5428


PO TAMTEJ STRONIE TAFLI

Bartłomiej Jełowicki

Opowiem wam teraz historię zupełnie nie podobną do innych. Nie działa się ona gdzieś bardzo, bardzo daleko, ale całkiem blisko. I wcale nie bardzo, bardzo dawno temu, ale całkiem niedawno. Nie będzie to opowieść o rycerzach, księżniczkach i smokach, ale o zwykłych larwach. Na pewno powiecie mi zaraz, że nikt nie lubi słuchać opowieści o larwach, bo są one brzydkie, obrzydliwe i paskudne i, że są na pewno ciekawsze tematy na pisanie bajek. Otóż myślałem dokładnie tak samo jak wy, dopóki nie poznałem trójki moich przyjaciół. Aby ich zobaczyć musicie się ze mną udać w głębiny jeziora Skarb, gdzie w gąszczu wodorostów mieszka owa trójka przyjaciół.

Pierwszy z nich to Pulpet. Nazywa się tak, bo jest strasznym obżartuchem i okropnym leniem. Jest to jednak poczciwa dusza. Zawsze uśmiechnięty i wesoły. Pełen jakiegoś wewnętrznego ciepła.

Drugi z nich to Teofil - cichy i spokojny, małomówny, często zamyślony.

Została nam jeszcze Iga. Iga? - Jak to Iga! Trochę szalona, roztrzepana, zawsze gdzieś pędzi. Szybka, bystra, pełna życia i energii. Igi po prostu nie można nie lubić. Przekonacie się zresztą sami. Najbardziej zdumiewająca u tej trójki przyjaciół jest miłość jaką się wzajemnie obdarzają. Jedno bez drugiego po prostu nie może wytrzymać. Oj tak, tak. Takie są właśnie nasze wstrętne, małe larwy. Wszędzie zawsze razem.

Tak też było w owo niedzielne popołudnie, kiedy zaczęła się ta historia. Woda była przyjemnie ciepła, bo wiosenne słonko już zdążyło ją ogrzać. Cała Trójka ganiała się wtedy po dnie jeziora. Pulpet wskoczył właśnie na Igę tak, że aą wcisnął ją w piaszczyste dno.

- Złaź ze mnie wstręciuchu, bo całą wodę ze mnie wyciśniesz! - pisnęła Iga

- To dobrze! Będziesz wtedy zgrabniutka i szczuplutka - odparł zadowolony Pulpet.

- Czekaj no, zaraz ja ciebie poodchudzam - dodała groźnie Iga i zaczęła wołać na pomoc Teofila.

Teoś zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że takiego wielkiego słonia jak Pulpet może powalić tylko i wyłącznie jakimś sprytnym fortelem. Dlatego też szybko zawołał:

- Obiad! Czas na obiad!

- Oj cicho. Nie mów tego tak głośno, bo usłyszy to mój brzuch i będzie bardzo, bardzo źle. - Gdy Pulpet jeszcze to mówił w wodzie rozległo się ciche burczenie.

- Oho! Już za późno. Obudziłeś potwora! - dodał przerażony i popędził do domu.

- Chodź i my coś zjemy, bo on jest gotów pożreć wszystko co się tylko nadaje do jedzenia - naśmiewała się Iga.

- O tak! Ikra i narybek już mu nie wystarczają. Niedługo będzie chciał połknąć Suma w całości - dodał wesoło Teofil i popłynęli za nim.

Tak to właśnie cała trójka zabawiała się w owo niedzielne popołudnie. Niestety tak to jest z tymi przyjemnymi niedzielnymi popołudniami, że szybko się kończą. Po pysznym obiedzie tak się im miło gawędziło, że nawet nie spostrzegli, kiedy zrobiło się ciemno. Trzeba więc było szybko zjadać kolację, z której najbardziej cieszył się Pulpet i zaraz kłaść się spać.

Noc była cicha i ciepła. Zmęczeni przyjaciele spokojnie zasnęli w swoich łóżeczkach, nie podejrzewając nawet, że jutrzejszy dzień zmieni całe ich dotychczasowe życie, że całe ich szczęście rozpadnie się nagle w jednej chwili jak bańka mydlana. Cudowny sen zmieni się w straszliwy koszmar.

Rano kiedy pierwsze promyki słońca ozłociły fale jeziora, nagły, potworny ból w plecach wyrwał Igę ze snu.

Zaniepokojona obudziła Teofila.

- Co się stało Iguś? - spytał przecierając zaspane oczy.

