Ludzie kłamią
Oplótł kubek palcami, rozgrzewając w ten sposób skostniałe ręce. Świece paliły się jasno, zdobiąc roztopionym woskiem powierzchnie stołu, blatów kuchennych i podłogi. Ich światło wywabiało z kątów czarne cienie, ale odganiało od niego ciemność. Cienie już od dawna go nie przerażały…
Dawniej z pobłażliwym uśmiechem patrzył na fobie i lęki przyjaciół, gdyż sam nie bał się niczego materialnego. Przerażały go jedynie śmiertelnie ryzykowne sytuacje. Na dodatek miał to szczęście, że zazwyczaj strach przychodził do niego dopiero, gdy niebezpieczeństwo minęło, a on siedział na kanapie i rozmawiał z Remmym o tym, co zaszło. Choć właściwie nawet wtedy nie był pewien, czy ten strach należy do niego, czy jest jedynie odbiciem emocji przyjaciela.
Teraz, gdy się nad tym zastanowił, wiedział, że tamto podejście — walka w pierwszym szeregu, hierarchia wartości, w której duma i honor znajdowały się wyżej niż życie — było błędem. Tylko głupcy się nie boją. Lepiej mieć swoje własne, zdefiniowane strachy, tak by potem Nieznany Strach nie mógł cię sparaliżować. Jego przyjaciele najwidoczniej doszli do tego wcześniej niż on.
Jim na przykład — nieustraszony Gryfon z krwi i kości — jak ognia bał się owadów z czułkami. Kiedyś nawet zdemolował całe dormitorium, ścigając z kapciem Merlinowi ducha winnego chrząszcza, co wypominali mu potem przy każdej nadarzającej się okazji.
Remmy miał w sobie dużo strachu. Bał się przede wszystkim o sprawy związane z likantropią, jednak posiadał też najzwyklejsze, kompletnie ludzkie lęki. Przekonali się o tym przypadkowo, podczas wieczornego spaceru po mugolskim Londynie. Na ulicy jakiś mężczyzna przebrany za klauna sprzedawał balony. Nie zauważyli go od razu, jednak on widocznie dostrzegł w nich potencjalnych klientów, bo podszedł i wcisnął Lilce do ręki zrobiony z balonu kwiat. Remus zbladł tak nagle, że wszyscy zwątpili na chwilę w nieomylność księżycowych tabel, które przeglądali wspólnie tamtego ranka.
Pete za to bał się wielu rzeczy, natomiast prawie nigdy o tym nie mówił. Wciąż tylko…
„Stop! Nie myśl o nim", rozkazał sobie Syriusz, gwałtownie zaciskając zęby. „Nie myśl, bo Tamto wróci i znów będziesz musiał szukać butelki z Ognistą. A Tonks chyba wyniosła z Kwatery już wszystkie."
Wstał od stołu z kubkiem w ręku i zrobił kilka kroków, jakby miał zamiar wyjść z pomieszczenia. Po chwili jednak rozmyślił się i usiadł z powrotem. Tyle że na innym krześle.
Kuchnia była jego azylem. W dzieciństwie raczej tutaj nie bywał (paniczom nie wypadało wchodzić do pomieszczeń służby), więc nic konkretnego mu się z tym miejscem nie kojarzyło. Do tego był tu kominek, który, subtelnie wspomagany przez świece, dawał zbawienne światło i ciepło. W tej części domu zagrażały mu więc jedynie mary z jego własnej głowy. Ale one były z nim wszędzie, zatem prawie przestał się nimi przejmować.
Prawie.
— Reg, posłuchaj… — zaczął, choć nie wiedział, co powiedzieć dalej.
Siedzieli naprzeciwko siebie po turecku na nienagannie zaścielonym łóżku. Brat patrzył na niego smutno. Przez kilka sekund Syriusz miał wrażenie, że przegląda się w lustrze.
