DoD, 12, Słońce się miało ku zachodowi, wiatr znużony całodziennym skakaniem, uspokoił się i przysiadł między drzewami, dzikie łabędzie właśnie wracały na Jezioro łez


XII. Nadejście Śmierci jest trzecią pewną rzeczą na świecie, poza płaceniem podatków i Kevinem Samym w Domu w każde święta.

Był późny wieczór, wiatr delikatnie poruszał zieloną trawą a w powietrzu dało się czuć cudowny zapach tataraku. Czasami z daleka delikatny wilgotny wiat przyniósł okrzyki łabędzi, które właśnie lądowały na Jeziorze Łez. Urzekająco piękne, było domem syren, takie przynajmniej krążyły legendy. Tak się zdarzyło, że cała szóstka zawędrowała właśnie w jego okolice*.

Oczarowani nieziemskim pięknem krajobrazu zbliżyli się niebezpiecznie blisko zbiornika podziwiając łabędzie lądujące na idealnej tafli wody. Rozsiedli się na trawie niedbale porzucając swoje rzeczy, jakby w tej chwili nic ich nie obchodziło. Jedynie księżniczka pozostała czujna przeczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo.

Lina poderwała się na równe nogi i rozejrzała dookoła siebie. Otaczały ją gęste mgły, wspinające się do góry i przy każdym jej ruchu wyciągające swoje macki w stronę jej twarzy. Czarownica szybkim ruchem rozgoniła lodowate opary i uniosła dłoń do góry.

- Światło- Szepnęła i mała jaśniejąca kuleczka pojawiła się nad jej głową. Na niewiele zdało się to zaklęcie ponieważ światła ledwo starczało by oświetlić jej sylwetkę. Ciemność zdawała się walczyć z nią, jakby chciała się wedrzeć w krąg światła. Lina zwiększyła moc zaklęcia na tyle by cała móc się schronić w jasności i rozejrzała się po okolicy.

Musiała być na jakiś pustkowiach, czy wrzosowiskach. Na pewno nie był to Ocean Drani, ponieważ trawa tu była krótka, sucha i twarda jak kamień. Parę krzywych, czarnych i wyglądających jak spalone, drzew gięło się na wietrze stukając pokrzywionymi gałęziami o kamienne ruiny.

Czarownica zatrzęsła się z zimna i strachu i słabym głosem krzyknęła.

Jednak jedyną odpowiedzią było wycie wiatru.

wymiary mogące tak wyglądać. Na pewno nie był to astral, astral miał myślokształty zamiast materialnych rzeczy. Nie byłoby to też zaklęcie, bo nie mogłaby czarować. Więc gdzie ona się znajdowała?

Jednak Lina Inverse nie należała do osób, które łatwo przestraszyć lub, które szybko się poddają. Rozejrzała się więc dookoła i doszła do wniosku, że nie ważne gdzie jest, jakieś wyjście stąd musi być. Gdy tylko podjęła decyzję przetestowania wszystkich możliwych opcji ratunku, nagle w oddali błysnęło światło. Jeden raz, drugi, trzeci i w pewnym momencie snop iskier strzelił ku niebu gdzie zatonął w mglistych oparach, takich jak na ziemi. Czarownica uśmiechnęła się do siebie i ruszyła na przód.

Goury długo się zastanawiał. Zastanawiał się czy umarł. No bo żywy nie mógł nagle znaleźć się w…właśnie, gdzie on był? Wisiał w beznadziejnej przestrzeni, w której nie było nic poza czernią wdzierającą mu się pod powieki, do uszu i nosa. Chciał się obrócić ale nawet tego nie mógł zrobić. Westchnął ciężko. „Gdyby tylko tutaj była Lina” pomyślał. „Ona wiedziałaby co zrobić”. Wtem pod jego nogami, wiele metrów niżej, zaczęła rozciągać się ziemia. Goury poczuł jak leci w dół. Nie mogąc nic na to poradzić leciał, leciał i leciał i tak lecąc obserwował jak zewsząd wyskakują dziwne drzewa, dziwne niebo i wszystkie inne składniki zwykłego świata tylko, że dziwne. Psychodeliczne właściwie. Nagle rąbnął z impetem w ziemię a gdy w końcu odzyskał oddech podniósł się masując zbolałe plecy.

kształt i kolory. Falowało jak w śnie wariata, przerażało jak sen wariata i przyprawiało o naprawdę okrutny ból głowy. Szermierz upadł na kolana zaciskając oczy ale nagle niewyjaśniona siła chwyciła go i zaczęła ciągnąć w stronę jaskini w kolorze ultramaryny. Opierał się ale jego nogi przestały słuchać głowy i niosły go gdzie im się żywnie podoba.

