VII
Suhaj nie chodził po odpustach, ale pilnował swojej sprawy. Hankę wyprawiał serdecznie, choć o Rakoczym przy niej nie wspominał. Kiedy się dowiedział, że Rakoczy tam będzie zaczął czynić przygotowania na jutrzejsze święto. Każdemu wydał polecenia, a sam wziął się za barana, który miał motylicę (pasożyty owiec niszczące ich przewody żółciowe). Na odchodnym Suhaj wręczył Błażejowi łeb barana na święto, choć ten drugi myślał, że może nogę dostanie albo plecy, no ale cóż dziękował za to co dostał. Nazajutrz o tym czasie, kiedy Franek szukał Hanki, u Suhaja była pełna chata ludzi. Każdy znalazł jakiś powód, dlaczego był u wójta i głośno o tym innych informował. Wnosząc barana dla zebranych, wygłosił mowę o braterstwie i o zwyczajach ojców. Wszyscy się pytali co to za okazja, może jakieś urodziny? Ale Suhaj zaprzeczał, powiedział, że to tak zwyczajem nieboszczyków ojców chciał ich uszanować. Jednak ktoś z kąta powiedział: „Dziś telo baranem zrobi, kielo drzewiej wołem...”. Suhaj jednak nie mógł dojrzeć kto to z kąta powiedział, przy tej grupie siedział Gniecki, czyżby to on? Zebrani próbowali zatrzeć te nieprzyjemne słowa, poczęli mówić, że Przysłop już nie będzie miał drugiego takiego wójta. Suhaj zaczął wspominać o wszystkich utrapieniach jakie przechodził dla gminy. Zebrani zaczęli go zapewniać, że jest dla nich ważny i że nie poradziliby sobie bez niego. Wszyscy zaczęli ostro pić, rozrzewnili się. Wójt skoro tylko zauważył, że zmiękły im serca, zaczął mówić: o gminie, o upadku rodów i o tym, za jakimi przewodnikami naród ma iść,aby nie zaznał biedy. Wójt nawołuje, by stać za swoimi, bo przecież gminie rozumu nie brak. Goście po przyrzekali wójtowi dozgonną wierność a i więcej nawet niż od nich oczekiwał.
Powróciła nareszcie i Hanka z odpustu, ojciec zobaczył ją jednak dopiero rano, od razu też zauważył, że jest jakaś odmieniona. Zmizerniała po twarzy i zbladła, zmieniła się też w naturze: nie śmieje się już tak często jak kiedyś, nie dokucza ojcu, pilnuje swojej pracy i słowa niepotrzebnie nie wypowiada. Po wsi natomiast krążyły opowieści, jak to Suhaj naspraszał gości i ich poił, bowiem zbliżają się wybory oraz te mówiące, że chce zrezygnować z posady wójta bo to ciężka praca. Najwięcej zamieszania po wsi robił Błażej, odwiedził każdego chłopa we wsi.
O Rakoczym ani słychu we wsi, tak jakby go nie było. Błażej już do niego zachodził, a tylko od niego można się było czegoś dowiedzieć. Ludzie powiadali, że może zląkł się Suhaja, szwagier Rakoczego mówił, że ten chodzi po izbie i duma całymi dniami, po nocach nie sypia, jest taki odkąd wrócił z odpustu. Poza informacjami od szwagra znów była cisza o Rakoczym. Do czasu, aż był on w pewnej opresji. Działo się to w jarmark, ludzi było co niemiara, przyjechali nawet z daleka. Przed ratuszem była bijatyka, która była skutkiem pijaństwa w ratuszu. Od dawna już toczyły ze sobą walki dwa rody: Potaczków i Sołtysów. Ostatnio na odpuście Sołtysów pobito, więc honor ich ucierpiał i chodzili jak gradowe chmury. W ratuszu pili synowie Potaczków, jeden z Sołtysów podszedł do nich i rozpoczął zwadę. Walki przeniosły się na dwór, dwa rody zwarły się w boju. Nagle ustał uścisk, lud się cofnął, poczęły szybko śmigać pięści. Zlecieli się wszyscy, by patrzeć na toczący się bój. Walka zmieniła się w bitwę w pojedynkę, Potaczkowie padali jak ścinane drzewa. Sołtysów przybywało coraz więcej, natomiast Potaczkowie ginęli w oczach. Na to wszystko zjawił Rakoczy. Zaczął prać chłopami o ziemię, w mig się uwinął z gromadą i zaczął ich upominać: „Czyście już tak do znaku zgłupieli, czy co?! Bieda was bije, nędza młóci - to wam jeszcze za mało? Sami chcecie się do reszty zniszczyć? A któż wam zdrowie odda, jak się straci? Czy wam już nic po nim na świecie?”. Gromił ich ostrymi słowami, ale co najważniejsze nie stając po żadnej stronie. Rakoczy urósł w oczach zebranych, garneli się ku niemu ze wszystkich stron. Zaczęło go to nawet drażnić, nagle ujrzał z daleka Hankę, jak wchodziła do sklepu, szybko udał się za nią. Ci co przychodzili dopiero na jarmark byli informowano o tym jak to Franek sobie ze wszystkimi poradził, poczęli go na nowo doceniać. W jednej z izb koło sklepu siedzieli Hanka i Franek. Hanka miała pretensje, że Rakoczy zgromił jej krewniaków, on natomiast tego nie rozumiał: „a cóż by było, jakby się na śmierć pozabijali?”. Mówił z wyrzutem, nie kryjąc swojego żalu, bolało go, że ukochana nie rozumie jego postawy, stwierdził, że mógł się nie mieszać w to piekło, ale on jednak tak nie potrafi. Stwierdza, że najlepiej nie wychodzić między ludzi, nie stałoby się wiele rzeczy, których się potem żałuje. Na co Hanka: „Ja ta zaś nigdy nie żałuję...”