Pieśń szubienic
Stryczek nas dławi na szyi,
Na drewnianej szyi żyrafiej,
Kto nas uwolnić potrafi
Od śmierci, która w nas żyje,
Od hańby, co w nas się zaparła,
Kto zdejmie stryczek nam z gardła
I z ręki zginiemy czyjej?
Stoimy na pustych placach,
Na cytadelach pod murem,
Sztywnym stoimy sznurem,
Wysokie, zjeżone szczudła,
Słupy do zbrodni przykute, -
Rozpacz w nas już wychłódła,
Je nas gnijąca ohyda,
Krzyczymy śmiesznym kikutem:
Ach, który Judasz nas wyda?
Nie chcemy trupów wisielczych
Kołysać i skrzypieć pod niemi,
Nasz krzyż wytrysnął i sterczy
Z tej samej męczeńskiej ziemi,
Z tej samej woła rozpaczy,
Jak język z ust wywalony, -
Nie chcemy hańbiącej korony,
Śliskiego mydłem powrósła,
Oczu, co z orbit wyłażą,
Krwi, co na wargi chlusta,
Strachu, co wyje twarzą
I skomli i skuczy i płacze,
I potem w konwulsji jak niemy
Z dna gęby rzęzi i kracze,
Aż chłodną zastygnie kostnicą.
Nie chcemy, nie chcemy,
Być szubienicą!
Człowieku! Wstąp na te schody,
Rzuć rękawice oprawcy,
Zdradź ten porządek świata, -
Człowieku, bracie skazańca,
Człowieku, bracie kata.
Stań pod tym słupem podłości,
Niech wszystkie usłyszą narody
Twój bunt, twój krzyk, twoją odę
Fanatyka ludzkiej świętości, -
Niema szubienic!
Jest pożar, pożar okrutnych palisad,
Ognisty, świetlisty wieniec
Nad ziemią koło płonące opisał,
Palą się cytadele, na rogach świata pochodnie,
Pali się hańba ludzka, palą się krzywdy i zbrodnie.
Pochód ognia się zbliża, marszem grzmi niepojętym,
Łuna idzie na przedzie, potrząsa już firmamentem,
Jeden za drugim rzędem idą słupy płonące,
Jeden za drugim rzędem nieprzeliczone tysiące,
Jeden za drugim padną, buchną, wystrzelą kolosem
I wiecznie płonąć będą wiecznym, ostatniem stosem.