Żon, Fan Fiction, Dir en Gray


Żon, nie żona, panie władzo!

Wchodzący na salę Die drgnął lekko, gdy za jego plecami coś rąbnęło z okropnym łoskotem. Odwrócił się i bez większego zdziwienia ujrzał Shinyę, zbierającego się z podłogi.
- Wlazłeś na ten durny wazon - zauważył z uciechą, patrząc na skorupy porozwalane dookoła leżącego na ziemi perkusisty. Wątpliwa ozdoba stała w rogu od niepamiętnych czasów, uważnie mijana i szczerze znienawidzona. Mało było osób, które nie uszkodziłyby sobie dolnych kończyn wbiegając po schodach. Jednak ozdobę postawił tam Kaoru, więc reszta z irytacją przeskakiwała nad nią i klęła w duchu. Nikt nie miał ochoty irytować lidera jakoś specjalnie, zwłaszcza podczas prób. - Kao, grat się stłukł - poinformował Die, nie zawracając sobie głowy zdejmowaniem butów. Na podłodze zostawały brudne ślady błota i topniejącego śniegu. - Kaoru…?
- Nie ma go jeszcze - wyjaśnił Kyo, wychodząc z zaplecza. Trzymał w rękach tracę, z ustawionymi na niej kubkami z kawą. - Jezu, jakiego ja mam kaca po tej wczorajszej imprezie, to się w głowie nie mieści - wymruczał, stawiając tacę na stole i masując dłonią skronie. - Jak w ogóle wróciliście? Bo mi się film urwał jakoś pośrodku chyba…
- A jak, urwał się - potwierdził zgryźliwie Toshiya, sięgając po kawę. - Wiecie, co on robił jak go znalazłem? - No? - zachęcił go Die, spoglądając z zaciekawieniem na wokalistę. Kyo uśmiechnął się krzywo, ale nic nie powiedział.
- Siedział na komisariacie.
- O? - zdziwił się Die. Ale nie za bardzo. Zdolności Kyo były nieograniczone. - Bo?
- Bo dogadywał się z barmanem po angielsku.
- Z tego co wiem - powiedział ostrożnie Shinya - to nie jest karalne…?
- To nie - zgodził się zgryźliwie Toshiya, kręcąc z politowaniem głową. - Ale próba uduszenia kogoś przez wpychanie jego twarzy w miskę z sosem chrzanowym już jest.
- To on zaczął - westchnął Kyo, odstawiając na stół pusty kubek. - Ja się tylko broniłem.
- On też - poinformował go sucho basista. - Przed atakiem niewyżytego pedała.
- Nie rozumiem - zakomunikował po chwili ciszy Die. - To znaczy co, tym chrzanem go chciał…?
- Gorzej - warknął Toshiya, oskarżycielsko wskazując palcem na wokalistę, który siedział na kanapie, wpatrując się w niego z oddaniem. - Próbował mu podziękować za drinka.
- Fizycznie?...
- Pomyśl, Daisuke - jęknął basista z niesmakiem. - U niego jak zabrzmiało „thank you”? No jak?
- Mało dziękczynnie?
- Jak „fuck you”! - wrzasnął Toshiya z rozpaczą, zabijając wzrokiem kulącego się ze śmiechu Shinyę.
- A tak w zasadzie, to Kaoru jak wracał? - zapytał dyplomatycznie Kyo, zmieniając temat. - To znaczy, ktoś z nim był?
- Wiecie co - powiedział niepewnie Die. - Chyba ja. Chyba - uprzedził pytanie perkusisty - bo obudziłem się dziś w jego swetrze.
- Spałeś z nim? - zainteresował się gwałtownie Kyo.
- W jego swetrze! - warknął Die. - W swoim mieszkaniu, kretynie!
- Yhy-hy - zachłysnął się Shinya, odczytując sms-a. - Słuchajcie, ja zwariowałem.
- Bo? - zapytał ciężko Toshiya, mierzwiąc sobie włosy na głowie.
- Bo Kaoru napisał, że odwołuje próbę - wyszeptał z nabożeństwem perkusista, podtykając mu pod nos telefon. Przez chwilę milczeli.
