Miałam przegwizdane. Zauroczył mnie mężczyzna, którego poznałam dosłownie parę dni temu.
{Edward}
- Edwardzie, znowu jesteś trudny. Gdybyś raz na jakiś czas przestał zachowywać się jak wszechwiedzący bóg tej sceny, pracowałoby nam się o wiele przyjemniej.
- Nie jestem trudny - żachnąłem się. - Po prostu nie widzę potrzeby powtarzania tej sceny.
- Ja tu jestem reżyserem. Ja widzę taką potrzebę. Twoja partnerka również. - James wskazał na żywo przytakującą Bree.
Myśl o konieczności pocałowania tego dziwadła zawsze sprawiała, że coś we mnie umierało.
- Och tak, zdecydowanie musimy to przećwiczyć - wymruczała, używając swojego sztucznego brytyjskiego akcentu.
- Błagam, nie mów tak, jeśli nie jest to konieczne. To boli. - Skrzywiłem się. - Nadal sądzę—
- Ty tu jesteś od grania, nie od myślenia! - warknął Eric. - Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia tylko dlatego, że wielki Edward Cullen nie ma ochoty powtórzyć jednej scenki.
- Pozwolisz, że puszczę tę uwagę mimo uszu - odpowiedziałem spokojnie. - Czy kiedykolwiek zawiodłem? - ponownie zwróciłem się do Jamesa. - Czy kiedykolwiek zapomniałem tekstu? Nie oddałem emocji? Nie. Bo jestem dobrym aktorem. Myślę, że pamiętam również jak to jest całować tę... Znaczy, Bree. Darujmy to sobie.
- Edwardzie, jesteś nominowany do najważniejszej nagrody roku. Musimy mieć pewność, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik. W tym roku masz zgarnąć tę statuetkę, rozumiesz?
- Nie gram dla nagród - sprostowałem. - Gram dla sztuki i dla przyjemności widzów. Możemy kontynuować tę bezowocną sprzeczkę, niemniej jednak ja zdania nie zmienię.
- Na litość boską! - krzyknął Eric. - Jeśli natychmiast—
- Nie musisz kończyć tej groźby. - Przerwał mu spokojny głos Rosalie, która niezauważenie pojawiła się na widowni. - Edward jest zbyt uparty, by wam ulec. Wracajcie do próby. Ciebie natomiast proszę na słowo - nakazała, patrząc mi prosto w oczy.
- Co tym razem? - spytałem, siadając obok niej.
- Znów kaprysisz.
- Ja nie kapryszę. Ja spokojnie przedstawiam swój punkt widzenia. Poza tym wiem, że mam rację.
- Doprowadzisz Jamesa do zawału, przysięgam.
- Nieprawda. Czytałaś niedzielne recenzje? Są świetne, jak zwykle. Jeden z krytyków pochwalił również kreację zwłok, jaką stworzyła Bree. Trzeba przyznać mu rację; osobiście uwielbiam, gdy gra trupa.
- Dobry Boże - jęknęła, kręcąc głową. - Gdybyś nie był najlepszy, wykopałabym cię z tego teatru już dawno temu. Jesteś niemożliwy.
Wzruszyłem ramionami. - Muszę tylko uważać, by nie stać się zbyt próżnym. Te genialne recenzje mogą zawrócić człowiekowi w głowie.
- Emmett mówił mi trochę o wczorajszym wieczorze - powiedziała, zmieniając temat. - Podobno, parafrazuję, Bella jest zajebiście śliczna i Emmett nadzieję, że lepiej się z nią pozna.
- No chyba nie - warknąłem. - On jest chory. Zawstydził ją w trzy minuty po poznaniu jej imienia.
- Nie dramatyzuj - zaśmiała się. - W odróżnieniu do ciebie, Isabella ma poczucie humoru i jestem pewna, że nie brała jego słów na serio. A jak mają się sprawy artykułu?
- Myślę, że... dobrze.
- Na pewno? Nie dajesz tej biednej dziewczynie popalić?
- Wierz mi lub nie, Bella wie, jak się ze mną obchodzić.
- Och?
- Nie, nie rozwinę tego wątku - odparłem.
- No tak. Powinnam się do tego przyzwyczaić. - Nienawidziłem, gdy to robiła; wzbudzanie we mnie poczucia żalu i tak nie skutkowało. Nie zwierzałem się nikomu. Nigdy. Nie miałem zamiaru tego zmieniać.
Bella była wyjątkiem.
- No dobrze - westchnęła po chwili milczenia. - Podobno masz mi coś do oddania? Emmett ma zjawić się w moim biurze lada moment.
