"Czerwony błękit" cz. VI by Miko-chan
UWAGA! Kryć się! Ratuj się kto może! Stężenie romansidła na centymetr kwadratowy właśnie osiąga masę krytyczną! Czerwony alarm! Czerwony alarm! ^_____^
"Czar par" (porąbało mnie, normalnie mnie porąbało -_-```````)
Do Torry pozostało im pięć dni drogi, ale w skutek ostatnich wydarzeń można było przypuszczać, że podróż się wydłuży. Zważywszy szczególnie na fakt, że Lina przespała niemal całą dobę, a potem przez kolejne dwie godziny zapełniała swój żołądek. W końcu jednak udało im się wyruszyć w drogę, z tym "niewielkim" opóźnieniem i właśnie jechali na wozie wyładowanym balami drewna.
Amelia szybko wróciła do zdrowia, ale stała się nieco bardziej milcząca i jakaś przygaszona. Zel dbał o jej stan, jak tylko potrafił, jednak nie do końca rozumiał co jest powodem złego samopoczucia księżniczki. Chyba jedynie Edward w pełni pojmował, co ją gryzło, tylko on wiedział co wydarzyło się tamtej nocy, jakie ważne słowa wtedy usłyszała i jak bardzo żałowała, iż była to jedynie iluzja.
Właśnie to najbardziej bolało Amelię, gdyż coraz jaśniej zdawała sobie sprawę, że ten prawdziwy Zelgadis nigdy nie zdecyduje się na taki gest. Wiedziała, czy raczej czuła, iż nie jest mu obojętna, ale widocznie to było za mało, żeby przełamać jego opory. Czego się bał? Że go odrzuci? Że wyśmieje jego uczucia? Jak w ogóle mógłby tak myśleć?! Przecież ona nigdy by tego nie zrobiła! Znają się chyba już dostatecznie długo, żeby o tym wiedział! A może po prostu wciąż była dla niego za dziecinna, miała przecież dopiero piętnaście lat, ale czy to naprawdę było, aż tak istotne? Gdyby chodziło o Edwarda mogłaby to zrozumieć, był od niej prawie dwa razy starszy, ale nawet on wcale nie traktował jej jak dziecka. Rozmawiał z nią jak równy z równym, tak samo Lina czy Filia, nawet Xellos nie robił uwag do jej wieku (choć dla niego to wszyscy byli dziećmi). Jedynie Zelgadis wciąż traktował ją jak małą dziewczynkę, może nawet jak młodszą siostrę. A przecież nie tego chciała. Zrozumiała to w pełni tej feralnej nocy, choć już wcześniej podobne myśli przychodziły jej do głowy. Prawdą było, że pragnęła czegoś więcej niż tylko braterskiej opieki. Jednak patrząc teraz na swojego towarzysza, który zdawał się zupełnie nie zwracać na nią uwagi, traciła wszelką nadzieję. On żył w swoim zamkniętym, nieco tajemniczym świecie, pełnym frustracji i żalu. W tym świecie istniał tylko jeden cel egzystencji ważniejszy niż cokolwiek innego. Tam nie było miejsca dla niej, przynajmniej jeszcze nie teraz, może kiedyś, kiedy… tylko czy to "kiedyś" w ogóle nastąpi? Przecież on może zmarnować całe życie na poszukiwanie lekarstwa, którego istnienie nie jest pewne.
Może najwyższy czas zadać sobie pytanie czy ma zamiar w nieskończoność czekać na cud, czy może lepiej po prostu zapomnieć? To boli, ale… czy warto poświęcić życie w imię platonicznego uczucia? Miłość. Teraz z pełną świadomością mogła stwierdzić, że właśnie to czuje do Zelgadisa, kocha go i chciałaby jego szczęścia. Jednak to co sprawiłoby mu radość, jest poza jej zasięgiem.
Rozmyślania Amelii pogrążały ją w coraz większej zadumie, a na jej twarzy pojawiło się tak rzadkie strapienie, gdyż te myśli nie pomagały, tylko coraz bardziej uświadamiały brutalną rzeczywistość. Nagle jednak pojawił się pewien pomysł, który rozjaśnił nieco jej myśli. Odwróciła się dość gwałtownie w kierunku egzorcysty, który z rękoma założonymi za głowę podziwiał przesuwający się powoli krajobraz.