- Faktycznie - mruknął niedowierzająco Toshiya, oglądając komórkę ze wszystkich stron. - Ja też zwariowałem - stwierdził nagle. - Die, ty też…?
- Och, dajcie spokój - rozzłościł się Kyo, wyrywając mu telefon. - Każdemu się zdarza, nawet Kaoru! Może ma kaca.
- On nigdy w życiu nie miał kaca - powiedział przekonaniem Shinya, kręcąc głową. - Ja chyba do niego wstąpię. Może jest chory, to zrobię jakieś zakupy, czy coś… Ani słowa! - warknął, gdy Toshiya otworzył usta. - Już ja wiem, co ty chcesz powiedzieć!
- Ja nie wiem, czemu ty mnie zawsze podejrzewasz o najgorsze - rozżalił się basista, teatralnie ocierając oczy. - Chciałem tylko zapytać, czemu mi zakupów nie robiłeś jak miałem grypę.
- Kyo ci robił - wytknął perkusista. - I ty jesteś chory co dwa dni. Kaoru nie bywa chory. Słuchajcie, ja się martwię.
- Wiecie, że ja też - mruknął Die. - Pójdę z tobą, Shin. Może się przydam.
- Pójdziesz. Na piechotę, Die.
- Daj spokój, na motorze to będzie chwila.
- Nie wsiadam na tego twojego grata, mowy nie ma.
- Ale zobacz, pięć minut i jesteśmy…
- Nie. Metro jeździ.
- Godzina drogi…
- Przynajmniej dojadę żywy…
Wokalista pokręcił głową, gdy wyszli wciąż zażarcie się kłócąc. Toshiya westchnął, chowając do torby teczki.
- On jest totalnym idiotą - stwierdził Kyo ze zgrozą, wypijając zimną już kawę, naszykowaną dla lidera.
- I ślepy jest - przytaknął Toshiya ponuro. - Myślisz, że nic nie pamięta?
- Ja też nie pamiętałem, czemu znalazłem się na komisariacie - podsumował Kyo, wzdychając ciężko. - To on może tego…
- Przypomnimy…? - zagadnął basista, zapinając kurtkę. Kyo popatrzył na niego z namysłem i zaprzeczył gwałtownie.
- To nie nasza sprawa, Totchi - mruknął poważnie. - Przypadkowo widziałeś… mam nadzieję, że się wszystko wyjaśni. Chociaż możemy dziś wstąpić do Kaoru. To za długo już trwa.
- Tak - zgodził się z nim basista, wyjątkowo jak na siebie poważnym głosem. - Co najmniej o pięć lat za długo.

Die zaparkował pod domem lidera, ściągając z głowy czarny kask. Z irytacją odplątał ze swojej talii ciasno zaciśnięte ramiona Shinyi i popukał go w ramię.
- Jesteśmy, ShinShin - stwierdził zgryźliwie, gdy perkusista powoli otworzył jedno oko. - Żywi. Na miejscu.
- Boże drogi - wyszeptał Shinya ze zgrozą. - Ja żyję! - ucieszył się, rozglądając dookoła. Jego spojrzenie padło na gitarzystę, który prychnął ze złością.
- Nie przesadzaj. Nic takiego nie robiłem.
- O, skądże znowu - wymruczał Shinya, zsuwając się z siodełka i na miękkich nogach podchodząc do ławki. Opadł na nią, przyglądając się motorowi z wyraźną niechęcią. - Tylko jechałeś. Ze mną, na tym czymś.
- To jest motocykl, ty głąbie - warknął Die, wydzierając mu kask. - Ty byś chciał, żeby co robił?
- Nic bym nie chciał! - rozzłościł się Shinya, wstając niepewnie. - W ogóle nic od niego nie chcę! Może nie istnieć.
- Masz uraz jakiś do motocykli, czy co? - zainteresował się Die, pukając się w czoło.
- Do motocykli nie - westchnął perkusista. - Do tych prowadzonych przez ciebie już tak.
- Półgłówek. Ktoś mi dał prawo jazdy.
- Niech mu ziemia lekką będzie - skomentował ironicznie Shinya. - Bo to samobójca urodzony musiał być.