. Zrozumiał od razu jej słowa, długo patrzył jej w oczy, żal, który do nie czuł, ustępował miejsca promieniom jej spojrzenia. Wyciągnął rękę po jej dłoń i zapytał się: „Hanuś...ty wiesz, żeś moja?”, a ona z naiwnością odrzekła, że nie wie. Franek dodał: „Najdroższą moją żoną!”, a ona zapytała się kiedy, to ludzie ją tak w końcu nazwą. Nie wiedzieć czemu, to pytanie powiało jak chłód po jego sercu. Mówił do niej serdecznie, że wie co ją niepokoi, ale ma się nie bać, bo i sto ślubów nic nie znaczy, jeśli nie ma miłości. Hanka zapytała się go „wypłat” (chyba o jakieś pieniądze się pytała), szwagier mu jednak nijak odpowiedział, ale jak będzie potrzeba to pewnie da. Najpierw jednak Franek zaznacza, że musi z jej ojcem pogadać, ale przejdzie on wszelkie przeszkody, by z nią być i powiedzie ją do swego domu. Na co Hanka, że gdzie jest ten jego dom? Na to pytanie żartobliwie nie odrzekł nic, spojrzał na nią, ale tak dziwnie, jakby to nie był jego wzrok. Serdecznie popatrzył jej w oczy (z reszta tak jak zawsze) i rzekł: „Jesteś moją! I nigdy już mnie nie opuścisz... no powiedz, Hanuś, tak?”. Ukochana tylko tyle, że ma się starać o to co mu powiedziała. Franek zwierzył się jej, że od pewnego czasu go pewien niepokój prześladuje, ale jak sobie pomyśli, że jest ktoś kto na niego czeka, to aż mu lepiej. W tym momencie Hanka nagle wyrywa rękę i biegnie ku drzwiom wołając: „Czekacie na mnie, tatusiu? Zaraz idę, ino jeszcze koszyk...”. Wzięło go szybko i szepnęła do Franka: „Nie zadumaj się na próżno, lepiej o tym pomyśl, coby ja ich już nie musiała słuchać...”. Ojciec z ulicy gniewnie krzyczy, czy idzie w końcu czy nie. Rakoczym zatrząsł gniew, zerwał się i wnet usiadł. Zaczął się zastawiać co mu powie, przecież ma prawo... Rozzłoszczony Franek zażądał dużą flaszkę, poczuł, że mógłby tak pić dzień i noc, więc nawet nie zaczął, siedział sam i nagle zapragnął, żeby ktoś się zjawił. Wybiegł na dwór, myśląc, że może gdzieś jeszcze Hanusię ujrzy. A tu cmentarz... porośnięty jałowcami, ani jednego krzyża ponad ziemią. Idzie pośród jałowców, po oschniętej trawie i widzi wysoki grób. Krzyczy: „Światła! - nie opuści mnie to widmo...ten umarły Ja...”.
Na drugi dzień i przez kolejne chwalili się ludzie, jak to ich Rakoczy uszanował w rynku. Uraczył ich wszystkich winem, a jak to przy pijatyce, każdy mówi o tym co go boli. Chłopi opowiadali o tym jak to ich bieda męczy. Rakoczy na to, że ona ma się może i jeszcze gorzej i co najgorsze jemu nikt nie może pomóc. Franek poleca im wspierać się nawzajem, ratować, a gdy tak prawił niejednemu chłopu polała się łza. Wszyscy chłopi razem zaczęli wołać, że to on ma się nimi opiekować, ma ich ratować, on przyrzekł, że nigdy ich nie opuści, Bóg mu świadkiem.
VIII
U wójta zebrało się mnóstwo ludzi, znaleźli się nawet najstarsi mieszkańcy wsi. Jak mówił Suhaj, przybyli oni, by dać świadectwo. Niedaleko osiedla Sołtysów siedział na kamieniu Franek Rakoczy i rozmyślał. Gniew i oburzenie targały całą jego postacią, z jego monologu wynika, że zostało mu odebrano prawo głosu. Franek czuł się pozbawiony wolności, wyrzucał, że od maleńkiego był skrępowany więzami. Wspomina incydent podczas, którego po raz kolejny odebrano mu wolność. Była to noc, nasłuchał się o „wolnych ptakach”, zebrał sporo rówieśników i poszedł z nimi na szczyt Groni palić smolne wici. Ogień zaczęto gasić pomału, a życie go uczyło, aby się poniżać i doprowadziło do tego, że człowiek pogardzał samym sobą (ciężko wywnioskować z tekstu, ale ta wieś się chyba w tę noc spaliła wraz z większą częścią mieszkańców). Wspomina, że krępowano mu ręce i nogi przez trzy lata, ale nie osłabł, ale jest jeszcze miejsce w jego duszy gdzie nikt nie wtargnął. I stało mu się dużo raźniej i weselej. Musiał w sobie stłumić zapalczywe emocje, bowiem jego działania w gniewie zawsze się źle kończyły. Franek długo i uważnie patrzył w stronę Suhajowego osiedla, chciał choć na chwilę, z daleka ujrzeć Hankę. Wściekły był na myśl, że wójt ciągle stoi na przeszkodzie jego szczęścia i Hanki, podniósł rękę zaciśniętą w pięść i groził w stronę osiedla Sołtysów. Wtem usłyszał za sobą głos, pytający go komu to on tak grozi. Ujrzał za sowimi plecami niedużego człowieka, był to Drózd. Franek długo się przyglądał poczciwcowi, od razu zauważył, że to nie jest głupi człowiek, a jego wzrok był przenikliwy. Drózd opowiedział o tym jak to zmarła mu żona, a teraz jest sam. Franek zaproponował mu, że w razie potrzeby ma się Drózd do niego zwrócić, a on z pewnością spróbuje pomóc. Rakoczy zebrał się w sobie i postanowił, że przestanie złorzeczyć! Drózd ma się o wiele gorzej w życiu niż on, a cechuje go spokój. Gdy tak sobie rozmyślał, od wójta zaczęli wychodzić mieszkańcy wsi. Próbował usłyszeć jaki jest wynik głosowania. Po drodze spotkał paru chłopów, ale ci jakby się zlękli i go wyminęli. Wreszcie napotkał Gnieckiego, przywitał się z nim i zagadał. Podobno nie dopuszczono do głosowania wszystkich, zebrali się tylko wybrani i sami glosują, a naród za drzwiami. Franek poszedł między ludzi i się dowiedział, że wybrano trzech Sołtysów - z rodu i nazwiska, pośród nich był i Suhaj.