- Panie Edwardzie, mogę o coś zapytać?
Mag spojrzał na nią nieco nieprzytomnie, ale po chwili skinął lekko głową.
- Panna Filia opowiadała, że wyleczył mnie pan za pomocą jakiegoś specjalnego zaklęcia.
Edward przytaknął.
- A czy ten sam czar nie zadziałałby na pana Zelgadisa?
Chimerowaty wojownik od razu zainteresował się tą rozmową i spojrzał bacznie na egzorcystę.
- Obawiam się, że nie. - Odparł ten. - Zel jest szermierzem i jak przypuszczam ma na sumieniu życie paru ludzi, mam rację?
Zelgadis nieco się speszył, szczególnie, gdy także Amelia spojrzała w jego kierunku.
- To prawda. - Odparł starając się nie patrzyć na księżniczkę.
- Właśnie. - Kontynuował Edward. - Wezwanie uzdrowiciela nie pomoże komuś, na kogo rękach jest krew. W twoim przypadku, Amelio, zadziałało, bo nigdy nikogo nie zabiłaś.
- Rozumiem. - Księżniczka ponownie spochmurniała.
- Ale nie martw się. - Dodał mag, choć trudno powiedzieć czy mówił to do Amelii, czy Zela. - Na tym świecie jest niewiele schorzeń, które są nieuleczalne, a o ile wiem chimeryzm do nich nie należy.
- To znaczy, że wiesz, jak można cofnąć te zmiany? - W oczach Zela pojawił się dziwny błysk.
Edward westchnął cicho.
- Wierz mi, gdybym posiadał taką wiedzę, to nie trzymałbym jej przed tobą w tajemnicy. Po prostu słyszałem kiedyś o przypadkach chimer, które odzyskały swoją pierwotną formę. Więc nie trać nadziei.
- Nigdy jej nie stracę. - Odparł pewnie Zelgadis i z powrotem wrócił do własnych rozmyślań.
Droga ciągła się w nieskończoność, a równomierny stukot nieco wypaczonych kół, po wielu godzinach mógł doprowadzić do szału. W końcu jednak, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, na horyzoncie pojawiło się miasteczko.
<Buuuurk!!!>
Żołądek Liny brutalnie przypomniał o swoim istnieniu, akurat w chwili, gdy mijali bramy miasta, zupełnie jakby już z daleka wyczuwał zbliżającą się gospodę. Stąd też z nieukrywaną przyjemnością opuścili wóz, który po tylu godzinach wydawał im się co najmniej narzędziem tortur i skierowali się do jadłodajni.
Miasteczko obecnie ich goszczące nie wyróżniałoby się niczym szczególnym, gdyby nie było przystrojone różnokolorowymi ozdobami. Wszędzie wisiały wstążeczki, balony czy serpentyny, utrzymane głównie w kolorze złota, czerwieni, bieli i czerni. Wszystko to tworzyło dość specyficzną atmosferę. Gdy przyjaciele weszli do gospody, zaraz po zamówieniu wywrotki jedzenia, zapytali się o ten wystrój.
- Czy w mieście odbywa się jakiś jarmark?
- To nie jarmark. - Odparł lekko oburzony karczmarz. - Jutro rozpoczyna się święto.
- Święto?
- Uroczystość ku czci Pani Nocnych Koszmarów. Co roku, tego samego dnia oddajemy hołd Matce Wszechrzeczy w okolicznej świątyni. Jutro przez cały dzień można wejść do sanktuarium i składać tam swoje prośby, a wieczorem odbędzie się pochód przez całe miasto i finałowa ceremonia. - Mówił podniośle mężczyzna, a po chwili dodał z nie ukrywaną satysfakcją. - Od tygodnia zjeżdżają do nas goście z różnych stron świata, by podziwiać uroczystość.
- Czy w ten sposób chce pan delikatnie zasugerować, że nie macie już wolnych pokoi? - Spytała Lina nieco podejrzliwe.
- Tego nie powiedziałem, ale jeśli chcecie się tu zatrzymać to nie liczcie na wygody. Pozostały już tylko miejsca w stajni, tymczasowo przerobionej na wspólny nocleg dla turystów.
