Przełknęłam ślinę, czując na twarzy powiewem nagłego wiatru. Włożyłam jeden z niesfornych kosmyków włosów za ucho i wpatrzyłam się w Jacoba.
-Boisz się?-spytał otwierając okno jeszcze szerzej.
-Trochę.-przyznałam i spuściłam wzrok. Nie podobał mi się ten pomysł, ale jednak był to sposób na przeżycie. Jacob położył mi rękę na ramieniu.
-Jeżeli mi się nie uda...-wymamrotałam.-Nie przejmuj się. Pożegnaj ode mnie Charliego i Bellę...i Edwarda...i...Alice...-reszta słów utknęła mi w gardle.
Za chwilę miałam zadecydować o moim życiu.
-Nikogo nie będę żegnać!-zaprotestował Jacob.-Uda nam się!-uśmiechnął się przyjaźnie, jednak nie potrafiłam tego odwzajemnić. Moje plecy pokrył zimny pot. Dla chłopaka odrobina adrenaliny nie była niczym nowym, dla mnie, poza polowaniami, owszem. Przełknęłam ponownie ślinę.
-Dobra. Zrób to.-powiedziałam stanowczo. Jacob kiwnął głową.
-Okay. Ale zanim...-wymamrotał niemrawo i zbliżył się do mnie.-Tak na wszelki wypadek.-mruknął. Nawet nie zdążyłam zaprotestować. Jego wargi zetknęły się z moimi. Zalała mnie niespodziewanie fala ciepła. Jacob położył mi jedną rękę na policzku, a drugą wsunął we włosy.
Czegoś takiego nie przeżyłam nigdy w życiu. Uczucia, które mi wtedy towarzyszyły były nie do opisania.
Trwało to zaledwie może dwie sekundy, po czym chłopak odsunął się ode mnie Wirowało mi w głowie. Moje serce kołatało mi w klatce niespokojnie. Otworzyłam usta ze zdziwienia, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć chłopak ściągnął z siebie podkoszulek i wyrzucił go przez szybę.
-Później go znajdę.-mruknął i otworzył drzwi. Przez nagły wiatr moje włosy zafalowały i wylądowały na mojej twarzy. Pospiesznie odgarnęłam je za uszy, ale kiedy już to zrobiłam Jacoba nie było na swoim miejscu. Sekundę później usłyszałam donośny trzask i przed oczami mignęła mi miedziano-brązowa plama.
Po chwili obraz się wyostrzył i dostrzegłam wilka, biegnącego tuż koło samochodu. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i zaczęłam spazmatycznie oddychać.
-Nie wiem czy to jednak jest dobry pomysł...-wymamrotałam do siebie i spojrzałam na jezdnię. Asfalt był jedną, wielką, szarą plamą, pędzącą w zbyt szybkim tempie.
Wzdrygnęłam się i zmusiłam się do spojrzenia na wilkołaka. Jacob uniósł nieco łeb do góry, dając mi do zrozumienia teraz, albo nigdy. Przytaknęłam.
Przecisnęłam się na siedzenie kierowcy i ponownie spojrzałam na jezdnię. Duży błąd. Zerknęłam na Jacoba. Niecierpliwił się.
-Okay, okay. Już skaczę.-mruknęłam. Naprężyłam mięśnie, szybko obliczyłam dzielącą nas odległość i szybkość mijanych drzew. Prędkościomierz wskazywał sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Przeżyłabym upadek z taką prędkością? Odpowiedź była tylko jedna możliwa - nie.
Spojrzałam na Jacoba.
-Skaczę.-zapewniłam go i naprężyłam mięśnie. Zgięłam kolana i...skoczyłam.
~*~
Nie wiem ile to trwało, jednak dla mnie zdecydowanie za długo. Leciałam całą wieczność, a kiedy już wczepiłam się w sierść Jacoba, okazało się, że wiszę na jego boku. Prędko próbowałam wdrapać się na jego grzbiet, jednak szło mi do ślamazarnie, a jezdnia była coraz bliżej. Wilk wydał z siebie kilka krótkich szczeknięć i zaczął zwalniać.
Kiedy już całkiem się zatrzymał spadłam z niego na asfalt.
Nie obchodził mnie ból w dłoniach od ściskania futra, ani kostka ustawiona pod dziwnym kątem przez upadek z gigantycznego wilka. Moje serce biło jak oszalałe i nie umiałam się pozbierać. W uszach huczała mi krew.
Jacob przyglądał mi się przez krótką chwilę, ale nic nie powiedziałam. W końcu wilk zawarczał cicho i pokazał mi oddalające się auto. Zrozumiałam aluzję.
-Nie ma mowy...nie pobiegniesz za nim...-wymamrotałam. Nagle stało się ciemno.-Skąd wzięła się ta głupia noc?-usłyszałam głuche gruchnięcie o ziemię i w tym samym momencie świat przekrzywił się o dziewięćdziesiąt stopni. Zdziwiłam się tym. Czemu wszystko stanęło do góry nogami? Mignęła mi postać oddalającego się wilka i białe auto. Potem jeszcze kilka rozmazanych obrazów i cichych głosów. I ciemność.
~*~
Szłam ciemną uliczką, kiedy nagle zza zakrętu wyskoczyła moja bmka. W wnętrza samochodu uśmiechał się do mnie Jacob. Bez wahania wskoczyłam do środka ze śmiechem. Po chwili chłopak zmienił się w smutnego Charliego, a potem jeszcze w płaczącą Bellę, mówiącą coś w stylu "Jak mogłaś nas zostawić i umrzeć?", a potem na miejscu kierowcy siedział Seth. Nagle usłyszałam donośny trzask i pokryłam się strzępem ubrań chłopaka. Tyle tylko, że było ich strasznie dużo, tak dużo, iż zaczynałam się topić w tej gmatwaninie kolorów i materiałów. Wyciągałam rękę do wielkiego wilka, ten jednak odwrócił głowę i spojrzał w inną stronę. Tymczasem ja zagłębiałam się jeszcze dalej i dalej...
-Nie!-krzyknęłam, siadając nagle. Po czole spływał mi pot. Pospiesznie rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Bez wątpienia byłam tu po raz pierwszy.
Był to mały salonik, umeblowany jakby od niechcenia, z telewizorem i dość sporą kanapą w centralnym miejscu. Leżałam na niej, przykryta ciemno-fioletowym kocem. Szybkim ruchem ręki zdjęłam go z siebie i wstałam. Zakręciło mi się w głowie. Chciałam tylko natychmiast się dowiedzieć gdzie jestem.
-Nie wstawaj, bo inaczej Jacob mnie zabije, twierdząc, że się nadwyrężasz.- usłyszałam czyjś głos. Podskoczyłam i rozglądnęłam się po pokoju w poszukiwaniu jego właściciela. Od strony kuchni wyszła ku mnie obcięta na zapałkę Indianka. W rękach trzymała kubek z parującym cappuccino. Podeszła do mnie i siadła w pobliskim fotelu, przykładając kubek do ust.
-K-kim jesteś? Gdzie jestem?-wymamrotałam. Nie odpowiedziała od razu.
-Mam na imię Leah Clearwater.-rzekła w końcu.-Ale radzę ci się nie spoufalać, smarku.-ze zdziwienia usiadłam. Czego chciała ode mnie ta dziewczyna? Byłam w jej domu, widać, że się mną opiekowała, a teraz nazywa mnie "smarkiem"? Coś tu było nie halo.
-Hej, hej, radzę ci pohamować twój niewymowny języczek, Leah, bo inaczej Jacob spuści ci niezły łomot jak się dowie.-z kuchni wyszedł wykosi, umięśniony Indianin. Jego włosy również były równo przystrzyżone, jak u dziewczyny. Podniósł rękę w geście powitania.
-Hej, Nessie. Jestem Quil.-powiedział.-Miło cię znowu zobaczyć. Chociaż szkoda, że w takim stanie.-zdziwiłam się bardzo. Ilu jeszcze na świecie jest ludzi, którzy mnie znają, a których ja nie znam? Nie odpowiedziałam na jego powitanie ze względu na zaschnięte gardło i brak odwagi.
-Nie boję się Jacoba, Quil.-odparła niedbale Leah. Rozparła się w fotelu stawiając kubek na stoliku. Chłopak wzruszył ramionami.
-Jak tam chcesz...ale mówię ci, że on ci przyleje jak się dowie jak traktowałaś jego panienkę...
-Hej! Nie jestem żadną jego "panienką", zrozumiano?-sama zdziwiłam się nad moim nagłym wybuchem. Tymczasem Quil uśmiechnął się szeroko.
-Hej, może jednak się dogadacie, co nie, Leah? Macie podobne charakterki...-zachichotał. Założyłam ręce na piersi.
-Gdzie on jest?-spytałam w końcu.
-Jacob?-spytał chłopak.
-A któż by inny?-zironizowała Leah, wywracając oczami. Nie potrafiłam się uśmiechnąć. Wciąż pamiętałam "smarka".
-Powinien zaraz wrócić.-odparł Quil, nie zwracając uwagi na dziewczynę. Kiwnęłam głową.
-Wszystko z nim w porządku?-musiałam się upewnić.
-W jak najlepszym.-usłyszałam i w tej samej chwili poczułam jak obejmują mnie ciepłe ramiona.
-Och, Jake! Nawet nie wiesz jak się martwiłam!-wykrzyknęłam uszczęśliwiona, rzucając mu się na szyję. Chłopak poklepał mnie po plecach i zaśmiał się krótko. Zauważyłam, że nie ma na sobie koszulki i pospiesznie odsunęłam się od niego, płonąc czerwonym rumieńcem.
Chłopak zdawał się tego nie zauważyć.
-Właśnie reperowałem twoje auto.-oznajmił z uśmiechem.
-Złapałeś je?-spytałam z niedowierzeniem, przypominając sobie prędkościomierz.
-A jak!-zaśmiał się. Leah ponownie wywróciła oczami.
-Nie podziękujesz mi?-spytała.-W końcu zajmowałam się smarkulą przez bite cztery godziny.-Jacob drgnął.
-Kim?-spytał, zbliżając się do dziewczyny. Leah w tej samej sekundzie stanęła prosto i podeszła do chłopaka. Zamarłam obserwując tą konwersację.
-To co słyszałeś. S m a r k u l a.-wycedziła z uśmiechem Indianka. Jacob podszedł do niej jeszcze bliżej.
-Spróbuj to powtórzyć na zewnątrz.-odparł chłopak i obydwoje wybiegli przez drzwi na dwór. Drgnęłam jak porażona prądem. Dlaczego Quil ich nie powstrzymał?!
Spojrzałam na niego z zażaleniem.
-Dlaczego...?-pokręciłam głową.-Trzeba ich powstrzymać!-Quil zaśmiał się jak rozbawione czymś dziecko.-Co w tym śmiesznego?-spytałam sfrustrowana.
-Chodź lepiej popatrzeć.-odparł, śmiejąc się jeszcze bardziej.-Będzie niezła jatka!