IX
W osiedlu Sołtysów zrobiło się już cicho, zebrani rozeszli się do swoich domów. Suhaj rozmyślał nad minionymi wydarzeniami. Utwierdził się w przekonaniu, że niczym innym ludzi nie ugłaszczesz jak tylko srogą postawą a łagodnym słowem. Z ludźmi jest jak z owcami: najtrudniej, żebyś jednego pociągnął za sobą, to już reszta łatwo pójdzie nie pytając dokąd. Suhaj był zadowolony z głosowania. To znak, że ludzie jeszcze mają Boga w sercach i nikt nie myśli o tym, by dokonać jakiejś zmiany. Zaczął się też zastanawiać co tam Rakoczy porabia, bo od pewnego czasu cicho coś o nim. Wtem otwarły się drzwi, a w nich stanął wysoki cień. Był to Franek. Zapytał bezpardonowo jak to się stało, że on nie głosował? Na co wójt, że cóż on może poradzić skoro Franek nie zna praw. Na co on wójtowi, by jak już będzie wybierał tych, co te prawa ustanawiają, to niech wybierze takich co dobre wybiorą. Franek wyznał co mu leży na sercu i z czym przyszedł. Czasy się zmieniają a w związku z tym należy być wrażliwym na krzywdę narodu, przyczynić się do zmniejszenia nieprawości. Suhaj w związku z tym powinien być miły dla ludzi, skoro tyle czasu dzierży swoje stanowisko. Ale brakuje mu zrozumienia dla chłopów, rzeszy nierodowej. Czas w końcu pomyśleć o najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Suhaj stwierdza, że to wina ludzi, skoro są niegodni dób to też im ich Bóg nie zsyła. Franek zapytał się krótko, komu w takim razie mają zamiar oddać swe głosy. Wójt na to, że to ich sprawa, a nie gminy, skoro oddała im pełnomocnictwo to mają prawo robić co chcą. Franek się zbulwersował takim pojmowaniem prawa. Wójt dał mu doz rozumienia, że jego zdaniem się nie będzie sugerował w końcu na wyborach tez się obyło bez jego zdania. Franek długo hamujący swój gniew, nie wytrzymał i wyrzucił z siebie to co go gryzło. Powiedział prosto w twarz Suhajowi, że to on odebrał mu prawo głosu! A do tego odsunął tych wszystkich, którzy by na niego głosowali, a także tych, których nie był pewny, że będą na niego głosować. Wyrzucił mu, że on i jego sprzymierzeńcy zostali wybrani bezprawiem. Suhaj gwałtownie wstał, przewrócił stół, zabronił się nazywać zdrajcą. W końcu wójt krzyknął, że Hanka nigdy nie będzie jego. Nastało milczenie. Franek powiedział, że nie chce przerazić wójta i wyszedł. Suhaj zaczął zastanawiać się nad słowami Franka i zawołał córkę. Jej jednak w domu nie było. Ledwo Rakoczy wyszedł za osiedle, a ona już go dopadła. Mówiła, żeby nie przejmował się tym co usłyszał, przecież ona nie musi koniecznie ich słuchać. Poleciła mu, by jak tylko wejdzie do chałupy dopomniał się o pieniądze. A jak będzie miał majątek w garści to będzie łatwiej coś zdziałać. Jeśli zauważą, że można sobie poradzić bez nich, zmiękną i nie będą stawać na przeszkodzie. Z Hanką też się muszą liczyć, bo kto inny się nimi zajmie na starość. Nazajutrz rano Franek postanowił porozmawiać z rodziną. Wspomniał, że myśli o małżeństwie, od szwagra nie chce gruntu, bo i tak go nie ma, a razem na tym jednym by nie wyżyli, nie chce też ukrzywdzać siostry, która się na 2 połówce narobiła od małego. Gruntu nie chce, ale chce spłaty jego i to od razu, aby miał jak rozpocząć nowe życie. Szwagier z rozmowy spostrzegł, że wójt niechętny jest Frankowi, a może i nie zechce oddać Hanki, po drugie, że Franek musi potrzebować pieniędzy, skoro tak nalega i że w związku z tym utarg będzie lekki. Powiedział, że potrzebuje „pięć stówek”. Na co szwagier, że nic tu po nich, bo oni tyle nie mają. Franek zgodnie z planem szwagra, zaczął schodzić z ceny, zaproponował cztery. Ale szwagier, że to i tak za dużo i zaproponował sto reńskich (200 koron), Frankiem aż zatrzęsło z gniewu, nazwał to czystym zdzierstwem. Zagroził, że jeżeli nie dadzą mu tyle ile żąda to zmusi ich do tego prawo. Franek pokłócił się z szwagrem nie na żarty, mało brakowało, by doszło do rękoczynów.
X
Franek wyszedł z chaty czym prędzej, czuł w sobie krzywdę wołającą pomsty, wiodła go ona do sądu. Po drodze spotkał mnóstwo ludzi, zaczął się nawet zastanawiać czy to jakie święto jest, że tyle ludzi. Zagadał pewną kobietę, a ona rzekła, że do sądu idzie. Wszyscy napotkani narzekali na swoje dzieci, ze jak im oddali już ziemie, to przestali się nimi interesować, a nawet zaczęli ich wykorzystywać. Widząc to całe piekło, Franek zdecydował, że nie chce wpaść do tego morza, woli stracić wszystko, a ta krzywda będzie w nim siedzieć i nikt się o niej nie dowie.
Nie wiedział co ma teraz czynić, już się zaczął zastanawiać czy jest przydatny światu, gdy równocześnie ujrzał Hankę i Jasia. Franek zapytał Jasia czy i on idzie do sądu, ale on zlękniony zaczął szybko zaprzeczać. Rakoczy stwierdził, że ten pewnie nie pójdzie się poskarżyć. A sam zdecydował się, że pójdzie do roztok i tam pomyśli co dalej. Było to miejsce wyjątkowe, w którym ogarniał go spokój i wyciszenie, tu dopiero mógł odetchnąć.
XI
Zadumał się nad swoim dotychczasowym życiem, wspominał czasy, gdy był jeszcze małym chłopcem i tęsknił za tamtym życiem. U stoku przeciwległej góry dojrzał sterczący oczerniały dach. Dawniej była tam podobno huta. Stąd miejsce to powszechnie zwano Huciskiem. Stwierdził, że do chałupy nie wróci, nie ma ochoty ich wszystkich oglądać, do wsi zresztą też nie ma po co wracać. Nagle usłyszał zza krzaków szelest, pojawił się młody chłop, patrząc w oczy Rakoczemu stwierdził, że mu czegoś brak. Młodzieniec to leśniczy, szedł właśnie do wsi po jakiegoś chłopa, który by im pomógł przy wycince. Na co Rakoczy stwierdził, że on się tego podejmie, dostanie trzy stówki. Franek jednak powiedział, że chce sobie najpierw coś wymówić: jedzenie.
