5374


OPUS DEI

CZYLI MISTYCY W GARNITURACH

0x01 graphic

Josemaria Escriva

W głośnej książce „Kod Leonarda da Vinci” pada wiele oskarżeń pod adresem katolików. Polski wydawca dołączył więc do niej komentarz, w którym prostuje zarzuty. Dziwnym jednak trafem ponad połowa tych wyjaśnień dotyczy organizacji Opus Dei. Czy dlatego, że jest tak wspaniała czy też wzbudza taki strach, że lepiej z nią nie zadzierać?
Jedni nazywają ją czarną masonerią i katolicką mafią, która rządzi światem. Inni traktują z nabożną czcią. Sama organizacja zazdrośnie strzeże swoich tajemnic, pewne jest tylko jedno - Opus Dei to 90 tysięcy bardzo wpływowych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą i mają dość władzy oraz pieniędzy, by te cele osiągać. A wszystko zaczęło się bardzo niewinnie.

Opus Dei w Polsce
0x08 graphic
Oficjalną działalność w naszym kraju Opus Dei rozpoczęło natychmiast po zmianie ustroju. Już w 1989 zaprosił je do swojej diecezji biskup Kazimierz Majdański ze Szczecina. Rok później powstał ośrodek w Warszawie. Pierwszym księdzem, który kierował Dziełem był Stefan Moszoro-Dąbrowski, Polak, ale urodzony w Argentynie. Dzisiaj opieką duchową nad członkami Opus Dei sprawuje sześciu kapłanów, w większości cudzoziemców.
0x08 graphic
Organizacja jest elitarna, liczba rodaków, którzy złożyli śluby, nie przekracza 500. 3-4 razy liczniejsze jest grono stałych współpracowników. Adresy ośrodków w Warszawie, Szczecinie i Krakowie można znaleźć bez problemu, znacznie trudniejsze jest poznanie nazwisk. Z bardziej znanych postaci, jawnie o swojej przynależności powiedział jedynie były szef Telewizji Familijnej Waldemar Gasper. Według tygodnika „Wprost” i „Rzeczpospolitej” w kręgu Opus Dei znajduje się grupa wpływowych polityków prawicy, m.in. posłowie Kazimierz Ujazdowski, Marek Jurek, Roman Giertych, Wiesław Walendziak oraz członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jarosław Sellin. Jedna z siedzib organizacji mieści się w pobliżu Sejmu.

Był chłodny zimowy poranek. Josemaria Escriva jak co dnia szedł do szkoły. Nagle zobaczył na śniegu odcisk bosej stopy. Zatrzymał się. W okolicy nie brakowało biednych, ale przecież każdy miał przynajmniej drewniane chodaki. Co się stało, że ktoś zdecydował się wyruszyć w drogę bez obuwia? Po chwili zrozumiał, że był to mnich z pobliskiego klasztoru karmelitów bosych. Chciał iść dalej, ale działo się coś niesamowitego, świat jakby pojaśniał, wypełnił się tajemniczym blaskiem. Chłopiec poczuł niezwykłą więź z nieznanym mnichem, który wyrzekł się wszystkiego, by w cierpieniu podążać do Boga. Wstrząśnięty wrócił do domu i oświadczył, że zostanie księdzem.
Minęło kilka lat. Młody kapłan Josemaria pracował w najbiedniejszych dzielnicach Madrytu. Starał się pocieszać nędzarzy, bezrobotnych, chorych. 2 października 1928, gdy przemierzał cuchnące zaułki, doznał czegoś podobnego jak w dzieciństwie. Znów nieziemski blask, poczucie błogości i więzi z drugim człowiekiem. Ale już nie z bosym mnichem, lecz z biznesmenem w luksusowym samochodzie.