- Tak, jasne. - Sięgnąłem do kieszeni i położyłem na jej wyciągniętej dłoni pęk kluczy od kawiarni. - Chciałbym... jeszcze raz podziękować. Brak tłumów zdecydowanie ułatwił mi rozmowę z Bellą.
- Nie masz za co dziękować. W końcu to leży też w moim interesie, prawda? - Uśmiechnęła się. Spuściłem wzrok.
- Robię, co mogę.
- Wiem. Cieszę się, że pozwoliłeś Belli z tobą porozmawiać. Bardzo jesteś zły o to, że zaaranżowałam ten wywiad? - spytała po chwili.
- Nie, skąd. Robisz, co jest dla tego teatru najlepsze. Nie mogę ci mieć tego za złe.
Poza tym, dzięki tobie poznałem Bellę.
- Zależy mi też na twoim dobru, Edwardzie. Nie zapominaj o tym. - Nie odpowiedziałem. - Cóż, to by było na tyle. Wracaj na próbę i, na boga, współpracuj z resztą obsady! Proszę.
- Postaram się - zaśmiałem się. - Do zobaczenia.
- Miłego dnia - odpowiedziała z uśmiechem.
- To może teraz - zaczął James, gdy ponownie znalazłem się na scenie - byłbyś tak miły i przećwiczył scenę monologu Heathcliffa nad ciałem Catherine?
- Chętnie - zawyłem, klękając.
- Gdzie ona jest? Nie tam - nie w niebie - i nie w piekle - więc gdzie? Powiedziałaś, że nic cię nie obchodzą moje cierpienia. Więc modlę się o jedno - i będę to powtarzał, póki mi język nie zesztywnieje - Catherine Earnshaw, obyś nie zaznała spoczynku, jak długo ja żyję! Powiedziałaś, że cię zabiłem - więc mnie nawiedzaj! Wszak ofiary prześladują swych zabójców - zacząłem, a przed moimi oczyma, niemal jak na zawołanie, pojawił się obraz, którego już nigdy nie wymażę z pamięci.
Nawet nie wiesz, ile bym dał, żebyś nadal żyła.
Żebym nie musiał ciągle pamiętać, jak to było tulić cię w ramionach, wiedząc, że już nigdy nie otworzysz oczu.
Już wtedy miałem świadomość, że tracąc ciebie, stracę i jego.
Demony wróciły.
Nigdy nie dawały o sobie zapomnieć.
Dziewiętnaście lat.
Byłem już tak bardzo zmęczony.
~ ~ ~
Wieczorem czułem się jak nałogowiec.
Krążąc nerwowo po mieszkaniu, starałem sobie wybić z głowy idiotyczny pomysł szpiegowania Belli. Idea ta, o ile trochę niestosowna, była jednocześnie niezwykle atrakcyjna.
Po pierwsze, nienawidziłem swojego apartamentu. Był ciemny, pusty i za każdym razem, gdy tu przebywałem, zaczynałem myśleć.
Wspomnienia i sny były moim wrogiem.
Od dziewiętnastu lat.
Po drugie, naprawdę chciałem zobaczyć Bellę. Trochę mnie to przerażało; jeszcze nigdy żadna kobieta nie miała nade mną takiej władzy. Tymczasem maleńka dziennikareczka, która wparowała do mojej garderoby tydzień temu, stała się nagle jednym pozytywem w moim życiu.
Tylko w jej obecności demony cichły. A ja mogłem żyć chwilą, nie będąc ściganym przez przeszłość.
- Ten plan nie ma wad - powiedziałem na głos, raz jeszcze analizując przewidywalny bieg wydarzeń. Pójdę tam, ponieważ nie lubię przebywać tu sam.
Prawda? Prawda.
To duży klub, pewnie nawet się nie spotkamy. Przy odrobinie szczęścia wyhaczę ją w tłumie i zobaczę jakąś nową sukienkę.
Dobry Boże, jak ja uwielbiałem jej dziewczęcość!
Prawda bowiem była taka, że nieczęsto los stawia na twej drodze kobietę, która ubierając się w ten sposób, nie wygląda sztucznie, plastikowo czy wyzywająco. Większość i tak decyduje się na spodnie, które są - jak mniemam - wygodniejsze, a jeśli już zakładają na siebie suknię, chcą sprowokować mężczyzn.
Tymczasem Bella nawet nie zdawała sobie sprawy, jak perfekcyjnie w nich wygląda. Jej sukienki nie były prowokujące; podkreślały tylko jej naturalne piękno.
I te nogi...
Gentleman we mnie przegrywał z bestią, która chciała mieć je owinięte wokół pasa.
Albo założone na ramionach.
Obojętnie.
Naprawdę, nie byłem w tej kwestii wybredny.
Tym samym decyzja została podjęta.