- Nie wiem, strasznie bolą mnie plecy - szepnęła.

- Nie martw się. Obudzimy tego śpiocha Pulpeta i pójdziemy do starej ciotki Matyldy. Ona na pewno jakoś ci pomoże. Zaraz też Teofil zaczął szturchać Pulpeta, który długo nie mógł zrozumieć co się do niego mówi. Dopiero krótka wzmianka o śniadaniu postawiła łakomczucha na nogi. Po śniadaniu cała trójka ruszyła w drogę do cioci Matyldy.

Ciotka bardzo dokładnie i fachowo zabrała się do badania. Obejrzała Igę z każdej strony, ostukała, osłuchała i rzekła:
- Iguś, twoja skóra jest bardzo chora. Powoli staje się coraz twardsza i sztywniejsza, co powoduje wielki ból. Zmiękczyć ją mogą tylko naświetlania promieniami słonecznymi. Musisz więc jak najwięcej przebywać na słońcu. Dała jej jeszcze jakieś ziółka i maści, i już chciała ich pożegnać, gdy zobaczyła przerażoną minę Pulpeta.

- Co się stało Pulpet? - zapytała Matylda.

- A nic...

- Jak to nic, przecież widzę, że coś się stało.

- A, bo to... przeze mnie Iga jest chora, bo to ja wczoraj na nią wskoczyłem i dlatego ona teraz choruje - powiedział ze łzami w oczach.

Matylda przytuliła go czule i powiedziała:

- Nie płacz, to nie od tego. Iga nie ma nic złamanego, ani uszkodzonego od uderzenia. Ona ma chora skórę, nie musisz się więc oskarżać, bo to nie twoja wina.

- Czy ona wyzdrowieje? - spytał cicho.

- Myślę, że tak, że nie jest jeszcze za późno.

Jednakże mimo starannej opieki chłopców i dobrych rad ciotki Matyldy, stan Igi coraz bardziej się pogarszał.

Dziewczynka stawała się coraz słabsza, a ból nie ustępował.

W końcu wszyscy zaczęli sobie zdawać sprawę z tego, że Iga odchodzi. Wiedzieli oni doskonale, że larwy, gdy przychodzi na nie czas, gdy czują się bardzo, bardzo źle, wyruszają w ostatnią podróż. W podróż na tamtą stronę tafli wody.

Nikt nie wiedział dlaczego tak jest, ani co się dzieje z larwą później na powierzchni. Wiadomo było, tylko to, że żadna larw stamtąd nie wróciła i, że światło słońca na powierzchni jest zbyt silne, by mogły one tam żyć. I, że nie ma tam wody, w której mogłyby oddychać.

Wiadomo było też, że nic nie można było na to poradzić, że zawsze tak było i będzie, i że każdą larwę czeka ten sam los. Cała trójka wiedziała o tym bardzo dobrze. Teofil miotał się tylko w swojej bezsilnej złości po pokoju. Pulpet płakał całe noce. I tylko jedno pytanie, na które nie ma odpowiedzi, kołatało się im po głowie: Dlaczego Iga? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego...?

pomimo tego, że Iga przez prawie cały była nieprzytomna, obaj przyjaciele nawet na chwilę nie zostawiali jej samej. Chcieli być z nią do końca, chcieli by czuła, że jej nie opuścili, że cały czas są i że nie jest sama w swym cierpieniu.

Aż pewnego dnia Iga powoli otworzyła oczy i cichym głosem, patrząc na zmęczone twarze przyjaciół, powiedziała:

- Już czas, proszę wynieście mnie na zewnątrz.

Chłopcy bez słowa spełnili jej prośbę i bardzo delikatnie wynieśli ją na kamień leżący przed domem. Pochylili się nad nią, a ona z trudem wyszeptała:

- Kocham was obu. Bardzo, bardzo, bardzo. Nigdy was nie zapomnę... Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się po tamtej stronie tafli wody...

Słowa te głęboko wyryły się w sercach przyjaciół. Iga objęła ich jeszcze gasnącym spojrzeniem i zamknęła zmęczone oczy. Powoli woda zaczęła wypierać ją do góry, coraz wyżej i wyżej, aż wypchnęła ją na powierzchnię. Tam mała larwa instynktownie, resztkami sił wciągnęła się na jakiś liść. Kurczowo wbiła się pazurkami w jego powierzchnię i zmarła bez ruchu.