Czarodziejka skrzywiła się niezadowolona.
- Lepsze to niż spać pod gołym niebem. - Stwierdził rozsądnie Gourry.
- W sumie racja. Przyjmiemy tą ofertę.
- Jestem niezmiernie zadowolony. - Odparł gospodarz z uśmiechem, ale widząc minę Liny przezornie usunął się z pola widzenia.
Na szczęście duża ilość pierwszorzędnego jedzenia szybko poprawiła nastrój czarodziejki.
- Czy zostaniemy do jutra, żeby zobaczyć uroczystość? - Spytała w pewnej chwili Amelia między jednym, a drugim kęsem wybornego jabłecznika.
- Czemu nie. Jeden dzień zwłoki nie robi nam różnicy. - Odparła Lina.
- Słyszałem co nieco o tym święcie. - Odezwał się niespodziewanie Xellos, który choć nie podróżował z nimi na tym nieszczęsnym wozie, to jak zwykle pojawił się nie wiadomo skąd.
- Skoro jesteś skłonny podzielić się swoją cenną wiedzą z niegodnymi śmiertelnikami, to zamieniamy się w słuch.
Mazoku puścił mimo uszu komentarz Liny, upił łyk herbaty i zaczął.
- Podobno świątynia, o której mówił ten człowiek została wzniesiona niedługo po wojnie Rubinookiego Lorda z Cephiedem, czyli mówiąc krótko bardzo dawno temu. W związku z tym jest to jedna z najstarszych budowli na świecie. Podania głoszą, że zbudowali ją ludzie w podzięce LoN za zakończenie konfliktu. Od tego czasu co roku oddawali jej cześć, by chroniła te ziemie przed przyszłymi kataklizmami i ta tradycja trwa do dziś. Obecne ceremonie wzorowane są na tych odbywających się tysiące lat temu.
- Sporo wiesz na ten temat. - Stwierdził Zel.
- Cóż, jestem ciekawskim Mazoku.
- Niewiele mnie to obchodzi. - Dodał chimera. - Bardziej interesuje mnie, co chcesz osiągnąć mówiąc nam o tym.
- Właśnie. - Dorzuciła Lina.
- Wasza podejrzliwość zaczyna przybierać chorobliwe rozmiary. - Odparł Xellos nie przestając się uśmiechać. - Może powinniście zapisać się na jakąś zbiorową terapię.
- Zaraz na tobie zastosuję terapię wstrząsową. - Ruda czarodziejka przyjęła groźną pozę.
- Zupełnie przestaję was rozumieć. - Demon przybrał maskę zniechęcenia z nutką rozżalenia w tle. - To ja z dobroci serca ( Z CZEGO?!?!?!?! - dop. Autorka. ) dziele się z wami informacjami, a w zamian Lina chce mnie poczęstować fireballem. W ogóle ciągle wieszacie na mnie psy i macie mi wszystko za złe. Zel najchętniej powiesiłby mnie za flaki na najbliższym drzewie, Lina przerobiła na pieczyste, Amelia zabija samym wzrokiem, Gourry głupotą, a Filia przestała się w ogóle do mnie odzywać.
Smoczyca drgnęła na dźwięk jej imienia, a potem poważnie spojrzała na Xellosa.
- Zasłużyłeś sobie. - Odparła, szybko odwracając wzrok.
- Jeszcze się wściekasz o tą wzmiankę o starożytnych smokach?
- Żebyś wiedział. Zresztą po co mam z tobą rozmawiać skoro ty dążysz tylko do wyprowadzenia mnie z równowagi.
- Ależ…
- Nie, nie, nie! Znajdź sobie inny obiekt do dręczenia. - Mówiąc to wzięła ze sobą filiżankę i przesiadła się na drugi koniec stołu, tuż obok Edwarda.
- Uparty smok!
- Głupi Demon!
- Jak dzieci. - Westchnęli jednocześnie Lina i Zel.