TOM II
I
Opis zboczy rozciągających się nad doliną. Najstarszy jest Turbacz, który góruje nad gromadą Gorców. Po jego prawej stronie widnieje Kopa i Turbaczyk, po lewej natomiast Obidowiec, a gdzieś w dole Suhora. Jedyna ubocz góry, która czerniła się lasem i przygięła wierchem do Turbacza, miała zostać ścięta właśnie przez Rakoczego. Na resztkach po dawnej hucie została pewna rudera, w niej zamieszkał Franek. Doprowadził ją do warunków mieszkalnych i powoli zaczynał się przyzwyczajać do samotności. Dla Rakoczego dolina ta była żywa, zmieniająca się adekwatnie to pór dnia i roku. Przyglądał się jej co dzień, a dzięki temu stała mu się ona bliższa i ulubiona. Oglądając tak dolinę dostrzegł brzozę, wciśniętą między jodły, było w niej tyle smutku i lękliwości, że Franek poczuł żal dla drzewa. Po pewnym czasie dostrzegł, że to nie tu zastał pustkę, lecz sam ją tu ze sobą przyniósł. Od tego momentu zaczęła go ona opuszczać. Rakoczy za sąsiadów miał czasem stado saren lub dzików, a przynajmniej tak mu się wydawało. Bo pewnego razu zobaczył znajomą mu już skądś twarz. Był to Jantek, poszukiwacz skarbów, o którym tyle słyszał z opowiadań, na wsi zwali go Diabłem. Poszukiwacz był przekonany, że w dolinie jest skarb i zapowiedział, że dokopie się do niego choćby miał tam umrzeć. Franka zastanawiał nowo poznany człowiek, było w nim coś nieswojego. Innym razem miał jeszcze ciekawsze spotkanie. Było to wtedy, gdy zabrał się do ścinania uboczy. Ledwo przewrócił jedno drzewo, gdy dopadł go nieznajomy. Skrytykował go za ścinanie, bo tym czynem spowodował zamieszanie w lesie, ptaki odleciały oraz daje się słyszeć płacz i lament. Franek spostrzegł, że faktycznie ptactwo latało jak szalone, a to przecież dopiero pierwsze drzewo. Nieznajomy uznał zwierzęta mieszkające w lesie za różne narody, bowiem jak one posługują się różnymi językami, których nie sposób zrozumieć, a co najważniejsze nie są głupsze od ludzi. Próbował w inny jeszcze sposób przekonać Franka do zaprzestania wycinki. A mianowicie przyrównał sytuację jak, gdyby to on przez lata budował dom, później mieszkał w nim, a następnie ktoś by mu go zburzył. Podobnie z ptakami, one też mają gniazda na drzewach, tam są ich domy. Rakoczy jednak powiedział, że musi wykonać to co do niego należy. I stała się rzecz niespodziewana. Ten starszy człowiek upadł do kolan Frankowi i objął je. Franek nie wiedział jak się zachować, straszny żal go objął, powtórzył, że po prostu wykonuje to co musi, a jak nie on to znajdą innych do wycinki. Rakoczy zawsze się czuł się wśród ludzi wyższym, ale ten człowiek go przerósł, miłością. Franek długo zastanawiał się nad tym jak powinien się zachować... Po dłuższym namyśle zadecydował, że jeśli nie on to przyjdą inni, a on potrzebuje tej pracy.
II
Co najlepsze rozmawia tu zając z ptakami o tym, że ścinają drzewa i trzeba uciekać póki czas. Lis ze swoją lisicą zadecydowali, że przenoszą się na inne ubocze. Ich przezorność się opłaciła, bo las zmniejszał się z dnia na dzień. Wieczorami Rakoczy patrzył w tę ubocz i ubolewał nad tym, że musi odzierać ją z zieloności, tak miło było na nią patrzeć. Trapił go bolesna myśli, ale jedna była najsmutniejsza. Była to pamięć smutnego wypadku, jaki się zdarzył przy starej jedli. Ścinał ją długo, ale nie spostrzegł, że u samego jej szczytu było gniazdo orle. Spadło ono, a pisklęta roztrzaskały się na miazgę. Franek przez cały tydzień słyszał żałosne kwilenie orlicy, kołującej nad rozbitym gniazdem.
Diabła spotykał często w lesie, a nawet go u siebie gościł. Zaszedł do niego podczas trzydniowej ulewy, były cały przemoczony i przemarznięty. Nocował on w jedli pod Czeską, ale nie mógł długo wytrzymać i dlatego przyszedł do Rakoczego. Franek widząc biedę Diabła zaproponował, by na dłużej u niego został, ten jednak wyznał, że się boi, ze ktoś może przed nim odkopać skarb. Uważa, że wszyscy go śledzą, by uprzedzić i zabrać jego odkrycie. Uważa, że Cyrek krok w krok za nim podąża, a gdy tylko ujrzy Diabła, udaje, że czegoś szuka. Diabeł tylko Frankowi opowiedział o tajemniczych miejscach z zakopanym skarbem. Rakoczy dowiedział się, że nieznajomy, który go próbował przekonać do zrezygnowania z wycinki to właśnie Cyrek. Franek pomyślał, że jest ich w tej dolinie tylko trzech, a już jest za ciasno. Franek zdecydował, że wyspowiada się Cyrkowi, powie, że jemu też jest przykro, że musi ścinać te drzewa, ale taka jest właśnie jego praca. A poza tym on chroni młode drzewka, nie wiadomo czy i inni by tak uważali. I miał ku temu okazję, nadszedł pewnego razu Cyrka znienacka. Cyrk był zaaferowany oglądaniem życia mrówek, również i Franek zaczął się im przyglądać. Rakoczy zapytał się Cyrka czy ten nie żywi już do niego urazy o te ścinane drzewa, powiedział, że nie, bo wie, że to nie czynił tego z własnej woli. Na koniec Franek zaproponował mu, by go odwiedził. Pewnego razu spróbował policzyć czy się wyrobi na czas z wycinką i spostrzegł, że może to być trudne zadanie. Często myślał o Hance, ale potem martwił się o to, co jej powie, gdy zapyta się o pieniądze i wtedy oddalała się chęć widzenia z nią (typowy facet :P). Postanowił, że spotka się z nią dopiero wtedy, gdy otrzyma kasę za wycinkę. Potem myślał, że ona sama mogłaby go odwiedzić, bo pewnie ludzie jej donieśli gdzie on jest. I nagle naszła go myśl, że może ona chora jest. Od tej pory czuł niepokój. Postanowił w najbliższe święto zajrzeć na dół, do wsi. I, gdy schodził wieczorem z uboczy spotkał wdowę - Teklę, ucieszył się na jej widok i zaczął ją wypytywać o to co tam słychać w Przysłopiu. Okazało się, że Zośka - siostra Franka pobiła swojego męża w sprawie wypłat, a teraz go leczy. Doszło między nimi do jakichś wymówek, Jędrek pierwszy podniósł rękę na żonę, a ta po prostu nie pozostała mu dłużna. Franek okrężnymi drogami próbował się wywiedzieć czegoś Hance, Tekla w lot pojęła o co chodzi :). powiedziała mu, że dziewczynę widuje tylko w kościele i jak zawsze jest wystrojona. Wdowa poleciła mu, by się za bardzo nie oddalał, bowiem kręcą się koło Hanki inni mężczyźni, podobno wśród nich jest niejaki Michał od Cichańskich. Franek chciał prosić Tekle, by zaszła do Hanki i porozmawiała z nią. Ale okazuje się, że będą niedaleko bory kosić, a wieczorem zorganizują tańce na, których z pewnością zjawi się dziewczyna.