— Nie, to ty posłuchaj — odezwał się w końcu Regulus. — Cokolwiek się stanie i jakkolwiek nie potoczyłyby się nasze losy, jesteśmy braćmi. Mamy siebie i to jest najważniejsze.
Starszy Black kiwnął głową z powagą. Chciał go uściskać, podziękować mu za te słowa, ale nie umiał. To był Regulus. Nie Jim, nie Remi, nie Pete, a Regulus. Nie wypadało. Jeszcze pogniótłby mu koszulę…
— Od jutra pewnie nie będę już twoim bratem — stwierdził cicho Syriusz. Zdziwił się, że w jego tonie nie ma ani odrobiny żalu. Może tylko pewien wyrzut.
— Każdy ma we łbie coś, w co wierzy — odrzekł na to Reg, wzruszając ramionami. — To że wierzymy w co innego, jeszcze nie znaczy, że jesteśmy tak bardzo różni. Kiedyś się o tym przekonasz.
Gryfon w odpowiedzi uśmiechnął się lekko.
— W takim razie mam nadzieję, że to ty będziesz podobny do mnie, a nie ja do ciebie. — Podniósł się i stanął obok łóżka; Reg, chyba nawet nieświadomie, zrobił to samo. — Czas uciekać — dodał, a po chwili sam zaśmiał się z przypadkowej gry słów. — Trzymaj się, brat. I niech ci te węże nie zjedzą mózgu. Jakby co, widzimy się w szkole.
— Syriusz…!
Starszy Black przez chwilę stał bez ruchu, niczym trafiony Drętwotą. Reg go przytulił. Regulus. Sam z siebie.
Syriuszowi dopiero po chwili udało się pozbyć szoku i zreflektował się, klepiąc brata mocno po plecach.
„Mamy siebie…", powtórzył w myślach z zadowoleniem.
Bezwiednie pokręcił głową, przypominając sobie tamtą chwilę. Sukinsyn go okłamał. Jak zwykle zresztą. Nigdy nie byli do siebie podobni i już nigdy nie będą!
Zegar na piętrze zaczął wybijać północ. Dwanaście uderzeń, które z jakiegoś irracjonalnego powodu przywiodły mu na myśl dwanaście lat… Gdy ostatnie ding-dong ucichło, mężczyzna uniósł kubek, jakby wznosił toast, i mruknął do siebie z sarkazmem:
— Wszystkiego najlepszego, Łapo. Szczęścia, zdrowia i miłości!
Rozglądnął się dyskretnie. Matka nadal stała mu za plecami, w pewnym oddaleniu, pilnując, by zachowywał się przyzwoicie. Regulus siedział w odległym kącie sali, otoczony starymi ciotkami, które co chwilę z upodobaniem targały go za policzki i wykrzykiwały banały typu: „Jak ty wyrosłeś!". Kuzynka Narcyza rzępoliła na pianinie ustawionym w centrum pomieszczenia, a jej siostra, Andromeda, nuciła coś do taktu, wzbudzając aplauz zgromadzonej przy nich małej widowni. Ojca nadal nigdzie nie było; zapewne nie zdążył jeszcze dotrzeć do Black Village z Ministerstwa.
— …samych udanych zaklęć, dobrej żony i powodzenia na magogiełdzie! Niecodziennie kończy się szesnaście lat*! — Kolejny daleki krewny uścisnął mu dłoń i odszedł, by ustąpić miejsca następnej — wyglądało na to, że ostatniej — osobie, która chciała mu złożyć życzenia.
Syriusz miał już po dziurki w nosie życzeń. Składano mu je od dobrej godziny (nawet swój kawałek urodzinowego ciasta zjadł, słuchając kolejnej litanii) i na dodatek wszystkie były podobne. Żadne nawet nie umywały się do tych, które przysłali mu rano Huncwoci…
Kiedy jednak chłopak zobaczył, kto tym razem przed nim stanął, sztuczny uśmiech na jego twarzy zmienił się w inny: szczery i szelmowski.
