światełka w tunelu"... Nie mogła użyć zaklęcia Lighting, świątynia była tak nasycona magią, że każde, maleńkie nawet zaklęcie mogło wszystko wysadzić w powietrze. A na to nie mogła pozwolić - gdzieś w labiryncie korytarzy skrywał się sekret nieśmiertelności. Coś, czego pragnęła najbardziej na świcie.
Życie... Jej jedyny poważny problem. Była człowiekiem, nie było jej przeznaczone długie życie, z racji zawodu najwyżej dwieście lat. A co można w dwieście lat osiągnąć? Nic. Prawie nic. Żadnych poważnych studiów, żadnych ciekawych doświadczeń. OWSZEM, miała już MNÓSTWO doświadczeń, ale to mało. Za mało. A kiedy dowiedziała się o tej świątyni... Nawet się nie zastanawiała... Po prostu zostawiła przyjaciół w karczmie i podążyła we wskazaną stronę. I oto jest - starożytna świątynia, jakoby zbudowana przez sektę, która odkryła jak wydłużyć życie w nieskończoność.
Jej kroki odbijały się głośnym echem w cichych korytarzach, tumany niewidocznego w ciemnościach kurzu łaskotały w nosie i dostawały się do gardła. Cały czas dotykała ściany, żeby choć odrobinę orientować się co do dalszej drogi.
I w końcu, po kilku godzinach błądzenia znalazła się w dużej, oświetlonej nikłym światłem bijącym z unoszącej się nad ozdobnym podestem sali. Powoli, ostrożnie ruszyła w jej stronę, uważając na każdy krok, delikatnie sprawdzając drogę przez sobą drewnianą laską podróżną. Kiedy podeszła do kuli, ta zaczęła się jarzyć ostrym światłem, boleśnie kłującym w oczy po tylu godzinach mroku.
Wyciągnęła w jej stronę dłoń, czując coraz silniejsze wibracje magii w powietrzu, modląc się w duchu do wszystkich znanych bóstw. Kiedy dotknęła kuli, nagle jej umysł uderzyła wizja, przedstawiająca mężczyznę ubranego w czarną szatę sięgającą ziemi, z mieczem ociekającym krwią w dłoni. Na jego twarzy błąkał się złośliwy uśmiech.
"Witaj, nieznajoma. Masz jedną szansę, nie zmarnuj jej."
Powoli odzyskiwała jasność umysłu, myśli zaczęły zbierać się do kupy. Wiedziała jakie pytanie chce zadać - ale nie wiedziała jak. Bo, jak mówił, miała jedną szansę. Więcej nie powtórzy się taka sytuacja - o ile przeżyłaby to, co może się zdarzyć jeżeli zada niewłaściwe pytanie. I nagle ją olśniło.
- Wyjaw mi sekret tego miejsca. Twój sekret.
Kiedy uśmiechnął się, poczuła nieopisaną ulgę. Pytanie było właściwe.
"Brawo, wiedziałaś o co pytać. Więc może będziesz wiedziała co zrobić z odpowiedzią."
Czy chciał jej dać do zrozumienia, że odpowiedź będzie zawiła, będzie kolejną zagadką do rozwiązania? Znowu zaczęła się denerwować.
"Naszym sekretem jest życie...A właściwie śmierć. Śmierć to życie. Śmierć jednego daje życie drugiemu. O ile pierwszy odda życie dobrowolnie, a drugi da mu śmierć."
Wizja zniknęła z jej umysłu, pozbawiając ją czucia w nogach. Z głuchym łoskotem upadła na podłogę, starając się nie zemdleć. Była wyczerpana - zarówno fizycznie jak i psychicznie. Kosztowało ją to wiele energii, czuła, że nie ma jej już ani trochę.
Po kilku minutach, może kilkunastu, a może nawet kilkuset... Nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu... Wstała. Chwiejnym krokiem zaczęła iść tą samą drogą, którą przyszła, tym razem wyczarowując małe światełko. Magia opuściła świątynię całkowicie. Tym razem poszło gładko - okazało się, że chodziła w kółko, mogła to rozpoznać po śladach na grubej warstwie kurzu. Kiedy wyszła z powrotem na słońce, nie chciała myśleć o tej zagadce, o tym wszystkim... Powoli udała się w stronę karczmy, w której zostawiła przyjaciół.
