ROZDZIAŁ 1 -
No tak, kolejna przeprowadzka. W końcu ile można utrzymywać, że mam dwadzieścia pięć lat, skoro zatrzymałam się w wieku dziewiętnastu? Albo ile razy Carlisle może jeszcze odpowiadać przecząco na pytania o operacje plastyczne? Wszyscy jednogłośnie postanowili zmienić miejsce zamieszkania. No, prawie wszyscy, bo Rosalie widocznie pasowało zamieszanie wokół jej wiecznej młodości.
- Bello, co powiesz na ten dom? - spytała Esme przeglądając kolejny magazyn nieruchomości.
- Śliczny - odparłam zgodnie z prawdą. Był stary, zgrabny i przytulny. Wszystkie cechy, które według mnie powinno mieć moje miejsce zamieszkania.
- Forks... - mruknęła wyrywając mnie z zadumy.
Ach, tak słyszałam o tej mieścinie. Ciągły deszcz, mało słońca. Idealna pogoda dla wampirów. Był w tym tylko jeden mankament. Miasteczko było na tyle małe, że powinniśmy spodziewać się niezłego zainteresowania naszą rodziną. W końcu przecież nie byliśmy normalni.
- Bella!!!! - rozległ się krzyk niczym wystrzał armatni.
- Ups.... - wyrwało mi się. Emmett chyba właśnie zszedł do garażu.
Niechętnie zostawiłam matkę w salonie i zbiegłam na dół, gdzie, jak podejrzewałam, zastałam rozwścieczonego brata stojącego nad kupką części wyciągniętych z jego jeepa.
- Co to ma być? - warknął wskazując na stertę leżącą obok niego, a następnie na wpół rozebrany samochód.
- No, bo widzisz, Emmett... Wczoraj jakimś cudem do silnika wpadł mi mój pierścionek z diamentem.
- Wampir upuszczający coś jakimś cudem? - syknął mój brat.
- No chyba każdemu może się zdarzyć, prawda?
- Raczej nie, ale mniejsza z tym. Powiedz mi może, dlaczego uznałaś, że w takich okolicznościach należy rozebrać cały silnik?
- To akurat nie trudno wytłumaczyć. Przecież musiałam go jakoś znaleźć...
Nie dokończyłam, bo Emmett warknął rozwścieczony.
- Mogłaś chociaż poczekać na mnie, a nie rozwalać mój samochód.
- Przecież go nie rozwaliłam.
- Jeszcze... Ale kto wie, co by się mogło stać.
No tak, cały Emmett. Nie ważne, co się stało, ale co MOGŁO się stać.
- Wiesz, dałbyś spokój braciszku. Jak chcesz to poskładam ci ten silnik i będzie po sprawie.
- Nie! Nie pozwolę już więcej tknąć mojego wozu żadnej roztrzepanej wampirzycy - odparł zgodnie z tym, co przewidywałam.
- Naprawdę? - ze schodów zbiegła Rosalie, widocznie w fatalnym humorze.
- Oh, Rosie, wiesz przecież, że nie chodzi o ciebie kochanie. To Bella ma tu upodobanie do rozwalania wszystkiego wkoło.
Odeszłam naburmuszona zostawiając ich samych. Poniekąd to, co mówił Emmett było prawdą. Mimo, że jako wampirzyca nie potykałam się już, co krok i przestałam być niezdarą to mimo wszystko wyrządzałam większe szkody niż ktokolwiek. W salonie zastałam jeszcze większy bałagan niż wcześniej. Alice i Jasper zdążyli poznosić nasze torby do korytarza, a Carlisle załatwiał ostatnie formalności. Esme jedynie, jak na panią domu przystało, sprawdzała każdy kącik tak, aby nic nie zostało.
- Wszystko załatwione? - zapytał Carlisle kończąc rozmowę telefoniczną.
- Chyba tak. - odparłam niepewnie.
- Nie, nie - zaśmiała się Alice podbiegając do mnie. - Bello...
Ach, tak. Zdjęłam szybko bariery umysłu tak, aby Alice łapiąc mnie za rękę mogła pokazać mi swoje plany. Jak zwykle chodziło o to, co mam na sobie. Dopiero widząc siebie jej oczami zdałam sobie sprawę z tego, jak wyglądam. Lekko podarte dżinsy, pomięta bluzka. Nie tak chciałam się zaprezentować po przyjeździe do Forks. Alice szybko pociągnęła mnie ze sobą do torby z nowo kupionymi ubraniami i podała mi granatową suknię i wysokie, czarne szpilki. Ubrałam się szybko i przeczesałam swoje brązowe loki. Spoglądając w lustro zauważyłam to, co zwykle. Złotooką wampirzycę z ciemnymi masami włosów i bladą cerą. Byłam piękna.