— Ja… — Dziewczyna zająknęła się nieco, zbita z tropu jego reakcją. — Wszystkiego najlepszego — wydukała w końcu.
— Tylko tyle?
Syriusz od urodzenia był wyjątkowym dzieckiem. Nieposłusznym i nieprzewidywalnym. Państwo Black nauczyli się jednak przymykać oko na jego wybryki. Mieli bowiem nadzieję, iż ich długoterminowa intryga przyniesie efekt i wszystko pójdzie według planu.
Tradycja mówiła, że każdemu pierworodnemu potomkowi czystokrwistego rodu w dniu piątych urodzin powinno się wyznaczyć narzeczoną, której tożsamość aż do jego dwudziestych pierwszych urodzin — dnia ślubu — pozostawała anonimowa. Jednak państwo Black, znając swojego syna, postanowili trochę nagiąć tradycję. Zapoznali narzeczeństwo już we wczesnym dzieciństwie mając nadzieję, że w przyszłości młodzi sami będą dążyć do ślubu.
Oczywiście Syriusz nigdy nie przyjmował do wiadomości, że w ogóle weźmie jakiś ślub. Nie zmieniało to jednak faktu, iż do jedenastego roku życia spędzał z Marianną dużo czasu, bawiąc się na wszelakich balach i przyjęciach. Nawet nie zauważył, że — gdzieś pomiędzy robieniem psikusów skrzatom domowym a wylewaniem kuzynce Bellatriks ponczu na sukienkę — zaprzyjaźnił się z tą dziewczyną. A potem kontakt — nieprzypadkowo zresztą — został zerwany. Nie widzieli się przez całe pięć lat, aż do dzisiaj.
Gdy Syriusz razem z matką witał w hallu ją i jej rodzinę, poczuł się mile zaskoczony. Dziewczyna zmieniła się, to oczywiste, jednak nadal tkwiło w niej coś znajomego. Coś, co wzbudzało sympatię. To w dalszym ciągu była ta sama Mari.
Pomyślał wtedy nawet, że gdyby był taki jak Regulus — ugrzeczniony i posłuszny — pewnie bardzo chętnie by się z nią ożenił. Tylko, że nie był taki jak brat. Mógł ją lubić, ale z pewnością nie zamierzał się z nią żenić. Przynajmniej nie dopóki go do tego przymuszali.
— Co masz na myśli? — zapytała, unosząc brwi i zakładając ręce na piersi. — A czego byś jeszcze chciał?
„Widać charakterek jej został", pomyślał Syriusz, jednocześnie unosząc ręce w geście poddania.
— Liczyłem na jakiś ciąg dalszy — wyjaśnił, szczerząc zęby w uśmiechu — Wiesz… „Miłego życia ze mną" albo „dwójki dzieci, bo ja nie mam ochoty na więcej".
Dziewczyna wywróciła oczami.
— Dobrze, że chociaż wyprzystojniałeś, bo jak widzę, zawartość czaszki pozostała niezmienna — powiedziała, jednocześnie stając na palcach i całując go w policzek.
— Co…? — Syriusz był zdezorientowany.
— Nasze matki chyba myślały, że się kłócimy i już chciały tu iść — wyszeptała mu do ucha i odsunęła się szybko. Chłopak nie bez satysfakcji zarejestrował rumieniec na jej twarzy.
— Aha.
— Elokwencja też ta sama — oceniła z uśmiechem.
Zmrużył oczy, dając się wciągnąć w jej grę.
— Ale mówisz, że wyprzystojniałem. Pomyśl, że niektórzy narzeczeni z wiekiem tylko brzydną — powiedział, zawadiacko przekrzywiając głowę i niedbałym gestem odgarniając przydługie włosy.
— Nigdy mnie nie pocieszało, że inni mają gorzej.