Die zerknął na niego złowrogo, ale się nie odezwał. W milczeniu znaleźli się przed domem, po czym Shinya nacisnął dzwonek domofonu.
- Nie odpowiada - poinformował stojącego obok gitarzystę.
- Serio mówisz? - zapytał z politowaniem Die, wyciągając szyję, by zajrzeć przez ogrodzenie. - Nigdy bym się nie domyślił. Może go nie ma?
- Samochód stoi - powiedział niepewnie perkusista, naciskając przycisk dzwonka. W napięciu patrzyli na zamknięte drzwi. - I rolet nie opuścił.
- Matko jedyna, a może on zemdlał - przeraził się Die, stając na palcach i spoglądając na dom. - I uderzył się w głowę.
- Uderzyć w głowę to ty się musiałeś, już dawno temu - zirytował się zaniepokojony lekko Shinya. - Wzywamy policję…?
- Bo nam kumpel nie otwiera? - zwątpił gitarzysta. Stali przez chwilę, zastanawiając się co mają robić. - Możemy wejść od tyłu - podsunął zachęcająco Die, przechodząc za róg ogrodzenia. - Tam jest taras, zobaczymy. Może jest łazience i nie słyszy. Popukamy w okna, czy coś…
Shinya popatrzył na niego z powątpiewaniem, ale posłusznie przelazł przez płot. Zeskoczył lekko na ziemię, po czym skrzywił się, gdy Die upadł obok niego, rozcierając kolano.
- Co robisz, ty sieroto boża? - zdenerwował się, wciągając go za wysoki, ale łysy o tej porze roku żywopłot. Powoli przejechał przed domem radiowóz, znikając zaraz za zakrętem. - Chcesz, żeby nas za włamanie zamknęli?
- Kurtka mi się zaczepiła - syknął Die obronnie. - Patrz, urwało się.
- Widzę - poinformował go Shinya złowieszczym szeptem. - Widzę też, że to moja kurtka, ofiaro losu ty. Odkupisz.
- Ona już była podarta! - spróbował beznadziejnie Die, czołgając się w kierunku domu. Shinya na czworakach podążył za nim, starając się nie wychylać zza krzaków. Zdyszani wczołgali się na taras, chowając za balustradą. Perkusista wyciągnął z włosów parę liści, naciskając klamkę.
- Zamknięte - oznajmił odkrywczo, starając się zajrzeć do środka. Die przylepił twarz do szyby, mrucząc z irytacją. - Cholera, jakaś zasłona wisi.
- Tam dalej jest okno od spiżarni - powiedział z namysłem Die, przeczołgując się dalej. Shinya podążył za nim, z zaniepokojeniem zauważając radiowóz, który wrócił i zaparkował dokładnie naprzeciwko domu lidera, po drugiej stronie ulicy. - Otwarte - wyszeptał gorączkowo Die, poinformowany o policji również. - Wchodzimy?
- Byle szybko - odszepnął mu Shinya, obserwując z niepokojem otyłego stróża prawa, pożerającego kolejnego pączka. - Właź pierwszy, tylko tam niczego nie rozwal, bo Kao zawału dostanie. - Die wyczekał na chwilę, gdy na ulicę wtoczyła się wielka ciężarówka z logo firmy przeprowadzkowej, po czym oparł się na rękach i podciągnął na parapet. - Szybciej! - pogonił go rozpaczliwie perkusista. - Odjeżdża!
- Chryste panie! - jęknął Die, straciwszy oparcie dla nóg. Z łomotem wylądował na posadzce, zostawiając na zewnątrz buta i nieprzytomnie zdenerwowanego Shinyę, który natarczywie kazał mu się zamknąć. - Dobra, jestem - zakomunikował, zebrawszy się z podłogi. - Właź też.
- Chwila, niech ten glina się czymś zajmie - odpowiedział mu Shinya, wyczekująco patrząc na policjanta, beztrosko zaciągającego się papierosem. Jego wzrok ześlizgnął się za samochód, po czym perkusista zamarł. - Die! - wysyczał przeraźliwym szeptem. - Kaoru tu idzie! Ma torby. Był na zakupach chyba!
- Kurwa mać - spanikował gitarzysta, spoglądając przez zakurzone okienko na zbliżającego się wolno lidera. - On mnie zabije, jak zobaczy, że włamałem mu się do domu. Wyłażę…!