Chłopcy w tym czasie stali osłupiali na dnie nie rozumiejąc jeszcze tego co się stało. Powoli, mechanicznie wrócili do domu i dopiero, gdy spojrzeli na puste łóżko Igi, dotarła do nich ta straszna prawda. Prawda, która może powalić nawet najmocniejszego, najbardziej wytrzymałego. Uświadomili sobie, że jej już nie ma, i że ten dom zawsze będzie już pusty, bez niej - że stracili ją na zawsze. I łzy niepohamowane zaczęły się im cisnąć do oczu. I rozpacz ich ogarnęła tak wielka, tak ogromna i żal nie do ukojenia i gniew bezsilny i smutek tak głęboki... Bo jakiż sens ma życie małej larwy, jeżeli koniec jest taki straszny?

Potworna była by to bajka, gdyby miała się tak kończyć. Nie martwcie się jednak, ta opowieść jeszcze się nie kończy.

Oto na małym listku na powierzchni jeziora lezy nieruchomo mała larwa, chyba jeszcze brzydsza niż zwykle, jej skóra stała się jakaś brunatna i twarda jak skorupa. Lecz pod tą skorupą dokonuje się jakieś dziwne przeobrażenie, jakaś tajemnicza, niewidoczna dla oczu przemiana. W końcu nadszedł dzień, w którym na tym zewnętrznym pancerzu pojawiło się malutkie pęknięcie, które się stopniowo coraz bardziej poszerzało, aż w świetle porannego słońca ukazała się jakaś malutka główka, a za nią drobne łapki, które z trudem próbowały rozbić skorupkę. W końcu na liściu stanęła piękna błękitna ważka. całe jej ciało błyszczało w promieniach słońca. Oto na małym listku kołyszącym się na powierzchni wody stała nasza kochana Iga. W miejsce jej serdelkowatego ciała pojawiła się wysmukła zgrabna sylwetka. Zamiast grubych, niezgrabnych łapek pojawiło się sześć par mocnych nóg. Na plecach zaś wyrosły delikatne, jak płatki kwiatów, skrzydła.

Iga ze zdumieniem rozejrzała się dookoła. Wprost nie mogła uwierzyć własnym oczom. Widok zapierał jej dech w piersiach. Kiedy żegnała się ze swoimi przyjaciółmi, gdy ostatni raz zamknęła oczy, nie myślała, że je jeszcze kiedyś otworzy. A tutaj nie dość, że nie straciła życia, to jeszcze jej oczom ukazał się najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek widziała. Kwiaty i drzewa i słońce i niebo tak błękitne i ptaki i woda. Wszystko to było jak sen, sen na jawie.

Z radości aż zatrzepotała skrzydłami. Poczuła nagle, że lekko unosi się w górę, coraz wyżej i wyżej. Powoli szerokim łukiem obleciała całe jezioro. czuła się tak cudownie, tak dobrze, tak lekko. Wylądowała w końcu z powrotem na swoim listku, na którym znajdowały się jeszcze ślady jej skorupki. zajrzała w głąb jeziora. daleko na dnie zobaczyła małą chatkę i dwie małe larwy snujące się powoli, bez celu, nie widzące żadnej nadziei, ani sensu swojego życia.

- Muszę im powiedzieć o tym wszystkim, żeby się nie martwili - powiedziała i spróbowała zanurkować. Lecz gdy tylko zanurzyła głowę, zaczęła się krztusić. Złapała więc jak największy oddech i zaczęła wołać swoich przyjaciół. Lecz głos jej odbijał się tylko od powierzchni wody i rozchodził się po całym jeziorze, tak, że Pulpet i Teofil nie mogli nic usłyszeć.

- Cóż! Będę musiała na nich zaczekać, aż przyjdzie czas, że znów będziemy razem.

Tak więc przylatywała tutaj codziennie, siadała na zielonym listku i długo wpatrywała się w wodę. Patrzyła jak na dnie mrocznego jeziora żyją jej kochani przyjaciele. Nie, nie było jej już smutno, gdyż wiedziała, że niedługo wszyscy będą razem.

Bo tak to już jest ze wszystkim na tym świecie. Po nocy rodzi się dzień. po zimie przychodzi wiosna. z jednego ziarna rzuconego w ziemię rodzi się cały kłos. Wszystko ginie, by odrodzić się jeszcze cudowniej i wspanialej.

A my musimy tylko nauczyć się czekać na dzień, w którym spotkamy się po tamtej stronie tafli wody.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
5428
04wyklad2id 5428
5428
5428
5428

więcej podobnych podstron