Narzucając na siebie kurtkę, usłyszałem dźwięk telefonu. W pierwszej chwili sądziłem, że to może być ona. Rzucając okiem na wyświetlacz, mimowolnie się skrzywiłem.
Esme.
Muszę odebrać. Nie jestem aż takim sukinsynem.
- Słucham?
- Edwardzie - odparła, wzdychając z ulgą. Pewnie liczyła się z tym, że mogę znów ją olać.
Byłem najgorszym popaprańcem na tej planecie.
- Dobry wieczór, Esme.
- Dawno się nie odzywałeś - powiedziała nieśmiało. - Martwiłam się o ciebie.
- Tak, umm, jestem bardzo zajęty w teatrze. Przygotowujemy się do premiery, do tego dochodzą próby do aktualnych spektakli... Nie mam zbyt dużo czasu na inne rzeczy.
- Nie przepracowujesz się?
- Nic mi nie będzie.
- Ale...
- Naprawdę. Nic mi nie będzie - uciąłem.
- No tak, przepraszam. Zawsze zapominam, że jesteś już dużym chłopcem - zaśmiała się cicho. - Może... Może odwiedzisz nas na Święto Dziękczynienia? Bylibyśmy bardzo szczęśliwi... Tak długo cię nie widziałam...
- Nie wiem, czy praca nie wejdzie mi w drogę - wykręciłem się.
- Postarasz się, ale niczego nie obiecujesz.
- Oczywiście.
- Dobrze. Będziemy czekać na jakieś wieści. Pewnie się spieszysz - westchnęła. - Do zobaczenia, Edwardzie. Kocham cię.
- Tak, wiem. Przepraszam. - Za wszystko. Za to, że nie jestem synem, na którego zasługujecie. Za to, że nie doceniam waszej miłości. Za to, że nie staram się tego naprawić. Za to, że nie potrafię.
- Nie masz za co, kochanie. Trzymaj się.
- Pozdrów Carlisle'a.
- Pozdrowię.
- Do zobaczenia - powiedziałem na pożegnanie.
Bez „tęsknię” czy „kocham was”.
Znowu.
Nic dobrego cię w życiu nie spotka, bo nawet po londyńskim gównie, nie potrafiłeś docenić tego, co zrobili dla ciebie Esme i Carlisle.
Bella.
Potrzebowałem Belli.
Chicago i Londyn nie były miejscami, o których chciałem teraz myśleć.
Błagam. Trochę wytchnienia.
Choć na chwilę.
Bella.
Musiałem zobaczyć się z Bellą.
~ ~ ~
Po raz pierwszy zobaczyłem ją jakąś godzinę po tym, jak zająłem swoje miejsce w ciemnym kącie klubu. Głośna muzyka i szum rozmów nie pozwalały skupić się na niczym innym, dzięki czemu nie groziło mi zgubienie się w nieproszonych wspomnieniach.
Wracała właśnie z parkietu do swojego stolika. Mogłem dostrzec jedynie jej długie, kasztanowe włosy, ale nie miałem wątpliwości, że to była ona. Widziałem, jak energicznie potrząsa głową i prawie spada z krzesła, na którym przysiadła.
Ktoś tu jest wstawiony...
Serce zaczęło bić szybciej w mojej klatce piersiowej, gdy chwiejnym krokiem poczęła zmierzać w moim kierunku. Rozglądała się po klubie, przeciskając się między tłumem; dokładnie zarejestrowałem moment, w którym zorientowała się, że również tam byłem.
Co zaskakujące, zamiast kaprysu, na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Później głośno się roześmiała.
Szybko, jak to było? Nie chciałem być sam w mieszkaniu, tylko ten klub zapewnia mi prywatność, brak wstępu paparazzi. Chronię teatr przed hienami. Tak. Chronię teatr.
Chronię t e a t r.
Kurwa, jaki ja nobliwy.
Dopiero po chwili udało mi się ją zobaczyć w pełnej okazałości.
To, co ukazało się moim oczom, zaparło mi dech w piersiach.
Co to ja mówiłem o braku prowokacji ze strony Isabelli?
Ta sukienka była urzeczywistnieniem grzechu. Koronka, idealnie oplatająca jej jedwabne ciało, pod którą mogłem dostrzec równie kuszący biustonosz. Mój wzrok powędrował niżej - mimo skórzanego paska, nie miałem wątpliwości, że jej majtki są równie odważne, co reszta stroju.
I te nogi...
Bella była ucieleśnieniem seksu.
A ja jeszcze w życiu nie byłem tak twardy.
I to w ułamek sekundy.
To bolało.
Na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmieszek.
- Edwardzie - wymruczała, podchodząc bliżej.