- Nie zdążysz! - zatrzymał go Shinya, bezradnie patrząc jak Kaoru zbliża się do furtki i przekręca klucz w zamku. - Schowaj się! Tylko wyjdź stamtąd, zakupy zaniesie! Szybko, Die!
Ponaglony rozpaczliwym nakazem gitarzysta rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym niemal wybiegł na przestronny przedpokój, rozglądając się dookoła. W ostatniej chwili wepchnął się do stojącej w pokoju naprzeciwko szafy, zamykając za sobą drewniane drzwi. Szaleńczo zdenerwowany, schował się za wiszące w niej płaszcze i wstrzymał oddech.
Kaoru zamknął za sobą drzwi, wzdychając ze znużeniem. Kopniakami zrzucił z nóg buty, kierując się do kuchni. Nastawił wodę, wypakowując zakupy i zanosząc je do lodówki. Kiedy podszedł do szafy, chcąc odwiesić kurtkę, zadzwonił dzwonek, zatrzymując go w pół kroku. Skulony za ciężkim, zimowym płaszczem Die odetchnął, kiedy kroki lidera oddaliły się.
- Cześć, Kao - mruknął wokalista, ładując się do mieszkania. Toshiya wszedł za nim, zamykając drzwi i wręczając liderowi butelkę wina. - Od razu mówię, że to był jego pomysł, żeby tu przyjść. Ja tylko do towarzystwa.
- Dzięki, kochanie - syknął ironicznie Toshiya, ściągając kurtkę. - Gdzie się mogę odwiesić?
- Daj do szafy - mruknął lider, czego Die omal nie przypłacił zawałem serca. - Albo rzucę na fotel, nic im nie będzie. Co was sprowadza?...
- Jego sprowadza - zastrzegł się Kyo ponownie. - Ja z tym nie mam nic wspólnego.
- Kyo - powiedział ostrzegawczo basista, opadając na fotel. Kaoru wyciągnął z barku trzy kieliszki, po czym usiadł również, odkorkowując butelkę.
- No? - zagaił, unosząc brwi. Rozlał wino do kieliszków, po czym wychylił dużego łyka i potarł dłonią czoło. - Więc co…?
- Słuchaj, Kao - zaczął powoli Toshiya, obracając w dłoniach niezapalonego papierosa. - Ja się nie chcę wtrącać, ale…
- A może przejdziemy do pokoju? - przerwał mu lider, na co Die pokiwał entuzjastycznie głową. W szafie było ciasno i niewygodnie, gdyby usiedli w pokoju, zdołałby wyjść. Teraz było bez szans, musiałby przeleźć centralnie przed nimi. - Tak w kuchni…
- Siedźmy tu - mruknął Kyo, na co Die natychmiast szczerze go znienawidził.
- No, więc?...
Toshiya zagryzł wargi, zerkając na wokalistę. Kyo wzruszył ramionami, sięgając po kieliszek. - Ty chciałeś załatwiać, Totchi - przypomniał basiście. - Ja nie chcę stracić kumpla.
- Bo co? - zapytał nieufnie Kaoru, podając basiście ogień. Toshiya zaciągnął się głęboko, po czym wypalił:
- Widziałem, jak całowałeś się z Die'm przed samochodem wczoraj.
W pomieszczeniu zapadła idealna cisza, przerywana tylko płytkimi oddechami. Die wytrzeszczył oczy, wpatrując się w ciemność przed sobą i przetrawiając usłyszane słowa.
- Ach tak - odezwał się po chwili lider, odgaszając ledwie zapalonego papierosa. - I co zamierzasz z tym zrobić?
- Daj spokój, Kao… - westchnął basista, dolewając mu wina. - Nic nie zamierzam robić. To ty powinieneś.
- Niby co? - warknął Kaoru zimno, prawie przegryzając następnego papierosa. - Byłem pijany!
- Nie byłeś - przerwał mu spokojnie Kyo, wychylając swoje wino. Skrzywił się, przełykając wszystko. - Nienawidzę wytrawnego - wyjaśnił liderowi, który wpatrywał się w niego bez słowa. - Kao, nie oszukuj nas.