- Panienko Lino, gdzie panienka poszła? To niegodziwe wymykać się w nocy jak złodziejka! Nie można tak opuszczać przyjaciół!
- Miałam ważne sprawy - ucięła krótko - Nie pytajcie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, dziewczynko? - Szermierz pogłaskał ją po głowie - Poszedłbym z tobą.
Nie wiedzieć dlaczego nie zdenerwowały ją te słowa, chociaż zwykle kiedy nazywał ją "małą", "dziewczynką", albo w ogóle traktował ją jak trzyletnie dziecko odpowiadała mu fireballem... Tym razem po prostu odwróciła się i poszła do swojego pokoju.
- Lina, nie musisz się obrażać - usłyszała głos chimery za sobą - Jesteśmy ciekawi, to wszystko.
Westchnęła. Nie chciała, by myśleli, że się obraziła.... Bo się NIE obraziła... Jeszcze na chwilę spojrzała w ich stronę, wymuszając uśmiech.
- Nie... Ja po prostu idę spać.
Długo leżała nie mogąc zasnąć pomimo zmęczenia. Wbiła wzrok w ciemny sufit, i zastanawiała się nad słowami mężczyzny z wizji... Jak to było? "Naszym sekretem jest życie...A właściwie śmierć. Śmierć to życie. Śmierć jednego daje życie drugiemu. O ile pierwszy odda życie dobrowolnie, a drugi da mu śmierć" Próbowała interpretować te słowa na wszystkie sposoby... I wtedy przypomniała sobie co czytała na temat tej sekty... Znani byli z masowych mordów na bliskich, narzeczonych, dzieciach, żonach... Czy to znaczy, że nieśmiertelność może uzyskać tylko poprzez zabicie najbliższej jej osoby? Jeżeli pierwszy odda życie dobrowolnie... Przecież to absurdalne! NIKT nie zgodzi się na śmierć dla niej, nawet gdyby tego chciała... A nie była tego do końca pewna. Z jednej strony marzyła o nieskończonym życiu, o możliwościach jakie to daje... A z drugiej... Morderstwo... Owszem, ma niejedno życie na sumieniu... Ale nigdy nie były to osoby bez winy, zawsze jej ofiarami byli wszelkiej maści bandyci, złodzieje i inni tacy... Na Shabby'ego, dlaczego to jest takie trudne?! [Btw. wiecie co znaczy shabby po angielsku? Wyświechtany, obdarty ^^] Dlaczego nie ma prostych rozwiązań?! Biła się z myślami do późnej nocy, aż w końcu usnęła, dręczona koszmarami.
Spojrzała w lustro... Jej odbicie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Worki pod oczami, zmęczona twarz, włosy nieświeże i w nieładzie... Ale nie miała ani siły ani ochoty na żadne zabiegi kosmetyczne. Nie chciało jej się ubierać naramienników i peleryny, nawet rękawiczki zostawiła w pokoju. Kiedy zeszła na śniadanie widziała zatroskane miny przyjaciół, ale na szczęście nie komentowali ani nie zadawali pytań... Chociaż i tak by na nie nie odpowiedziała... Ale tak było lepiej. Starała się nie zachowywać inaczej, ale kompletny brak apetytu i apatyczność nie były zwykłym dla niej zachowaniem... Ale nigdy jeszcze nie miała przed sobą takiego problemu. I dlatego po raz pierwszy w życiu... Nie była pewna.
Przez cały dzień słuchała radosnej paplaniny Amelii, dziękując jej za zajmowanie uwagi Zela i Gourry'ego. Pod wieczór udało jej się podjąć decyzję, choć sama w to nie wierzyła. Nie wierzyła że jest zdolna do takiego czynu...Ale musiała.... Musiała... Dla dobra świata, tłumaczyła się sama przed sobą. Tyle będę mogła zrobić... Tyle dobrego...