- Bello. - Uniosłem brew, jeszcze szerzej się uśmiechając. - Cóż za niespodzianka - dodałem. Miałem nadzieję, że nie pamiętała naszej wczorajszej rozmowy. Oszczędziłoby mi to wiele zachodu z wytłumaczeniem się.
- Tak, jestem pewna, że się mnie tu nie spodziewałeś - odparła sarkastycznie.
No i po nadziei.
- Oczywiście, że nie. Nie miałem pojęcia, że tu będziesz.
- Kłamiesz - stwierdziła, stawiając drinka obok szklaneczki whisky na moim stoliku. - A wiesz, co dzieje się z kłamcami?
- Nie - Ale chętnie się dowiem, dodałem w myślach.
Nie przewidziałem jednak, że Bella najwyraźniej posiadała swego rodzaju telepatyczne zdolności i faktycznie, postanowiła mi to wytłumaczyć.
- Zostają ukarani - szepnęła, siadając mi okrakiem na kolanach. Byłem w takim szoku, że moje całe ciało zastygło w bezruchu.
Za wyjątkiem pewnej części mojej anatomii.
Ta jednak okazywała się żyć własnym życiem w jej towarzystwie.
Gdy tylko poczułem jej ciepło tak blisko mnie, moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
Tonąłem w zapachu, smaku i blasku Isabelli.
Czujesz tę więź? Czujesz co się z nami dzieje?
Musisz to czuć.
- Bello, co ci chodzi po tej pięknej główce? - spytałem miękko, spoglądając w jej czekoladowe oczy i zaciskając ręce na jej talii.
Musiałem dać jej do zrozumienia, że to ja dominowałem.
Ja miałem nad nami kontrolę.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie tylko to akceptowała, ale że jej się to podobało.
- Zasłużyłeś sobie na karę, ot co. - Uśmiechnęła się.
Utrzymanie tej władzy łatwe jednak nie będzie.
Jej usta znalazły się tuż przy moim uchu; czułem na sobie jej oddech. Czułem wszystko.
A to wszystko było Isabellą.
- Wiesz - szepnęła. - Czuję się wykorzystana. Wypytywałeś mnie o moje urodziny po to, żeby później przyjść w to samo miejsce, schować się w cieniu i podglądać. Mam rację?
Hahaha. Nie.
- Umm, w twoich ustach brzmi to dużo gorzej, niż w mojej głowie. Naprawdę, nie bądźmy tak dramatyczni... - Chroniłem teatr, kobieto. Duh.
- A więc mam rację. I co? Widziałeś coś godnego twojej uwagi? - kontynuowała.
- Owszem. Ciebie. - To była prawda. Tylko ona mnie interesowała.
- Gdybym nie była pijana, uznałabym to za słodkie. - Musnęła wargami płatek mojego ucha. - Ale teraz... to takie seksowne.
- Bello, co robisz? - Była nierozsądna. Nie myślała trzeźwo. Byłem gentlemanem.
Musiałem ją powstrzymać. Wiedziałem, że muszę.
Ale to było tak kurewsko przyjemne.
Przywarła do mnie jeszcze mocniej, po czym wymanewrowała głową tak, że sekundę później jej piękne, duże oczy znajdowały się centymetry od moich.
O ile jednak ten widok był niezwykle zajmujący, jej kuszące usta były zdecydowanie bardziej... kuszące.
Muszę wrócić do czytania książek. Zaczyna brakować mi słów.
Byłem tak skupiony na wpatrywaniu się w usta Belli, że musiałem przeoczyć jej najnowszy pomysł - przez ten tydzień nauczyłem się, że gdy odpowiednio skupi się na niej uwagę, możliwe jest zauważenie momentu, w którym wpada na jeden ze swoich genialnych planów.
Tym razem musiałem być zbyt rozproszony.
Tak więc przyjemny dreszcz, który z niewysłowioną siłą przeszył moje ciało w momencie, gdy niespodziewanie otarła się o moje krocze, prawie zwalił mnie z nóg.
- O, kuuuurwa - jęknąłem, a moje oczy mimowolnie się zamknęły.
Nie miałem pojęcia, jak bez tego byłem w stanie wytrzymać te trzy ostatnie lata.
- Ja również się cieszę, że cię widzę - wymruczała.
„Chyba nie powinniśmy. Jesteśmy w miejscu publicznym”, chciałem powiedzieć; miałem jednak dziwne wrażenie, że zabrzmiało to bardziej jak „chyba... My chyba nie powinn-... j-jesteśmy w mie—”, czy inny, równie nie zrozumiały ciąg wyrazów.
Nikt jednak nie mógł mnie za to winić.
W końcu piękna kobieta praktycznie pieprzyła się ze mną w środku klubu.
Logiczne myślenie jest w takim wypadku wręcz wykluczone.