Niedługo później wszyscy zebrali się na odwagę, by obejrzeć ten niezbyt zachęcający nocleg, który zaoferował im gospodarz. Ku uldze drużyny, a zwłaszcza jej żeńskiej części, warunki były nadspodziewanie dobre. Stajnia okazała się być długim, wymalowanym na biało budynkiem, w którym wewnątrz stały dwa rzędy polowych łóżek. W sumie było tam miejsca dla około trzydziestu ludzi i wiele z nich było już zajętych przez różnej maści podróżników. O dziwo nie można było tam znaleźć choćby śladu wcześniejszej bytności koni w tym pomieszczeniu, a co ważniejsze jej zapachu. To całkowicie pogodziło z losem dziewczyny. Co prawda spanie w towarzystwie tylu ludzi, było nieco krępujące, ale w końcu mieli zostać tylko dwie noce, więc jakoś to wytrzymają. Ponadto niedaleko stajni wybudowano prowizoryczną łaźnię, gdzie za niewielką opłatą można było odświeżyć się po podróży.
Siedząc w basenie z ciepłą wodą mogły się odprężyć i zrelaksować.
- Następnym razem wolę iść pieszo, niż jechać, - marudziła Lina. - Chyba, że byłaby to jakaś kareta, bo po podróży na tym rozklekotanym wozie, cały tyłek mnie boli.
- Nie powinna panienka tak narzekać, gdyby nie pomoc tego dobrego człowieka, nie dotarlibyśmy tak szybko tutaj.
Ruda czarodziejka przeciągnęła się, mrucząc jednocześnie.
- Wiem, Amelio, ale nie zmieni to mojego postanowienia: nigdy więcej żadnych wozów z drewnem.
Było już blisko północy, gdy wszyscy znaleźli się w prowizorycznej sypialni. Za wyjątkiem Xellosa, który oczywiście gdzieś zniknął. Dziewczyny długo nie mogły przemóc się do spania w jednym pomieszczeniu z obcymi ludźmi i dopiero gdy męska część ekipy zaproponowała trzymanie warty (w obronie ich cnoty?) udało im się zasnąć.
Filia miała jakieś nieprzyjemne sny i zbudziła się w środku nocy. Nieco nieprzytomnie usiadła i rozejrzała się wokoło. Początkowo nie mogła przypomnieć sobie gdzie jest i kim są ludzie wokoło, ale potem dostrzegła Edwarda na łóżku po prawej stronie. Mag najwyraźniej teraz pełnił wartę, gdyż siedział po turecku i w jednej ręce trzymał jakąś książkę, a drugą podtrzymywał niewielki świetlny czar. Dopiero po chwili spojrzał na smoczycę.
- Wszystko w porządku? - Zapytał szeptem.
- Tak. Coś mi się śniło, ale niewiele pamiętam. Długo już czuwasz?
- Ze dwie godziny. Nie wiem dokładnie, podobno szczęśliwi czasu nie liczą.
- Podobno. - Filia z powrotem położyła się na łóżku i spojrzała w sufit, na którym teatr grały cienie. - A ty jesteś szczęśliwy? - Spytała niespodziewanie.
Egzorcysta odłożył książkę i zgasił światełko, wciąż jednak siedział w niezmienionej pozycji.
- Nie narzekam, zawsze może być gorzej. W końcu na szczęście składa się wiele rzeczy: rodzina, przyjaciele, miłość. Czasami nie można mieć wszystkiego, więc pozostaje cieszyć się tym co jest.
- Typowe rozumowanie śmiertelnych.
- To prawda. Nasze życie jest zbyt krótkie, by dążyć do doskonałego szczęścia. Może zwyczajnie nie starczyć nam czasu, by je osiągnąć.
- O ile doskonałe szczęście w ogóle istnieje. Żyję już dość długo i wciąż go nie widziałam. Zawsze czegoś brakuje. Choćby teraz, mam tylko przyjaciół, moja rodzina nie żyje, a miłość…- zawahała się. - …jeszcze nie poznałam tego uczucia.
Smoczyca przewróciła się na bok i spojrzała na Edwarda.
- A ty byłeś kiedyś zakochany?
Mag uśmiechnął się w swój typowy, łagodny sposób.
- Może. - Zamyślił się. - Może wciąż jestem zakochany. Któż to wie?
- Właśnie. Z tym nigdy nic nie wiadomo.