Parsknął krótkim śmiechem, który skojarzył się Mari z psim szczeknięciem. Przyjrzała mu się uważniej. Nie skłamała, gdy mówiła, że jest przystojny. Ciemne włosy silnie kontrastowały z jasną cerą, a szata w kolorze gorzkiej czekolady uwydatniała barwę jego oczu. Dziewczyna stwierdziła nawet w duchu, że Syriusz jest najatrakcyjniejszym chłopcem, z jakim miała do tej pory do czynienia. Przystojny, wysoki, ciemnowłosy… i patrzący na nią ze zdziwieniem.
— Czemu mi się tak przyglądasz?
— Oceniam czy powierzchowność zrekompensuje mi braki w twoim intelekcie — odpowiedziała w miarę gładko.
— Braki to ja mam tylko w cierpliwości do zuchwałych panienek — rzucił chłopak, grożąc jej palcem. — Jeśli mamy się dalej tak przekomarzać, powinniśmy zejść matkom z widoku — dodał, łapiąc ją za rękę. — Chodź.
Bez oporów ruszyła z nim przez salę balową, lecz gdy zobaczyła ich cel, wyjście do ogrodu, zwolniła kroku.
— Poczekaj, nie zdążyłam ci powiedzieć…
— A państwo dokąd się wybierają?
Zaskoczony chłopak zatrzymał się w półkroku i powoli odwrócił na pięcie. Dziewczyna, z miną jakby to wszystko przewidziała, przystanęła koło niego niepewnie.
— Do ogrodu, matko — odpowiedział Syriusz spokojnie.
Walburgia Black zacmokała zniesmaczona i posłała znaczące spojrzenie stojącej obok rodzicielce Marianny.
— Sami nigdzie się stąd nie ruszycie, skarbie — poinformowała pani Duchesne przesłodzonym tonem. — Musicie mieć przyzwoitkę.
— Słucham? — wyrwało się Syriuszowi zanim Mari zdążyła nadepnąć mu na stopę.
— Nie jesteście już dziećmi i moglibyście narobić głupot — stwierdziła chłodno pani Black. — Przyzwoitka jest niezbędna.
Marianna postanowiła się wtrącić zanim atmosfera stanie się całkiem nieprzyjemna.
— Mama mówiła, że ma pani tutaj kogoś odpowiedniego. Może moglibyśmy pójść i…
— Moje dziecko, przed chwilą posłałam skrzata. Bellatriks zaraz powinna tu być.
— Bella… — jęknął cicho Syriusz.
— O, już idzie! Bellatriks, jesteś potrzebna. Te dwa gołąbeczki… — zaczęła pani Black, gdy młoda kobieta w szkarłatnej sukni podeszła bliżej.
Dało się zauważyć, że dziewczyna nie jest zbyt zadowolona. Dobitnie świadczyły o tym zaciśnięte pięści i przymrużone oczy.
— Tak, ciociu. Zajmę się nimi — przerwała kobiecie zniecierpliwionym tonem. — Idziemy — rzuciła do narzeczonych i pchnęła ich nieznacznie w stronę ogrodu.
Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz i doszli do ustronnej altanki ukrytej przed wzrokiem ludzi na sali, Bellatriks przystanęła. Lekki wieczorny wiatr rozwiewał jej długie czarne włosy.
— Dobra, kuzynie, nie mam zamiaru za wami łazić — warknęła. — Zawrzemy umowę.
W tym momencie Syriusz przypomniał sobie, że gdy witał ją przy drzwiach, miała na głowie — tak jak Narcyza i Andromeda — misternie ułożonego koka. Szybko skojarzył fakty i postanowił je wykorzystać.
— Nie doniesiemy, że migdalisz się z Lestrangem na górze, a ty w zamian dasz nam spokój — wtrącił. — Nie ma sprawy. Do domu można wejść jeszcze przez zachodnie skrzydło — dodał, uprzedzając jej następne pytanie.
Bella zmrużyła groźnie oczy.