Zelgadis sprawnym ruchem dobył miecza i przyjął pozycję obronną. Nie wiedział gdzie był ale to miejsce wcale mu się nie podobało. Był najprawdopodobniej w mieście, ale to miasto w niczym nie przypominało normalnych. Budynki sięgające nieba, dziwnie ubrani ludzie, metalowe wozy, brak drzew i kwiatów oraz cuchnące powietrze. Schował miecz widząc, że ludzie kompletnie go ignorują i rozejrzał się dookoła. Wszystko tutaj było takie inne. W pierwszej chwili przyszło mu do głowy, że jest w innym wymiarze ale wtedy nie byłby duchem. Więc gdzie był? Nie zastanawiał się długo ponieważ pod jego nogami pojawiła się strzałeczka z napisem „tędy”. Obejrzał ją dokładnie, z doświadczenia wiedział, że nie powinno się ufać strzałeczkom z napisem „tędy” ale w chwili obecnej nie miał wyboru. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wciąż zastanawiając się co jest grane i co dzieje się z resztą, ruszył na przód, kierując się w stronę wskazywaną przez strzałkę. Po kilku minutach marszu pojawiła się kolejna, która kazała mu skręcić. Więc skręcił.

Xellos pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej srebrną klamrę, którą spiął poły płaszcza. On nie zmarznie ale jeżeli wychłodzi swoje ciało pewnie przejdzie to na Filię. Właściwie w chwili obecnej powinien mieć to w głębokim poważaniu ale, jak to się mówi, przyzwyczajenie drugą naturą demona a on już się przyzwyczaił myśleć o smoku, co było równoznaczne z myśleniem o sobie.

sposób by wybudzić się z transu. Bo Syreny wprowadzały w swoje ofiary w trans, w którym psychika wykańczała swojego właściciela.

Xellos podejrzewał, trafnie zresztą, że reszta nie domyśli się o co chodzi i będzie kluczyła w mirażu Syren jak dzieci we mgle. Zresztą on też, wstyd się przyznać, był teraz jak dziecko we mgle. Pomimo swojego wieku nie spotkał się jeszcze ze zjawiskiem mirażu, szczerze mówiąc nie wiedział nawet, że demon może ulec czemuś takiemu. Wiedział za to, że teraz toczy się gra z czasem. Ich ciała leżą bezbronne przy Jeziorze Łez i jeżeli się nie pośpieszą, pomrą. Jedyne co go pocieszało to, że jeszcze jakoś się trzymają, przynajmniej on i Filia, jednak nie był to powód do szalonej radości bo nie wiedział jak długo będą w stanie wytrwać.

Filia obudziła się skulona w fotelu. W swoim fotelu, w swoim domu. Trochę zaskoczona rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko było tak jak zwykle, kanapa, regał na książki, dwa fotele, drewniana podłoga, duże drzwi prowadzące do ogrodu, kominek a na kominku zdjęcia. „Dziwny sen miałam” pomyślała przeciągając się. Po chwili namysłu wstała i przeszła wolnym krokiem w stronę kominka, na którym stały zdjęcia. W pierwszej chwili uznała, że nie należą do niej dopiero po chwili rozpoznała osoby będące na nich. Jej ojciec, matka, Agrael…zdziwiło ją to ponieważ ich fotografie miała schowane bardzo głęboko, tak by nie przypominały jej o przeszłości. Odeszła od kominka i skierowała się w stronę kuchni skąd dobiegały ją jakieś szmery.

Amelia wzniosła się na wysokość paru metrów i odmierzyła odległości, które wcześniej wyznaczyła kamieniami. Jeżeli dobrze użyje zaklęcia, pięcioma wprawnymi ruchami wyryje na ziemi pentagram i unieszkodliwi Syreny. Problem w tym, że ona nie umiała wprawnie używać zaklęć ziemi.