- Biorąc pod uwagę to, co czuję, zdecydowanie nie chcesz tego przerwać - stwierdziła.
Przerwać? Jakie przerwać? Raczej błagać o więcej.
- Ale jesteś wstawiona - wydyszałem, starając się wykorzystać ostatnie resztki klasy i odpowiedzialności, jakie mi pozostały. - Ile wypiłaś?
- Dwa drinki. Może cztery. Nie tyle, żebyś zdołał mnie wykorzystać. Ja natomiast chętnie wykorzystam ciebie. Zresztą, wierz mi. Jesteśmy w tej samej sytuacji.
No chyba nie.
- Co? O czym ty mówisz? - spytałem, kompletnie nie pojmując, o co jej chodzi.
- Jestem tak mokra, że nawet sobie tego nie wyobrażasz - mruknęła seksownie.
Te słowa zdeptały odpowiedzialność, klasę i gentlemana.
Natomiast bestia, która przejęła kontrolę nad moim ciałem, wykonała zdecydowany ruch bioder.
Och, ta słodka rozkosz towarzysząca każdemu pchnięciu. Jak ja się za tobą stęskniłem.
To był jakiś obłęd. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Nigdy wcześniej nie reagowałem w ten sposób na kobietę; czułem się, jakbym był opętany.
- A teraz możesz mnie pocałować - dodała po chwili.
- Jeszcze tego pożałujesz, Kotko - ostrzegłem, oblizując wargi, a tym samym przygotowując się na coś, o czym podświadomie myślałem od... szerze mówiąc, chyba od tygodnia. - Wygrałaś bitwę, Bello. Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy w jakie kłopoty się wpakowałaś.
Nie miała pojęcia, do czego jestem zdolny.
Najmniejszego.
Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy jej to zademonstruję.
- W takim razie już nie mogę się doczekać kary, jaką mi wymierzysz.
Kurwa, ta kobieta jest idealna.
- Umowa stoi.
Nigdy nie przepadałem za całowaniem. Kobiety tego potrzebowały, więc wymagały tego od mężczyzn, jednak dla mnie nie miało to większego znaczenia.
Tymczasem w przypadku Belli... Jezu, pragnąłem całować ją godzinami, dniami, tygodniami.
Nie chciałem przestać.
Może różnica leżała też w tym, że w odróżnieniu do moich wcześniejszych doświadczeń, Bella zdawała się nie posiadać potrzeby delikatności. Ze swej strony zupełnie się nie cackała i niemal brutalnie ciągnęła mnie za włosy - zaprotestowałbym, gdyby nie było to takie przyjemne. Nie miała też za złe mojego niezbyt delikatnego dotyku...
Więcej faktów nie potrzebowałem.
Gdy językiem musnęła moją dolną wargę, z przyjemnością ułatwiłem jej dostęp do moich ust.
Wanilia była od dziś moim ulubionym smakiem.
- Bello - wydyszałem, na chwilę się od niej odrywając. Jej wzrok był rozbiegany, a policzki zdobił delikatny rumieniec.
Wyglądała jak bogini.
- Słucham?
- Wpędzisz mnie kiedyś do grobu, przysięgam - zakomunikowałem, gwałtownie nabierając do płuc powietrza.
Miałem zamiar przestać oddychać na jakiś czas w bardzo niedalekiej przyszłości, postanowiłem więc korzystać z tlenu póki było to możliwe.
- Przerwałeś tylko po to, by mi o tym powiedzieć? - Przytaknąłem; Bella zgromiła mnie wzrokiem.
- No chyba oszalałeś! Mniej gadania, więcej miziania. Już!
- Jestem, cholera, jak najbardziej za - odpowiedziałem, ponownie wpijając się w jej ponętne usta.
Mój penis zaczął nieznośnie pulsować. Dyskomfort był już prawie nie do zniesienia.
Potrzebowałem ulgi.
Pronto.
Nic z tego jednak nie wyszło, gdyż z nagła Bella została ze mnie dosłownie zwleczona. Gdy tylko otworzyłem oczy, ujrzałem nieznajomego faceta, trzymającego ją mocno z ramiona.
Nieee, no stary. Tak się nie robi. Nie w takim momencie.
Nie podobało mi się to.
Ani trochę.
- Co ty, do chuja ciężkiego, odpierdalasz, Riley? - wydarła się na niego, wprost gotując się ze złości.
Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem.
Hmm. Dziwnie podniecające.
- Nie używaj takiego okropnego języka, młoda damo. Tak nie przystoi. - Skrzywiłem się, słysząc te słowa.
Kim w ogóle ten facet był? I dlaczego wyglądał, jakby miał do niej jakieś prawo?
Zaraz...
- Nie mów do mnie jak do dziecka! - pisnęła.