— Uważaj, smarkaczu, bo kiedyś się doigrasz… — rzuciła gniewnie i odeszła, nie czekając na jego odpowiedź. Syriusz odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za rogiem budynku.
— To co teraz robimy? — Usłyszał za sobą drżący głos Marianny. Prawie zapomniał, że dziewczyna w ogóle tam była.
— Usiądziemy i pogadamy.
Po godzinie siedzenia w ogrodowej altance, zmarzli i przenieśli się do pokoju Syriusza. Chłopak był bardzo zadowolony, że w końcu doszli do momentu, w którym skończyli sobie dogryzać, a zaczęli swobodnie rozmawiać na mniej lub bardziej poważne tematy. No i Mari przestała się czerwienić za każdym razem, gdy na niego spojrzała.
— Nie masz zamiaru brać ze mną ślubu, prawda? — zapytała nagle, siedząc po turecku u wezgłowia jego łóżka.
Leżący do tej pory Syriusz uniósł się na łokciach.
— Szczerze mówiąc, fajna z ciebie dziewczyna i w ogóle, ale…
Mari zacisnęła usta. Jej wzrok błądził po pokoju, aż natrafił na zdobiące jedną ze ścian plakaty. Było ich tylko kilka („Widać reszta została w Londynie", pomyślała.); przedstawiały mugolki ubrane w… Właściwie prawie wcale nieubrane. To nasunęło jej pewną myśl.
— To głupie, że już na starcie mnie skreśliłeś tylko dlatego, że kazali ci ze mną być — powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
— Hej, to nie tak. Mari, zrozum, że…
— Tak, jasne. Rozumiem!
Zapadła cisza. Syriusz klął w duchu.
— Wiesz… — zaczęła po chwili dziewczyna, na czworakach przechodząc przez łóżko i kładąc się w poprzek, tuż koło zdziwionego chłopaka. — Od naszego ostatniego spotkania często myślałam jaki jesteś, jak wyglądasz i czy się zmieniłeś. Marzyłam o własnym domu i rodzinie. Ale kiedy zobaczyłam cię dzisiaj tam w hallu, wiedziałam, że nic z tego nie będzie.
Spojrzał na nią zaintrygowany. Odkąd zaczęła mówić, ani razu nie popatrzyła mu w twarz, lecz temu akurat się nie dziwił — jego bliskość mogła ją peszyć. To nawet był w stanie zrozumieć. Ale jej słowa?
— Czyżbym wyglądał na nierodzinnego faceta?
— Nie. Wyglądasz raczej na faceta, który nigdy nie związałby się z kimś takim jak ja.
Zmarszczył brwi.
— Twierdzisz, że pasują do mnie tylko długonogie blondynki? — zapytał ostrożnie.
— A ty twierdzisz, że nie lubisz blondynek? — rzuciła przekornie, uśmiechając się kącikiem ust. Syriusz dostrzegł uroczy dołeczek w jej policzku.
— Twierdzę, że przy wyborze dziewczyn nie zwracam uwagi na kolor włosów — odparł, wzruszając ramionami. — A ty masz zdecydowanie za dużo kompleksów jak na kogoś tak ładnego.
— Komplemenciarz. I pewnie podrywacz.
— Może…
Widział jak dziewczyna znów uśmiechnęła się leciutko. Kasztanowe włosy rozrzucone wokół niej po poduszce mieniły się miedzią w świetle wiszącego pod sufitem kandelabru.
Nie, nie była piękna. Ale jak to miał w zwyczaju mawiać wuj Alfard: „Kobieta piękna jest zawsze piękna. A w kobiecie ładnej codziennie dostrzegasz coś, czego wczoraj nie widziałeś."
Nachylił się i ją pocałował.
— Na miłość boską!
Syriusz poczuł, jak jakaś siła ciągnie go do tyłu i ciska nim o podłogę. Kątem oka dostrzegł w drzwiach swoją matkę.