Lina z trudem wdrapała się na górę, skąd bił snop światła. Mgły wdzierały się w jej płuca, utrudniając jej każdy oddech, jednak wiedźma nie dawała za wygraną. Resztą sił wspięła się na ostatnią półkę skalną i położyła się na ziemi oddychając ciężko. Gdy w końcu wstała ujrzała przed sobą źródło światła, smukłą kobietę o złotych włosach trzymającą w dłoniach okrągłe lustro.

Goury dotarł do jaskini i tam jego nogi przestały nim kierować. W końcu stanął zdyszany łapczywie łapiąc powietrze w płuca. Gdy już odetchnął rozejrzał się dookoła zastanawiając się gdzie tak naprawdę jest. A był w jaskini, o dziwo, ta jaskinia była normalna w przeciwieństwie do reszty tego miejsca. Ruszył przed siebie zastanawiając się czy tu jest wyjście.

Z każdym krokiem było coraz zimniej i ciemniej, w końcu szermierza ogarnęła całkowita ciemność, którą po chwili marszu rozjaśniło mdłe światło promieniujące kryształów wystających z ziemi. Było tu tak zimno, że oddech Gourego zamieniał się w parę, mimo to szermierz szedł przed siebie w nadziei, że odnajdzie wyjście z tej pułapki. Nagle jego uszu dobiegł dziwny stukot, ruszył więc w kierunku dźwięku i po krótkim marszu jego oczom ukazała się dziwna postać. Przed nim w kręgu z świecących błękitnym światłem kryształów, siedział starzec. W pierwszej chwili Goury pomyślał, że to nieboszczyk, ponieważ oczodoły biedaka były puste, zasnute tylko wyschniętą, brązową błoną. Właściwie to cała chuda sylwetka wyglądała jak obciągnięta starym papierem a nie skórą, jednak kiedy Goury podszedł bliżej tej mumii, mężczyzna poruszył się i czymś rzucił. Znowu rozległ się ten dziwny dźwięk. Szermierz przyjrzał się czym z takim zapałem rzucał starzec i krzyknął gdy zorientował się, że była to para oczu. Na dźwięk jego głosu mumia pośpiesznie zgarnęła oczy i wepchnęła je sobie do oczodołów. Goury przyjrzał się starcowi a on jemu, po czym ten drugi rozpromienił się i oświadczył.

Zelgadis wszedł do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Było niewielkie, białe, oświetlone rozedrganym, ostrym światłem. Naciągnął na twarz kaptur i ruszył przed siebie, w stronę schodów prowadzących na górę.

Od jakiegoś czasu prześladowało go dziwne przeczucie, że wszystko się powtarza.

Zelgadis wszedł do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Było niewielkie, białe, oświetlone rozedrganym, ostrym światłem. Naciągnął na twarz kaptur i ruszył przed siebie, w stronę schodów prowadzących na górę.

Od jakiegoś czasu prześladowało go dziwne przeczucie, że wszystko się powtarza.

Zelgadis wszedł do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Było niewielkie, białe, oświetlone rozedrganym, ostrym światłem. Naciągnął na twarz kaptur i ruszył przed siebie, w stronę schodów prowadzących na górę.

Od jakiegoś czasu prześladowało go dziwne przeczucie, że wszystko się powtarza.

Zelgadis wszedł do jakiegoś dziwnego pomieszczenia. Było niewielkie, białe, oświetlone rozedrganym, ostrym światłem. Naciągnął na twarz kaptur i ruszył przed siebie, w stronę schodów prowadzących na górę.

Od jakiegoś czasu prześladowało go dziwne przeczucie, że wszystko się powtarza. W końcu nie wytrzymał i stanął na środku tego białego pomieszczenia. Naciągnął mocniej kaptur i rozsiadł się na podłodze czekając na dalszy rozwój wydarzeń a nie musiał czekać długo. Do pokoju nagle weszła małpa ubrana w garnitur, z okrągłymi okularami na nosie i usiadła przed nim.