Filia jeszcze przez chwilę rozmawiała, a potem z powrotem spróbowała zasnąć. Leżąc w ciszy zastanawiała się nad tym co usłyszała. Zadziwiało ją, jak szybko uznała Edwarda za przyjaciela. Znała go bardzo krótko, a mimo to rozmawiała z nim bez skrępowania na tematy, które normalnie budziłyby w niej co najmniej zażenowanie. Niektórzy ludzie jednak mają w sobie to coś, co powoduje, że budzą zaufanie od pierwszej chwili. I najwyraźniej Edward właśnie do nich należał.
Kilkanaście metrów od stajni rósł stary, rozłożysty dąb, teraz przyozdobiony kolorowymi wstążeczkami. Właśnie tam na jednym z konarów, oparty o pień drzewa siedział mężczyzna. Miała poważny wyraz twarzy i wpatrywał się uważnie w jedno, konkretne okno. Choć był środek nocy, to w ciemności błyszczały jego ametystowe oczy.
( Nie wierzę, że to napisałam! Aż mnie skręciło! Mam alergię na to stwierdzenie "jego ametystowe oczy" Brrryyyy… Idę spać zanim napiszę coś jeszcze gorszego. - dop. załamana Autorka)
Następnego dnia koło południa cała drużyna postanowiła odwiedzić świątynię Złotej Pani. Nie minęła pół godziny, gdy znaleźli się na miejscu, tam jednak doznali lekkiego szoku. Okazało się, że to sławne sanktuarium, jest budowlą nieco większą niż zwykły dom, zbudowaną na planie koła z kopułą wieńczącą górę. Wszystko to otoczone było wysokim kamiennym murem i oddzielone od reszty świata potężną bramą. Ta jednak była dzisiaj otwarta. Świątynia nie robiła specjalnego wrażenia, zbudowana z gładzonego kamienia, z nielicznymi rzeźbami i zdobieniami, wyglądała bardzo przeciętnie. Nie można było jednak zapomnieć, że zbudowali ją ludzie niemalże pierwotni, więc dla nich był to szczyt osiągnięć architektonicznych. Kiedy jednak weszli do środka ich zdanie na temat atrakcyjność tej budowli całkowicie się zmieniło. Każdy centymetr ściany pokryty był malowniczą mozaiką, która oświetlana z okien u podstawy kopuły tworzyła niezapomniany widok. Dominował kolor złoty i srebrny, które w niesamowity sposób przenikały się nawzajem, układając się w fantazyjne kształty i wzory. Można było wręcz odnieść wrażenie, że promienie słońca ożywiają to malowidło, które zmieniało się na ich oczach. Dodatkowy efekt powodował błękitny ogień, płonący na środku pomieszczenia. Umieszczony w sporej czaszy był jedyną rzeczą, jaka się tam znajdowała. (Chyba zaszkodziły mi wykłady z architektury. ^^- dop. Autorka)
Przy drzwiach siedziała starsza kobieta i każdemu kto wchodził dawała za jedną sztukę złota, małą karteczkę. Gdy przyjaciele zbliżyli się do czaszy z ogniem, zauważyli niewielki stojak z informacją.
"Informator dla ofiarodawców.
W celu złożenia prośby, bądź podziękowania,
należy zapisać ją na poświęconym papierze,
po czym spalić w błogosławionym ogniu.
Uprasza się o nie wrzucanie do czaszy
żadnych innych przedmiotów,
pod karą grzywny, bądź aresztu.
Życzymy szybkiego spełnienia próśb.
Z wyrazami szacunku
Administracja Świątyni Pani Nocnych Koszmarów"
Lina przez długi czas zastanawiała się co napisać na swojej karteczce. Jej umysł walczył z sercem: forsa czy Gourry, forsa czy Gourry, forsa czy Gourry… (gdzieś to już było. No, cóż niektórzy po prostu się nie zmieniają.- dop. Autorka). W końcu jednak podjęła wiążącą decyzję i napisała na świstku takie oto zdanie:
"Proszę o dostatnie życie razem z Gourrym. I żeby przestał być takim idiotą."
Oczywiście nikomu nie pokazała swojej prośby. Szybciutko złożyła karteczkę i zdecydowanym ruchem wrzuciła ją do ognia.