- Co ty sobie myślisz, Bello? Jak możesz tak się nie szanować? Wiedziałem, że ubierając się w ten sposób prosisz się o kłopoty, ale żebym musiał z kogoś cię ściągać? Serio?
- Nie musiałeś mnie z nikogo ściągać! Byłam tam dobrowolnie. Co ty sobie wyobrażasz? Że jestem twoją własnością?
- Nie będę się z tobą teraz spierał - warknął.
Gubiłem się w tym wszystkim.
Niczego nie rozumiałem.
Riley pośpieszył mi z pomocą.
- Bardzo pana przepraszam za zachowanie mojej Belli.
Mojej Belli.
Mojej Belli.
Jego Belli.
Nie było Belli Edwarda.
Nigdy.
To była Bella Rileya.
Była z nim.
Nie ze mną.
To było do przewidzenia.
I tak na nią nie zasługiwałem.
Niewiarygodne, że nawet łudziłem się, iż mogło być inaczej.
Dobre rzeczy nie są dla ludzi twojego pokroju.
Raz tym wzgardziłeś.
Więcej szans już nie otrzymasz.
Pogódź się z tym.
Naucz się żyć w tym bagnie.
Skończ z nadzieją.
Bella nigdy nie była kobietą dla ciebie.
Nie możesz kochać.
Nie możesz jej zabić.
- Pana Bellę? - upewniłem się. - W takim razie przepraszam. Przysięgam, że nie wiedziałem, iż Bella jest tu z kimś.
Działaj mechanicznie.
Potrafisz to.
- Tak, wraz z paczką przyjaciół świętujemy jej urodziny. Chyba odrobinę za dobrze się bawiła i trochę się zagalopowała. Ja również bardzo przepraszam za jej karygodne zachowanie.
- Ty chyba sobie kpisz, Riley! Czy ciebie już do końca pojebało?
- Bądź cicho, proszę. Porozmawiamy w domu.
W domu.
W ich wspólnym domu.
No tak. Mieszkali ze sobą.
Nie mogłem uwierzyć, że Bella była do tego zdolna.
Pogódź się z tym.
Przyznaj rację samemu przed sobą.
Zasługujesz na wszystko, co cię spotyka.
Czas pogodzić się z porażką.
- Jest mi naprawdę bardzo przykro. Nie chciałem sprawić wam dwojgu jakiegokolwiek problemu - powiedziałem, rzucając na stół pierwszy lepszy banknot.
Wyszedłem z baru na autopilocie.
Nawet nie wiedziałem, jak znalazłem się w parku.
Nie zauważyłem deszczu.
To i tak nie miało znaczenia.
Najlepsza rzecz, jaka mnie do tej pory spotkała, okazała się być ukochaną kogoś innego.
Tak było lepiej.
Nie mogłem jej dać niczego więcej.
Nie mogłem jej narażać.
Zasługiwała na więcej. Na dom, rodzinę, dzieci.
Na miłość.
Nie byłbym w stanie zapewnić jej niczego z tych rzeczy.
Pierdolona miłość.
Pierdolony egoizm.
Pierdolony Jacob Black.
To wszystko przez niego. To on był temu winny. To on miał mi pomóc.
Tymczasem pozbawił mnie wszystkiego.
- Edwardzie. - Usłyszałem. Podnosząc głowę, ujrzałem ją.
W samej sukience, przemokniętą do suchej nitki.
- Postradałaś zmysły, Isabello? - warknąłem, podbiegając do niej i okrywając jej ramiona moją kurtką. Gdzie szlajał się jej kochaś, gdy powinien był jej pilnować?
- T-to nie j-jest tak jak myślisz, n-naprawdę - wybełkotała, siadając na ławce.
Ja nic nie myślę, Isabello.
Myślenie boli.
Szczególnie teraz.
Gdy odebrano mi również ciebie.
- Dlaczego tu przyszłaś? I jak mnie w ogóle znalazłaś?
- Nie wiem, ale muszę to wszystko wyjaśnić.
- Tu nie ma nic do wyjaśniania, Isabello - uciąłem oschle.
Proszę, nie rań mnie.
Błagam.
- Nie nazywaj mnie tak - jęknęła.
Musiałem.
To nie była moja Bella.
Bella była jego.
- Powinnaś wracać do klubu. Twój... chłopak będzie się o ciebie martwił.
- Kiedy Riley i ja nie jesteśmy razem! - zawyła, krztusząc się własnymi łzami. - To jedno wielkie nieporozumienie!
Że, kurwa, co?
- Jak to? Przecież wyraźnie nazwał cię swoją Bellą. Byliście tam we dwoje. Mieszkacie razem.