Xellos osłonił się szczelniej peleryną i szedł dalej przed siebie. Chwilami zaczynał się zastanawiać,

czy to na pewno miraż, bo z każdym krokiem czuł się słabszy a to nie powinno mieć miejsca. Po długiej wędrówce ujrzał jakiś przedmiot majaczący na horyzoncie. Dowlókł się do niego i ujrzał przed sobą wysokie lustro oprawione w srebrną ramę. Zaskoczony znaleziskiem obszedł je parę razy dookoła jednak nic i nikogo nie znalazł. Wrócił więc przed lustro i odgarnął śnieg, który przymarzł do jego powierzchni, a gdy tak je oczyszczał nie mógł się pozbyć wrażenia, że skądś je zna. Gdy w końcu udało mu się odsłonić całą taflę nagle coś go schwyciło, szarpnęło i rzuciło o twardą posadzkę. Podniósł się i rozejrzał dookoła. Znał to miejsce aż nazbyt dobrze, była to największa sala w siedzibie Zellas. Podskoczył na dźwięk jej obcasów ale po chwili ze zdumieniem stwierdził, że towarzyszył im też odgłos kroków kogoś cięższego, wyższego, kogoś kto był jej zaufanym sługą. Tak jak podejrzewał zza zakrętu wyłoniła się pani i on sam, z przed tysiąca trzystu lat, z dnia gdy dostał materialne ciało.

Kapłan jeszcze raz przejrzał się w lustrze i popatrzył na swoją panią.

Xellos uśmiechnął się do siebie i nagle znowu coś go szarpnęło. Tym razem odnalazł siebie siedzącego na krawędzi kanionu. Od razu rozpoznał to miejsce, wiedział co zobaczy spoglądając na dno żlebu. To tu odbyła się największa rzeź złotych smoków. Podszedł do samego siebie i spojrzał na rzekę krwi płynącą w dole.

Xellosowi przemknęło przez myśl, że nigdy nie zapytał Zellas dlaczego chciała, żeby cierpiał. Teraz to już nie miało znaczenia bo poczuł kolejne szarpnięcie i znalazł się obok Liny, Amelii, Gourego, Zelgadisa i Filii.

Obraz ponownie się zmienił a on ponownie znajdował się u Zellas.

Kolejny raz coś przeniosło Xellosa, tym razem był w zamku Amelii i ponownie rozmawiał z Filią.

Po raz kolejny Xellos poczuł jak jego nogi odrywają się od ziemi lecz tym razem na powrót wylądował przed lustrem. Spojrzał w nie i ku swojemu zdumieniu dojrzał litery układające się w wyrazy, które tworzyły ten tekst:

„A gdyby tak ktoś rzekł ci: Życie to, tak jak je teraz przeżywasz i przeżywałeś, będziesz musiał przeżywać raz jeszcze i niezliczone jeszcze razy; i nie będzie w nim nic nowego, tylko każdy ból i każda rozkosz i każda myśl i każde westchnienie i wszystko niewymownie małe i wielkie twego życia wrócić ci musi, i wszystko w tym samym porządku i następstwie? Czy nie padłbyś na ziemię i nie zgrzytał zębami i nie przeklął tego, który by tak mówił? Lub czy przeżyłeś kiedy ogromną chwilę, w której byś był mu rzekł: Bogiem jesteś i nigdy nie słyszałem nic bardziej boskiego. Gdyby myśl ta uzyskała moc nad tobą, zmieniłaby i zmiażdżyła może ciebie, jakim jesteś. Pytanie przy wszystkim i każdym szczególe: czy chcesz tego jeszcze raz i jeszcze niezliczone razy? Leżałoby jak największy ciężar na postępkach twoich. Lub jakże musiałbyś kochać samego siebie i życie, by niczego więcej nie pragnąć nad to ostateczne, wieczne poświadczenie i pieczętowanie.**” Xellos zamyślił się.

Czy to możliwe, że lustro oferowało mu życie bez emocji, śmierć może?

Nagle litery zniknęły i znów ujrzał swoje odbicie, jednak osoba stojąca w lustrze wyglądała jak pusty karton po mleku. Dotknął tafli lustra, która zamieniła się w wodę pod naciskiem jego dłoni.

Czy taki był cel mirażu? Mógł wreszcie nie mieć emocji, żadnych. Mógł być…pustym kartonem po mleku?

Filia doszła do kuchni i aż usiadła z wrażenia. Zaczęła głębiej oddychać by uspokoić serce, które łomotało jak mały ptaszek zamknięty w klatce.