Ponieważ Gourry nie miał zielonego pojęcia co miałby napisać, a proszenie LoN o nowy miecz nawet jemu wydawało się nieco głupie, więc szybko wyskrobał : "to samo co Lina" i spalił zwitek papieru (cwaniak^^).
Amelia długo zastanawiała się, jak sformułować swoją prośbę, aż w końcu doszła do wniosku, że Matka Wszechrzeczy i tak zrozumie jej intencje. Karteczka z napisem "Dodaj mu odwagi" także szybko została strawiona przez ogień.
Zaraz po niej do czaszy podszedł Edward i umieścił tam swoją prośbę, a chwilę później także Filia spaliła kartkę, uśmiechając się do maga jednoznacznie.
Zelgadis dopiero po dłuższych namowach przystał na pomysł składania próśb. Wcześniej twierdził, że nie wierzy w takie zabobony, ale w końcu także dorzucił do ognia biały papier ze starannie wykaligrafowanym życzeniem. To samo, jako ostatni uczynił Xellos, ale mimo usilnych nacisków Liny, za żadne skarby nie chciał wyjawić własnej prośby.
- Powiedziałem już, że to tajemnica.
Czarodziejka zwiesiła głowę ze zrezygnowaniem, ale moment później podniosła ją w olśnieniu.
- Już wiem. Na pewno prosiłeś, by Filia przestała się na ciebie gniewać. - Mówiąc to szturchnęła kapłana łokciem w bok.
- Chyba żartujesz. - Odparł Mazoku, robiąc wredną minę. - Po co miałbym prosić o coś takiego? Jeśli ten złośliwy smok nie chce ze mną gadać, to tylko jej strata.
Filia udała, że nie usłyszała tego komentarza i jak najszybciej wyszła ze świątyni razem z Zelem, Amelią i Edwardem.
Mieli jeszcze kilka godzin do rozpoczęcia ceremonii, więc postanowili skorzystać z uroków tego miasteczka. Mówiąc prościej poszli się porządnie najeść (cóż za zaskoczenie-_-). Gdy już pewne jednostki były obżarte do granic wytrzymałości ruszyli zwiedzać miasto. Im bliżej było do zachodu słońca, tym więcej na ulicach pojawiało się świec. Stały dosłownie wszędzie na parapetach, w oknach, na balkonach i tarasach, nawet na chodniku. W skutek tego, gdy już całkiem zapadła noc, całe miasto rozświetlone było pomarańczowo-złotą łuną.
Na główny placu w centrum miasteczka zaczęły się zbierać tłumy ludzi w większości ubranych w białe szaty z kwiatami przypiętymi do ubrań. Także naszym przyjaciołom jakieś dwie dziewczynki rozdały pomarańczowe kwiatki i powiedziały, że tego dnia kolory Złotej Pani przynoszą szczęście. Wobec takiego oświadczenia wszyscy posłusznie przyczepili ozdobę do ubrania, wszyscy prócz Zelgadisa oczywiście, który jak wiadomo miał pewien odchył na punkcie własnej powagi.
W końcu zaczął się formować pochód, w który wiele osób niosło świece, a ośmiu mężczyzn po środku, dźwigało wielki podest z tronem, na którym ubrana w złocistą suknię i przybrana kwiatami siedziała młoda kobieta. W wielu miejscach rozbrzmiewały śpiewy, w jakimś nieznanym, prawdopodobnie starożytnym języku, a gdzieniegdzie jakieś niewiasty zaczynały tańczyć radośnie.
Trwało to dość długo, aż w końcu cały pochód dotarł pod bramę świątyni. Ta stała otworem. Przyjaciele zachodzili w głowę, jak tak duża liczba ludzi zmieści się w relatywnie niewielkim sanktuarium. Problem ten jednak szybko się rozwiązał, gdyż wielką czaszę z ogniem, wyniesiono na zewnątrz przed świątynie, a wszyscy ludzie stanęli półkolem wokół niej. Wtedy też na środek wyszedł jakiś starszy mężczyzna w szatach kapłana i zaczął mówić. Opowiadał o historii tego święta, o powinności ludzi wobec Pani Nocnych Koszmarów i innych tego typu rzeczach, jakimi zwykle zanudza się zebranych w czasie takich uroczystości.