— Tego się po tobie, chłopcze, nie spodziewałam! — zawołała pani Black, podchodząc do niego z nadal uniesioną różdżką.
— Nie, to moja wina! — krzyknęła przerażona Marianna. — To ja go sprowokowałam! Ja chciałam…!
— Oboje chcieliśmy…! — wtrącił Syriusz, szybko wstając z podłogi i cofając się o kilka kroków. Różdżkę miał w pogotowiu, schowaną w tylnej kieszeni.
— Dosyć! — przerwała pani Black. — Marianno, natychmiast idź na dół do swojej matki. A ty… — zwróciła się do syna, jednak urwała, gdyż w tym momencie drzwi ponownie się otworzyły.
— Co tu się dzieje? — zapytał pan Black, uważnie przyglądając się zastanej scenie.
„Nie no, po prostu świetnie!", pomyślał z rozpaczą Syriusz.
W tym czasie Mari wstała z łóżka, ale zamiast ruszyć do wyjścia, podeszła do chłopaka i kurczowo chwyciła go za rękę.
— Co się dzieje? — warknęła pani Black do męża. — Twój syn całował się z…
— I o to robisz tyle szumu? Przestań, zanim zlecą się tu wszyscy goście — przerwał jej mężczyzna, podchodząc bliżej i delikatnie wyjmując jej z palców różdżkę. — Zachowujesz się, jakbym ja nigdy przed ślubem tego nie robił — szepnął na tyle głośno, że dotarło to także do uszu młodych.
Syriusz z mieszaniną zdezorientowania i rozbawienia na twarzy obserwował, jak szyja i policzki jego matki przybierają kolor szkarłatu.
— Daj im spokój — dorzucił Orion Black, jednocześnie mrugając do syna ponad ramieniem żony. — Chodź, na dole właśnie podali przystawki do kolacji.
Walburgia próbowała jeszcze protestować, jednak w końcu skapitulowała. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Syriusz odetchnął z ulgą.
— Mało brakowało — powiedział, a potem dodał, mrużąc oczy: — „To ja go sprowokowałam"?
Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie.
— Coś musiałam powiedzieć! — zaczęła się bronić. — A ona stała nad tobą z różdżką! Merlin wie, co się mogło stać! Przestraszyłam się — pisnęła na koniec.
Chłopak słuchał tego w ciszy, a potem po prostu ją przytulił. Nie umiałby teraz zrobić niczego bardziej odkrywczego.
— Już dobrze — wyszeptał, niepewnie głaszcząc ją po włosach.
— Obiecaj, że nawet jeśli się nie pobierzemy, to i tak będziemy przyjaciółmi — poprosiła cicho.
— Obiecuję.
Nie pamiętał dalszego przebiegu rozmowy, był jednak pewien, że panowała przyjemna, ciepła atmosfera. Z bezsilnością uderzył pięścią w stół. Nadal miał problemy z przywoływaniem dobrych wspomnień. Zbyt długo były mu one odbierane.
Jednak wiedział jedno. Ona, tak jak Regulus, powiedziała wtedy, że mają siebie. Mają siebie i to jest najważniejsze. I ona też kłamała. Owszem, spotkali się po jego ucieczce z domu. Tylko, że to spotkanie pamiętał później przez całe dwanaście lat w Azkabanie...
Upił łyk herbaty, a potem szybko odstawił kubek. Jedynie siła woli sprawiła, że naczynie nie wylądowało rozbite pod ścianą.
— Najgorsze jest to — zaczął cicho, ale jego głos i tak odbił się echem w pustym pomieszczeniu — że nie tylko wy umieliście tak dobrze kłamać.
— Denerwujesz się? — zapytał, widząc jak przyjaciel po raz trzeci w ciągu trzydziestu sekund nerwowo przeczesuje włosy palcami.
— Nie, no co ty — odpowiedział James trochę za szybko jak na kogoś niezdenerwowanego. — Ja tak przecież zawsze. Wiesz, żeby dobrze wyglądać.