Przez bogactwo do świętości

Przełożeni księdza Escrivy patrzyli na niego z wielką podejrzliwością. To, co głosił, stało w jaskrawej sprzeczności z dotychczasowymi poglądami Kościoła na ideał chrześcijanina. Świętymi zostawali przecież niemal wyłącznie ci, którzy rezygnowali z dóbr doczesnych i wiedli żywot ascetów. Tymczasem Josemaria Escriva przekonywał, że zmieniły się czasy i Kościołowi najbardziej potrzebni są ludzie przedsiębiorczy, zamożni, wpływowi. Nie zrażały go żadne przeszkody, nawet wydany przez jednego z biskupów nakaz spalenia jego pism. Co postanowił, to robił. Po kilku latach skupił wokół siebie grono księży, polityków i biznesmenów. Pracę, jaką wspólnie wykonywali, nazwał Dziełem Bożym, czyli po łacinie Opus Dei.
Nie chcąc drażnić zwierzchników, nie chwalił się osiągnięciami. Wręcz przeciwnie - okrywał je tajemnicą. Ludzie mogli podejrzewać, że jakiś minister czy prezes banku wstąpił do Opus Dei, jednak dopóki nikt tego oficjalnie nie potwierdził, sprawa pozostawała jedynie plotką. A potwierdzić nikt nie mógł, gdyż organizacja nie ujawniała żadnych nazwisk. Mało tego, utajniła swój statut i zasady działania, członkowie byli zobowiązani do unikania jakichkolwiek rozmów na jej temat z osobami postronnymi. Jednym słowem - pełna konspiracja. Nic więc dziwnego, że zaczęto Opus Dei porównywać do masonerii. Jednak masoni mają zazwyczaj poglądy lewicowe i nie przywiązują zbytniej wagi do religii; natomiast członkowie Opus Dei wyznawali dokładnie przeciwstawne idee - byli bardzo prawicowi i bardzo religijni. Jednych i drugich łączyło natomiast zamiłowanie do tajemnicy, działania za kulisami oraz ukrywania przed profanami swych tajnych rytuałów.

Na podbój świata

Przez kilkanaście lat Opus Dei działało wyłącznie w Hiszpanii. Ambicje Josemarii Escrivy sięgały jednak dalej, chciał działać w skali świata. Przekonany, że wykonuje misję powierzoną mu przez Boga, angażował się w nią z taką energią, że wszystko stawało się możliwe. Skoro nie chcieli go wspierać biskupi z ojczystej Hiszpanii, szukał poparcia wyżej - w Watykanie. I choć trudno w to uwierzyć, osiągnął cel.

W 1950 roku papież Pius XII nadał Opus Dei status instytutu świeckiego. Tak to brzmiało w języku prawniczym, a znaczyło tyle, że organizacja została uznana za świecki zakon i może działać legalnie wszędzie tam, gdzie żyją katolicy. Ojciec Święty zapalił zielone światło do „podboju” świata, a hiszpański ksiądz stał się rycerzem przewodzącym tej nowej krucjacie. Ponieważ wiódł za sobą niejednego arystokratę, milionera czy ministra, musiał wyrzec się dotychczasowej skromności. Przybrał więc szlachecki przydomek swojej matki i odtąd na czele Opus Dei stał już człowiek, który samym brzmieniem nazwiska wzbudzał szacunek - Josemaria Escriva y Balaguer.
Jego wysłannicy najpierw dotarli do Francji i Portugalii, po kilku latach byli już w Ameryce Łacińskiej, Niemczech, Austrii, Włoszech, Irlandii. W latach 80. minionego wieku pojawili się w Europie Środkowej, także w Polsce - najpierw w Szczecinie, następnie w Warszawie. Obecnie ośrodki Opus Dei znajdują się w co najmniej 90 państwach, liczbę jego członków szacuje się na 90 tysięcy. To już potężna siła, zwłaszcza że nikt do końca nie wie, kim są te tysiące. A Instytut, mimo że działa legalnie, wciąż niechętnie ujawnia swoje sekrety.

Uratowali bank Watykanu?

Kto jest kim
Na czele Opus Dei stoi prałat, wybierany przez Kongres Generalny i mianowany przez papieża. Obecnie prałatem jest hiszpański biskup Javier Echevarria. Bieżącą działalnością kieruje Rada Generalna, w skład której wchodzą prałat, jego zastępca, sekretarz, prefekt do spraw studiów i stały przedstawiciel Opus Dei w Stolicy Apostolskiej. Każdy kraj stanowi region zarządzany przez wikariusza generalnego - obowiązkowo musi nim być duchowny. W pracy pomaga mu rada, do której mogą należeć świeccy.
Członkowie Opus Dei dzielą się na trzy główne grupy:
- supernumerariusze - kobiety i mężczyźni, którzy założyli rodziny i pracują zawodowo;
- numerariusze - żyją w celibacie i mieszkają razem w domach należących do Dzieła;
- przyłączeni - dobrowolnie wybrali celibat, ale żyją i pracują samodzielnie, w świecie świeckim.