Filia z przerażeniem obserwowała jak tafla morza zamienia się w twarde lustro.

Amelia z trudem przypomniała sobie układ palców potrzebny do rzucenia zaklęcia precyzji. Uznała je za niezbędne jako, że cela miała marnego i nie chciała trafić w swoich przyjaciół łańcuchem piorunów.

Xellos oparł lagę o ramię i włożył całą rękę do lustra.

„Musiało minąć tyle lat bym zrozumiał, że odczuwanie jest warunkiem istnienia na tym świecie” Pomyślał. Obejrzał się za siebie. Już rozumiał czemu tutaj tracił siły…ta kraina ofiarowała mu śmierć. Wreszcie mógł skończyć z wiecznością, nałogiem, z którym tak trudno było mu zerwać. Mógł też wrócić wiedząc, że wszystko będzie tak jak zawsze, że tak jak zawsze będzie walczył ze sobą, będzie się zastanawiał, szarpał ze swoimi myślami. Nie wiedział co ma wybrać. Niestety, słowa, które wypowiedział do Zellas po wojnie ze smokami wciąż były prawdziwe. Dalej nie miał odwagi by umrzeć, ani woli by żyć.

Filia popatrzyła na Vala, który chwilę przyglądał jej się z uśmiechem lecz nagle posmutniał.

Amelia i Undis z nie lada trudem odciągnęły ciała przyjaciół od przeklętego Jeziora. Gdy byli już

wystarczająco daleko od siedliska Syren Amelia pośpiesznie wydeptała trawę, tworząc w niej krąg w sam raz odpowiedni do rozbicia obozowiska. Nadchodziła noc, niebo stawało się granatowe i widać było na nim już pierwsze gwiazdy więc księżniczka pośpiesznie zebrała to co miała pod ręką i ułożyła w malutki stosik, który, o dziwo sam z siebie zapłonął.

Filię obudziły ciepłe promienie jesiennego słońca padające prosto na jej twarz.

Smoczyca po chwili namysłu zdecydowała się usiąść. Czuła się jakby zjadła dużą miskę ślimaków, które teraz chcą opuścić żołądek. Zamknęła oczy i opadła na trawę.

Splądrowane pustkowia, były dużą rdzawo czerwoną równiną, przeciętą kanionem, rosły tutaj jedynie niewielkie krzaczki i karłowate drzewka. Nic po za tym. Mimo tego kraina była domem Minotaurów, bardzo bogatych i bardzo skąpych istot, oraz Gorgon, potężnych byków, które całymi stadami przemierzały pustkowia i ganiały podróżnych.

Tak jak powiedział Xellos po paru godzinach marszu byli już na terenie państwa Minotaurów a na horyzoncie majaczyła brama prowadząca do ich podziemnego miasta.

Chociaż nie byli zmęczeni, wszyscy odrobinę się wlekli, obciążeni wspomnieniami swoich wizji. Najgorsze było to, że ledwo je rozumieli. Każde z nich na swój sposób starało się zinterpretować miraż i nawet wiedząc, że były to zwykłe wizje, dopatrywali się w tym jakiejś nauki.

Lina i Amelia przyglądały się całej sytuacji z niedowierzaniem.

* gdyby choć raz wszystko im wyszło zgodnie z planem, nie było by fika

** Na ten pomysł wpadł pan Fryderyk Nietzsche



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
I Krasicki Gdy się zbiera ku zachodowi
Wolfe Gene Opowiadanie Zachodni wiatr
Słońce się za chmury skryło
12 UKSZTAŁTOWANIE SIĘ GRANICY WSCHODNIEJ II RP
ZACHODNI WIATR, Teksty 285 piosenek
12 Posługiwanie się sprzętem rehabilitacyjnym
Zachodni Wiatr, TEKSTY POLSKICH PIOSENEK, Teksty piosenek
12 Rozpędził się
12 Posługiwanie się sprzętem rehabilitacyjnym
12 Posługiwanie się sprzętem rehabilitacyjnym
PATRZ SŁOŃCE SIĘ ŚMIEJE doc
12 Modlę sie za zmarłych
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem(
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem
Kiedy Zaciera Się Granica Między Nebem a Piekłem

więcej podobnych podstron