III
Noc była pogodna i w taką właśnie noc szedł Rakoczy doliną Huciska na spotkanie z Hanką. Gdy wreszcie doszedł do boru, a tam spojrzał Hankę, która trzymała rękę na ramieniu Michała Cichańskiego. Ogarnęła go wściekłość, przedzierał się przez tłum z taką zawziętością, że ludzie trwożnie przed nim uciekali. Ujrzała go Hanka, jej blada twarz stała się jeszcze bledsza i schowała się za plecami swego tancerza. Franek odsunął tancerza i i poprosił Hankę o rozmowę. Chciał ją potraktować jakąś obelgą, ale z czasem mu ta złość przechodziła. Zapytał ją z surowością, dlaczego tańczyła z tym niemrawym człowiekiem. Ta zrobiła maślane oczy i odrzekła, że to z powodu nieobecności Franka, takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Dziewczyna się popłakała, a Rakoczy już całkowicie jej uległ. Zaczęła się zarzekać, że tylko o nim ten cały czas myślała, ale Frankowi ciężko było w to uwierzyć, bo przecież ludzie gadali... Hanka poczuła się przybita, że bardziej ufa ludziom niż jej. Stwierdziła, że szuka on przyczyny, by się od niej oderwać, ona w takim razie nie będzie mu przeszkadzać, tylko skoczy do roztoki i utopi się. Franek z tkliwością zaczął ją przepraszać. Gdy już się oboje uspokoili, Hanka poprosiła go o wyjaśnienie, dlaczego nie dotrzymał swojej obietnicy, miał się starać o pieniądze przecież. Franek jej powiedział, że po prostu nie miał innego wyjścia, musiał uciekać przed sobą. Ale nadejdzie czas, gdy bieda go opuści i będą mogli razem żyć spokojnie. Ale póki co musi wycinać biedę we wsi, tak jak ten las.
IV
W chałupie radzili ojcowie nad losem swoich dzieci, a spotkał się Suhaj z Cichańskim. Wójt miał w planach wydać jak najprędzej córkę za mąż, właśnie za Michała. Suhaj przestrzegł Cichańskiego, żeby w razie czego nie wierzył jakimś plotkom na temat Hanki, bo to diabeł nie śpi, a tym bardziej wśród ludzi zawistnych. O tym samym czasie Franek odprowadzał ukochaną. Spotykali się co niedziela na tej polanie. Wyczekiwał tych spotkań z wielkim utęsknieniem. Hanusia za każdym razem przynosiła mu inną pieszczotę, a on mawiał, że musi ona go bardzo kochać. Spotykali się zawsze o tej samej porze i przeżywali coraz dłuższe chwile upojenia. Dziewczynę opętała jakaś dziwna lekkomyślność, zupełnie nie myślała o dniu jutrzejszym. Pewnej niedzieli jak co tydzień szedł na spotkanie, niespodziewanie spotkał Cyrka. Rozmawiali o ptakach jakie mieszkają w lesie, że mają swoją specyficzną mowę. Drugie spotkanie było mniej przyjemne, bo spotkał się z dzikiem. Ale nie doszło do żadnego nieszczęścia, od tej pory, gdy wychodził brał zawsze ze sobą strzelbę.
Jednej niedzieli nie mogąc się doczekać Hanki, nie wiedząc zaszedł na szczyt Turbacza. Był tam kamień, a na nim wyryte: Koldrasz Lacki. Czuł się związany jakąś tajemnicą z tym duchem bliskim a nieznanym.
V
Rakoczy był wściekły, że musi bezowocnie ścinać ubocz. Były momenty kiedy chciał już rzucić to wszystko i wracać do wsi, jednak po chwili brał znów siekierę do ręki i rąbał dalej. W snach widywał Tatry, mówiły mu one o szczęściu prawie niezdobytym, dlatego lubił do nich wracać. Porywało jego wyobraźnię wszystko to co nieznane. Z zapomnienia chwilami wyłaniała się Cyganka, którą spotykał w Kowańcu, wracając z Ludźmierza. Jej dzika i niezwyczajna piękność jawiła mu się ostatnimi czasy wyraźniej niż kiedykolwiek. Marzyło mu się, że rzuci wszystko i pójdzie do Kowańca, na wstępie spotka piękną Cygankę, nigdy już jej nie opuści, a ona go obdarzy potęgą, jaką daje wiadome przeznaczenie. Gdy się otrząsał z tych marzeń, ostatki tej wizji gasiły jego spotkania z Hanką. Starał się w niej wiedzieć przewodniczkę swojego życia i jedyny obiekt miłosnych pragnień. Ubierał i malował ją wyobraźnią tak, jak chciał ją w myślach widzieć. I dziwił się, że mógł o innej myśleć.
Chcąc uciec od samotności, często w nocy opuszczał swoje mieszkanie i wałęsał się po okolicy. Często z pasterzami spędzał całe tygodnie, nie zachodząc w ogóle do chaty. Jedna z opowieści o pasterzach pasuje do legendy za czasów Romulusa. Lubił wspominać pasterskie czas, bowiem przypominały mu one swobodę, jakiej już potem nie zaznał.