Dziś nie ma jednak takiej tajemnicy, której nie próbowaliby przeniknąć dziennikarze. W 1979 udało się to reporterom hiszpańskim. Z uzyskanych przez nich informacji wynikało, że w pewnym momencie na 19 ministrów wchodzących w skład rządu aż 12 należało do Opus Dei. Jego członkowie działali na niemal wszystkich wyższych uczelniach, w redakcjach 600 gazet i czasopism, w 38 agencjach informacyjnych i reklamowych, w 12 wytwórniach filmowych, w kilkudziesięciu największych przedsiębiorstwach państwowych.
Równie wpływowa była organizacja w Chile i we Włoszech. W prasie włoskiej pojawiły się doniesienia, że finansiści należący do Opus Dei w ostatniej chwili uratowali przed bankructwem bank Watykanu, który lekkomyślnie wdał się w interesy z upadłym i wplątanym w różne afery Banco Ambrosiano. Po cichu miał im pomagać ówczesny premier Giulio Andreotti, prawdopodobnie również związany z organizacją. Gdzieś w tle pojawiała się postać francuskiego finansisty Jacquesa Santerre`a, który w przyszłości zostanie przewodniczącym Komisji Europejskiej. Dobre usługi organizacji świadczył Francesco Cossiga, w przyszłości - prezydent Włoch. Czy te awanse wynikały jedynie z osobistych zalet, czy też stał za nimi potężny sojusznik?
Ujawnienie tych faktów skłaniało niektórych dziennikarzy i polityków do podejrzeń, że Opus Dei stanowi zagrożenie dla demokracji i potajemnie przejmuje władzę. Ksiądz Escriva nie mógł już odpowiedzieć na te zarzuty, gdyż zmarł cztery lata wcześniej. Dzieło Boże kontynuowali jednak jego następcy. I zgodnie zapewniali, że nie dążą do osiągnięcia celów politycznych.


0x08 graphic
Tylko dla elity

Jedną z najbardziej niezwykłych cech Opus Dei jest to, że nie można się do niego zapisać. Jak przystało na organizację dla elit, to ona wybiera sobie członków, a nie członkowie ją. Jeśli związane z nią osoby dostrzegą w swoim otoczeniu kogoś, kto wyróżnia się pracowitością i religijnością, składają mu propozycję.

Odbywa się to bardzo dyskretnie, najczęściej na obozach studenckich, kongresach naukowych i spotkaniach biznesmenów. Kandydat, który wyrazi zainteresowanie ofertą, jest zapraszany na wstępne spotkania. Zapoznaje się podczas nich z wymaganiami, jakie będzie musiał spełnić. Gdy uzna, że im podoła, zawiera ustną umowę, obowiązującą przez rok. W tym czasie jego zachowanie podlega nieustannej kontroli - chodzi o to, by wykluczyć możliwość przeniknięcia do Instytutu ludzi przypadkowych, którzy mogliby ujawnić jej tajemnice.
Jeżeli roczny test wypadnie pomyślnie, można zawrzeć drugą umowę - tym razem na 5 lat. I dopiero po niej kandydat składa - podobnie jak w innych zakonach - śluby wieczyste. Tym razem na piśmie.
Nie oznacza to jednak, że będzie musiał zamieszkać w klasztorze. Wręcz przeciwnie, zaleca się, by kontynuował dotychczasową pracę. Tyle że obowiązuje go ślub posłuszeństwa i ważniejsze decyzje zawodowe powinien konsultować ze swoim przełożonym w Opus Dei. Nawet jeśli jest ministrem czy prezesem banku.

