Literatura współczesna - strzeszczenia, opracowania2, Bursa- wiersze, FUGA


ANDRZEJ BURSA

KOPNIAKI

Przyszedł rzeczowo żeby cos osiągnąć

ale już w pierwszych drzwiach kopniak

uśmiechnął się

kopniak wydal mu się dosyć dowcipny

spróbował znowu

kopniak

postanowił iść piętro wyżej

spadł znów na parter strącony kopniakiem

przywarował grzecznie w korytarzu

kopniak

kopniak w bramie

na ulicy znowu kopniak

więc zapragnął przynajmniej patetycznej śmierci

rzucił się pod samochód

i oberwał tęgiego kopniaka od szofera

PANTOFELEK

Dzieci są milsze od dorosłych

Zwierzęta są milsze od dzieci

mówisz że rozumując w ten sposób

muszę dojść do twierdzenia

że najmilszy jest pierwotniak pantofelek

no to co

milszy mi jest pantofelek

od ciebie ty skurwysynie

PIOSENKA CHOREGO NA RAKA PODLEWAJĄCEGO PELARGONIE

Rak jest chorobą nieuleczalną

Śmierć jest zjawiskiem nieodwracalnym

W śmiesznym ubranku w piżamie pasiastej

Podlewam pelargonię

Pelargonie jak krew czerwone

Pelargonie białe jak mleko

W błękitnym brzęku lata o zmierzchu

Na szpitalnym balkonie

Ptaki wróżą rosę doktorze

Rosa białą furię upałów

Ja podlewam nasze pelargonie

Mądry biały doktorze

Rak jest chorobą nieuleczalną

Życie jest treścią niezwyciężoną

Trzeba uważać w dni upalne

Żeby nie zwiędły pelargonie

KATOWNIE

Co dzień odwiedzam katownie

katownie wykrzywione grymasem secesji

katownie urządzone ze złym smakiem

katownie domy szpitale

mieszkania przyjaciół

monumentalne budy hyclów w śródmieściu

i ubogie ogródki pokątnego cierpienia

siadam na sprzętach

przygotowywanych zawczasu by mnie torturować

pozwalam zgniatać się ścianom

wstrząsać szokami

znam katownie projektowane jako przedsionki raju

jako ciche przystanie

ba nawet świątynie uciech

RÓWIEŚNIKOM KAMELEONOM

Brzdąkający ostrożnym cynizmem
Uchodzący za dobrą monetę
Czekający na mannę z nieba
Gdzieź mam myśleć o miłości ojczyzny
My nawet jednej kobiety
Nie umiemy kochać jak trzeba

Zaprawieni w kłamstwie doskonale
Niewiniątka udające zuchów
Z kieszonkowym przekonań bagażem
My już twarzy nie mamy wcale
My mamy papierowe maski zamiast twarzy
Chodzimy zrównoważeni i mali
Nie gardzący dobrym obiadem
A gdy późny zmierzch zakrzepnie w ołów
Przechadzamy się pod latarniami
I ograne płyty z końcem świata
Nakręcamy gestem apostołów

POETA

Poeta cierpi za miliony
od 10 do 13.20
o 11.10 uwiera go pęcherz
wychodzi
rozpina rozporek
zapina rozporek
Wraca chrząka
i apiat
cierpi za miliony

OGRÓD LUIZY

W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnieniu purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy

Luiza której lekkość gracja i swoboda
Metal z różą a krzemień z obłokiem kojarzy
Biega bezbronna w ciemnych lewadach ogrodu
Serca wyryte w korze mając na swej straży
Luiza której lekkość gracja i swoboda

Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków
Gamę śmiechu Luizy powtarza gdy ona
Rozrzucająca włosów rozgwiazdę na piasku
Poddaje nagie gardło śmiechem zwyciężona
Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków

Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo
Pewność rzutu i nerwów szaleńcze napięcie
Zwycięzco umazany gęstą krwią zwierzęcą
Przynieś jej lwią paszczękę i serce łabędzie
Łaskę Luizy zdobyć może tylko męstwo

Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Labiryntów i altan puszcz i klombów kwietnych
Ptaszarni i rykowisk gonów gazel chyżych
Pojąć potrafi tylko prawy i szlachetny
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy

Którego nieistnienie zabija jak topór
Realnością śmiertelnych poczekalni ziemi
Przeklęty rojeniami dzieci i idiotów
Wydrwiony mgieł nonsensem ginie w neurastenii
Którego nieistnienie zabija jak topór

DNO PIEKŁA

Na dnie piekła
ludzie gotują kiszona kapustę
i płodzą dzieci
mówią: piekielnie się zmęczyłem
lub: piekielny dzień miałem wczoraj
mówią: muszę się wyrwać z tego piekła
i obmyślają ucieczkę na inny odcinek
po nowe nieznane przykrości
ostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiego
a są zbyt doświadczeni
by wierzyć w możliwość przekroczenia kręgu
mogliby jak ci starcy
hodowani dość często w mieszkaniach
(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)
karmieni grysikiem
i podmywani gdy zajdzie potrzeba
trwać nieruchomo w proroczym geście
z dłońmi uniesionymi ku górze

ale po co
dokładnie wydeptywanie dno piekła
uparte dążenie
z pełną świadomością jego bezcelowości
ach ileż to daje satysfakcji.



Wyszukiwarka