- Nie, to wszystko nie tak! Riley to przyjaciel męża Alice. Pamiętasz, opowiadałam ci o niej. - Alice, psycholożka, wychowanka domu dziecka. Oczywiście, że pamiętałem. - Znamy się od lat, gdyż często odwiedza Jaspera i Ali. Oni razem pracują, Riley jest wykładowcą na tym samym uniwersytecie. Jakiś czas temu wybrałam się z nim na kawę. Później odwiedził mnie w domu... Ale to nie wyszło. On nie jest mężczyzną dla mnie. Przysięgam, nic nas nie łączy. Miałam zamiar mu o tym powiedzieć, ale nie chciałam zepsuć tego wieczoru... Chciałam to zrobić jutro... Tymczasem okazuje się, że to właśnie on zepsuł mój wieczór.
- I nic między wami nie ma?
- Nic... Raz się pocałowaliśmy. Nic więcej.
- A on?
- Nie wiem.
- Nie wiesz, co do ciebie czuje?
Cisza.
- On ma tak wiele do zaoferowania, Isabello. Jest pewnie w moim wieku, ma pracę, troszczy się o ciebie... Pilnuje cię. Nie chce, byś wpadła w kłopoty. Jest też, obiektywnie patrząc, przystojny. Ma ci tyle do zaoferowania. Możecie stworzyć zdrowy związek. Zasługujesz na kogoś takiego.
To była prawda.
Wydawał się być dla niej odpowiedni.
Był dla kimś, kim ja nigdy się nie stanę.
- Ale... A... ty?
- Ja nie mogę. Nie mam nic, co mógłbym ci dać. Absolutnie nic.
- Niczego od ciebie nie żądam - upierała się.
- Isabello, posłuchaj: Ja nie mogę się w tobie zakochać. Nie chcę tego.
- Nie chcesz mnie?
- To, czego pragnę, nie ma tu żadnego znaczenia.
Nigdy nie miało.
Nigdy też mieć nie będzie.
- Co ty w ogóle opowiadasz, do cholery? Jak to nie ma znaczenia? Ma. I to zasadnicze.
- Nie znasz mnie. Nie wiesz, o czym mówisz. Ale zaufaj mi, nie chcesz się też w to zagłębiać.
- Nie masz prawa mówić mi, czego chcę, a czego nie - warknęła. Zwiesiłem bezradnie głowę.
- To wszystko jest takie skomplikowane... Nie powinnaś się mną przejmować.
- Jesteś śmieszny.
- Nie, wcale nie. Po prostu to, co wydarzyło się w moim życiu... Zrozum, że nigdy nie będę w stanie w pełni odwzajemnić czyjegoś uczucia. Brzmi żałośnie, co? Pewnie słyszy się o tym w co drugim tanim romansidle. - Wzruszyłem ramionami. - Ale taka jest cholerna prawda. Miłość czyni człowieka bezbronnym, co prowadzi do nieuchronnej tragedii. Nie chcę popełniać tych samych błędów.
Nie chcę cię zabić.
Nie chcę zrobić tego samego, co on.
Nie mogę cię stracić.
Nie w ten sposób.
- Edwardzie... Błagam...
- Boję się - szepnął. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
- Czego?
- Chciałbym ci powiedzieć, naprawdę. Ale nie mogę. Jeszcze nie teraz. Jest za wcześnie. Nie zrozumiałabyś.
Nawet ja tego czasami nie rozumiałem.
- Tego nie możesz być pewien - odparła. Zaśmiałem się; bywała taka naiwna.
- Nie rozmawiałem o tym nawet z Carlislem i Esme, a znam ich, ile, szesnaście lat? Ciebie znam tydzień. Rozumiesz? Siedem dni - wybuchnąłem. - A zdążyłaś przewrócić moje życie do góry nogami. Wszystko było takie proste przed pojawieniem się ciebie na obrazku: praca, dom dziecka, spacer, sen. I koniec. Moja rutyna mi odpowiadała. Nic mnie nie zaskakiwało. A później wpadłaś do mojej garderoby i już niczego nie mogę być pewien. Nie wiem gdzie cię spotkam, co zrobisz, jak się zachowasz i jak to się skończy. Niczego już, do jasnej cholery, nie wiem. A wiesz co jest najgorsze? Że nie mogę przestać o tobie myśleć. Wszystko, absolutnie wszystko się pokomplikowało. Chcesz, żebym ci zaufał, tak? A jaką mam pewność, że nie robisz tego dla kariery? Że nie udajesz troski, tylko naprawdę ci na tym zależy? Żadnej. Gdyż znam cię, cholera, zaledwie tydzień. Więc nie wymagaj ode mnie kupowania czerwonego winka i wypłakiwania się tobie w rękaw, czy wspólnego zastanawiania się, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Nic z tego.
Nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami, które mną władały.
Jacob miał rację. Byłem emocjonalnie upośledzony.
Bella nie zrobiła niczego złego.
A jednak podświadomie... Podświadomie czułem, że to wszystko jest jakąś grą.
Musiałem chronić samego siebie.
Nie przeżyłbym kolejnego dramatu.
Nikt nie był na tyle silny.
Nie poradziłbym sobie.
- Masz rację. Znamy się cholernie krótko, ale to nie daje ci prawa, by tak mnie osądzać. Przez ten tydzień starałam ci się udowodnić, że jestem godna twojego zaufania i byłam tak bardzo szczęśliwa, że choć po trosze mi się to udało. A tu, proszę, okazuje się, że zupełnie się myliłam. Jeśli tak bardzo ci moja osoba przeszkadza, masz dwa wyjścia: zrezygnuj z tego artykułu, albo pozwól mi to zrobić po mojemu. Spotkamy się u mnie w biurze, odpowiesz mi na parę pytań, a później się pożegnamy i już nigdy więcej się nie spotkamy. Bo i po co, skoro tak strasznie komplikuję ci życie - wykrzyczała.
- To nie tak - warknąłem, kręcąc głową. - Przepraszam. Poniosły mnie emocje. Nie miałem tego na myśli.
- Doprawdy? Bo mi się wydaje, że w końcu powiedziałeś prawdę.
- Nie. Ale właśnie tego się obawiam: że wszystko ci opowiem, a ty wraz z końcem naszej współpracy znikniesz bez śladu. Proszę cię... Zrozum, że to wszystko jest dla mnie tak cholernie trudne... Daj mi trochę czasu. Pozwól mi się z tym oswoić. Nikt nigdy nie chciał mnie poznać, więc trudno mi się w tym wszystkim odnaleźć.
Błagam.
- Och, Edwardzie - jęknęła, wybuchając płaczem. Patrzenie na nią - małą, przemoczoną i tak przeraźliwie smutną, sprawiało, że krwawiło mi serce.
- Bello! - Usłyszałem głos Rileya. - Brak mi słów, Bello. Nie zabrałaś ze sobą płaszcza ani torebki. Co ty sobie myślisz? - krzyknął.
Facet działał mi na nerwy.
- Dziękuję. A teraz prosiłabym, żebyś zostawił nas samych - odpowiedziała grzecznie, nie podnosząc głosu. Postanowiłem zachować ciszę i pozwolić im załatwić tę sprawę sam na sam.
Miałem klasę.
Czego nie można było powiedzieć o Rileyu.
- Kpisz czy o drogę pytasz? Nie ma mowy. Pożegnaj się i zabieram cię do domu. Dość szaleństw jak na jedną noc.
- Do niczego mnie nie zmusisz, Riley.
- A i owszem, zmuszę - wycharczał, oplatając jej kruchy nadgarstek swoją silną dłonią.
No chyba sobie żartujesz.
- Nawet się nie waż jej tknąć - warknąłem, zaciskając mięśnie szczęki.
- Bo co? - zaśmiał się ponuro.
- Ponieważ powiedziała, że tego nie chce. A gdy kobieta mówi „nie", to zazwyczaj oznacza „nie".
I każdy, kurwa, facet o tym wiedzieć powinien.
- Riley - powtórzyła. - Zostaw nas samych.
- Bello, kochanie, przecież przyszliśmy na tę imprezę razem. Razem też ją opuścimy. Przestań się dąsać, proszę cię. Ja... Takie imprezy sprawiają, że robię się nerwowy. Przepraszam, jeśli dziwnie się zachowywałem. Chodź ze mną. Dalej. Przecież mnie znasz. Wiesz, że tworzymy fajną parę. Nie walcz z tym wszystkim.
To zaczynało robić się męczące.
Nie miałem zamiaru słuchać tych idiotyzmów ani sekundy dłużej.
Wstałem ze swojego miejsca i odchodząc parę kroków, odwrócilem się twarzą do Belli. Patrząc jej prosto w oczy, wyciągnąłem przed siebie rękę, w milczeniu prosząc ją o odejście ze mną.
Miała to być jej decyzja.
Wybierz mnie.
Pomóż mi o tym zapomnieć.
Wprowadź do mojego życia trochę szczęścia.
Proszę.
Chodź ze mną.
Nie z nim.
Wszystko ci powiem.
Obiecuję.
Tylko chodź ze mną.
Wstała.
- Przepraszam - zwróciła się do Rileya. - Ale muszę zrobić to, co dyktuje mi serce.
A później złapała mnie za rękę.
Delikatnie ją uścisnąłem.
Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
Nie masz pojęcia.
Moja Bello.
Moja i tylko moja.