Noc zaskoczyła ich w środku lasu, więc spali na niewielkiej polanie nad strumykiem. Znużeni całodzienną wędrówką szybko położyli się spać, życząc sobie nawzajem dobrej nocy... Ta noc nie będzie dobra, pomyślała. Będzie najprawdopodobniej najgorszą nocą w całym moim życiu. O ile życiem można nazwać to, co będzie później. Cicho podeszła do śpiącego blondyna, dziękując mu w duchu za położenie się na uboczu. I za jego twardy sen... Dla pewności rzuciła jeszcze na niego najsilniejsze zaklęcie snu jakie znała. Uklękła obok niego, z jej oczu zaczęły kapać łzy. Na jego ubraniu pojawiało się coraz więcej mokrych punktów. Wyciągnęła sztylet, piękną magiczną broń. Przystawiła mu go do mostka. Wybacz mi, pomyślała. Wybacz... Pchnęła go z całej siły, jak najgłębiej. Nawet się nie poruszył... Na jego twarzy nadal gościł błogi spokój. Szybko wstała i po prostu uciekła. Była tchórzem... Nie była w stanie teraz stanąć twarzą w twarz z Zelem i Amelią... Może kiedyś... Może za kilkadziesiąt lat... Ale nie teraz. Ostatnie spojrzenie na ich dawny obóz... Jej dawne życie... Bo nic nie będzie takie samo... Nic...
Lata mijały szybko... W zastraszającym tempie... A ona się nie zmieniała. Nawet włosy nie rosły, nawet paznokcie... Dla jej ciała czas zatrzymał się w miejscu. Ale nie dla umysłu... Po wielu setkach lat wciąż pamiętała. Pamiętała wyraźnie, jakby to było wczoraj. Jakby to było przed kilkoma minutami. Nie miała racji... Nie była w stanie nigdy spojrzeć im w twarz. Wiele razy odwiedzała Seyruun, gdzie mieszkali razem, gdzie potem razem rządzili... Ale nigdy nie zdobyła się na odwagę i nie spotkała się z nimi. Bo wiedziała że oni wiedzą. Nie miała pojęcia skąd, nie miała pojęcia jak... Ale była tego pewna. Tak jak tego, że bogowie jej nie wybaczą, że jej dusza będzie cierpieć wiecznie...
Widziała powolny upadek jej świata. Rozpleniające się zło, zepsucie... Świat gnił od wewnątrz. Magowie, tacy jak ona byli faktycznymi władcami, terroryzowali lud swoją mocą, zabijali bez większej przyczyny. Ona taka nie była - już nie mieszała się w sprawy tego świata... Obserwowała. Czasami, gdy widziała długie blond włosy chciała to skończyć... Ale nie mogła. Nie było to możliwe - nie było sposobu w jaki mogłaby pozbawić się życia... Była nieśmiertelna na wszystkie możliwe sposoby...
... Oprócz jednego, którego nigdy nie odważyła się wypróbować... Do teraz. Nie miała już siły na dalsze życie... Dalsze cierpienie... Była egoistką, wiedziała to... Ale nie mogła już dłużej znieść tego widoku, tego parszywego widoku upadku tego, co znała i kochała. Nie potrafiła jeż spojrzeć na Seyruun, kiedyś stolicę białej magii, teraz największą siedzibę złodziei, prostytutek i wszelkiego rodzaju plugastwa... Powoli, spokojnie wypowiedziała inkantację Giga Slave... Specjalnie i z rozmysłem straciła nad nim kontrolę... Czuła przerażający ból we wszystkich zakątkach ciała... Ale czuła też nadchodzącą, upragnioną od setek lat śmierć... Powitała ją z radością... Tak jak wita się ukochaną osobę, która wraca po długiej nieobecności do domu...
***********************************************************
Dziękuję za przeczytanie do końca... Inspiracją była piosenka "Who wants to live forever" zespołu Queen... Tak pomyślałam... Jak to jest żyć wiecznie? Nie była to wizja optymistyczna... Opinie jak zwykle mile widziane... Ale proszę, konstruktywna krytyka, nie bezsensowne bluzgi...
Sarabata!
Sal