Rakoczy siadywał często na polanie i przyglądał się świtu. Rozmyślał np. o tym, co by zrobił, gdyby ujrzał idące wojsko z dolin ku roztokom. Jak co niedziela wyszedł na polanę, choć nie spodziewał się Hanki, ponieważ już coraz rzadziej do niego przychodziła. Zaczął przechodzić oczyma osiedla: Michalczewskich, Potaczków, Cichańskich, Sołtysów i wiele innych. A myślami ich koleje. Powstawaniu osiedla zawsze towarzyszył ten sam schemat. Przychodził nikomu nieznany człowiek, zajmował kawał ziemi, uprawiał rolę i budował dom. Z czasem musiał wydać córki za mąż, synów wypuścić na swoje i wtedy ojciec dzielił ziemię i tak tworzyły się osiedla. Siedząc tak i rozmyślając pokazały mu się przed oczyma obrazy. Jeden z nich przedstawiał obszar podzielony na wąskie zagony, zaczął on zanikać a na ich miejscu pojawiały się miedze. Rdzawiło je słońce czerwone, ale jakieś inne niż to nam znane, zdawały się być krwią oblane, potwornie straszne. Franek aż cały zadygotał od lęku i trwogi. Obraz przepadł, a na jego miejscu ukazały mu się chałupy, ale były bez ścian. Widział w nich robaki pełzające po ziemi, załzawione kobiety i śpiące dzieci w kołyskach. Na zapiecku ujrzał przyczajoną nędzę, koło ławy snujący się głód o wilczych zębach, a zza uchylonych drzwi patrzący zarazą pomór. I nagle Rakoczy zrozumiał wszystko. Były to obrazy bliskiej przyszłości. Jego naród stoi nad urwiskiem, a dookoła niego śmierć i zagłada. Od tej pory ciągle myślał o jakimś ratunku dla człowieka. Aż nagle go oświeciło.
VI
Widnymi nocami Franek siadał przed chatą i rysował plan gminy. Pod uwagę wziął swoją rodzinną gminę, Przysłop. Zaznaczał na rysunku jej poszczególne części ziemi wg urodzaju. Następnie zaczął myśleć nad ich uprawą. Te sprawy zaprzątały całkowicie jego uwagę. Franek z utęsknieniem wyczekiwał Hanki, chciał jej opowiedzieć o swoich planach. Nie mogąc się doczekać wszedł na wierzchołek drzewa i stamtąd jej wypatrywał. Z osiedla Sołtysów zaczęli wychodzić ludzie i kierowali się w stronę Cichańskich. Pomiędzy trzema mężczyznami znalazła się Hanka i wszyscy oni oglądali ziemię Suhajów. Franek zadecydował, że musi jakoś zwrócić uwagę Hanki na siebie, tak by go zauważyła. Zadecydował, że zrobi to na wzór pasterzy, którzy poprzez wzajemne nawoływania odróżniali się za pomocą różnego przeciągania głosu. Po okrzyku z radosnym oczekiwaniem wypatrywał ukochanej. Gdy mknął tak na dół narobił dużo hałasu. Bardzo się zdziwił, gdy ujrzał Hankę już we wrębie, schodzącą, wydawało mu się, że na dół. Hanka zaprzeczyła jakoby to ona tam na dole stała z rodziną i powiedziała, że owce tu wypasała, usłyszała jego nawoływanie i przyszła do niego. Po czym zaczęła się tłumaczyć, dlaczego jej tak długo nie było u Franka. On posadził ją sobie na kolanach i przytulił, ona wtedy zerwała się rozejrzała niepewnie dookoła, usiadła koło niego i powiedziała, że nie ma dużo czasu. Rakoczy zaczął jej opowiadać o swoich planach, ta co prawda jednym uchem słuchała, ale z wielką niecierpliwością. Zaczęła się zbierać, a Franek w tym momencie namiętnie ją pocałował, Hanka szeptała w uścisku: „Bądź mój...tak strasznie, bo kto wie, kiedy znowu będziemy razem...”.
W dziwnym oszołomieniu Franek wracał do Huciska. Jak zwykle snuł myśli nad tym jak to będzie. Każdy bez względu na to jaką pracą się będzie trudził, będzie miał swoją część w plonach, tak jakby sam ją uprawiał. Gmina będzie wykładać na naukę rzemieślników, wysyłać zdolnych chłopców do szkół wyższych. A w naturze człowieka zapanuje dobrotliwość. Mawia się, że natury człowieka nie da się odmienić, ale pierwszy dokonał tego Chrystus. Nastanie spokój, ludzie będą sprawiedliwi, będzie to prawdziwie chrześcijańska gmina.
Franek tak się wkręcił, że prawie ciałem żył już w tej gminie. Plan już dojrzał w Rakoczym, ale ubocz ciągle go więziła. Postanowił więc wynająć jeszcze dwóch chłopów, żeby jak najszybciej ściąć ubocz i zająć się gminą.
Pewnego razu schodząc z góry spotkał Teklę - komornicę składającą gałęzie na powróz, przywitał ją więc wesoło. Jak zwykle poprosił ją o przysługę we wsi, by nagrała mu 2 chłopów do ścinania drzew. Ta poleciła mu Chudomięta i Bekaca. Zapytał się jej również o nowinki ze wsi. Ta popatrzyła w jego oczy i zauważyła, że on o niczym nie wie. Nie chciała mu jednak powiedzieć co wie, twierdziła, że nie chce mu robić przykrości, bo to same plotki. Gdyby miała to być prawda to on, by się przecież jako pierwszy o tym dowiedział. Widuje się on z Hanką, a ona by mu pewnie powiedziała...o zabiegach Cichańskiego. Franek zdenerwował się na samo wspomnienie nazwiska tego mężczyzny. Wziął gałęzie i pomógł je zanieść Tekli. Przy granicy oddał jej gałęzie i zagadnął jeszcze raz o Hankę. Tekla mu powiedziała, że podobno były już „namowiny” u Sołtysa. Pomimo, że zaprzeczył temu czuł się zmartwiony.