- W czym niby? - zapytał nienaturalnie obojętnym głosem Kaoru, zaciągając się głęboko. Stuknął o blat odstawiany kieliszek, który Toshiya natychmiast napełnił ponownie. Die wstrzymał oddech, słysząc jego napięty głos.
- W tym, co czujesz, lider-sama - mruknął, bawiąc się zapalniczką. Nikły ogienek zamigotał i zgasł. - W tym, że kochasz Die'a - dokończył poważnie, a Die poczuł się nagle, jakby ktoś kopnął go z całej siły w żołądek.
- Skąd to wiecie? - zapytał po chwili Kaoru cichym, nieswoim głosem. Toshiya spojrzał niepewnie na Kyo, na co wokalista kiwnął głową, jakby postanawiając dokręcić zaciśniętą na szyi pętlę.
- Dość dawno temu - zaczął z wyraźnym wysiłkiem basista, wyciągając z torby kolejne wino. - Kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem, ja z Kyo…
- Dziś też mieszkacie razem - przerwał mu zimno Kaoru, podsuwając kieliszek. Lekko zadrżała mu ręka, a Kyo popatrzył na niego ze współczuciem. - Do rzeczy, Totchi.
- Wygadałeś się po pijanemu, Kao - mruknął Toshiya, wstając z krzesła i podchodząc do okna. Nic nie mówiłem, myślałem, że się coś wyjaśni, ale minęło prawie pięć lat, Kaoru!
- Może mu powiedziałem - warknął lider. - I może usłyszałem, że nie ma szans?
- A powiedziałeś? - zdziwił się Kyo, patrząc na niego z niedowierzaniem. Die, równie jak wokalista zdziwiony, prawie przestał oddychać.
- Nie powiedziałem - przyznał się niechętnie Kaoru, opierając podbródek na zwiniętej pięści. - Nie było okazji.
- Kaoru, zlituj się - jęknął wokalista, podając mu papierosy. Zapalili, zaciągając się mocno. - Przez pięć lat nie było okazji?
- Za to było tchórzostwo - mruknął cicho Toshiya, wbijając wzrok w stojący twardo przed domem radiowóz. Nagle drgnął lekko, zatrzymując spojrzenie na czarnym, lśniącym motorze z charakterystycznym, czerwonym zygzakiem. - Słuchajcie ten motor… - zaczął podejrzliwie i zamilkł nagle, wychylając się przez uchylone okno. Pod parapetem siedział skulony Shinya, który zamachał do niego gwałtownie rękami, wykrzywiając się i wytrzeszczając oczy. Toshiya przełknął ślinę, patrząc z niedowierzaniem na perkusistę. Nagły błysk zrozumienia zaświtał w jego oczach, gdy Shinya pokazał po kolei motor i okienko od spiżarni. - O mamusiu… - wymruczał cichutko, zamykając szczelnie okno. Na jego czole pojawiły się maleńkie kropelki potu, gdy uświadomił sobie, że Die, znajdujący się w mieszkaniu, słyszał prawdopodobnie całą rozmowę. Na myśl o tym, że Kaoru miałby się o tym dowiedzieć, oraz, być może, zostać odepchnięty, zrobiło mu się jakby lekko niedobrze.
- Jaki motor, Totchi? - spytał lider bez zainteresowania, wstając z krzesła. Toshiya zerknął przez ramię i oblał go zimny pot na widok przemykającego przez trawnik perkusisty.
- Żaden - powiedział stanowczo, łapiąc Kaoru za rękę i wyciągając z kuchni. Zatrzymał się w przedpokoju, podejrzliwie rozglądając na boki, po czym jego spojrzenie padło na ledwie widoczne na podłodze ślady błota, urywające się przed dużą drewnianą szafą. - Przewiedziało mi się. Idziemy do salonu - oznajmił gromko, wypychając zaskoczonego lidera z kuchni. - O, już jesteśmy w salonie!
- Toshiya, nie drzyj się tak na litość boską - powiedział z niesmakiem lider, siłą usadzony na fotelu. Uniósł się lekko. - Zostawiłem popielniczkę…
- Przyniosę! - zaofiarował się Toshiya, hamowanym biegiem wychodząc z salonu.