Eleganccy biczownicy

Włoski dziennikarz Vittorio Messori, jeden z najlepszych znawców Opus Dei i autor kilku poświęconych mu książek twierdzi, że członków organizacji można poznać po stylu bycia i życia. Są zawsze bardzo opanowani, nie wybuchają gniewem, mówią spokojnie i z pełnym przekonaniem, często z lekkim poczuciem wyższości.
Księża noszą starannie odprasowane i nienagannie skrojone sutanny, świeccy - eleganckie i drogie garnitury.
Ten oryginalny szyk to efekt nieustannej pracy nad sobą. Od osób, które złożyły śluby wymaga się, by codziennie uczestniczyły we mszy świętej i poświęcały przynajmniej godzinę na modlitwę. Raz w tygodniu muszą się spowiadać, raz w miesiącu poświęcać cały dzień na medytacje i pobożne rozmyślania. Najbardziej szokuje, że ci wytworni i przedsiębiorczy ludzie często oddają się praktykom ascetycznym - śpią na twardym łożu lub podłodze, poszczą, oraz... umartwiają ciało przez biczowanie.
Robił to również ksiądz Escriva, na podłodze jego łazienki często znajdowano ślady krwi. Bił się dyscypliną zakończoną małymi haczykami. Jego uczniowie rzadko posuwają się aż tak daleko, ale ci, którzy zdecydowali się ujawnić swą przynależność do Opus Dei, przyznają, że dzięki biczowaniu lepiej panują nad swoim ciałem i stają się bardziej odporni na pokusy świata. Mimo posiadanego bogactwa i władzy nie różnią się więc zbytnio od mnichów żyjących w zamkniętych klasztorach. Dlatego nazywa się ich niekiedy „mistykami w garniturach”.0x08 graphic

I stały się cuda

Częstym gościem w rzymskim ośrodku Opus Dei był kardynał Karol Wojtyła. W przeddzień konklawe przyszły papież modlił się przy grobie Josemarii Escrivy. Praca nad sobą i dla innych, modlitwa, mistycyzm, wewnętrzna dyscyplina - wszystko to łączyło Jana Pawła II i hiszpańskiego księdza. Zbieżność poglądów przełożyła się na sympatię do Dzieła.
W 1982 Ojciec Święty obdarzył Instytut szczególnym wyróżnieniem - podniósł go do rangi osobistej Prałatury. Oznaczało to, że Opus Dei stało się jedyną w Kościele diecezją, która nie obejmuje określonego terytorium, lecz wiernych znajdujących się w dowolnym miejscu świata. Co więcej, nie podlegało już władzy żadnego watykańskiego urzędu, a wyłącznie papieżowi.
Tak wiele zaszczytów zrodziło pogłoski, że Opus Dei wykorzystało swą potęgę, by doprowadzić do wyboru Jana Pawła II, który teraz odwdzięcza się za poparcie. Nie ma żadnych dowodów potwierdzających te przypuszczenia.
Dziesięć lat później ponownie zrobiło się głośno o związkach Ojca Świętego z założycielem Dzieła Bożego. Ksiądz Josemaria został bowiem w ekspresowym tempie beatyfikowany. W historii Kościoła raczej się nie zdarzało, by nawet najwybitniejsze postacie wynoszono na ołtarze zaledwie 17 lat po śmierci.
  Jednym z warunków uznania za świętego jest sprawienie cudu, czyli uzdrowienie kogoś, kto modlił się do niego, prosząc o wstawiennictwo u Boga. Fakt uleczenia musi zostać potwierdzony przez specjalną Komisję Lekarską, w skład której wchodzą wybitni naukowcy. Komisja zbadała kilkanaście przypadków i orzekła, że nie można racjonalnie wytłumaczyć przyczyn nagłego ustąpienia raka u 70-letniej karmelitanki Bullon Rubio. Siostra wyjaśniała, że modliła się gorąco do Josemarii i to on jej pomógł. Wiarygodność opowieści zakonnicy potwierdził swoim autorytetem profesor Rafaello Cortesini - znakomity uczony, tyle że nie onkolog, lecz kardiolog i - jak łatwo się domyślić - członek Opus Dei. Po jego oświadczeniu nic już nie stało na przeszkodzie beatyfikacji Josemarii Escrivy y Balaguera. Dziesięć lat później, w roku 2002 papież dokonał jego kanonizacji i ogłosił świętym.
Czyżby wpływy Opus Dei nie kończyły się na ziemi i sięgały już nawet nieba? Według włoskich watykanistów, w otoczeniu Jana Pawła II pracuje co najmniej stu członków organizacji. Trudno przypuszczać, by tak liczne gremium nie wpływało na papieża. Stanowczo zaprzecza temu Joaquin Navarro-Valls, rzecznik Stolicy Apostolskiej i... członek Opus Dei.

Andrzej Mikorski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
5374
5374
5374
048 2id 5374
5374

więcej podobnych podstron