VII
W trójkę praca szła o wiele szybciej i ubocz ginęła w oczach. Franek zazwyczaj rozmowny miewał chwile, gdy milkł jakoś. Gdy tak Bekac wraz z Chudomiętem wracali do chaty wieczorem rozmawiali o Franku, że się zmienił i to już nie ten sam człowiek. Największą męką były dla niego wyobrażenia. Prowadząc rozmowy ze swoimi współtowarzyszami, Franek doszedł do wniosku, że dobro nastałoby, gdyby wszyscy zmierzali do jednego celu, do dobra wszystkich. Pewnego razu Bekac wskazał ręką pewnego mężczyznę, który niczym nigdy się nie trapi. Był to stary Dyzma, z Gronia, ze swoim psem Burkiem. Dyzma swego psa sprzedał kiedyś księdzu z Mostownicy, pobył on tam jakiś czas, ale potem znowu wrócił do Dyzmy. Ten nie czekając długo sprzedał go organiście, ale pies znowu wrócił. Sprzedawał go tak kilka razy, a ten ciągle wracał. W końcu oboje dorobili się niezłej sumy i przetrwali trudny okres.
Bekac i Chudomięta bardzo zżyli się z Frankiem. Z reguły nie przynosili żadnych nowych wieści z dołu, aż do pewnego momentu. Poinformowali Franka, że widzieli Diabła na własne oczy, a na dodatek nawet i Drózda. Franek chciał go spotkać, ale udało mu się dopiero na trzeci dzień. Drozd bardzo się ucieszył na widok Franka, gadali ze sobą aż się ściemniło. Franek zaproponował mu, by ten do niego zaszedł, po silnym namowach zgodził się. Bekac i Chudomięt z początku byli sceptycznie nastawieni do nowego gościa, ale widząc, że Franek go otacza troską, przekonali się. Drózd zaproponował, że może pomóc w lesie, bo jeść za darmo to n wypada. Franek stwierdził, ze Drózd najlepiej spełni się w chacie, będzie im przygotowywał jedzenie. Drózd był bardzo zadowolony i wdzięczny. Bardzo dobrze spełniał się w swoich obowiązkach i wszyscy się z nim zaprzyjaźnili. Pewnego razu do chałupy wpadł Diabeł, z okrzykiem”Jest!”, ale ujrzawszy tylu ludzi, zląkł się, a rękę schował za siebie. Podszedł do Franka i pokazał mu strzelbę jaką trzymał w ręku. Franek się spostrzegł, że to jego stara strzelba, którą kiedyś schował i zawsze zapomniał zabrać. Ale żal mu się Diabła zrobiło, więc nie rozwiał jego wątpliwości, jakoby był już bliski odnalezienia skarbu. Diabeł został na kolacji i wszyscy razem zasiedli. Później Franek jak zwykle pogrążył się w myślach, a Bekac oczywiście zaczął opowiadać anegdotki i różne historie.
VIII
Nastała jesień. Franek z towarzyszami kończył już ścinać, potem tylko spychanie tego drewna z uboczy. Ani się obejrzeli a nastały początki zimy. Franek tęsknił bardzo za życiem w dolinie. Doszedł do wniosku, że to co mówiła Tekla to faktycznie musiały być jakieś plotki, bowiem kogokolwiek spotkał ze wsi, nikt mu nie wspominał o żadnych nowinach z doliny. Pewnego razu spotkał chłopa niedużego wzrostu, który przyniósł mu wieść, iż zmarł Jaś Zatracony, który kiedyś służył u Rakoczego. Franek dużo o nim myślał i wspominał przeżyte z nim chwile. Łączyło ich mnóstwo jednakowych upodobań, pragnień, a dzieliło bardzo mało. Rozdzieliło ich życie. Franek poszedł do szkoły, a Jaś został. Jego rozmyślanie przerwał krzyk Bekaca i Chudomięta, informujący, że padło ostatnie drzewo. Po skończonej pracy siedzieli sobie w trójkę i odpoczywali, a potem wrócili do wsi. Drózd bardzo posmutniał, bo stwierdził, że już nie będzie potrzebny Frankowi. Ale ten go zapewnił, że ma zostać z nim. Jak Rakoczy będzie się urządzał we wsi, ten ma tu czekać, a potem się i do niego przeniesie. Franek bardzo chciał wszystkim potrzebującym pomóc i stwierdził, że się ze wszystkimi pomieści. Widział już oczami wyobraźni jak z białej szkoły wysypują się roześmiane dzieci, na osiedlach panuje czystość, wszędzie radość.
Zaczęło się teraz spychanie drzewa, w całej dolinie huczało. Franek przy każdym spychaniu drzewa krzyczał: Waruj, aby się czasem na kogoś nie stoczyło. Pewnego razu wykrzyknął hasło, jeszcze nie dobiegło do przeciwległych zboczy, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk. Był to Diabeł, nie można było dla niego już nic zrobić. Właśnie w tym miejscu kopał swój skarb...
Upłynęło parę dni, Rakoczy czekał na odbiorcę, który da mu resztę pieniędzy, a on odda mu drewno. Nie mógł uciec od przykrej myśli o śmierci Diabła. Doszedł do miejsca, gdzie się łączą dwie roztoki, tam ujrzał obraz ściskający żalem jego serce. A mianowicie leżała tam złamana, biała płacząca wierzba. Drzewo i po niej przeszło, nie ochronił jej, choć kiedyś jej to przyrzekł. Usiadł tam smutny, a gdy podniósł głowę ujrzał Cyrka.