- O, jaki przeciąg! - wrzasnął, zamykając drzwi. - Zaraz wrócę…
Die zmrużył oczy i zamrugał, gdy drzwi od szafy gwałtownie się otworzyły, a Toshiya wywlókł go na zewnątrz.
- Co się…
- Co ty tu do cholery robisz? - wysyczał rozpaczliwie basista, zapierając się plecami o drzwi do salonu, z którego dobiegały nieco podejrzliwie okrzyki Kaoru. - Kochasz go?! - warknął nagle, potrząsając Die'm. Głowa zaskoczonego gitarzysty poleciała do przodu, gdy potrzasnął nim ponownie.
- Ja…
- No ty, kretynie!
- Ja…
- No niech cię szlag, Die, kochasz go czy nie? - krzyknął szeptem basista.
- Kocham go, do kurwy nędzy! - wrzasnął czerwony na twarzy Die, wyrywając się Toshiyi i odskakując na bezpieczną odległość. Śmiertelnie zdumiony Toshiya stracił równowagę, zataczając się na ścianę, a w otwartych drzwiach stanął Kyo, zza którego ramienia wyglądała ciemna głowa Kaoru.
Przez chwilę panowała cisza jak makiem zasiał. Kaoru zbladł, wpatrując się bez słowa w drugiego gitarzystę, uporczywie wbijającego spojrzenie w czubki swoich butów. Pod naciskiem jego wzroku, Die uniósł głowę, spoglądając mu prosto w oczy.
- Kogo kochasz? - zapytał szeptem lider, zaciskając lekko dłonie. Zrobił jeden krok w stronę Die'a, po czym zatrzymał się raptownie. - D… Die?
- Ciebie - odpowiedział również szeptem Die, rumieniąc się, o ile to było możliwie, jeszcze bardziej.
Kyo nie śmiąc oddychać, wpatrywał się w nich ze wzruszeniem. Toshiya siedział na podłodze, z zachwytem wymalowanym na twarzy i wodził wzrokiem od jednego gitarzysty do drugiego. Kaoru otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, gdy od strony ogrodu rozległ się jakiś tumult, ktoś krzyknął, a potem gwałtownie załomotał w szybę. Stojący najbliżej Die drgnął, po czym otworzył drzwi na taras, ukazując wszystkim czerwonego jak burak Shinyę, umazanego ziemią i zadyszanego, oraz korpulentnego gliniarza, który palcami - wciąż wymazanymi lukrem - trzymał perkusistę za kołnierz.
- Ten tu usiłował się włamać! - huknął gromko, nie zwracając uwagi na kompletne osłupienie, z jakim muzycy przyglądali się sobie wzajemnie. - Co z nim zrobić?
- O bogowie - jęknął cichutko Kaoru, przytrzymując się dłońmi framugi. - To… to przyjaciel…
- Czyj? - spytał podejrzliwie policjant, wpuszczając wyrywającego mu się Shinyę do środka.
- Rodziny - wyszeptał bezradnie lider, patrząc szeroko otwartymi oczami na Die'a. Die przełknął ślinę, wyciągając do niego rękę. Kaoru uścisnął ją.
- Rodziny - potwierdził Die, wybuchając nagle głośnym śmiechem. Policjant wzdrygnął się lekko, gdy nagle cała piątka zaczęła pokładać się ze śmiechu. - Rodziny… państwa Niikura…
- A mógłbym poznać panią Niikura? - spytał nieprzekonany stróż prawa, przecierając błyszczącą od potu łysinę.
- Nie ma pani Niikura…
- Myślałem o żonie pana - powiedział kwaśno gliniarz, wycofując się z mieszkania.
- Raczej żona może przedstawić, nie żonę - zachichotał basista. - Ale dopiero przyszłego.
- To znaczy w porządku? - upewnił się jeszcze na odchodnym mundurowy, drapiąc się po głowie.
- W najlepszym - przytaknął radośnie Die, splatając swoje palce z palcami lidera.
Policjant popatrzył na nich i westchnął. Salutując grzecznie, oddalił się od domu, kierując za bramę, do której wzywał go właściciel wozu holowniczego, ładującego nań duży, czarny motor.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron