Najgorsza bo najmłodsza...?
Wszystko na dobrą sprawę zaczęło się jakieś 10 lat temu - tak, tak... Byłam wtedy małym grzdylem w 1 klasie podstawówki. Niestety, rodzice pracowali od rana do wieczora, a ja musiałam chodzić na świetlicę. Już pierwszego dnia gdy tam poszłam, okazało się, że do jednej ze świetliczanek należy zwracać się „druhno” - nie wiedziałam po co, dlaczego i jak, ale nie odstając od reszty dzieci również się tak zwracałam do ulubionej z pedagogów. Ukochana świetliczanka (aktualnie była szczepowa Szczepu „Czwartacy”) wiele razy zachęcała mnie do przyjścia na zbiórki zuchowe, ale wtedy wolałam wychodzić z koleżankami z klasy na osiedle czy posiedzieć w domu z rodziną.
W 3 klasie okazało się, że kilkoro osób ode mnie z klasy chodzi na te zbiórki i świetnie się bawią. Jedna z koleżanek z klasy (niejaka Zgidówa) co tydzień opowiadała mi co robili na tych spotkaniach i jak fajnie się bawili. W końcu w maju zabrała mnie ze sobą. Byłam strasznie przerażona, a zarazem szczęśliwa, że mogę spotkać się z rówieśnikami. Po przyjściu na zbiórkę nie było już tak różowo, okazało się, że druh Blondyn cały czas krzyczał i czepiał się, a ja wyszłam z płaczem. Postanowiłam pójść na jeszcze jedną zbiórkę, ale było to samo. Niejedna osoba pomyślałaby, że to koniec z harcerstwem. Jednak było inaczej... Już kilka miesięcy później ta sama Zgidówa zaczęła opowiadać mi, że teraz chodzą na inne zbiórki, które prowadzi fajna druhna (tutaj Ewa Jędrys) i naprawdę jest super. Chciałam koniecznie na nią pójść, ale w tym czasie pokłóciłam się z koleżanką z klasy, która stwierdziła, że nie nadaje się do harcerstwa i nie mam po co tam przychodzić, bo nawet nie wiem co to jest pląs. Na szczęście w odpowiednim czasie pojawił się kolega z klasy (Buczo), który również należał do Szczepu i to on zaprowadził mnie na pierwszą zbiórkę. I tak na dobrą sprawę się wszystko zaczęło. Mimo, że pierwsza zbiórka nie należała do tych najciekawszych, gdyż rozpisywaliśmy próby na stopnie i sprawności, to coś mnie przyciągnęło.
Coraz częściej pojawiałam się na harcerskich spotkaniach, aż w końcu pojechałam na biwak. Środek zimy, 80 km od domu, 5 km wędrówki z plecakami od pociągu i szkoła... Szkoła w Drzewicy, w której popsuło się ogrzewanie. Jak dziś pamiętam noce przespane w grubej kurtce puchowej, szaliku, rękawiczkach i całe przegadane.
Kolejnym momentem, który wyjatkowo utkwił mi w głowie był 18.02.2003r., niby zwykła zbiórka, niby wszystko zaczęło się normalnie, a skończyło ze łzami w oczach i orderze na lewej piersi.
Czas pędził nieubłaganie, w 2004 roku pojechałam na pierwszy obóz. Nie mając pojęcia czym jest kanadyjka, pagaj czy zapałka od razu zostałam zastępową. Wielkie wymaganie, ciężkie 3 tygodnie, w czasie których moim oboźnym był wyżej wspomniany drużynowy GZ, którego panicznie się bałam. Tego samego roku ukończyłam kurs zastępowych, a już rok później przypadkiem zostałam przyboczną Gromady. Prowadziła ją wtedy jedna z moich przyjaciółek. Wszystko układało się świetnie, jednak po pół roku zaczęło się sypać. Drużynowa GZ nie radziła sobie do końca ze swoimi obowiązkami, dookoła miała pretensje i w ten sposób już od kwietnia 2006 roku prowadziłam zbiórki gromady. Nie znałam podstawowych zasad ani metodyki zuchowej.
W wakacje pojechałam na kurs, który był jednymi z gorszych chwil w moim życiu harcerskim. Nikogo nie znałam, byłam najmłodsza i zawsze, nawet w zastępie czułam się „popychadłem”. Mimo to, wiele z niego wyniosłam. Już we wrześniu zostałam drużynową. Każda zbiórka była dla mnie ogromnym przeżyciem, chodzenie na odprawy zaszczytem już nie wspominając o wycieczkach instruktorskich czy spotkaniach drużynowych. Mimo, że zawsze byłam obgadywana i wytykana palcami, jako ta najgorsza bo najmłodsza, starałam się tym nie przejmować. Wiedziałam co do mnie należy i starałam się wszystko wypełniać w 100%. Ukończyłam kurs przewodnikowski, pojechałam na pierwszą kolonię, a całe drużynowanie przynosiło mi coraz więcej satysfakcji. Z każdym krokiem czułam się bardziej motywowana. Już po roku bycia drużynową, gromada zajęła III miejsce we współzawodnictwie. Mimo dużych problemów z przybocznymi starałam się coraz bardziej.
Kolejnym z ważnych przeżyć był drugi kurs drużynowych, w czasie którego zdobyłam patent. W tym samym czasie widząc, że wiele osób w moim wieku wykrusza się ze ZHP postanowiłam założyć zastęp wędrowniczy, gdzie każde z nich mogło odnaleźć swoje pole służby. Kolejne kolonie, obozy w kadrze, biwaki, rajdy, zbiórki, wycieczki, nadanie naramiennika wędrowniczego - każda chwila niesamowicie wyjątkowa.
Pozostaje pytanie... Dlaczego napisałam ten artykuł?
Na pewno nie po to, żeby pokazać ile osiągnęłam w harcerstwie. Na pewno też nie chodziło mi o to, żeby chwalić się czego to nie zrobiłam w wieku 14 lat.
Chodziło o jedno... Młodsze osoby często mają więcej chęci, potencjału, siły i pomysłów do robienia czegokolwiek. Choć dla mnie wytykanie palcami było motywujące, inni się przez to poddają. Dajmy im szanse, nawet jeśli mielibyśmy złamać jakieś reguły bądź wesprzyjmy chociaż dobrym słowem. Zawsze lepsze to niż mieszanie z błotem.
Niegdyś najmłodsza na każdym kroku i przez to gorsza,
Teraz już 17-nastoletnia
Justyna Stuczyńska