IX
W niedzielę późnym rankiem pożegnał się z Huciskiem. Stało mu się dużo lżej na sercu i swobodniej. Cieszył się, że spotka tyle znajomych twarzy. Pokazują mu się w myśli różne osoby, wszystkie one na niego przyjaźnie patrzą, są tam Gniecki, a nawet Suhaj. Z Huciska wyszedł tak, żeby akurat dojść do kościoła na mszę. Tam spotka swoją Hankę, a potem pójdą do jej ojca. Jemu wyłoży swój plan, Sołtys zwoła radę i wszystko się ułoży. Po mszy ksiądz ogłaszał zapowiedzi: Michał Cichański, syn Józefa i Reginy z Chybów, z Anną Sołtys - Suhajówną... Franek chciał krzyknąć, że to nieprawda! Ale wydał z siebie tylko cichy szept. Nagle zwróciły się na niego wszystkie oczy, był to wzrok żałujący, litościwy, a także śmiejący się i szyderski. Nie wiedział co ma począć, czy zbić Michała, a może samego księdza (:P). Ale tak naprawdę czuł on ogromny żal do Hanki. Nie mógł pojąć jak jego ukochana mogła na to przystać, nie zaprotestować. Zadawało mu się, że stał wśród wrogów, którzy go otaczali nienawistną grupą i szydzili z niego niemiłosiernie. A on zadawał sobie pytanie: Za co? Wtedy „podszepnął mu głoś jakiś nieznany odpowiedź - żeś jest od nich o głowę wyższy...”. Postanowił, że zaraz po kościele pójdzie do wójta i wyłoży mu swój plan i jakoś to się ułoży. Stwierdził, że poczeka na koniec nabożeństwa i dopiero wtedy wyjdzie. Został jeszcze na „Anioł Pański, Koronkę, Różaniec i Litanie do Pana Jezusa. Idąc do Suhaja zaczął się zastanawiać jak oni go przyjmą, przecież tak dawno się z nimi wszystkimi nie widział. Gdy wszedł do chaty sołtysa zrobiło się wielkie poruszenie, mało kto mu odpowiedział na powitanie. Zaczął im opowiadać o swoim planie, wizjach. Nieraz zdawało mu się, że stoi na wyspie, a dookoła niego morze nędzy, to znowu, że widzi człowieka skazanego na śmierć, który nawet o tym nie wie, tym człowiekiem był lud przysłopski. Po czym zaczął mówić o nowych planach, mających zmienić gminę na lepsze. Zaczął więc mówić: o innym podziale gruntów, innej uprawie, wspólnych pracach i wspólnym spożytkowaniu owoców tej ziemi, spichrzach gminnych, wykształceniu synów. Nie wziął pod uwagę dwóch rzecz. Po pierwsze traktował ich tak, jakby oni znali już jego plan i nie dopowiadał wielu rzeczy. A poza tym jego plan to zarazem ciężki i srogi sąd nad współczesną gminą. Zaczął mówić o pozytywnych zmianach jakie nastaną. A Suhaj z szyderstwem zapytał się, czy to właśnie Franek ma być wójtem nowej gminy, cała izba zahuczała śmiechem. Rakoczy wjechał im na uczucia, aby mieli chociaż litość dla swoich potomków, kazał się im przyjrzeć nędzy która panuje we wsi, powiedział: „Dajcie mi ludzi! A stworzę dla nich świat tak piękny, że raju nie będą pragnąć...”. Rakoczy i Suhaj zmierzyli się wzrokiem, po czym wziął wójta za włosy i przycisnął do ziemi. Wszyscy zwrócili się przeciwko niemu, a on uciekł.
Franek czuł się rozgoryczony. On im chciał duszę dać, a oni tak go potraktowali i zaczął płakać rzewnymi łzami.
X
Nazajutrz rano Franek był w swoim rodzinnym domu, a Zosia głośno mu się żaliła. Zwierzyła się bratu, że zmarły Jaś za nią chodzi, a dokładnie że go wyczuwa ciągle wokół siebie. Franek poprosił ją, by poszła po Hankę i powiedziała, że on na nią czeka. Gdy ta przyszła, zapytał się, czy by poszła w nim świat, a ona jednak odmówiła. Wygarnęła mu, że obiecał, że dostanie kasę za ziemię, a nie ma nic. Poza tym siedział w lesie jak dzikus, zadawał się z tymi dziwnymi ludźmi: Diabłem Cyrkiem i Drózdem, a jak wrócił do wsi to jeszcze się pobił z jej ojcem. W miarę jak tak do niego mówiła, zaczęło mu się w oczach dwoić. I widział jak postać jego ukochanej oddziela się od jej postaci. I zauważył, że przed nim stoi zwykła Hanka.
XI
dzień był chmurny i szary. Drogą z Przysłopia do dworca kolejowego szedł Franek Rakoczy. Nie szedł sam, bo odprowadzały go wszystkie wspomnienia tego lata. Mgła się podniosła i odkryło się ściemniałe Czoło Turbacza, a na nim widniał czarny kamień, Franek widząc go, nazwał swoim grobem. Idąc powtarzał: Lacki, Koldrasz Lacki... Gdy doszedł do dworca kupił bilet do pierwszej lepszej miejscowości, o jakiej słyszał kiedyś od zarobkujących ludzi. Pociąg ruszył i ostatni z Rakoczych pojechał do Siedmiogrodu...na zarobek.
„Poręba Wielka (1899-1901)”
Plan wydarzeń:
1. Spotkanie u Suhaja i przyrzeczenie wójtowi dozgonnej wdzięczności.
2. Walka Potaczków i Sołtysów.
3. Interwencja Rakoczego.
4. Spotkanie Hanki z Frankiem.
5. Kolejne zebranie u Sołtysa i głosowanie.
6. Spotkanie z Drózdem.
7. Konfrontacja Franka i Suhaja.
8. Rozmowa Franka ze szwagrem, w sprawie spłaty.
9. Chęć pójścia do sądu i walki o pieniądze.
10. Dojście do roztok.
11. Podjęcie pracy w formie wycinki lasu.
TOM II
1. Opis zboczy.
2. zakwaterowanie się w starej chałupie.
3. Próba przekonania Franka prze Cyrka, by nie wycinał lasu.
4. Spotkanie Jantka, Diabła - poszukiwacza skarbów.
5. Spotkanie Tekli i prośba, by dowiedziała się o stan zdrowia Hanki.
6. Pierwsze słuchy o zalotach Cichańskiego względem Hanki.
7. Spotkanie z Hanką.
8. Narady Suhaja z Cichańskim odnośnie dzieci.
9. Drugie spotkanie z Cyrkiem
10. znalezienie kamienia z wyrytym nazwiskiem Koldrasza Lackiego.
11. Zafascynowanie Cyganką.
12. Powstanie nowego planu, zmieniającego wizję gminy.
13. Dojrzenie Hanki z wysokiego wierchu, następnie spotkanie się z nią.
14. wzięcie do pomocy Bekaca i Chudomięta.
15. Przygarnięcie Drózda.
16.Śmierć Diabła.
17.Powrót do Huciska.
18.Nowina o zapowiedziach Hanki z Michałem.
19.Wizyta w domu Suhaja i wyłożenie swojego planu.
20. Bójka z sołtysem.
21. Rozmowa z Hanką i ostateczne rozstanie się.
22. Wyjazd do Siedmiogrodu w celu zarobku.