Syriusz pokręcił głową i wywrócił oczami, niedbałym gestem odgarniając z oczu grzywkę. I tak wiedział swoje.
— Teraz to już nie będzie to samo — odezwał się, chcąc odwrócić uwagę przyjaciela od tego, co miało się wydarzyć. — Już nie będzie Jima Rogacza; zostanie z ciebie tylko stateczny pan James Potter — dodał z lekkim sarkazmem, którego zwykle używał do żartów. Tym razem jednak w jego głosie zabrzmiała jakaś fałszywa nuta. Gorycz?
„Cholera", zaklął w myśli. „To nie tak miało być."
Jim spojrzał na niego czujnie. Zbyt długo znał Blacka, by nie usłyszeć tego… No właśnie, czego?
— Łapa, co jest? — spytał bez ogródek.
Dwie pary czekoladowych oczu spotkały się w ciszy. Ta jedna chwila wystarczyła, by James zrozumiał.
Syriusz zawsze był sam. Co prawda miał wokół siebie tabuny dziewcząt, jednak rzadko którą traktował poważnie. Dla niego priorytetem były zabawa, adrenalina i ryzyko. Nie rodzina. Przynajmniej on z całych sił próbował tak sobie wmówić.
— Nie wiem, stary — odpowiedział Black szczerze. — Po prostu wszystko się zmieni. Jeśli Lilka zgodzi się dzisiaj w Hogsmeade być z tobą, to będzie koniec jakiejś epoki… Nie, nieważne. Nie słuchaj mnie, plotę jak skonfundowany tryton — dodał szybko.
James milczał, bo wiedział, że Syriusz ma rację. Coś się skończy. Nie będzie już duetu Black-Potter. A na pewno nie będzie on taki jak wcześniej.
Odetchnął głęboko i powiódł wzrokiem po zalanych czerwcowym słońcem błoniach.
— Ja i Lilka to jeszcze nic pewnego — powiedział cicho. — A my, Lunio i Glizdek to coś trwałego jak skała. — Wstał i otrzepał spodnie z trawy. — Masz nas, zawsze. Pamiętaj. — Poklepał przyjaciela po ramieniu i ruszył w stronę zamku.
Syriusz nadal siedział w miejscu i wpatrywał się w jezioro. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już to kiedyś słyszał.
Obudziło go delikatne szturchnięcie.
— C…co?
Uniósł głowę i zobaczył przed sobą bursztynowe oczy Remusa Lupina. Prawie takie same jak przed czternastu laty…
— Mówiłem ci, żebyś nie spał w kuchni — powiedział mężczyzna ciepło. — A przy okazji wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
— Taa, dzięki — odpowiedział, przecierając zaspane oczy.
Rozejrzał się niepewnie. Świece wokół niego już dawno pogasły, a w kominku ledwo tliły się resztki żaru. W pomieszczeniu było ciemno.
— Remmy, mógłbyś…? — zaczął, jednak nie musiał nawet kończyć. Przyjaciel machnął różdżką i ogień ponownie zapłonął. — Dzięki.
— Od czego są przyjaciele — odpowiedział, wyciągając z kieszeni dwie czekoladowe żaby i jedną kładąc przed Syriuszem.
— Tęsknię za nimi — stwierdził cicho Black, odpakowując czekoladę. — Za Jimem, Lilką i Pete'em, którego znaliśmy. Odkąd Rogaty leży pod ziemią…
— Daj spokój — przerwał mu Lupin, widząc, że tok myślenia przyjaciela schodzi na niebezpieczne tory. — Nadal jest nas dwóch. Mamy siebie i…
— Lunio, nie kończ — poprosił Syriusz obojętnym tonem. Ale jego oczy błagały.
Remus spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Nie lubię tego stwierdzenia — wyjaśnił Black niechętnie. „Ludzie kłamią", dodał w myślach.