Zostawiając za sobą stary dom myślałam jak zwykle o każdym poprzednim miejscu zamieszkania w ciągu moich pięćdziesięciu lat nieśmiertelnego życia.
***************************************************
- Może pójdziemy zapolować? - zaproponowała Alice, gdy w nowym domu wszystko było już gotowe.
Moja siostra miała rację. Gdy tylko mi o tym przypomniała, pragnienie zaczęło palić mnie w gardle dając o sobie znać. Pomyślałam o słodkiej krwi tygrysów i jad napłyną mi do ust. Chwilę potem uświadomiłam sobie jednak, że w tym klimacie nie występują takie zwierzęta, więc na prawdziwą ucztę będę musiała trochę poczekać.
- Ehh... Szkoda, że nie ma tu żadnych panter - powiedziała Alice wgryzając się, podobnie jak ja, w średnio smacznego łosia.
- Ani tygrysów. - zaśmiałam się w odpowiedzi.
- Za parę dni będzie słonecznie, więc będziemy mogli wybrać się na większe polowanie - powiedziała zaledwie chwilę po odpowiedniej wizji.
W końcu udało mi się upolować dwa łosie, parę jeleni i sporego niedźwiedzia, który dodał temu polowaniu, choć trochę smaku. Właśnie miałyśmy wracać, gdy nagle Alice zastygła w bezruchu. Mogło to oznaczać jedno : miała jakąś ważną wizję. Po chwili otrząsnęła się i wyciągnęła do mnie rękę. Złapałam ją pilnując uprzednio, aby odblokować umysł. W moim umyśle pojawił się tylko jeden krótki przebłysk. Para męskich, zielonych oczu.
- A co to ma być? - spytałam po chwili patrząc Alice w oczy.
- Nie mam pojęcia - odparła skruszona. - Po prostu tak nagle zobaczyłam w głowie ten obraz.
- I tylko tyle? - spytałam zawiedziona.
- Tak. Nic więcej.
Podczas szybkiego biegu w stronę domu ciągle przywoływałam ten urywek wizji i zastanawiałam się, czyje do cholery są te oczy i jaki ma to związek z nami, z moją rodziną?
**********************************
Nazajutrz mieliśmy po raz pierwszy pójść do szkoły. Ja z Alice do drugiej klasy, a Emmett, Rosalie i Jasper do trzeciej. Moja siostra jak zwykle narzekała na to, że nie może chodzić z ukochanym na lekcje, ale to rozwiązanie było najlepsze i częściej się sprawdzało.
Prawdę mówiąc, szkoła mnie zawiodła. Była to placówka złożona z kilku nieciekawych budynków, każdy pod innym numerem. Gdy weszliśmy wszyscy do sekretariatu siedząca za biurkiem kobieta spojrzała na nas zdziwiona.
- Witam. Jestem Jasper Hale, a to moja siostra Rosalie Hale. Są z nami Cullenowie, Bella, Alice i Emmet - przedstawił nas kolejno spokojnym, głębokim głosem, tak aby nie przestraszyć sekretarki.
- Dzień dobry. Jestem Amanda Cope. - trzęsącymi się lekko rękami rozdała nam rozkłady zajęć po czym nagle się rozluźniła, co pewnie było sprawką Jaspera. - Proszę, abyście przynieśli po lekcjach kartki z podpisami każdego z nauczycieli. Życzę miłego dnia. - pożegnała nas uprzejmie.
Świetnie, pomyślałam, mam z Alice aż pięć lekcji! Z jednej strony cieszyłam się, że nie zostanę sama, ale wiedziałam, że ten chochlik nie da mi ani chwili spokoju.
- Oo! Jak świetnie! - pisnęła radośnie wyrywając mi z ręki rozkład zajęć. - Mamy razem hiszpański, chemię, trygonometrię, historię i WF! Będzie super.
No tak, tej nie potrzeba wiele, aby zaczęła skakać z radości.
- Alice! - warknęłam, gdy zauważyłam, że odbija się coraz wyżej. - zaraz walniesz w sufit i go rozwalisz!
- Ups... - powiedziała ze śmiechem. - Słuchaj, może wybierzemy się po szkole na zakupy? Przydało by się trochę ubrań na tutejszą pogodę. Bella... - upomniała mnie niepewnie, ale ja nie słuchałam.
Wcześniej nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się na korytarzu, ale nagle coś jak na komendę przyciągnęło mój wzrok. Nie mogłam dojść do tego, co to było dopóki nie doświadczyłam paraliżującego przebłysku.
Tuż zza rogu spoglądała na nas para pięknych, zielonych oczu.