- Tak jak nasi przodkowie, tak teraz my złożymy ofiarę Matce Wszechrzeczy, by wciąż chroniła te ziemie od wszelkich nieszczęść i niedostatku.
Po tych słowach z tronu podniosła się kobieta w złotej sukni i podeszła do kapłana. Ten wziął ją za rękę i podszedł do czaszy. W jednej chwili błękitny ogień zgasł, tak jak wszystkie świece w okolicy. Zapadła całkowita ciemność i dopiero po kilku sekundach oczy zebranych w bladym świetle gwiazd zaczęły dostrzegać co się dzieje. Kobieta z pomocą kapłana weszła do czaszy, a dziewczynki w białych sukniach zaczęły tam wrzucać kwiaty.
- Co oni robią? - Spytała szeptem Amelia Linę.
- Nie mam pojęcia.
- To ofiara całopalna. - Odezwał się zza nich Xellos. - By zaspokoić chaotyczną cześć natury Złotego Władcy składa się w ofierze dziewicę (dlaczego to zawsze jest dziewica?).
- Chce pan powiedzieć, że oni spalą tą kobietę?! - Niemal krzyknęła księżniczka. - Nie możemy do tego dopuścić!
- Spokojnie. - Mazoku złapał ją za ramię, hamując tym nadmiar zapału. - Patrzcie.
Kobieta stała wyprostowana w kamiennej czaszy, a jej ręce wznosiły się w niebo.
- Oddaję się tobie Pani całą duszą i ciałem. - Krzyknęła.
Nagle z czaszy buchnął błękitny płomień pochłaniając w całości jej sylwetkę. Zebrani wstrzymali oddech, a Amelia zasłoniła oczy. Ku zdziwieniu wszystkich kobieta nie wydała z siebie najcichszego choćby krzyku, a po niespełna minucie wyszła z ognia bez najmniejszych oznak poparzenia.
Po okolicy rozniosły się radosne wiwaty i okrzyki.
- Jak to możliwe? - Księżniczka nie wierzyła własnym oczom.
- W przeszłości rzeczywiście poświęcano kobiety w darze dla Lorda Koszmarów. - Tłumaczył Xellos. - Dzisiaj jednak nie żyjemy już w tak barbarzyńskich czasach i cała ceremonia ogranicza się jedynie do tego przedstawienia. Ten ogień jest magiczny i niczego nie byłby w stanie spalić. A szkoda, byłoby ciekawiej. - Dodał uśmiechając się złowrogo.
- Czasami naprawdę mnie przerażasz. - Rzuciła Lina i wróciła do obserwowania uroczystości.
Ceremonia trwała jeszcze kilkanaście minut, w czasie, których kolejni ludzie wrzucali do ognia różne dary. Potem nastąpiło uroczyste wniesienie czaszy do świątyni i zapieczętowanie jej drzwi na następny rok.
Później rozpoczęło się prawdziwe świętowanie. Ku radości Liny i Gourrego wiążące się z dużą ilością jedzenia rozstawionego na długich stołach w centrum miasta. Ludzie tańczyli, śpiewali, odbywały się różne pokazy i przedstawienia. Wszystko to trwało do białego rana, kiedy to przyjaciele wrócili do stajni i już bez żadnych zbędnych wart padli spać.
Opuścili miasteczko następnego dnia wczesnym popołudniem i ruszyli w dalszą drogę do Torry. (Czy oni w ogóle kiedykolwiek tam dojdą? - dop. Autorka.)
Koniec części szóstej
c.d.n.
Nareszcie koniec! Kolejny przegadany odcinek i zero akcji, schodzę na psy. Jak zwykle możecie na mnie nabluźnić i powyrzucać mi wszystkie błędy, proszę bardzo ja się nie obrażę, zapewniam. Powiem więcej z przyjemnością dowiem się co was wkurza w tym opowiadaniu, bo mnie osobiście coraz więcej rzeczy. Pozdrawiam.
Miko-chan
<Miko_chan1@op.pl>
lub
<Miko-chan1@wp.pl>
Motto na dziś: Od podsłuchiwania można dostać niestrawności.
10.11.2006r.
6
6